Magazyn ESENSJA nr 7 (X)
wrzesień 2001




poprzednia stronapowrót do indeksunastępna strona

Ania Gorzkoś-Dudek
  Mój magiczny Lyon

Są miasta, które tętnią życiem, wielkie metropolie, wielkie stolice. Paryż, Moskwa, Madryt. Są jednak i takie miasta, których tętno bije bardzo słabo. Wpadamy tam na chwilę i od razu czujemy się zmęczeni i chcemy się z nich jak najszybciej wyrwać. Takie są zazwyczaj małe miasteczka. Senne, leniwe. Z jednym obdrapanym kinem i jednym skrzyżowaniem. Są też takie miasta, w których puls trzeba się wsłuchać. Takie miasta potrzebują chwili uwagi i skupienia. Ale jeśli wsłuchamy się w nie dostatecznie mocno to z pewnością zakochamy się w nich. Takim miastem jest Lyon - mój magiczny Lyon.

Wszechowładniający upał. Ciepła, którego tak bardzo mi brakowało, teraz mam w nadmiarze. Co się robi po 34-godzinnej jeździe z Polski do Francji? Co robi każdy zdrowo i trzeźwo myślący turysta po przebyciu ponad 2000 km? Tak, idzie do hotelu, motelu, schroniska młodzieżowego lub do przyjaciół, i TAK bierze kąpiel. Najlepiej jeśli jest to bardzo długa kąpiel lub jeszcze dłuższy, zimny prysznic. Tak postępuje rozsądny turysta, a co robię ja? Przyciągana niczym magnesem kieruję się do najbliższego baru. Nic tak bowiem nie wciąga w ten tajemny rytm miasta jak spokojna kontemplacja ludzkiej masy, która snuje się po rozpalonym słońcem Lyonie. Tak więc po bardzo długiej podróży zamiast pod orzeźwiającym prysznicem ląduję na lyońskiej starówce z oszronioną szklaneczką pastisse'a w dłoni. Nie ma chyba w tej chwili nic bardziej przeze mnie pożądanego niż ten specyficzny, anyżkowy smak.

Vieux Lyon
Vieux Lyon
Orzeźwiona chłodnym pastissem i nie mniej chłodnym prysznicem (a jednak się udało!) ruszam w miasto. Po raz kolejny odwiedzam moje ulubione miejscówki w Lyonie. Metro w tym mieście jest łatwe w użytkowaniu nawet dla tych, którzy nie znają francuskiego i bez większych problemów mogą się przemieścić z jednej dzielnicy (le quartier) do drugiej. Metrem, którego drzwi nieomal nie zmiażdżyły mi łokcia, dojeżdżam do starówki (Vieux Lyon). Schody w górę, jeszcze jedne schody w górę i wychodzę na zalaną słońcem ulicę. Dzikie tłumy żądnych wrażeń turystów zmierzają w stronę katedry Saint Jean. Jest to punkt zborny wszystkich podróżnych, a także początek przepięknej starówki - kwadratu ulic (rues) w najbliższej okolicy katedry. Naprzeciwko tej wspaniałej budowli jest niewielka fontanna - miejsce spotkań lyońskich kloszardów i miejscowego światka przestępczego, niegroźnego jednak dla zagranicznych turystów. Zostawiam katedrę za sobą i kieruję się w głąb Starego Lyonu. Jak każdy rasowy turysta zatrzymuję się, żeby zakupić kilka pocztówek i wysłać je w świat z niezmienną historyjką, że już, że ok., i że całuję.

Zapach świeżej kawy miesza się z zapachem przygotowywanych na ulicy naleśników. Małe restauracyjki zachęcają turystów do skosztowania lyońskich specjałów. Wąziutkie uliczki, gwar ludzkich głosów, to wszystko tworzy wyjątkowy klimat tego miejsca.

Place Bellecour
Place Bellecour
Ze starówki przenoszę się ma Place Bellecour - ulubione miejsce na spotkania młodych lyończyków. Statua króla Ludwika XIV i mączka ceglana - dwie najbardziej charakterystyczne cechy tego placu. Jeśli więc nagle znajdziecie się w miejscu, gdzie ziemia ma kolor pomarańczy, niechybnie jesteście na Placu Bellecour. Tu nic się nie zwiedza, nie ma nic do obejrzenia, chyba że wzorem japońskich turystów strzelicie sobie fotkę z Ludwikiem. Jest za to dużo miejsc do siedzenia, można na zakupionej w pobliskiej poczcie kartce wysmażyć "serdeczne pozdrowienia z Lyonu przesyła..." Z Bellecour pomykam pod gmach Opery, gdzie młodzi Francuzi jeżdżą na deskorolkach. Ich ekwilibrystyczne wyczyny przyciągają tłumy gapiów. Niczym powiew utraconej młodości (lub wolności, jak kto woli) czuć tu zapach marihuany, która we Francji jest nielegalna, ale mimo to cieszy się niezwykłą popularnością.

Place des Terreaux
Place des Terreaux
Oddalając się coraz bardziej od Vieux Lyon kieruję się w okolice Place des Terreaux (stacja metra Hotel de Ville). Wieczorami licznie gromadzi się tu młodzież przyciągana dyskotekami (boites de nuits) i niewielkimi restauracyjkami czynnymi aż do rana. Tutaj dźwięki muzyki mieszają się z zapachami z tanich, arabskich kafejek. Mnie interesują zwłaszcza te tanie. Zamawiam olbrzymią porcję kebabu, frytek i górę sałatki. Za wszystko płacę ok. 20 F. Jedzenie pyszne, tylko nie bardzo rozumiem, czemu wzbudzam aż tak duże zainteresowanie. No cóż, podróżowanie w pojedynkę nie zawsze bywa sympatyczne. Dla tych jednak, którzy nie chcą narażać się na zaczepki proponuję jedno zdanie w naszym ojczystym języku: "Chrząszcz brzmi w trzcinie...". Zapewniam, że po "...brzmi..." nikt nie będzie się was czepiał - to przynajmniej działa we Francji, ale już może niekoniecznie na Węgrzech.

Place des Terreaux
Place des Terreaux
Najedzona po uszy ruszam dalej w miasto. Nic nie nęci mnie teraz bardziej niż NOCNE ŻYCIE LYONU. Takowe zaczyna się już ok. 21 i trwa do rana. Najlepsze dyskoteki są podobno na quai (nadbrzeże) Romain Rolland, tuż nad Saoną. Wybieram się zatem na rekonesans lyońskich dyskotek. Daje się tu zauważyć dziwną tendencję. To ochroniarze decydują o tym, kto wejdzie a kto nie. Największe szanse mają same dziewczyny, grupy mieszane też raczej wejdą, ale już grupka kilku facetów jest raczej bez szans. Nie bardzo rozumiem, może trafiłam na bar dla lesbijek? Jak się okazuje dyskoteki na tej ulicy to droga impreza. Samo wejście kosztuje ok. 50 F, ale czego się nie robi, żeby dobrze poznać miasto i jego atrakcje. Tłok jest niesamowity, młodzi Francuzi podrywają kogo się da. Wydaje im się chyba, że to ich narodowy obowiązek. Około północy zaczyna się prawdziwy show, striptease w wykonaniu męskim. Facet dobrze po 30 (ale nieźle zakonserwowany) zaczyna się rozbierać. Trochę mnie mrozi, bo jest spowity w coś czemu najbliżej jest do munduru niemieckiego żołnierza. Nie czuję zachwytu, ale dziewczyny piszczą. Ostatecznie "Niemiec" zostaje w czapce, czarnych slipach, i o nieba(!), białych skarpetach frotte. "Niemiec" schodzi ze sceny, jest zamieszanie, ktoś go klepnął w pośladek. Stripteaser jest wyraźnie rozżalony, płacze i ucieka do garderoby. Szok, tak dobrze jeszcze nigdy się nie bawiłam. Uznaję, ze czas najwyższy zebrać się do domu. Jest 3 rano, na ulicach kilka osób, niewiele, ale i tak w porównaniu z Warszawą to tłum. Zbliżam się do metra, no tak, zapomniałam - pierwsze metro odchodzi za 2 godziny. Trudno, poczekam.

Ciąg dalszy mojej relacji - jak się wyśpię. I pamiętajcie pierwsze metro odchodzi ze stacji Vieux Lyon o godzinie 5 rano.

Na razie.



Fotografie pochodzą ze stron www.mairie-lyon.fr oraz www.lyon-france.com

poprzednia stronapowrót do indeksunastępna strona

36
powrót do początku
 
Magazyn ESENSJAhttp://www.esensja.pl
redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.