Najnowszy film produkcji Disneya, "Dinozaur" jest - jak zwykle - pozycją prawie-obowiązkową dla miłośników SF. Wątek jest prosty jak budowa cepa, i raczej mało w nim niespodzianek (chociaż i tak wolę to "od Jurrasic Parku" ;)), natomiast to, co jest genialne, to - jak zwykle u Disneya - animacja.
Tym razem komputerowa, ale powalająca na kolana. Dinozaury są śliczne, wyglądają jak żywe (no, chyba... ;))). Nawet włochate małpiatki wyglądają realistycznie. Scenografowie również przyłożyli się do pracy - świat jest wyraźnie jeszcze młody, pełen wysokich urwisk, młodych gór etc., przy czym naprawdę trudno stwierdzić, gdzie kończy się praca komputera a zaczynają autentyczne scenografie. Naprawdę, kawał dobrej roboty. Jednak sceną, dla której na film powinni udać się miłośnicy SF jest uderzenie Zabójcy Dinozaurów. Wprawdzie realizm nie jest stuprocentowy - w pewnym momencie deszcz poprzedzających Wielki Kawał Skały mniejszych meteorytów spada pionowo w dół, co jest cholernie mało prawdopodobne, no i sam Wielki Kawał Skały leci za wolno i widać na nim za dużo szczegółów (powinien być wielkim białym czymś zostawiającym za sobą białą linię powidoku), ale scena uderzenia i bombardowanie przez mikroodłamki... ech, sam miód. Czemu w filmach typu "Kawaleria Kosmosu" nie ma uderzeń orbitalnych? Dlaczego? (tu wstawić smutne chlipanie)
Oglądając film nabrałem ochoty na poprowadzenia jakiegoś RPG, w którym występują podróże w czasie, co by tylko móc wpakować biednych graczy pomiędzy wielkie i wredne dinozaury. Aha, i miłym akcentem jest to, że w filmie nie ma ani jednej piosenki. Jeżeli zobaczyłbym realistycznie (jeżeli pominąć ludzką mimikę, oczywiście) animowane dinozaury skaczące po drzewach i radośnie śpiewające o miłości... Brrr... :)
Dinozaur (Dinosaur)
Walt Disney Pictures 2000
reżyseria: Ralph Zondag, Eric Leighton
scenariusz: John Harrison, Robert Nelson Jacobs
muzyka: James Newton Howard
|
|