To nie było trudne zadanie - zebrać wszystkich w jednym miejscu. Właściwie rzecz biorąc nie było ich zbyt wielu. Ot, ilość wystarczająca do wypełnienia jednej z pobliskich dolin. Cóż, spóźniliśmy się trochę i reszta nie doczekała. A i ci co pozostali, nie wyglądali szczególnie. Przy naszych śnieżnie białych uniformach, wydawali się być zwykłą bandą łachmaniarzy.
Kłopoty zaczęły się przy załatwianiu wszystkich niezbędnych formalności i załadunku. Żaden z tych uwalanych popiołem i sadzą ludzi nie chciał posłusznie spełniać naszych poleceń. Nie słuchali gdy mówiliśmy, że każdego musimy sprawdzić oddzielnie, i tylko pojedynczo będziemy ich wpuszczać na statek. Nie rozumieli, że to wymagania samej góry. Płaczom i krzykom nie było końca.
Jakby tego było mało, właściwie każdy z nich próbował przemycić na pokład jakieś prywatne pamiątki, zapiski, przedmioty z którymi nie rozstawali się przez całe życie. Robili to, choć mieli świadomość, że później, gdy już skończymy załadunek, otrzymają wszystko co będzie im potrzebne.
Pamiętam jak kłóciliśmy się z jakąś staruszką, próbującą wnieść do doliny zdechłego kanarka. To był dopiero cyrk. Nigdy nie widziałem tak zawziętej kobieciny. Gdyby ode mnie to zależało, to może jeszcze coś by się dało zrobić. Ale przecież nie mieliśmy wyboru, wszystko musiało przebiegać zgodnie z wyznaczonym planem. Nie mogliśmy popełnić najmniejszego nawet błędu, bo inaczej cała akcja wzięłaby w łeb.
Buchnął dym i ogień, pojazd wzniósł się majestatycznie ponad pokrytą pyłem dolinę. Na chwilę zawisł w powietrzu, jak gdyby zmagając się z ziemskim przyciąganiem, po czym, zwyciężywszy w tej konfrontacji, uniósł się w przestworza.
W dolinie start wywołał potężną wichurę rozwiewającą resztki spalonych zdjęć, wstążki, zwęglone szczątki listów. Siedzący u wrót doliny człowiek oparł czoło o trzonek siekiery, po twarzy ciekły mu łzy - jedyny, który nie chciał porzucić wspomnień.
W końcu udało się załadować wszystkich na pokład. Zamknięto grodzie powietrzne. Opuściliśmy już atmosferę planety. Nareszcie mogliśmy spokojnie odetchnąć, już nic nie mogło zakłócić przebiegu akcji. Wszystko zważone, zmierzone zgodnie z obowiązującymi normami, dokładnie tyle ile można, bez żadnych zbędnych dodatkowych obciążeń. Wyłącznie ludzki ładunek. Przecież mamy ścisłe ograniczenia wagowe. Wybieraliśmy tylko najlepsze jednostki, a i tak przekroczyliśmy limity. A tu jeszcze każdy, dosłownie każdy, próbuje wnieść tu coś co przypominałoby mu dom. A gdzie niby mielibyśmy pakować te wszystkie śmieci ze świata, który wkrótce przestanie istnieć.
Potwornie trudno przeprowadzać ewakuacje zagrożonych planet. Ech... Po prostu szkoda słów.
|
|