Rozdział 3 - uwolnienie
Cipciuch poprowadził ich krętym labiryntem korytarzy, aż dotarli do ogromnego, jasno oświetlonego hangaru, w którym stał poszukiwany statek kosmiczny. Mienił się wszystkimi odcieniami metalu, wprost lśnił, widocznie Cipciuch lubił także czystość.
- Moja Mazepa! - krzyknął Prrry i miał właśnie biec w kierunku statku, kiedy ogromne stalowe kraty runęły na nich z gó-ry. Znów byli uwięzieni, ale przynajmniej wiedzieli, gdzie jest zguba. Kosmita wprost nie posiadał się ze szczęścia. Hrabia jednak nie podzielał entuzjazmu małego kolegi.
- Nie damy rady nic z nimi zrobić - powiedział dokładnie zbadawszy kraty. - Prymitywne, ale skuteczne. Co teraz masz zamiar zrobić, Cipciuchu? - zwrócił się do starego.
- Nie wiem. Jeszcze się nad tym nie zastanawiałem. Nadawalibyście się na sałatkę dla rekinów, ale niestety nie mam reki-nów. Może innym razem, he, he... - zaśmiał się rubasznie.
- Bardzo śmieszne - mruknął hrabia. - A tak naprawdę?
- Naprawdę to mam zamiar wyciągnąć od tego małego Marsjanina co nieco wiadomości o tym jego statku kosmicznym.
- Tylko nie Marsjanina - zaperzył się Prrry. - Pochodzę z Syriusza. A poza tym już mówiłem, że nic panu nie powiem.
- A za kufelek zimnego piwa? - kusił Cipciuch.
Kosmita pokręcił przecząco głową.
- No cóż... Nie to nie. W takim razie będziesz zmuszony patrzeć, jak rozbieram twój statek na kawałeczki - zaśmiał się sadystycznie.
- Nie zrobisz tego - powiedział niepewnie Prrry.
Ale stary Cipciuch już podchodził do maszyny i zaczął dłubać przy kadłubie. Przez jakiś czas patrzyli na niego w milcze-niu, licząc, że blefuje, ale kiedy na ziemię upadł z głośnym brzękiem kawałek pancerza, kosmita nie wytrzymał.
- Przestań!
- Słucham? - Cipciuch udał, że nie dosłyszał.
- Przestań! Wypuść mnie, a wszystko ci pokażę.
- A nie uciekniesz mi?
- Przecież masz pistolet.
- No tak - zgodził się Cipciuch. - Zastanawia mnie tylko, dlaczego uległeś? Przecież statku i tak nie odzyskasz. Wiesz o tym.
- Ale przynajmniej ochronię go przed zniszczeniem.
- Aż tak go kochasz? No no... Jakie to wzruszające.
- Nie o to chodzi. To mogłoby być niebezpieczne, zwłaszcza gdyby zaczął pan grzebać przy napędzie.
- Ooo... To ciekawe - zainteresował się stary podchodząc do krat. - A cóż w nim takiego niebezpiecznego?
- W zasadzie sam się na tym nie znam, ale podobno to jest gorsze od bomby atomowej. No i bardziej delikatny. Nie chciałbym być w waszym układzie słonecznym, gdy pan chociaż go dotknie.
- Kitujesz.
- Założymy się?
- Eee... Może lepiej nie - Cipciuch tak jakby stracił trochę pewności siebie. - Dobra, wypuszczę cię, ale twoi przyjaciele zostaną tutaj. Jeśli wykręcisz jakiś numer, to oni... - wykonał znaczący gest dłonią po gardle.
- Ogoli ich pan?
- W pewnym sensie. Zgolę im głowy z karków.
- Nie radziłbym. Mogliby tego nie przeżyć.
- I o to chodzi - Cipciuch znowu się zaśmiał. - Wyłaź - otworzył kratę i wciąż trzymając wszystkich na muszce wypuścił Prrry, po czym z powrotem zamknął tę prowizoryczną celę.
- I co teraz? - westchnął hrabia, kiedy został sam ze swym lokajem. Popatrzył na Jana z nadzieją, że ten coś wymyśli.
- Czy życzy pan sobie cygaro?
- A na cholerę mi teraz cygaro? Chociaż... zaczekaj. To jest dobra myśl. Dawaj jedno - odgryzł końcówkę i zaciągnął się na sucho. - schowaj tę zapalniczkę, durniu - syknął. - Jakby co, to nie masz jej przy sobie.
- Ależ panie hrabio...
- Zamknij się, durniu! Hej! Cipciuchu! - zawołał. - Możesz tu na chwilkę podejść?
- Czego chcesz? - stary z kosmita wchodzili już na statek, ale na głos hrabiego zawrócili. Prrry pierwszy, żeby był cały czas na widoku i nie wykręcił żadnego numeru.
- Masz może ognia?
- A co? Twój służący zmoczył ze strachu zapałki?
- Nie. Po prostu zapomniał. Stary już jest i głupi.
- Ależ... - Jan próbował protestować, ale umilkł kopnięty przez hrabiego w kostkę.
- Powinieneś go wymienić na nowszy model - Cipciuch zaśmiał się ze swojego dowcipu.
- Dam ci doskonałe zagraniczne cygaro, jeśli tylko poczęstujesz mnie ogniem. To chyba uczciwe, co?
- Jak dla kogo. Ty na tym interesie więcej stracisz, niż zyskasz. Ale skoro tak ci zależy...
- Bardzo mi zależy. Każdy ma swój nałóg, a ja już dłużej nie mogę wytrzymać.
Cipciuch podszedł do krat i wyjąwszy z kieszeni pudełko zapałek, rzucił hrabiemu.
- Obsłuż się... - nie dokończył, gdyż Prrry nagle skoczył i ugryzł go mocno w rękę, w której trzymał pistolet. Broń upadł na ziemię tuż obok krat i wypaliła rozrywając hrabiemu cygaro tuż przy ustach.
- Szlag by to... - jęknął słabo pobladły ze strachu Niepomucen. Zachwiał się i upadłby, gdyby nie wierny służący, który podtrzymał hrabiego.
- Wszystko w porządku panie hrabio? - spytał troskliwie lokaj.
- Tak, tylko... zesrałem się. I to dokładnie.
- Och nie, panie hrabio. Tylko nie to. Jesteśmy zamknięci w takiej ciasnej celi...
Tymczasem Prrry wciąż tkwił zębami w ręce Cipciucha, chociaż ten machał nią na wszystkie strony, usiłując pozbyć się kosmity. Bez skutku. Prrry mimo kilkukrotnych uderzeń głowa o ziemię trzymał mocno.
- Możesz go puścić! - usłyszał w pewnej chwili głos hrabiego Mordokleja. Posłusznie uwolnił rękę Cipciucha i odskoczył kilka metrów na bok przed jego ewentualnym odwetem. Niepotrzebnie, gdyż poszkodowany siedział spokojnie i ściskał bolą-ca rękę. Poza tym hrabia celował w niego z jego własnego pistoletu.
- A ty wypuść nas - hrabia zwrócił się do Cipciucha.
- Niby z jakiej paki? - próbował oponować stary.
- Niby z takiej, że muszę iść zmienić spodnie. A jeśli będziesz się stawiać, to mały... znaczy się Prrry ugryzie cię w drugą rękę. Jasne? - Kosmita na dowód słów hrabiego odsłonił zęby i zawarczał. Gdzieś wyczytał, że to robi wrażenie na ludziach.
- Taaa... - mruknął Cipciuch i podszedł do znajdującego się w ścianie przełącznika i nacisnął przycisk. Kraty powoli wje-chały do góry uwalniając hrabiego i jego lokaja, który od razu odsunął się od swego pracodawcy na neutralną odległość.
- Jeszcze tylko otworzysz ten swój bunkier, żebyśmy mogli odlecieć i będziemy kwita.
- Jak to kwita? A co ja będę z tego miał? Na razie jestem stratny.
- Ach tak, zapomniałbym. Masz, obiecałem ci - hrabia rzucił Cipciuchowi cygaro i zapałki, które tamten złapał zdrową ręką. Dwie rzeczy na raz. Nieźle jak na takiego starego. Hrabia był pod wrażeniem.
- A teraz otwieraj.
Cipciuch westchnął ciężko, ale pstryknął kilkoma przełącznikami i cały strop hangaru począł się rozsuwać. Hrabia po-trzymał jeszcze przez chwile Cipciucha na muszce, aż strop otworzy się na całą szerokość, w razie gdyby stary nagle zmienił zamiar, po czym szybko wbiegł na statek, gdzie Prrry już się przygotowywał do startu.
Wystrzelili gwałtownie do góry i zawiśli przez moment nad hangarem, który już zaczął się zamykać. Sztuczna trawa po chwili wszystko zakryła.
- Jego łąka - mruknął domyślnie hrabia. - Wiedziałem, że coś z nią nie tak. Spryciarz z tego Cipciucha.
- Podrzucę pana hrabiego do pałacu - zaproponował kosmita - i wysadzę koło głównego wejścia. Zgoda?
- Mam inną propozycję. Nie chciałbym, żeby pan leciał po nocy, bo to niebezpieczne i łatwo o wypadek. Więc może by pan przenocował u mnie, Prrry? Zaraz każę przygotować najlepszy pokój, będzie pan moim gościem.
- Hmm... Bardzo kusząca propozycja. Ale nie chciałbym nadużywać gościnności pana hrabiego...
- Ależ to żaden kłopot! - zaoponował hrabia Niepomucen. - Będę zaszczycony, jeśli zechce pan u mnie zostać!
- W takim razie przekonał mnie pan. Zostaję. Gdzie zaparkować?
- O... tam. Za ta limuzyną. Tylko proszę nie porysować lakieru. Zmieści się pan?
- Czy ja się zmieszczę? - kosmita udał obrażonego. - Od urodzenia jestem zawodowym pilotem. Mógłbym z zamkniętymi oczami...
- Lepiej niech pan je otworzy, proszę.
Kosmita zmniejszył wysokość i powoli wsunął się za limuzynę. Potem ostrożnie posadził statek na podjeździe przed głównym wejściem do pałacu. Przez chwilę zatrzęsło, ale Prrry już gasił silniki. Następnie wyłączył światła i na zewnątrz zapanowały nieprzeniknione ciemności. Gdyby znajdowali się w Egipcie, można by stwierdzić, że to były egipskie ciemności, ale...
Kosmita otworzył właz i mogli opuścić statek. Hrabia z wiadomych powodów z ulgą odetchnął świeżym nocnym powie-trzem, podobnie jak pozostali, i krytycznym okiem spojrzał na kurniki doszczętnie zgniecione przez rufę statku. Maszyna była większa, niż przypuszczał, ale nie chciało mu się już tego komentować. Przynajmniej limuzyna był cała. Prrry był rze-czywiście doskonałym pilotem, wylądował dokładnie dziesięć centymetrów za tylnym zderzakiem.
Hrabia schował linijkę do kieszeni i pomógł kosmicie przymocować statek grubym łańcuchem do krat studzienki ścieko-wej. Tak dla pewności, gdyby staremu Cipciuchowi albo komuś innemu przyszły go głowy jeszcze jakieś głupie pomysły. Prrry sprawdził kłódkę i schował klucz.
Weszli do pałacu.
Świt rozjaśnił pokoje złotymi promieniami słońca już o piątej, a może nawet trochę wcześniej, jednak życie towarzyskie w pałacu hrabiego Niepomucena Mordokleja rozpoczynało się zwykle koło dziesiątej. Tak było i tym razem.
Śniadanie tradycyjnie składało się z naleśników, które hrabia wprost uwielbiał i ogromnego kufla mleka, bez którego hra-bia nie wyobrażał sobie śniadania. Bywały dni, kiedy zamiast mleka życzył sobie kakao, ale w gruncie rzeczy chodziło o to samo.
Hrabia pokazał gościowi swoją ulubioną potrawę z naleśników. Posmarował okrągłą powierzchnię warstwą dżemu tru-skawkowego, a następnie zawinął w rulon i wsunął do ust niczym cygaro. Kosmita był zachwycony tym pomysłem, toteż czym prędzej uczynił to samo. Naleśnik nawet smakował lepiej.
Śniadanie zjedli w milczeniu. Kiedy jednak po posiłku Jan tradycyjnie przyniósł szklanki zimnego piwa, Prrry nie wy-trzymał.
- Skąd pan hrabia bierze ciągle tyle piwa? Ma pan gdzieś mały browar czy co?
- Browar? Mam gdzieś browary. Są do kitu - Hrabia zaśmiał się dobrodusznie. - Ja mam coś lepszego. Chodźmy, pokażę panu.
Wyszli na taras, skąd rozciągał się widok na ogromny ogród, w którym wysokie żywopłoty tworzyły skomplikowany labi-rynt. W samym środku rosło wysokie, widoczne z tarasu drzewo. Hrabia zaprowadził kosmitę do drzewa. Było dziwne, trochę przypominało dąb, trochę sosnę i jeszcze kilka innych gatunków. Korę miało gładką, a wśród gęstych igieł i liści gdzienieg-dzie widać było zielone szyszki.
- To jakaś odmiana chmielu? - zapytał Prrry.
- Skąd. Nic podobnego. Poza tym chmiel nie jest drzewem. To specjalna, bardzo rzadka odmiana. Ja to nazywam drze-wem perłowym. Proszę spojrzeć.
Hrabia podszedł do drzewa, wziął do ręki stojący nieopodal kufel i odkręcił wbity w korę niewielki kranik. Do kufla spły-nął złocisty, pieniący się napój.
- Proszę spróbować - hrabia podał kosmicie kufel.
- Piwo! - wykrzyknął Prrry spróbowawszy. - Na księżyce Proximy, najprawdziwsze piwo!!!
- Mam cały sad takich drzew - powiedział z dumą hrabia. - Każde jest warte niewyobrażalną ilość pieniędzy. Ale i tak z trudem zaspokaja moje potrzeby. I jest bezalkoholowe - hrabia znacząco mrugnął okiem.
- Coś wspaniałego - westchnął Prrry. - Mogę prosić o jeszcze jeden kufelek?
Dochodziło popołudnie, kiedy statek kosmiczny uniósł się nad posiadłość hrabiego Niepomucena. Przez chwilę wisiał nie-ruchomo, po czym gwałtownie wzleciał do góry i znikł wśród chmur. Hrabia z lokajem jeszcze długo machali rękami na pożegnanie. Wreszcie przestali, kiedy się zorientowali, że minęła godzina.
- Janie.
- Tak panie hrabio.
- A może dla odmiany zakupimy krzewy spirytusowe?
KONIEC
Czerwiec - 2000
|
|