Magazyn ESENSJA nr. 3 (III)
grudzień 2000 - styczeń 2001





poprzednia strona 
			powrót do indeksu następna strona

Ryszard Dziewulski
  Bez pamięci

        Kontynuacja utworu z poprzedniego numeru Esensji.

Czwartek, 28 października, godz. 21.25

     Budynek DODK nie wyglądał tak imponująco, jak gmach Departamentu Bezpieczeństwa Publicznego, ale za to z łatwością można się było w nim zgubić. Wjeżdżając windą na jedenaste piętro nadinspektor Carlos Baronelli w myślach powtarzał wskazówki, jakich udzielił mu strażnik przy wejściu: dwa razy w prawo, potem w lewo, prosto, potem znowu w prawo i znowu w lewo.
     - Powinni rozdawać mapki... - mruknął do siebie, wysiadając z windy.
     Nazwisko i twarz naczelnika Wydziału Interwencji były mu dobrze znane; od czasu zniknięcia profesora Kracha i jego współpracowników Zenowicz już kilkadziesiąt razy pojawiał się na antenie chyba wszystkich stacji telewizyjnych i rozgłośni radiowych. Baronelli nie mógł się doczekać spotkania. Był przekonany, że powiązanie faktów dotyczących dwóch śledztw - sprawy wojny przebierańców i sprawy uprowadzenia naukowców - przyniesie rozwiązanie obydwu dochodzeń. Najprawdopodobniej oba śledztwa zleją się w jedno. Rezultaty obydwu indagacji powinny stanowić uzupełniające się wzajemnie części jednej łamigłówki.
     - Nadinspektor Baronelli, WZS - przedstawił się finezyjnie rozchełstanej sekretarce. - Byłem umówiony z inspektorem Zenowiczem.
     - Niestety, pan naczelnik jest nieobecny. Musiał... pilnie wyjechać. To znaczy... nie mógł zdążyć. Jest jednak inspektor Eider, który oczekuje pana w pokoju obok. Czy napije się pan...
     Baronelli zaklął pod nosem i ruszył w kierunku wskazanych drzwi. Gdy znalazł się wewnątrz, podszedł do biurka, podniósł bezwładną rękę chrapiącego mężczyzny i potrząsnął nią.
     - ...Co, co!
     - Muszę się zobaczyć z Zenowiczem. Najprędzej, jak to jest możliwe.
     - ...Kto...
     - Carlos Baronelli, WZS. Sprawa nie cierpi zwłoki.
     Eider podniósł wyżej głowę. Na jego policzku widniały czerwone bruzdy odciśniętych fałdów rękawa.
     - Boże, najmocniej przepraszam. Zdrzemnąłem się - przyczesał ułożonymi w szpon palcami włosy. - Proszę o wybaczenie. Tomas Eider - przedstawił się wyciągając rękę.
     - Już się witaliśmy. Byłem umówiony z inspektorem Zenowiczem.
     - Tak, tak, oczywiście. Naczelnik musiał...
     - Można było mnie uprzedzić! Nie robiłbym z siebie durnia, krążąc po tym waszym labiryncie jak biała myszka.
     - Naczelnik prosi o wybaczenie. Polecił mi poczekać na pana. Sprawy śledztwa...
     - Sprawy śledztwa?! A czy ja przyszedłem tu pograć w pchełki?! Bardzo nie lubię być traktowany jak gówniarz! Mój czas wcale nie jest mniej drogi od waszego! Proszę mnie natychmiast połączyć z Zenowiczem!
     Ostatnie zdanie Baronelli wypowiedział najbardziej stanowczym i nie znoszącym sprzeciwu tonem, na jaki umiał się zdobyć. Tomas Eider jednak nie sięgnął po słuchawkę. Spojrzał nadinspektorowi w oczy i już zupełnie rozbudzony, powiedział.
     - Nikt nie lubi być traktowany jak gówniarz.
     Baronelli, nie spuszczając wzroku, wycedził dobitnie.
     - Mam dowody łączące sprawę porwania Kracha z wojną przebierańców.
     Eider osłupiał. Zanim sięgnął po słuchawkę, stojący pomiędzy mężczyznami telefon zdołał wybrzęczeć kapryśną melodię. Przyłożył słuchawkę do ucha zaledwie na parę sekund. Jego spuchnięte oczy zrobiły się okrągłe, a goszczące w nich zdumienie ustąpiło miejsca przerażeniu.
     - Proszę za mną! - rzucił w kierunku Baronellego i wybiegł na korytarz.
     Nadinspektor nie spodziewał się takiej reakcji, jednak bez chwili zwłoki ruszył w pogoń za Eiderem. Kołysząc brzuchem i sapiąc jak lokomotywa, Baronelli pokonał niezliczoną ilość zakrętów w prawo i lewo. I chociaż - wiedziony instynktem samozachowawczym - nie zadawał w biegu żadnych pytań, to i tak ledwo zipał, gdy dobiegli do niepozornych żółtych drzwi z napisem "SAT-SECURITY".
     
     Przez całe popołudnie Jonatan poszukiwał samotności. Od chwili, gdy doszedł do siebie po fatalnym badaniu, podczas którego zepsuła się aparatura, nie dawano mu jednak spokoju. Najpierw zajął się nim neurolog, profesor Giovanni Diego. Potem przyszła kolej na dwójkę neurofizjologów, Andreę Schmidt, szczebioczące psycholożki i hipnoterapeutę. Jakby nie dość tego, że musiał odpowiadać na setki męczących, absurdalnych pytań, przez cały czas szwendał się w jego pobliżu nadstawiający ucha Ziegler, co doprowadzało go do wściekłości. Dopiero Jean-Marc Varaut, z którym Adams spędził ostatnią godzinę przed kolacją, pozbył się dziennikarza na dobre, dzieląc się z nim kilkoma niegodnymi hipnoterapety sugestiami.
     Tuż po kolacji, nie czekając na pojawienie się kolejnego rozmówcy, Jonatan zniknął wszystkim z oczu. Po prostu uciekł. Szybki spacer nie znanymi mu jeszcze alejkami zaprowadził go pod sam mur okalający arboretum. Przechadzając się wzdłuż niego w ciemnościach, odnalazł wreszcie czas na refleksję.
     Sen, który obudził go dzisiejszego ranka, pozostawił w jego świadomości swój cień, który wciąż spowijał każdą z rodzących się w jego głowie myśli. Córka profesora Kracha usiłująca wyrwać mu serce... Potem druga, potem trzecia i czwarta - wszystkie z identyczną twarzą. Potem piąta, szósta i siódma... Wkrótce są ich setki, a wszystkie, uśmiechając się do niego tym samym lubieżnym wzrokiem, zatapiają dłonie w jego ciele i rozrywają je na strzępy. W wyuzdanym tańcu zaczynają zrzucać z siebie ubrania, a wtedy razem z częściami ich garderoby na ziemię spadają też ich włosy. W ich dłoniach pojawiają się wielkie topory i nagle okazuje się, że nie są kobietami, lecz... Wtedy zerwał się z łóżka ciężko dysząc i z niezrozumiałych dla siebie powodów przez długi czas nie mógł się uspokoić. Podobnego wrażenia doznał podczas dzisiejszego badania. Zagłębiony w skafandrze i wpatrzony w migający ekran, starał się - zgodnie z zaleceniami profesora Bolei - odrzucić wszelkie myśli i skupić na odbiorze wściekłej kroniki. Jednak nie mógł. Jakaś niewidzialna siła wciąż przywoływała do jego świadomości obraz nocnego koszmaru, albo raczej uczucie, z którym się z niego obudził. To był strach. Ale w strachu tym było jeszcze... pragnienie.
     Otrząsnął się z tej myśli. Wydawało mu się, że słyszy coś po drugiej stronie muru, więc przystanął na chwilę nasłuchując. Szybko jednak zapomniał o przyczynie, dla której się zatrzymał i ruszył w przeciwną stronę.
     Więc... Yasmina Villasante? Uahida czy Yasmina - cóż za różnica? Przecież nie mogą różnić się od siebie aż o tyle, by... Zatrzymał się przy jednym z lampionów i wyjął z kieszeni zdjęcie Yasminy, które przed kolacją wręczył mu Zenowicz. Prosił o nie już rano, lecz postanowiono pokazać mu je po raz pierwszy dopiero podczas testu, monitorując jego reakcję. Zdjęcie pochodziło sprzed czternastu lat, kiedy Yasmina miała lat szesnaście. Patrząc w jej oczy, Jonatan mógłby przysiąc, że ta młoda, głupia, zepsuta nastolatka ma już za sobą większą ilość erotycznych przygód, niż ta, którą Uahida będzie mogła się szczycić u końca swej żywiołowej kariery. Ohyda! Zresztą... Uahida do Yasminy czy Yasmina do Uahidy - zawsze podobne będą tylko do siebie nawzajem, a nie do... Laurence.
     Podczas ich porannej rozmowy ani razu nie popatrzyła mu w oczy. Dlaczego jej zachowanie zmieniło się aż tak bardzo? Nie mógł tego zrozumieć. Nie mógł zrozumieć wielu rzeczy. Dlaczego w ogóle zgodziła się na ten wczorajszy spacer? Dlaczego szli trzymając się pod rękę? Dlaczego przytuliła się do jego ramienia na krótką chwilę? Dlaczego zaraz potem odsunęła się tak nagle? Co zaszło w tamtym momencie, w tej jednej chwili? Dlaczego unikała go przez cały dzisiejszy dzień? Przecież... Poczuł, że musi ją zobaczyć.
     
     Kušik nie mógł zasnąć. Po raz pierwszy od wielu dni miał wolny wieczór; nadinspektor nieoczekiwanie obdarował go w tak wspaniałomyślny sposób. Jeszcze parę godzin temu marzył o chwili, gdy wreszcie będzie mógł powrócić do domu, przygotować sobie gorącą kąpiel z pianą i - jak zwykle w takich wypadkach - zasnąć w wannie. Obudziłby się po jednej lub dwóch godzinach w chłodnej wodzie, a wtedy wskoczyłby do jeszcze chłodniejszej pościeli i czekał, aż rzucające jego ciałem dreszcze zamienią się w senną błogość.
     Jednak z niezrozumiałych dla nikogo względów, tego wieczora Stanislav Kušik nie poszedł do domu. Położył się na sofie w pokoju rekreacyjnym, lecz po zmarnowanym w ten sposób kwadransie wstał i zaczął szwendać się bez celu po całym wydziale. Spróbował nawiązać tuzin rozmów z tuzinem zapracowanych kolegów, narażając się tym samym na stek soczystych uwag i kilka tanich gestów w okolicy czoła. Nie zrażony tym niepowodzeniem, dokładnie wyczyścił swoje okulary w gabinecie Baronellego i poszedł do pokoju radiotelefonistek. Kiedy i stamtąd go przepędzono, zamknął się na minutę w archiwum, po czym zszedł do bufetu, zlikwidował cztery kanapki z roladą serową i z nową dawką energii pojawił się wreszcie - niby nocna zjawa - pośrodku sali operacyjnej.
     - Dziękuję ci, Klaus. Bardzo mi pomogłeś.
     Młodszy agent Keller popatrzył na Kušika znad wbudowanych w pochyłą konsoletę pokręteł, monitorów i mikrofonów.
     - No, wiesz kiedy.
     - Nie ma o czym mówić - Keller uśmiechnął się ze wstrętem.
     Kušik usiadł na obrotowym krześle. Odchylił głowę do tyłu i przebierając nóżkami, zaczął kręcić się w kółko.
     - I co? Wyspałeś się? - zapytał, nie przerywając wirowania.
     Młodszy agent nie odpowiedział. Zagryzł tylko wargi, docisnął słuchawki do uszu i poprawił przymocowany do nich filigranowy mikrofon.
     - Pytam, bo widzę, że już wróciłeś do kieratu - odepchnął się nogami od ściany i dzięki plastikowym kółeczkom wbudowanym w podstawę krzesła przejechał tyłem pod samo okno.
     - Zgarnęli mnie z korytarza, kiedy wychodziłem z archiwum - syknął Keller.
     Kušik pokiwał głową ze zrozumieniem i współczuciem.
     - Co tam słychać? Dzieje się coś ciekawego? - wyjął z kieszeni portfel i zaczął przeliczać pieniądze. - Myślisz, że dadzą nam jakąś premię? No, wiesz, jak to wszystko się skończy...
     Keller włączył zewnętrzne głośniki. Gałkę natężenia dźwięku obrócił w prawo.
     - Powinni coś dać - Kušik próbował przekrzyczeć płynące z głośników komendy. - Ja bym nam dał...
     W lewym rogu konsolety zapaliła się czerwona lampka. Keller przełączył odbiór na właściwą częstotliwość. Z głośników popłynął miękki kontralt.
     - Kilkuset łysych u wylotu trasy B-22. Uzbrojeni. Kwadrat sto dwudziesty siódmy, okolica arboretum.
     
     Jak wszystkie pokoje na parterze, również pokój Laurence posiadał dwa wyjścia. Jedno z nich wiodło na korytarz, a drugim były ocieplane drzwi prowadzące - za pośrednictwem kilku schodków - bezpośrednio na zewnątrz. Do tych właśnie drzwi zapukał Jonatan.
     Kiedy otworzyła, miała mokre włosy, a na sobie biały frotowy szlafrok. Nie spodziewała się zobaczyć go przed swoimi drzwiami i mimo woli drgnęła na jego widok. Zawahała się przez moment, lecz chłodne, wieczorne powietrze zmuszało ją do szybszego podjęcia decyzji. Jonatan, wciąż milcząc, stał przed drzwiami o stopień niżej i spoglądał na nią nieco z dołu wzrokiem, który w jednym ułamku sekundy zepchnął całą stanowczość, z jaką składała sobie obietnice unikania go, do rangi niedorzecznego kaprysu. Odsunęła się, by wpuścić go do środka.
     W pokoju panował półmrok. Jedynym oświetleniem była pękata nocna lampka, stojąca teraz na stole. Z łazienki dobiegał szum uruchomionego natrysku. Najwyraźniej Laurence brała właśnie prysznic.
     - Chciałem... z tobą porozmawiać - powiedział Jonatan, nie bardzo wiedząc, jak ma się zachować. Zdał sobie sprawę, że po raz pierwszy jest z nią sam na sam w zamkniętym pomieszczeniu. Wcześniej w ogóle o tym nie myślał. Dotychczas ich spotkania odbywały się wyłącznie na łonie natury i, wyłączając nocny spacer, w zasadzie pozbawione były pierwiastka bezwzględnej prywatności.
     Laurence wskazała mu miejsce na kanapie.
     - Poczekaj, to potrwa sekundkę.
     Weszła do łazienki i zamknęła za sobą drzwi. Czynność ta zaskoczyła Jonatana - była w jakiś sposób niezwykła. Cóż niezwykłego może być w zamknięciu drzwi? - pomyślał. - Nic. A jednak... Zamknięcie drzwi? Nie, to nie są zwykłe drzwi. To są drzwi do łazienki. Cóż jest więc dziwnego w zamknięciu drzwi do łazienki? Uderzenie o framugę, odgłos puszczanej klamki i... I nic. Nic więcej! Nie użyła zatrzasku? Nie zamknęła się od wewnątrz! Przypadek?
     Zuchwała, nieokrzesana myśl przemknęła przez jego głowę, lecz odpędził ją najdalej, jak to możliwe. Cóż za prostacka, żałosna omyłka... Objaw normalnego zaufania, jakim wzajemnie zwykli darzyć się kulturalni ludzie, wziął za wyrafinowaną celowość...
     Czekając, aż Laurence wyjdzie z łazienki, przez chwilę rozglądał się po jej pokoju jak przybyły do nowej klasy uczeń, usiłujący ukryć swoje zażenowanie pod pozorami zaciekawienia. Zaraz jednak opanował się i pod wpływem nieoczekiwanego, zaskakująco silnego impulsu - opadł na oparcie kanapy. Miał dosyć.
     - Dosyć...
     Dosyć pytań. Dosyć odpowiedzi. Dosyć odgrywania biernej roli męczennika. Dosyć ukrywania faktów, mającego poprawić jego zakompleksiałe samopoczucie. Udawania przed innymi, udawania przed sobą. Dosyć miał wszystkiego, a w szczególności - samego siebie. W każdej grze przychodzi taki moment, który waży o losach rozgrywki. Jest to moment, w którym wreszcie można coś zrobić i z reguły - wiadomo co. Jednak działanie to ma jedną cechę, jedną własność, która różni je od większości innych poczynań: jest nieodwołalne. Wprowadza nowy układ sił, nowy status quo, który aby przetrwać - musi być stabilniejszy od poprzedniego. Ale nie o stabilność, nie o rozgrywkę i nie o wygraną chodziło Jonatanowi. Nie to było przecież najważniejsze. Przegranym można być tylko wtedy, gdy się gra. A on już po prostu nie chciał, już nie mógł dłużej udawać. Przed kimkolwiek. Czegokolwiek.
     
     Andrea Schmidt włączyła małe turystyczne żelazko do sieci i rozłożyła bluzkę, którą zamierzała wyprasować.
     - Gdzie jest ten cholerny dyktafon? - zapytał Ziegler, ubierając spodnie.
     - Znowu zgubiłeś? Widocznie za często używasz go zamiast głowy, Misiu.
     - Ciągle tylko Adams i Adams. Nikogo nie obchodzi, że i ja mam kłopoty z pamięcią? Przynajmniej ty mogłabyś mnie czasem przebadać.
     - Przecież robię to codziennie ze trzy razy.
     - I jak? Doszłaś już do jakichś wniosków?
     - Owszem. Stwierdziłam u ciebie brak chwiejności form działania, szczególnie w sferze poznawczej oraz afektywno-emocjonalnej.
     - Tylko tyle?
     - I zadowalającą trwałość produktywności fizjologicznej, głownie przy wykonywaniu zadań... półintelektualnych.
     - Andrea, proszę cię...
     - ...wymagających długotrwałego i ukierunkowanego utrzymywania celu i konsekwencji działania.
     - Szkoda, że tego nie nagrałem. Puściłbym żonie. Gdzie jest ten dyktafon?
     - Mogę dać ci to na piśmie.
     - To na nic. Zdaje się, że ona nie umie czytać.
     - Jak przystało na dobrą małżonkę dla dziennikarza.
     - Tu jest! Przykryłaś go spódnicą.
     - Nie ja, tylko ty - o ile pamiętam.
     - Nieważne. - Ziegler włączył dyktafon, postawił go na nocnej szafce i zapytał bez ogródek. - Co to jest amnezja wsteczna?
     Andrea Schmidt skrzywiła się z niesmakiem. Zaczęła prasować.
     - Mógłbyś chociaż udawać, że tego nie włączyłeś. Chociaż raz.
     - Amnezja wsteczna, o której mówiła Odin.
     Skrzywiła się jeszcze bardziej.
     - Gówniara! Wydaje się jej, że diagnozowanie polega na eliminowaniu hipersensacyjnych fantazji z gatunku science-fiction.
     - Przesadzasz.
     - Podoba ci się, co? Przyznaj się. Widziałam, jak na nią patrzysz.
     - Przede wszystkim rzucił mi się w oczy jej brak... uwarunkowanych genetycznie defektów fizjonomicznych.
     - Widzę, że szybko się uczysz medycznego bełkotu. Szkoda tylko, że na takim przykładzie - Andrea ścisnęła mocniej rączkę żelazka.
     - Nie lubisz jej, bo zalazła ci za skórę.
     - Ta pieprzona euforyczka z wtórnym urojeniem wielkościowym? Skąd ci to przyszło do głowy?
     - Zmieńmy temat. Więc jak jest z tą amnezją?
     Andrea westchnęła.
     - Amnezja wsteczna to niepamięć wypadków, które miały miejsce jeszcze przed zadziałaniem czynnika, który ją wywołał.
     - Jak to możliwe? I czy daleko sięga?
     - Różnie. Najczęściej obejmuje minuty lub godziny, rzadko dni lub tygodnie. Jeśli uraz, na przykład uderzenie żelazkiem w głowę, nastąpi po kolacji, to po odzyskaniu przytomności dziennikarz nie będzie pamiętał z kim spał tuż przed posiłkiem.
     - Dlaczego tak się dzieje?
     - Musiałabym ci tłumaczyć caluteńką teorię.
     - Promyczku nadziei...
     - Niepamięć wsteczna powstaje dlatego, że... Nie, powiem inaczej. Każdy docierający do ciebie bodziec - zanim zostanie utrwalony w pamięci długotrwałej - musi przez pewien czas "krążyć" w... określonej strukturze twojego zniszczonego rozpustą mózgowia, zwanej układem brzeżnym albo krócej rąbkiem. Krąży po pętlach neuronowych, zwanych obwodami samowzbudzającymi się. W momencie gwizdnięcia żelazkiem zanika stan wzbudzenia w rąbku, nie ma więc warunków do utrwalenia bodźców, które właśnie "krążyły" po obwodach, gdyż dotarły tu bezpośrednio przed urazem. Rozumiesz?
     - Tak, kochanie.
     - Jest też amnezja następcza, w której zapomnieniu ulegają wszystkie zdarzenia z okresu bezpośrednio po urazie.
     - A jakieś inne?
     - Najciekawsza jest wysepkowa, w której niepamięć dotyczy tylko zdarzeń wiążących się z określonym tematem. Czasem opisuje się także niezdolność zapamiętywania wybiórczą, na przykład twarzy, barw, położenia geograficznego. Ale tak dzieje się tylko przy uszkodzeniach kory, a te już zostały wykluczone przez naszą uroczą intelektualistkę, pozbawioną genetycznych defektów...
     - Poczekaj! Co to jest? Co się dzieje?
     - Czy zawsze, kiedy mówię, musisz patrzeć w okno? I szukać tam czegoś ciekawszego?
     - Nie, zobacz, coś tam się dzieje! Co ta za ludzie?
     - Ludzie? - Andrea odstawiła żelazko i podeszła do okratowanego okna. - Gdzie?
     - W tych krzakach. I tam. I pod tamtymi drzewami. Są wszędzie!
     - Jean... Jean, zrób coś, przecież...
     - O Boże... - szepnął Ziegler i osunął się na ziemię.

ciąg dalszy na następnej stronie
poprzednia strona 
			powrót do indeksu następna strona

9
powrót do początku
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.