Magazyn ESENSJA nr. 2 (II)
listopad 2000





poprzednia strona 
			powrót do indeksu następna strona

Agnieszka Szady
  Kraina podwórek

        Agnieszka jest zapaloną miłośniczką "Gwiezdnych wojen" i aktywną fanką. Ma na swym koncie już opowiadania w "Fenixie" i w "Nowej Fantastyce" oraz znakomicie przyjęte opowiadania i shorty we "Framzecie". "Kraina podwórek" to pierwsza (mamy nadzieję, że nie ostatnia) publikacja na łamach "Esensji".
ilustracja: Aleksander Jasiński
ilustracja: Aleksander Jasiński

     Ciepłe wrześniowe popołudnie zachęcało do spaceru. Marcin ominął przystanek i ruszył przed siebie, pogwizdując i kopiąc jakiś kamyk. Torba z książkami obijała mu się o biodro.
     Ulica biegła wzdłuż rzędu starych kamienic. Kiedyś były to obrzeża miasta i resztki tamtych czasów jeszcze się zachowały - małe ogródki wciśnięte w kąt przy ogrodzeniu, szopy i przybudówki pączkujące ze ślepych ścian. Dlaczego zawsze wydawało mu się, że ten krajobraz jest nudny i monotonny? Podwórka odsłaniały przed nim panoramę krzywych płotów, odrapanych drzwi i murów, na których odpadający tynk tworzył mapy nieistniejących kontynentów.
     Sam nie wiedząc dlaczego, skręcił nagle w którąś z bram - cienisty tunel, zakończony jaskrawą plamą słońca. Za nim było małe, czysto zamiecione podwórko z trzepakiem i długą galerią kuchennych schodów. Przy wejściu do piwnicy leżał dziecinny rowerek. Z otwartego okna dobiegała radiowa muzyka i zapach rosołu.
     Już miał zamiar wrócić, ale jego wzrok przyciągnęła następna brama - najwyraźniej podwórza były połączone. Ciekawość, a może jakaś inna siła, pchnęła go w tamtą stronę.
     Na drugim podwórku nie było nic ciekawego. Smętna studnia wysokich ścian z rachitycznym drzewkiem uwiązanym do drąga, który wyglądał jak dyszel postawiony na sztorc. Marcin poczuł się nagle dziwnie smutno i nieswojo i czym prędzej zawrócił.
     Nie wyszedł jednak na pierwsze podwórko. Zamiast tego znalazł się na zupełnie innym, większym, przedzielonym murem. Na długim sznurze suszyło się pranie. Zdziwiony przyspieszył kroku i wszedł w bramę po drugiej stronie, pewien, że wyjdzie na ulicę.
     Ulicy nie było. Stał na kolejnym podwórku, z łatami wyłysiałej trawy i zasobnikiem na śmieci w kącie. Zdziwienie przerodziło się w niepokój. Nie zabłądził przecież, więc co się dzieje? Dlaczego nie może wrócić tam, skąd przyszedł?
     Rozejrzał się w poszukiwaniu jakichś ludzi, których mógłby zapytać o drogę. Nigdzie nie było jednak żywej duszy. Tylko następna brama. Wszedł w nią, przeklinając chwilę, w której zachciało mu się zwiedzać ten labirynt.      Brama była długa i ciemna jak przedsionek piekła. Owionął go zapach piwnicy i kiszonej kapusty, gdzieś z boku zamajaczyły odrapane drzwi. Marcin z ulgą wyszedł na światło dzienne, ale zamiast wrześniowego słońca powitała go mdła szarość - niebo było zasnute warstwą chmur. Podwórko, na którym się znalazł, było małe, brudne i ponure. Pod liszajowatą ścianą, na której ktoś napisał kredą "WRON-a skona" stała przykryta brezentem Syrenka. Wszędzie panowała posępna cisza.
     Nie było innej bramy poza tą, którą tu wszedł, ale kamienica wyglądała na przechodnią. Pchnął drzwi i przeszedł przez mroczną klatkę schodową, obok skrzynek na listy i tablicy ogłoszeń z obszarpanymi kartkami. Takie same ciężkie drzwi o zakurzonych szybkach zaprowadziły go na podwórze, które wyglądało jak końcówka ślepego zaułka. Pełen nadziei chłopak skierował się w stronę wylotu pomiędzy wysokimi domami. W tej samej chwili zza rogu wyszło dwóch mężczyzn w stalowoszarych mundurach. Zanim Marcin zdążył przypomnieć sobie, gdzie widywał takie mundury, podeszli wprost do niego.
     - Dokumenty poproszę - powiedział jeden.
     Niezmiernie zdziwiony chłopak wyciągnął z kieszeni legitymację. Milicjant - uświadomił sobie, że to były mundury milicyjne z czasów PRL-u - tylko raz rzucił na nią okiem.
     - Obywatel pozwoli z nami.
     Marcin w ostatniej chwili wyrwał mu ramię i dopadł zbawczej bramy. Ciemna czeluść połknęła go niczym kosmiczna czarna dziura.
     Na następnym podwórku wrzała zacięta walka z hitlerowcami. Gwizdały pociski, gdzieś nieopodal z okropnym hukiem rozerwał się granat. W kłębach dymu i ceglanego kurzu przebiegło kilka postaci z biało - czerwonymi opaskami na rękawach.
     - Tędy! - zawołał ktoś. Marcin popędził za nimi, przeskoczył zwalony murek, przemknął za tylną ścianą jakichś szop i wpadł do kolejnej bramy. Jeszcze przez chwilę słyszał echo wystrzałów, ale wszystko ucichło, gdy wyszedł na zewnątrz.
     Tego podwórza nie otaczały domy. Szeroko otwarta żelazna brama w płocie prowadziła wprost na ulicę. Marcin wybiegł na nią z uczuciem wyzwolenia; miał ochotę krzyczeć z radości, ale rozejrzał się dookoła i to go przystopowało.
     Nie miał pojęcia, gdzie jest. Wzdłuż ulicy jak okiem sięgnąć ciągnęły się opuszczone kamienice i stare fabryki z powybijanymi szybami. Ogrodzenia zardzewiały, w szczelinach chodnika wyrastała trawa. Nie było widać ludzi, panowała niczym nie zmącona cisza, tylko lekki wietrzyk przewracał po asfalcie jakieś śmieci.
     Marcin wsadził ręce do kieszeni i ruszył przed siebie, kopiąc jakąś puszkę. Słońce wyjrzało zza chmury i w jego blasku nawet bure mury fabryk wyglądały wesoło.
     Szedł dość długo, pusta ulica wydawała się ciągnąć bez końca. Wreszcie za którymś zakrętem znalazł porzuconą ciężarówkę. Kluczyki tkwiły w stacyjce, więc udało mu się ją uruchomić i pojechał dalej, prowadząc zdezelowany wóz zrazu powoli, potem coraz szybciej. Chciał nastawić sobie jakąś muzykę, radio jednak było chyba zepsute, bo nie mógł trafić na żadną stację.
     Nad kierownicą wisiał proporczyk z napisem "Latający Holender", ale nie wywołało w nim to żadnych skojarzeń.

poprzednia strona 
			powrót do indeksu następna strona

13
powrót do początku
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.