Magazyn ESENSJA nr 5 (VIII)
czerwiec 2001




poprzednia stronapowrót do indeksunastępna strona

Autor Janusz A. Urbanowicz
  Pokolenie GNU :  Podróż do granic pamięci

Brak ilustracji w tej wersji pisma
Początek. Ponury lutowy poranek, Süd Bahnhof. Pociągi nie mogą jechać dalej, zatrzymują się przy końcach torów. Za nimi dworzec, trochę w stylu małego terminalu lotniska. Pasaże z oznaczeniami tras dla wysiadających, wielkie ruchome chodniki nad halą główną.

Z dworca wychodzi się na Gürtel, szeroką ulicę obiegającą centrum. Pierwsze uderzenie ostrego wiedeńskiego wiatru, wiać będzie przez cały czas. Bezpośrednio do starego miasta, Innere Stadt idzie się wprost, Argentinenstrasse. Obok Mommsengasse. W umyśle zaskakuje skojarzenie nazwiska. Chwila zastanowienia, tak, Mommsen to nawigator 'Koriolana' przed katastrofą po której statek przejął Pirx. Poranek jest szary ale nie ponury, jasny cienkimi chmurami które nie zabijają słońca, a tylko rozpraszają światło. Przez okna pociągu widać było nowoczesne, pastelowe miasto, ale Argentinenstrasse jest starsza, nieco poszarzała. Po drodze do centrum, po lewej, budynek austriackiego radia państwowego. Zaskakująco mały.

Karlsplatz. Za plecami muzeum miejskie, w którym na trzecim piętrze odtworzono fascynujące S T Garpa mieszkanie Franza Grillparzera. Wychodzi słońce i przez chwilę jest ciepło. Grillparzer, Irving, i Jonathan Carroll, który też tu mieszka. I Lem, który w Wiedniu przemieszkał stan wojenny. W muzeum miejskim cała ekspozycja secesji, Klimt i Schiele. Robi wrażenie. A my w Polsce tak piejemy nad Wyspiańskim...

Krążę po Innere Stadt szukając miejsca, gdzie można się napić kawy. W końcu uchylam drzwi pod szyldem Cafe Hawelka. Wewnętrzne drzwi są brzydkie, obłazi z nich poszarzała olejna farba. Wchodzę do zadymionego, ciemnego wnętrza. Podobny do Jacka Wójcickiego kelner wskazuje mi zwalniający się właśnie stolik. Siadam, zamawiam kawę i spływa na mnie wielki spokój.

Przy sąsiednim stoliku widzę znajomą twarz. Twarz, w poszukiwaniu której tu przyjechałem. Wstaję, wrażenie znika, skręcam w pół ruchu i przeglądam tylko gazety w ramkach ułożone w niewysoki stos na stoliku przy wejściu. Nie ma anglojęzycznych gazet. Biorę niemiecką i próbuję zrozumieć nagłówki.

Z żaru Marrakeszu wszedłem w klimatyzację Hiltona. Wilgotna koszula kleiła mi się do pleców, gdy czytałem wiadomość, którą przekazałaś mi przez Foxa. Szło ci znakomicie; Hiroshi miał rzucić żonę. Kontakt z nami nie sprawiał trudności, nawet przez szczelną błonę ochrony Maasa: pokazałaś Hiroshiemu śliczny, mały lokalik, idealny na kawę i drożdżowy Kipferl. Twój zaprzyjaźniony kelner był siwy, bardzo miły, trochę utykał i pracował dla nas. Zostawiałaś informacje pod lnianą serwetkę.

Dopiero kiedy wieczorem przejrzę przewodnik okaże się, że byłem w jednej z najsłynniejszych wiedeńskich kawiarni.

Judischesmuseum. Muzeum świata, który został wytarty. Błękitnozielonkawe hologramy przedmiotów z przeszłości, same przedmioty są gdzieś na ostatnim piętrze w chaotycznym magazynie do którego wpuszcza się zwiedzających żeby pokazać im, że pozostały tylko strzępy. Na parterze muzeum remont, wizgot wiertarek, pachnie drewnem, trocinami. Zapach budowy, tworzenia. Kontrastuje z wystawą będącą świadectwem straty.

Metro Nestroyplatz. Wielka, pusta, podziemna przestrzeń. Z boku mały bufet z przekąskami, pogłos rezonuje rozmowę sprzedawczyń. Wychodzę na powierzchnię, zaułek nazywa się Tempelgasse. Kamienica na rogu ma mozaikową ozdobę na wysokości pierwszego pięta. Skręcam w Ferdinandstrasse i dochodzę do kanału, którym płynie odnoga Dunaju. Przysiadam na kamiennym ogrodzeniu. Jest zimno, zacina wiatr, panorama miasta nie robi wielkiego wrażenia w szarym świetle. Zaciągam troki kurtki, dziękując w duchu za jej funkcjonalność anonimowemu krawcowi US Army.

Było już prawie ciemno, kiedy Martins szedł wzdłuż wybrzeży kanału: po drugiej stronie wody leżało na wpół zniszczone kąpielisko "Diana", a w dali widać było wielki, czarny kontur Riesenradu w Praterze, sterczący nieruchomo ponad ruinami domów. Tam po drugiej stronie szarej wody był drugi Bezirk we władaniu radzieckim. Olbrzymia zraniona wieża St. Stephanskirche strzelała w niebo ponad śródmieściem.

Stephanplatz. Plac św Szczepana? Stefana? Piękna katedra, w Polsce nie ma tego płomienistego gotyku. Powoli, ostrożnie składając niemieckie słowa, w ulicznej budce kupuję piwo i Wienerwurst. Zwyczajna, drobno mielona parówka ze słodką musztardą. Po mnie zamawia Japończyk, a może Koreańczyk... mówi po angielsku. Dlaczego ja nie próbowałem? Uprzejmość? Chęć udawania autochtona? Raczej osad niemieckiego pozostały z wzrastania w hanzeatyckim mieście. Kulturowe przesiąknięcie pozostałością niemieckiej kultury zgrubnie tylko zachlapaną warstwą polskości.

Przed katedrą krążą naganiacze w strojach a'la Mozart. Zachęcają turystów do pójścia na koncert lub do opery. W sklepie z pamiątkami w Hofburgu sprzedawane są Mozartkugeln, czekoladki z wizerunkiem Mozarta. Muzyka klasyczna i przeszłość są tu bogactwem naturalnym - ale tu nie ma gomi.

Schubert nie żył już od sześćdziesięciu lat, kiedy w obecności Antona Brucknera, tego nieszczęsnego prostaka, otwarto jego grób. Tyko Brucknerowi i kilku uczonym pozwolono być przy tym. Urzędnik z magistratu wygłosił mowę, w której bez końca rozwodził się nad upiornymi szczątkami Schuberta. Sfotografowano czaszkę nieboszczyka; w protokole ekshumacji sekretarz odnotował, że ciało Schuberta ma kolor pomarańczowy, a stan zębów jest lepszy niż u Beethovena (którego wcześniej wywołano z grobu aby dokonać podobnych studiów). Zapisał też wyniki pomiarów puszki mózgowej.

Po niemal dwóch godzinach "naukowych" badań Bruckner nie mógł się już powstrzymać: chwycił głowę Schuberta i przytulił do piersi, a oddał dopiero wtedy, kiedy tego zażądano.

Zapada zmrok kiedy w amerykańskiej księgarni kupuję "Trzeciego człowieka" Greene'a. Musiałem zapytać sprzedawcę, gdzie leży, książki nie było na regale z literaturą amerykańską. Sprzedawca kieruje mnie do półek z lekturami szkolnymi. Chwila zaskoczenia, później staje się to oczywiste.

Czytam tę ksiźżkę później, w wolnych chwilach. W "Trzecim człowieku" prawie nie ma opisów. To zrozumiałe jeśli zdać sobie sprawę, że to nowelizacja, napisana w czasach kiedy ten termin nie istniał.

Zapada wzrok, kiedy po raz ostatni naciskam dzwonek przy pewnych drzwiach. Równie na próżno jak przy wszystkich poprzednich próbach. Ze sciśniętym sercem odchodzę w wirujacy kolorami wieczór. Nie wiem czy jeszcze kiedyś tu wrócę, czy będę miał po co wracać. Ale jak dla Hannibala Lectera miastem pamięci była Florencja, tak dla mnie miastem pamięci zawsze będzie Wiedeń.



Cytaty pochodzą z:
- John Irving "Hotel 'New Hampshire'", tłum. Michał Kłobukowski, Warszawa 1992, wyd Wojciech Pogonowski, s. 256.
- William Gibson "Hotel New Rose", w: "Johny Mnemonic", wyd. Zysk i Ska, Poznań 1996, s. 127. Tłumaczył Piotr W. Cholewa.
- Graham Greene "Trzeci człowiek", przełożyła Anna Niklewicz, Instytut Wydawniczy PAX, Warszawa, 1961. s 55

poprzednia stronapowrót do indeksunastępna strona

51
powrót do początku
 
Magazyn ESENSJAhttp://www.esensja.pl
redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.