Rozdział 1 - kradzież
Hrabia Niepomucen Mordoklej siedział właśnie w swym nowym fotelu bujanym, wyłożonym kolorową gąbką i palił za-graniczne cygaro, kiedy głośny huk przetoczył się nad okolicą płosząc okoliczne kaczki, pałac zaś zadrżał w posadach. Por-tret dziadka ze strony matki, świętej pamięci Mścisława Brzęczyszczykiewicza, również hrabiego, przechylił się na lewą stronę ukazując paskudną dziurę w ścianie, którą dotychczas zakrywał. To było jednak nic w porównaniu z tym, że kula do kręgli, ozdobiona rodzinnym herbem, stoczyła się z półki i spadła prosto na nogę hrabiego Niepomucena.
- Janie! - zawył hrabia. - Jaaanieee!!!
- Tak panie hrabio - wierny lokaj, który robił także za kucharza, szofera, odźwiernego i osobistego doradcę w sprawach majątkowych, pojawił się w drzwiach zupełnie jakby tam stał cały czas. Skłonił się z szacunkiem. - Życzy pan sobie nowe cygaro? A może włączyć panu hrabiemu telewi...
- Zamknij się durniu! Kula!
- Co kula? Chyba kura...
- Kula! Do kręgli. Spadła mi na nogę.
- Nie powinien pan hrabia grać w salonie - pouczył Jan podnosząc kulę i wypolerowawszy ją rękawem położył z powro-tem na miejsce. - Zaniosę pana hrabiego do kręgielni za stajniami. Już dawno mówiłem, że powinni przenieś ją bliżej...
- Zamknij się durniu! - hrabia widocznie lubował się w tym sformułowaniu. - Powiedz lepiej, co to był za hałas. Cały pa-łac zadrżał w posadach. Trzęsienie ziemi, czy znowu grasz w sapera?
- To było za stajniami panie hrabio. Spadło z nieba i przestraszyło konie. Ale już wszystko w porządku, są prowadzone do stajen.
- Meteoryt?
- Nie. Konie.
- Pytam, czy to meteoryt spadł z nieba.
Jan podrapał się za uchem wyraźnie zakłopotany. Nie wiedział, jak to wytłumaczyć, żeby pracodawca zrozumiał. Wyłu-skał zza ucha kępkę siwych włosów i schował ją do kieszeni.
- Nie... Bo widzi pan hrabia... - jąkał się, ale postanowił powiedzieć całą prawdę najprościej, jak tylko umiał. - To nie meteoryt. To bardziej statek międzyukładowy klasy zero z napędem nadprzestrzennym. Wygląda na to, że będziemy gościć u siebie przedstawicieli obcej cywilizacji.
- Zagraniczni goście? - ożywił się hrabia. - Szybko podaj mi frak... Albo lepiej smoking... A może jedno i drugie - zasta-nowił się. - I przygotuj salę jadalną. Będzie impreza.
- Ależ panie hrabio - zaoponował Jan. - Ci goście nie są zza granicy. To znaczy są, ale z innej planety. Nie wiadomo, czy będą chcieli imprezować. Może pan hrabia powinien sam z nimi pogadać... Zawiozę pana hrabiego na pastwisko.
W samym środku łąki znajdowała się głęboka na dziesięć i szeroka na pięćdziesiąt metrów jama. Wokół niej trawa była popalona, znad krawędzi unosiły się smużki dymu.
Biała limuzyna zatrzymała się nieopodal jamy. Lokaj szybko podbiegł otworzyć tylne drzwiczki, z których wysunęła się dłoń. Sprawdziwszy, czy nie pada deszcz, hrabia wyskoczył z samochodu. Obaj podeszli na skraj krateru.
Na dnie jamy znajdowało się metalowe coś w kształcie cygara. Na samo skojarzenie hrabia odruchowo sięgnął do kieszeni swojej jedwabnej kurtki. Oczywiście nic tam nie znalazł. Jan jednak odgadł jego intencje, gdyż szybko wyjął pudełko i podsu-nął hrabiemu. Ten wybrał sobie świeże cygaro i powąchawszy je z lubością, wsunął do kieszeni kurtki. Będzie na później. Pochylili się nad krawędzią krateru w milczeniu spoglądając na pojazd kosmiczny.
- Spory - mruknął w końcu hrabia.
- Nooo...
- Myślisz, że tam są Marsjanie?
- Nooo...
- Zielone z antenkami na głowie?
- Nooo... To znaczy co pan hrabia? Zielone z antenkami są tylko w bajkach. Za dużo czyta pan hrabia fantastyki. Poza tym to na pewno nie Marsjanie. Na Marsie nie wykryto jak dotąd żadnych żywych organizmów. Tylko skamieliny bakterii w kawałku skały. Myślę, że przybyli do nas skądinąd. Może z Alfa Centauri. A może z Proximy...
- Taaa... To możliwe. Chyba powinniśmy...
Przerwał mu głośny zgrzyt metalu. W kadłubie statku pojawił się kwadratowy otwór, przez który wyjechał na jakiejś ukrytej windzie malutki człowieczek. Chociaż prawdę mówiąc wcale nie wyglądał na człowieka. Cały był nagi i łysy. Miał duże oczy i odstające uszy. Jan pomyślał, że wygląda jak elf a hrabia bezskutecznie próbował dojrzeć cokolwiek, co by okre-śliło płeć przybysza. Był niewiarygodnie chudy, wyglądał na niedożywionego. W żadnym razie nie był jednak zielony i nie miał antenki na głowie, co zastanowiło hrabiego. Czyżby wszystkie bajki kłamały? Poczuł się oszukany. Kosmita tymczasem pomachał wesoło patykowatą rączką. Hrabia i Jan odpowiedzieli mu tym samym gestem.
Coś błysnęło i po chwili kosmita pojawił się obok nich. Był o wiele niższy, niż się spodziewali, sięgał im zaledwie do pępka.
- Dzień dobry - powiedział nieco metalicznym głosem. - Nazywam się Prrry i pochodzę z Syriusza. Mógłbym wiedzieć, z kim mam przyjemność?
- Jestem hrabia Niepomucen Mordoklej i pochodzę z Moszenek Dolnych. A to jest mój lokaj Jan. Janie, ukłoń się ładnie.
Jan dygnął jak panienka i nie wiedząc, jak się dalej zachować, podał przybyszowi cygaro. Ten odgryzł koniec i wypluł w trawę.
- Dzięki. Mógłbym jeszcze prosić o ogień? - spytał. Jan usłużnie odpalił mu cygaro. - Mmm... Co za aromat. Miodzio.
- Czy mógłbym wiedzieć - odezwał się hrabia - co takiego sprowadza was na naszą planetę?
- Po pierwsze: nie nas tylko mnie. Jestem tu sam. Po drugie: mógłby pan wiedzieć. Już mówię. Mam urlop i postanowiłem udać się w podróż dookoła wszechświata. Latam więc sobie to tu to tam. Nie uwierzycie. Mimo czterystu lat nie opuściłem jeszcze mojego układu. Wyrobiłem więc sobie paszport i rozglądam się po świecie... To jest po wszechświecie. Doskonałe cygaro. Czy mógłbym dostać jeszcze jedno na później?
Jan bez słowa podał mu drugie cygaro.
- Dzięki. Tak więc jak już nadmieniłem, zwiedzam sobie wszechświat. Wasza rasa, jak mniemam, nie zna jeszcze lotów kosmicznych?
- Dotarliśmy już do księżyca - odparł z dumą hrabia.
- Ach tak, słyszałem. Ale sądziłem, że to tylko plotki. No cóż, na początek dobre i to. A poza tym księżyce to doskonałe miejsca na pikniki. A i powietrze zdrowsze. Polecam zwłaszcza księżyce Saturna.
- Trochę daleko.
- Eee tam. O rzut atomowym beretem.
- Trzeba się tylko mocno zamachnąć - mruknął pod nosem Jan, ale nikt go nie usłyszał.
- A powiedz mi, Prrry, czy gracie w kręgle? - spytał hrabia.
- Czy gramy w kręgle? - oburzył się kosmita. - To nasz narodowy sport! Wszyscy jesteśmy mistrzami.
- Co byś więc powiedział na partyjkę? Powiedzmy dziś wieczorem?
- To wspaniały pomysł! - ucieszył się Prrry i aż podskoczył z radości.
- No to o ósmej w mojej kręgielni.
- Będę - obiecał kosmita po czym zniknął. Pojawił się na chwilę na swoim statku, ale winda już go zwoziła na dół.
Hrabia z Janem spacerkiem wrócili do limuzyny.
- Co o nim sądzisz? - spytał Niepomucen.
- Sądzę, że jest miły. Myślę, że gra z nim w kręgle przyniesie panu hrabiemu dużo satysfakcji.
- Ja też tak myślę. Wracajmy do pałacu.
Lokaj wpuścił hrabiego do samochodu, po czym usiadł za kierownicą i ruszył z kopyta. Chwilę potem byli już na miejscu, w końcu do pałacu było niecałe dwieście metrów.
Wypuszczona przez hrabiego Mordokleja kula potoczyła się powoli w stronę kręgli strącając je wszystkie. Hrabia podsko-czył i zaklaskał ucieszony jak dziecko. Wziął z trzymanej przez Jana tacy szklankę z piwem i łyknął potężnie.
- Teraz pana kolej, Prrry. Ostrzegam jednak, że będzie miał pan wielki problem, żeby ze mną wygrać. Już nie pamiętam, kiedy strąciłem mniej niż wszystkie.
Kosmita tylko skłonił się i podszedł do toru. Ubrany był, podobnie jak hrabia, w strój wieczorowy, a więc dosyć wytwor-nie. Obaj traktowali tę grę z należnym jej szacunkiem, więc stroje te były jak najbardziej na miejscu.
- Pozwolisz hrabio, że zagram własna kulą. Te są dla mnie trochę za duże.
- Oczywiście. Proszę nie robić sobie problemów.
Prrry wyjął z kieszeni białą kulkę wielkości piłki do tenisa. Przymierzył się, wycelował i pchnął ją w kierunku kręgli. Po-toczyła się nierównym łukiem niczym surowe jajko, jednak w chwili zderzenia z pierwszym kręglem eksplodowała obracając połowę kręgielni w gruz. Kiedy pył opadł, hrabia wstał i otrzepawszy się, spojrzał groźnie na kosmitę.
- Co to miało znaczyć? Przez pana zniszczył mi się fryz.
- Przepraszam hrabio. Pomyliły mi się kule. Tą zwykłem grać na Jowiszu i większych planetach. Zapomniałem, że na Ziemi jest większe pole rażenia i trzeba używać mniejszego kalibru. A co do włosów pana hrabiego, uważam, że to lekkie oszronienie siwizną wpływa bardzo korzystnie, dodaje męskości. Wygląda pan bardziej pociągająco. Kobiety będą za panem szaleć.
- I tak już szaleją, gdy mnie widzą - mruknął hrabia. - Janie, przynieś świeżego piwa. To się nieco przyprószyło.
- Już się robi, hrabio - lokaj wygrzebał się spod gruzów i wytarłszy krew z twarzy pobiegł szybko do pałacu po piwo, gdyż miejscowy automacik do nalewania został doszczętnie zniszczony.
- Przepraszam, hrabio, za zniszczenia - Prrry otrzepał frak i zatoczył ręką wokół.
- Drobiazg. To się odbuduje. I tak miałem przenieść kręgielnię bliżej pałacu. Tutaj może postawię jakąś małą elektrownię atomową albo co.
- To może lądowisko. Mógłbym pana hrabiego odwiedzać częściej. Moglibyśmy częściej grać w kręgle...
- NIE! - gwałtownie zareagował hrabia, ale zaraz się zreflektował. - To znaczy nie wiem. Zastanowię się.
Wrócił lokaj z zimnym piwem.
- Janie, rozmyśliliśmy się. Nie będziemy już grać. Zawieź nas do pałacu.
Wsiedli do zaparkowanej przed byłą kręgielnią limuzyny, na szczęście nie tkniętej eksplozją i ruszyli w stronę pałacu. Zatrzymali się pięćdziesiąt metrów dalej.
- Oto i jesteśmy na miejscu. Witam w moim pałacu.
- Kolacja była wyśmienita, hrabio - Prrry westchnął z rozkoszą i poklepał się po brzuszku. Odbiło mu się. - Przepraszam - wyjąkał.
- Ależ to drobiazg - hrabia uśmiechnął się łaskawie. - Ważne że się przyjęło.
- Najbardziej mi smakowała zapiekanka á la zatwardzenie. Wprost niebo dla podniebienia. Czy mógłbym dostać przepis? - zwrócił się do lokaja.
Jan skromnie się uśmiechnął.
- To proste. Wystarczy podsmażyć grzybki na twardo, żeby były chrupiące. Sam na to wpadłem - dodał z dumą. - Przy-padkiem.
Po kolacji wszyscy zapalili cygara hrabiego. Nawet Jan, gdyż z okazji przybycia gościa hrabia zdobył się na łaskawość. Wkrótce cały salon wypełnił się dymem.
- Khy... khy... - zakasłał Prrry. - Palenie szkodzi zdrowiu. A najgorzej wpływa na skrzela.
- Chyba na płuca.
Kosmita spojrzał na hrabiego Niepomucena jak na wariata.
- Przecież jesteśmy stworzeniami lądowymi, nie wodnymi.
Hrabia z zakłopotaniem przeczesał włosy. Może rzeczywiście coś mu się pomieszało. Z biologii nigdy nie był prymusem. Tym bardziej, że w ogóle nie chodził do szkoły i miał prywatnych nauczycieli.
Milczeli przez chwilę. W końcu hrabia przerwał tę nieco niezręczna ciszę:
- Doskonale mówi pan po polsku, Prrry. Gdzie się pan tego nauczył?
- Po polsku? - zdziwił się kosmita. - To raczej pan hrabia mówi po koarytańsku. Ze wschodnim akcentem.
- Pochodzę z Kresów - wyjaśnił skromnie hrabia.
- Na mnie już czas - powiedział w pewnej chwili Prrry patrząc na ogromny rodzinny zegar ze złotym wahadłem. - Czy odprowadzi mnie pan hrabia do mojego statku?
- Ależ oczywiście. Nie ma problemu.
- Nie boi się pan prowadzić w stanie wskazującym? - spytał hrabia, kiedy wysiedli z limuzyny. - W końcu wypiliśmy co nieco.
- Drobiazg. Mam automatycznego pilota. On nie pije.
- Ma pan pilota? To dlaczego go pan nie przyprowadził? My się tak dobrze bawiliśmy, a on sam... biedny... Czuję się głu-pio.
- Oj, panie hrabio - zaśmiał się Prrry. - Ten pilot to tylko komputer. Był wyłączony przez ten czas.
Podeszli do jamy na łące. Księżyc przyświecał swym zimnym blaskiem z góry, zaś Jan latarką z boku. Była piękna, cicha noc, dyskretnie bzykały komary. Nagle Prrry wrzasnął, po czym odbił się od ziemi, przeleciał ze trzy metry i przewróciwszy hrabiego wylądował mu na brzuchu.
- Mój statek! - krzyczał szarpiąc go swymi małymi rączkami. - Gdzie jest mój statek? Nie ma go! Zabrali, ukradli! Gdzie mój statek!?!
Jan, jako wierny służący, nie namyślając się rzucił na pomoc hrabiemu. Udało mu się oderwać wierzgającego kosmitę, który wciąż nie mógł się uspokoić.
- Mój statek! Gdzie jest mój statek?
Hrabia wstał z ziemi i otrzepawszy swój spacerowy smoking podszedł na skraj dziury i spojrzał w dół. Istotnie, statku nie było. Przyjrzał się uważnie śladom na ścianach krateru. Było ich niewiele i były słabo widoczne w nikłym świetle księżyca. Wziął więc od lokaja latarkę.
- To mi się widzi na robotę starego Cipciucha, który mieszka nieopodal - powiedział oddając latarkę. - To stary dziwak i lubuje się w technice. Ciągle buduje jakieś dziwne urządzenia. Tylko on w okolicy ma pionowzlot, którym zabrał twój statek, Prrry.
- Skąd pan wie, hrabio, że to on? - Kosmita już się nieco uspokoił i nie trzeba go było trzymać.
- Jest zbyt mało śladów, więc nie był wyciągany tradycyjnie. Tylko w okolicy było słychać i widać pańskie przybycie, więc nikt inny by nie zdążył przylecieć. A z okolicznych tylko Cipciuch byłby zainteresowany. No i tylko on ma potrzebny sprzęt, żeby zabrać pański statek. Jestem pewien, że to on.
- No to chodźmy do niego! Natychmiast - Prrry był niecierpliwy.
Hrabia z zakłopotaniem potarł brodę.
- To będzie trudne Osobiste odwiedzenie Cipciucha to jak wejście do klatki głodnego tygrysa. Ten stary maniak ciągle konstruuje jakieś pułapki i umieszcza je gdzieś w swojej posiadłości. A telefonu nie ma, bo powiada, że to tylko go rozprasza i nie może pracować - tu zaśmiał się cynicznie. - Siedzi całymi dniami w swoim laboratorium i on to nazywa pracą.
- No... No to co zrobimy?
- Nie wiem - westchnął hrabia. - Jeszcze nie wiem.
|
|