Magazyn ESENSJA nr 4 (VII)
maj 2001




poprzednia stronapowrót do indeksunastępna strona

Autor Jarosław Loretz
  Przyczajony tygrys, ukryty smok

        Polemika z pochlebną recenzją filmu, zamieszczoną w 2(V)2001 numerze Esensji.

Brak ilustracji w tej wersji pisma
Kadr z filmu
Film cieszył się pewną popularnością już w chwili wejścia na ekrany kin, ale tak naprawdę głośno zrobiło się o nim dopiero wówczas, gdy szturmem zdobył kilka Oskarów. Mimo, iż nie jest amerykańskim filmem. Podobny fenomen można było zaobserwować w przypadku włoskiego filmu "Życie jest piękne".

Niestety - fakt otrzymania Oskara nie przydaje filmowi sensu, jeśli tenże film zwyczajnie jest go pozbawiony. A według mnie "Przyczajony tygrys, ukryty smok" jest filmem pustym. Filmem, który trzyma się wyłącznie dzięki ostatniemu kwadransowi - pełnemu prawdziwych emocji i uczuć.

Owszem, zgadzam się, film zrealizowany jest bardzo porządnie - ma dobre zdjęcia, dopracowaną ścieżkę dźwiękową, trochę gorsze efekty specjalne (drażni to, że biegający po ścianach i drzewach nie tyle faktycznie biegają, co po prostu majtają sobie nogami) i fenomenalną wręcz choreografię - co w sumie nie dziwi, skoro na Dalekim Wschodzie robią podobne filmy od dziesięcioleci i mają w tej materii niejakie doświadczenie.

Film - jak rzekłem - jest pusty. Brakuje w nim wyraźnej linii fabularnej. Wątki otwierane są strasznie długo, w dodatku w sposób pokrętny i niepełny, co dość skutecznie zabija w widzu chęć uważnego śledzenia fabuły i wymusza delektowanie się pięknymi zaiste plenerami i ciekawymi - acz rzadkimi - momentami walki.

Przede wszystkim kuleje początek filmu. Przez pierwsze pół godziny (co najmniej) nie dzieje się nic sensownego. Owszem - wiemy, że chodzi o miecz i o gościa, który nie uzyskał oświecenia. Ale reszta... Co i rusz pojawia się w kadrze nowa, pozornie istotna postać, miecz notorycznie zmienia właścicieli, intruz biega po ścianach - a widz powoli traci orientację. Istotne dla fabuły momenty zostają przysypane luźnymi obrazami, które są zwyczajnie niepotrzebne.

Brak ilustracji w tej wersji pisma
Kadr z filmu
I gdy w końcu mija męczący początek i udaje się wyłowić, o co mniej więcej w całym tym gulaszu biega - reżyser serwuje nam monstrum pod postacią retrospekcji. Trwa ona prawie dwadzieścia minut, pełna jest pustynnych plenerów i koczowniczego rabusia-lowelasa, i jest absolutnie zbędna. Przynajmniej w takich rozmiarach. Bo co ona tłumaczy? Że dziewczyna się zakochała w herszcie pustynnej bandy? I co więcej? Dwadzieścia minut taśmy tylko po to, by usprawiedliwić pojawienie się w kadrze owego rabusia - minutę wieczorem, minutę przy wyjeździe z miasta i minutę pod koniec filmu? Warto było się trudzić i w ogóle umieszczać go w scenariuszu?

Chaosu i niejasnych motywacji jest tu więcej - że wspomnę tylko o miłości (skrywanej) Shu Lien do Li Mu Bai - wątku ciekawym, ale maźniętym z lekka i byle jak (wspaniała końcówka nie załatwia sprawy).

"Przyczajony tygrys, ukryty smok" tak po prawdzie nie jest niczym odkrywczym. Przez poprzednie dziesięciolecia nakręcono podobnych obrazów dziesiątki, a pewnie i setki. Z jedną różnicą - miały wielo-, wielokrotnie niższe budżety. Ten akurat film dziwnym trafem dostał potężny zastrzyk gotówki. Co miało niebagatelny wpływ na jakość jego wykonania (dobre kamery, dobra taśma, komputery), a także na światowy rozgłos - część kasy poszła przecież na reklamę. Ale pieniądze to nie wszystko. Dalej wyłazi tu zwyczajowy schemat wschodnich filmów walki - ramowa, bardzo pretekstowa fabuła (wystarczy zwykła podróż z wioski do wioski) i dużo ruchu (to znaczy kopania po różnych częściach ciała). Jak widać, wystarczy dodać do tego pieniądze (to raczej dzięki nim zdecydowano się na "latane" sceny walki) - i sukces murowany. Trochę smuci taka konstatacja.

poprzednia stronapowrót do indeksunastępna strona

44
powrót do początku
 
Magazyn ESENSJAhttp://www.esensja.pl
redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.