"Moje ty wielkie, twarde, sprośne Jabłuszko... Wiedziałam że coś wymyślisz..." z listu Cecylii Bucholtz do męża...
Słomki produkowane przez "Przyjazne Ssanie" Wiktor Fallizm i Syn, można było nabyć w dwóch wariantach. Kolorowe i nie. Kolorowe zmieniały kolor podczas picia. A nie kolorowe - nie. Te zmieniające swój kolor, nie robiły tego zupełnie przypadkowo... Jeśli klient pił mleko (bo np. miał tego pecha że był małoletni) słomka firmy "Przyjazne Ssanie" zmieniała kolor na przyjazny, ciepły i rodzinny. Taki, które wg. producentów, sprzyja piciu mleka przez słomkę. Ale jeśli klient zaczął raczyć się np. piwem, wódką, albo nie daj Boże jakimś płynem chłodzącym silniki plus kwas z akumulatorów (bo np. klient był w tym nader szczęśliwym położeniu że mógł już pić co chce...), to nasza słomka zaczynała być stanowcza... Oburzenie przybierało formy różnych nie życzliwych i nie przyjaznych kolorów, patrzących z wyrzutem na pijącego... Jeśli i to nie pomagało, jeśli klient złośliwe ignorował sygnały płynące z życzliwej przecież mu słomki, słomka podejmowała działanie ostateczne. Ostatnim kolorem w jej repertuarze był kolor... hmmm... trudno powiedzieć że wymiotny... same tylko wymioty były by stosunkowo miłą formą, w porównaniu z tym co słomka prezentowała. Ów dydaktyczny kolor wbijał się nie tylko w żołądek pijącego, ale i w jego zgubione sumienie... Relacje pijących są często sprzeczne, chaotyczne, wyduszane z przerażonych i drżących warg... pewno było jedno - delikwent miał wrażenie że słomka wyciąga mu żołądek na wierzch, biję go czymś ciężkim, wkłada palce w oczy, ciągnie za język, targa za włosy, łamie ręce i nogi, miażdży żebra, kopie po genitaliach i w trakcie tych czynności, uświadamia głosem nie pozbawionym otuchy, co też właściwie się czyni pijąc te płyny a nie inne... Oczywiście to tylko złudzenia wywołane właściwie dobranym kolorem słomki. Pechowi pijący nie podnosili się już zazwyczaj z szoku, czego odpowiednim skutkiem było przebywanie w miejscach gdzie wybór płynów do picia był wielce ograniczony... Słomka w tej wersji nie cieszyła się dużym powodzeniem u klientów, co dziwiło niepomiernie kierownictwo firmy. Natomiast wersja nie kolorowa, jako neutralna, miała swój zbyt... Oryginalnym pomysłem firmy były też sploty oplatające ów "przyrząd do picia ssącego" - jak widniało na opakowaniu 10 słomek. Kąt splotów nie był przypadkowy, miał zachęcić usta ssącego do tego aktu, bez jakichkolwiek myśli ubocznych które mogą przecież pojawić się przy tym... Wiktor Fallizm, prezes firmy "Przyjazne Ssanie" Wiktor Fallizm i Syn, mniemał iż ma spore zdolności psychologiczne. Wykorzystywał je zarówno dla dobra firmy, jak i kształcenia swego syna. Efektem było zachowanie polegające na myśleniu o ojcu z miłością czy uważaniu go za genialnego acz niedocenianego przemysłowca, oraz, rzecz jasna, sprawność fizyczna i kultura słowna wyrażana między innym poprzez zwroty "Tak, Szanowny Ojcze" czy "Oczywiście, Mój Ojcze"...
Komandor Sedess, oczyściwszy pole dokoła siebie z wrogów nabrał nagle nieodpartego wrażenia że coś się zbiera daleko z boku wrażej flotylli... Nieświadomie rozbił przy tym ostatni rozpaczliwy plan "Smarków". Zgromadzenie Sedessa było bowiem przez dłuższą chwilę jedynym większym zgromadzeniem sił Ziemskich w ogóle. Sedess miał zwyczaj krzyczeć i wrzeszczeć w swój mikrofon, co zwykle zwabiało zaciekawionych pilotów w jego pobliże. Ów niedoszły plan polegał na skierowaniu tego co zostało (a zostało prawdę mówiąc sporo) w rejon działań komandora... Nic z tego nie wyszło... Komandor Sedess w ciszy (bo chwilowo zachrypł więc na czas potrzebny do przelotu na boki wroga, kurował gardło ciszą) leciał sobie do wypatrzonego celu gdzieś indziej, a reszta myśliwców zawiedziona brakiem krzyków, w zależności od sympatii i upodobań wybrała sobie jeden z nieskończonej liczby kierunków i tam się też udała... Piloci "Smarków" zbiorowo doznali nie estetycznej frustracji, a Element Świadomy Rdzenia Komputera zapadł w katatonię... I nie pomógł nawet genialny w swej prostocie pomysł aby zaatakować ohydnego i nieestetycznego wroga od tyłu. Na tyłach siedzieli bowiem bliżsi i dalsi znajomi pilota Albina. Z bolącymi głowami, suchością w gardłach i nie życzliwością do wszystkiego w głowach - jest to stan zwany popularnie kacem - słowem nie byli to faceci którym należy przerywać spokój...
Sam pilot Albin leżał nie przytomny w swojej koi, pod troskliwym okiem jednego z przedstawicieli echm... personelu medycznego... W końcu był gospodarzem a stary i dobry zwyczaj nakazuje wypić z każdym gościem bo jednym...
Słowo "okok" cieszyło się złą sławą wśród pilotów. Bardzo złą... Ale większość z nich, włącznie z mną samym żywiła przekonanie że w bitwie "O róże" to słowo nie będzie użyte, mówione i pomyślane... Czas pokazał że było to mniemanie w zasadzie słuszne" - z prywatnych pamiętników Juliana Sedessa.
Przełom... Głupia słomka... To znaczy potem okazało się że słomka to przełom. No ale po tym poznaję się właśnie prawdziwe przełomy. Po - fakcie... Biddon i Loos patrzeli jak kubeczek z słomką leniwie lewitujący przy kudłatej kuli, unosi się na 3/4 jej wysokości, przybliża się, słomka ginie w gąszczu futrzanym, i.... Siorb... Siorb... Siorb... Głośne i smakowite ŚIORB!
- No... - krzyknął entuzjastycznie Biddon - Zuch kulka!
- No! - zawtórował mu nadal były komandor Caps i poklepał najbliższego X15 - teraz to stryjek może poczuć się jak w domu!
W praktyce działanie pojemnika z napisem św. Tomasz polegało na dbaniu o to aby dany obiekt miał zawsze w pobliżu pełną szklankę... Toteż nie minęło dużo czasu do stanu kiedy towarzystwo z wyraźnym zadowoleniem raczyło się trunkiem. Jeśli oczywiście dobrze zinterpretować sprawność wszystkich trzech X15 w wysuszaniu kubeczków przez słomkę...
Myśliwce zwykle były pomalowane na zielono lub niebiesko. Do tego biały numer kodowy. Na wszystkich krążownikach było podobnie. Podobna obsługa, standardowe uzbrojenie. Czyli "Nuda jak w rurze" - jak stwierdził komandor-inżynier Edward Poohwa. A nie był to człowiek który zwykł rzucać słowa na wiatr. Toteż duża cześć z floty myśliwskiej "Biddona" miała jakieś przeróbki. Najpospolitszą (i najtańszą) było zwykłe zdjęcie firmowych ograniczników mocy. Fabryki, zdaniem Edwarda, zbytnio "dawały, panie, dupy..., panie, toć te silniki mogą wyciągnąć, panie, ze dwa-trzy razy tyle...". I wyciągały... Wprawdzie wibracje były potworne, ale tę osiągi... Moc laserów? "Panie... dyć nie ma sprawy, tylko uważaj pan i pamiętaj że grzeją się one teraz szybciej". Osłona? "Tudzież, tylko nie włączaj pan jej na maksa bo panu całą elektronikę szlak trafi...". Rachunek prawdopodobieństwa był prosty - włącz pilocie wszystko na maksa aby zmienić się w ładny obłoczek pyłu... Nikt więc nie przerabiał sobie swego myśliwca aż do przesady, mimo iż Edward gorąco do tego namawiał. A może to ten nerwowy tik na jego twarzy powodował odmowę pilotów? Albo to spojrzenie błądzące czule po ich maszynach? Uwielbiał to. Uwielbiał przerabiać, zmieniać, dobudowywać. Nie mówiąc już o tym co Edward powyczyniał w głównej maszynowni statku. "Panie! Gdyby tylko potrzeba było, panie, kopa..." mówił z rozmarzoną miną. Piloci jednak w większości decydowali się na drobne podrasowania. Edward nie był więc zbytnio szczęśliwy. W "Biddonie" już dawno zostało przerobione wszystko co się dało i część z tego czego nikt nie podejrzewał że się da przerobić. Tak było, lecz któregoś pewnego pięknego dnia, do "Silnika" wkroczyła osoba czerwona na twarzy, nieufna i czujna. Bogumił Bucholtz IV. Edward nawet w najdzikszych rojeniach nie spotkał tak wymagającego, a jednocześnie tak chciwego przeróbek bojowych osobnika jak Bogumił...
- Co to do ciężkiej antynomii estetycznej jest??? - grzmiał Czop-Wdoop na niekonieczny personel mostka - Co nas do rzyci w bycie ostrzeliwuje???
Personel niekonieczny mostka był w rozpaczy, dookoła statku flagowego nic nie było. NIC!! Na radarach nic nie było widać. A mimo to ostrzał trwał... Nowa broń zbędnych Ziemian? Ale nie... Nie było w pobliżu żadnego ziemskiego statku, na tyle dużego aby przenieść broń tak potężną... Przecież cały statek aż się trząsł!!! Mmmm... Jednakże personel niekonieczny zgromadzony na koniecznym mostku był personelem fachowym. Jeden, mały, nieistotny, pomijalny, niezauważalni i błahy elemencik wykonał wiedziony instynktem pewien prostą czynność. Powiększył mianowicie ten rejon dokoła statku w którym dochodziło do znacznych ubytków w osłonie. Nic. Powiększył znowu. Nadal nic. Powiększył jeszcze bardziej. Nic. Powiększył maksymalnie. I zobaczył malutki, wściekle fioletowy myśliwiec pilota Bucholtza IV, błyskający co chwilka z...
Oczywiście i modyfikacje kadłuba "Biddona" i zgoda na "hm... personel medyczny" i zgoda na "rasowanie" myśliwców i zgoda na "Tomasze" - to wszystko było uzyskane całkowicie legalnie. Komandor Caps posiadając pamięć absolutna, znając wszystkie precedensy, wszystkie kruczki, furtki, wjazdy i wrota w prawie kosmicznym załatwił to od ręki mrucząc pod nosem iż to takie banalne.
- Panie, wybacz - bąknął element niekonieczny obsługi łączności - Panie, to... coś... nadaje...
- Co? - warknął generał Czop-Wdoop - co nadaje?!
- Panie, wybacz - element łamał się w zakłopotaniu - ono... to coś niekoniecznie, zbędne, co ma czelność na wspaniały...
- O czym mówicie?!! - ryknął generał - jakie TO??
- No - element w tym momencie postanowił dokonać samozniszczenia za takie zdenerwowanie zwierzchnika - to.. to coś małe... z boku...
- TO!!! - doszło w końcu do Czop-Wdoopa - TO... TO... Co TO w rzyć jest?! Takie MIKRE! Meldować co TO nadaje!
Zachowanie pilota Bucholtza Bogumiła IV można prosto wytłumaczyć jego traumatycznym dzieciństwem. Potomek w drodze, a on nic. NIC! Żadnego czynu, żadnych zgliszcz, zwłok, kraterów, żadnej okazji aby zrobić zdjęcia dla berbecia. Bogumił był twardy. Komandor Edward Poohwa pracował cały tydzień nad czymś co nazwał "Cyuś czego z... lepiej nie używać". W skrócie "CyCzLNU", a pieszczotliwie i zgodnie z duchem armii "Cycek". W dzień walki, Bogumił z "Cyckiem" na pokładzie, odłączył się od kolegów, wyszukał największy, najbardziej żarówiasty statek wroga (pech chciał że to był akurat statek flagowy z nerwowym generałem Czop-Wdoopem na pokładzie). Cicho podleciał i z "Cycka" go! W zasadzie nie wiele dalej pamięta... Coś tam go wgniotło w fotel, coś tam wybuchło, coś zawyło, Bogumił wpadł w wibracje, a po chwili w szał bojowy. Poczuł że on i "cycek" to jedno. Jedna zabójcza całość. Do szczęście brakowało mu tylko dokumentacji dla potomka. Niech bachor wie jak to się robi!
- Panie, wybacz, mamy tłumaczenie transmisji od wrogiego obiektu.
- No to dawajcie, no co czekacie?!!! TO właśnie przebiło naszą osłonę energetyczną!!!!
Chwilka po tym rozległ się miły głos pokładowego komputera który odczytał to co pilot Bucholtz "nadawał":
"aha! cycek i ja, ja i cycek, z cycka go! ty mały, bachorze! popatrz na ojca! aha!!! hura! z cycka! zwłoki, krew i sperma! tysiące zwłok, to ja i cyc! cyc i ja ha ha ha!! huh! zdjęcie! patrz na zdjęcie! głupi smarkacz! zdjęć chce! krwi!! cycek jeden! z cycka! ja już mu dam zdjęcia! ha ha ha! niech żyją cyce! dajcie mu zdjęcie! ZDJĘCIA!!! JA CHCE ZDJĘCIA BO INACZEJ TO Z CYCKA!!! Z Cycka was!!! ha ha ha!!! aha... huh bum bum bum... z cycka!!!..."
"Tak zwane porozumienie między rasowe to złożony problem. To znaczy złożony teoretycznie. A dokładnie cała rzecz znana jest pod nazwą niemożności Rekcji-Złonka. Ci dwaj wybitni naukowcy dowiedli niezbicie (i to jeszcze 100 lat przed "kontaktem") niemożności porozumienia między rasowego. To jest niemożliwe i jeszcze raz niemożliwe. Przed nauką, stanął niestety wkrótce bardzo kłopotliwy fakt w postaci Tłumczłonków. Na podstawie przebiegu pierwszego "kontaktu", opracowano komputerową symulacje "pijanej kory językowej". Tłumczłonek to komputer symulujący korę językową, będąca dodatkowo w stanie głębokiego upojenia alkoholowego. Urządzenia to zbudowali, i co ciekawe prawie równolegle we wszystkich (oprócz jednej) cywilizacjach, praktycy. Osobnicy ci nie wnikali w gąszcze i chaszcze teoretycznych zawiłości porozumienia między kulturowego. Bo i po co? Fakt są takie - pijany osobnik ROZUMIE innego pijanego osobnika - bez względu na rasę, płeć i zamiary. Idąc za ciosem wystarczyło wyodrębnić w centralnym ośrodku nerwowym ten element którego odurzenie umożliwiało rozmowę, nazwać go fachowo (np. kora językowa), wbudować w pudło, umożliwić cało dobowe upojenie, nalepić nalepkę z nazwą (np. "Tłumczłonek", geneza słowa dosyć mętna, podobno to skrót od "Tłumacz między członkami") i już można to sprzedawać zainteresowanym. Oczywiście nie zlikwidowało to dużej rzeszy miłośników "naturalnej i ekologicznej" komunikacji między gatunkowej. - "Teoria a praktyka komunikacji międzykulturowych". Praca zbiorowa pod redakcją Andrzeja Ochwica.
Generał Czop-Wdoop czuł zimną, nie estetyczną wściekłość. Słowa dobiegające z pokładowego Tłumczłonka, raziły go swą bełkotliwością, brakiem estetyki, konieczności i SENSU!!! I jeszcze trochę, a agresor przebije się poprzez pancerz... Odwołać myśliwce? Nie, skoro TO ma taka moc rażenia. Na antynomie! Tu potrzeba konieczności!!
- O co, na rzyć naj-Heglise, temu czemuś chodzi??!! - pieklił się na drżącą z strachu obsługę mostka.
- Rdzeń! Analiza tekstu! Już!!
Rdzeń Semantyczno-Syntaktyczny, w przeciwieństwie do Tłumczłonka, miał za zadanie zrobienie z prostego tekstu, tekst zrozumiały. Niektórzy uważali za konieczne korzystanie z takich środków, pomimo iż to pachniało na kilometry kłopotami. Czop-Wdoop zaliczał się do takich osobników.
- Tak, panie, oto analiza - głęboki, i trzeba przyznać przyjemnie estetyczno-płciowy, głos Rdzenia rozległ się na mostku dowodzenia.
"cycek" - narząd seksualny niekoniecznych ziemian, inaczej "cyc","cycor","cycuch","cycak","cycorek", "ssak", "naciągnek", "twardwust", "mleczdaj", prawdopodobna funkcja: "cycanie","cycorkowanie" czy "cycarzenie", brak odpowiednika semantycznego w naszym języku, najbliższa zbliżona forma to "egrulkowanie zwykłe metaestetyczne"
"zwłoki" - przyrząd do praktyk seksualnych niekoniecznych ziemian, inaczej "zezwlok","padlinka","truposzek", "denat", "gnilak", "doproch", "wproszek" prawdopodobna funkcja: "wkładanie","rycie","kopanie","kopulowanie", "proszkowanie", najbliższy odpowiednik semantyczny: "duch niekonieczny", najbliższa zbliżona forma to "niekonieczny ducha ogląd"
"bachor" - przyrząd do praktyk seksualnych niekoniecznych ziemian, inaczej "potworek","dzieciuch","bękarcik","berbecik","osesek","bęben", "smarkacz", "smarek", "baboczek", "przypadziorek", "przypadkowniczek", "niechcianek", "doskrobek", "abortek", prawdopodobna funkcja: brak odpowiednika, najbliższy odpowiednik semantyczny: "mikrorzyć wsteczna", najbliższa forma to "estetyczna antynomia oglądu mikrorzyci"
"ojciec" - element praktyk seksualny niekoniecznych ziemian, inaczej "ojczulek","ociec","ojciucieć","ciućiak","o cieć","oj ciąć", prawdopodobna funkcja: "ojcieckowanie", "bachor produkcja","samczenie","ryp a i nie", "gwałtcocenie","kastrowanie","defiflorowanie","cięcie", najbliższy odpowiednik semantyczny: "estetyczny brak nie-meta-onto-logo-wzniosłości" najbliższa forma to "produkcja niekoniecznych elementów Pierścienia"
"krew" - efekt praktyk seksualnych niekoniecznych ziemian, inaczej "juchuszka", "krwinka", "tamponka", "podpasek", "ciek-o-wylot", "faziczka", "ubytek", "upuszka", "comieszka", prawdopodobna funkcja: "ubytkowanie", "tamponia", "fazupust", najbliższy odpowiednik semantyczny: ciecz płóćna, najbliższa forma to "estetyczna faza płóćnej cieczy"
"sperma" - efekt praktyk seksualnych niekoniecznych ziemian, inaczej "spermek", "wytryskoręk", "strużek", "buchwust", "naściań", "plamściel", "ejaktormator", "bachorrzek", prawdopodobna funkcja: "spermoznacz", "moczosperm", "szczytrób", "partnertrysk", "orga z m", najbliższy odpowiednik semantyczny: "dokonanie nie-bez-ubezwłasnowolnienia wzniosłości", najbliższa forma to "estetyczna nie-bez-ubezwłasnowolność ideii wzniosłej Pierścienia"
"zdjęcie" - element praktyki seksualnej niekoniecznych ziemian, inaczej "odupa", "pornowgląd", "pochwnętrz", "głębwtył", "wrotnośćszer", "fonatnsperm", "zwierzryp", "penetraczek", "masturęk", "ochjakiślicz", "porząd", prawdopodobna funkcja: "glądnictwo", "rękoczyn", "zachwytor", "samorgazm", "babćbachor", "szantdziwka", "lustorija", najbliższy odpowiednik semantyczny: "zdjęcie", najbliższa forma to "zdjęcie"
Analiza zbiorcza:
"twardwust abortka ty ciućiaku! ssaj wproszek fazupuście, naścianie. wiele doprochów cycorku głębwtył! niekonieczny doskrobek! tamponia! naciąganek! mleczdaj, ja ci dam odupa! poronowgłąd! MASTURĘK! ZWIERZRYP CYCUCH!"
Analiza formalna zbiorcza:
"egrulkowanie metaestetyczne, zwykłe, oglądu antynomia mikrorzyci!, egrulkuj! niekonieczny ducha ogłądzie, Ty fazo płućnej cieczy, estetyczna! nie-bez-ubezwłasnowolności ideii!! O wzniosłości Pierścienia... cieczy płućna O zdjęcie me! produkcjo niekoniecznych elementów Pierścienia, ideii, mikrorzyci, antynomi, ducha nie-bez-ubezwłasnowolości! egrulkowanie me..."
Wynik analizy semantyczno-formalnej: "Obiekt chce aby mu zrobić zdjęcie"
- O...?! - westchnął generał Czop-Wdoop, którego mina w trakcie błyskotliwych wywodów Rdzenia robiła się coraz dłuższa i dłuższa... - TO chce tylko zdjęcie???!!!
- NO TO NA CO NA RZYĆ ANALITYCZNĄ CZEKACIE!!!!! - ryknął na swój niekonieczny personel.
I tym sposobem Bogumił Bucholtz IV otrzymał serię wspaniałych, kolorowych i panoramicznych zdjęć przedstawiających jego atak na jednostkę flagową generała Czop-Wdoopa. Trzeba przyznać, zdjęcia robiły wrażenie. Te smugi laserów, te oślepiające błyski "Cycka", lśnienia osłony, wyładowania na krawędzi pól siłowych - i co najważniejsze - wspaniale oddana dynamika myśliwca w którym siedział Bogumił. Po prostu pierwsza klasa. Kiedy do podświadomości dzielnego Bucholtza dotarło iż cel osiągnął, wykonała ona w tył zwrot, to znaczy wraz z myśliwcem oraz przebywającym w nim ciałem Bogumiła, i poleciała prościutko ku "Biddonowi". Zadokowała i westchnęła zadowolona - potomek będzie miał co oglądać! Nie jest już skazany na "Wesołego Króliczka i jego Przyjaciół"...
Generał Czop-Wdoop powoli odzyskiwał swoje normalne kolory... Uff... Mała wroga jednostka znikła równie nagle jak się pojawiła. Zostało tylko jeszcze... No właśnie, co?? Tu spojrzał na ekran taktyczny... Niekonieczny personel mostka z zgrozą obserwował barwę zwierzchnika, która nagle zaczęła z powrotem zmieniać się na... Powód? Cóż, na wspaniałym, wysoce estetycznym i koniecznym ekranie taktycznym nie było śladu po wspaniałych myśliwcach floty. WSZYSTKIE zostały unieszkodliwione... OŻ...!!!!! To była kropka goryczy przepełniające czarę, staw, ocean wręcz, cierpliwości estetycznej generała Czop-Wdoopa...
- Mówi generał Czop-Wdoop - powiedział generał Czop-Wdoop grobowym tonem do komunikatora - wszystkie jednostki liniowe! Cel niekonieczny krążownik ziemian! ZNISZCZYĆ!!!!!!!!!!!!
Decyzja ta, jako wysoce nieestetyczne, martwiła i podwładnych i samego generała. Okoliczności były jednak jednoznaczne - bez floty własnej myśliwców, nie mogli nawet marzyć aby załatwić to w bardziej estetyczny sposób. Pozostało jedno - eksterminacja ciężkim sprzętem.
Dla Loosa świat stał się jasny, logiczny i przejrzysty. Wokół Stasia, który trząsł się jeszcze z śmiechu, po tym jak opowiedział mu pewien dowcip o damie z ciasną..., krążył fantazyjnie kolejny drink.
- Wiesz Stachu, fenomenalna rzecz ta Twoja kontrola grawitacji... - stwierdził Loos z zazdrością, obserwując jak "Tomasz", poprzez słomkę, znika w kudłatych czeluściach Stanisława. Kubeczek z alkoholem wisiał oczywiście do góry nogami...
- Uo! - burknął Biddon - ... cos jest z... bitwą...?
- Echm... mrmlco? - zdziwił się Wilbur, zajęty konwersacją z nowymi, bardzo zresztą miłymi osobnikami. Staszek, Genio i Rajmond to równe i wesołe chłopaki, które, jakby mało było ich zalet, nie stroniły od trunków. W każdym razie od momentu kiedy poznały jego właściwości translacyjne.
- O tak - potwierdził Rajmond, najbardziej chyba zawiany pośród X15 - "Tomasz"! Jego barwa! Smak! Zapach! Działanie!! Uooo! Panowie! Toast za "Tomasza"!!!
- Tak jest! - krzyknął Loos - I za słomki! Popieram Rajmunda...
- Rajmonda - poprawił go Rajmond.
- Rajmonda - zgodził się Loos - Potrójny toast za Słomkę, Tomasza i Bitwy Kosmiczne!
Parę drinków później. "Tomasz" był alkoholem z którym trudno jest dyskutować. W zasadzie można było jego zachowanie nazwać "nazistowskim". Alkohol nazista! Jego zimne, błękitne spojrzenie, jasno dawało znać otoczeniu, czyli np. żołądkowi, neuronom czy wątrobie, kto tu rządzi i dlaczego.. Loos pamiętał pierwszą reakcję swojego organizmu, lecz, dziwna sprawa, "Tomasz" był nazizmem lubianym, nazizmem nad wyraz sympatycznym, takim walcem rozkoszy, przemocą przyjemność, obozem koncentracyjnym entuzjazmu. Ech, słowem, działanie "Tomasza", jak każdej wartościowej rzeczy, nie poddawało się jednoznacznemu opisowi, było samą ambiwalencją, wielością, ziszczonym marzeniem pokoleń ludzi pijących. Od pierwszego pra-człowieka, ojca fermentacji, który wypiwszy przez przypadek coś, co wgniotło go w ziemię i zawiązało jądra na ciasny supełek, szukającego potem przez lata tego co wypił. Trującego się, wyczyniającego cuda z płynami, odkrywającego wreszcie w podeszłym wieku istotę rzeczy - fermentację. Do współczesnych alkoholi wojskowych, będących szczytem chemii spożywczej, robionych z składników o których nie mówi się w gronie nawet największych twardzieli. Przeszłość i teraźniejszość alkoholu zbiegała się jak w soczewce w jednym jedynym, jaśniejącym chwałą i mocą produkcie - w "Tomaszu". On to był Absolutnym Alkoholem, nie może istnieć nic dalej poza nim, jest skończony, domknięty, pełny. Łączy gwałt i miłość, morderstwo i narodziny, kata i ofiarę, byt i nie byt. Jest zarazem burdelem i świątynią, dziwką i matką, dzieckiem i starcem, mądrością i głupotą. Logosem. Wszechświatem, nicością, antynomią i harmonią. Duchem i Ciałem. Bogiem i Szatanem. Rządzi i pozwala rządzić. Mówi i milczy. Tworzy i niszczy. Jest... Wszystkim. Reakcje jakie zachodzą po jego spożyciu, umykają każdym badaniom, nie znajdują wytłumaczenia w współczesnej chemii, fizyce i biologii. Jeśli idzie o głębie doznań psychicznych, to i tutaj nie narodził się taki co to mógłby przekazać choć sekundę z życia pod Jego wpływem. Bo tak jest kiedy człowiek i jego narządy wewnętrzne stają przed Absolutem...
|
|