Guy Ritchie został okrzyknięty "europejskim Tarantino", a "Przekręt", film w jego reżyserii, reklamowano jako dzieło utrzymane w stylu tego słynnego amerykańskiego reżysera. Mimo wszystko nie do końca się z tym zgadzam. Muszę przyznać, że niespecjalnie lubię poetykę Tarantino - przewrotne, dynamiczne i agresywne filmy z błyskotliwymi dialogami, ale też dużą dawką przemocy. Chociaż "Przekręt" zawiera wszystkie te elementy, to jednak wydaje się filmem nieco odmiennym od "Pulp fiction", gdyż jest komedią. Czarną komedią, momentami nieco makabryczną, ale jednak komedią. A w dodatku autentycznie bardzo zabawną.
Fabuła opowiada o zamieszaniu w londyńskim środowisku gangsterskim spowodowanym kradzieżą pewnego diamentu, co wplecione jest w układy związane z nielegalnymi walkami gangsterskimi. Momentami, zwłaszcza na początku, niełatwo jest nadążyć za rozwojem akcji, ale w dalszej części układa się ona w spójną całość. Ilość zaskakujących zwrotów akcji jest tak duża, że można by obdzielić nią kilka filmów, a i na obowiązkowe przewrotne zakończenie możemy także liczyć. Barwna galeria zróżnicowanych postaci ma jedną wspólną cechę - żadnego z bohaterów nie chcielibyśmy mieć za sąsiada. Wszyscy są mniejszymi lub większymi draniami, tak więc, chcąc nie chcąc, musimy z czasem zacząć kibicować tym najmniejszym łajdakom. Czyli tym, którzy nie mają na koncie żadnego zabójstwa - są po prostu spokojnymi oszustami. A kogo nie ma wśród bohaterów! Jest dwójka krętaczy, żydowski handlarz diamentami, okrutny, cyniczny i odrażający szef mafii kierującej wynikami walk bokserskich, który przyznaje się, że ciałami swych wrogów karmi świnie, emerytowany oficer KGB, będący rosyjskim handlarzem bronią, elegancki zabójca, którego nie imają się kule, malowniczy, choć mało skuteczny gang murzyński i obóz cygański z bokserem o zabójczym ciosie na czele.
Siłą filmu jest dobry scenariusz, ciekawy montaż, znakomite, wręcz rewelacyjne dialogi i Brad Pitt. Nowoczesny, agresywny montaż przywodzi na myśl nie tylko filmy Tarantino, ale i "Podziemny krąg" Finchera, a także "Biegnij Lola, biegnij" Toma Tykwera, zwłaszcza w scenie wypadku ukazanej oczyma wszystkich uczestniczących w niej bohaterów. Kilka słów należy się Bradowi Pittowi, grającemu cygańskiego boksera, który wystąpił w "Przekręcie" za gażę o wiele niższą od swego zwykłego wynagrodzenia. Nie zgadzałem się nigdy z krytycznymi ocenami aktorstwa Pitta i z satysfakcją odnotowuje, że z każdą swą kolejną rolą udowadnia, że słowa krytyki nie były słuszne. Pitt dużo dokonał, aby uwolnić się od wizerunku "ślicznego chłopca", z jakim utożsamiano go po "Wichrach namiętności", czy też "Wywiadzie z wampirem". Dowiódł w "12 małpach", że potrafi grać (nominacja do Oscara), a w "Podziemnym kręgu" i "Przekręcie" ukazał zupełnie odmienne postacie od swych dotychczasowych ról. Cygan, mówiący specyficznym, prawie niezrozumiałym (również dla innych bohaterów) slangiem, powalający swych przeciwników jednym błyskawicznym ciosem i drwiący z układów przed walką jest postacią, którą chcemy oglądać bez przerw. To jeden z nielicznych przypadków w kinie, gdy czekałem z niecierpliwością, kiedy znów pojawi się na ekranie postać drugoplanowa. Ogromna zasługa w tym Pitta.
"Przekręt" jest jedną z najciekawszych, najlepszych i najzabawniejszych komedii tego roku i na pewno warto ten film obejrzeć. Nie polecam go jednak ludziom nie lubiącym czarnego humoru (innego w "Przekręcie" nie ma) i ludziom, którzy koniecznie muszą się z jakąś postacią utożsamiać. Absurdalną tezę pewnego recenzenta, że film ten gloryfikuje przemoc i zachęca do przestępstw pozwolę sobie pozostawić bez komentarza.
Przekręt (Snatch)
Wielka Brytania 2000
reż. Guy Ritchie; scen. Guy Ritchie; zdj. Tim Maurice-Jones
obsada Brad Pitt, Ewen Bremner, Benicio Del Toro, Dennis Farina, Andy Beckwith, Nikki Collins, Sorcha Cusack
|
|