Esensja |
O dwóch takich co komiks zrobili |
Dennis Wojda i Krzysztof Gawronkiewicz to autorzy komiksu "Krzesło w piekle", osadzonego w realiach ich miasteczka Mikropolis, komiksu, za który podczas ostatniego Międzynarodowego Festiwalu Komiksu w Łodzi otrzymali dwie nagrody: Grand Prix oraz nagrodę za najlepszy scenariusz. W wywiadzie przeprowadzonym pewnego styczniowego dnia opowiadają o tym, jak te nagrody ich zaskoczyły oraz jak natrafili na ślady miasteczka Mikropolis. |
 |
Esensja: Mikropolis to tajemnicze miasteczko, którego odkrywaniu tajemnic poświęciliście się obaj. Jak rozpoczęła się ta historia?
KG: Zaczęło się w Świdrze, koło Otwocka, w 1994 roku. Niejaki pan Maciek pokazał mi wtedy kilka komiksów (kiepskich zresztą) norweskich bodajże i zapytał mnie, czy chciałbym rysować w jego piśmie. Zobaczyłem klimaty skandynawskie i od razu wiedziałem, że scenariusze do nich musi robić Dennis. Dennis chyba nie wahał się widząc te właśnie komiksy. Tak więc wszystko zaczęło się w "Kelwinie i Celsjuszu", piśmie wydawanym przez Polnordica, redagowany właśnie przez pana Macieja.
Ty Dennis miałeś doświadczenia z komiksami skandynawskimi już wcześniej. Co o nich sądzisz?
DW: Komiksy wydawane w Szwecji były różnorodne. Trudno mówić o jakiejś szkole szwedzkiej. Były pisma dedykowane lokalnym twórcom, ale i spora liczba pism sprowadzanych z zagranicy, bardzo dobrych, ambitnych.
Od sześciu lat nie ustajecie w wysiłkach, prezentując kolejne wydarzenia z Mikropolis. Ostatnio o tym komiksie mówi się coraz więcej. Nagroda dla "Krzesła w piekle" na ostatnim festiwalu w Łodzi była poniekąd podsumowaniem tego okresu waszej współpracy. Co czuliście odbierając nagrody?
DW: Byłem bardzo zdenerwowany, ale było niezwykle fajnie. Czułem, że jest to potwierdzenie, że robimy coś dobrego. A robimy to tak długo, że może ta nagroda nawet nam się należy.
Czyli faktycznie dla Was samych było to także ukoronowanie jakiegoś okresu pracy?
KG: Tak. Nagroda utwierdziła nas w tym, co robimy. Przekonaliśmy się, że środowisku się to spodobało.
Ten komiks nie był do tej pory środowiskowy. Po pierwsze, dlatego, że został wykreowany, i przez dwa lata był drukowany w warszawskim dodatku "Wyborczej", "Co jest Grane?". Zdaje się, że sporo osób - zwłaszcza z Warszawy - pamięta do tej pory ten komiks. Po drugie, co roku na konwencie w Łodzi okazywało się, że tego komiksu nikt tak naprawdę nie zna.
W ubiegłym roku postanowiliśmy się zjawić w Łodzi, i jest nam bardzo miło, że skończyło się to nagrodą.
Wysłaliśmy na konwent "Krzesło w piekle", komiks nie stworzony na potrzeby konwentu. Była to zamówiona praca, która nie została w końcu kupiona, bo pismo Max, które miało publikować "Krzesło", upadło.
Cóż, komiks nie ukazał się, ale Wy otrzymaliście za niego dwie nagrody.
DW. Kolejne zaskoczenie, naprawdę.
To dowód na to, że dostrzega się scenariusze niebanalne.
KG. O ile siebie znam, to rysując komiks specjalnie na konkurs siedziałbym nad nim dwa miesiące, i wyszedłby gorzej. Skoncentrowałbym się na graficznych fajerwerkach, pomijając lub lekceważąc warstwę narracyjną. A tak komiks powstał w niecały miesiąc, jego ostateczna forma jest poniekąd odpowiedzią na wymogi wydawnictwa. I cieszę się, że w Łodzi dostrzeżono narrację, fabularność i filmowość tego komiksu.
DW. Ja nie wierzyłem w to, że możemy wygrać. Myślałem, że ludzie to obejrzą i zapytają: co to jest? co to za gniot? To takie niepoważne.
Byłem pewny, że nie wygramy, ponieważ nie ma tam nagich piersi, przemocy, przekleństw. Wszystko jest bardzo grzeczne i łagodne. Ale Krzysiek to świetnie narysował, to jego największe dzieło w serii Mikropolis.
KG. Z założenia miało być to coś innego, to dłuższa historia.
DW: Coś innego, ale na bazie całego miasteczka Mikropolis. Rzecz zresztą miała być kontynuowana dla Maxa.
Był plan, że w każdym numerze będzie kilka stron komiksu. Akcja w Mikropolis jest bardzo skompresowana, nie ma dłużyzn, historie mają krótką formę, ale są bardzo treściwe, tam się dużo dzieje. Biorąc pod uwagę, te 4-6 stron w każdym Maxie okazuje się, że to będą bardzo długie opowiadania. A sześć takich odcinków spowoduje, że miasteczko urośnie jeszcze bardziej. Mieli dojść nowi bohaterowie, chcieliśmy bardziej pokazać to miasteczko, jak ono wygląda. Coś, co formuła pasków nam utrudniała.
KG: Inna formuła polegała na tym, że Dennis napisał długi, literacki scenariusz, ale forma graficzna pozostała ta sama. Zmiana polegała na tym, że trochę naiwna forma graficzna będzie ubrana w szaty klasycznego komiksu - wydłużone kadry, pauzy, zbliżenia. I to wydawało nam się dziwne i śmieszne.
DW: Dodam tylko, że kiedy otrzymałem tę nagrodę za scenariusz poczułem się scenarzystą. A przecież w Polsce zasadniczo nie ma ludzi, którzy mogą powiedzieć, że są scenarzystami komiksowymi. Myślę sobie, że mając 60 lat będę takim prawdziwym scenarzystą.
A jakie macie dalsze plany związane z Mikropolis?
DW: Prawdziwe plany czy marzenia? (uśmiech)
KG: Planujemy wydać album, który był prezentowany na wystawie konkursowej Pro Bolonia. Praktycznie jest gotowy do druku, wręcz w formie makiety.
DW: Album zawiera wszystkie kolorowe paski z "Gazety Wyborczej" i innych pism. Zawiera też prace w formacie A4, w czerni i bieli (będzie specjalny dodatek w środku albumu). Układ pasków w albumie został dobrany specjalnie, tak by układały się one w pewną historię, żeby nawet ci którzy znają paski z "Gazety Wyborczej" mogli odkryć je na nowo. Taki sposób przedstawienia historii z Mikropolis ukazuje, że wszystkie one tworzą jakąś całość, że postacie mają charaktery, że są miejsca, które są ważne w mieście - Bar 52, dom Ozrabala.
KG: Nawet to, jak wyglądały te poszczególne miejsce o różnych porach roku. Kiedy rysowaliśmy komiksy dla "Wyborczej", patrzyłem za okno i sugerowałem się tym, co widziałem.
DW: Były Święta to były i świąteczne komiksy. Jesień, to jesienne.
KG: Była plucha to brzydka pogoda wymuszała dużo szarego flamastra.
Kto będzie wydawcą albumu o Mikropolis?
KG: Jeszcze się nad tym nie zastanawialiśmy, ale trzeba będzie poszukać wydawcy. Album ma około 60 stron i jest w pełni kolorowy, ponieważ nawet te historie, które nie powstały jako kolorowe zostały tak przetworzone, że wyglądają, jak reprinty komiksów
Wróćmy jednak do początków. Skąd u Was komiksowa pasja? Kiedy to się zaczęło, w jaki sposób?
KG: Jak sięgam pamięcią to jeszcze w przedszkolu. Po emisji ulubionego serialu siadałem nad kartką i próbowałem po swojemu rozrysować to, co obejrzałem, albo narysować to, co zapamiętałem. To były takie tytułu, jak "Kosmos 1999", "Bonanza"... Wszystko co leciało, chociaż to były jeszcze czasy jednego programu telewizyjnego.
Potem od pierwszej klasy podstawówki kolekcjonowałem "Tarzany", wykupując co tydzień wszystko, co pojawiło się na warszawskim Wolumenie. Do tej pory mam około 100 odcinków. Tak to się zaczynało.
Podchodziłem do tego zawodowo, tak mi się wydawało. Próbowałem naśladować swoich mistrzów - głównie amerykańskie komiksy. Kolejnym etapem było liceum plastyczne, gdzie poznałem osoby myślące podobnie jak ja. To była fascynacja już konkretnymi technikami. Zdaje się, że to właśnie w liceum było to taka namiastka profesjonalizmu. Później konwenty i praca w zawodzie. Komiks ukształtował moje życie zawodowe. Robię tylko komiksy. Jeśli dołączę storyboard'y, które są komiksami tak naprawdę (to jest myślenie komiksowe), to 90 proc. mojej pracy to są komiksy.
DW: Czytałem komiksy, bo w Szwecji wszystkie dzieci czytały komiksy. I było tego naprawdę dużo. Jak jechałem z matką do sklepu spożywczego, to tam była taka półka z czasopismami, na przełomie lat 70 i 80, kiedy byłem tym małym chłopcem, połowę jej zajmowały komiksy. Były wymieszane, i dla małych dzieci, i dla dorosłych, jakieś erotyczne, wszystko razem.
Moja mama, nieszczególnie śledziła co ja czytam, więc brałem 2-3 tytuły i mówiłem, że to chcę przeczytać, więc mama je kupowała. Czytałem więc komiksy cały czas, podobnie, jak mój brat. W szkole podstawowej zacząłem też rysować, ale nie wychodziło tak, jak trzeba i szybko się zniechęcałem. Kupowałem komiksy namiętnie, także w antykwariatach w Sztokholmie. Są promocje, weź siatkę i upakuj tam tyle komiksów ile dasz radę, a zapłacisz i tak tylko 50 koron. Brałem te komiksy masowo, czytałem co tylko się da. Nigdy nie sądziłem, że będę się kiedyś tym zajmował.
To był czysty przypadek, że poznałem Krzyśka. Przesądził czysty przypadek, ale podoba mi się to.
Jeśli mielibyście wymieniać komiksy, nazwiska, tytuły, czy szkoły, które was ukształtowały czy też, które są dla wzorcami...
KG: Dla mnie punktem przełomowym było odkrycie w liceum komiksu europejskiego. Pomyślałem, o kurcze, to jest takie myślenie, jakie mi odpowiada. Znałem komiks amerykański, takie stereotypowe tworzenie, które było ogólnie ok, ale nie wiedziałem, że jest jakieś inne myślenie. Amerykańskie podejście wydawało mi się typowo komiksowe, tymczasem europejskie przemawiało do mnie swoją filmowością. Takim pierwszym twórcą był Bilal.
DW: Ale do tego trzeba było dojrzeć.
KG: Pewnie tak. Ze mną było tak, że gdzieś tam w podświadomości coś się kłębiło, jakiś zalążek, ale póki tego nie zobaczyłem, nie wiedziałem, że tak to można pokazać. Że można tak i właśnie o tym, opowiadać. Za pomocą takiej grafiki i narracji, bez przemocy, bez klasycznych ujęć jakichś szerokokątnych, bez płaskiego koloru typowego amerykańskiego.
DW: Właściwie może nie jest to już komiks. Komiks to "Kaczor Donald" i "X-men". Coś, co jest lepsze i na wyższym poziomie, to już coś innego.
KG: Ja to nazywam czasami opowiadaniem. Ale nie komiksowym.
DW: Użyję takiego przykładu, może dosyć typowego. Przeciętny Belg czyta dużo albumów komiksowych, na wysokim poziomie, literackich, ale zdarza się, że w dzieciństwie nigdy nie czytał komiksu! Dopiero odkrył go, te fajniejsze rzeczy, jak już był trochę starszy. Wtedy, kiedy odkrył fajne kino i dobrą muzykę.
Ale komiks jest tam zdecydowanie inaczej traktowany.
KG. Taki wyrafinowany odbiorca, jeśli mu czegoś jeszcze brakuje, kupuje sobie bardzo drogi komiks, który jest rodzajem twórczości, tyle tylko, że w kadrach.
My nie wiemy, o co chodzi, to wygląda wszystko estetycznie, ale on się tym fascynuje. Komiks traktowany jest tam jako sztuka wysoka.
DW: Nie trzeba docierać do fajnego komiksu przez złe komiksy.
KG: Wystarczy coś dobrego. I tyle.
DW. I mamy nadzieje, że Mikropolis może będzie, a może już jest komiksem, który będą mogli czytać nawet ci ludzie, którzy komiksu nie lubią. Wielu naszych znajomych i ludzi, których spotykamy, a którzy czytają Mikropolis, to ludzie, którzy komiksem wcale się nie interesują.
To jest to, co zostało powiedziane wcześniej, że nie jest to komiks środowiskowy, że on zaistniał inną drogą.
KG. To co powstanie jest najważniejsze w komiksie, podobnie jak w innych dziedzinach. Ktoś bierze do ręki jakieś dzieło, czy książkę, czy komiks i mu się to podoba. Po prostu go to wciąga. Zapomina o rysunku, o sposobie skadrowania, jakim językiem jest to napisane. Wciąga go po prostu historia.
Poznaliście się na studiach, wychowani w różnych środowiskach, w innych państwach. Jak to się stało, że teraz tworzycie komiksy wspólnie?
KG: Ja na początku nie wiedziałem, że Dennis interesuje się komiksami. Podczas naszych pierwszych spotkań spodobała mi się jego wyobraźnia, sposób myślenia, jego dowcipy, jakieś dziwne zestawienia zdań, słów, komentarzy. Wydaje mi się, że już wcześnie namolnie namawiałem go, że musimy jakiś komiks zrobić, żeby napisał coś dziwacznego, obojętnie z jaką puentą. Wydawało mi się, że podobnie myślimy; inaczej, ale gdzieś tam się stykaliśmy. Potem przez "Kelwina i Celsjusza" musieliśmy już robić komiksy wspólnie i dziś z perspektywy czasu wydaje się, że to pismo ukształtowało naszą historię.
Tamten komiks został spreparowany na potrzeby wydawnictwa i musieliśmy wpasować się pewne ramy, w stylistykę tego pisma.
Ciekawe jest na przykład jeszcze to w naszej współpracy, że tylko jeden raz zrobiliśmy Mikropolis tak dla siebie, w pozostałych przypadkach były one robione na zamówienie. Przy czym nigdy nie narzucano nam pomysłów czy historii. Przykładem jest "Co jest grane" [dodatek "Gazety Wyborczej" - przyp. red.], którego Mikropolis miało być integralną częścią, gdzie mieliśmy wolną rękę.
Czy podział ról jest jasny? Wasze komiksy zawsze jednoznacznie określają kto z was jest odpowiedzialny za scenariusz, a kto za stronę plastyczną. Ale czy naprawdę tak to jest? Czy ty Krzysiek rysujesz dokładnie według scenariusza Dennisa i czy ty z Dennis otrzymujesz od kolegi jakieś sugestie? Jak pracuje Wasz komiksowy duet?
KG: Pierwszy oczywiście jest scenariusz. Często się zdarza, że dzwonię do Dennisa i sugeruję jakieś zmiany, to na to, czy wytnijmy jakieś zdanie. Ale nie ingeruję w zakończone scenariusze na poziomie fabuły, chociaż często też zanim jeszcze Dennis weźmie się za jego spisanie wspólnie obgadujemy pomysł.
DW. Krzysiek jest żywym dyktafonem. Mówię do niego, słuchaj rok temu miałem pomysł: było tam drzewo. Pamiętasz? Krzysiek przewija do tyłu i zaczyna opowiadać: To drzewo zrobiło coś tam i coś tam. I wszystko mi się przypomina, mogę to już zanotować. Okazuje się, że często rozmawiamy o pomysłach, i z takiej rozmowy wynika kilka historyjek. Czasami jest tak, że Krzysiek twierdzi, że on tego nie rozumie, ale i tak narysuje.
KG. To prawda. Nieczęsto, ale kilka razy tak się zdarzyło, że nie wiedziałem o co chodzi. Wtedy staram się dopasować grafikę, jakieś dziwne kolory...
DW. To jest jak z muzyką. Może ci się podobać, ale nie słuchasz tekstu.
Teraz pytania o wasze indywidualne losy. Myślę, że wszyscy pamiętają "Burzę" Krzyśka do scenariusza Macieja Parowskiego. Jakie są dalsze losy tego komiksu, bo znamy ją tylko z fragmentów?
KG: Komiks był zamówiony do "Fantastyki" w 90 roku. I kiedy skończyłem 20 czy 22 plansze - to była gdzieś połowa albumu - okazało się, że "Fantastyka" nie chce tego komiksu. Bez wyraźnych powodów. Wszystko się rozmyło. Komiks miał iść w odcinkach. W międzyczasie jeszcze pojawił się "CDN", ale też upadł. "Burza" miała się ukazać właśnie w "CDN", była nawet zajawka.
W każdym bądź razie komiks był zamawiany dla "Fantastyki", gdzie miał iść w odcinkach. Wtedy Maciek Parowski postawił jeszcze na inną serię, którą napisał, "Naród wybrany". I powiedział mi, cyzeluj tam jeszcze troszkę, dorysuj parę stron, puścimy za rok. I tak to się rozmyło. Nigdy nie otrzymałem jasnej odpowiedzi.
Światło dzienne ujrzało zatem tylko parę plansz z tych, które są narysowane?
KG: Tak, są takie plansze, których nikt na dobrą sprawę nie widział.
I nikt nie jest komiksem zainteresowany?
KG: Do tej pory nie starałem się o publikację. Maciek wciąż od czasu do czasu się mnie pyta, co z "Burzą". Ale na tym kończy się rozmowa. Ja mam materiały, żeby puszczać w odcinkach, po cztery plansze, jak to było zaplanowane. Połowa materiału jest gotowa, ale w międzyczasie straciłem entuzjazm. Trzeba było zacząć zarabiać, a "Burzę" rysowałem w sumie trzy lata z przerwami zanim zakończyłem. Czasami dorysuję jeszcze rysunek, czy szczegół. Natomiast bardzo chętnie komiks bym skończył, gdyby znalazł się wydawca. Do tej pory chodząc po księgarniach, na przykład do Pelty często zaglądam, to jak widzę typ samolotu, który wiem, że będzie mi potrzebny do dokumentacji, to daną publikację kupuję. Nawet niedawno wybuliłem 50 złotych na małą broszurkę, w której jest jedno ujęcie potrzebne mi do "Burzy" - tankowanie japońskiego bombowca z 39 roku. Myślę sobie, że a nuż narysuję kiedyś tę "Burze" pewnie, niech to sobie tam leży...
A jaka będzie przyszłość komiksu "Achtung Zelig"?
KG. Właśnie skończyłem pierwszą, 30-stronicową historyjkę. Mam zamiar sam ją wydać przez jakieś znajome wydawnictwo. Zostało dosłownie parę kosmetycznych poprawek na komputerze i liternictwo. Chciałbym, żeby jeszcze w tym roku się to ukazało.
A teraz Dennis. Czy wybór Krzyśka jako rysownika to odejście od rysowania na dobre?
DW: Ja parę rzeczy zrobiłem na konwenty i to tylko na konwenty tak naprawdę. Na większą skalę rysować nie będę, bo bardziej podoba mi się pisanie.
Widziałem twoje własne komiksy i Mikropolis bardzo je przypomina klimatem... Czy to właśnie Twój wpływ na warstwę plastyczną?
DW: W przypadku "Kelwina i Celsjusza" to formę narzucało nieco pismo. Można powiedzieć, że były to komiksy, które wizualnie są komiksami dla dzieci, ale treść jest trudniejsza, metafizyczna. Takiego samego rodzaju komiksy goszczą w szwedzkich dziennikach na stronach komiksowych. To tak, jakby to w Polsce było w "Gazecie Wyborczej", albo "Rzeczpospolitej".
Z drugiej strony, moja dziewczyna twierdzi, że mam szwedzkie poczucie humoru, że tkwi we mnie pozostałość po tym, na czym się wychowałem, więc może w tym sensie wpływam na nasze z Krzyśkiem komiksy.
Możecie zdradzić wasze pozamikropolisowe plany, o ile takie są?
KG: To może ja na początek opowiem o naszej ostatniej rozmowie telefonicznej, ta historia rzuca dodatkowe światło na nasze wspólne rysowanie komiksów. Dennis zadzwonił do mnie i opowiedział mi scenariusz, który napisał dla Krzysztofa Ostrowskiego.
Opowiada w pewnej chwili o umiejscowieniu akcji tego komiksu. Mówi "wiesz, gdzie jest ulica Tamka, tam jest taki dom ceglany". Ja mówię, "wiem, bo ja tam umieściłem bohatera swojego komiksu". Dennis o tym nie wiedział. Rok wcześniej Grzegorz Janusz napisał kryminalny scenariusz. Dennis też wymyślił scenariusz kryminalny. I jak się okazało na zdjęciach, bo ja tą okolicę obfotografowałem, umieściliśmy naszych bohaterów obok, jako sąsiadów. Przy czym mój bohater jest detektywem, a Dennisa - inspektorem.
DW: Mam plan, żeby pociągnąć coś dalej z nadinspektorem Nowakowskim z komiksu "Tabula Rasa", bo myślę, że to fajna postać. Planuję napisać kilka scenariuszy dla różnych rysowników.
KG: Ale niewykluczone, jeśli ten ambitny plan się powiedzie, żeby później rysownicy razem rysowali jakiś scenariusz. Też mamy taki plan, nieco dziwaczny, żeby ci bohaterowie gdzieś tam się pojawiali z poszczególnych komiksów. To, co robiliśmy w "Tabula Rasa" i "Mikropolis".
DW: Na przykład pojawia się w "Tabula Rasa" taksówkarz z "Mikropolis".
Wzorujecie się na życiu?
KG: Z "Mikropolis" to nie. Chyba, że psychicznie, ale to już rola Dennisa.
DW: Ja myślę, że postacie "Mikropolis" żyją już własnym życiem. Ja sobie myślę: nie, dana osoba nie może tego zrobić, bo to jest nielogiczne, ta postać nigdy by tak nie zrobiła, nigdy by tego powiedziała.
Ale czasem jest też inaczej. Przy "Tabula Rasa" robiliśmy dużo dokumentacji Warszawy. Powiedziałem Krzyśkowi, że musi być w komiksie ulica Belgijska, bo mi się podoba. Zrobiliśmy zdjęcia i Krzysiek musiał to narysować.
Nadinspektor to jest taki mój bardzo dobry znajomy - oświadczył, że może nam użyczyć swojej postaci.
KG: I użyczył nam swojej fizjonomii.
DW: Tak. I wszystkie miejsca, które pojawią się w "Tabula Rasa", to miejsca, które znam dobrze i są dla mnie w jakiś sposób ważne.
KG: A ja się cieszę, że kolejny komiks jest o Warszawie. "Burza", "Tabula Rasa", coś jeszcze się przewijało, i to za co zabieram się teraz też będzie o Warszawie.
Jak oceniacie sytuację komiksu w Polsce? Działacie tu już od pewnego czasu i myślę, że możecie spojrzeć na to obiektywnie z obu stron, czyli i twórców i konsumentów.
KG: Z punktu widzenia czytelnika, to myślę, że można powiedzieć, że niewiele się zmieniło, poza pojawieniem się zagranicznych komiksów. Myślę, że bardziej bym się z nich cieszył kilkanaście lat temu, gdy byłem młodszy, że nareszcie przyszedł Zachód i te wszystkie komiksy, które uwielbiałem mogę sobie poczytać. "Thorgale" w ładniejszej oprawie, "Sioban", nadal je kupuję, nie czytam, ale przeglądam.
Podobnie "Akira", która leży sobie na półce. Bo to był kiedyś kultowy film, kultowy komiks, niedostępny.
DW: I jest nieco więcej polskich.
KG: Mówisz o "Produkcie"? Fajna rzecz. Też kupuję. To jest taka iskierka.
DW: Gdybym nie znał Krzyśka to bym nie wiedział, co to jest "AQQ". Gdybym nie znał Krzyśka, to bym nie poznał Tomka Tomaszewskiego i bym nie poznał jego pisma "Arena Komiks". Nie poznałbym też Witka Tkaczyka i jego "AQQ". A teraz te rzeczy są w Empikach i ktoś kto ogląda czasopisma, może przypadkowo trafić na jedno z nich. I może zdziwić się, że coś takiego w ogóle jest wydawane.
KG: Ciekawe jest to, że w Polsce nie ma rynku komiksowego, ale jest dobrze robione pismo krytyczne o komiksie, które poza tym się sprzedaje. To paradoks. Ale świetnie, że coś się ruszyło.
DW: Ja właściwie nie czytam komiksów od wielu lat. Bardzo rzadko. Może przez to właśnie, że przez długi czas nie było nic. Ale jak ktoś ma 13, 15 lat to może znaleźć teraz w Polsce naprawdę dużo komiksów różnego typu. I awangardę i bardzo komercyjne komiksy. A to, że jest dużo marvelowskich, amerykańskich komiksów, to też nie jest złe. Dużo ludzi wychowało się na nich. Więc jeśli ci ludzie, będą chcieli czytać komiksy, to za parę lat może będą domagać się, żeby było coś fajniejszego. Będą wymagać czegoś więcej od komiksów.
KG: To, że TM Semic wydawał amerykańskie komiksy to nie było złe. Źle, że nie było innych komiksów. Ja ich wcale nie czytałem, ale znajomi podsyłali mówiąc, zobacz koniecznie, słabe rysunki, ale świetny scenariusz. I zdarzało mi się, że rzeczywiście czytałem, i patrzę świetny scenariusz. Jakiś "Batman", kiepsko narysowany, ale na tyle dobry narracyjnie, że to się fajnie czytało i wyrzucało. I zapamiętywało się historię. Takie komiksy też muszą być na rynku.
DW: Też gazety i czasopisma w Polsce w większości nie mają komiksów, a jak już mają, to są to mało ciekawe paski. Chyba jeszcze nie dojrzały do tego, żeby zacząć wprowadzać komiks. Jakakolwiek brytyjska, francuska, niemiecka, szwedzka czy amerykańska gazeta zawsze ma jedną lub dwie strony z komiksami czarnobiałymi. I musi je mieć, bo dorośli ludzie je czytają. Skoro czytają o sporcie, czy pogodzie, czy wiadomości z kraju, no to potem przychodzi czas na komiks. W Polsce komiksy mają pisma skierowane do bardzo konkretnej grupy ludzi, graczy komputerowych, skejtów, albo fanów rocka. Poważne pisma też powinny mieć komiksy.
KG: Kiedyś był taki komiks w "Życiu Warszawy". To było świetne, komiksowe myślenie. Ale teraz chyba się boją, nie czują takiej potrzeby. Nie wiedzą, że to jest konieczne.
Miasteczko "Mikropolis" ma swoją własną stronę internetową.
DW: To może ja powiem, bo Krzysiek od niedawna jest podłączony. Założyłem sobie, że będzie internetowa strona Mikropolis, nie wiedziałem jakich programów używać, jak to technicznie zrobić, ale strona miała być. Spotkałem kumpla, który pracuje w agencji reklamowej w dziale internetowym. Powiedział mi, że to wcale nie jest takie trudne. "Słuchaj", mówi, "ty to zaprojektuj, a ja to zrobię".
No i zaczęło się. Bardzo mi pomagał w uporządkowaniu wszystkiego, jak ta strona ma działać. Wymyśliliśmy jakąś strukturę. Wciąż jednak nie wiedzieliśmy, co to ma dokładnie być. Krzysiek też chciał, aby taka strona powstała. Wiedzieliśmy np., że nie możemy pokazać za dużo naszych komiksów, bo od razu spalimy całą sprawę, nie możemy oddać wszystko za darmo. Będziemy coś wymieniać, co dodawać, ale stoimy teraz w punkcie, w którym nie wiemy, co dalej robić. Nasza strona ma być czymś więcej niż komiks na papierze, ma pokazywać raz jeszcze, że postacie Mikropolis żyją własnym życiem.
KG. A po drugie wydawało mi się, że w internecie, takim świetnym medium, szkoda nie pokazywać komiksów.
DW: Strona pomyślana jest raczej jako informacyjna, można tam znaleźć różne ciekawe wiadomości o miasteczku.
KG. To jakaś forma promocji i reklamy.
DW: Ale w Polsce środowisko komiksowo-internetowe jest małe i słabo zorganizowane. W Stanach takich stron są tysiące. Nie wiem, może jest ich nawet za dużo. Ale w Polsce w wyszukiwarce na hasło "polski komiks" dostaje się 20 stron może i to wszystko. Doszło to do pewnego momentu i nie rośnie dalej.
Skoro postacie z mikropolis żyją własnym życiem, to może umożliwić pisanie emaile do znanych mieszkańców Mikropolis?
DW: Tak, to mogłoby być coś w tym stylu. Co prawda nie wiadomo, kto będzie odpisywał (śmiech). Niewykluczone też, że dodamy jakieś elementy we Flashu, aby samą stronę jeszcze bardziej ożywić.
Dziękujemy za wywiad
W imieniu Esensji rozmawiał Artur Długosz
|
|
 |
|