Bólesława Prus |
Świnki doświadczalne też cierpią |
Za kilka miesięcy ukaże się nowa książka wydana przez Wydawnictwo "Katharsis" pt. "Świnki doświadczalne też cierpią", a także płyta tej samej autorki. Bólesława Prus opisuje świat, który istnieje tuż obok nas, o którym się głośno nie mówi, a często nawet cicho nie czyta, gdyż lepiej o takim świecie nie wiedzieć. W przygotowaniu kolejne publikacje - wydawnictwo skupia osoby, które często właśnie z takich cichych powodów nie mogły głośniej zaistnieć. Dziękujemy prywatnym sponsorom, którzy pomagają nam finansować to przedsięwzięcie. Wszelkie informacje dotyczące sprzedaży książek oraz promocji płyty uzyskasz przesyłając swoje dane na adres internetowy: katharsisss@poczta.onet.pl |
 |
JESTEŚ SAM W PUSTEJ IZOLATCE
MIĘDZY SZYBĄ A KRATĄ PET
ZAWSZE MOŻNA ZMIENIĆ ŚWIAT
BRĄZOWE KROPECZKI NA ŚMIERDZĄCYM NIEDOPAŁKU
PRZYPOMINAŁY MI
PIEGI NA TWARZY KOGOŚ, KOGO KOCHAM
Zmieniłam imiona i nazwiska. Poza tym każdy wyraz, nawet cisza pomiędzy linijkami jest prawdą. Nie chcę się mścić, chociaż czasem dławi mnie nienawiść. Wykrzyczałam już swój krzyk. Usta rozpękły mi twarz, łzy skleiły mi włosy na łydkach. Teraz już tylko lekko kołyszę się w uśmiechu tęczy.
Nie chcę się mścić. Chcę tą książką coś zakończyć, zostawić, zapomnieć.
Wszystkim się zdawało, że to okrzyk brzmi jeszcze, a to echo brzmiało...
1
Gdy pod pewnym kątem patrzyłam sobie w oczy, wydawały mi się niezwykle śliczne. Ale na co dzień czułam się raczej brzydka. Miałam zeszyt, w którym spisałam kilkanaście recept na wywabianie piegów. Kupiłam sobie też maść z wieloryba, po której schodziła skóra. Miałam grube kolana, kostki i grube stawy w chudych palcach. Mama zaprowadziła mnie nawet do lekarza, pytając, dlaczego mam takie grube kostki... Często chorowałam, chociaż czasami po prostu ustalałam z mamą, że nie pójdę do szkoły.
2
Na korytarzu znalazłam perełki - drobne, przezroczysto-mleczne kuleczki kleju do rozpuszczania we wrzątku. Zbierałam je przez całą przerwę. Były rozsypane w różnych miejscach - tworzyły perłowy szlak, który zaprowadził mnie nawet do klasy. Krążyłam pod ławkami świecąc się z radości jak halogenek na widok każdej znalezionej kuleczki. Przy ostatniej ławce spojrzałam w górę. Jakiś mało mi znany chłopiec trzymał w ręku pół buteleczki mojego perłowego kleju. Z jego spojrzenia miękkim światłem spadły w dół dwie ostatnie perełki. Speszyłam się. Starannie spuściłam wzrok i szukając dalej pod ławkami wycofałam się do swojej skorupki. To był pierwszy odprysk z jej niezwykle gładkiej, białej powierzchni. Zaczęłam się wykluwać.
3
Pod koniec trzeciej klasy zjawił się na lekcji pan. Kazał wstać wszystkim piątkowym uczniom i zapisał ich do klasy sportowej. Moja wychowawczyni doradziła, żeby mnie nie zapisywać, bo często choruję. Na przerwie, na granatowym fartuszku dziewczynki z warkoczykami studziły się łzy pierwszego odrzucenia.
Kilka dni później pojawił się w klasie inny pan. Też szukał piątkowych uczniów. Zostałam zapisana do klasy mandolinowej. Tamte łzy zmieniły się w świetliste diamenty, które do dzisiaj sypią mi się pod nogi...
4
Przyszedł z Wojtkiem do domu cioci. Był pierwszym chłopcem, którego opisałabym w ten sposób. Miał błękitne oczy na dnie których rosły niezapominajki. Miał niezwykle silne, męskie dłonie, a w nich troskliwość i ciepło. Miał w sobie spokój i smutek, jakiego nigdy nie znałam. Miał 17 lat, byłam młodsza, wokół nas wakacje, między nami moja pierwsza tęsknota. Wieczorami długo patrzyłam w lusterko i myślałam o jego ustach. Nigdy się nie witał, nigdy nie żegnał, pojawiał się gdzieś w domu, potem znikał bez słowa. Czekałam na niego codziennie. Trochę byłam tym przestraszona, bo mama obserwowała mnie starannie. Nawet próbowała nas dotknąć w rozmowie. Wszystkiemu zaprzeczyłam, zrobiłam zniechęconą minę i zmieniłam temat.
Po raz pierwszy się pożegnał. "To cześć". Jeszcze się na chwilę zatrzymał, odwrócił i wyszedł. Następnego dnia wracałam do Warszawy.
5
Wymyślałam wieczorami historie, że z nami zamieszkał, że razem uczymy się grać na gitarze, że mu opowiadam o zielonych porzeczkach, którymi wywabiam piegi...
Chciałam mu wysłać w paczce do cioci mój największy skarb - ogromną kauczukową kulę z gwiazdkami w środku. Za bardzo wstydziłam się mamy, żeby ją o to poprosić.
Zobaczyłam go na lekcji religii. Jego twarz była zawieszona w powietrzu jak uporządkowana, kolorowa mgła. Patrzył się na mnie. To spojrzenie miało w sobie tyle słów i odcieni, że pozostawię je tutaj takie zawieszone... Przestraszyłam się i odwróciłam wzrok. Gdy po chwili znów spojrzałam w to miejsce, był tam zupełnie inny, rzeczywisty chłopiec - rysy jego twarzy w niczym nie przypominały twarzy Roberta.
Jakiś czas później ciocia przysłała list do mamy. Robert poszedł na łąkę, odwiązał sznur od baranka i powiesił się na drzewie. Ciocia nie napisała dlaczego. Podobno ktoś mówił, że pokochał w szkole dziewczynę, która zdobywała i rzucała chłopców.
6
Trudno było się nauczyć grać na mandolinie. Ćwiczyłam całymi dniami. Czasem z całej siły próbowałam ją roztrzaskać, uderzając w puchową pościel na łóżku. Trochę mi to pomagało. W ósmej klasie zostałam wyróżniona tytułem "pierwszego muzyka orkiestry". Moja rola polegała na zastępowaniu dyrygenta podczas jego nieobecności. Pan Fager tylko raz nas zostawił. Graliśmy koncert w "Parku Sowińskiego" - nasz pierwszy występ przed tak liczną publicznością... Jednym z utworów była autorska aranżacja ludowej piosenki "Pojedziemy na Łów" W środku naszych improwizacji wskazane osoby miały wstawać i jeść marchewki. Piętnastoletni muzycy zbuntowali się - nikt nie chciał jeść marchewek. Dyrygent obraził się i nas zostawił. Zdezorientowana publiczność długo patrzyła na milczącą, wiercącą się orkiestrę. Kłopotliwą sytuację przerwali rodzice, którzy powoli zbierali swoich świeżo upieczonych artystów do domów.
7
Któregoś dnia moi rodzice wrócili do domu z dwoma gitarami (dla mnie i mojej siostry). Zapisałam się do szkolnego kółka gitarowego. Moje szerokie stawy w znacznie już dłuższych palcach były tu niezwykle przydatne. Pan Kielichawy był pierwszym nauczycielem, który pokazał mi tak wiele piękna ukrytego w kropkach nut jak w małych kosmosikach. Łukasz też kochał jego muzykę. Często po lekcji prosił, aby zagrał "Romanc Gomeza". Zasłuchany zastygał w bezruchu... Łukasz słuchał nawet kącikami ust i niebem na dnie oczu...
8
Mama robiła prawo jazdy. Czasami, gdy przejeżdżała przez kałużę pod tunelami na Włochach, puszczała kierownicę i zasłaniała sobie twarz, żeby się nie pochlapać. Wracała późno. Tata czekał. Czekanie zawiesiło w całym domu małe, czarne purchle. Purchle pęczniały, w końcu zaczęły pękać w chaosie głośnych awantur, a nawet tłuczonych talerzy. Wieczorami dziewczynka z warkoczykami próbowała znaleźć niebo nad światem, który nagle zaczął się niezrozumiale zmieniać.
9
Tata zasypiał w pracy przy komputerze. Któregoś dnia trzeba była wezwać karetkę, silny krwotok z nosa i przerażenie lekarzy, którzy myśleli, że zepsuł się ciśnieniomierz: górne 220.
W szpitalu na sąsiednim łóżku leżał starszy człowiek. Mama poprosiła, żebym coś dla niego zagrała na mandolinie. Tego dnia jechałam do taty prosto z koncertu. Srebrzysto - biała bluzeczka i muzyka pełna dziecięcego, czystego zapału. Starszy człowiek płakał. Już nigdy nie usłyszał muzyki...
13
W snach potrafiłam fruwać, przenosić się z miejsca na miejsce ledwo dotykając stopami ziemi. Miałam też niewidzialny, przezroczysty rower, któremu świat nie stawiał oporu. Pewnego dnia okazało się, że to nie jest tylko sen, że znalazłam ten rower w rzeczywistości. I nagle znów się obudziłam.
34
Był młody, tuż po studiach. Komórki miał przeładowane psychiatryczną wiedzą, która mu parowała uszami. Chciał mi pomóc. Fascynowała go praca ze świeżo upieczonym, ciekawym przypadkiem. Sam zaproponował mojej mamie, że będzie mnie przyjmował w swojej poradni dla dzieci, chociaż miałam już 18 lat...
35
Był niezwykle inteligentny, wrażliwy i przystojny. Miał w sobie coś z księcia, coś z uroku amerykańskich aktorów. Przywiązałam się do naszych spotkań. Często były jednym z najważniejszych zdarzeń w tygodniu. Był wrażliwy także na swoim punkcie. Czasem zbierały się we mnie jakieś żale i, żeby oczyścić naszą relacje, mówiłam mu prosto z mostu, że coś mi się nie podoba. Czasem czułam, że go zraniłam i wtedy pisałam wiersze. Zauważał nawet takie rzeczy, jak kolor długopisu w pamiętniku, w którym przeplatały się osobiste zwierzenia, wiersze dla Tomka i dla niego.
36
Koniuszkami palców
Dotykałam dziś człowieka
Drżałam, gdy chował się przede mną
Chował się bo raniłam
Bolały mnie te nasze motyle
Tak przedwcześnie zabite
Nie chciałam ich dotykać
Chciałam tylko troszkę się wylać
I przeprosić
?
37
Miałam wrażenie, że sprawdzają mu się podczas naszych rozmów wszystkie starannie przygotowane i zakodowane teorie naukowe. Był zazdrosny o swoją wiedzę - to był jego ogródek i starannie poprawiał siatkę, gdy wciskałam przez jakąś dziurkę moją piegowatą, głodną wiedzy i świata twarz.
Tak głęboko wierzył w to czego się nauczył, że w pewnym momencie zaczął mną manipulować. Czułam, że zdarzają się rzeczy, które są nie moje, są jakby narzucane mi z zewnątrz przez siłę jego oczekiwań i przekonań. Zaczęłam się zastanawiać nad sensem swojego życia. Czasem się plątałam we własnych zwierzeniach, w końcu zaczynałam wierzgać przeciwko jego teoriom. I wtedy potrafił spojrzeć z taką siłą, miękkością i ciepłem, że spuszczałam zawstydzone rzęsy. I takie jedno spojrzenie stawało się nagle sensem, na to warto było czekać, dlatego warto było żyć.
38
Kobiety z jego przychodni, wyjmując z rejestracji kartę, oglądały mnie badawczo. Wykwitał im na twarzach przekąsny uśmieszek milczącego obgadulstwa. Włosy sięgały mi do pasa, słońce rozzłacało blond, osiemnastoletnie ciało dorastającej dziewczynki buzowało jak brzoskwiniowy koktajl w mikserze. Któregoś dnia doktor Sławek odwołał spotkanie. Umówił się ze mną na placu Narutowicza. Powiedział, że obgadują go w przychodni i że nie będzie już mnie leczył. "Ludzie są nietolerancyjni, nie rozumieją niektórych rzeczy"- w jego głosie czułam żal.
39
Na dłoni srebrzył mu się robaczek. "Spójrz, jaki on ma maleńki świat. Nic nie wie o tym, że istnieją tramwaje, nie wie nic o naszym ludzkim świecie"... I powiedział jeszcze wiele innych, niewypowiedzianych słów, a w jego dłoni, w smukłej kołysce palców pulsowała taka delikatność i piękno...
Nie mogłam wrócić do domu, Nie mogłam trafić na przystanek ani wsiąść do odpowiedniego autobusu. Pół dnia błądziłam między ulicami, nie potrafiłam się wyrwać z jego zaklętego kręgu nieziemskiego przyciągania.
54
Nie mogłam usnąć, Ciało domagało się miłości. Mózg buzował, pragnienie wyssało cały spokój, tysiące marzeń, obrazów, planów. I złość, że jest we mnie tyle jeszcze nie odkrytych, magnetycznych obszarów...
Czułam się jak w klatce, cztery ściany i zew nocy, zew świata, parująca poświata kochanków... W końcu wstałam i postanowiłam pójść na spacer. Chciałam zapalić, przynajmniej w taki sposób rozsunę pręty mojej klatki. Chciałam spojrzeć na gwiazdy. Może wśród nich odnajdę spokój, może chociaż ten spacer da mi poczucie wolności. Tomek też czasem palił na parapecie za oknem. Może znów poczuję chociaż skrawek jego błękitu?
55
Tata wyskoczył i zamknął drzwi na dolny klucz i górną zasuwę. Miałam swój klucz. Zaczęła się szamotanina. Chciałam się wyrwać. Przydusił mnie całym swoim ciężarem. Było to tak okropnie bolesne i upokarzające, że zaczęłam krzyczeć. Krzyczałam bardzo głośno "ratunku". Mama wezwała policję. Przyleciała sąsiadka z następnej klatki i dwie z góry. Przyjechała policja. Zabrali mnie gdzieś na rozmowę. Byłam w szoku. Tworki. Fenaktil, 20 godzin snu i już mówię wszystko, czego sobie życzą. Nie pamiętam nawet, czy kazali mi podpisywać zgodę na "badania". Powiedzieli, że będą trwały tylko trzy dni...Trzy dni trwały miesiąc.
141
Ostatnie dwa tygodnie były dla mnie koszmarem. W nocy w łóżku czułam przy sobie czyjąś obecność. Czasem było to kilka osób, czułam obce zapachy, słyszałam oddechy.
(...)Byłam wykończona. Zwijałam się w kuleczkę i leżałam bez ruchu, jak forma przetrwalnikowa jakiejś włochatej larwy. Mama postanowiła mnie trochę poleczyć. Poprosiła ciocię - psychiatrę, aby mi załatwiła miejsce na Nowowiejskiej. Na szczęście sprawa ucichła, a ja poczułam się lepiej.
142
W piątek wieczorem poszłam na koncert Czyżykiewicza do Ośrodka Kultury Ochoty. Coś mi tam wreszcie rozpękło, po raz pierwszy od dawna znów poczułam, że potrafię kochać. Usnęłam miękko i tuliście. W nocy śniło mi się światło, które napełniło moje skurczone, kulkujące ciałko.
143
Obudziło mnie dwóch potężnych pielęgniarzy:
-Bólesława, jedziemy!
-Nigdzie nie jadę, jeszcze śpię.
Było wezwanie, jeśli nie pojedziesz dobrowolnie, wpakujemy cię w kaftan i narobimy ci wstydu na całym podwórku.
Z namaszczonym spokojem wstałam, zabrałam ubrania i poszłam do łazienki. Nie spieszyłam się.
-Pospiesz się, nie mamy czasu na ciebie czekać!
-Ja tu panów nie zapraszałam. Normalny człowiek wstaje rano, myje się i je śniadanie. Jeśli panowie czegoś ode mnie chcą, muszą panowie poczekać!
144
Pojechaliśmy. Czułam w sobie spokój i siłę. Tym razem nie uda się wam tak łatwo! Ogarnęłam życzliwym spojrzeniem wnętrze karetki i poprowadziłam kulturalną rozmowę o pogodzie. Pielęgniarzy zbiło to nieco z kursu, odstawili mnie jednak na izbę przyjęć. Zza szybki obserwował mnie tam jakiś młody lekarz. Acha! Obserwacja wstępna! Nigdy nie robię takich rzeczy, ale tutaj to kwestia życia lub niewoli. Światło, które wciąż jeszcze czułam w swoich zakamarkach, dodało mi odwagi. Pochyliłam się do przodu, z ramion zsunęły mi się włosy... Wydłużyły mi się lekko rzęsy, w kącikach ust zakwitło tęskne marzenie o pocałunkach. Spojrzałam na młode i zgrabne ciało obserwującego mnie lekarza. W jego oczach wychwyciłam pomarańczową delikatność. Speszył się. Był zły sam na siebie. Energicznie odsunął krzesło i poszedł spytać przełożoną, czy można mnie już zbadać.
145
-Dzień dobry. Jak się pani nazywa?
-Bólesława Prus.
-Zgadza się. Co panią tu sprowadza? Jakie ma pani problemy?
-Nie mam problemów, a jeśli mam, to staram się je sama rozwiązywać.
-No ale coś pani na pewno dolega. Nikt pani nie ściga, rodzice pani nie trują?
Pytanie wydało mi się tak idiotyczne i absurdalne, że aż wybuchnęłam śmiechem. "Pani doktor wymyśla jakieś niestworzone historie, to mają być żarty?"
146
Nie stwierdzono u mnie żadnych podstaw do hospitalizacji. Byłam zła, nie zabrałam z domu biletów ani pieniędzy, nie miałam jak wrócić. Kazałam odwieźć się karetką.
Cały dzisiejszy poranek czułam przy sobie obecność Jasia. Może to jego wiara w to, że miłość wszystko zwycięży, przywiozła mnie tu z powrotem.
Mama w ogóle nie chciała ze mną rozmawiać.
264
Powiedział, że przyjdzie. To były moje pierwsze urodziny, które mogłam tak starannie przygotować. Dużo dobrego jedzenia, błękitne świeczki, błękitna sukienka i muzyka tak dobrana, aby każdy z zaproszonych gości znalazł coś specjalnie dla siebie. Cały dzień szorowałam mieszkanie, każdy kącik zalewałam światłem, wszędzie mościłam dla jego spojrzeń przezroczyste poduszkowce.
Przestrzenie pomiędzy poduszkowcami zaczęli wypełniać goście. Uśmiechałam się, karmiłam, poiłam, ale dusza wciąż tkwiła koło niego, okrywając światło napiętą płachtą oczekiwania.
Zadzwonił, że jednak nie przyjdzie.
265
Rano zmywałam. Irek patrzył pod kątem bocznym i dobrodusznie mnie omijał. Mirek zaszył się w głębiach swojego pokoju. Uśmiech zsuwał mi się, powoli, coraz niżej i niżej. Tydzień później sięgał już do pasa. Być może ten dyskomfort wywołał potężne bóle mojej zasmuconej głowy. Przestałam spać. Ból z minuty na minutę narastał. Próbowałam spokojnie, głęboko oddychać, modliłam się, uciekałam duchem do znajomych. Nic nie pomagało. W końcu zaczęłam brać proszki przeciwbólowe, którymi nafaszerowałam się jak jeszcze nigdy dotąd. Nie znoszę żadnych proszków, ani innych używek zmieniających naturalny stan ciała i umysłu. Tym razem był to totalny upadek idei.
266
W sąsiednim pokoju chłopcy grali w "Advanced Dangeons & Dragons". Jest to gra fabularna wykorzystująca wyobraźnię i magię.
Tymczasem ja leżałam od ponad tygodnia w łóżku i przeżywałam bardzo dziwne rzeczy. Czułam, jak przez moje ciało przelatuje mnóstwo bolesnych wibracji, widziałam unoszące się w powietrzu wiry, opary i różne mieszanki energetyczne. Po powrocie z kolejnego szpitala dałam Irkowi przeczytać swoje wspomnienia. Zdziwiony wyznał mi, że to on rzucił w grze zaklęcie tworzące chmurę strasznych zielono-żółtych oparów. Było to jedno z bardziej bolesnych doznań, jakie wtedy odczułam. A w sąsiednim pokoju było kolorowo, słyszałam śmiech i drżenie kieliszków.
267
268
Nie mogłam się na niczym skupić, nic konkretnego nie byłam w stanie zrobić. Próbowałam się jakoś ratować, ale miałam już niewiele pomysłów. Byłam przesączona czernią i brudami, dzwoniłam do różnych przyjaciół, ale robiło się ich coraz mniej. Czasem wystarczyło tylko zrobić mi coś do jedzenia, przytulić, zapytać na czym tak naprawdę polega mój problem i jak można go rozwiązać.
269
Któregoś dnia chciałam do kogoś pojechać, ale nigdzie już nie mogłam trafić. Tuż przy McDonaldzie, na jakimś zupełnie nieznanym mi krańcu Warszawy zaczęłam się nagle okropnie dusić. Czułam, że już dalej nie mogę. Zatrzymałam pierwszy lepszy samochód i poprosiłam, żeby podwiózł mnie do najbliższego szpitala, bo mam astmę i właśnie zaczął mi się atak. Dotarliśmy do szpitala wojskowego. Błąkałam się tam bez celu, ktoś ze mną rozmawiał na izbie przyjęć, coś spisali. Głowa, płuca, całe ciało owinęła mi ciężka, lepka czerń. Ból narastał.
270
Tego dnia miałam mieć rozmowę w sprawie renty. Poprosiłam, w izbie przyjęć, aby podwieźli mnie na "badania". Jakiś człowiek zawiózł mnie samochodem pod Ursynowską górkę. "Badania" miałam przed południem, teraz była prawie 18. Nigdy nie noszę zegarka, zresztą w takim chaosie trudno zauważać czas. To był zupełny przypadek - o 18:00 byłam umówiona z Nikodemem dokładnie w tym miejscu.
271
Niewiele pamiętam z tamtego wieczoru. Potrzebowałam pomocy, ale nikt nie mógł mi pomóc. To już prawie miesiąc bezsennych, bolesnych nocy. Zaczęłam odczuwać rzeczy zupełnie nierealne. Wydawało mi się, że każdy po urodzeniu ma wstrzyknięte do nosa i ust rurki, przez które wciska się tlen i inne gazy, tak, aby można było ludźmi łatwiej manipulować. Potem zaczęło się gazowanie. Przez dziurki od kontaktów wpuszczano mi jakiś trujący gaz, który przenikał do mózgu i powoli zabijał wszystko w środku. Wrażenie było tak realne, że po powrocie ze szpitala zakleiłam wszystkie kontakty.
272
Którejś nocy zdarzyło się coś, co mnie zupełnie dobiło. Oczami duszy ujrzałam szczyt niezwykle wysokiej anteny na dachu Pałacu Kultury lub innego drapacza chmur. Ze szczytu tej anteny ktoś zestrzelił na mnie podłużny pocisk o trzech pulsujących kolorach: zgniłozielonym, żółtym i pasmem burego pośrodku. Pocisk zaczął wnikać mi przez środek czoła do wnętrza ciała, krążyć kolistymi drogami przez wszystkie członki i rozsadzać mnie od środka, po czym powtórnie wracał na środek czoła. Przypominało to jakąś broń nuklearną, antymaterię, która zabija wyciskając z ciała wszystkie żywotne siły. Ból był pulsujący, narastał i odpływał im niżej spływały kolory pocisku. Tortura powtarzała się wielokrotnie, nie potrafiłam tego przerwać, nie mogłam się od tego uwolnić, nie byłam też w stanie tego wytrzymać. W ciszy sapiącej nocy nad ursynowskim osiedlem rozległ się czerwony okrzyk nadmiaru.
273
Jedyną osobą, która mnie nadal cierpliwie zbierała z podłogi, był Platfus. Tylko on się tu jeszcze pojawiał, karmił, próbował coś pomóc. Tego dnia podniosłam się dopiero po południu. Wyszłam z łazienki i zemdlałam. Platfus poprosił żonę mojego profesora, aby zawiozła mnie samochodem na pogotowie. Ocknęłam się przerażona sytuacją - nie chciałam znów obudzić się w Tworkach. Po krótkiej rozmowie zdecydowałem się na spotkanie z doktorem Sławkiem. Jakiś czas temu dowiedziałam się, że prowadzi bardzo elegancki oddział w Instytucie. Była to jedyna osoba, której potrafiłam jeszcze zaufać, która być może będzie umiała mi pomóc. Doktor nie widział mnie kilka lat. Zastałam przyjęta na F-9.
274
Znalazłam się na jednym z lepszych działów w Instytucie. Śliczne, czyściutkie, trzyosobowe pokoje, w każdym łazienka. Wszystko lśni, lśnią uśmiechnięte, niezwykle miłe i opiekuńcze pielęgniarki. A co najważniejsze - klamki, żadnych krat, można w każdej chwili wyjść na świeże powietrze lub wypisać się na własne żądanie.
275
Przez prawie miesiąc przyjmowałam jakieś leki. Spałam niewiele. Były chwile, gdy czułam się lepiej, jednak każda zbliżająca się noc jeżyła mi włosy na głowie. Aż nagle coś się zaczęło zmieniać. Cała prawa połowa ciała stała się kompletnie czarna i zaczęła się skręcać w lewą stronę. Zaczęły mi się usztywniać mięśnie, sparaliżowało mi też mięśnie twarzy. Z trudem wymawiałam prośby o pomoc. Nie traktowano mnie poważnie. Czułam się jak lewoskrętna spirala bezsensownie sunąca po korytarzach.
276
Zostałam wezwana do doktora Sławka. Już nie mogłam prawie w ogóle mówić. Dał mi do wypełnienia jakąś ankietę. Pamiętam pytania o moje dane, pamiętam też coś, co mnie później przeraziło. Miałam opisać swoje uczucia po lekach, które mi podano. Ponieważ nie mogłam prawie mówić, nie potrafiłam nawet wytłumaczyć, że nie jestem w stanie zrozumieć sensu niektórych pytań. Coś tam napisałam, czasem tak, czasem nie, coś podpisałam, było mi już wszystko jedno. Niech się tylko to wszystko już skończy!!!
277
Czy przypadkiem w tych ankietach nie kryje się tajemnica tych wszystkich luksusowych pokoi, błyszczących łazienek, zamszowych łóżek i pozornej wolności bez krat? Jakie leki mi podano? Dlaczego Ania z sąsiedniego łóżka ma krwotoki, chociaż dawno skończyła się jej miesiączka?
Jestem tu już od miesiąca. Dlaczego nikt nawet nie próbował ze mną porozmawiać o moich osobistych problemach? A może bardzo chciałam powiedzieć komuś o swoich kłopotach w szkole i w mieszkaniu, które wynajmowałam wspólnie z Irkiem i Mirkiem? Może chciałam, żeby ktoś wiedział, jak mi źle z Platfusem, jak bardzo go kocham, a jednocześnie jak mi trudno coś zapomnieć, coś mu wybaczyć. Może chciałam zjednoczyć moje "rozdwojenie jaźni" pomiędzy tą miłością, a nową, kwitnącą tęsknotą do Nikodema? Dlaczego ten szpital jest tak nienormalny?
278
Spirala zacieśniała swoje kręgi. Zaczęłam żebrać o pomoc. Moja żebranina została nazwana histerią. Ból przekraczał granice wytrzymałości. Miałam nagły impuls - zmienić coś za wszelką cenę. Mógłby to być nawet nowy, bardziej realny ból, który przesłoniłby i przekroczył to, co odczuwałam. Może ktoś się mną nareszcie zajmie! Ludzie, coś z moim ciałem dzieje się strasznego! Poszłam na balkon - palarnię i udawałam, że wyskoczę. Przytrzymał mnie jakiś przestraszony pacjent. Nie spieszyłam się. Wezwali doktora Sławka. Kazali mi się spakować i zabrali mnie na F-5 - odział dla "ciężkich przypadków" (celownik: z kim? z czym? z toną urojeń). Po tak zwanej "próbie samobójczej" nie mam już żadnych praw. Brak klamki zapada.
279
Samo przejście z F-9 na F-5 może przyprawić o mdłości. W odgrodzonym kawałku korytarza znajduje się palarnia. W powietrzu unosi się dym i smród niemytych ciał. W kątach, za dymną mgłą, siedzą skuleni pacjenci. Wszyscy albo ledwo ubrani, albo w rozfajdanych, pasiastych piżamach z numerkami na rękawach - po prostu Oświęcim. Popielniczki, podobnie jak pacjenci, ledwo trzymają się na nogach.
Sam odział ani nie pachnie, ani nie wygląda lepiej. Atmosfera tego miejsca doprowadziłaby do szału nawet zupełnie zdrowego człowieka. Bez przerwy ktoś krzyczy, kogoś wiążą w kaftan, ktoś coś tłucze, wylewa, śpiewa, klęka na środku korytarza, recytuje wrzaskliwe modlitwy.
281
Zbliża się noc. Łóżko śmierdzi sikami. Pokój jest ośmioosobowy - po obu stronach łóżko, szafka, łóżko, szafka. Mięśnie mam tak spięte, że gdy leżę bez ruchu, czuję już tylko ból. Wstaję i idę do dyżurki prosząc o coś na sen. Pielęgniarki zrywają się i warczą:
- Już, marsz do łóżka! Bo pójdziesz w kaftan! To nie F-9, tu nikt się z tobą nie będzie cackał!
Ciekawe, dlaczego z lżejszymi przypadkami cackają się, a z cięższymi nie?
282
Wracam i próbuję się położyć. Skutki uboczne po lekach, które mi podano na F-9 są coraz silniejsze. Nie mogę się rozluźnić, nie mam zupełnie władzy nad własnymi kończynami: robią, co chcą. Dostaję drgawek, ręce fruwają w powietrzu wyrywając się ze stawów, jakby chciały z siebie coś strząsnąć.
Jedna z pacjentek gada przez sen, druga chrapie, trzecia strasznie kaszle. Pani Lakoszek z naprzeciwka bez przerwy trajkocze modlitwy. Raz jej głos jest spokojny, można nawet wychwycić pojedyncze słowa, następnie przyspiesza, przechodząc na płaczliwe obroty, później zaczyna śpiewać. Istna symfonia.
283
Nie mogę wytrzymać. Kulę się na podłodze, potem turlam pod łóżko. Wyplątuję włosy ze sprężyn i zaczynam chodzić po pokoju. I znów pod lóżko... Koło godziny drugiej w nocy wypracowuję sobie sposób na kilkusekundowe wytchnienie: stoję na łóżku i całym ciężarem rzucam się na pościel. W tej pozycji leżę kilka chwil. Siła upadku rozluźnia na moment napięte mięsnie, ból narasta wolniej. Później znów pod łóżko i spacer po pokoju. I tak do szóstej nad ranem.
284
O szóstej niektórzy chorzy zaczynają się budzić. Pani Lakoszek głośniej śpiewa swoje modlitwy. Podchodzę do niej i głaszczę ją po głowie. Uśmiecha się. Jestem tak wykończona, zmarznięta i tak strasznie brakuje mi ludzkiej miłości, że na chwilę przytulam się do jej papirusowego, zmarszczonego ciała. Potem idę do palarni. Udaje mi się wyżebrać od kogoś papierosa, potem wybieram pety. Palenie daje mi namiastkę przyjemności.
285
Około godziny ósmej biorę coś do mycia i wychodzę do łazienki. Nie mam siły utrzymać w rękach prysznica. Nie ma korka. Zatykam wiec wannę piętą i nalewam sobie wody, która okropnie śmierdzi zgnilizną. No tak, po co czubkom czystsza? Mimo to kąpiel sprawia mi niesłychaną przyjemność. Zmieniam nawet od czasu do czasu piętę.
286
Mięśnie usztywniają mi się coraz bardziej. Mówię powolnym, niskim, gardłowym głosem. Mam problemy z oddychaniem i przełykaniem. Połknięcie czegokolwiek zajmuje mi 10 razy tyle czasu i wysiłku, co normalnie. Poprzedniego dnia nie jadłam nic, teraz połowę tego, co biorę do ust, wypluwam. W ciągu dnia wypluwam ślinę, której nie mam siły połykać. Leżę w łóżku sztywna jak kłoda, z trudem podnoszę powieki.
287
W nocy usypiam nareszcie płytkim snem. Co chwilę się budzę, w końcu usypiam na dobre. Budzę się dopiero nad ranem i czuję, że muszę pędzić do ubikacji. Próbuję się podnieść, jednak zesztywniałe mięśnie nie chcą mnie słuchać. Udaje mi się podnieść jedną nogę, w końcu wyczerpana daję sobie spokój i robię pod siebie. Mam tylko jedną piżamę. W dyżurce twierdzą, że histeryzuję i z łaską wciskają mi nową pościel, którą oczywiście z trudem sama zmieniam.
288
Pierwszą sensowną rzeczą, jaka zrobili na F-5, była zmiana leków. Paraliż mięśni utrzymywał się jeszcze kilka dni. Najcenniejsze były wtedy dla mnie chwile, które spędzałam z siostrą i Platfuserm. Przychodzili prawie codziennie i robili mi masaże. Powoli kończyny zaczynały się mnie słuchać
289
Przerażała mnie perspektywa kolejnych dni spędzanych na oddziale. Czułam, że potrafię już sobie sama poradzić. Chciałam się schować we własnych czterech ścianach i dokokosić bez tego całego brudu, hałasu i niewoli ziejącej z każdego kąta.
Któregoś dnia siedząc w palarni zauważyłam, że jakiś robotnik przechodzi na F-9. Drzwi pomiędzy oddziałami zatrzaskują się automatycznie. Zaciskam pięści i siłą woli przytrzymuję je przed zatrzaśnięciem. Udaje się! Słyszę w głowie głos: "tylko cichutko". Przemykam się więc, przechodzę przez cały F-9, biegnę do wyjścia. Odwracam się - wydaje się, że nikt mnie nie goni. Przebiegam przez lasek, przechodzę przez płot i już jestem na ulicy. Rany, gdzie tu się schować? Biegnę, byle dalej. Zatrzymuję się dopiero na przystanku. Jeden autobus i już będę daleko. Nagle zza drzew wybiega doktor Sławek. Jest tuż, tuż...
296
Nie chciałam już wracać do szkoły. Nie byłam w stanie po raz kolejny podnieść się i wdrapywać na kolejną górę pełną nauki, gam, egzaminów i nowych ludzi. A potem jak Syzyf, tuż przed szczytem znów spadnę. Wiedziałam, co w moim życiu jest najważniejsze. Postanowiłam każdy dzień, każdą wolną chwile poświęcić pracy nad moimi nagraniami. Jeszcze nigdy mi się nie zdarzyło, aby coś, nad czym ciężko pracowałam, nie przyniosło mi spodziewanych rezultatów. Wydam kasetę, będę miała więcej koncertów, zarobię, zrealizuję się i jednocześnie rozwiążę swoje problemy finansowo - mieszkaniowe. Tymczasem rodzice codziennie powtarzali mi, że wymyśliłam sobie te całe nagrania, że to są tylko moje urojenia i że z moim wyciem i brzęczeniem nigdy nic nie osiągnę. Gdy zaczynałam ćwiczyć lub rozmawiać na ten temat, od razu mnie podsumowywali:
-O, Bólesława znów zaczyna być chora!
Krótka rozmowa z profesorem i Pan Gitauszko przekonał mnie, że jednak trzeba grzecznie wrócić do szkoły...
297
Profesor cieszył się, że wylądowałam na F-5. "Gdyby było ci lepiej, to byś się tak szybko nie pozbierała do kupy. Tylko bierz leki, koniecznie bierz leki, a wszystko będzie dobrze! Ludzie już są zmęczeni twoimi problemami, w końcu zostaniesz sama i nikt cię nigdzie nie będzie odwiedzać..."
Czy Pan wie, jak trudno po tych lekach dodać trzy do dwóch? Czy Pan wie, jak się czuje młoda kobieta, której nagle przybywa dziesięć kilogramów w ciągu miesiąca? Czy rozstąpiła się Panu skóra, czy zaczęły panu wypadać włosy, czy spał Pan przez pół roku po 20 godzin na dobę? Oczywiście, że mi te leki pomogły! Skoro śpię i ani me, ani be, to nie mam żadnych problemów.
Uczył się pan kiedyś jeździć na nartach. Te leki w moim życiu to tak, jakby Panu zabrać narty po pierwszym upadku. A potem na siłę spuszczać ze szczytu.
Nie chcę być roślinką, Chcę się zmierzyć z własnym życiem, chce odczuć własny ból, piękno i potęgę bez żadnego znieczulenia, Chcę poznać własne zakamarki i nauczyć się sama żyć ze sobą. Jak mam obsługiwać kalkulator nie znając znaczenia i możliwości klawiatury? Nie chcę być automacikiem przebierającym palcami na gryfie i przy każdym drżeniu strun czuć żal za muzyką, której już nie ma w mojej kwadratowej głowie. Nie pozwolę się dobrowolnie uśpić, nawet dla waszego świętego spokoju!
342
Hostel, czyli miejsce dla osób, które nie mają się gdzie podziać... Asia z domu dziecka, Oli spalili mieszkanie w Pruszkowie, Marek nie radzi sobie w lokalu bez ogrzewania i wody. Wszyscy po leczeniu psychiatrycznym. Niby wszyscy dobrowolnie, niby to dla nas duża szansa, niby wolni... W regulaminie tylko dwa drażliwe punkty: nakaz brania leków i zakaz uprawiania seksu. Pewnie, lepiej, żeby czuby nie rozpleniły się w społeczeństwie. A we mnie rodzi się rogata dusza. Właśnie, że będę się kochać gdzie popadnie, na dzikich łąkach i w windach! Urodzę cichcem stadko dzieci i żadnego nie zarejestruję! Nie jesteście w stanie mnie skontrolować!
343
Ola nazywa ich wścieczki. Przyjeżdżają grupkami, jacyś sponsorzy, lekarze, zagraniczne firmy. Wchodzą do naszych pokojów, przyglądają się jak zwierzakom z innej planety... Jedna z takich wścieczek postanowiła mi zasponsorować wydanie płyty. Była to ekipa z firmy farmaceutycznej "Sehering-Plum". To już 5 lat mojej pracy. Jeden nieudany kontrakt z firmą "Pokar" z Krakowa, mnóstwo godzin spędzonych na żmudnych ćwiczeniach i miliony marzeń świetlnych... Coś mi się nie chce wierzyć w tego sponsora rodem z Ameryki.
352
Michaś leczy się już ponad dwadzieścia lat. Jego ogromne, nalane ciałko zjadło już taką ilość proszków, że pewnie liczby skręciłyby się z przerażenia. A w środku czterdziestoletniej głowy mieszka niezwykle naiwna, delikatna i niewinna dusza dziecka. Powiedzieli mu, że wreszcie jest jakiś nowy lek, przygotowany specjalnie dla niego. Podpisał zgodę na tak zwaną "próbę lekową" i zabrali go na oddział, żeby go "odtruć". Niestety po dwutygodniowym pobycie w Instytucie okazało się, że ma nadal ślady dawnych leków i nie można podać mu nowego specyfiku...
411
Bardzo się spieszyłam. Miałam tylko 10 minut, żeby zrobić sobie coś do jedzenia. Nie chciałam się dzisiaj spóźnić na trening. Wpadłam w butach do kuchni i przygotowałam pierogi. Po pierwsze pierogi były nie dla mnie, a po drugie to z jakiej racji włażę w butach? Zaczęła się awantura. Mamy nie było. Powyrywał mi włosy, rzucił twarzą na ziemie, przygniótł kolanami i zaczął mnie dusić. Gdy już mi zupełnie brakowało powietrza, zaczęłam kwilić błagając o litość. Puścił, wyrwałam się i bosa pobiegłam do sąsiadów na górę.
412
Tak, wiem że to mój ojciec. Wiem, że jest bardzo chory i zupełnie traci panowanie nad sobą. Ale są pewne granice, które nawet pomimo miłości łączącej córki z ojcem, nawet bardzo chorym, nie można przekraczać. Mam już dosyć! Jestem kobietą, mam ponad 20 lat i życzę sobie, aby mnie już nigdy więcej nie uderzył!!! Wezwałam policję.
413
Przyjechało dwóch policjantów. Tata nieco zbaraniał, wyciągnął z szuflady jakieś stare, szpitalne zaświadczenie i zaczął tłumaczyć, że jestem psychicznie chora. Tym razem zbaranieli policjanci. Popatrzyli na moje rozczochrane włosy, na tatę przestępującego z nogi na nogę, coś spisali i poszli.
414
Wróciłam z treningu do domu. Chwilę później weszło trzech pielęgniarzy i zabrało mnie do Tworek. Tata powiedział mamie, że go pobiłam. Mama poszła do swojej koleżanki - psychiatry, pani Balankiewicz i dostała skierowanie do szpitala wypisane na moje nazwisko.
Nie miałam już żadnych szans. Nie chcę już!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! Nie chcę po raz kolejny umierać na nowych lekach i po raz kolejny podnosić się na zwolnionych obrotach poleczonego czuba! A jeśli tym razem już w ogóle się nie podniosę, jeśli zrobią mi coś takiego, że będę już kaleką do końca życia?
415
Moja desperacja, mój strach przed kolejną terapią, to było silniejsze niż chłodna ocena sytuacji. Rozmowa wstępna polegała na przywiązaniu mnie do łóżka. Dość szybko się rozwiązałam. Na oddziale były tylko dwie pielęgniarki. Obezwładniłam je i próbowałam im zabrać klucz. Nie udało się. Zamknęły mnie w dyżurce i wezwały osiłków. Pamiętam tylko fioletowe dłonie od kolejnych pasów przytwierdzających mnie do łóżka. Gdy wyszli, jedna z pielęgniarek zaczęła mnie bić po twarzy. Gdy rozkrwawiła mi nos, druga odciągnęła ją mówiąc, że mi już starczy. A potem jak przez mgłę pamiętam cztery lub pięć osób, które zjawiły się przy moim łóżku z kilkoma strzykawkami, które mogłyby zmieścić 5 litrów krwi. A potem już tylko zastrzyk i ciemność. Szpitalne przepisy zabraniają wszelkich odwiedzin przez pierwsze dwa tygodnie (ze względu na dobro i spokój pacjentów). A w karcie pojawił mi się nowy epitet: "niebezpieczna dla otoczenia"...
416
W pasach leżałam chyba trzy dni. Czasem ktoś mnie karmił, sikałam do kaczki. Kiedyś potrąciłam ją i wszystko się wylało na łóżko. Poprosiłam Balladynę, aby mnie rozwiązała i przynajmniej zmieniła pościel. Siostra uznała jednak, że zrobiłam to specjalnie, żeby mnie rozwiązali i kisiłam się w moim wygodnym łóżku kolejny dzień.
479
Między mną a kierowniczką Hostelu zapanowała nieco wymuszona zgoda. Balladyna Wisienka ciągle obiecuje mi nagrania. Już tu nie mieszkam, ale nadal utrzymujemy coś w rodzaju "współpracy". Nie chce mi dać numeru do firmy "Sehering", może sobie tego nie życzą. Stale powtarza mi, że będzie lepiej, jeśli to sama załatwi. Kilkakrotnie przyjeżdżałam na spotkanie z wysłannikiem tej firmy, Piotrem Strzelewieckim, tzw. pracownikiem w terenie. Niestety Piotr ciągle odwoływał spotkania, traciłam 3 godziny na dojazd do Hostelu i z powrotem do Warszawy.
Po 6 latach moja cierpliwość była jednak na prawdę wyjątkowa...
480
W końcu go poznałam. Dostałam jego prywatny numer komórkowy i telefon do pracy. Odwiózł mnie swoim Mitsubishi do samego domu. Utknęliśmy w korku. Z lusterka spozierały na mnie ciemne, musze okularki. Słuch zwiądł mi od bezpłciowego, jazgotliwego heavy - metalu.
Wszystko zostało ustalone oprócz daty. Płytę nagra mi jakiś pan Mościcki, który pracuje jako reżyser dźwięku w "Trójce" na Myśliwieckiej, i który jest znajomym siostry pana Piotra. Zebrałam oferty z tłoczni płyt kompaktowych i dowiedziałam się od znajomych muzyków i profesorów, że najlepsza to "Megaus". To się nazywa poważne podejście do interesów!!!
524
Zaprzyjaźniłam się z Elą R. Ela jest pielęgniarką w hospicjum. Była to pierwsza osoba, której miałam ochotę się zwierzyć i czułam rzeczywiste zrozumienie i współczucie.
Ela opowiedziała mi o swojej znajomej, której też zrobili jakieś doświadczenia w Instytucie. W dokumentach wpisano jej datę przyjęcia na oddział o tydzień późniejszą, niż była w rzeczywistości.
Opisała mi też Asię, która w wieku 15 lat próbowała popełnić samobójstwo. Podano jej leki, które wywołały u niej takie samo usztywnienie mięśni, jakie miałam w Instytucie. Fachowo nazywa się to..................................Jola nie miała balkonu, z którego mogłaby wyskoczyć. Leżała kilka lat w hospicjum, nie mówiła, nie jadła, nie mogła oddychać. W krtani miała rurkę, w żołądku miała rurkę, w odbycie rurkę...
525
Dzięki Eli zaczęłam sobie uleczać przeszłość. Kładłam się na słoneczku w naszym przestrzennym osiedlowym parku i wracałam w myślach do tych wszystkich chwil, przez które nadal zaciskam zęby. Zatrzymywałam się w przeszłości i tak długo ją drążyłam, aż czułam, że wszelkie złe wspomnienia będę potrafiła przemienić na mądrość, doświadczenie, dobro i miłość. Najtrudniej mi było, gdy pracowałam nad uleczaniem mojej relacji z doktorem Sławkiem. Czułam, że nie mogę tego tak zostawić, że tam, na F-9 nadal mogą krwawić kolejne młode ofiary świetlanej przyszłości psychiatrii.
526
Odbiłam na kolorowym xero moją krwawą twarz, która patrzy na ciebie z okładki tej książki i zatytułowałam ją "Świnki doświadczalne też cierpią". Napisałam na komputerze krótki tekst o tym, że przyjdzie czas, kiedy sam przed sobą będzie musiał się rozliczyć z tego, komu i jak tak naprawdę pomógł... Postanowiłam to wysłać z poczty głównej wracając z treningu. Paweł zaadresował mi kopertę. Czułam narastający niepokój. Jadąc na trening zgubiłam miecz. Coś mnie tknęło, chciałam się czuć bardziej bronna i poprosiłam Martę, żeby mi pożyczyła swój. Niechętnie pożycza się takie rzeczy, pojechałam jednak na pocztę z mieczem Marty...
527
Miałam ze sobą dwa listy. Jeden do Marcina, drugi do doktora Sławka Cegiełki. Wrzuciłam tylko jeden. Ten do Marcina miał nadawcę na kopercie, a jeśli ktoś zobaczy obok siebie dwie takie same koperty i domyśli się, że obie są ode mnie? Odeszłam od okienka, odwróciłam się a tu... doktor Sławek.
528
Stał przede mną jak zwykle przystojny i elegancki.
-Ooo, witaj, co za niespodzianka! Co u ciebie słychać? Coś ci się już udało?
-Nic. Dużo złych wspomnień.
-Nic? Zupełnie nic?
-Piszę książkę i będę ją chciała wydać.
-Co to będzie? Jakieś bajki?
-Będzie to coś w stylu "Przerwanej lekcji muzyki", czytał pan to?
-Nie.
-Szkoda, coś w pana klimatach.
-Coś wysyłasz, czy gdzieś idziesz?
W ręku trzymałam list do...Marcina.
-Właśnie idę wysłać list. Do widzenia. Jestem dziś bardzo zajęta.
Drżące nogi błyskawicznie przebiegły na przystanek i wsadziły moje rozdygotane ciało do autobusu. Spałam u Eli, tu czułam się bezpieczniej. Ela, podobnie jak Maria, stwierdziła, że doktor Sławek musi korzystać z ciemnej siły świata...
529
Coś ci się już udało doktorze Sławku? Ilu czubów udało się już odłączyć od społeczeństwa? Ilu odpowiednio wykorzystać? Czy aby brzuszek waćpana nadal jest zgrabny, rączki smukłe, koszula śnieżnobiała, spodnie zaprasowane, krawat? Czy aby nic się nie pobrudziło krwią Ani, która miesiączkowała ponad miesiąc podczas pana terapii? Czy aby wszystkie nieproszone ciąże poronione? Czy żona i dzieci wiedzą mało, jak najmniej i są co wieczór otulane różową, puchową kołderką słodkich snów niewiedzy? Czy z serca wytarty krzyk złotowłosej dziewczynki? Może ona też chciała kiedyś dostać koraliki od swojego taty na szóste urodziny? Motyl przekłuty igiełką z podpisem i numerkiem ewidencyjnym 295.3. Jaki stek bzdur kryją wasze święte księgi pod tym tajemnym numerkiem cudzego życia?
530
Wiesz co? Za delikatny jesteś na to całe gówno. Zostaw to, wyjedź sobie na jakieś dzikie pustkowie i hoduj róże. Wręczaj je potem w codziennej wieczornej modlitwie tym wszystkim wariatkom, które zostawione przez Małych Księciów lądowały w przestrzeni kosmicznej i nie mogły znaleźć drogi do domu. Nich mają palce i pośladki pokłute nadmiarem miłości. Zawiń tego swojego szatana w swoje recepty i spal nocą pod tym wysokim kominem, którego na szczęście nie widać z twojego gabinetu...
531
Bóg jest przestrzenią pełną gwiazd, Bóg przyjmie nawet te wraki bez nerek, nawet te doświadczalne półgłówki milczące od lat. Przestrzeń otuli i okryje wszystkie skazy, gwiazdy wysłuchają każdego krzyku. Tam go już nikt nie stłumi, nikt go nie uśpi, będzie brzmiał tak długo, jak długo na strunach brzmiał zdławiony ból. A potem już tylko przestrzeń i gwiazdy. I słońce wybaczenia, zapomnienia i prawdziwej, nieposegregowanej miłości.
561
Mija już drugi rok, a ja ciągle czekam na nagrania. Pan Strzelewiecki nie przyjechał na kolejne spotkanie, na które zaprosiłam gromadę moich przyjaciół i muzyków. Ciągle zmieniał swoje tłumaczenia. "Nie ma pieniędzy, ale na pewno w przyszłym tygodniu wszystko zostanie ustalone. Nadal nie ma pieniędzy. Co? Namalowałaś coś? Dobrze byłoby mu to przysłać. Nadal trzeba szczekać, ale sprawa jest w toku. A tak w ogóle to jakie nowe leki mam teraz testować? - to mu się wyrwało zupełnie niechcący podczas naszej rozmowy w siedzibie jego firmy na ulicy Orzeszkowej. W końcu zmienił numer telefonu. Zdobyłam nowy. Chyba mu się znudziło kontrolowanie tak mało ambitnego czuba. Tym razem najczęściej bywał bardzo zajęty i nie mógł ze mną rozmawiać. W końcu zadzwoniłam i powiedziałam, że rezygnuję z naszej nienormalnej współpracy, gdyż mimo że bardzo mi odpowiadała niezależność fonograficzna, to pewna firma skusiła mnie niezwykle korzystną propozycją finansową. Następnego dnia Kora załatwiła mi darmowe nagrania w bardzo dobrym studiu. Mam siedemnastu muzyków sesyjnych i 21 autorskich kompozycji zaaranżowanych na różnorodne instrumenty.
|
|
 |
|