Falanga grecka
Na czym polegała tak wielka atrakcyjność helleńskich najemników, że Cyrus wydał całe gotówkowe zasoby swej satrapii, byle tylko zgromadzić spory zastęp ciężkozbrojnych hoplitów? Owym wabikiem był sposób walki hoplitów - formacja zwana falangą.
Cyrus doskonale znał dzieje wojen grecko-perskich i wiedział, iż falanga jest nie do sforsowania. Świadczyłby o tym chociażby przykład Termopil, kiedy to kilkuset hoplitów skutecznie wytrzymywało napór wielotysięcznej armii perskiej. Zatem Cyrus postanowił wykorzystać siłę formacji, której nie mogli przemóc jego przodkowie.
Falanga była formacją przeznaczoną dla wojowników pieszych, uzbrojonych w duże tarcze i długie włócznie. Właśnie te dwa elementy wyposażenia miały decydujące znaczenie w powodzeniu walki falangi.
Falangę tworzyły regularnie ustawione szeregi żołnierzy (odstęp wynosił ok. 1,5 m). Oprócz szeregów tworzyli jeszcze kolumny, tak że w wypadku śmierci wojownika idącego na czole, zastępował go od razu postępujący za nim w kolumnie. W ten sposób nie dochodziło do załamania szeregu, cały czas utrzymywano "mur tarcz".
Falangę stosowano zarówno w trakcie ataku, jak też obrony. Atak wykonywano w falandze otwartej (1,5 m przerwy pomiędzy kolumnami), która umożliwiała dość szybki bieg, w czasie którego można było utrzymać równy szereg. Natomiast w trakcie obrony stosowano falangę zwartą - tylna połowa kolumny przesuwała się do przodu i wypełniała wspomnianą półtorametrową lukę. Powstawał wtedy prawdziwy mur z zachodzących na siebie obrzeżami tarcz.
Praktycznie tylko pierwszy szereg walczył, posługując się włóczniami (a gdy te uległy połamaniu - mieczami), dalej stojący wojownicy wkraczali do boju w razie śmierci swych najdalej wysuniętych towarzyszy. Dzięki ustawieniu w kolumnach rzadko dochodziło do zepchnięcia falangi z pozycji - dalej stojący żołnierze masą własnych ciał i zbroi uniemożliwiali kolegom cofnięcie się.
W czasie walki rozkazy nie były podawane ustnie, w hałasie panującym na polu boju utonąłby ludzki głos, dlatego też stosowano kod "trąbkowy". Każdy oddział miał własnego trębacza, który określonymi kombinacjami dźwięków oznajmiał żołnierzom rozkazy dowódców.
Na podstawie dzieła Ksenofonta trudno jednoznacznie powiedzieć, jaki sposób ustawienia falangi stosowało wojsko Klearcha. Wymienione wcześniej tytuły dowódców są mieszaniną stopni stosowanych zarówno w armii spartańskiej, jak i ateńskiej. Wprawdzie większość wojowników pochodziła z Peloponezu, zdominowanego przez Spartę, jednak historyk nic nie wspomina, by stosowano charakterystyczny dla Spartan szyk, w którym enomotia składała się z 36-ciu wojowników - raczej zdaje się świadczyć, iż formowano enomotie na wzór ateński - dwudziestopięcioosobowe.
Jak to dokładnie wyglądało, pozostaje sprawą wagi drugorzędnej, ważne jest, iż cała owa zbieranina wojowników z różnych części Grecji potrafiła współgrać ze sobą, co świadczy o dużym ujednoliceniu wśród wszystkich Hellenów sposobu walki, który uważali za "swój", grecki, nie-barbarzyński.
Kunaksa, 3 września 401 r. p.n.e.
Popołudnie. Słońce świeci dwa razy mocniej niż w rodzinnej Grecji. Wiatr przynosi znad pustyni duszny skwar, którego w żaden sposób nie chłodzi bliska rzeka. W falującym powietrzu widać zbliżającą się armię perską, już uszykowaną w linearnie ustawione kwadraty. Hurkot kół wozów bojowych słychać nawet z tak znacznej odległości.
Wbrew zapowiedziom Cyrusa, Persowie nadchodzą w całkowitym milczeniu, powoli, równym krokiem. Ta cisza robi na Grekach piorunujące wrażenie, toteż Cyrus podjeżdża na koniu ku szeregom najemników, by podtrzymać ich na duchu. Na ten przyjacielski gest Hellenowie odpowiadają śpiewając pean, czyli pieśń wojennego powodzenia, a potem krzyczą: "Zeus Zbawiciel i Zwycięstwo!"
Wreszcie oba wojska znajdują się około sześćset metrów od siebie. Wtedy Klearch daje znak do ataku. Prawe skrzydło wojsk Cyrusa rusza, reszta pozostaje na miejscu, by mieć baczenie na Wielkiego Króla i jego prawe skrzydło.
Grecy śpiewają wojenne peany, przyspieszają kroku, wreszcie zrywają się do biegu. Cały czas uderzają włóczniami w tarcze. W czasie biegu doskonale zostaje utrzymana jedność falangi.
I wtedy zadziałał efekt, na który liczył Cyrus - żołnierze perscy zlękli się samego widoku owych osławionych psów wojny, najemników helleńskich i... zaczęli uciekać. Zmykali tak szybko, że Grecy, pomimo długotrwałego pościgu (ok. pięciu kilometrów), nie zdołali ich dopędzić. Nie zginął żaden Grek, jeden tylko został zraniony strzałą. Także obsługa rydwanów bojowych okazała się bezradna wobec naporu. Nie mogąc sobie poradzić z końmi, przestraszonymi łomotem włóczni o tarcze, porzuciła wozy i też rzuciła się do ucieczki. Jeżdżące samopas rydwany Grecy wpuszczali w "uliczki" między kolumnami i omijali.
Cyrus bacznie obserwował poczynania Greków, ale nie wydał rozkazu frontalnego ataku. Czekał wciąż na ruch Wielkiego Króla, obawiał się także, że prawe skrzydło Artakserksesa łatwo może go zajść z boku i okrążyć.
Król wreszcie zdecydował się na działanie - rozkazał Gobryasowi i Arbakesowi wykonać manewr oskrzydlający.
Cyrus nie mógł do tego dopuścić. Wybrał zaś jedyne logiczne rozwiązanie - atak na centrum sił wroga. Wiedział, że z chwilą śmierci Artakserksesa bitwa będzie wygrana, wojska brata w jednej chwili wybiorą go na nowego władcę.
Przypuścił więc szaleńczy atak swoimi sześciuset przybocznymi na sześć tysięcy gwardii króla. Ci, zapewne, nie spodziewali się tak desperackiego kroku, gdyż w krótkim czasie gwardia została rozbita. Niestety, także jeźdźcy Cyrusa ulegli rozproszeniu w toku walki. Pozostało przy nim tylko kilkunastu Towarzyszy Stołu, czyli najwierniejszych przyjaciół, którzy mieli prawo do spożywania posiłków przy książęcym stole.
Cyrusowi prawie się powiodło. Dopadł Artakserksesa i zmierzył się z nim twarzą w twarz. Zdołał nawet dotkliwie zranić króla w pierś, ciosem, który przebił zbroję. Wtedy wszakże na odsiecz władcy ruszyło kilku przybocznych. Nie wiadomo, kto zabił Cyrusa - król twierdził, że dokonał tego własnoręcznie, ale znalazło się też co najmniej dwóch takich, którzy chwalili się dokładnie tym samym wyczynem. Jak było, dokładnie nie wiadomo. W każdym razie Cyrusa dość łatwo było zranić, gdyż, wzorem swych koczowniczych przodków, zrezygnował z hełmu i metalowej zbroi, by takim postępowaniem dać przykład bohaterskiej walki. Być może właśnie dlatego poległ, nim zdołał zabić króla. Umierającego księcia chwycił jego ostatni żywy przyboczny o imieniu Artapates. Sam został chwilę potem zabity, choć niektórzy twierdzili, że przebił się sztyletem nad ciałem ukochanego pana.
Uniesiony triumfem, Wielki Król rozkazał natychmiast odciąć głowę brata oraz rękę, która śmiała go zranić. Te dowody zwycięstwa zawieziono potem do stolicy ku przestrodze innym zdrajcom.
Ariajos, który, jak się zdaje, nie wspomógł Cyrusa w jego szaleńczym ataku, natychmiast zarządził odwrót i zatrzymał się dopiero przy własnych taborach. Tam poddał się oddziałom pościgowym. Persowie Artakserksesa doszczętnie złupili obóz Cyrusa, po czym ruszyli ku taborowi Greków. Tutaj jednakże dostali ostrą odprawę - pozostali na miejscu Hellenowie na tyle mocno się bronili, że Persowie postanowili na razie dać spokój zdobywaniu tak marnego łupu.
Tymczasem wróćmy ku południowemu krańcowi pola bitwy. Tyssafernes w końcu zdołał zgromadzić wokół siebie część rozbitych oddziałów i zmusił je do zawrócenia. Ustawił szeregi tuż przy rzece, naprzeciw biegnących ku niemu peltastów, i spróbował się przedrzeć na zachód. Dowodzący peltastami Epistenes z Amfipolis wykazał się dobrym rozeznaniem taktycznym. Dostrzegł, że oddziały zgromadzone przez Tyssafernesa nie mogą zagrozić Grekom od tyłu, gdyż są zbyt słabe, jednocześnie zaś były zbyt mocne, by zdołał je powstrzymać własnymi lekkozbrojnymi. Polecił zatem podkomendnym pójść w rozsypkę i przepuścić Tyssafernesa, jednocześnie kąsając jego szeregi po bokach. Za taki rozkaz Epistenes został później wyróżniony przez swych dowódców.
Tyssafernes zdołał się zatem przedrzeć na zachód i dotarł w okolice obozu Cyrusa. Tutaj dostrzegł, że jest już po bitwie. Zawiadomił przeto Artakserksesa, że Grecy są niemal nietknięci i nadal stanowią wielkie zagrożenie dla perskich wojsk. Wielki Król nakazał ponowne ustawienie szyku, tym razem czołem ku wschodowi.
Grecy w końcu zrezygnowali z pościgu. Nic jeszcze nie wiedzieli o śmierci Cyrusa ani o poddaniu się Ariajosa. Zawrócili i nagle ujrzeli przed sobą uszykowane do walki zastępy Persów.
Klearch postanowił zmienić ustawienie: przesunął oddziały bardziej ku południowi, by lewe skrzydło oparło się na Eufracie, co miało uniemożliwić Persom oskrzydlenie Hellenów od południa.
I znów sytuacja się powtórzyła: Grecy zaśpiewali pean, ruszyli biegiem, zaś Persowie uciekli. Tym razem Hellenowie ścigali ich do jakiejś, nie wymienionej z nazwy, wsi, za którą znajdowało się spore wzniesienie. Na owym wzgórzu zgrupowała się konnica perska, liczącą kilka tysięcy wojowników. Grecy dostrzegli tam też królewski proporzec - złotego orła. Po reszcie wojsk nie było śladu.
Klearch jeszcze raz nakazał atakować. Persowie znów uciekli, tym razem rozpierzchając się na wszystkie strony, tak że nie za bardzo było kogo gonić.
W tej sytuacji Klearch wysłał na szczyt wzgórza wypatrywaczy. Ci wrócili z wieścią, że widać tylko pięty uciekających żołnierzy Wielkiego Króla, zaś po Cyrusie ani śladu.
Po krótkiej naradzie Hellenowie wrócili do taborów. Obóz Cyrusa zastali ograbiony, zaś we własnym dowiedzieli się o nieudanym ataku Persów. To wszakże jeszcze o niczym nie świadczyło - tabory mogli przecież rozrabować rozbici przez Cyrusa maruderzy.
Klearch i inni wodzowie byli pewni, że także Cyrus wygrał starcie na własnym odcinku i teraz zajmuje się ściganiem wojsk Wielkiego Króla. Postanowili zatem przy taborach zaczekać na jego powrót.
Wreszcie zapadła noc, przynosząca upragniony chłód. Przyniosła jednak też głód, którego nie było czym zaspokoić - wszystkie zapasy znajdowały się przecież w obozie Cyrusa. Była to pierwsza, ale wcale nie ostatnia noc, którą Grecy spędzili o pustych żołądkach na obcej ziemi.
Świt przyniósł wieści. Tyle tylko, że Hellenowie spodziewali się zupełnie innych, radosnych doniesień. Kiedy dowiedzieli się, że Cyrus poległ, a oni, mimo wygranej, znaleźli się w środku wrogiego imperium, opuszczeni i zdani tylko na własne siły, zapanowało ogólne zniechęcenie. Żołnierze rzucali broń na ziemię i przestawali słuchać rozkazów. Woleli umrzeć w tej chwili, niż znosić jeszcze choćby godzinę niepewności.
Tak zakończyła się zwycięska dla Greków, ale nie dla Cyrusa, bitwa pod Kunaksą, u wrót Babilonu.
|
|