Przed naradą Franz pomagał Mario pakować próbki w mniejszej kopule. Ładowali pojemniki do transportowych kratownic. Precyzyjna, nudna robota. Założyć pojemnik do gniazda, puścić etykietę z opisem przez oko czytnika, nakleić kodową etykietkę na pojemnik i tak w kółko. Nie mieli akurat wolnych automatów, zresztą teraz Franz wolał skupić się na pracy fizycznej. Mario próbował coś nucić, ale niezbyt mu wychodziło, potem odezwał się.
- Franz, dlaczego poszedłeś do Korpusu?
- Zwyczajnie. Nie mówiłem ci? Chyba mówiłem. Na tej imprezie zapoznawczej mówiłem. Ale fakt, spiłeś się wtedy strasznie. Pamiętasz dziewczynę, co się do ciebie kleiła? Tę z Kontroli?
- Nie pamiętam. Tylko kaca z następnego dnia.
- Aha. Przecież opowiadaliśmy ci później. Chciała cię zaciągnąć do hotelu, ale nie mogłeś chodzić. Strasznie się nawaliłeś tymi smartami.
- Zapomnij o tym. Powiedz lepiej, o co chodziło z Korpusem.
- Normalnie. Niezbyt pasowałem do tej całej Apoteozy Rodziny Restytuowanej, rzygać mi się od tego chciało, no, to zacząłem szukać roboty poza Ziemią. No i tak wyszło.
- Nie poszedłeś do Obcych?
- Poszedłem. Oblałem wstępne testy.
- Ja też - Mario uśmiechnął się melancholijnie. - Swoją drogą, ty jeden z załogi pasowałbyś mi na Obcego.
- To ma być komplement?
- Sam nie wiem.
Franz uśmiechnął się smutno.
- A ty? Jak ty wylądowałeś w Korpusie?
- Myślałem że wiesz. Jako zastępca dowódcy.
- Nie.
- Kategoria genetyczna E. Tylko tak mogę mieć dzieci. Muszę udowodnić swoją przydatność dla społeczeństwa, mimo kiepskiego genomu.
- Przepraszam.
- Nie ma sprawy. Przyzwyczaiłem się do bycia podczłowiekiem.
- Nie na pokładzie.
- Jasssne.
- Jest w naszej załodze ktoś z kategorią K. Kilka osób o tym wie. Zauważyłeś coś?
- Nie. Mogę wiedzieć, kto to jest?
- Nie.
Mario milczał chwilę, nie wiedząc, co powiedzieć. W niektórych koloniach ludzie kategorii K poddawani byli natychmiastowej eutanazji. Nie w Układzie Słonecznym, ale tu, mimo starań rządu, byli wyraźnie dyskryminowani.
- Nawet lepiej. A swoją drogą, aż dziw bierze, że z tej zbieraniny udało się złożyć jakąś załogę.
- Jakąś - ton Franza nie pozostawiał wątpliwości, co myśli o współpracownikach.
- Fakt, nie wytrzymują wiele. Zwłaszcza dziewczyny. Ale sam wiesz, kto idzie do Eksploracji.
- Wiem. I tak jest nieźle. Piotr opowiadał mi o kilku swoich poprzednich lotach.
- Znasz... znałeś naszego dowódcę prywatnie?
- Trochę. Jeszcze z poprzedniego lotu. Na Lalande.
- Który to twój: trzeci?
- Drugi. Pewnie ostatni.
Na kanale grupy dowodzenia Matterhorn ogłosił udostępnienie zapisów rejestratorów bezpieczeństwa. "Są zapisy video. Wszystkie. Sami zobaczcie". Franz zostawił kratę z próbkami, spiął się dotykowo z retransmiterem kopuły. Mario popatrzył tylko dziwnie i mruknął "sam dokończę". Franz podłączył się do nadawanej przez Matterhorna transmisji.
Ujrzał wąski centralny korytarz w pierwszym lądowniku; w głębi, w grodzi, stalowe drzwi do kokpitu, na bocznych ścianach śluza i miniaturowy gabinet dowódcy. W tym lądowniku, w dwójce zamiast gabinetu był duży syntezator, apteczka i schowki ze sprzętem. Drzwi do mesy i kwater nie było widać, nad nimi znajdowała się kamera. Ze śluzy wyszedł dowódca w rozszczelnionym już kombinezonie, niósł płaską paczkę zawiniętą w foliowe opakowanie do dużych próbek bio. Otworzywszy gabinet, położył paczkę na widocznym przez drzwi blacie. Wróciwszy do śluzy, zdjął kombinezon, przypadkiem uderzył ręką we framugę. Zamarł na chwilę, łącząc się z komputerem, beznamiętny głos sprawdzającego dziennik systemu Matterhorna skomentował "sprawdza czy jest ktoś na pokładzie", po czym wszedł do gabinetu. Przez otwarte drzwi było widać, jak otwiera czarną kopertę z folii (komentarz: "wcześniej wyłączył alarm skażenia bio") i rozkłada na pulpicie płaskie, prawie prostokątne kształty. Przyjrzał im się dokładnie, po czym rozłożył je drugą stroną na aktywnej części blatu. Matterhorn skomentował obszerniej: "To są jakieś zapiski tubylców, przedtem do nich pojechał i po rozmowie dostał to od nich, wszystko jest w zapisach łazika. Teraz skanuje i tłumaczy." Program tłumaczący wyświetlił wyniki na blacie, ale dowódca natychmiast je zgasił. "Wszystkie dane o tym, co robił, szły na jego uprawnienia i zostały skasowane, nic się o tym nie dowiemy. Obserwowana szybkość działania tłumacza wskazuje na język o znanej strukturze." Przejrzał je chyba na dostępie bezpośrednim, przez kilkanaście minut trwał w skupieniu podłączony - Matterhorn to przewinął. Potem wstał, otworzył szafkę nad pulpitem, wyciągnął z niej jedyną na statku butelkę wódki i szklankę, nalał po brzeg, wypił duszkiem. Otrząsnąwszy się jak pies, zapakował szarozielonkawe zapiski z powrotem do foliowej koperty i skierował się w stronę rufy lądownika. Ujęcie przeskakiwało: mesa, korytarzyk między kwaterami, znowu przeskok, siłownia. Sięgnął do zamkniętej grodzi, zastartowały migacze i syreny, ale nie było tam nikogo poza dowódcą, kto mógłby to słyszeć. Gródź wpuściła go do pomieszczenia zerowego. Tu zapis był pełny, z audio, słyszeli ciężki chrapliwy oddech oraz kroki na twardej, ceramicznej wykładzinie. Stał przez chwilę nad zaplombowaną konsolą ręcznego sterowania reaktora, przeciągnął rękę po bezpiecznikach butli magnetycznych. Ujął jedną z dzwigni bezpieczników i - nie zwalniając blokady - szarpnął. Pisnął ostrzegawczy brzęczyk. Później odwróciwszy się, oburącz łapiąc za oba uchwyty pokryw, otworzył czarną dziurę, oficjalnie - 'zasobnik podwyższonego bezpieczeństwa do wyłącznej dyspozycji dowódcy'. Pokrywy zewnętrzne odeszły z łatwością. Włożył w szczelinę czytnika klucz i położył dłoń na złączu - po chwili, jakby z ociąganiem rozsunęły się poczwórne, wewnętrzne osłony. Na wysięgniku wyjechał mały aluminiowy kontener. Dowódca umieścił w nim przyniesiony pakiet, zakręcił wieko i odepchnął wysięgnik. Metalowe ramię płynnie wróciło do swego gniazda na dnie czarnej dziury. Po wyjęciu klucza wewnętrzne pokrywy zamknęły się same; zewnętrzne, z głuchym stukotem zaskakujących rygli, zatrzasnął dowódca. Od tej chwili czarną dziurę otworzyć mogli dopiero na Ziemi. Stał tam przez chwilę patrząc na czerwoną, migającą LEDę zamka, potem wrócił do gabinetu. Wywołał edytor, napisał kilkanaście słów, zastanowił się chwilę, napił się jeszcze wódki i wyłączył pulpit. Przez kilka minut siedział nieruchomo wpatrując się w zamknięte drzwi śluzy, potem sięgnął do swojej szafki wyposażenia. Wyciągnął pistolet, metodycznie załadował baterię i magazynek, ustawił typ amunicji, po czym, nie wypadając z rytmu odmierzonych ruchów, strzelił sobie w skroń. Matterhorn przerwał przekaz w momencie kiedy ciało waliło się na podłogę. W miejsce obrazu z kamery wskoczyło środowisko robocze Franza.
- Jakieś komentarze? - na ogólnym kanale odezwała się Jowita.
- Ja mam jeszcze coś - mechaniczny głos Matterhorna nie objawiał żadnych uczuć. - Widzieliście, zostawił list w systemie. Znalazłem przed chwilą.
- Dawaj.
W polu widzenia Franza rozwinęła się zielonkawa świecąca ramka. Wewnątrz zajaśniały słowa:
Całe życie poświęciłem celowi, który dzisiaj okazał się fałszywy.
Chcę spróbować jeszcze raz.
I ręcznie nakreślony podpis. Po chwili milczenia pierwszy odezwał się Kiel.
- Czas na dyskusję grupy dowodzenia.
- Moment, zaraz podłączę się znowu. Muszę przejść do kokpitu.
Franz rozłączywszy się, szybko przeszedł foliowym tunelem do lądownika. Zamknął i zablokował drzwi do kokpitu, umocował za uchem szerokopasmowy przekaźnik, podłączył się do systemu. Włączył się na kanał grupy dowodzenia, dyskusja już trwała. Zamknąwszy oczy, wydał szczepionce polecenie przejścia na pełną symulację. Z ciemności rozwinął się przed nim obraz fantomowej sali narad. Mówiła Leslie.
- ..startować zaraz.
- Po co? Nie wiemy o co chodzi - to Kiel.
- Regulamin.
- Regulamin mówi wyraźnie o śmierci członków załogi ORAZ zagrożeniu.
- Bez powodu w łeb sobie nie palnął.
- Jakby było jakieś zagrożenie, to by nas chyba ostrzegł w liście.
- Jakby było jakieś zagrożenie, to by się nie zabił - odezwał się Franz.
- Skąd wiesz?
- Bo go znałem. Cholernie twardy facet. Raz wyciągał swoich ludzi na sprzężeniu bezpośrednim, niewielu by się na to zdobyło.
- Bo niewielu ma takie szczepionki. Takie, które na to pozwalają. A on też nie był taki twardy. Co według ciebie miał znaczyć ten list?
- Nie wiem, do cholery. Kiel, czy ty myślisz, że ja znałem go jak klona?
- Zostawmy to - włączyła się Jowita. - Wyjścia są trzy: startujemy zaraz, startujemy tak, jak było ustalone, lub kontynuujemy misję.
- Leslie, czy start teraz ma sens?
- Nie. Mówiłam wcześniej, na początku narady, mogłeś słuchać od początku Franz, mamy ponad dwa miesiące do naładowania bramy na nominalny zasięg, a my właściwie potrzebujemy pełnego, żeby nie tłuc się potem, po skoku, rok w tej trumnie - w głosie energetyczki słychać było rozdrażnienie. - Czyli trzeba jeszcze z miesiąc co najmniej doliczyć. Im więcej, tym lepiej.
- A co z tymi zapisami łazika? Jowita?
- Niewiele tam jest, pojechał do tubylców i dostał od nich to, co widziałeś. Potem nie chcieli już z nim gadać. Pojechał do nich, bo po pierwszym spotkaniu z nami nie chcieli się kontaktować. Jakoś dziwnie reagowali, rysowali tylko jakieś dziwactwa na ziemi. Pokazaliśmy mu to, zapisy z oka; mówił, że chce jedną rzecz sprawdzić, bo coś mu to przypomina. Porozmawiaj z Kielem, on się nimi zajmował.
Franz włączył moduł nawigacyjny swojej szczepionki, lewą ręką przesunął okno kontrolne tak, żeby nie zasłaniało Kiela i zaczął liczyć. Odezwał się po chwili.
- Jeśli wystartujemy trzy tygodnie po naładowaniu bramy, mamy optymalną trajektorię, niecały miesiąc lotu. Wcześniejszy start nie ma zbyt wielkiego sensu, to, co zyskamy na starcie, tracimy na orbicie dojściowej do bramy. A potem będziemy już blisko Układu. Jak wygląda z programem wyprawy?
- Poczekaj chwilę - odezwała się Jowita. - Według tego, co mamy w sieci, mamy zrobioną całą pierwszą fazę i początki drugiej, przez trzy miesiące chyba zdążymy z fazą drugą. Trzecia i tak jest opcjonalna. Głosujemy?
- Chyba nie ma po co.
- Ja mam zastrzeżenie - fantomatyczna Leslie uniosła rękę. - Żadnych kontaktów z tubylcami. Tak, jak mówi regulamin: "W razie wątpliwości co do postaw lokalnych psychozoików, unikać kontaktów".
- Jakieś sprzeciwy? - Jowicie odpowiedziała cisza. - Wilhelm, czemu ty nic nie mówisz?
- A co mam sobie język strzępić?
- Przecież ty już nie masz języka.
- Fakt, zapomniałem. Zgadzam się ze wszystkim, co tu powiedziano.
- Dobra. Przekażcie załodze ustalenia.
Odezwał się Franz.
- Czy przekazujemy reszcie załogi treść listu?
- Moim zdaniem tak, bo i tak się dowiedzą. Jak myśli reszta? - Jowita powiodła wzrokiem po widmowej sali. Nikt się nie sprzeciwił. - Zatem koniec sesji.
*
Dalsze badania niewiele dały, poza olbrzymią ilością obojętnych danych przeznaczonych do analizy już na Ziemi. Tubylcy ich ignorowali bądź unikali. Napięcie wśród załogi rosło powoli, lecz zauważalnie. Nadejście terminu startu przyjęli z ulgą. Kiedy Aloe ostatni raz wyszła z lądownika sprawdzić, czy zebrali wszystkie pozostałości obozowiska, czuła jednocześnie żal i ulgę. Obeszła teren bazy, potem odwróciwszy się, spojrzała na lądownik, podnoszący się powoli do pozycji startowej. Na horyzoncie falowały niebieskozielone zarośla i 'las'. Podniosła z ziemi zapomnianą skrzynkę do próbek. Rozejrzawszy się jeszcze, skierowała z powrotem do statku, który przyjął już pionową pozycję. Wspięła się do tylnego włazu, po czym stojąc już w otwartej śluzie, ostatni raz spojrzała za siebie. Za godzinę będzie tu plama wypalonej odrzutem pustyni. Za godzinę wszystko to stanie się wspomnieniem, będą już w drodze do domu. Zatrzasnęła za sobą klapę włazu. Za godzinę mieli dokować przy orbiterze.
*
Pokładową noc przed skokiem Franz przeleżał bezsennie. Bał się tego skoku, bardziej niż któregokolwiek wcześniej. Po głowie krążył mu nieustannie obraz tego, co się dzieje, jeśli podczas inicjacji skoku wypadają obwody sterujące grawiterem. Wtedy, kiedy nie można już przerwać sekwencji wzbudzania bramy. System statku przerzuca wtedy sterowanie na specjalizowane sekcje szczepionek - i mózgi pilotów, wpina się podkorowo. Jeśli skok się uda, z szoku wychodzi mniej-więcej jedna trzecia. O pozostałych, którzy nie wytrzymali końskiej dawki stymulatorów mających przyspieszyć pracę mózgu, mówi się, że "oddali duszę za sprawę". Ale mówi się bardzo rzadko. Ryzyko zawodu pilota. Nieśmiertelni brali je na siebie tylko wtedy, kiedy 'aksolotli', jak nazywali żywych ludzi, na pokładzie już nie było.
Zmęczony miotaniem się po twardym, zdrowotnym posłaniu ubrał się i półprzytomny poszedł do sterowni. Usiadł na swoim fotelu, podłączywszy się bezpośrednim sprzęgiem do systemu nawigacyjnego, zaczął testować komputer, sterowania grawitera, dublowanie głównej i awaryjnej magistrali infosfery statku. Dopiero tam zasnął.
*
Zamknięty w swojej kajucie Marek wył niezrozumiale. Jowita trzymała włókninowy kompres na podbitym oku. Reszta załogi kręciła się po mesie orbitera wpadając na siebie.
- Na szczęście nie miał wprawy w poruszaniu się w ćwierć G.
- Ty też, nie zdążyłeś go złapać - zauważyła zgryźliwym tonem socjotechniczka. Franz pozostał niewzruszony.
- Ale zachowałaś oko, bo wybiłem mu z ręki widelec. Oszczędziłem ci regeneracji i przeszczepu.
- Co mu się właściwie stało. Co mu zrobiłaś? - kiedy Marek rzucił się na Jowitę, Mario akurat wyszedł na chwilę do swojej kajuty.
- Nie wiem, mój drogi Mario, nie mam pieprzonego pojęcia. Nie prowokowałam go do czegokolwiek, jeśli o to ci chodzi.
- Strasznie się religijny zrobił ostatnio - Aloe ręcznym oczyszczaczem sprzątała rozchlapane główne danie, syntetyzowanego kurczaka po nepalsku z ryżem. Ssawka ciągle zatykała się grudami lepkiego ryżu. - Wczoraj coś mówił o proroczych snach.
- Aha, wzywa wszystkich bogów jakich zna i po kolei - ton głosu Franza emanował cynizmem. - Co na to nasi lekarze? - zwrócił się do Aloe.
- Przecież jestem w zasadzie tylko sanitariuszką, mnie nie pytaj - warknęła.
- Wygląda to na jakąś psychozę. O podłożu religijnym. Zbadamy, zobaczymy - ze ściennego ekranu odezwała się Lidia. - Przez szczepionkę mu wysokorozdzielczego EEG nie zrobię.
- Psychoza. Tyle, to i ja wiem. Fajnie. Co z nim zrobimy? - Franz wrócił do konkretów.
- Będziemy trzymać w zamknięciu? Tam mówi regulamin. Izolować. - Leslie znała regulamin na pamięć.
- Ja nie wytrzymam siedmiu miesięcy tego wycia - Jowita wskazała na drzwi prowadzącego do kwater korytarza zza których dochodziło gardłowe hałłakowanie.
- Chyba nie będzie wył cały czas.
- Mam nadzieję. Zedrze sobie głos. A ściany tu są prawie z papieru.
- I będzie charczał a nie wył. Może by tak nie trzymać go w zamknięciu?
- A mamy inne wyjście?
- Lodówka. Tak jest w regulaminie.
- Aha, akurat. Leslie, przecież wiesz, że ożywiają potem jednego na pięciu, w porywach jednego na trzech. Nie będę brała sobie na głowę wyroku za współudział w morderstwie. Chyba, że sam się położy - Jowita wzruszyła ramionami.
- Nie położy się. Ma misję od Boga.
- Od którego? - siedzący w kącie Kiel odezwał się po raz pierwszy od początku awantury.
- Nie wiem. Nie mówił. Nie sądzę, żeby to było dla niego istotne.
- Może by go uśpić?
- Czym?
- Są jakieś usypiacze w apteczce. Albo w katalogach syntezatorów.
- Niby są. Tylko, że spec od syntezy właśnie ześwirował i dostęp jest tylko do legalnych środków - Leslie machnęła ręką.
- Przecież 'sygnet' może otworzyć wszystkie receptury.
- Niby może. I co, będziemy trzymać go w narkozie siedem miesięcy?
- Tyle nam zostało skoku. A jeszcze po? Czyli właściwie to dziewięć - dziesieć, zresztą, zależy od tego, gdzie w układzie wyjdziemy do normalnej przestrzeni. I kiedy będzie tranzytówka. A może Lidia coś poradzi?
- Według mojej oceny, osiem miesięcy - niespodziewanie powiedział Franz.
Odezwała się Lidia.
- Mogę go trochę uspokoić, ale na dłuższą metę nie jest to dobra metoda. Można mu coś tak uszkodzić.
- Możesz mu teraz coś zadać? Tymczasowo?
- Spróbuję. Poczekajcie - lekarka zerwała wizję.
Po chwili hałłakowanie ścichło, natężając słuch usłyszeli mantrę.
- Na razie więcej nic nie zrobię - obraz Lidii powrócił. - Gdyby podłączyć go do stanowiska diagnostycznego, mogłabym to nałożyć na stałe.
- Chyba przywiązać. Później. Na razie dobre chociaż i to.
- Co za dom wariatów - Inez spróbowała demonstracyjnie wyjść z pomieszczenia, trzaskając drzwiami. Co przy ćwierci ciążenia kiepsko się jej udało, z rozpędu za drzwiami wpadała na przypięty do ściany korytarza stosik zaplombowanych pojemników z puszkami awaryjnych żelaznych racji. Magazyn był pełen skrzyń z próbkami, a to, co w nim leżało przedtem, rozproszyli po całym statku. Mieli je wynieść do lądowników, ale w zamieszaniu podczas startu nie było na to czasu.
*
Zakończenie skoku poszło gładko. Kiedy szarość na ekranach zewnętrznego podglądu ściemniała, a po wyłączeniu grawitera powróciło pełne zasilanie, w mesie, gdzie siedzieli wszyscy, poza pilotami i nawigatorami, dało się słychać westchnienia ulgi. Później odezwał się Franz - nawigacja złapała pozycję. Mieli jeszcze trzy tygodnie lotu do granicy strefy wyjściowej. Później przejmie ich wysłana przez Kontrolę tranzytówka. "Później" - może za miesiąc, może za pół roku.
Nawet z Markiem nie mieli wielkich problemów w czasie skoku; Matterhorn wymyślił sposób i znalazł odpowiednią szczepionkę w syntezatorze. Większość czasu Marek był zamknięty w swojej kajucie, przytłumiony stymulacją korową szczepionki. Na posiłki, na sprzężenie bezpośrednie włączał się Wilhelm i wychodził z Markiem z zamknięcia. Matterhorn nie mógł sam tego robić, bo jako mędrzec nie miał struktur umysłu odpowiedzialnych za sterowanie ciałem.
Po wejściu w przestrzeń Układu, natychmiast wysłali raport do dowództwa Eksploracji. Po osiemnastu godzinach nadeszła odpowiedź - przebieg wyprawy objęto klauzulą tajności, pierwsza tranzytówka na Ziemię będzie ich - za trzy tygodnie. Najgorzej przyjęli cenzurę: właściwie blokadę połączeń z rodzinami.
Tranzytówka - bezzałogowy rakietowy pchacz, przechwyciła ich jeszcze przed orbitą Jowisza. Połączenie odbyło się bez problemów. Na pokładzie był zapas normalnego jedzenia, wszyscy obżarli się prawdziwą samogrzejną pizzą. Później losowali, kto ma przenieść się do kajut na tranzytówce. Przerzucili część paliwa z pchacza do orbitera, sprawdzili przygotowanie statków do przyspieszeń. Potem piloci dali czadu ze wszystkich silników. Kilka godzin pod 4g, następnie tydzień pod półtora. Było to męczące, ale pierwsze dni zrekompensował im luz. Nie musieli już patrzeć na siebie przy posiłkach. Właściwie, poza pilotami, wszyscy odpuścili sobie obowiązki pokładowe, niewiele było zresztą do roboty. Zapakowali tylko Marka do izolatki na tranzytówce. Na szczęście dźwiękoszczelnej.
Dysonansem zakłócającym sielankę powrotu do domu była kłótnia Franza i Jowity. Skończyło się tak że Franz wrócił na pokład orbitera, zamieniwszy się z Kielem na kajuty, Jowita zaś została w pchaczu. Franz później zachodził na pchacz co jakiś czas, aby słuchać bełkotu Marka, unikając przy tym starannie możliwości natknięcia się na Jowitę. O to słuchanie zresztą się pokłócili. Aloe obserwowała to z zaskakującym dla niej samej uczuciem schadenfreunde.
Przy tej szybkości lot na Ziemię trwał cztery miesiące. Dwa tygodnie hamowania, dokowanie na orbicie księżycowej. Pół dnia na aklimatyzację na "stałym gruncie" orbitującej dookoła Księżyca stacji Korpusu, następnego dnia odprawa.
*
Zebrali się w tej samej salce, w której odbyła się oficjalna odprawa przed startem wyprawy. Tylko dwa fotele więcej były puste. Oficer nadzorujący misję już na nich czekał. Obok niego stał wysokiej klasy osobak, właściwie już android, z generalskimi dystynkcjami. Na prawej piersi miał plakietkę z nazwiskiem: Daniel Allard. Franz był zaskoczony, nie wiedział że dowódca Korpusu Eksploracyjnego jest nieśmiertelnym, ludzkim umysłem przelanym w maszynę.
Kiedy usiedli, zaczął major McFadden, oficer odpowiedzialny za ich misję.
- Wzywam grupę 'sygnet' załogi Minotaura do złożenia uprawnień.
Jowita, Kiel, Franz, Leslie i osobak Wilhelma wstali i podeszli kolejno do stołu odkładając do stojaka swoje klucze uprawnień. Znaczenie tego było bardziej symboliczne niż praktyczne. Po złożeniu kluczy, dowództwo może otworzyć system bezpieczeństwa statku i zmienić klucz dostępu. Wtedy zapisane w szczepionkach matematyczne cienie poprzedniego kodu przestaną mieć znaczenie. McFadden kontynuował.
- Dziękuję. Niniejszym misja FG110-3 zostaje uznana za zakończoną. Generał Allard jeszcze chciałby wam coś powiedzieć przed rozwiązaniem waszej załogi. Proszę bardzo, generale.
Pomrukując cicho mechanizmem, osobak wystąpił do przodu. Syntetyczny głos miał czysty i wyraźny.
- Dziękuję, majorze. Wszystko, co teraz powiem, objęte jest klauzulą najwyższej tajności. Nawet prezydent i parlament nie mają do tych informacji dostępu - pauza. - Zastanawiacie się pewnie, co się stało podczas waszej wyprawy. Próbujecie znaleźć przyczynę samobójstwa waszego dowódcy.
Milczeli. Generał kontynuował, powoli dobierając słowa.
- To, co wasz dowódca przysłał nam w kapsule bezpieczeństwa, nie było dla nas, dla dowództwa nowością. Niestety, nie mogliśmy wcześniej przygotować was na taki rozwój wypadków. Za chwilę wyjaśnię, dlaczego. To, co otrzymał wasz dowódca, to była pewna wiadomość. Sformułowana tak, że nie było żadnych wątpliwości co do jej pochodzenia. Zawsze jest tak sformułowana, ktokolwiek jest jej adresatem. Ta wiadomość jest kilkuczęściowa. Pierwszą częścią jest sama osoba nadawcy.
Przerwał na chwilę.
- Wiadomość, którą odczytał was dowódca, zanim zrobił to co zrobił, to wiadomość od... istoty wyższej. Od Boga.
Siedzieli nieruchomo, patrząc na niego. Po kilku sekundach Mario pochylił się do przodu i ukrył twarz w dłoniach. Aloe nie myślała o niczym.
- Tak, Bóg istnieje. Stwórca wszechświata. Część druga wiadomości jest taka: nasz gatunek jest jego ukochanym tworem. Inne rasy nie miały swoich mesjaszy. Bo ich nie potrzebowały.
Po prawej stronie Aloe coś chrupnęło, zerknęła tam. Franz zacisnął palce na poręczach krzesła tak mocno, że urwał plastikową okładzinę.
- Nasza potrzebowała. I to nie wystarczyło. Więc dostaliśmy jeszcze jedną szansę. Kiedyś rodziliśmy się, żyliśmy, umieraliśmy i to decydowało o losie naszych dusz. Teraz jest inaczej. Możemy próbować do skutku. Nasz gatunek reinkarnuje. Każdy z nas próbuje, żyje tyle razy, ile mu to jest potrzebne, żeby przejść na wyższy stopień... rozwoju duchowego. Nazwijcie to nirwaną, nazwijcie to rajem. Nazwijcie to jak chcecie. Taka była wiadomość, jaką otrzymał wasz dowódca.
Mario uniósł rękę. Generał wykonał dłonią gest 'jeszcze nie skończyłem'.
- Każda istniejąca rasa psychozoików w pewnym etapie swojego rozwoju otrzymuje wiadomość od Stwórcy. My też ją otrzymaliśmy. Niestety, ci, którzy powinni byli ją przekazać, nie zrobili tego. To była trzecia tajemnica fatimska. Tych troje z was, którzy są katolikami, wiedzą o co chodzi. W roku 1917 trójka wiejskich dzieci z obszaru ówczesnej Portugalii doznało objawienia, w którym poznali trzy wiadomości nazwane później tajemnicami - nie zostały ujawnione publicznie od razu. Dwie zostały ujawnione wkrótce. Trzecia nigdy. Wtedy jeszcze wiadomość mówiła, że jeśli ludzie się nie zmienią, to stanie się to, co opisuje ta wiadomość, którą przekazano wam. Później wszystkie inne rasy, wszyscy... Bracia w Rozumie - słychać było, jak waha się przed użyciem tego określenia - dostali wiadomości do przekazania nam: gdybyśmy ich spotkali. Taką wiadomość przywieźliście wy.
Inez płakała, cicho pochlipując. Aloe też chciała się rozpłakać - nie wiedziała właściwie dlaczego, ale chciała - i nie miała czym.
- Jeśli kiedykolwiek ujawnicie lub chociażby zagrozicie ujawnieniem tego, co teraz słyszycie, uczynimy wszystko, żeby was powstrzymać. Dosłownie wszystko. Będziecie musieli przyjąć albo szczepionkę nadzoru - na stałe - albo warunkowanie. Załogi powracające z ta wiadomością mogą dowiedzieć się prawdy dzięki dość skomplikowanym efektom negocjacji z ... organizacjami religijnymi. Efektem tych negocjacji jest Przymierze. Polega na tym, że zgodziliśmy się nie ujawniać Wiadomości... za cenę poparcia Nadzoru Demograficznego. Tego z traktatu honolulskiego. Za cenę przetrwania biosfery ziemskiej, jak wiecie.
Generał umilkł na chwilę. Mario opuścił rękę.
- To w zasadzie wszystko. Za chwilę przyjdą tu przedstawiciele waszych religii, będziecie mogli z nimi porozmawiać, jeśli odczuwacie taką potrzebę. Dwa tygodnie spędzicie tutaj na dalszej aklimatyzacji, to jest czas żebyście mogli się... uspokoić po tym, co teraz usłyszeliście. Jeśli będziecie chcieli porozmawiać ze mną, do końca pobytu tutaj dostajecie dostęp do bezpośredniego kanału w systemie łączności. Standardowo, przez wasze szczepionki. To wszystko.
Odwrócił się i wyszedł z sali. McFadden, który na czas wystapienia przełożonego wycofał się, uniósł rękę dla zwrócenia uwagi.
- Zaraz przyjdą tu kapłani waszych religii, tych, które zadeklarowaliście w ankietach personalnych. Możecie z nimi porozmawiać. Będzie tez psycholog dla bezwyznaniowców. Nie jest to obowiązkowe. Pozostało mi już tylko jedno. W imieniu korpusu eksploracyjnego narodów zjednoczonych rozwiązuje załogę "Minotaura". Od tej chwili nie łączą was już żadne stosunki służbowe. A w imieniu swoim i służby, gratuluje wam powrotu. I życzę powodzenia.
Zasalutował i wyszedł.
Po chwili z drzwi po drugiej stronie sali wyszły trzy postacie. Rabin, ksiądz i mułła. Odezwał się ksiądz.
- To, co usłyszeliście, jest efektem skomplikowanych układów. Nie jest to do końca prawda, ale my, przedstawiciele religii, musieliśmy się zgodzić, aby wam to opowiadano.
Przerwał mu Franz, wstając.
- Czy to prawda, że Bóg nas opuścił?
- Ależ...
- Prawda czy nie?! - prawie krzyczał.
- Tak.
Franz stał wyprostowany, z zaciśniętymi pięściami i ogniem w oczach. Jowita dotknęła jego ramienia.
- Co się z tobą dzieje?
- Jestem wolny, tak, nareszcie jestem wolny.
Jowita popatrzyła na niego badawczo.
- Mówiłam ci przez ten cały czas.
- Tak, ale ja musiałem mieć pewność - Franz nagle rozluźnił się. - I teraz ją mam. Teraz mogę być z tobą szczęśliwy - uśmiechnął się, tak jak jeszcze nigdy przedtem, po czym zerwał z szyi gwiazdę Dawida.
Rabin podniósł głos:
- To ladacznica Babilonu. Przez nią odrzucasz wiarę Izraela? Bezbożniku! - Franz odwrócił się w jego stronę, popatrzył smutno i odezwał się sięgając do klamki:
- Już nie.
20 X 1998 - 1 III 2000
|
|