 |
Muszę przyznać, że uważam swą decyzję o pisaniu felietonu do każdego numeru "Esensji" za odważną. Zawodowym felietonistą nie jestem (złośliwi powiedzą: co widać) i wiem, jak duży problem sprawiało mi dotrzymywanie terminów dla felietonów w "The Valetz Magazine", w cyklu "Okiem fantasty". Nie dość, że trzeba było napisać kilka stron jakoś trzymających się kupy, ale jeszcze warto było przybrać formę mogącą zainteresować czytelników. Sadzę, że czasem się udawało - zwróciliście uwagę na moje teksty o podróżach w czasie, o przewidywaniach fantastów na koniec wieku, ale największy odzew (i największe baty) otrzymałem po tekście na temat filmu "Matrix". Tym razem jednak zadanie było dużo ambitniejsze - "Esensja" jest wszak miesięcznikiem. Zapowiadało się na ciężki orzech do zgryzienia.
Ostatnio zdarzył się jednak szczęśliwy traf. Dane bowiem mi było poznać niezawodną, niezwykłą metodę pozwalającą na pisanie felietonów bez wysiłku w tempie karabinu maszynowego, z gwarancją zainteresowania i odzewu czytelników. Choć inni stosowali ją już przede mną, to jednak do mnie będzie należała zasługa zgromadzenia ich doświadczeń i zebrania ich w tym felietonie. Tak, kochani. Zwariowałem i odsłaniam swoje sekrety. Za chwilę przedstawię Wam wspaniały w swej prostocie i stuprocentowo pewny sposób na pisanie felietonów.
Zacznijmy może od przykładów. Jak wiadomo wszystkim oprócz nauczycieli akademickich, najlepiej wyjaśnia się na przykładach.
Oto pewien pisarz pisze artykuł do pewnego miesięcznika. W artykule tym szeroko uzasadnia, ze przyczyną małej popularności jego (i nie tylko) książek są... czytelnicy. Oni to mają niewłaściwe przyzwyczajenia, niewłaściwe gusta i nie potrafią poznać tego, co dobre. Wszystko byłoby zupełnie inaczej, gdybyśmy mieli lepszych czytelników. A tak - szkoda gadać (czy tylko mnie podczas lektury tego tekstu przyszedł do głowy pewien bardzo znany wiersz Bertolta Brechta?).
Oto pewna pisarka (na razie bez większych sukcesów) na pewnym, nie autorskim, spotkaniu z młodzieżą chce pobudzić swą nieco już ospałą publiczność do aktywniejszego udziału. W tym celu chce zmusić ją do szukania argumentów i dyskusji. Dlatego też wyraża opinię, że publiczność przybyła na panel to kompletni ignoranci, nie mający pojęcia o fantastyce, którzy powinni najpierw czegoś się nauczyć, zanim zabiorą głos. Swą teorię owa pani szybko i zgrabnie udowadnia podając przykład dzieła, od którego każdy miłośnik fantastyki powinien zaczynać swą fantastyczną edukację. Jak się okazuje, sala tego dzieła nie zna, skąd wniosek, że niewątpliwie jest to publiczność literacko niekompetentna (czytaj: głąby). Jakiż to wspaniały sposób na podjecie dyskusji! Jak powszechnie wiadomo, nic tak nie zachęca do polemik na wysokim poziomie, jak stwierdzenie, że jesteś idiotą i już. Niestety większość publiczności nie dorosła do tego poziomu i po takim dictum opuściła salę.
Oto pewien pisarz (?), o dorobku jeszcze bardziej wątpliwym, na łamach jednego z fantastycznych serwisów internetowych pisze artykuł wyjaśniający, że wszelkie (z wyjątkiem jednej) nagrody fantastyczne są przyznawane przez ludzi nie mających kwalifikacji, nie mają znaczenia, są złe, głupie i mają fszy na pempku. A już na pewno są reliktem i potrzebują odnowy. Przy okazji autor przywala pewnemu konwentowi i popisuje się taktem, opisując kobietę słowami "źle ubrana jędzowata starsza pani". Sposób pisania tekstu świadczy raczej o niezbyt sprawnym posługiwaniu się piórem, ale co tam! Z faktami autor również się nie zaprzyjaźnił, ale to nie jest najważniejsze. Przecież założeniem autora jest brak polemik i komentarzy. To po co fakty?
Powiedzcie, czy to nie genialny pomysł? Aby móc napisać co miesiąc felieton, wystarczy napisać coś "kontrowersyjnego". Potrzeba "prowokacji". Nie musi to być nic wyszukanego, ba! nawet nie powinno takim być, bo jeszcze ktoś mógłby nas nie zrozumieć. Najlepiej wybrać jakiś temat (albo podpiąć się do trwającej w danym środowisku dyskusji) i napisać w krótkich, żołnierskich słowach, że jedna ze stron to durnie. Można też nie szukać tematu, tylko od razu wyzwać swych odbiorców od nieuków i głupków. Można wreszcie przedstawić swój pogląd w taki sposób, aby po prostu przyłożyć (w swym mniemaniu) innym. Nie potrzeba tu zdolności literackich - język potoczny, słyszany na ulicy w zupełności wystarcza. Nie ma też potrzeby przygotowywania się do napisania tekstu, lektury źródeł, opracowywania trudnych do obalenia argumentów. Wystarczy założyć, że polemiki nas nie interesują (bo kogo obchodzi zdanie głąbów?), a każdy, kto spróbuje nasz tekst skrytykować, kieruje się nienawiścią i chce nas rozszarpać, a w najlepszym razie z założenia nie ma racji - po co w ogóle z nim polemizować?...
W ten sposób mamy napisany bez wysiłku felieton, który ludzie zauważą, a niektórzy nawet spróbują dyskutować. Oczywiście bez szans na zwycięstwo, bo rzeczowa polemika z tekstem pozbawionym argumentów nie ma szans. A my możemy z dumą obnosić nadane sobie samemu miano autora "kontrowersyjnego".
Każdy może zostać felietonistą.
Nic prostszego.
P.S. Jeśli ktoś nie domyślił się, kto jest pierwowzorem przedstawianych postaci, a bardzo chciałby to wiedzieć, proszę o kontakt. Może odpowiem. :-)
|
|