Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 11 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Wiatr ze Wschodu (57)

Paweł Laudański
Interesujące spojrzenie na kwestię nieśmiertelności zaprezentował Tim Skorienko w bardzo dobrej powieści „Oda absolutnego okrucieństwa”. „Długa droga na Bimini”, debiutancka powieść Kariny Szainjan, tak dobra już nie jest. Oraz – wizja chylącego się ku upadkowi świata w noweli Marii Galiny i opowieść Mariny i Siergieja Diaczenków o ludzie, który porozumiewa się językiem smaków.

Paweł Laudański

Wiatr ze Wschodu (57)

Interesujące spojrzenie na kwestię nieśmiertelności zaprezentował Tim Skorienko w bardzo dobrej powieści „Oda absolutnego okrucieństwa”. „Długa droga na Bimini”, debiutancka powieść Kariny Szainjan, tak dobra już nie jest. Oraz – wizja chylącego się ku upadkowi świata w noweli Marii Galiny i opowieść Mariny i Siergieja Diaczenków o ludzie, który porozumiewa się językiem smaków.
1. Dopiero co wystawiłem niezłą jak mniemam laurkę „Ogrodowi Hieronima Boscha”, drugiej w kolejności opublikowanej powieści Tima Skorienki. Teraz nadszedł czas na przedstawienie debiutanckiej powieści tego autora, noszącej tytuł „Ода абсолютной жестокости” („Oda absolutnego okrucieństwa”, 2010 r.).
Oto świat, w którym nikt nie umiera naprawdę. Jeśli komuś przydarzy się śmierć, a raczej to, co za śmierć przyjęliśmy uważać, to stan ów trwa do najbliższego poranka. Ot, budzisz się cały, zdrowy, nienaruszony, bez względu na to, w jaki sposób przyszło ci oddać ostatnie tchnienie.
Czyli – nieśmiertelność. Cokolwiek się z tobą stanie, w jaki byś sposób życia nie stracił, masz stuprocentową gwarancję zmartwychwstania tuż po najbliższym wschodzie słońca.
Jak to się dzieje? Dlaczego wystarczy, by minęła jedna, jedyna noc, by wszyscy, którzy odeszli z tego nędznego padołu w ciągu ostatniej doby, dostali kolejną szansę?
A czy tak naprawdę jest to ważne? Ważne, że się dzieje. Szczegóły – nie są ważne.
Cóż mogą robić nieśmiertelni? Cieszyć się życiem? Nie martwić trudami dnia codziennego? Zająć się sztuką, tworzeniem wiekopomnych dzieł? A może po prostu zająć się nicnierobieniem, bo do roboty chodzić nie ma potrzeby, bo i po co, skoro śmierć z głodu nikomu nie grozi?
Nic z tego, drodzy państwo.
O wiele bardziej atrakcyjne jest zabijanie na potęgę (bo jaki sens miałaby mieć kara za zabójstwo, skoro nieboszczyk w najgorszym razie zniknie na dwadzieścia kilka godzin?) i najwymyślniejsze znęcanie się nad bliźnimi (sadystyczne walki gladiatorskie; silniejsi, sprawniejsi i lepiej wyćwiczeni w bojach traktują słabszych jako wspaniałe worki treningowe, ewentualnie – obiekty, na których można dokonać upustu niezdrowych emocji; kobiety – wymarzone obiekty brutalnych gwałtów, niejednokrotnie zakończonych zejściem zmaltretowanych ofiar, które i tak przecież rano obudzą się całe i zdrowe).
Ileż trzeba się nakombinować, by takiemu nieśmiertelnemu zajść za skórę! Jako że świat wykreowany w powieści Skorienki przypomina skrzyżowanie starożytnej Grecji i feudalnego średniowiecza z przepojoną magią krainą fantasy, to i sposoby na unieszkodliwienie przeciwników są jak najbardziej dla takiego świata adekwatne. Szczególne wrażenie robi wmurowanie delikwenta w dno zbiornika ściekowego. Co z tego, że co rano ożywasz, skoro chwilę po zmartwychwstaniu zachłystujesz się szambem? I, co gorsza, świetnie zdajesz sobie sprawę z tego, że ani to pierwsze zachłyśnięcie, ani, niestety, nie ostatnie?
To zimny, pełen przemocy, odhumanizowany świat. Nikt, komu przemoc jest obca, za żadne skarby nie chciałby w nim funkcjonować.
Ale Rigger, główny bohater „Ody…”, wyjścia nie ma i funkcjonowania w tym świecie odmówić nie może. Przynajmniej do czasu. Oto wspaniały wojownik, jedna z głównych postaci na dworze pewnego prowincjonalnego władcy, zostaje wciągnięty przez siły rządzące jego światem w niebezpieczną grę, stawką której jest zdobycie nad owym światem władzy niemal absolutnej. Nieśmiertelny władzy takiej jednak posiąść nie powinien; na szczęście (nieszczęście?) istnieje zaklęcie, które pozbawia daru nieśmiertelności tego, w czyjego obecności słowa owego zaklęcia zostały wypowiedziane.
Rigger, wbrew swej woli pozbawiony daru nieśmiertelności, za wszelką cenę chce go odzyskać, i to nie tylko z tego powodu, że śmiertelnikowi w świecie zamieszkanym przez masę całą agresywnych, bezlitosnych nieśmiertelnych z pewnością łatwo nie jest. Nie chce władzy, podobało mu się życie takie, jakie wiódł do tej pory, chciałby je odzyskać. Podobno istnieje czar odwracający skutki zaklęcia. Niestety, jest świetnie chroniony.
Jakie szanse na zdobycie takiego czaru ma śmiertelny, niechby i świetny wojownik, wbrew woli jego nieśmiertelnych dysponentów?
Ciekawy punkt spojrzenia na kwestię nieśmiertelności. Nie każdemu się spodoba, prawdopodobny jest zarzut, że niepotrzebnie epatuje Skorienko przemocą. Ale, moim zdaniem, zarzut to całkowicie nietrafiony. Owszem, jest jej całkiem sporo w tej powieści, ale każdy jej przejaw wydaje mi się być absolutnie na miejscu. Jest jej akurat tyle, by nakreślić odpowiednie tło dla poczynań Riggera. Człowieka może o niezbyt skomplikowanym wnętrzu, jednak na swój specyficzny sposób honorowego i, zwłaszcza w drugiej części opowieści, potrafiącego wzbudzić sympatię czytelnika. Człowieka, który musi stawić czoła niebezpieczeństwom, na myśl o których większość z nas oblałaby się zimnym potem. I wreszcie – człowieka ewoluującego z pozycji tępego osiłka, za nic mającego bliźnich, w stronę jednostki co prawda nadal zdolnej do zabójstwa, ale czyniącej to o wiele rzadziej niż kiedyś, i nigdy – bezrefleksyjnie.
I tak oto dzięki „Odzie…” Tim Skorienko doszlusował do grona najbardziej interesujących autorów rosyjskiej sf młodego pokolenia. Obie wydane dotąd jego powieści warte są uwagi. Nic dziwnego zatem, że z niecierpliwością czekam na jego trzecią powieść, która ma ukazać się już w lipcu tego roku.
2. Ciężko jest mi wykrzesać w sobie entuzjazm do tekstów, w których czytelnik ma wątpliwą przyjemność zapoznania się z wydarzeniami poprzedzającymi opisaną już dokładnie w owym tekście rzeczywistość. Ot, wiemy na przykład, że ekspedycja dotarła na miejsce i odnalazła skarb, po który wyruszyła. Zdążyliśmy zostać poinformowani, co było celem wyprawy, zapewniono nas też solennie, że osiągnięcie owego celu nie było sprawą łatwą… A potem cofamy się w czasie, by stać się świadkami przygotowań do owej ekspedycji, jej początków i ciągu dalszego. I choć autor stara się jak może, to jakoś nie jest w stanie wzbudzić u czytelnika zainteresowania opisywanymi wydarzeniami. Wszystko fajnie, ale przecież wiemy, jak to się zakończy. Wiemy, kto przeżyje, wiemy, kto w finale będzie jak najbardziej martwy (w sumie – nic zaskakującego, skoro już na starcie jeden z bohaterów jest absolutnie nieżywym zombiakiem).
Po cóż zatem o tym wszystkim czytać?
Dotychczasowa twórczość bardzo chwalonej na wschodzie Kariny Szainjan pozostawiała mnie absolutnie obojętnym. W zasadzie żadne z przeczytanych dotąd opowiadań jej autorstwa, przede wszystkim zebranych w tomie „Жизнь чудовищ” („Życie potworów”, wspólnie z Dmitrijem Kołodanem), nie pozostało na dłużej w mej wdzięcznej czytelniczej pamięci.
Czym zatem kierowałem się, sięgając po „Долгий путь на Бимини” („Długą drogę na Bimini”), opublikowaną w ubiegłym roku debiutancką powieść Szainjan?
Przede wszystkim licznymi bardzo dobrymi opiniami, zbieranymi przez „Długą drogę…”. Powieść ta załapała się również na kilka nominacji do prestiżowych branżowych nagród, choć – o ile mnie pamięć nie myli – zdobyć żadnej z nich jej się nie udało. Z wrodzoną sobie zatem naiwnością postanowiłem dać Szainjan jeszcze jedną, kto wie, czy nie ostatnią, szansę.
Czy udało jej się tę szansę wykorzystać?
Mam co do tego mocno mieszane uczucia, gdyż prócz opisanych wyżej nużących dłużyzn znaleźć można w „Długiej drodze…” fragmenty całkiem udane. Zwłaszcza na początku, gdy poszczególne elementy mającej w przyszłości znaleźć rozwiązanie układanki dopiero pojawiają się na scenie. Umiejętnie konstruowana aura tajemniczości, rozrzucane tu i ówdzie mgliste zapowiedzi przyszłych zagadek oraz interesujące postaci i będące ich udziałem wydarzenia – wszystko to dawało nadzieję na naprawdę smakowitą ucztę w dalszej części utworu.
Oto prowincjonalne, amerykańskie miasteczko. Mieszkający w nim aptekarz, chcąc za wszelką cenę uchronić swą córkę przed bliżej nieokreślonym, być może istniejącym wyłącznie w jego niekonwencjonalnej wyobraźni niebezpieczeństwem, gotów jest posunąć się do najbardziej nawet desperackich kroków. Jego przekonanie, że ratunkiem dla córki może być tylko przeniesienie umysłu nieszczęsnej dziewczyny do ciała iguany, może doprowadzić do nie lada problemów.
Tymczasem pewnego dnia do miasteczka przybywa tajemniczy jegomość. Atmosfera wokół córki aptekarza zaczyna się zagęszczać. Okazuje się, że los przeznaczył dla niej nie lada zadanie, i niekoniecznie miało to być życie pod postacią sporych rozmiarów gada. Trzeba tylko odnaleźć ukryty gdzieś w podziemiach miasta piracki okręt i wraz z jego załogą udać się w pełen niebezpieczeństw rejs, celem którego jest…
…ale tego, rzecz jasna, nie zdradzę.
Niestety, zbyt wiele zostaje wyjaśnione na początku, by opis szaleńczej wyprawy pirackim okrętem mógł wywołać większe emocje. Wręcz przeciwnie – w pewnym momencie przyłapałem się na tym, że nie doczytuję do końca akapitów, byle tylko móc szybciej przewrócić kolejną stronę.
Zmarnowany potencjał? Bez wątpienia. I choć „Długa droga…” z całą pewnością nie jest słabą powieścią, to będę musiał mocno zastanowić się, nim zdecyduję się poświęcić kilka cennych wieczorów kolejnej książce Szainjan.
3. Dawno nie było w tym miejscu przeglądu prasy. Nieprzypadkowo – ostatnimi czasy na jej łamach nie sposób było doszukać się czegoś wartego zapamiętania.
Aż wreszcie trafił do rąk czytelników kwietniowy numer „Jesli”, w stu procentach zapełniony utworami rodzimych autorów.
Siedem tekstów. Dwie nowele. Pięć opowiadań. Jeden tekst bardzo dobry. Jeden całkiem niezły. Pięć – w najlepszym razie przyzwoitych.
Czyli – fajnie, choć bez przesady.
Cieszy szczególnie to, że oba wyróżnienia chciałbym przyznać dwóm najdłuższym utworom numeru.
Pierwszy to „Солнцеворот” („Przesilenie”) Marii Galiny. Co trzeba zrobić, by uratować swój świat przed nadchodzącym chłodem? Świat zamieszkany przez dwie rasy – ludzi i zmiennokształtne foki. Świat, który co tysiąclecie pogrąża się nieubłaganie w kolejnej epoce lodowcowej. Epoce, którą można przetrwać jedynie działając wspólnie, zawiązując sojusz dwóch ras. Sojusz, przypieczętowany małżeńskim związkiem dzieci władców owych ras.
Tak jest i tym razem. Nadchodzi zima, planowany jest kolejny sojusz i wieńczące je małżeństwo. Władcy ludzi nie w smak jest jednak oddanie jedynej córki foczemu następcy tronu. Dzięki obdarzonej wybujałą fantazją dziewczynie z prowincjonalnego miasteczka może uda się uniknąć tej jakże niefortunnej powinności…
Świetnie oddany nastrój chylącej się ku upadkowi rzeczywistości. Pięknie opisany. Aż chce się czytać. Galina wciąż w znakomitej formie.
Drugi – „Вкус слова” („Smak słowa”) Mariny i Siergieja Diaczenków. Tu z kolei mamy świat, w którym żyjące obok siebie ludzkie plemiona mogą porozumieć się jedynie za pomocą języka smaków. Członkowie jednego z nich utracili niegdyś zdolność odbierania jakichkolwiek zewnętrznych wrażeń. Wszystkich – poza jednym: smakiem. Od tego czasu wszelkiego rodzaju informacje przekazują sobie wyłącznie za pomocą określonych kompozycji smakowych. Dzięki umiejętności budowania i odczytywania takich kompozycji są w stanie przekazywać sobie nie tylko najprostsze zdania, ale również skomplikowane nieraz opowieści. Ich uczty są nie tylko strawą dla ciała, ale – jak najbardziej dosłownie – również, i przede wszystkim, dla ducha.
A że lud ów żyje w lesie, i bez jego zgody zrobienie czegokolwiek w tym lesie nie jest możliwe, trzeba nauczyć się z nim rozmawiać. Sztuka to niełatwa, nie każdy jest w stanie ją opanować. Ci, którym się to powiedzie, mają zapewniony wysoki społeczny status wśród tych, dla których smak jest związany wyłącznie z procesem zaspokajania głodu.
Stary mistrz, jedyny, który biegle zna język smaków leśnego ludu, zostaje otruty. Czy jego uczniowi, nieopierzonemu młokosowi, uda się zapobiec wybuchowi wojny?
Jak na Diaczenków – raczej ich stany średnie, ale, po ich ostatnich dwóch nie najlepszych powieściach, nie powinienem pewnie zbyt mocno narzekać.
Stawkę uzupełniają Jelena Woron (autorka zupełnie mi nie znana), Natalia Riezanowa (trochę czytałem, ale jakoś przekonać się nie mogę), Swiatosław Łoginow (żywy klasyk rosyjskiej fantastyki; tym razem nie chwycił), Dmitrij Kazakow (tak zwany młody zdolny; nijak mi nie wchodzi) oraz Aleksandr Grigorow (coś kiedyś czytałem, ale raczej nie pamiętam). Bez większego żalu można pominąć.
koniec
24 czerwca 2011

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Wiatr ze Wschodu (74)
Paweł Laudański

9 X 2019

Fantasy (choć nietypowe), science fiction (utrzymane w najlepszych tradycjach gatunku), horror (z rosyjską duszą). O tym wszystkim słów kilka w kolejnym raporcie o aktualnym stanie rosyjskojęzycznej fantastyki.

więcej »

Wiatr ze Wschodu (73)
Paweł Laudański

19 VI 2019

Trochę prozy najświeższej (Salnikow, Iwanow, seria „Зеркало”), i trochę prozy klasycznej (Warszawski, zbiór „Фантастика 1963”, czyli kolejna, już 73 edycja WzW.

więcej »

Wiatr ze Wschodu (72)
Paweł Laudański

5 IV 2019

„Wyspa Sachalin”, „Zapomnienia”, „Uśmiech chimery”, „Oddział”… - czyli krótki, subiektywny przegląd najciekawszych książek rosyjskojęzycznej fantastyki roku 2018.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Z tego cyklu

Wiatr ze Wschodu (74)
— Paweł Laudański

Wiatr ze Wschodu (73)
— Paweł Laudański

Wiatr ze Wschodu (72)
— Paweł Laudański

Wiatr ze Wschodu (71)
— Paweł Laudański

Wiatr ze Wschodu (70)
— Paweł Laudański

Wiatr ze Wschodu (69)
— Paweł Laudański

Wiatr ze Wschodu (68)
— Paweł Laudański

Wiatr ze Wschodu (67)
— Paweł Laudański

Wiatr ze Wschodu (66)
— Paweł Laudański

Wiatr ze Wschodu (65)
— Paweł Laudański

Tegoż autora

Ballada o poświęceniu
— Paweł Laudański

Wspomnienie o Maćku
— Paweł Laudański

Esensja czyta: Styczeń 2010
— Anna Kańtoch, Paweł Laudański, Marcin Mroziuk, Beatrycze Nowicka, Mieszko B. Wandowicz, Konrad Wągrowski

Rok 2007 w muzyce
— Sebastian Chosiński, Paweł Franczak, Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Paweł Laudański

Kir Bułyczow – polska bibliografia
— Paweł Laudański

Kroki w Nieznane: Sześciu wspaniałych
— Paweł Laudański

W sieci: Rodem zza wschodniej granicy
— Paweł Laudański

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.