Magazyn ESENSJA nr 1 (IV)
luty 2001





poprzednia strona 
			powrót do indeksu następna strona

Grażyna Sosińska
  Dwie damy na pozór Fosse'a i de Laclosa

        dokończenie opowiadania z poprzedniej strony

     Tylko po to, żeby dwa miesiące później zadzwonić do Justyny i powiedzieć jej, że rzekomo służbowo będę w najbliższym czasie w jej okolicach i spytać, czy nie zechciałaby się ze mną spotkać. Z małymi oporami zgodziła.
     Na miejsce spotkania wybrałem jedną z "naszych" kawiarenek, w której niegdyś często przesiadywaliśmy. Przyszedłem grubo przed umówionym czasem. Przy gazecie wypiłem kawę i piwo. Justyna przyszła minimalnie spóźniona.
     - No hej. Co słychać?
     - Właśnie wracam od Wojtka. Powiedziałam mu, że jestem z tobą umówiona.
     - To on coś o mnie wie?
     - Tak, ale to był chyba błąd, że mu powiedziałam. On cię nie znosi.
     Wojtek odważył się uwieść Justynę. Doceniła to i odwdzięczała mu się, choć, jak przyznała, mógł sobie przy niej pozwolić na znaczenie mniej, niż ja.
     - Jako konkurenta czy jako krzywdziciela?
     - Nieważne. Jak tam twoja femme fatale?
     To był kluczowy moment. Spodziewałem się tego pytania i wiedziałem, że od mojej odpowiedzi dużo zależy. Wielokrotnie wcześniej próbowałem sobie wyobrazić przebieg tej sceny. Jednak dosłownie w ostatniej chwili wymyśliłem jej ukoronowanie - Aniołek nie była mi już do niczego potrzebna i jako taka mogła być tylko odepchnięta niedbałym ruchem ręki.
     Justyna spojrzała na mnie wzrokiem wyrażającym mieszankę zdziwienia, rozbawienia i obawy.
     - No wiesz! Przypuszczałam, że to nie jest istotna w twoim życiu kobieta. Chyba powinnam powiedzieć - dziewczyna? Ale aż takiej beztroski się po tobie nie spodziewałam. Co się stało? Rzuciła cię, czy ty ją?
     - Samo się rozpadło. Sama widzisz, jak ostrożnie powinnaś oceniać powagę moich propozycji.
     Powiedziałem to lekkim tonem. Przecież żadnej propozycji jeszcze nie złożyłem. A poza tym rozejście się z Aniołkiem wcale nie było takie bezproblemowe i nie było mi wcale miło, gdy zorientowałem się, że zaczyna mi umykać. Tyle, że w krytycznym momencie zdobyłem się na zdecydowany i bezczelny ruch. Gdy oznajmiła mi, że nie bardzo wie, co dalej robić, zwłaszcza, że uważa mnie za wartościowego człowieka (a intonacja zaprzeczała nieco dwuznacznej quasi-dyplomatycznej formie tego oświadczenia - mówiła szczerze), odparłem, że nie szukam z nikim kontaktu po to, żeby znaleźć potwierdzenie tego, o czym staram się nie zapominać. To była nasza ostatnia rozmowa.
     Wyjechałem wkrótce, zostawiwszy Justynę w stanie zadumania. Ów niedbały ruch ręki, jakim posłużyłem się, aby zademonstrować, co jestem w stanie zrobić z kobietą, mógł być wszak użyty przeciw niej. Ewentualność taka mogła albo ją ostatecznie ode mnie odepchnąć albo zdwoić jej wysiłki w celu omotania mnie. Planując moją grę liczyłem na to, że stanie się to drugie. Ale na mojej sinusoidzie zainteresowania Justyną właśnie zbliżał się punkt minimum.
     
     *
     
     - Uznałem to za interesującą nowość - powiedziałem Pepe - zaślubiny ze złem. Tak to nazwałem w rozmowie z Justyną.
     - Pochwaliłeś się jej? Bardzo byłeś z siebie zadowolony.
     - No, dosyć, choć wszyscy mnie wtedy ostrzegali, a najbardziej Olga, którą miałem nieostrożność zaprosić dzień przed jej wyjazdem do Montreux.
     No tak - to miało być coś. Poczułem się nieźle, miałem już w ręku fotografie Aniołka wykonane na moim balkonie. Przesiedzieliśmy z Olgą cały wieczór, który jednak nie skończył się dobrze. Gdy odprowadziłem ją do domu, pożegnała mnie słowami "Życzę ci miłych wakacji". "Odczep się" - wyrwało mi się.
     
     *
     
     - Dla mnie sprawa Olgi wciąż nie jest zamknięta. Wiem, że to zahacza o paranoję, ale póki nie dowiem się, że wyszła za mąż - myślę, że taką decyzję podejmie odpowiedzialnie - nie zapomnę o niej.
     Oczywiście wyszła za mąż, zresztą zapowiadała to podczas naszego spotkania. Szczęśliwy traf chciał, że dowiedziałem się o tym w momencie, gdy byłem w niezłej formie psychicznej. Miałem nawet pomysł, żeby zrobić na ślubie jakąś scenę (zdobycie daty ślubu nie wydawało się specjalnie trudne, a miejsca i osoby księdza sam się domyśliłem - jak się później okazało, nie pomyliłem się). Ostatecznie zrezygnowałem.
     Później przyszła straszna wiadomość - narzeczony został napadnięty i ugodzony nożem w szyję. Jak to obecnie się zdarza - za nic. Ślub został przełożony, gdyż groził mu paraliż.
     Mój stosunek do dramatycznego wydarzenia ewoluował. Najpierw ulga z powodu odroczenia. Potem wstyd - jak ja mogłem coś takiego w ogóle pomyśleć? Następnie refleksja: gdyby rzeczywiście niebezpieczeństwo stało się rzeczywistością, nie miałbym już nic do roboty na tym świecie. I wreszcie świadomość bólu, jaki został komuś zadany i modlitwa, żeby wszystko dobrze się skończyło. No i cud. Nie twierdzę, że miałem w tym jakiś udział, ale człowiek wrócił do zdrowia. Napisałem do niej wtedy ostatni list. Bardzo chciałem, żeby nie uznała go za kolejną zagrywkę mającą na celu wywołanie irytacji, ale nie mogłem się powstrzymać, żeby nie wspomnieć o "Kochanicy Francuza" - książce, która chwilami zdawała mi się opowiadać naszą historię, a przynajmniej ze sporym przybliżeniem oddawać klimat naszych przeżyć.
     "Boże, kiedy to się skończy" - powiedziała Olga swojej przyjaciółce.
     
     *
     
     - Wyobraź sobie, że pewnego dnia Olga czeka na ciebie, na przykład na twoim wydziale - spytał mnie Pepe wiele miesięcy wcześniej - Jaka jest pierwsza myśl?
     - Że stało się coś bardzo złego. Pamiętam, że w ubiegłym roku zadzwoniła do mnie, gdy jej kuzyn został oblany na maturze, bo nauczycielka zrobiła mu rewizję i znalazła ściągę. To był pierwszy telefon po bardzo długiej przerwie.
     - Nie zastanowiło cię, że zadzwoniła właśnie do ciebie?
     - Niespecjalnie. Po prostu ja się z tym chłopakiem bardzo przyjaźniłem.
     - Masz z nim jakiś kontakt?
     - Coś ty. Mówiłem ci, że zerwałem wszystkie znajomości, które mi się z nią kojarzyły.
     - Ano tak. I naprawdę nie miałeś żadnych refleksji na ten temat? Ja bym się przynajmniej spytał, dlaczego właśnie do mnie trafia taka wiadomość.
     - Jeśli dobrze pamiętam, była tym tak wstrząśnięta, że w ogóle się nad tym nie zastanawiała.
     - A widzisz, czyli zadziałała podświadomość. I to było najważniejsze, że jako ktoś, kto może pomóc, właśnie ty figurowałeś na pierwszym miejscu na jej liście.
     Tak bardzo mnie to nie dziwiło, zwłaszcza, że ciągle wierzyłem, że odejście Olgi to koszmarny sen, który musi się skończyć. Przecież zaledwie kilka tygodni wcześniej poczuła się źle na wydziale i też zadzwoniła do mnie, żebym przyjechał i "Janusz, pomóż mi jakoś, przywieź jakiś lek przeciwbólowy".
     
     *
     
     - Miłość przestała się kojarzyć romantycznie. Jak pada słowo "kochać" to wszyscy w myśli dopowiadają "się".
     - Tak źle chyba nie jest. Usiłuję sobie przypomnieć, kiedy usłyszałem to słowo po raz pierwszy w tym kontekście. Za młodych lat czyli poprzedzających moje rozdziewiczenie nie znałem chyba dobrego określenia na ten akt.
     - Cóż za symptomatyczne dwa wnioski mogę wyciągnąć. Czyli "młode lata" skończyły się z chwilą rozdziewiczenia.
     - A nie uważasz, że to jest przełom? U mnie w dodatku to doświadczenie było rozciągnięte w czasie - od pierwszych prób do spełnienia minęło kilka miesięcy.
     - Pamiętasz jakąś niezgrabność albo poczucie wstydu? Dla mnie to było dość wyraźne, zresztą chyba mieszczę się w statystycznej grupie.
     - No, jeśli każdą panią, która trafiała do ciebie, spotykało coś w stylu tego, co zdarzyło się tej panience, która walnęła w szafę, to masz prawo uznać to za przeżycia traumatyczne.
     Pepe był wtedy przelatywał jakąś panienkę, jak sam określił - niezbyt istotną w jego życiu. Siedziała na nim i w pewnym momencie straciła równowagę. Uderzyła czołem w szafę stojącą obok łóżka. "Stało ci się coś?" - spytał rozbawiony Pepe. "Nie, wszystko w porządku" - odparła, trzymając się za głowę.
     - To jak się wtedy czułeś. Było jakieś skrępowanie?
     - Nie, zupełnie nie. To było tak cudownie harmonijne i podbudowane tak szaleńczą miłością, że nie było miejsca na elementy frustrujące. Jak w bajce, autentycznie.
     - Z tego, co powiedziałeś, wynika wprost, że zwrot "kochać się" usłyszałeś od pierwszej dziewczyny, z którą to robiłeś. Zgadłem?
     - Niestety, chyba tak.
     - Dlaczego niestety?
     - A jak myślisz, kto to był i jakie wizje najdłużej mnie prześladowały po jej odejściu?
     - Wizje latania, tak sądzę. Ale to fatalnie świadczy o twoim stosunku do niej.
     - To dość skomplikowane. Jeśli dobrze pamiętam, Olga proponowała mi przyjaźń. Wiesz, jak można to przetłumaczyć z języka dyplomatycznego na ludzki? "Pomogę ci w każdej sprawie, która nie będzie związana z nieistniejącą już twoją na mnie wyłącznością." Olga pewnie czułaby się wtedy znacznie lepiej, gdyby wiedziała, że zgadzam się na taką formę naszych relacji, która nie ma nic wspólnego z naszą przeszłością. A co jest podstawową rzeczą, której porządna dziewczynka nie robi z byle kim?
     - Już rozumiem. Ale nie chrzań, że miłość nie jest już romantyczna. Po prostu ja, ty i kupa innych ludzi przekonaliśmy się, że nie jest wieczna. Swoją drogą, ja się zgadzam, że kończy się za szybko i za łatwo. A słowo miłość jest takim nietypowym słowem, którego chciałoby się przez całe życie używać tylko wobec jednej osoby. Teraz rozumiesz, dlaczego go nie używam, przynajmniej na razie.
     - I to ty się dziwisz, że nie używam słowa "romantyczny" i pokrewnych. Przecież twój wniosek jest sto razy bardziej pesymistyczny niż mój. Właściwie to mój jest bardzo optymistyczny. Mogę sobie mówić, że nie powiem słowa o miłości żadnej dziewczynie, póki nie będę na sto procent pewien, że to jest właśnie ta.
     - A ponieważ nie możesz być tego pewien z definicji, dlatego chociażby, że ludzie się zmieniają, więc nie użyjesz go nigdy. Poza tym pewnie uważasz, że z każdą przeżytą przygodą szansa na spotkanie "właśnie tej" maleją.
     - Nieprawda, przecież jesteś coraz bardziej doświadczony i nie ładujesz się w określone przygody właśnie dlatego, że umiesz przewidzieć, czym się skończą. Klasyczny przypadek nauki na własnych błędach.
     - Ja mam zupełnie inne zdanie. Twoja teoria sprawdzi się w przypadku człowieka, dla którego każde uczucie było katastrofą. A co ze związkami, które były dobre i skończyły się nie wiadomo dlaczego? Wtedy nie zbierasz doświadczeń, tylko materiał porównawczy, a ten składa się z cech osobowościowych dziewczyn, z którymi byłeś. Wśród nich będzie mnóstwo zalet - jedna łapała w locie twoje myśli, inna była cudowna w łóżku, jeszcze inna super czuła, a wszystkie były bardzo ładne. I co się dzieje z kandydatką numer x+1? Przecież wraz ze wzrostem x rośnie liczba cech pozytywnych, które chciałbyś u niej znaleźć, a których brak będzie cię irytować. Poprzeczka będzie coraz wyżej.
     To była ta zasadnicza różnica między nami. Dla Pepe każdy epizod gry był coraz bardziej ekscytujący i o to właśnie chodziło. Dla mnie każdy epizod, niezależnie od tego, kto był jego bohaterem, stawał się coraz nudniejszy. No i jeszcze ten szczegół: uważałem, że owa poprzeczka została przez Olgę ustawiona na poziomie nieosiągalnym dla wielu, jeśli nie dla wszystkich. A więc prawdopodobieństwo szczęścia dzięki niej stało się minimalne: było ilorazem prawdopodobieństwa trafienia na kogoś niesamowitego i tego, że ta dziewczyna odwzajemni moją ocenę.
     - Czy fiut jest organem służącym do myślenia?
     - Ale u kobiety, czy u mężczyzny?
     - Bardzo ładny skrót myślowy.
     - Wiadomo, że chodzi o jakąś przenośnię.
     - Wiesz, nie podejmuję się rozważań, jaką rolę mały odgrywa u kobiet. Nigdy nie zdobyłem się na takie pytanie.
     - Ale przecież musiałeś słyszeć jakieś uwagi na temat własnego ciała. Bo ja całkiem sporo.
     - Tak, ja też. Ale to nieistotne. Jestem facetem i nie jestem w stanie wyjść poza pewne granice. A one są wyznaczone przekonaniem, że to kobiece ciało jest zjawiskiem estetycznym, a nie męskie.
     - Słyszałeś, co się działo na występach Chippendales. Kilkunastu przystojnych gości, w różnym stopniu rozebranych. Na sali same kobiety, nie licząc ochroniarzy. Bo bez nich tamci zostaliby chyba rozszarpani. Totalna ekstaza. Myślisz, że dla tych pań chłopcy nie byli estetyczni?
     - To jest w ogóle coś innego. Popatrz, że to było publiczne. Podniecałbyś się uczestnicząc w analogicznym widowisku, gdyby na scenie były rozebrane dziewczyny?
     - Nie, nie sądzę. Co najbardziej podpada pod kategorię estetyki?
     - Jakiś obraz, rzeźba.
     - No i wyobraź sobie, scena, a na niej rzeźba. I wszyscy się ekscytują, krzyczą.
     - Posunąłeś to do absurdu. Ale też się zastanawiam, czy gdyby wybrać najbardziej podnieconą kobietę z tamtej sali i któregoś z tancerzy i zostawić sam na sam w cichym pokoju. Doszłoby do czegoś?
     - Kurczę, niewykluczone. Bo to się sprowadza właśnie do tego, czy kobieta może myśleć w systemie małego.
     I tak sobie rozmawialiśmy.
     Nie wiadomo, jak to działa, ale Pepe ma niesamowite wzięcie u kobiet. Dwa miesiące temu zakończył burzliwy związek z dziewczyną o dość infantylnej urodzie i niezbyt wyrafinowanych poglądach. Jak skończył?
     Pewnego dnia doszedł do wniosku, że niewyżycie seksualne mu chyba nie grozi. Ponieważ Paulina była jego szóstą dziewczyną w ciągu ostatnich czterech lat, nie liczył się z groźbą dłuższego celibatu. A niektóre zachowania Pauliny tak go już wkurzały, że jedynym rozwiązaniem wydało mu się zerwanie i to takie gwałtowne. Zadzwonił do niej.
     - Cześć, Paulinko - zaczął rozmowę poważnym tonem, który od razu mu się nie spodobał.
     - Cześć. Coś się stało? - kobieca intuicja sprawiła, że Paulina od razu domyśliła się, że coś jest niedobrze. Przypomniała sobie, że wczoraj do późna w nocy chodzili po Łazienkach, nie wiedząc, że park jest w nocy zamykany. Śmiejąc się z własnej niezdarności pokonali ogrodzenie i trzymając się za ręce poszli jeszcze do kawiarni. Wszystko było w jak najszczęśliwszym porządku.
     - Słuchaj, naprawdę nie wiem, jak ci to powiedzieć - Pepe mówił szczerą prawdę. Marzyło mu się, żeby cała scena, mimo, że odbywała się za pośrednictwem telefonu, wypadła efektownie, ale nie na tyle bezczelnie, żeby dziewczyna się rozpłakała. - Nie ma co się rozwodzić. To nie ma sensu. Jutro wpadnę do ciebie po moje rzeczy.
     Paulina bardzo mu ułatwiła zadanie. Po prostu odłożyła słuchawkę.
     Pepe najpierw poczuł ulgę, potem doszedł do wniosku, że gwałtowna reakcja dziewczyny pozbawiła scenę teatralności. Chwilę się zastanawiał, jak rozegrać spotkanie pożegnalne. W końcu wpadł na bezczelny pomysł. Położył się do łóżka. Spał z uśmiechem na twarzy.
     Paulina spała znacznie gorzej, z przerwami, podczas których wychodziła do kuchni, żeby wypić parę łyków wody mineralnej. Podczas pierwszej przerwy przyszło jej do głowy, że Pepe musi mieć chwilową depresję. Już chwyciła za słuchawkę telefonu, żeby zadzwonić i spytać czule, czy nie trzeba mu w czymś pomóc, ale w końcu postanowiła odłożyć to do poranka. Nieco uspokojona położyła się i zasnęła. Godzinę później znów się obudziła, a przebudzeniu towarzyszyło bardzo realistyczne odtworzenie ich niedawnej rozmowy telefonicznej. Paulina uświadomiła sobie kilka szczegółów, które wcześniej do niej nie dotarły - powaga i determinacja w głosie Pepe, a także ostateczność propozycji spotkania w celu odebrania rzeczy.
     Dzięki rozłożeniu na raty procesu uświadamiania sobie nieodwracalności sytuacji, Paulina rano była gotowa spokojnie się z Pepe pożegnać. Nie będąc pewną, czy ich związku nie da się jakoś uratować, postanowiła nie utrudniać losowi spełnienia się.
     
     Przyszedł do niej tuż przed południem. W ręku trzymał jakąś kartkę.
     - Co to, list pożegnalny? - spytała Paulina i uśmiechnęła się.
     - Nie, to lista moich rzeczy. - odpowiedział Pepe.
     - Bałeś się, że czegoś ci zapomnę oddać? A może podejrzewasz, że chcę sobie coś zatrzymać? - Paulina zaczęła się domyślać, że czeka ją jeszcze jakieś przykre przeżycie.
     - Nie, coś ty. Ale wiesz, że jestem bardzo systematyczny. Nie chcesz mi czegoś powiedzieć? - pytanie Pepe zabrzmiało w uszach Pauliny szyderczo.
     - Myślałam, że to ty masz mi coś do powiedzenia.
     - Ja już chyba wszystko powiedziałem. W takim razie przejdźmy do listy. Walkman i dwie kasety, chyba zostawiłem też u ciebie komiks. O, tu na biurku widzę moje wieczne pióro.
     - Kiedy ty zdążyłeś to wszystko do mnie poprzynosić? - Paulina przypomniała sobie, ile razy Pepe u niej był, jak zasiadywał się i później oboje próbowali sobie przypomnieć, o której przyjeżdża nocny autobus. Poczuła pieczenie w oczach, ale powstrzymała wybuch płaczu.
     - ...a, jeszcze slipki. A nie, przepraszam, coś pochrzaniłem. To nie u ciebie zostawiłem te kropkowane slipki.
     Paulina oniemiała. Momentalnie zorientowała się, że to co mówi Pepe, nie jest prawdą, że to tylko chamski chwyt. Chwilę zastanawiała się, po co to zrobił, ale nie przyszło jej nic do głowy. Popatrzyła na wieczne pióro na biurku - stalowego Watermana.
     - O żesz kurwa. - krzyknął Pepe, ale nie zdążył nic zrobić. Paulina błyskawicznie chwyciła pióro i wyrzuciła je przez otwarte drzwi balkonu. Drogocenny instrument błysnął w południowym słońcu i pofrunął w pierwszy i prawdopodobnie ostatni lot. Pepe wybiegł z mieszkania.

     Efektowne.
     
     *
     
     W jednym ze snów Olga pojawiła się jako osoba chora psychicznie. Ten motyw powrócił wiele miesięcy później, kiedy to przyśniło mi się, że jest nieuleczalnie chora. O ile pierwszy sen był z fabularnego punktu widzenia rozmazany, o tyle w tym drugim wszystko było bardzo realistyczne. Przy spotkaniu spytałem ją, czy ma jeszcze te dziwne bóle żołądka, na co ona odpowiedziała, że ma raka i zostało jej kilka tygodni życia.
     We śnie dwie świadomości połączyły się w jedność. Wiedziałem, że nie należy już do mnie, a jednocześnie jakby nie przyjmowałem tego do wiadomości. Również scenografia, z chronologicznego punktu widzenia, miała skłonność do przyjmowania znanych mi kształtów - po naszej rozmowie Olga zniknęła, a ja szukałem jej po korytarzach naszego liceum, gdzie przemykali się ludzie o znajomych twarzach. Wszystko to natychmiast jej opisałem. Ale była to przecież druga rocznica jej odejścia.
     Po prostu nie zgadzałem się na przesunięcie własnej osoby w obszar zapomnienia. Do skoków samopoczucia doprowadzała mnie bynajmniej nie myśl, że teraz ona obdarza sobą kogoś innego (ten ból jest charakterystyczny tylko dla początkowego okresu szoku), a właśnie to, że sprofanowana i zdruzgotana zostaje pamięć wspólnych przeżyć. Zatem naczelnym celem stało się przypominanie o sobie. Ale jednocześnie zdawałem sobie sprawę, że to bezcelowe. Chociaż... czy rzeczywiście byłoby mi lżej, gdyby kiedyś stwierdziła "Janusz, było nam cudownie, będę zawsze o tym pamiętać, ale cóż - stało się to, co się stało"? Chyba jednak nie.
     Wspominam o tym dlatego, że moja epistolografia obrazuje pewną charakterystyczną skłonność - skłonność do robienia czegokolwiek, co pozwoli stłumić strach przed zaniechaniem, zatem uciec jak najdalej od myśli "a co by było, gdybym zrobił to i to". Oczywiście, nic by nie było, bowiem, paradoksalnie i nieszczęśliwie (jeśli może zdarzyć się coś złego, to na pewno się zdarzy - głosi prawo Murphy'ego), jeśli uznamy miłość za pewien stan (dodatni), a to, co dzieje się po jej zrujnowaniu, za jego przeciwieństwo (stan ujemny), to stan ujemny jest nieskończenie bardziej stabilny od dodatniego. Wbrew oburzeniu osoby porzuconej należy powiedzieć, że nie jest to takie znowu sprzeczne z logiką egzystencjalną. Miłość to to, co łączy dwie osoby, zatem, skoro się skończyła, to widocznie były ku temu powody. I tylko jeden drobiazg - szczęście osiągnięte przez osobę rzucającą (znowu stan dodatni) jest przeważnie niczym wobec cierpienia osoby porzuconej (stan ujemny). Bilans porzucenia nie wychodzi więc nawet na zero. Ze stworzonej przez niegdyś szczęśliwe uczucie sumy dwóch wielkich plusów wychodzi połączenie mniejszego, równego lub większego plusa i kolosalnego minusa.
     Oto utopia. Znikają zdrady, samobójcze lub zabójcze rozterki. Nie może się zdarzyć historia taka, jak ta:
     Pewien mój przyjaciel poszedł kiedyś na imprezę. Tam spotkał dziewczynę. Nad ranem razem pojechali do jej mieszkania, gdzie poszli natychmiast do łóżka. Oboje byli pijani. Wraz z trzeźwością dziewczynie wróciła zagubiona gdzieś pamięć o jej chłopaku. Ale rozpacz nie trwała długo. Również mój przyjaciel nie widział powodu do zamartwiania się. Wspaniałomyślnie stwierdził, że puści wszystko w niepamięć, co dziewczyna przyjęła z ulgą. Jego zbutwiałą moralność można zobrazować następującym rozumowaniem, które przeprowadził, ubierając się i podając dziewczynie jej bieliznę: "Wiem, gdzie mieszkasz. Doskonale wiem, że bez mojej zachęty nie stałoby się to, co się stało. Ale mimo to mógłbym cię postawić w sytuacji szachowej i czerpać z tego określone profity. Oczywiście ubrałbym to w formę romansu, na którym jedynym cieniem kładłaby się delikatnie podsycana przeze mnie twoja obawa, że twój chłopak o wszystkim się dowie. Ty nie wiesz, że ja też mam dziewczynę. Ale ja nie lubię sytuacji niejasnych. Więc nigdy się nie spotkamy. Niestety, dwóch moich kolegów widziało, jak wychodziliśmy. Będą się pytać, jak było. Niestety, jedyne, co mogę zrobić, to totalnie cię zdyskredytować. W końcu sami się oburzą, jak mogłaś być taką dziwką, żeby zaciągnąć mnie do łóżka". Tak też się stało.
     Czyż nie jest straszne, że egzemplifikacja antynomii dwóch najwspanialszych i najbardziej skomplikowanych zjawisk w życiu człowieka - miłości i seksu - przybiera postać tak banalnego wydarzenia?
     
     *
     
     Motyw zapomnienia i pamięci przypomina mi się za każdym razem, kiedy widzę czyjeś kłopoty. Jest to swoiste błędne koło, w którym problem pierwotny i problem zapomnienia o problemie przenikają się wzajemnie i multiplikują niczym Marylin Monroe na obrazie Warhola. To porównanie ma swoje głębsze tło - im problem jest banalniejszy, tym trudniej o nim zapomnieć. Czasami tym problemem może być sytuacja, czasem osoba. W obu przypadkach zdaje się działać reguła, że racjonalne myślenie wypiera torturę spowodowaną brakiem kontroli nad emocjami. Nad emocjami panują nieliczni, więc reguła jest zbawienna! Tyle tylko, że umysł musi mieć obiekt do obróbki, a tym obiektem nie może być zmultiplikowany warholowski kicz. Ileż każdy z nas może przytoczyć przykładów banalnej (choć szczęśliwej) miłości, która skończyła się w banalny (choć odrażający) sposób.
     Ale co właściwie tworzy niebanalność miłości? Albo jej absolutną wyjątkowość? Cóż, dramaturgia i świadomość. Pierwsza pozwoli po końcu miłości powiedzieć, że była interesująca i wypełniająca czas rzadkimi wydarzeniami - bo na jakie inne czynniki pierwotne można rozłożyć zewnętrzność życia. Druga - czy mieliście kiedyś wrażenie, że kochając uczycie się czegoś? Jeśli tak, uśmiechnijcie się, choćby pobieranie nauki dawno się skończyło.
     
     *
     
     Rower - w czasie jazdy najlepiej mi się myśli i zawsze żałuję, że nie mam przy sobie dyktafonu. Podobny żal pojawia się też zawsze, gdy przypomnę sobie, ile pasjonujących rozmów przeprowadziłem z moimi przyjaciółmi. Tyle słów przepadło w ciemności niepamięci! Czasem sobie myślę, że szybkość myśli, wyprzedzająca zwłaszcza prędkość pisania, a także zostawiająca w tyle pomysł zabierania wszędzie ze sobą jakiegokolwiek środka zapisu, jest strasznym nieszczęściem. Mnóstwo ludzi pomyślało w życiu wiele bardzo mądrych mądrości i to wszystko zostało stracone. A wystarczyłoby przecież, żeby wypowiedzieli swoją myśl w obecności kogoś, kto myśli gorzej, a pamięta lepiej.
     Nie wiem, czy rzeczywiście tak jest z innymi ludźmi. Tak jest ze mną. Poza jazdą na rowerze dobrze mi się rozmyśla także w autobusach, w których spędzam co najmniej godzinę każdego dnia. Później próbuję sobie przypomnieć, co mi przyszło do głowy i nie mogę. Nie mogę, ponieważ w międzyczasie fryzjer fatalnie mnie ostrzygł, robiłem zakupy w potwornie zatłoczonym sklepie, ledwo udało mi się uniknąć potrącenia przez samochód na przejściu przez ulicę i zaczepił mnie jakiś podpity menel. Drogi menelu! A gdybym właśnie w tym momencie wymyślił społeczeństwo PRAWDZIWEGO DOBROBYTU, w którym, zamiast alpagi piłbyś Remy Martina? Drogi kierowco! A może właśnie w tym momencie wpadłem na to, jak ograniczyć towarzyszący każdej jeździe samochodem dopływ adrenaliny, co uchroniłoby cię od wpadnięcia na drzewo miesiąc później? Kochany żołądku, domagający się ciągle porcji jadła! Gdyby nie twoje, domagające się krwistego, świeżego, mięsa burczenie, z całą pewnością wymyśliłbym, jak cię zadowolić przy pomocy mrożonych owoców i warzyw, które można kupować raz na tydzień. I ty wreszcie, szacowny fryzjerze. Spapranie przez ciebie roboty jest przyczyną, która spowodowała, że zapomniałem, jak wylansować wieczystą modę na fryzurę, której nikt bez twojej pomocy nie utrzyma, co zapewniłoby ci dożywotnią prosperity.
     
     *
     
     Chodzę po ulicach Warszawy. Miejsc kojarzących się z Olgą już nie muszę unikać. Zresztą ich lista jest zmienna. Niektóre straciły dawny urok, inne znikły, pojawiły się za to nowe. Choćby Montreux, które odwiedziłem, aby zobaczyć to miejsce, w którym należała już do kogoś innego. Ale nie pojawił się ten specyficzny niepokój, który towarzyszył niegdyś spacerom po Lesie Kabackim. Jakieś nieokreślone pragnienia wracają, gdy zobaczę kogoś i zastanawiam się, czy to ona, czy nie, bo po tylu latach pewnie bym jej nie poznał. Pozostał obraz w wyobraźni, która raz na kilka miesięcy płata mi figla i czyni jej twarz, dłonie niesamowicie realnymi. Wtedy mam ochotę znaleźć ją za wszelką cenę i powiedzieć jej, że przeszłość myli mi się z przeszłością. Chciałbym też wiedzieć jaki to też impuls musi zaiskrzyć, żeby ożywić coś, czego nie ma.
     Powinienem ją nienawidzić, nieprawdaż? A mimo to drżę, gdy przechodzę obok miejsc, gdzie razem bywaliśmy, gdy raz na pół roku mignie mi w supermarkecie, na ulicy czy gdziekolwiek.
     Wróbel spytał, czy chciałbym, aby jej małżeństwo okazało się pomyłką. Jakież to proste pytanie. Pewnie, że bym chciał, gdybym tylko mógł wiedzieć, że za czymś tak okropnym, jak kolejne rozstanie, stoi jakieś dobro. Takie mianowicie, że właśnie ten tajemniczy impuls zaiskrzy, a przeszłość ze starannie wyselekcjonowanymi jej elementami stanie się przyszłością.
     Takie cuda się zdarzają - takie cuda się nie zdarzają - takie cuda się zdarzają - takie cuda się...

K O N I E C

poprzednia strona 
			powrót do indeksu następna strona

10
powrót do początku
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.