Magazyn ESENSJA nr 5 (VIII)
czerwiec 2001




poprzednia stronapowrót do indeksunastępna strona

Michał Chaciński
  Nie ma prostych odpowiedzi

Zawartość ekstraktu: 80%
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Plakat filmu
Steven Soderbergh powiedział o swoim nowym filmie, że wszystkie jego dotychczasowe doświadczenia reżyserskie skupiły się w tym jednym, najtrudniejszym dla niego projekcie. Trudno zaprzeczyć - reżyser jeszcze nigdy nie zmierzył się z tak rozbudowanym materiałem i z tak drażliwym tematem. A jednak, pomimo zupełnie nowej skali, "Traffic" jest typowym filmem Soderbergha. W odróżnieniu od "Erin Brockovich", który był dla reżysera dalekim odejściem od uprawianego wcześniej nieco chłodnego, wystylizowanego kina, "Traffic" łączy to, co najlepsze w kinie Soderbergha, z dobrą tradycją amerykańskiego kina społecznego w duchu lat 70. W rezultacie dostaliśmy solidny, inteligentny i dobrze przemyślany dramat społeczny, w którym kilka elementów zdołało mnie autentycznie zachwycić.

Po pierwsze, zachwyciła mnie precyzja scenariusza Stephena Gaghana. Przez 2,5 godziny oglądamy kilka przeplatających się historii z narkotykowego światka, na ekranie przewija się armia ludzi (ważnych postaci oglądamy blisko tuzin, pobocznych jeszcze więcej) i dosłownie każda z nich ma swoją jasną, ściśle sprecyzowaną funkcję w tym świecie. Oglądamy praktycznie każde istniejące ogniwo narkotykowego łańcucha; po stronie producentów: od bossów kartelu, przez ich najważniejszych pomocników, większych i mniejszych pośredników i przemytników, aż do sprzedawców najróżniejszego kalibru; po stronie przeciwnej: od najwyżej postawionych krajowych koordynatorów, przez ich podwładnych, aż do szeregowych funkcjonariuszy wydziału antynarkotykowego. Część z nich ma również rodziny, przyjaciół, znajomych. Pomimo takiego bogactwa postaci, cały czas miałem wrażenie, że każda osoba na ekranie prezentuje konkretną pozycję w całym mechaniźmie. W rezultacie film sprawia wrażenie kompletnego obrazu narkotykowego środowiska - wydaje mi się, że Gaghan w scenariuszu nie opuścił żadnej ważniejszej funkcji.

Po drugie, zdobyła mnie uczciwość podejścia do tematu. W prezentacji postaci nie ma żadnego wyraźnego podziału na dobrych i złych, mimo że dokładnie wiemy po której stronie narkotykowej barykady stoi każda z postaci. Gaghan osiągnął to za pomocą bardzo prostego środka - film opowiada wszystkie historie nie z punktu widzenia moralnego, czy społecznego, a z prywatnego punktu widzenia każdej z postaci. Dzięki zrelatywizowaniu opowieści, wydaje się, że kwestie moralne nie mają tutaj wielkiego znaczenia - przedstawiciele obu stron dążą do osiągnięcia swoich celów wszelkimi dostępnymi środkami, nie wykluczając przemocy i łamania prawa. W rezultacie nikt nie ma czystych rąk, wszyscy przekraczają granice, zasłaniając się swoim własnym wyższym celem (finansowym, społecznym itd.) Jednak każda z ważniejszych postaci przedstawia w filmie swoje racje i jeśli spojrzeć na sytuację z jej punktu widzenia, racje te wydają się jak najbardziej słuszne. Ostateczna ocena należy do widza i wydaje mi się, że wśród widzów bez trudu znajdą się zwolennicy każdej z przedstawionych opcji.

Brak ilustracji w tej wersji pisma
Kadr z filmu
Soderbergh i Gaghan stawiają wiele pytań, ale nie udzielają żadnych prostych odpowiedzi. W moim odczuciu słusznie. Przy tym poziomie komplikacji problemu po prostu nie ma prostych rozwiązań - jakiekolwiek globalne, jednostkowe podejście musiałoby być skuteczne najwyżej połowicznie (czytaj: w większości nieskuteczne). Część widzów może zdziwić ten brak sugerowanych rozwiązań, ale mam wrażenie, że Gaghan i Soderbergh ostentacyjnie, wyraźnie odcięli się od jakichkolwiek gotowych recept. Największym sukcesem ich filmu jest właśnie wiarygodne przedstawienie rozmiarów problemu, bez próby poszukiwania gotowych scenariuszy naprawczych. Po ponad dwóch godzinach prezentacji każdego możliwego punktu widzenia, Soderbergh zdaje się sugerować, że przy setce aspektów problemu, każdą sytuację należy rozważać indywidualnie. Każdy musi tutaj znaleźć własne powody do działania - pro, czy kontra. Nie ma szans na jedno globalne stanowisko, czy to uzasadnione moralnością, czy dobrem społecznym. (Nawiasem mówiąc, sądzę, że właśnie z tego powodu w filmie nie znalazło się miejsce dla zagadnienia legalizacji narkotyków, mimo że problem był poruszony przez Gaghana w scenariuszu. Przy ujęciu Soderbergha, legalizacja również byłaby jedynie rozwiązaniem połowicznym, bo przecież nie miałaby żadnego wpływu np. na powody, dla których młodzi ludzie zaczynają zażywać narkotyki - w ich sytuacji byłaby to jedynie zmiana dostawcy). Dzięki takiemu podejściu film, mimo że porusza ważne kwestie, jest zupełnie pozbawiony moralizatorstwa i kaznodziejskiego tonu. Widz musi sam odpowiedzieć sobie na zadawane pytania - dokładnie tak, jak robią to kolejne postaci w filmie.

Jednak skoro mowa o reakcji widza, trzeba tu podkreślić, że "Traffic" charakteryzuje stała cecha filmów Soderbergha - przedkładanie intelektu nad emocje. Być może część widzów uzna to za problem filmu (podobnie jak zrobiła to już część polskich recenzentów), jednak Ci, którzy znają filmografię reżysera nie będą zdziwieni. Soderbergh kręci swoje filmy w ten sposób od zawsze (wyjątkiem była wspomiana na początku "Erin Brockovich" z nietypową dla Soderbergha dużą ilością silnych, emocjonalnych scen). Nie widzę sensu bronić filmu przed tym zarzutem. To nie jest kino wyraźnie punktujące każdy moment emocjonalnych uniesień. Soderbergh woli pokazać pewne wydarzenia jakby mimochodem, bliżej życiowego realizmu, niż akcentować je muzyką, czy ostentacyjną prezentacją. Przyzwyczaiłem się już, że filmy Soderbergha przy pierwszym kontakcie działają na mnie czasami słabiej emocjonalnie, za to skłaniają do przemyśleń po seansie. Co być może jeszcze ważniejsze, sprawiają zwykle dużo większą przyjemność przy kolejnych seansach, kiedy to już bez obciążenia obowiązkiem śledzenia fabuły można spokojnie poświęcić część uwagi na przyjrzenie się technicznym rozwiązaniom filmu. Od razu przyznam, że w tej kwestii moja reakcja na "Traffic" była identyczna, jak na poprzednie filmy reżysera - film nie dał mi spokoju przez kilka dni, po czym po tygodniu ponownie zwabił do kina.

Brak ilustracji w tej wersji pisma
Kadr z filmu
Na zakończenie dodam, że kolejny raz ogromną przyjemność sprawiło mi podziwianie reżyserii Soderbergha. "Traffic" charakteryzuje to, co najlepsze w jego filmach - efektywność narracji i celne rozwiązania formalne. Soderbergh ponownie zdecydował się odróżnić poszczególne historie za pomocą kolorowych filtrów (zrobił to już wcześniej w "The Underneath", gdzie odpowiednie kolorowe filtry odpowiadały różnym okresom w nieliniowo prowadzonej opowieści). Tym razem barwy przypisane są do konkretnych postaci i przy równoległym prowadzeniu kilku wątków rozwiązanie to wydało mi się bardzo pomocne. Dzięki niemu błyskawicznie wiadomo kogo dotyczy dana scena, jeszcze zanim pojawią się w niej główne postaci. Daje to widzowi kilka sekund na zmianę nastroju, zależnie od prezentowanej opowieści. Jak zawsze u Soderbergha, miałem też wrażenie, że reżyser bardzo szanuje mój czas. W "Traffic" dosłownie roi się od rozwiązań, które mogłyby posłużyć za modelowy przykład efektywnej narracji *. Warto obejrzeć film ponownie, choćby po to, żeby przyjrzeć się właśnie narracyjnym chwytom wykorzystanym przez reżysera w celu maksymalnego wykorzystania ekranowego czasu w każdym wątku.

Mówiąc jednym zdaniem, "Traffic" to kawał dobrego kina. Soderbergh potwierdził tym filmem, że w dużej skali potrafi być równie efektywny jak w swoich kameralnych filmach. Posługując się dramatem pojedynczych osób, nakreślił bardzo rozbudowany obraz problemów dotyczących świata narkotyków. Udało mu się przy tym w uczciwy sposób przedstawić argumenty każdej ze stron i przez to uświadomić widzowi skalę i zasięg problemu, jednocześnie unikając kaznodziejskiego tonu. "Traffic" nie tylko nie oferuje odpowiedzi na zadawane pytania, ale zdaje się kwestionować wszystkie proste odpowiedzi, jakich dotychczas udzielono. Ostateczna reakcja widza na film zależeć będzie w dużym stopniu od zdolności przełknięcia tego faktu.



* Przy najbliższej okazji proponuję przyjrzeć się choćby realizacji wątku zamachu na świadka koronnego: żona oskarżonego odnajduje mikrofilm z nazwiskami i szeregiem cyfr (konta bankowe, telefony), w kolejnej scenie rozmawia już z płatnym zabójcą, którego nazwisko znajdowało się na mikrofilmie, ale którego obecności kamera w żaden sposób nie podkreślała. Soderbergh daruje nam sceny niepotrzebne - pierwszy kontakt z zabójcą (zapewne telefoniczny), wyjaśnienie źródła kontaktu, tożsamości, zadania, motywacji itp. - po co pokazywać rzeczy oczywiste, skoro widz domyśli się ich sam? Równie efektywnie łączone są poszczególne wątki, między którymi Soderbergh przechodzi czasami w ciągu tego samego ujęcia. Tego typu drobne zagrania reżyserskie nie tylko pozwalają utrzymać odpowiednie tempo narracji, ale są dla mnie również przyjemnym dowodem zaufania w spostrzegawczość i inteligencję widza.



Traffic
reżyseria: Steven Soderbergh
scenariusz: Stephen Gaghan
występują: Benicio Del Toro, Michael Douglas, Catherine Zeta-Jones, Don Cheadle, Luis Guzman, Dennis Quaid, Erika Christensen,

poprzednia stronapowrót do indeksunastępna strona

53
powrót do początku
 
Magazyn ESENSJAhttp://www.esensja.pl
redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.