***
W listopadzie zostałem z Olgą zaproszony do Anety. Ale Aneta zapomniała i gdzieś wyszła, więc czekaliśmy na klatce schodowej. Wypiliśmy z gwinta przyniesione wino i nagle zaczęliśmy na schodach prowadzących na strych wieżowca efektowne pieszczoty.
- Olga, opanujmy się, błagam.
- Nie widzisz, że znośnie jest tylko wtedy, gdy nie możemy się opanować?
Miała rację. Przez te kilka miesięcy widywaliśmy się prawie codziennie. Rzadko udawało się uniknąć tematu Justyny, a wtedy jedynym sposobem na zakończenie spotkania było zaszycie się gdziekolwiek.
Prosto z jednego z takich spotkań pojechałem na dworzec i wsiadłem do nocnego pociągu do Sopotu. To miała być niezapowiedziana wizyta. Wysiadłem w Gdańsku i pojechałem na wydział Justyny. Tam się spotkaliśmy. Z reżyserskiego punktu widzenia scena, gdy Justyna wchodzi do westybulu swojego wydziału, a ja siedzę tam i czekam na nią (jej zdumiony wzrok, gorące przywitanie) była znakomita, tym bardziej, że Justyna pełniła w niej podwójną rolę: improwizującej aktorki i widza. Pech jednak chciał, że Olga poprzedniego wieczoru wręczyła mi "Trzech Towarzyszy" Remarque'a. Rzecz o wierności w przyjaźni i w miłości. Czytałem to najpierw we wspomnianym nocnym pociągu, potem czekając na koniec wykładu Justyny. Wkrótce potem postanowiliśmy, że razem wyjedziemy na Sylwestra.
W mojej psychice uruchomił się bowiem mechanizm, który na wyrzuty sumienia i wątpliwości co do sensu całej historii reagował tworzeniem pomysłów na jak najsilniejsze przywiązanie Justyny do mnie.
Olga o tym wypadzie do Sopotu wiedziała. Widziała też (na własne oczy w końcu) moje rozdarcie. Powiedziałem jej, że z trudem to wszystko wytrzymuję i chętnie, chcąc uprościć własne życie, wróciłbym z Sopotu jak najszybciej. I pewnie tak by się stało, gdybym wiedział, że Olga po północy następnego dnia wymknie się z domu i pojedzie na dworzec, na który miał przyjechać nocny pociąg z Gdańska. Ale nie wiedziałem.
Był też akcent szpiegowski. Na zajęcia chodziła ze mną Dorota z klasy Wróbla. Nosiła to samo nazwisko, co Piotrek, były Justyny. Kiedyś nie wytrzymałem i spytałem, czy coś ich łączy. Świat jest mały - była jego siostrą cioteczną.
Pewnego wieczoru, po zakończeniu zajęć poprosiła mnie o telefon do Wróbla. Trochę się zdziwiłem, bo wiedziałem, że się nie znosili jeszcze od czasów licealnych. Poza tym Wróbel wyszedł z zajęć dosłownie kilka sekund wcześniej.
Rzecz miała się następująco. Piotrek nigdy się nie wyleczył z Justyny, zresztą oboje usiłowali utrzymywać przyjazne stosunki. Justyna opowiedziała mu o Oldze, a on - co za intuicja - wyczuł, że coś jest nie w porządku. Poprosił Dorotę, żeby się czegoś dowiedziała. Dorota kilka dni obserwowała mnie i Olgę, poczym doniosła Piotrkowi, że spędzamy ze sobą mnóstwo czasu. O szczegóły postanowiła wypytać Wróbla.
- To Piotrek cię poprosił o coś? - spytałem w przypływie geniuszu, poskładawszy w pamięci wszystkie efekty iskrzenia moich myśli.
- Tak - przyznała speszona.
- Dorota, odwal się ode mnie. Z problemami poradzę sobie sam - wysłałem wieloznaczny komunikat.
Tego samego dnia Justyna zadzwoniła do mnie, ostrzegając przed karną ekspedycją Piotrka do Warszawy.
- On mi powiedział, że ty prawie cały czas jesteś z Olgą - stwierdziła, choć w jej głosie nie było ani cienia podejrzliwości. Piotrek ze swoją nadopiekuńczością zaczynał jej działać na nerwy i to było silniejsze.
- No, jestem. Po prostu nie chcę zrywać z nią kontaktu. Tak się tylko przyjaźnimy. Poza tym minęło jeszcze tak niewiele czasu.
- A Piotrek zapowiedział, że pojedzie do Warszawy, znajdzie wasz wydział. Stwierdził, że jak was zobaczy razem, to ci nakopie.
- Mocno powiedziane - stwierdziłem, zastanawiając się, co to właściwie znaczy "nakopać".
- No.
Ale Dorota zachowała się lojalnie i powiedziała, że nie będzie się wtrącać w nie swoje sprawy. Piotrek nie przyjechał.
***
Z Krakowa wracałem do Warszawy nocnym pospiesznym z Bukaresztu. Był zupełnie pusty. Położyłem się w przedziale i zapadłem w niespokojny sen. Po jakimś czasie obudziły mnie wrzaski. Do przedziału wsiedli świeżo upieczeni rezerwiści z dwoma prostytutkami. Wyciągnęli jabole i zaprosili do konsumpcji. Propozycja była nie do odrzucenia, zresztą uznałem, że darmowy alkohol uspokoi mnie.
Skończyło się niemal tragicznie. Gdy stanęliśmy w Radomiu, dwóch eks-żołnierzy wychyliło się przez okno i zaczęło ryczeć:
- Radom kuuurwą jest, wszyscy radomiacy to chuuuje.
Do przedziału wpadli policjanci. Moi towarzysze zaczęli udawać głęboki sen.
- Wypierdalać na peron, ale już! - krzyknęli panowie władza.
Pijane towarzystwo ruszyło się niechętnie. Ja się nie ruszałem. Policjanci jakoś zorientowali się, że jestem spoza grupy i zostawili mnie w spokoju.
A gdyby nie?
Przedział międzynarodowego pociągu, a w nim młody człowiek, kompletnie pijany.. Na półce leży jego plecak, podłoga lepi się od wymiocin. Pod siedzeniami walają się puste butelki po winie i plastikowe kubki. Policjanci, którzy przed chwilą wyprowadzili rezerwistów i ich panienki, pochylają się nad młodzieńcem.
POLICJANCI (unisono): A ty co, kurwa, głuchy jesteś?
MŁODY CZŁOWIEK (niewyraźnie): Przepraszam, ale ja tu jestem przypadkiem.
POLICJANCI (zdezorientowani): Przypadkiem? (reflektują się) Co ty nam tu pierdolisz? Chu-Chu! Czyli chuchnij chuju!
Młody człowiek chucha. W przedziale roznosi się zapach sfermentowanych owoców i siarki.
POLICJANCI: Kolego, jesteś nawalony jak messerschmit i zakłócałeś porządek publiczny. Kolegium masz jak w banku.
REZERWIŚCI I ICH PANIENKI (chórem): On nic nie robił - wsiadł przed nami! On nic nie robił - wsiadł przed nami!
POLICJANCI: Cicho tam, do kurwy nędzy.
MŁODY CZŁOWIEK (już przytomnie): Proszę bardzo, możecie mnie przymknąć. Jestem w tak fatalnym nastroju, że nic mi go nie pogorszy.
POLICJANCI (współczująco): A co się stało?
MŁODY CZŁOWIEK (tonem eksplikującym): Mam poważny dylemat natury etycznej. Wplątałem się w sytuację, którą wyznaczają dwa faktory: poligamia i wysoce prawdopodobna inseminacja.
POLICJANCI (z konsternacją): Czy ty nas przypadkiem nie obrażasz? Zresztą, nieważne. Nasz nos policyjny mówi nam, że jesteś praworządnym obywatelem. Zostawimy cię pod warunkiem, że posprzątasz przedział.
(zasłona w oknie przedziału opada, pociąg rusza w dalszą drogę)
Tak czy owak, wyszło na moje. Rano byłem w domu, po południu na Ursynowie. Justyna znalazła się tam tydzień później.
Wtedy było już łatwiej. Doszedł list od Olgi, w którym informowała, że tym razem rebionka nie będzie.
Justyna wyjechała w środę po południu. Olga miała dotrzeć do Warszawy 2 dni później, więc miałem teoretycznie sporo czasu na to, żeby zapomnieć o pocałunkach Justyny. Niestety, stało się inaczej. W czwartek wcześnie rano obudził mnie dzwonek telefonu.
- Janusz, to ja. Już wróciliśmy.
- Jezu, Olga, ale ja...
Natychmiast się domyśliła.
- Spotkajmy się na Rozdrożu i szybko to skończmy.
Była opalona i prześliczna. Natychmiast wziąłem ją za rękę. Po drobnej "łapęsi" Justyny wydała mi się duża. Zupełnie nie miałem pomysłu na "szybkie zakończenie". Sam zwrot wydawał mi się śmieszny, bo przecież w ogóle nie byłem pewien, co chcę robić. Szliśmy przez Łazienki w milczeniu.
- No i co zamierzasz?
Zapaliłem papierosa. Olga poprosiła, żeby jej też dać. Przypomniałem sobie, że Justyna - wielka przeciwniczka papierosów - też ostatnio zaczęła popalać. Powiedziałem o tym Oldze, a ona natychmiast wyrzuciła szluga.
Ojciec wieczorem zorientował się, co się dzieje i też spytał mnie o moje zamiary. Nie miałem pojęcia, co mu odpowiedzieć. Rodzice za Justyną nie przepadali. Ojciec stwierdził, że nic nie wolno robić z litości, ale nie wiem, co miał na myśli - z litości nie rzucać Olgi, czy z litości nie zwracać się ku Justynie. Mama ostatnie wydarzenia podsumowała następująco:
- Nie zmieniłeś się chyba jakoś dramatycznie. Ale studiujesz na świetnym wydziale, twoje rokowania są też świetne.
Zdecydowanie przesadziła.
Moje uzależnienie od otoczenia polegało na negowaniu wszystkich opinii, jakie do mnie docierały. Niektóre było łatwo odrzucać - że Olga mnie kocha i że jest cudowną dziewczyną. Moje przekonanie o jej uczuciu zostało mocno podważone przez te wszystkie historie z Krzyśkiem. Nie umiałem, co prawda, się zdobyć na złośliwe stwierdzenie "Tak do niego lgnęłaś, no to teraz masz wolną rękę". Ale też wspomnienie tych wszystkich koszmarów bardzo ułatwiło mi zadeklarowanie zerwania.
- Całowaliście się?
- Tak.
Olga miała napiętą twarz.
- Ale dziecka z tego nie będzie?
Uśmiechnąłem się. Skąd to podejrzenie? Z Justyną, jak dotąd żelazną dziewicą? Zaprzeczyłem.
Przypuszczam, że też nie miała sposobu na wyjście z tej sytuacji. Ale jako że była ona nieznośna, powiedziałem, że, choć jestem niepewny tego co robię, to jednak nie mogę zrobić nic innego.
- Aha. - potwierdziła, że zrozumiała. - Możemy się pocałować, tak ostatni raz?
Powinienem był odmówić, nieprawdaż? Przecież ani jej, ani mnie nie chodziło o pożegnalny pocałunek.
Natychmiast po tym Olga musiała postanowić, że nie ustąpi. Nie chodziło jej o prostą walkę o przywrócenie status quo. Po prostu z miejsca zaczęła mnie nękać.
- Wiesz - obwieściła kilka minut później - miałam sporo czasu, żeby przyzwyczaić się do myśli, że znowu jestem kobietą porzuconą. We Włoszech przyśniłeś mi się z nią. Niby nie do końca w to wierzyłam, ale dziś rano nie mogłam sobie przypomnieć twojego numeru telefonu. Znamienne, prawda? Więc jakoś to będzie. Nie wiem tylko, jak sobie poradzę z potrzebami seksualnymi.
Radziliśmy sobie razem, rewelacyjnie po prostu i niemal od początku. Ale zanim stało się to pierwszy raz, zadzwoniłem do Justyny, żeby zakomunikować o zerwaniu z Olgą. Następnego dnia pojechałem do Sopotu.
Gdybym miał odrobinę wyobraźni, informacja nie powinna brzmieć "Właśnie zerwałem z Olgą", ale "No, pierwsza nieudana próba zerwania jest już za nami". Było tych prób kilka.
Jedna z najbardziej spektakularnych odbyła się na wrześniowym wyjeździe zapoznawczym. Wydziałowy klub turystyczny zorganizował wyjazd w Beskid Żywiecki. Towarzystwo zebrało się raczej przypadkowe, i, poza starymi wygami wydziałowymi, mało sympatyczne.
Jarek na przykład był poetą. Pisał znakomicie i inteligentnie. Gdyby poszukać, pewnie na każdym wydziale znalazłby się chudy osobnik w szarym swetrze, z długim włosami, podrywający panienki na przeciągłe spojrzenie i kajet ze swoją twórczością. Jarek Olgę początkowo ignorował, ale wkrótce po powrocie, mimo że dobrze widział, jak blisko nadal jesteśmy (w skomplikowaną materię naszych stosunków był wprowadzony dość powierzchownie), podjął dość prostacką próbę uwiedzenia Olgi. Takiego uwiedzenia na jeden raz. Zorganizował imprezę, na którą ją zaprosił, a mnie nie. Szybko udało mu się spoić i wyprosić gości, po czym usiadł przy Oldze na kanapie, objął ją i zaczął czytać swoje wiersze. W końcu, filmową manierą, zbliżył się ze swoją twarzą do jej twarzy. Olga odsunęła się zdecydowanie. Udając bardziej pijanego, niż był w rzeczywistości, skonstatował żartobliwie.
- Widzę, że nie chcesz mi dać buzi.
- Skąd w ogóle ten pomysł? - spytała Olga, szczerze zdziwiona, a Jarek zaczął się nieszczerze rozwodzić na temat swojej sympatii i szacunku do mnie. Zbyt grubymi nićmi uszył tą scenę. Olgę to bawiło, mnie raczej niepokoiło, bo głupota tej sceny mogła mieć tylko dwa źródła: albo Jarek był idiotą (a nie był), albo Olga tworzyła wokół siebie otoczkę łatwej panienki.
Wyjazd w Beskid zorganizowałem sobie po swojemu. Najpierw pojechałem na dwa dni do Zakopanego. Trochę pochodziłem, poczym wsiadłem w nocny pociąg. Po dwóch przesiadkach miałem nadzieję na znalezienie się rano w Zwardoniu. Optymistyczna kalkulacja zawiodła, jako że utknąłem w Żywcu, gdzie spędziłem noc wśród lumpów na dworcu. Do Zwardonia dotarłem dopiero przed południem. Tam, w schronisku, miałem się spotkać z grupą.
Grupa dotarła tam radosna i na mocnym gazie. Olga w zabawach brała aż nadto czynny udział. W pociągu spotkała Martę, która właśnie została porzucona przez Grześka.
- O, jedziesz z dużą grupą facetów - skonstatowała z uznaniem, gdy Olga opowiedziała jej, co się stało - to bardzo dobrze. Zabawisz się, podleczysz.
Więc Olga się leczyła. Panowie chętnie jej stawiali rozmaite trunki, a Olga urzeczona nową rozrywką (casus pijatyki na Ornaku nie zdarzył się nigdy wcześniej) stwierdziła, że jej organizm jest doskonałą maszynką do pochłaniania alkoholu.
Kilka dni wędrowaliśmy razem. Ja dalej nie umiałem sobie poradzić z sytuacją. Wreszcie wpadłem na genialny pomysł zaproponowania Oldze przyjaźni, ale w reakcji rzuciła się na mnie z pięściami. Wtedy wyskoczyłem z koncepcją urwania się - oczywiście do Zakopanego. Tam mieliśmy się definitywnie pożegnać, oczywiście w łóżku.
Mnie ta scena rytualnego aktu seksualnego podnieca, Olgę oburza. Ale to właśnie się dzieje. Jesteśmy w pokoju na poddaszu willi na Antałówce. Przed chwilą zjedliśmy bardzo skromną kolację, na uspakajający kufel piwa nie ma kasy. Wiem, że za chwilę to musi się stać. Przysiągłem sobie, że to ostatni raz. Wchodzimy pod jedną kołdrę. Olga jest w leciutkiej piżamce, którą nieraz już z niej zdejmowałem. "Patrz, nie mieści ci się" - stwierdziła żartobliwie, ale natychmiast wsuwa się pode mnie. Jest dobrze, niesamowicie dobrze. Nie ma przeszłości, nie ma teraźniejszości, nie ma przyszłości. Tylko my i brak jakiejkolwiek przestrzeni między nami. To było nie do opanowania. Potem wściekła się.
- Teraz pewnie polecisz do niej i o wszystkim zaraportujesz.
Tak, gotów byłem o wszystkim Justynie powiedzieć. Czułem się podle, gubiąc się w rozważaniach, kogo ja właściwie zdradzam.
Gdy 29 grudnia przyjechaliśmy z Justyną do Stasikówki, wiele już wskazywało na to, że zbliża się koniec. Justyna jakoś to wyczuwała i nie wiedziała, jak się zachować. Niby nic nie potrafiliśmy sobie zarzucić. Przez te kilka miesięcy ani razu się nie pokłóciliśmy. Tyle, że piłem coraz więcej, a po jednym piwie bywałem już mocno wstawiony. Układ, w którym Olga wie o wszystkim, Justyna o niczym, a ja jestem w centrum, przygniatał mnie coraz mocniej.
Niedługo przed tym wyjazdem odwiedziliśmy z Olgą Anetę. Tym razem była. Sporo wypiliśmy, wreszcie zaczęliśmy się zbierać do wyjścia. Poszliśmy piechotą w górę ulicy Książęcej. Czułem, że zanosi się na kolejną scenę, w której Justyna zostanie nazwana dziwką.
Olga atakowała nasz związek wyłącznie za pośrednictwem Justyny, nigdy nie mówiąc nic przeciw mnie. Kiedyś zwierzyłem się jej, że tak bardzo bym chciał, żeby ktoś mi wreszcie powiedział "Stary, jakoś to będzie, nie martw się, wszystko się ułoży". Olga przytuliła się do mnie i powiedziała:
- Nie martw się.
Wpadłem w przerażenie, że te słowa oznaczają akceptację dla mojego wyboru, że ona się już z tym pogodziła i nie ma do mnie pretensji. Przecież ja Olgę kochałem!
Tym razem jest inaczej. Olga ciągnie mnie do parku obok ulicy. Siadamy na ławce. Zaczyna krzyczeć, że to jest nie do zniesienia. Po chwili opanowuje histerię. Mówi, że gdyby nie było tak zimno, rozebrałaby się do naga. Zastanawiam się, co ma oznaczać ta nagła skłonność do wywołania skandalu i nie przychodzi mi do głowy nic poza skrajną depresją. Ale Olga wreszcie całkowicie się uspokaja. Zaczyna mnie gładzić po policzku i mówi "Januszka, mogłoby być tak dobrze, gdyby wszystko wróciło".
Później, gdy do niej wrócę i znowu pojawi się problem Krzyśka, wyprze się sensu tych słów. Będzie aż za dobrze pamiętać, co dosłownie powiedziała. To było zdanie modalne: "mogłoby być", a nie "byłoby" i tym bardziej nie "będzie", rozumiesz Janusz? Ja ci niczego nie obiecywałam.
Wyprze się, choć w końcu się uda. Przez jakiś czas będziemy szczęśliwą parą.
Jadę więc do Stasikówki i myślę o tym, że Olga spędzi tego Sylwestra sama, podczas gdy my będziemy się świetnie bawić.
Świetnie? No cóż, wszystko zależy od podejścia do drugiej osoby, a mnie nagle w Justynie zaczyna dużo rzeczy irytować. Bo Justyna coś zaczyna przeczuwać. Jej naiwna wiara w moją prawdomówność i moc słowa (jakże podobna do mojej!) podsuwa jej pomysł zadania pytania:
- Ty właściwie jesteś pewien, czego chcesz?
Pytanie jest dziwne, bo nie rozmawialiśmy wcześniej o Oldze. Mógłbym próbować się maskować, odpowiadając pytaniem "O co ci chodzi?". Ale to by było idiotyczne. Tak jak nade mną i Olgą fruwał duch Krzyśka, tak nade mną i Justyną fruwa duch Olgi. Justyna pozwala sobie nawet na stwierdzenie, że jestem Olgą przesiąknięty. Przez grzeczność nie zaprzeczam.
Brnę zatem w taktyczne kłamstwo. Tak Justynko, jestem absolutnie pewien. Przecież jest mi z tobą tak wspaniale, jesteś snem mojej młodości, który przyoblekł się w jawę. Poza tym widzę, że przechodzisz sama siebie, żeby mi dogodzić. W nadchodzące noce będziesz ideałem kochanki - ciekawska, natchniona, eksperymentująca. Gdy się wreszcie spuszczę pod wpływem twoich wymyślnych pieszczot, spijesz ich efekt z własnych włosów. Potem ja będę pieścił ciebie, bo jestem takim egoistą, że moja rozkosz jest dopiero punktem wyjścia do sprawienia rozkoszy tobie, a ty będziesz się wiła pod moimi pocałunkami, przeżywając lub udając pierwszy w twoim życiu orgazm.
Podczas jednego z naszych zbliżeń zadała mi pytanie:
- Czy moje ciało cię podnieca?
O tak, traktując to pytanie dosłownie musiałem to przyznać. Było to śliczne, bardzo kobiece i niezwykle gładkie ciało, doskonale reagujące na pieszczoty. Gdyby Justyna była wyłącznie ciałem, a moja osobowość składała się wyłącznie z pożądania, miałbym na nią wielką ochotę i byłbym partnerem doskonałym.
Ale poza tym same faux pas. Justyna, namiętna narciarka, zalicza kilka rozpaczliwych upadków na stoku w Bukowinie. Potem zasiadamy do picia Bloody Mary, która przyrządzam, mając nadzieję, że alkohol poprawi nam nastrój. Niestety, gdy wracam z toalety, na środku pokoju widzę coś, co świadczy, że drink Justynie zaszkodził. W przypływie bohaterstwa czyszczę podłogę. Potem Justyna przytomnieje, łączymy łóżka i kładziemy się. Justyna robi mi kojący masaż, a ja do niej zwracam się "Ol...". Wszystko robi się coraz bardziej zrozumiałe.
Pożegnanie - choć nie wiemy, że widzimy się po raz ostatni - wypada sympatycznie. Jedziemy w przedziale z wesołymi ludźmi, jeden z nich kapitalnie parodiuje z gitarą piosenki "Four Non Blonds". Popijamy piwko. I podsumowujący akcent. Na dworcu Zachodnim do przedziału zagląda bezdomny i pyta, czy mamy puste butelki. Ja gorliwie mu je wręczam, a Justyna pyta rozbawiona "Widziałeś jego błędny wzrok?".
Będzie jeszcze kilka telefonów, w których Justyna będzie się uskarżać na tęsknotę, a ja będę udawać, że chcę ją ukoić. Ale już niemal oficjalnie jestem z Olgą, choć ten ostatni, najcięższy krok jest jeszcze przede mną. Muszę się z tym uporać sam. Na ferie zimowe Justyna jedzie z kolegami w Pieniny, a Olga z koleżankami do Pragi. Długo wiszę przy oknie wagonu i całuję ją. Zanim wyjedzie Justyna, dzwonię, żeby wytłumaczyć, dlaczego z nią nie pojadę. Justyna jest nieobecna, odbiera jej mama. Po wymianie konwencjonalnych grzeczności pyta:
- Powiedz mi, czy wy z Justyną jesteście na jakimś zakręcie?
Odpowiadam, że nic mi o tym nie wiadomo. Jestem zaskoczony, choć nie powinienem dziwić się, że pyta. W końcu jest pewna, że rozprawiczyłem jej jedynaczkę, a przecież nie jesteśmy małżeństwem, więc trzeba przynajmniej ratować perspektywy. Jestem cholernie zmieszany, a co gorsza, nie umiem tego ukryć.
- Gdybyś miał dla niej złe wiadomości, proszę, powiedz jej o tym po feriach. Ona tuż przed wyjazdem ma jeszcze egzamin poprawkowy.
A gówno, nic nie powiem. Za bardzo się boję. Piszę list. Zresztą, to nie tylko strach, ale także nagłe olśnienie - gdyby ktoś mnie spytał, dlaczego odchodzę od Justyny, to przecież właśnie wymyśliłem model operacji myślowej, która niechybnie prowadzi do takiej właśnie decyzji. Oto wyobrażam sobie, że Justyna jest z innym mężczyzną. On ją prowadzi za rękę, całuje, ona mu odpowiada. Wreszcie lądują razem w łóżku. Czy taka scena powoduje we mnie zazdrość, skok tętna, cokolwiek? Nic a nic! Teraz umieszczam w tej scenie Olgę. I natychmiast czuję się fatalnie i strasznie, robi się nieznośnie, w dodatku coś mi mówi, że z decyzją i jej realizacją muszę się spieszyć.
Justyś,
Podczas ostatniej rozmowy Twoja Mama spytała, czy mamy jakieś kłopoty. Nie umiałem jej na to pytanie odpowiedzieć.
Odchodzę.
Pewnie nazwiesz mnie gówniarzem, ale, paradoksalnie, będzie to najbardziej dojrzała decyzja w moim życiu. To nie my jesteśmy na zakręcie, tylko ja. Popełniłem straszliwy błąd i będę go teraz usiłował naprawić. Nie jestem pewien, czy to ma jakiś związek z Olgą, ale pewnie tak.
Janusz
Minęły zaledwie dwa lata i trzy miesiące, gdy Justyna powiedziała mi: No i widzisz, jakie głupstwo popełniłeś, a mogliśmy dalej być razem. Powiedziała to, mimo że już dowiedziała się, że cały czas zdradzałem ją z Olgą.
List napisałem, bo stchórzyłem, choć dlaczego niby powiedzenie czegoś takiego wprost miałoby być dowodem odwagi? Dopiero później zacząłem się trząść, że Justyna zadzwoni, aby powiedzieć mi, co o mnie sądzi, albo - co byłoby jeszcze gorsze - nie będzie wiedzieć, że wysłałem pożegnalną epistołę. Codziennie wracam późno do domu i na wszelki wypadek nie pytam rodziców, czy ktoś do mnie dzwonił.
Siedzimy z Pietrasem nad butelką miodu i nieźle się bawimy.
Gdy Olga wróciła z Pragi, powiedziałem jej natychmiast o wysłaniu tego listu. Po prostu się ucieszyła, ale musiała już wcześniej w jakiś sposób domyślać się, że wszystko do tego zmierza. Kilka dni po jej powrocie schodziliśmy po schodach w moim domu. Zobaczyłem, że w skrzynce coś jest. Otworzyłem ją i wypadła pocztówka. Nie spojrzałem, skąd, tylko niespokojnie przeczytałem treść. "Gdybyś mógł tu ze mną być". Brakowało podpisu. Dopiero potem spojrzałem na znaczek - czeski. Na mojej twarzy musiał się pojawić wyraz ogromnej ulgi. Olga spojrzała na mnie rozbawiona.
- Wiem, bałeś się, że to od kogoś innego.
One miały niezwykle podobne charaktery pisma. Zanim wysłałem list do Justyny, prześladowała mnie myśl, że obie wyraziły chęć bycia obecnymi na moich urodzinach. Najpierw wymyśliłem, że żadnych urodzin nie będzie, że po prostu gdzieś ucieknę - w Bieszczady, do Puszczy Białowieskiej, na bagna biebrzańskie. Potem, że imprezy co prawda nie będzie, ale będzie spotkanie we troje, podczas którego ja wyjdę ze słowami "Teraz znikam. Wy sobie porozmawiajcie, a jak wrócę, zapewne stracę wszystko". Choć wiedziałem już, że chcę wrócić do Olgi, to absurdalne poczucie przyzwoitości kazało mi rozważyć "wariant zerowy" - zerwanie z nimi obiema.
Jesteśmy już porządnie zbetonieni, gdy dzwoni telefon. Liczę szybko czas: od wysłania listu minęły dopiero dwa dni, cholera, mógł jeszcze nie dojść. No tak, Justyna, jak nic Justyna, dzwoni, żeby się spytać, dlaczego od tak dawna się nie odzywam.
- Pietras, błagam cię, odbierz ten telefon, dowiedz się, kto to i powiedz, że to pomyłka.
Spełnia moją prośbę i wraca do pokoju.
- Nie świruj. To była Olga.
Uff, Olga. Rozumie, ale nie pochwala.