Magazyn ESENSJA nr. 2 (II)
listopad 2000





poprzednia strona 
			powrót do indeksu następna strona

Ryszard Dziewulski
  Bez pamięci

        kontynuacja z poprzedniej strony

Wtorek, 26 października, godz. 21.15

     Doczekawszy się ekipy WZS i kilu wozów patrolowych, Baronelli dość ogólnikowo powiadomił o zajściu i polecił zabezpieczyć cały teren. Niedługo potem zapakował Martina do wozu i wywiózł na tyle daleko, by chłopak mógł poczuć się bezpieczniej. Przez długi czas Jaša był blady i rozedrgany, więc nadinspektor powstrzymywał się od zadawania pytań. Kiedy jednak usiedli przy stoliku niewielkiej kawiarni Pápaya Zsolta, mieszczącej się opodal siedziby wydziału, przerwał milczenie.
     - Napijesz się piwa?
     Martin spojrzał na swego wybawcę ze zdziwieniem.
     - Pewnie!
     Dwa wielkie łyki chłodnego napoju sprowadziły go na ziemię. Błyskawicznie oprzytomniał, przestał się telepać i zainteresował otoczeniem.
     - Dziękuję panu.
     Baronelli kiwnął głową.
     - Czy pan... go zabił?
     Kiwnął ponownie.
     - Kim pan jest?
     - Nadinspektor Carlos Baronelli. Wydział Zadań Specjalnych.
     Na twarzy Martina pojawiło się przerażenie.
     - Bardzo trudno cię namierzyć, synu.
     - Czy jestem aresztowany?
     - A co? Przeskrobałeś coś?
     Niewyraźny uśmiech najpierw zamienił się w niedowierzanie, a potem w niepewność. Albo gruby był sympatycznym idiotą, albo sprawy przedstawiały się inaczej, niż sądził Martin.
     - Czy pan... Pan mnie szukał?
     - Tak. Mam do ciebie mnóstwo pytań, Martin. I ty dobrze wiesz jakich.
     Ponowny wybuch przerażenia zamglił wzrok chłopaka.
     - Wszystko panu wytłumaczę. To nie ja! Ja nie mam z tym nic wspólnego! To znaczy... To nie tak miało być.
     - Spokojnie. Wiem, że to nie ty.
     Po raz kolejny strach zmienił się w niepewność.
     - Skąd pan wie?
     - Dlaczego chcą cię zabić?
     Gruby nie był idiotą. Martin odetchnął.
     - Nie mam pojęcia. Nie wiem, co się dzieje. Nic im nie zrobiłem. Musi mi pan uwierzyć. To miała być zabawa. To była zabawa. Ale teraz... To naprawdę nie moja wina.
     - Opowiesz mi wszystko po kolei, zgoda?
     - Nie wiem dlaczego... i kto... przestał się bawić. Musi mi pan uwierzyć. Czy... czy moi rodzice... Nic im nie jest, prawda?
     - Więc wiesz o pożarze?
     Kwadrans później Martin siedział w pokoju Baronellego i lekko zezując, spoglądał na przypięty do swetra mikrofon, mający rejestrować jego zeznania. Obok leżał znaleziony pod domem babci i bezzwłocznie dostarczony laptop. Prócz nadinspektora opowiadaniu chłopca przysłuchiwali się Kušik i Björn.
     - Właściwie... nie wiem od czego zacząć.
     - Spróbuj zacząć od samego początku. Co to za gra? Jej zasady? Kto w tym uczestniczy? Czego się można po nich spodziewać? Jaki jest cel? Wszystko od samego początku.
     - Od początku... Zasady? To trudno powiedzieć...
     - Jak to? Przecież gra musi mieć jakieś zasady. I to właśnie ty je wymyśliłeś. Tylko nie kręć.
     - Niby tak, ale... Ta gra nie jest zwykłą grą. To jest jak życie. Każde z kolejnych wydarzeń powoduje powstanie nowej sytuacji, nowych reguł, które rządzą przebiegiem wypadków. To wszystko nie powinno było wymknąć się spod kontroli. Tego nie przewidziałem. Są przecież granice rzeczywistości, których nie da się przeskoczyć. Właśnie te granice miały kontrolować fabułę. Nie mogę uwierzyć, że moje założenia okazały się błędne.
     - Więc co się stało?
     - Nie mam pojęcia! Moimi klientami była wyłącznie młodzież. Działałem poprzez kluby fantastyki. Spotykaliśmy się na turniejach, ale to była zabawa. Nikt z nas nigdy nie używał prawdziwej broni - spojrzał na Björna. - Przecież pan to widział, pan tam był. W sobotę. Może pan potwierdzić.
     - Owszem. Nie masz się czym denerwować, Martin. Na razie nawet - tu Bartos zerknął z ukosa na Baronellego - nie mamy pewności, czy to jest ta sama... gra.
     - Nie macie pewności? Jak to?
     Nadinspektor strzelił drapieżnym spojrzeniem w stronę podwładnego, po czym zwrócił się do chłopca z niespodziewanym pytaniem.
     - Kto to jest Chędogrom Szał-Spotwarzony?
     - To zbuntowany dragotaur, który wywołał Pierwszą Wojnę Cyklońską, prowadząc szósty chór Skórołbów przeciw Załupkowi. Przeglądaliście moje notatki? Kiedy? Przecież dopiero co...
     Bartos patrzył na Baronellego jak na przybysza z obcej planety. Ten zaś uśmiechnął się nikczemnie zanim zadał kolejne pytanie.
     - A niejaki... Effendi? Kim jest Effendi?
     - O nim też wiecie? - Jaša zmarszczył czoło, jakby nie mógł czegoś pojąć. - Stoi na czele armii Załupka. Ale ma naturę zdrajcy.
     - Teraz już mamy pewność, że to ta sama zabawa. Opowiadaj.
     - Gra, jak już powiedziałem, toczy się sama. Cała ingerencja polega na zbudowaniu wstępnego scenariusza. No, oczywiście wcześniej trzeba wymalować całe tło, zbudować od podstaw cały świat, w którym wszystko ma się dziać. - Martin, który dotychczas siedział sztywno i niepewnie kręcił głową w poszukiwaniu wzroku przesłuchujących go mężczyzn, teraz zmienił się nie do poznania. Jego oczy zapłonęły młodzieńczym ogniem chorobliwego fanatyzmu. - Początkowo myślałem o typowej grze strategicznej, gdzie gracze posługują się kartami, z których każda symbolizuje jakąś postać, umiejętność lub działanie. W takiej grze sukces zależy od ilości i jakości posiadanych kart oraz od przyjętej taktyki i umiejętności przeciwnika. Szybko zrezygnowałem z tego pomysłu, przede wszystkim ze względu na dużą konkurencję. Postanowiłem stworzyć grę, która będzie czymś nowym, innym i dającym możliwości rozwoju. Odwróciłem sytuację. Zamiast operować setkami postaci, grający wciela się wyłącznie w jedną z nich. Przystępując do gry, każdy deklaruje się jako konkretna osoba. Pol-land był pomysłem gry przeznaczonej dla sieci komputerowych... To już wiecie... No więc wprowadziłem mnóstwo zmian i postanowiłem sam ją wypromować. Rozwój akcji gry jest możliwy wyłącznie przy dużej liczbie uczestników. Dlatego zacząłem proponować udział w grze setkom członków klubów fantastyki.
     - Po co ci to lipne wydawnictwo?
     - Prestiż. Zaufanie. Pieniądze. Gdyby wiedzieli, że jestem w ich wieku, nie pozwoliliby mi pociągać za sznurki. Bardzo szybko okazało się, że musiałem wyznaczać poszczególne role, bo przecież wszyscy nie mogli być tym, kim chcieli. No i nadzór nad przebiegiem gry. Ktoś musiał prowadzić kronikę zdarzeń.
     - Sam wymyśliłeś wszystkie postacie? - Björn podniósł ze stołu plik szkiców i zaczął je przeglądać.
     - Pewnie. To największa frajda. Wymyśliłem wszystko. Szczegóły ubioru, uzbrojenie, strategie i sposoby walki, nawet rys charakterologiczny każdej grupy wojów i wojenników.
     - Cóż to za różnica? Woj i wojennik?
     - Ooo... Bo są tak: adonowie, wojennicy, wojownicy i wojowie. Najmłodsi rycerze to adonowie. Są używani do prostszych zadań w ramach nauki rycerskiego fachu. Po zabiciu swego pierwszego wroga w uczciwej walce stają się wojennikami. Wojownik - to kolejny stopień wtajemniczenia. Dopiero tym wolno nosić pas i ostrogi. A woj? To artysta sztuki walki. Szkolony. Wojowie dzielą się na różne typy. Najliczniejsza grupa to Wojowie Kultowi, których siedzibą jest Fort Virtus. Tam się szkolą i dochodzą do zaszczytów i pozycji w Bractwie. Są Wojowie Pomstowi, tak zwani Mściciele, są też Wojo...
     - Cała hierarchia?
     - To jest cały świat. Świat, który tworzyłem przez dwa lata.
     - Są inne bractwa?
     - Bractw jest trzy: Bractwo Sofów i Sofitów, Bractwo Pacyfów, no i Bractwo Virtus.
     - A Heruby i Serafy?
     - To są Klany.
     - Tak jak Skórołby?
     - Nie. Skórołby to rasa. Są dwie rasy rozumne: Humowie i Skórołby.
     - Inne nie są rozumne?
     - Inne rasy powstały po to, byśmy mogli jakoś nazywać otaczający świat. Głupio by to wyglądało, gdybym w trakcie bitwy powiedział: "ukryj się za tym samochodem", albo "wmieszaj się w tę grupę ludzi". Więc mówię: "stań za brzydem", albo "wleź w stado głagłów".
     - Więc grupa ludzi nie uczestniczących w grze to stado głagłów?
     - Tak, ludzie to głagły. Wszystko traktujemy jako wykwity przyrody. Na tej podstawie powstały takie nazwy jak lipanki, rosałki, syfony i cmoki. Albo potrafy, snopy, latające bulwy, trony, kręgle, stada dropsów i grendele. Ale "grendel" to nie tylko policjant. To też odpowiednik stopnia generała u Skórołbów.
     - Więc armia też ma swoją odrębną hierarchię?
     - U Humów jest trochę inaczej, niż u Skórołbów. Humowie mają kupy, bandy i legiony, a Skórołby szumy, tłumy i chóry. Na przykład: szum luda to dziesięciu Skórołbów, tłum to stu, chór - tysiąc.
     - Trudno się w tym połapać.
     - Mogę panów wprowadzić, tak jak wszystkich. Za odpowiednią opłatą wysyłałem trzy dokumenty. Były to: Zwój Wojenny, Reguła Zakonna i Gramoty Przeznaczenia, zwane też Zwojem Przepowiedni. Niedrogo.
     - ...Patrz pan na szczeniaka.
     - Żartowałem.
     - A ten, który chciał cię zabić? Czy przypominał...
     - To zwykły Skórołeb. Nie miał epoletów.
     - Widziałeś go wcześniej? Uczestniczył w którymś z waszych turniejów?
     - Co pan! Gość miał pod czterdziechę. Pierwszy raz widziałem go na oczy. Ale jeśli miał ostrogi, to możliwe że to ten, który rozrąbał mi drzwi. Ale nie sądzę. Nie powinien ich mieć, to zwykły wojennik.
     - Wtedy, uciekając, zabrałeś ze sobą laptopa. Dlaczego?
     - No... bo... Sam nie wiem. Mam tam ważne rzeczy... Wie pan, prowadzę kronikę wypadków... - jąkał się Martin. - Bałem się. Zabrałem najcenniejszą rzecz.
     - A Harley? I ten wielki komputer?
     - To znaczy... najcenniejszą, jaka wpadła mi pod rękę. Nie wiem, dlaczego.
     - Rozumiem - powiedział Baronelli. - Wracając do tego typa... Miał ostrogi?
     - No właśnie to jest... pierwszy z powodów, które... Bo to ja je wymyśliłem. Te ostrogi. Wszystkie wymyśliłem, ale te akurat są inne. Skórołby takie noszą, ale... nigdy...
     - Mów po ludzku. Ten, który rozwalił ci drzwi miał ostrogi? Jak to było?
     - Miał. Szedłem otworzyć, ale się potknąłem. Wtedy zaczął rąbać drzwi i wykopywać kawałki nogą. Miał ostrogę, którą wymyśliłem. Taką samą. Z uchwytami. Mam wszystko tutaj. - Martin wskazał laptopa. - Wszystkie szkice i projekty. Ostroga też jest. Z tym, że ja jeszcze...
     - Co: ty jeszcze?
     - Jeszcze... To znaczy, nigdy w to nie graliśmy. To mój nowy scenariusz.
     - Nowy?
     - No... w zasadzie nowy. Wojna Cyklońska.

ciąg dalszy na następnej stronie
poprzednia strona 
			powrót do indeksu następna strona

11
powrót do początku
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.