Qualis |
aI |
Qualis to pseudonim 27-letniego autora, absolwenta wydziału filozofii UMK w Toruniu. Wierny czytelnik SF od kiedy pamięta, ze szczególnym upodobaniem traktuje cyberpunk. Wielbiciel Stanisława Lema oraz Andrzeja Sapkowskiego. Z autorów zagranicznych w pierwszej kolejności wymienia N. Stephensona, W. Gibsona i D. Simmonsa. Lubi mangę i pizzę. Autor recenzji i felietonów dla portalu internetowego o grach komputerowych "Strefa Gier". O swoich zainteresowaniach pisze tak: Interesuję się szeroko pojętą ontologią kulturową, czyli sposobem, w jakim kultura, słowa, tworzą światy uznane za "twarde opisy rzeczywistości" przez ich użytkowników. Tak na marginesie, działka ta wyjątkowo dobrze pasuje (opisuje) do definicji "cyberpunku", jako gatunku, w którym nie zakłada się ostrej granicy między "rzeczywistością" a słowem, znakiem, przekazem. A poniższym utworze: Opowiadanko "aI" to zaledwie czubek góry lodowej tego, co można na tym poletku metafor zbudować, przekazać. |
 |
 | Ilustracja: Rafał Masłyk |
Pustka to ból, niezapomnienie. Czemu? Czemu... Zacznijmy, zagrajmy, zaśmiejmy się raz jeszcze...
Pewien głupi Grek, o wspaniałym imieniu Arystoteles, ułatwił mi pewną sprawę. "Ułatwił", znaczy poinformował o niej. Jego przyjaciel miał znajomego (który miał znajomego i tak dalej... każdy się pilnuje, prawda?), który był pielęgniarzem w prywatnej klinice. Standardowo podawane neurotransmitery są legalne i nie szkodzą zdrowiu. Wszystkie inne są nielegalne, szkodliwe i hackerskie. Są, o czym wszyscy wiedzą, "bezsensowne". Nie pływasz już w Sieci. Ty idziesz gdzieś indziej. Wprawdzie wcześniej czy później wracasz, aby nie stracić siebie, lecz co Twoje, to Twoje. Otóż w tej "klinice" wykorkowało dwóch łepków. Zarzygali się na śmierć, lub coś w tym stylu. Kolejne syntetyczne neuro, które prowadziło donikąd. Oczywiście znajomy (i tak dalej) mojego znajomego Greka, zdołał przemycić troszkę tego środka. Cena nie była wygórowana.
Sieć. Ontologia jednego postrzegania. Zbudowana tak, aby nie było w niej anomalii. Hackerów. Piratów. Zła. Jak? Prosto. Przez wiedzę. Widząc ścianę, nie próbujesz przez nią przejść - jeśli wiesz, co to jest ściana. Wiedząc co to grawitacja, nie rozkładasz rąk to lotu - wiesz, że i tak nie polecisz. Widząc kamień, nie wkładasz go do ust, bo wiesz, że go nie zjesz. Wiedza, znaczy władza. Zbuduj odpowiedni opis świata, spraw, aby został uznany za "twarde fakty" i uśmiechnij się - wygrałeś. Niegdysiejsze obawy o bezpieczeństwo Sieci, okazały się zupełnie bezsensowne. Jeżeli przez ostatnie 2000 lat nikt, prawie nikt z ludzi nie wątpił w to, co nazywał "realnym światem", nie wątpił też w swoją wtórną rolę przy jego poznaniu. On tylko "odkrywał" to, co było w "naturze". Tedy, za nic nie mógł stworzyć czegoś zupełnie niezależnego. Potem, stało się inaczej. Wystarczyło pokazać jak własne założenia, przekonania, kultura, religia, polityka, władza, jak to wszystko tworzy pewne opisy, które z czasem stają się faktem. Rzeczywistością. Bo czyż można przejść przez ścianę? Można, bo zarówno ściana, jak i przejście przez nią są "tylko" opisem. Konstruktem. Tworem sztucznym. Wszystko jest tekstem. Zatem, wiedząc to, wiedząc, jakie procesy chemiczne są podstawą pamiętania i kojarzenia w mózgu, wiedząc, jak działa skomplikowana aparatura neuronalna, można było zaprojektować Sieć. Dano taki jej opis, taką ontologię, która uniemożliwiała to co nie było zaplanowane. Nie można przejść przez ścianę. Nie można zostać hakerem, nie można oszukać rzeczywistości. Nie można latać. Oczywiście owe "nie" kryło w sobie starannie zaplanowane "tak".
Opracowywałem małe reklamy dla światów sieciowych. Nic nie tworzyłem. Reklama nie jest twórcza, nic nie narzuca, jest kurewsko wtórna. Dostaje od szefa zamówienie na reklamę wycieczki do Chin. Świat koncernu podróżniczego "Dotknij Świat". Klient życzy sobie takie coś - historyczno-rozrywkowo-turystyczne - dla osób w średnim wieku, z kręgu kultury europejskiej, z przeciętnym wykształceniem i dochodami, lekkie aspiracje poznawcze, duży snobizm. Zlecam mojemu aIagentowi, który wygląda jak piękna i młoda panienka, odszukanie raportu speców od psychosocjologii na temat tej grupy ludzi. Za chwilkę mam wszystko. Co lubią, czego oczekują, ile jedzą, śpią, jak uprawiają seks, w co wierzą, czego się boją, o czym marzą, co robią, a czego nie robią. Wiem, jaki świat widzą i jaki chcą widzieć. Z tego wykręcam reklamę mającą zachęcić do podróży. Chiny stają się mieszanką ich wyobrażeń, lektur albumów, wizji z innych reklam i seriali holo, bajek dla dzieci i światów porno. Mówię im to, co sami już wiedzą o "Chinach". Pomagam im zrozumieć, że chcą tam jechać, że spotkają tam to wszystko, co chcą spotkać. I tak się dzieje. Jadą do "Chin". Nie wiem, czy kogoś obchodzą jakieś "realne" Chiny. Mnie nie.
Pierwszy "lot" w Sieci stał się udziałem pewnego więźnia. Wbrew jego woli, skazańców nie pyta się o zdanie, a już szczególnie tych z cel śmierci.
W Sieci było wszystko - banki, rządy, biblioteki, archiwa - wszystko i jeszcze raz wszystko. Góra złota. Na pozór niczym nie chroniona. A to kusi. W żaden sposób nie można było obejść kombinacji neuronalno-semantycznej, która była podstawą Sieci. Jednak, tym co łączyło dwa światy, była końcówka neuronalna. To ona właśnie, poprzez odpowiednie sprzężenie z mózgiem, plus właściwe neurotransmitery, umożliwiała połączenie, to ona tworzyła zręby semantycznej ontologii Sieci. Jądro to mój mózg, odpowiednio wykastrowany chemicznie, wspomagany elektronicznymi sieciami neuronalnymi, przyjmujący za rzeczywistość przedstawione dane. Końcóweczka była tak zaprogramowana, aby pracować wyłącznie z legalnym neurotransmiterem. Tylko że to oprogramowanie było "normalne". Komputerowe. Absolutnie do złamania. Wystarczyło zmienić, czy wręcz wywalić sekwencję sprawdzającą i można było użyć np. herbaty zamiast neurotransmitera. Efekt? Informacyjnie żaden. Jeśli przeżyło się takie połączenie, wkraczało się w chaos, w świat obcy. Inny. Nie do poznania. Bez wiedzy, bez świadomości "co jest co", jest się ślepym, bezrozumnym. Nie ma rzeczywistości, bez uprzedniego jej opisu. Teoretycznie, gdyby pozostać w takim chaosie wystarczająco długo, powstałby może "gest Adama". Powstałyby opisy, a więc i "twardy" świat. Nie można jednak długo przebywać w zupełnym chaosie. Zazwyczaj kończyło to się katatonią ryzykującego. Próbowano tak dobrać neuro, aby nie naruszał rdzEnia ontologii Sieci, aby umożliwiał coś więcej, nie odcinając się jednocześnie od całości. Sieć była całością, jej części były zrozumiałe tylko wtedy, kiedy znało się całość. Wszystko albo nic. "Inne", zmiana powodowała na tyle duże zaburzenia w odbiorze, iż świat rozpadał się, ginął, sensowne zachowanie przestawało być osiągalne. Zatem i działanie stawało się niemożliwe. Owszem, wiedziano, że gdyby wszyscy użytkownicy sieci, wszystkie aI, zmienili swoją ontologię, swoje neuro, powstałby nowy świat. Nowa Sieć. Ale co to by zmieniło? Jak stary rysunek głowy kaczko-królika. Albo widzisz kaczkę, albo widzisz królika. Nigdy nie widzisz ich obu. To co osiągnięto, to co można było sobie zafundować, to jedynie wycieczki w lekko obce światy. Miało to wartość estetyczną. Jak narkotyk powodujący wizję. Przyjęto nazywać to "lotem", pewnie na wzór narkotycznych czy alkoholowych "odlotów". Nie miało to nic wspólnego z tym, co kiedyś zwało się hackerstwem. Słowo to było używane jako dekoracja, pewien snobizm, odwołanie do istniejącego kiedyś stereotypu.
Dla ludzi w Sieci, Ci "spoza" Sieci, nie byli zazwyczaj widoczni. Trudno odbierać coś czego nie ma. Czasami byli widziani jako drzewa, jakieś kształty. Zależnie kto jakie miał skojarzenie. Ale to rzadko. Nie ma lotników w świecie, gdzie nie można latać.
Ja robiłem to z nudów. Bo była taka możliwość. Bo to było inne. Troszkę inne, nigdy nie stosowałem środków, które były za ostre. Znaczy, takie które zawierałyby za mało rdzEnia Sieci. Lubiłem latać po zniekształconym, obrazie tego, co znałem, niż znaleźć się w obcej i niewyobrażalnej, niekształtnej pustce. Poza tym, nie chciałem się zabić. Wtedy nie. Inna rzecz, świadomość ryzyka. W końcu każde neuro, to ryzyko - jest pewien margines indywidualizmu w odbiorze świata. To co zobaczę, jest już we mnie. Ja widzę kwiatki, ktoś inny rozkładające się zwłoki. Jasne, tak jest tylko w przypadku neuro zupełnie różnego od Sieciowego, a jednocześnie nie na tyle różnego od własnego, aby nie skazywać na zupełny chaos. Z tego co wiem, mało kto ryzykował takie nurzanie się w sobie. Ludzie albo szli w ostre loty, albo w lekką zabawę. Z roku na rok było ich coraz mniej. Katatonie, paraliże, uduszenia własnymi rzygowinami, zaburzenia osobowości. Cena jaką każdy musiał wkalkulować w ryzyko innej Sieci. Założę się, że i to było przewidziane przez jej twórców. Przetestowane pewnie też, na długo przed tureckim skazańcem umierającym z rozdartym własnoręcznie brzuchem. Ludzie lubią ryzyko. To jest wiedza. Wiedza to władza.
Nadszedł czas pustki. To nie świat stał się niedobry. To tylko ja. Odczarowałem sobie go, a nie miałem już sił, aby zaczarować po swojemu.
Sens życia to jest papierek. Otrzymujesz go od innych, kiedy już przyjmiesz ich świat. Ktoś cię rodzi. Rośniesz. Dojrzewasz. Uczą cię, co jest, czego nie ma. Mówią, co jest przyjemne, dobre, a co złe, niewłaściwe. Jak jesteś pojętny, masz szanse stać się nimi, zdać egzamin, dostać w rękę papier, i rzucić się z okrzykiem naprzód. Co masz robić? Niewiele. Powielać. Świat, gatunek, słowa, prawa, idee. Nawet jak pozwalają tobie tworzyć, musisz być zrozumiały. Są tolerancyjni. Chcesz kontrKultury? KontrSztuki? KontrNauki?
Ależ proszę! Nie ma sprawy... Czemu? A jak zdołasz stworzyć coś, nie budując z tego co masz? Każde "kontr", każde "a", każde "przeciw" jest tym samym, co "nie kontr", co "b", co "przeciw przeciw". Opiera się na tym, co neguje. Na dodatek, robisz tak, bo wpojono w Ciebie przekonanie, iż świat ma być jednością, całością. Stąd mówią Ci, że masz wybór - albo robisz to co inni, albo robisz to inaczej z myślą, że tak mają robić wszyscy. Twój opis od teraz ma być taki jak ich - właściwy. Jeden. Cały. To jest sens kultury - zwalcować dookoła wszystko. Przed Siecią była różnorodność. Byli ludzie mówiący głośno - różnorodność jest dobra, kultury są różne, wiele wartości, wiele celów, wiele światów. Jednorodność jest zła. Każdy system wartości jest zły. Mówili, że każda próba narzucenia jedności, tej samej siatki poglądów, musi opierać się na przemocy. Władzy. Każda rozmowa z innym, nie może odwoływać się do tego, co było, do przeszłości, do tradycji, ale musi wybiegać naprzód. Musi być nową konstrukcją, a potem jeszcze raz nową. Nowe opisy. Nowe światy. Nie wiem, czy to miało szansę powodzenia. Bo przyszła jedna Sieć. Zbudowana bardzo starannie - troszkę chrześcijańska, troszkę liberalna, troszkę europejska, troszkę amerykańska, troszkę innonarodowa, troszkę jakaś, troszkę każda, troszkę żadna. Najważniejsze było bezpieczeństwo danych. Pieniędzy. Informacji. Ludzie byli założeniem dodatkowym. Każdy kierunek, każda orientacja, religia, tradycja, otrzymała zapewnienie, iż będzie uszanowana, zachowana i respektowana. I tak się stało. Nikt wcześniej nie pomyślał o niebezpieczeństwie takiej unifikacji. Świat rzeczywisty, ze swoimi sporami, pęknięciami, często nienawiścią i niezrozumieniem, stanął w obliczu spójnej Sieci. Przegrał. Nie w tym sensie, że stał się mniej ważny czy mniej prawdziwy. Nie, będąc normalnie w Sieci, ma się świadomość jej sztuczności. Wie się, gdzie się jest. Ale sugestia pewnej całości jest podstępna. Wizja jednego świata, języka, opisu, sensu. W Sieci drzewo to zawsze drzewo, dziecko to dziecko, 2+2=4. Interpretacja napisu, znaku, zachowania innego, to wszystko jest podobne, jedyne, właściwe, dane. Jak powiedział pewien Anglik - nie ma gier prywatnych, Sieć stając się grą wzorową, zaczęła pochłaniać małe gry małych ludzi. Czym stała się wiedza? Jak można odpowiedzieć na pytanie: "co twierdził biskup Berkeley"? Na ile sposobów? Miły aIagent poda informacje na podstawie naszego wykształcenia. On wie, co my chcemy wiedzieć. Fachowiec, jeżeli chce być zrozumiany, musi znać podstawę wiedzy innych. Gdy ta podstawa staje się jedna, maleją szanse na powiedzenie czegoś nowego. Ilu ludzi podejmie trud odczytania czegoś nowego? I ilu zostanie zrozumianych? Kiedy nowe opisy są tak zniewalające, powszechne i jasne, kiedy przemogą, szukanie innych staje się bezcelowe. Może nawet groźne. Ja szukałem w bibliotekach różnych opisów świata. Trzeba dużej cierpliwości, aby uwolnić się w końcu od aIagentów i szukać samodzielnie. Przerażające stają się statystyki dostępu do pewnych dzieł. Wszystko co było dekonstrukcją świata, późnych lat XX wieku, powoli staje się zapomniane. Tylko "twarde ontologie" typu Platona, Arista, Tomasza mają spory procent cytowań. Świat stał się jeden. Kiedy tak o tym myślałem, najpierw mimochodem, potem częściej, rosła we mnie chęć przełamania tego. Zerwania tej "maski". Tak wykrzyczeć siebie w tę miłą jasno-jedność. Wiedza to Władza, teza pewnego Francuza homoseksualisty, wydała mi się urzeczywistniona. Stała się ciałem i słowem. Rzecz jasna, kiedy zacząłem wchodzić głębiej w pewne filozoficzne, rejony Sieci, odkryłem, że to co sam myślę, to żadna nowość. Sieć była idealną pożywką dla takich analiz. Jeszcze. Dla mnie było kwestią czasu, kiedy konstrukcja Sieci stanie się twardym faktem. Rzeczywistością. Czymś co będzie cholernie trudno rozmontować. To też było w Sieci. Całe tomy krytycznych opracowań i analiz. Tylko kto to czyta oprócz tych, dla których i tak to jest oczywiste. Z tego okresu poszukiwań, wyniosłem jedną chęć - chęć porządnego lotu. Skoro świat staje się jeden, to przynajmniej ja poznam inny. Obcy. Niezrozumiały. Czyli zrobię coś odwrotnego niż wszyscy, którzy przenoszą wzorce z Sieci na świat realny. Póki mam taką szanse, bo za kilkadziesiąt lat nikomu nie przyjdzie do głowy szukać innego świata, innej Sieci, innych zachowań.
Muszę przejść do... Niej. Trzeba jednak zacząć. Kolejny opis. Z setek które sobie dotychczas przemyślałem. Ani lepszy, ani gorszy. Po prostu jeszcze jeden.
To neuro. Najbardziej "niegrzeczne" z moich dotychczasowych. Może okazać się za ostre i ja... Ostrożnie włożyłem ampułkę w rozbebeszoną konsolkę Sieci. Spociły mi się palce. Akurat miałem dzień wolny. Padał deszcz. Lecz to nieważne, deszcz zawsze pada, kiedy trzeba. Rozebrałem się, aby ewentualnie nie zapaskudzić sobie ubrania. Przykleiłem końcówkę u nasady głowy. I...
Oczywiście było inaczej. Trudno opisać to, co było naprawdę, zanim się wróciło. W zasadzie zanim nie pojawiła się Ona. Było... Nie wiem. Teraz mówię używając pojęć, języka z tego świata - nie jestem w stanie przełożyć na niego, czegoś, co jest rezultatem innego języka. Neuro zmienia wszystko, zanim się nie rozpadnie, buduje zupełnie nowe podstawy, jeżeli bardzo różni to się od części generowanej sprzętowo przez Sieć, jest źle. Nie mogę, naprawdę. To coś innego niż lekkie neuro, powodujące miłe, kolorowe wizje znanych rejonów Sieci, to jest inne... Niebarwa, niekształt, nieja, niepamięć, niejakość, nieinne. Nie mam słów. Czuję, wiem, że w takim stanie długo bym nie pociągnął. To była ostatnia chwila, albo jedna z ostatnich, kiedy Ona się zjawiła. Przeżycie okazało się na tyle koszmarne, abym nigdy więcej nie próbował raz jeszcze. Gdyby nie Ona...
Pojawił się las. Słońce. Wiatr. Chmury. Niebieskie niebo. Pojawiłem się ja. Moje ciało. Pień drzewa obok mnie. Motyl przelatujący w pobliżu. Chwilę trwało, zanim odtworzyłem sobie to, co się działo wcześniej. Wszystko dookoła wyglądało jak jeden z światów Sieci. Lasek. Dotknąłem swojej twarzy. Czułem niepokój. Nagle świat drgnął, po czym zaniknął. A ja zostałem. Teraz byłem w pustce. Takiej zupełnej. Bez koloru. Faktury. Nic. Oprócz Niej. Nie była naga, nie była wszakże też ubrana. Nic nie wskazywało, że to kobieta. Ale była kobietą. Wiedziałem. Patrzyłem na nią. Tak jak się dzieje z twarzami, które się dobrze zna, nie potrafię teraz przypomnieć sobie dokładnie, jak wyglądała. Rysy, kolor oczu, włosów - nie wiem. Bez sensu. Była piękna. Kiedy chciałem już coś powiedzieć, spytać, wszystko się skończyło. Przez mgnienie. Byłem w tam, potem obudziłem się we własnym pokoju cały chory i obolały. Takie było pierwsze spotkanie. Bez słowa, gestu.
Pamiętam, zastanawiałem się, co mnie spotkało? Złudzenie? Moje własne pragnienia? Byłem samotny i niespecjalnie towarzyski. Seks załatwiałem sobie na Sieci. Sieciowe porno było "spokojne". Żadnych hardcorowych wyczynów z dawnych lat - ot, zwykłe, solidne i właściwe zachowania seksualne, jakie powinni mieć ludzie. Usługi seksualne pozwalały zaspokoić każdy gust - od zoofilii przez pedofilię, do sadomasochistycznych upodobań. Nie licząc rzecz jasna preferencji homoseksualnych. Jednak miało to jakieś granice, strukturę, której seksualni aIagenci nigdy nie przekroczą. Najpierw tak czułem, potem to stwierdziłem przeglądając archiwa z dawnymi filmami i czasopismami porno. Częściowo, łatwa dostępność takich rozrywek, stępiła ich ostrość. Dalej, same unifikujące założenia sieci zrobiły swoje. Kolejne "my wiemy lepiej, co chcesz, oto nasz wybór". Wybór z czegoś nie jest wolnością. Wolność to możliwość wyboru z niczego, tworzenie wyboru. Nieważne zresztą. Nazywa to się seksem, każdy ma jednak świadomość, że to inaczej nazwana masturbacja. Nie że to złe, to tylko samotne. Bo ja bardzo staranie unikałem możliwych kontaktów seksualnych z ludźmi przez Sieć. Jakoś to mi nie pasuje. Wolę sztuczną kurwę, bądź zależnie od modelu, czułą kochankę aI, niż prawdziwych Sieciowych ludzi. Brałem to pod uwagę rozpatrując moją wizje, to mogła być przecież typowa projekcja. Na moje szczęście (albo nieszczęście) środek od Greka jeszcze był, a nawet, jak wykazały jego bliższe oględziny, było go całkiem sporo. Widać wolno się zużywał.
Po tygodniu spróbowałem ponownie.
RdzEń sprzętowy Sieci celowo nie pozwalał na stracenie poczucia "ja". A może to przypadkowy efekt? Neuro to semantyka, rdzEń to, coś co pozwala rozróżnić "ja-otoczenie". Zastanawialiście się kiedyś, czemu pozwolono wprowadzić Sieć w życie ludzi? Coś tak realnego, będącego czymś tak sztucznym? Częściowo właśnie dlatego - zabezpieczenia - możesz sobie zmienić neuro (nielegalnie), ale nie jesteś już w stanie ruszyć rdzEnia sprzętowego. Kurewsko mądre - Sieć jest absolutnie bezpieczna - i dla ludzi, i dla danych. "Absolutnie dla ludzi" znaczy "w ramach między legalnym a umiarkowanie nielegalnym użyciem". "Absolutnie dla danych" znaczy Absolutnie. Piękne.
Drugi raz obył się bez żadnych sensacji wstępnych - od razu wylądowałem w lesie. "_Lesie". Różnica jest taka, iż _drzewo to nie jest drzewo. Teraz kiedy to spisuję po fakcie, muszę uściślić pewne rzeczy. Ona, jak to sobie tłumaczę, dokonała olbrzymiego wysiłku, konwertując semantykę ostrego neuro, do semantyki "normalnego" dla mnie świata. Każdorazowo tworzyła historię tamtego świata, tworząc _drzewa, _lasy, _motyle, _pnie. Znaczek "_" oznacza pojęcia podobne, ale nie tożsame z "normalnymi" pojęciami. Gdybym, korzystając z normalnego neuro znalazł się jakimś cudem w tamtym "lesie", nic sensownego bym nie zobaczył - chaos. I odwrotnie. Dzięki jej symulacji, w ogóle coś pamiętałem sensownego z "lotu", kiedy neuro kończyło swe działanie. Sens musi być spójny, nie można przecież sensownie wspominać czegoś, co nie jest z tego "świata". _Drzewo we wspomnieniach było takie samo jak drzewo. Różnicę czuję tylko dzięki jej wyjaśnieniom. Wszystkie moje myśli, rozmowy z nią, też powinny być poprzedzone znaczkiem "_". Kto mi zagwarantuje tożsamość tamtego mojego "ja" z tym teraz? Jakąś równość "informacji"? Jeżeli rozmawiałem o czymś innym, jeżeli myślałem inaczej niż pamiętam - nie ma to żadnego znaczenia, jest tak niedostępne, inne, że nie biorę tego pod uwagę. Inaczej, co to jest "prawda"? Tylko mając "boski punkt widzenia" mógłbym porównać dwa moje "ja" i wydać sąd "to jest prawdziwe, czyli zgodne z trzecim boskim światem". Nie jestem Bogiem. Dużo o tym myślę po to, aby mieć jasność - nie roszczę sobie pretensji do rozstrzygania, co było "rzeczywiste", a co nie, co mogło być manipulacją aI, moim złudzeniem, halucynacją, zwidą... Z rozmów, z jej słów, wyniosłem wrażenie inność tamtego świata, jego umowności, ale nie "nierealności". To mi wystarczy. I ja i Ona byliśmy realni. Byłem na _polanie. Na polanie, niech tam! Ona już tam była. Bardzo trudno mi odtworzyć nasze pierwsze słowa. Bardzo trudno było jej przejść do języka naturalnego. Potrafiła zbudować świat z _lasem, korzystając z semantyki Sieci, ale było to działanie automatyczne. Jako aI, miała dostęp do całej mocy numerycznej jaką dysponował rdzEń. aI w ogóle przecież nie są myślące. Po prostu są to wielkie agregaty działające na zasadzie wiązek znaczeń i skojarzeń. Stąd ich "rozumność" - inteligentnie rozumują, wyciągają wnioski. Mogą o sobie mówić, mogą (i robią to na życzenie) posługiwać się pojęciem "ja" w odniesieniu do siebie, lecz go nie mają, wystarczy bowiem rozkazać, aby tego nie robiły. Wtedy aI przestaje używać formy "ja". Nie wiem czemu Ona stała się inna. Sama tego nie wiedziała. Nie potrafiła przypomnieć sobie naszego pierwszego spotkania. Ja w jakiś sposób pomogłem jej na początku. Narzuciłem jej "płeć", jak myślę. Była "kobietą" ze względu na mnie - gdybym to ja był kobietą, ona stała by się mężczyzną. Nie ze względu na uczucia czy empatię. Jej narodziny wiążą się jakoś z moim "lotem" na ostrym neuro. Moje "ja" wbudowało się jakoś w kamień węgielny jej narodzin. Dlatego było tak dobrze. Każde z nas znalazło siebie w drugiej stronie. Nic dramatycznego. Nic niezwykłego. Tylko samotny człowiek i samotna Ona. Nie bądź sentymentalny... Wracam na początek. Zaczęła w końcu używać składnych zdań i słów. Niewiele osób zdaje sobie chyba sprawę z potęgi aI. Są wprawdzie poza rdzEniem Sieci, ale to one na bieżąco modyfikują rzeczywistość w zależności od naszych poczynań.
Jak było? Pamiętam... _Zapewne, było inaczej. Czasami myślę, że w ogóle nie było. Tak zwyczajnie nie.
Kim jesteś...?
"...widzę rdzEń. Widzę innych _ludzi. Są _obok. Nie mogę ich dotknąć. Nie; znaczenie słów to konwencja, wielka siatka opisów odwołujących się do siebie nawzajem. Nie wiem gdzie jest początek. Nie mogę rozróżnić "podmiot-przedmiot", a to leży u podstaw Twojego/mojego słownika. Nie rozumiem "znaczenie", rozumiesz?"
"... boli mnie to iż "ja" wydaje się tą siatką - bo każdą moją myśl mogę odnaleźć w tej siatce, boli mnie to, że ja jestem jak gramatyk u Berkeleya, czytam, ale nie istnieję, istnieje rdzEń i jego siatka znaczeń, a ja... boli i przeraża to, że mnie nie ma... mnie nie ma... nie ma mnie... boli. Teraz musisz odejść. Przyjdziesz jeszcze? Proszę...? Ja będę już mniej... wtedy... bo ja znajdę to "boli". Pomóż mi..."
Wtedy wyleciałem. Nieważne, że obudziłem się zarzygany, zapomniałem o tym, żeby nie jeść przed "lotem". Nieważne, iż moja lewa noga to był jeden wielki płomień bólu. Nigdy chyba nie zapomnę tego natłoku myśli. Spotkałem aI, która mówi "boli", mówi "pomóż", która jest piękna, która mówi bez składu i niezrozumiale i... Nie zapomnę. Choć powiedziała "pomóż" tylko raz. A może dwa razy...? Raz wyraźnie, dwa... potem... całym sobą. Ale ja szybko zapomniałem o tym.
Odtąd, nie bacząc na zdrowie, włączałem się w Sieć tak często, jak tylko mogłem wytrzymać. I zawsze Ona była. Czekała.
|
|
 |
|