Choć kilka książek Władimira Maksimowa ukazało się w Polsce (także Ludowej), nie jest on nad Wisłą postacią szczególnie znaną. Co zrozumiałe o tyle, że od początku lat 70. istniał na niego w ZSRR zapis cenzorski. Wczesna nowela „A człowiek żyje…”, w dużej mierze eksplorująca osobiste przeżycia pisarza, to jeden z najbardziej wstrząsających opisów losu człowieka „bezprizornego”.
Perły ze skazą: Los bezprizornego człowieka
[Włodzimierz Maksimow „A człowiek żyje…” - recenzja]
Choć kilka książek Władimira Maksimowa ukazało się w Polsce (także Ludowej), nie jest on nad Wisłą postacią szczególnie znaną. Co zrozumiałe o tyle, że od początku lat 70. istniał na niego w ZSRR zapis cenzorski. Wczesna nowela „A człowiek żyje…”, w dużej mierze eksplorująca osobiste przeżycia pisarza, to jeden z najbardziej wstrząsających opisów losu człowieka „bezprizornego”.
Włodzimierz Maksimow
‹A człowiek żyje…›
Nie da się chyba żadnego dzieła – czy to powieści, dramatu, czy nawet eseju – autorstwa Władimira Jemieljanowicza Maksimowa (1930-1995) przeanalizować w oderwaniu od jego życiorysu. A życie miał burzliwe i dramatyczne, znaczone wieloma przeciwnościami losu i upokorzeniami. Wpływały one na jego postawę, kościec moralny, ale także twórczość i działalność pozaliteracką, głównie polityczną. Naprawdę nazywał się Lew Samsonow i był moskwianinem z pochodzenia. Ojciec Aleksiej, robotnik w fabryce, w latach 30. XX wieku oskarżony został o trockizm i wylądował w łagrze. Wypuszczono go w 1939 roku, a dwa lata później, kiedy wybuchła Wielka Wojna Ojczyźniana, nie bacząc na krzywdy, jakich doznał od komunistycznej ojczyzny, poszedł na front i niemal natychmiast zginął. Wołodia został przez matkę oddany pod opiekę dziadka (z jej strony), mieszkającego w Uzłowej w obwodzie tulskim kolejarza. W czasie wojny rodzina doświadczyła straszliwej biedy. Tak wielkiej, że chłopiec zdecydował się na ucieczkę z domu, zakładając, że w „świecie” będzie mu łatwiej przeżyć.
Przez dłuższy czas prowadził życie „bezprizornego”, czyli dziecka ulicy. Łapany przez czekistów, trafiał do specjalnych obozów; przeszedł przez kilka takich ośrodków wychowawczo-resocjalizacyjnych: w Słowiańsku we wschodniej Ukrainie, gruzińskich Kutaisi i Tbilisi, turkmeńskim Aszchabadzie i uzbeckim Taszkiencie. Nierzadko uciekał z nich, za co ostatecznie trafił do kolonii karnej w tajdze, którą opuścił dopiero w 1951 roku. Wtedy postanowił zerwać z dotychczasowym życiem, osiedlił się na Kubaniu, a pięć lat później, po śmierci matki, pozwolono mu powrócić do Moskwy. Nie mając praktycznie żadnego wykształcenia (poza bandyckim), zaczął pisać. W roku zadekretowania Chruszczowowskiej „Odwilży”, czyli w 1956 – zadebiutował jako poeta; pięć lat później opublikował swój pierwszy ważny utwór prozatorski: nowelę „Zagospodarujemy ziemię”. Miał on jednak wyjątkowego pecha, ukazał się bowiem w wydanym w Kałudze almanachu „Tarusskije stranicy”, którego przed drukiem „zapomniano” wysłać do centrali sowieckiej cenzury w Moskwie, w efekcie czego sprzedaż pisma wstrzymano.
Na szczęście nie powstrzymało to kariery pisarskiej Maksimowa. Rok później w moskiewskim miesięczniku „Oktiabr’” („Октябрь”) ukazała się wstrząsająca nowela – w dużej mierze oparta na biografii Władimira Jemieljanowicza – „A człowiek żyje…”. Doceniono ją i już rok później pisarza (ze skazą w życiorysie) przyjęto do Związku Pisarzy ZSRR, co pozwoliło mu na ustabilizowanie sytuacji materialnej. Szybko jednak okazało się, że nie ma on najmniejszego zamiaru pisać pod dyktando. Kiedy kolejne wydawnictwa postanowiły odrzucić maszynopis religijnej powieści „Siedem dni stworzenia” (1971), autor zdecydował się, wiedząc zresztą doskonale, czym to grozi, wydać ją w tak zwanym „samizdacie”, czyli „drugim obiegu”. Podobnie uczynił z rozliczeniowo-polityczną „Kwarantanną” (1973). Na reakcję władz nie trzeba było długo czekać. Władimira Jemieljanowicza najpierw wyrzucono ze Związku Pisarzy, a następnie umieszczono w szpitalu psychiatrycznym (zapewne z osławioną diagnozą „schizofrenia bezobjawowa”). Rok później zmuszono go natomiast do emigracji, pozbawiając przy okazji obywatelstwa.
W efekcie tych działań w 1974 roku Maksimow znalazł się w Paryżu. Nie rozpaczał nad swoim losem. Niemal natychmiast zabrał się do aktywnej działalności przeciwko państwu radzieckiemu, wydając – i robił to jako redaktor naczelny nieprzerwanie przez osiemnaście lat – cieszący się dużym prestiżem wśród emigrantów z Kraju Rad polityczno-literacko-publicystyczny kwartalnik „Kontynent” („Континент”). A przy okazji dużo pisał; powstawały kolejne nowele, opowiadania, powieści (jak chociażby poświęcone admirałowi
Aleksandrowi Kołczakowi „Spojrzenie w otchłań”), dramaty, eseje. W latach 80., wraz ze swoim rodakiem Władimirem Bukowskim (mającym za sobą doświadczenia gułagu i psychiatryka) oraz kubańskim pisarzem Armando Valladaresem (przez dwadzieścia dwa lata więzionym przez reżim Fidela Castro), zaangażował się w działalność antykomunistycznego, dysydenckiego Międzynarodowego Ruchu Oporu. Upadek Związku Radzieckiego przyjął z wątpliwościami; nie podobały mu się reformy wprowadzane przez prezydenta Borisa Jelcyna. Zapewne też z tego powodu nigdy nie wrócił do ojczyzny. Zabił go rak kręgu szyjnego. Pochowany został na cmentarzu prawosławnym w Sainte-Geneviève-des-Bois, obok innych słynnych rosyjskich emigrantów: między innymi Rudolfa Nuriejewa, Iwana Bunina, Andrieja Tarkowskiego…
W „A człowiek żyje…” Władimir Maksimow nie opisał szczegółowo swojego życia, nadzwyczaj bolesnego wchodzenia w dorosłość, ale obdarzył głównego bohatera wieloma elementami własnej biografii. Mieszka on – z rodzicami i dwojgiem młodszego rodzeństwa – w (fikcyjnym) miasteczku Jużnogorsk. Ma czternaście lat, do ukończenia szkoły zostały mu jeszcze tylko trzy lata. Jego sympatią, od czego niekiedy, jak to w tym wieku bywa, odżegnuje się, jest sąsiadka Zina. Razem chodzą i razem wracają z lekcji, najczęściej siedzą też w jednej ławce. Dom, choć biedny, wydaje się szczęśliwy. Chłopiec ma dobry kontakt z ojcem, który jednak od mniej więcej roku zaczyna się zmieniać. Sprowadza dziwnych ludzi, z którymi rozlicza jakieś pokątne interesy, później razem piją wódkę. Trudno więc dziwić się, gdy pewnego dnia próg domostwa przekraczają czekiści. Ojciec zostaje aresztowany. W tym momencie dla nastoletniego Sierioży Cariewa kończy się beztroska (oczywiście jak na warunki sowieckie) młodość.
Wieść o aresztowaniu jego ojca, szybko rozchodzi się po miasteczku. Matka Ziny zabrania jej pokazywać się w towarzystwie Sierioży, nielubiany nauczyciel literatury Walerij Nikołajewicz (nazywany przez uczniów „Zajęcza Warga”) robi podczas lekcji kąśliwe uwagi. Pod wpływem otaczającego go społecznego ostracyzmu nastolatek pęka. Nie wytrzymuje duszącej go opresji i pod wpływem impulsu ucieka z domu. To naznacza go na całe przyszłe życie, które – dzięki sprytnemu zabiegowi autora – poznajemy za sprawą krótkich, ale licznych retrospekcji. Po rozgrywającym się w Jużnogorsku wstępie Maksimow przenosi czytelnika o kilka dekad do przodu. Cariew trafia do zapomnianej przez Boga i ludzi, położonej pośrodku tajgi wsi Kirylin. Budzi się w szpitalu, wyziębiony, z odmrożonymi stopami. Jeśli w ciągu najbliższych godzin nie wróci z rejonu doktor Iwan Antonowicz, być może stóp nie uda się już uratować. Za oknem hula jednak buran, łatwo zagubić się w lesie. Po lekarza postanawia wyruszyć młody Kola, narzeczony ciężarnej skośnookiej pielęgniarki, która opiekuje się Cariewem.
Człowiek, który go nie zna, nic o nim nie wie – gotów jest ryzykować zdrowiem, a może nawet życiem, by ocalić go przed inwalidztwem. Takiego dobrodziejstwa Siergiej dotąd w swoim życiu nie doświadczał. Leżąc w szpitalnym łóżku i czekając na wyrok losu, wspomina przeszłość – ludzi, z którymi zetknął się, najczęściej w bardzo dramatycznych okolicznościach. W jego myślach pojawiają się przemytnik Albert Iwanycz, dla którego wielokrotnie przekraczał nielegalnie granicę z Turcją; piętnasto-, a może szesnastoletnia Walentina, z którą przeżył swój pierwszy raz, ale która postanowiła zostać utrzymanką Alberta, bo gwarantował jej życie na wyższym poziomie; Wania –„Ojczulek” i moskiewski garbarz Siemion Siemionowicz, wraz z którymi już na początku Wielkiej Wojny Ojczyźnianej trafia do niemieckiej niewoli o zostaje wywieziony do Rzeszy (los tego drugiego przywodzi na myśl to, co spotkało ojca Władimira Jemieljanowicza); wreszcie Zjama i „stołeczny oprych” Nikoła Patefon, z którymi w łagrze rąbie drzewo pod kołem podbiegunowym i z którymi decyduje się na… (sami się dowiecie).
„A człowiek żyje…” to spowiedź pisarza, jego ekspiacja pisana w czasach, kiedy być może miał jeszcze nadzieję, że dostosuje się do życia w społeczeństwie radzieckim, że będzie przykładnym człowiekiem kultury w państwie prawym i sprawiedliwym. Był jednak już wtedy, choć dopiero niedawno przekroczył trzydziestkę, człowiekiem zbyt doświadczonym, aby dać się ponieść złudzeniom. W noweli nie ma ani krztyny propagandy, są za to opisy państwa znajdującego się – przed, w trakcie i po wojnie z Niemcami – w stanie rozkładu. Ludzie mogą okazywać się dobrzy i wspaniałomyślni (jak w Kirylinie), ale system – nigdy. Nie bez powodu Maksimow już w pierwszych fragmentach podkreśla, że Sierioża jest człowiekiem odrzucającym wszelką opresję: ze strony szkoły (stąd bunt przeciwko „Zajęczej Wardze”), milicji, urzędnikom symbolizującym aparat państwowy. Nienawidzi wszystkiego, co go krępuje, zniewala, nie pozwala czuć się wolnym. To znakomity materiał na buntownika. A takich Związek Radziecki nie potrzebuje, tępi ich jak szkodniki, zamyka w łagrach, a w latach 70. także w szpitalach psychiatrycznych.
Czytając nowelę Maksimowa, można mieć, jak najbardziej słuszne zresztą, skojarzenia ze słynnym opowiadaniem nagrodzonego literackim Noblem w połowie lat 60. Michaiła Szołochowa – „
Los człowieka” (1956). Tyle że Szołochow posłużył się życiorysem kogoś innego (zgodnie z legendą usłyszał tę historię w 1946 roku), a Władimir Jemieljanowicz sięgnął po własne przeżycia. Jest więc w ich opisaniu dużo bardziej szczery, autentyczny i przejmujący. Poza tym noblista postanowił przedstawić ciężkie życie „człowieka radzieckiego”, który, mimo niekiedy przykrych doświadczeń, jakie stały się jego udziałem, nie odżegnuje się od ideologii, którą przesiąkł, natomiast Maksimow kreśli portret społecznego wyrzutka, człowieka bez domu i bez ojczyzny, bo ta wyrzekła się go (a kilkanaście lat później wyrzuci poza swoje terytorium i odbiorze prawo do powrotu).