Marzanna Bogumiła Kielar |
Wybrane wiersze |
Urodziła się w 1963 r. w Gołdapi. Ukończyła Wydział Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego. W 1993 r. za debiutancki tomik poezji Sacra conversazione (Suwałki 1992) otrzymała: Nagrodę Czasu Kultury, Nagrodę Poetycką im. Kazimiery Iłłakowiczówny, Nagrodę Fundacji im. Kościelskich w Genewie. W 1995 r. otrzymała nagrodę literacką "Kristal Vilenicy" w Słowenii. Jej wiersze były tłumaczone m.in. na: niemiecki, angielski, szwedzki, hebrajski, słoweński, litewski, macedoński, czeski, francuski. Publikowała m. in. w: "Czasie Kultury", "NaGłosie", "Zeszytach Literackich", "Kwartalniku Artystycznym", "Borusii", "Krasnogrudzie", "Tygodniku Powszechnym". W 1999 roku ukazał się jej drugi tomik - Materia prima (Poznań, Wyd. Obserwator). Więcej utworów Autorki można spotkać na stronach http://poems.of.pl |
 |
W ogrodzie, boso
strącam mrówkę ze stopy
i patrzę, co zrobi z darowanym życiem,
z tą swoją kroplą czasu.
W żółtym świetle ścieżki, jak dogania inne,
zabijające właśnie jakiegoś owada, ruchliwe, żarłoczne.
Nieświadoma mojego, przez mgnienie, wahania.
Przy gorącym kamieniu, w ulewie słońca, ciężkich owoców
tyle tylko widzisz oko podobno przenikliwe,
ślepe oko poety:
tylko ten drapieżny kwiat o pięknej greckiej nazwie
/thanatos/, jak otwiera się i zamyka.
I nie możesz tego pojąć ani sprawdzić w żaden żywy
sposób. Tego, co tobie też będzie raz na zawsze dane;
niemal czarne, słodkie
zerwane wiśnie krwawią w mojej dłoni
* * *
zachód słońca w sierpniu: kropla
ożywia noc
koniuszkiem języka dotknąć
tej wilgoci
z tomiku Sacra conversazione
(Wydawnictwo STK, 1992)
Brzeg
już od tamtej strony nie odgradza nas nic,
nawet mgły nad Bałtykiem i zimową plażą
które zniosły granice między żywiołami, rano, i dymią teraz
wysoko. Ani te stare łodzie wciągnięte na piach, ni lodowaty,
gorący
altostratus wody. Może jedynie
światło, poskręcane w oblodzone węzły, w linach
na promie - nim się wycofa i zmieni w ciężki gąszcz
w głębi chmur, intruzyjne złogi;
ścinki blasku u wyjścia z zatoki, rozlewający się
samozapalny płyn... Kwilą ptaki niesione przez powietrzną falę,
szkli się stoliwo nadbrzeża i pas kamieni, skorup
trawionych przez sól - jeszcze, przez mgnienie,
światło
wymieszane z bryzgami przyboju. W nierównym wietrze
jego spłoszony dotyk; płożą się jałowce
obrane z igieł: rafa, wykruszona
rozmywana przez wydmy
* * *
dzień zaczepiony o słoneczne druty, na wpół wyrwany ze zbocza, z korzeniami
obwieszonymi ziemią; szarzeją szwy przyciętych konarów
na marcowym niebie. Obrzęki,
odrośla godzin - ich ciemność przetrwała,
jak płat śniegu w cieniu ścian
skalnego kotła; nasze ostatnie rozmowy, słowa -
zgorzelinowe rany. Słowa zaciskające się w pierścienie, szorstko,
jak słoje w pniu jabłoni, uschłej poprzedniej zimy, i której kiedyś
czytaliśmy z ust
* * *
jak ty umrzesz, taki do siebie przywiązany, ze słońcem
między igłami sosny, jasny dniu? Z tym
jaskrawym blaskiem w lusterkach samochodu
gdy wjeżdżam w leśną drogę; z czerwieniejącą kulą
nad pociemniałą, rozoraną ziemią
za stawami, nad bruzdą pola wrażliwą na dotyk stóp.
Gdy wiatr otwiera niebo - i żadnych śladów
w koronach drzew. Dniu -
z żółknącą pokrzywą na ścieżce, przy zejściu
do wody, z komarem, nieostrożnym, na moim nadgarstku
- umrę?, taka do ciebie przywiązana
i do nocy, do miłości; niebo jak okorowana kłoda
wgnieciona w darń na wzgórzach.
Pod nią dziurawe szczawie tłoczą się w mokrym pęku.
Wzrok wczepia się w obłok, w szarość - jej odwinięty
rozpalony brzeg
z tomiku Materia prima
(Wydawnictwo Obserwator, Poznań 1999)
|
|
 |
|