Taksówka jechała całkiem szybko przez dosyć luźne o tej porze ulice.
- Nie lepiej byłoby, gdyby pan zgolił wąsy?
Mick spojrzał na nią zdziwiony.
- Dlaczego?
- Ciągle pan je musi wycierać... Zresztą wyglądałby pan o wiele młodziej.
- Ja mam 58 lat i zgolenie wąsów nic tu już nie pomoże.
- Dlaczego nie ożenił się pan ponownie?
Najwyraźniej ten film rozochocił ją do rozpatrywania takich aspektów jego przeszłości.
- Bo kochałem moją żonę i wiedziałem, że drugiej takiej nie znajdę.
- Ale nawet pan nie próbował?
- Nie. Oryginał jest tylko jeden.
- Przecież łatwiej byłoby panu żyć gdyby miał pan kogoś przy sobie.
- Tak, ale myślisz, że każda kobieta tak, jak moja żona, zrozumiałaby moje hobby?
Na to już nie znalazła odpowiedzi. Gdy weszli na górę i wysłuchali przez drzwi nocnej, jeszcze dotkliwszej, wersji ujadania w wykonaniu psa sąsiadki, Mick zasiadł do wpisywania swoich notatek do komputera, a Andrea oglądała przez pewien czas telewizję i poszła spać.
W pamięci komputera znajdowała się już większość danych z lat sześćdziesiątych oraz urywki z lat siedemdziesiątych. Mick bardzo szybko przyzwyczaił się do pisania na klawiaturze, a przynajmniej tak mu się wydawało, bo nigdy właściwie nie widział nikogo szybko piszącego na czymś takim.
- I teraz wystarczy to zawinąć i położyć na patelnię z rozgrzanym olejem.
Mickowi bardzo topornie szła nauka gotowania, ale dobry wpływ Andrei i jej upór zaczynały dawać efekty. Może, jeżeli będzie się odżywiał takimi potrawami jakich właśnie go uczyła, to wreszcie uda mu się pozbyć chociaż kilku zbędnych kilogramów.
Olej zaczął skwierczeć w kontakcie z włożonym do niego wegetariańskim naleśnikiem z warzywami. Mick coraz bardziej żałował, że nie mógł spędzić więcej czasu z dziewczyną. Przy niej rzeczywiście czuł się młodszy, lżejszy... Po prostu czuł się świetnie. Gdyby kiedykolwiek miał córkę, to na pewno chciałby, żeby była taka, jak Andrea. Teraz dopiero żałował, że nigdy z Helen nie zdecydowali się na adopcję. Może teraz nie czułby się tak samotny? Miałby kogoś, o kogo mógłby się troszczyć, kogo mógłby uczyć tego, co sam umie...
- Niech pan przewróci je na drugą stronę.
Przez takie myśli zupełnie odrywał się od rzeczywistości - chyba kolejny nawyk samotnika, który nie musi się martwić o to, że ktoś może niespodziewanie się do niego odezwać. Posłusznie wykonał polecenie i czekał na dalsze wskazówki.
- I to wszystko. Jak się trochę przyrumieni, to jest już gotowe do jedzenia - zrobiła przy tym minę nauczycielki pobłażliwie patrzącej na marnego ucznia. Ambitnego, ale mimo wszystko marnego.
- Musisz jeszcze spróbować jak mi poszło.
- Dobrze - nadgryzła kawałek i wykrzywiła się - Wspominałam o soli?
- Przecież dodałem sól!
- Ale miała być tylko szczypta.
Sam spróbował i zaczął żałować, że nie ma psa, który mógłby to zjeść.
- Następnym razem będzie lepiej - pocieszyła go mimo wszystko próbując jeszcze kawałek - Dobrze, to teraz spróbujmy coś prostszego.
Mówiąc to wyjęła z torby dwa jabłka.
- Jabłka.
- Jabłka?
- Mhm. Zrobimy z nich deser.
- Może najpierw odpoczniemy?
Poszli do jego sypialni i rozsiedli się przed telewizorem. Mick rozłożył na kolanach notatnik i z długopisem w ręku czekał na początek wiadomości.
- Właściwie, to po co panu te tabele?
Spojrzał na nią zastanawiając się jak wiele powinien jej powiedzieć i ile ona z tego zrozumie.
- Potem ci pokażę. Wpisałem już część z nich do komputera.
W chwilę później w skupieniu słuchał spikera podającego skrót informacji.
- Wydarzeniem dnia jest katastrofa kolejowa w pobliżu Hamburga w Niemczech. Według wstępnych szacunków policji w wyniku zderzenia się dwóch pociągów pospiesznych śmierć poniosło około 60 osób, a ponad 200 jest rannych. Prawdopodobną przyczyną jest awaria systemu sygnalizacji, który skierował dwa składy z przeciwnych kierunków na ten sam tor.
Mick notował prawie każde słowo umieszczając w nawiasach liczby jako jeszcze nie potwierdzone. To musiał być naprawdę straszny wypadek. Miał już w swoim zbiorze wiele takich wypadków, ale jeszcze nigdy nie było aż tylu ofiar.
- W wyniku eksplozji bomby-pułapki na przedmieściach Belfastu zginęło czworo przechodniów i ciężko ranny został brytyjski żołnierz. Na miejscu jest nasza korespondentka Annie Swanson.
- Nie wiem jak pan może tak spokojnie tego wszystkiego słuchać.
Mick w skupieniu zapisał kolejną linijkę.
- Z czasem można przyzwyczaić się do wszystkiego.
- Ale nie przejmuje się pan losem tych ludzi.
Uniósł brwi.
- Trochę tak, ale teraz już chyba nie bardziej niż ci dziennikarze, którzy te informacje podają.
- Osunięcie się ziemi w północnej Argentynie spowodowało zalanie niewielkiej wioski Monte Pilar wodami pobliskiej rzeki. Spod zwałów błota i mułu ratownicy wydobyli już 17 ciał, ale oblicza się, że ofiar jest przynajmniej dwa razy więcej.
Tutaj rozpoczęła się część krajowa serwisu, poświęcona w większości zróżnicowaniu podatków stanowych. Potem był już sport, więc Mick zamknął notatnik i ruszył do pracowni. Andrea poszła za nim i z dużym zaciekawieniem czekała na to, co pojawi się na ekranie komputera. Mick, jak na dobrego showmana przystało, bardzo powoli przechodził do punktu kulminacyjnego - najpierw wczytał swoją bazę danych, potem pogmerał trochę w tabelkach, sprawdził coś na innych ekranach i dopiero włączył mapę świata.
Po chwili program wyświetlił na ekranie różnokolorowe kółka porozrzucane po całym świecie, ale najwięcej ich było na terenie Stanów.
- I co to jest?
- Te kółka, to zdarzenia jakie miały miejsce w tym dokładnie punkcie. Im jaśniejszy jest kolor, tym było ich więcej w tym samym miejscu. Jak widzisz najwięcej jest u nas, i to w okolicach dużych miast, ale to dlatego, że nie mam dostępu do danych lokalnych, a tylko do ogólnokrajowych.
- I co z tej mapy wynika?
- Z tej nic, ale z tych tak - przełączył jakiś przycisk i na ekranie pojawiła się znacznie mniejsza ilość kropek - To jest na przykład rok 1970.
Znowu wybrał jakąś opcję i teraz kropek było mniej więcej tyle samo, ale w innych położeniach.
- A to jest rok 1980. Zdarzeń jest więcej i w wybranych rejonach, tam gdzie miałem najwięcej danych, przyrost zdarzeń jest proporcjonalny do wzrostu zaludnienia.
Patrzyła na niego z tak poważną miną, że aż jego samego to przestraszyło.
- Czyli, że im więcej ludzi, tym więcej wypadków?
- Mniej więcej. Oczywiście najpierw trzeba wprowadzić resztę danych i przeanalizować kolejne lata, ale generalnie: tak!
- To jest niesamowite - nadal wyglądała na całkowicie zafascynowaną tym, co jej zaprezentował - I co pan zrobi z tym wszystkim?
- To, co widzisz, to jest tylko początek. Jest jeszcze coś takiego - włączył ekran z tabelkami - To jest podział na rodzaje.
Andrea pochyliła się w kierunku monitora i zaczęła czytać:
a. katastrofy lotnicze,
b. katastrofy drogowe / kolejowe,
c. katastrofy morskie,
d. katastrofy przyrodnicze,
e. nie do zakwalifikowania.
Dalej następowało rozbicie kategorii na podkategorie:
1. zawinione przez człowieka,
2. ze współudziałem człowieka,
3. bez winy człowieka,
4. inne.
W kolejnej kolumnie było dodatkowe wyszczególnienie powodów:
1. przyczyny naturalne,
2. nieuwaga, błąd,
3. nieostrożność,
4. niewytłumaczalne,
5. premedytacja (sabotaż).
Poszczególne rodzaje katastrof miały jeszcze dodatkowe rodzaje, jak morskie dzieliły się na kolizje dwóch statków, kolizję statku z lądem lub mielizną, awarie oraz inne. Lotnicze dzieliły się na kolizje samolotów, awarie w czasie lotu, w czasie startu, w czasie lądowania oraz niestandardowe. Wyjątkiem były katastrofy przyrodnicze, które dzieliły się tylko na jednorazowe i powtarzalne.
- Każdą katastrofę wpisuję oznaczając jej kategorię przez co mogę lepiej zorientować się nie tylko w ilości katastrof w poszczególnych kategoriach, ale też ocenić ich potencjalną skalę zagrożenia na podstawie chociażby średniej ilości ofiar.
- Ale przecież tutaj brakuje jeszcze kilku kategorii. Na przykład katastrof budowlanych, epidemii, błędów lekarzy...
- Tak, ale katastrofy budowlane i błędy lekarzy mają zawsze u podstaw przyczynę ludzką. Natomiast epidemie nie spełniają podstawowego kryterium pozwalającego uznać je za katastrofę - nie mają charakteru pojedynczego, krótkotrwałego zdarzenia. To są powtarzające się zarażenia o długotrwałym działaniu na człowieka.
- A katastrofy kosmiczne?
- Są. Jako lotnicze, niestandardowe.
Dziewczyna usilnie starała się znaleźć jakiś słaby punkt tego podziału.
- A wulkany?
- W przyrodniczych powtarzalnych.
- A skąd ten podział na pojedyncze i powtarzalne?
- Jednorazowe, to takie, które zdarzają się na przykład po raz pierwszy w danym miejscu, jak to dzisiejsze osunięcie się ziemi w Argentynie.
- A tam gdzie już się wcześniej zdarzały to powtarzalne?
- A powtarzalne jeżeli miały miejsce w jednej ze stref ich występowania, np. tajfuny w okolicach równika, trzęsienia ziemi w Japonii, czy Turcji, tornada w środkowych Stanach...
Ponownie zapatrzyła się na ekran, na którym tym razem były wyświetlone dwa wykresy kołowe podzielone na dosyć zbliżone części.
- A to? Co to jest?
- To jest udział poszczególnych rodzajów katastrof w ogólnej liczbie. To z lewej z 1970, to z prawej z 1980.
- One są takie same?
- Nie, ale bardzo zbliżone. A nawet za bardzo zbliżone żeby to był przypadek.
Zmarszczyła czoło patrząc mu głęboko w oczy.
- Nie rozumiem. Jak to nie jest przypadek?
Mick zrobił minę ojca, który ma przeprowadzić z córką rozmowę o "kobiecych problemach".
- Twój wujek przyniósł mi ten komputer, bo od kilku lat staram się na podstawie moich zapisków znaleźć prawidłowości w występowaniu katastrof.
- I udało się panu?
- Mam już pewne, dosyć przybliżone wersje wzorów, ale dopiero dzięki temu maleństwu będę mógł na poważnie sprawdzić ich prawdziwość.
- I jak do tej pory panu z tym idzie?
- Ręcznie sporządzenie zestawienia z sześciu miesięcy zajmuje kilka tygodni i w dodatku każdy błąd jest strasznie trudno znaleźć a może on mieć kolosalny wpływ na wynik końcowy.
- Ale jak to - nie jest przypadek? Przecież katastrofy chyba z natury są przypadkowe.
- Nie wiem. Na razie uzyskałem tyle, ile widzisz na ekranie. Nie wiem co oznacza to podobieństwo i nie wiem czy w innych latach będzie zachowane. Po prostu taki jest efekt moich obliczeń, a wnioski, to już coś zupełnie innego.
Pokręciła głową i usiadła na krześle.
- Niesamowite. I co pan zrobi jeżeli znajdzie pan już wzory?
- Jeszcze nie zastanawiałem się nad tym.
- Przecież coś takiego byłoby warte majątek. Chociażby dla firm ubezpieczeniowych. Co ja mówię? Przecież w ten sposób mógłby pan ostrzec ludzi o niebezpieczeństwie i uratować im życie!
Pokiwał tylko głową nie bardzo chyba wierząc w to wszystko, a może tylko oswoił się już z tą myślą na tyle, że nie robiła już na nim większego wrażenia.
- Chodź, obejrzymy film.
- Jak to? Nie chce pan jak najszybciej skończyć tej pracy?
- Chcę, ale po wpisaniu wszystkich danych będę musiał przygotować jeszcze zestawienia dla poszczególnych rejonów, a nie mam na razie pojęcia jak długo to może potrwać.
Wrócili do sypialni i po naleganiach Andrei obejrzeli romantyczny film zamiast wojennego. Tak, była tu zaledwie trzy dni, ale Mick już uległ jej urokowi i nie umiał się długo upierać przy swoim.
Punkt szósta przy wtórze ujadania dochodzącego zza sąsiednich drzwi klucz zachrobotał w zamku. Mick wszedł do mieszkania i rzucił gazety na stół w pracowni. Zdążył już się na powrót przyzwyczaić do samotnego życia, ale mimo, że minęło już kilka tygodni nadal tęsknił do towarzystwa Andrei. Zaczęły nachodzić go myśli, że może faktycznie powinien sobie chociaż kupić jakieś zwierzątko, tak jak mówił Phil. Chociaż z drugiej strony skazywać je na zamknięcie w samotności przez większość dnia też nie byłoby w porządku. Niby mógłby sobie kupić akwarium z rybkami, ale to już nie to samo - ani ich pogłaskać nie można, ani nie wydają żadnych dźwięków, tylko krążą wśród wodorostów i małych zameczków na piasku. Coś jednak się zmieniło w jego domu - od ponad tygodnia był posiadaczem magnetowidu. Nie umiał wprawdzie korzystać z ponad połowy jego możliwości, ale mimo wszystko był zadowolony z tego zakupu.
Odkrył, że każdego dnia w drodze do i z pracy mijał wypożyczalnię kaset wideo nie wiedząc nawet o tym. Teraz zachodził tam dosyć często i brał swoje ulubione filmy, których nie widział od lat. Cieszyła go bardzo ta odmiana - teraz mógł sam sobie zorganizować ciekawszy wieczór, albo chociaż inny od pozostałych. Wprawdzie nadal nie do końca wychodziły mu potrawy jakich starała się go nauczyć Andrea, ale rzeczywiście za każdym razem wychodziły mu coraz lepiej. Dzisiaj był już trochę senny, ale nie zwalniało go to z rytuału spisywania wypadków. Zamiast tego postanowił zrezygnować z kolejnej sesji z komputerem. Wprawdzie udało mu się już wpisać niemal wszystkie dane, ale analizowanie poszczególnych rejonów mapy, nawet z obszaru Stanów Zjednoczonych, zabierało bardzo dużo czasu. To, co było proste dla całego globu - sumy, wartości średnie i procentowe udziały poszczególnych wydarzeń - w odniesieniu do mniejszych skrawków lądu, czy też oceanów było o wiele bardziej skomplikowane. Z początku starał się znaleźć chociażby stałe cykle występowania wydarzeń lub też ich konfiguracji, ale okazało się, że i tak wymaga to bardziej ogólnego spojrzenia. I dlatego właśnie kiedy analizował statystyki Wschodniego Wybrzeża miały one połączenie z sąsiednimi strefami, jak Środkowy Wschód, wschodnia część Kanady, Karaiby i Północny Atlantyk. W trakcie jednej z takich nocnych "sesji" doszedł do wniosku, że to wszystko go przerasta. Przecież nie miał jakiejkolwiek pewności, że przyjęty przez niego podział jest prawidłowy, że przyjęty podział na strefy geograficzne jest prawidłowy, i wreszcie, że w ogóle jest możliwe znalezienie prawidłowości opisującej to wszystko. Senność sennością a obowiązek obowiązkiem. Nieraz już miał chwile słabości, kiedy chciał to wszystko rzucić i nie oglądać więcej na oczy gazet, ale jednak myśl o tym, że mogłoby mu się udać znaleźć wzór opisujący chociaż jeden z rodzajów katastrof nakazywała mu zasiadać co wieczór nad plikiem dzienników i szukać kolejnych informacji. Zapewne było to zajęcie dziwaczne, ale czy za takie nie można uznać chociażby kolekcjonowania porcelanowych słoni czy kawałków kolczastego drutu? Zresztą o jego pasji wiedziały teraz, po śmierci Helen, już tylko trzy osoby - Phil, Andrea i sam Mick.
"Rozpędzona cysterna staranowała barierkę i spadła na przejeżdżające poniżej samochody osobowe. Cztery osoby zginęły w zmiażdżonych autach, dwie kobiety w stanie ciężkim zostały odwiezione do szpitala. Strażacy zapobiegli dalszemu rozlewaniu się chemikaliów, ale ziemia wokół została skażona". Takie opisy zawsze sprawiały mu duży problem z zakwalifikowaniem ich. Z jednej strony mogła to być wina kierowcy, z drugiej awaria ciężarówki albo jedno i drugie. Co gorsza zapewne nigdy nie pozna prawdziwych przyczyn, bo o ile sama katastrofa była dla dziennikarzy łakomym kąskiem, o tyle jej zakończenie nie obchodziło chyba nikogo poza Mickiem. Zastanawiał się dłuższą chwilę i zrezygnowany wpisał w nawiasie "B12". W normalnych warunkach poświęciłby zapewne więcej czasu na rozpatrzenie tego przypadku, ale teraz nie był w nastroju na długie rozważania. Zresztą ostatnio w ogóle coraz mniej czasu przeznaczał na wydarzenia bieżące, a bardziej skupiał się na całościowym ich znaczeniu. Wiedział, że najgorsze co teraz mógłby zrobić, to zaniedbać dalszego gromadzenia danych, ale z drugiej strony być może miał już ich wystarczająco dużo, żeby zabrać się na poważnie do szukania wzorów. Dzisiaj jednakże czekali już na niego obrońcy Alamo, meksykańska armia i John Wayne.
Na pierwszy rzut oka wszystko wyglądało dobrze, ale miał przeczucie, że to chyba jeszcze nie to. Nie, oczywiście, że nie miał zamiaru się sprzeczać z komputerem, ale... Po prostu póki co nadal wolał podchodzić do tego wszystkiego nieco sceptycznie, niż gdyby miał się potem rozczarować. Zresztą i tak ani na chwilę nie zrezygnował z bardziej tradycyjnych metod - dla niego już chyba na zawsze kartka i długopis, a nie komputer, pozostaną symbolem naukowca. Poza tym tutaj nie był potrzebny naukowiec - wszystko czego było mu trzeba, to podstawowa znajomość matematyki, koncentracja i odpowiednia dawka cierpliwości.
Jeszcze raz przyjrzał się wykresowi jaki sporządził w brulionie i z zadowoleniem stwierdził, że chyba ma już za sobą pierwszy duży krok. Przed nim leżał szkic występowania katastrof lotniczych w okresie piętnastu miesięcy ze wstępnym uwzględnieniem kolejności pojawiania się ich w poszczególnych sektorach, gęstości siatki połączeń lotniczych oraz cykli zmiany pogody.
Sprawdził już dwa razy wzór wyznaczony przy pomocy programu i wszystko wskazywało na to, że cykl ten rzeczywiście powtarzał się średnio co piętnaście miesięcy. Wprawdzie próby sprawdzenia go w praktyce, to znaczy porównania z poprzednimi latami z jego notatek, ani razu nie przyniosły stuprocentowej dokładności, ale też wynikało z tego, że po prostu brakowało mu danych o jakichś, być może pomniejszych katastrofach. Mógł stwierdzić, że wypadków nie było więcej niż wynikałoby z jego wzoru, więc przynajmniej miał pewność, że to wszystko nie jest kompletną bzdurą. Katastrofy lotnicze były jego ulubioną kategorią, jeżeli można użyć słowa "ulubione" w odniesieniu do opisów ludzkich tragedii. Kilka lat temu, kiedy po raz pierwszy szukał wzoru wśród swoich zapisków na pierwszy ogień także wybrał wypadki lotnicze. Chyba dlatego, że to była jedyna kategoria, w której wszystko było jasne. A przynajmniej w większości przypadków. Przy kolizjach statków zwykle wymieniano złą pogodę, błąd załogi i awarię systemów nawigacji niemalże jednym tchem, a tutaj eksperci zajmowali się wszystkim powoli, skrupulatnie, mieli zwykle do dyspozycji zapis z czarnych skrzynek i mogli po prostu wykluczyć z całą pewnością błąd pilota, czy wpływ pogody. Poza tym o katastrofach lotniczych pisały gazety na całym świecie, a o morskich, czy nawet kolejowych nie zawsze.
Teraz pozostało mu jeszcze sprawdzenie powtarzania się cyklu i prawdziwości wzoru na przestrzeni całych trzydziestu lat. Było to mnóstwo danych, ale nie przerażało go to - teraz już wiedział, że ma rację. Zawsze zastanawiał się nad tym, że przecież technika idzie naprzód, więc wypadków powinno być coraz mniej. Ale tutaj chyba działał czynnik odwrotny, czyli przyrost liczby ludności, a co za tym idzie coraz większe prawdopodobieństwo wypadków. Wydawało się to zupełnie logiczne - przecież stare, wysłużone samoloty nie znikały tak po prostu, ale trafiały do biedniejszych krajów, żeby tam dokończyć żywota z dala od opieki mechaników.
Pada strzał i kula przeszywa ramię mężczyzny. Ten odruchowo łapie się za zranione miejsce i siłą rzeczy upuszcza swój rewolwer. Szeryf podchodzi do niego powolnym, pełnym napięcia, ale też i dostojnym krokiem. Szybkim ruchem nogi odrzuca broń leżącą u jego stóp. Mick nacisnął przycisk STOP i przełączył na telewizję. Ten dzień był dla niego bardzo szczególny. Właściwie, to nie tyle ten dzień, co tydzień albo nawet dwa. Tego jeszcze nie mógł być pewien i dlatego bardzo zależało mu na poznaniu najświeższych wiadomości. Z analizy cyklu piętnastomiesięcznego wynikało, że w przybliżeniu dobiega właśnie koniec czwartego miesiąca, podczas którego powinien mieć miejsce jakiś wypadek lotniczy na terenie wschodniej części USA. Tak przynajmniej wynikało z wyliczeń komputera. Jeżeli nie będzie o tym informacji w dostępnych mu środkach przekazu następne powinno być wydarzenie nad północną Afryką. Jeżeli to także zostałoby pominięte, to dalej będzie Północny Atlantyk albo Wschodnie Wybrzeże, potem południowo-wschodnia cześć Azji albo Indie, USA albo Kanada, Europa Środkowa lub Skandynawia, Wschodnie Wybrzeże lub Meksyk, Ameryka Łacińska... Znał to wszystko już na pamięć. Sprawdził prawdziwość tej zależności na przestrzeni kilkunastu lat, ale teraz, to już było coś innego. Z jednej strony chciał mieć już za sobą ten moment, kiedy "na bieżąco" będzie miał potwierdzenie swoich teorii, ale jednocześnie bał się. Może nawet nie bał, tylko... czuł się nieswojo wiedząc, że coś ma się stać, a raczej oczekując, że coś może się stać. Tam przecież mogło stać się coś strasznego, mogli zginąć ludzie, a on o tym wiedział. Właściwie, to chyba każdy pasażer wsiadający na pokład samolotu jest świadomy tego, że coś się może w czasie lotu przydarzyć, chociaż to nie było to samo. Mick miał może jeszcze nie świadomość, ale uzasadnione podejrzenia co do poszczególnych rejonów globu w poszczególnych przedziałach czasowych i okazało się to wielkim ciężarem. Nawet mając wzór może i mógłby przewidzieć rejon katastrofy, ale na Wschodnim Wybrzeżu było w tym momencie w powietrzu przynajmniej około tysiąca samolotów pasażerskich, więc nie miał najmniejszych szans na odgadnięcie któremu z nich tak naprawdę mogłoby grozić niebezpieczeństwo. Poza tym nawet poznanie odpowiedzi na to pytanie nie rozwiązywałoby problemu - przecież i tak nie mógłby w żaden sposób zapobiec katastrofie, a w takim przypadku cały jego wysiłek był zupełnie bezproduktywny.
W spokoju wysłuchał wiadomości, ale jedyną katastrofą była eksplozja w fabryce chemicznej we wschodnich Chinach. Właściwie, to było to jedyne wydarzenie nie związane z polityką, nawet mimo tego, że zdaniem władz chińskich był to sabotaż dokonany przez spiskowców za którymi stoją państwa zachodnie. No, oczywiście, wszystko byle tylko nie przyznać, że ich technika odstaje od reszty cywilizowanego świata. Mick zapisał liczbę poszkodowanych podaną przez oficjalne źródła chińskie i odłożył zeszyt. Wiedział, że faktycznie mogą one być znacznie wyższe, ale co mógł na to poradzić? Zresztą same liczby nie miały tutaj aż tak wielkiego znaczenia. Po chwili na ekranie ponownie pojawił się szeryf i wygłosił umoralniającą opowieść o tym, że nawet w tak zdziczałych moralnie czasach każdy powinien trzymać się wiary swoich przodków i szanować innych ludzi. Ech, w filmach zawsze takie hasła brzmiały pięknie, ale skoro cała kultura amerykańska powstała na zgliszczach innych kultur, które zdeptano by zrobić miejsce dla siebie, to stawiało to wszelkie tego typu slogany w zupełnie innym świetle. Na szczęście to była już jedna z ostatnich scen. Jednak nie najlepszym pomysłem okazało się sięganie po filmy dotąd mu nieznane - większość nie tylko nie była godna uwagi ale także nie była warta 75 centów, które wydał na wypożyczenie taśmy.
|
|