Magazyn ESENSJA nr 7 (X)
wrzesień 2001




poprzednia stronapowrót do indeksunastępna strona

Autor Joanna Słupek
  Okładki :  Jak przeżyć w okładkowej dżungli - przewodnik dla zagubionych

John Wyndham
John Wyndham "Kłopoty z nieśmiertelnością"
Wchodzimy do księgarni, w której kolorowe, błyszczące okładki atakują nasz wzrok ze wszystkich stron krzycząc "Kup mnie, mnie!", niczym kwiaty i owoce w tropikalnej dżungli. Niektóre okładki krzyczą głośniej, inne ciszej, jedne mówią wprost, czego można oczekiwać po zawartości, inne delikatnie sugerują, jeszcze inne wręcz oszukują. Przyjrzyjmy się im bliżej.

Paul J. McAuley
Paul J. McAuley "Kraina baśni"
Są okładki-oszustki, których jedynym zadaniem jest sprzedać jak najwięcej egzemplarzy. Jest na nich to, co przyciągnie masowego czytelnika, ale nie spodziewajcie się, że ma ona cokolwiek wspólnego z treścią. Tematyka okładki zależy jedynie od koniunktury na rynku. Horrory sprzedają się jak świeże bułeczki? No to dajemy okładkę z cmentarzem i zombie, dorzucimy jeszcze twórczy przekład tytułu i mamy Kłopoty z nieśmiertelnością Johna Wyndhama wydane w 1994 roku przez Andor, książkę, której tylko najwięksi puryści nie zaliczą do twardej SF. Wszyscy czytają fantasy? Na okładce wyląduje smok i jeździec, tytuł szczęśliwie pasuje i oto otrzymujemy Krainę baśni Paula McAuleya w wydaniu Zyska i S-ki z 1999 roku, w której to książce nanotechnologia i techniki wirtualne są na porządku dziennym. Jest to, moim zdaniem, strategia samobójcza. Tak "zaokładkowana" książka albo się nie sprzeda, gdyż nazwisko autora jest w kręgu miłośników danego gatunku nieznane, albo rozczarowany czytelnik zacznie podchodzić do książek danego wydawnictwa z większym sceptycyzmem. Być może moje przekonanie jest słuszne, gdyż takie okładki są dziś na szczęście bardzo rzadko spotykane, najwięcej można było ich zobaczyć na księgarskich półkach w pierwszej połowie lat dziewięćdziesiątych.

Roger Zelazny
Roger Zelazny "Znak jednorożca"
Roger Zelazny
Roger Zelazny "Dziewięciu książąt Amberu. Karabiny Avalonu."
Nieco lepiej jest, gdy trafimy na okładkę standardową. Jest to okładka sygnalizująca chociaż gatunek książki. Tak, dobrze zgadujecie. To na okładkach standardowych widzimy Kobietę w Pancernym Staniku, Kobietę z Blasterem, Kobietę w Białej Sukni, Barbarzyńcę z Dużym Mieczem, Mityczne Zwierzę, Statek Kosmiczny, Wybuch i kilka innych. Czasem elementy te tworzą mniej lub bardziej pospolite kombinacje - od oklepanej Kobiety w Białej Sukni z Mitycznym Zwierzęciem do jeszcze nie widzianego przeze mnie Wybuchającego Barbarzyńcy z Dużym Mieczem ;-). Okładek tych na rynku jest sporo - polecam np. obejrzenie serii Świata Czarownic Andre Norton wydawanej niestrudzenie przez Amber lub pierwszych tomów wznowienia Amberu Rogera Zelaznego we wznowieniu Zyska i S-ki. Te ostatnie są nieco mniej standardowe, jeśli chodzi o motywy na nich umieszczone, ale z treścią wspólnego mają tyle samo, co inne okładki standardowe - czyli najczęściej nic.

Bruce Sterling
Bruce Sterling "Schismatrix"
Są jeszcze okładki pośrednie - ilustracja nie jest stworzona specjalnie do książki, ale wydawca stara się dobrać ją tak, aby do niej pasowała. Dobrymi przykładami mogą tu być książki wydawnictwa MAG: Pozłacany łańcuch Dave'a Duncana czy Nigdziebądź Neila Gaimana. Przy dobieraniu takiej okładki można jednak popełnić jeden błąd - wybrać okładkę pasującą do treści utworu, jednak silnie kojarzącą się z książką, do której powstała. Tak stało się z okładką wydanego przez MAGa Schismatrixa Bruce'a Sterlinga, która nie tylko mnie na pierwszy rzut oka kojarzy się z Fundacją, do której została narysowana. Również zobaczywszy okładkę wznowienia amberowskiego Końca wieczności Isaaca Asimova nie miałam wątpliwości, że patrzę na Honor Harrington...

Kim Stanley Robinson
Kim Stanley Robinson "Czerwony Mars"
Są również okładki, które pozwolę sobie określić jako zagraniczne - są to okładki, które wcześniej ukazały się na zachodnich (fantastyki tłumaczonej z innych języków jest tyle, co nic więc możemy ją pominąć). W tym wypadku efekt zależy od jakości okładki oryginalnej i od tego, czy ktoś nie wylosował (bądź nie wylosuje później) tej samej ilustracji na okładkę zupełnie innej książki. Tej właśnie metodzie zawdzięczamy okładki Innego świata Tada Williamsa, trylogii marsjańskiej Kima Stanleya Robinsona czy Trylogii Zimnego OgniaObcego brzegu C.S. Friedman. Standardowe okładki ma u nas również większość wydań książek Terry'ego Pratchetta, choć i tu zdarzają się wpadki - przypomnijmy wydane przez Prószyńskiego Ruchome obrazki z okładką pierwszego tomu trylogii o Nomach.

Walter Jon Williams
Walter Jon Williams "Metropolita"
Ostatnią kategorią są okładki krajowe, czyli rysowane w Polsce. Samą ideę należy pochwalić, choć efekty bywają różne. Jednak dopóki takie podejście owocuje choćby niewielkim procentem okładek na takim poziomie, jak okładka Metropolity Waltera Jona Williamsa (mowa o wersji autorstwa Huberta Czajkowskiego), czy W kraju niewiernych Jacka Dukaja uważam, że warto. Tym bardziej, że większość okładek jest na poziomie przyzwoitym, choć jeszcze okładki nieudane zdarzają się o wiele częściej niż perełki.

Popatrzmy teraz, jakie okładki dominują u największych aktywnych wydawców fantastyki w Polsce.

Neil Gaiman
Neil Gaiman "Gwiezdny pył"
Na pierwszy ogień pójdzie wspomniany już Amber - Tu mamy mieszankę doskonałą. Czasem będzie to okładka zagraniczna (Całkowe drzewa Larry'ego Nivena, całe Gwiezdne Wojny), czasem krajowa (Pern Anne McCaffrey), najczęściej jednak (o ile mogę to ocenić "na oko") standardowa (wspomniany już Świat Czarownic) lub w najlepszym wypadku pośrednia. Na plus należy zaliczyć również dość konsekwentne utrzymywanie stylu w ramach poszczególnych cykli. Zdarzają się zmiany, ale nie są one drastyczne.

Kolejny w alfabecie jest MAG. Z początku jego seria wychodziła w okładkach krajowych autorstwa Huberta Czajkowskiego, najczęściej bardzo udanych. Niestety, z przyczyn handlowych z okładek tych zrezygnowano i nadeszła era okładek zagranicznych oraz pośrednich. Na szczęście wracają okładki krajowe i to od razu tak mocnym uderzeniem jak Gwiezdny pył Neila Gaimana. Być może nazwisko Andrzeja Sapkowskiego kompensuje "niehandlowość" samej okładki (choć muszę się przyznać, ze ja tego określenia nigdy nie rozumiałam...). Jeśli chodzi o cykle są one konsekwentnie utrzymane w jednej stylistyce, choć zdarza się nieczytelne liternictwo.

Terry Pratchett
Terry Pratchett "Ruchome obrazki"
Terry Pratchett
Terry Pratchett "Nomów księga wyjścia"
Kolej na Prószyńskiego i S-kę. Większość okładek to okładki krajowe, część książek otrzymuje okładki zagraniczne (wspomniany Pratchett i Robinson). W sytuacjach awaryjnych zdarza im się sięgnąć po okładki losowe lub pośrednie. Okładki krajowe nie są zazwyczaj żadną rewelacją, jednak po większości widać, że rysownik czytał chociaż jedną scenę z ilustrowanej przez siebie książki. Cykle są zazwyczaj konsekwentnie utrzymane w jednym stylu, choć należy zaznaczyć, że dotyczy to całej serii książek fantastycznych, choć w mniejszym stopniu.

David Weber
David Weber "Kwestia honoru"
Dalej idzie Rebis. Ostatnio bardzo starannie zaczął dobierać okładki - jeśli nie są to okładki zagraniczne, to na pewno pośrednie, zwraca też uwagę staranność edytorska. Z jakością samej ilustracji bywa różnie. Popatrzmy np. na okładkę Kwestii honoru niewątpliwie pasującą do treści, choć dlaczego rysownik raczył upodobnić Honor Harrington do LaToi Jackson, nie dowiemy się już chyba nigdy. Cykle wyróżniają się na pierwszy rzut oka, ogólnie odnoszę wrażenie, że jest w Rebisie ktoś bardzo o to dbający. Wystarczy popatrzeć na właśnie wydawany przez Rebis cykl Fundacji - same ilustracje są w najlepszym wypadku chyba pośrednie, jeśli nie standardowe czy wręcz losowe (nie czytałam jeszcze Zagrożenia Fundacji Grega Beara, ale bardzo się zdziwię, jeśli występuje tam kobieta w starodawnej sukni trzymająca miecz) to cała otoczka ilustracji skutecznie przyciąga uwagę i identyfikuje jednoznacznie książkę. Dodatkowo w tym akurat przypadku identyfikacja odbywa się głównie dzięki magicznemu słowu "Fundacja" na okładce.

Gregory Benford
Gregory Benford "Zagrożenie Fundacji"
Stosunkowo nowe jest na naszym rynku wydawnictwo Solaris, oferujące jednak (o ile mogłam to sprawdzić) książki co do jednej w okładkach krajowych, czasem bardzo udanych (seria Gateway Fredericka Pohla). Można mieć uwagi co do czasem nienajszczęśliwszego doboru czcionki czy kolorystyki sprawiajacych, że trudno jest przeczytać tytuł.

Dotarliśmy do Supernowej. Nie ma tu zbytnio czego roztrząsać, wiadomo, jak wyglądają ich okładki białej serii (które czasem, dla niepoznaki, są czarne ;-)) Mając taki standard wyglądu okładki wydawnictwo nie ma wyjścia i musi zamawiać ilustracje krajowe. Problem jedynie w tym, że najlepsza do tej pory według mnie okładka (wspomniane już W kraju niewiernych) nie jest dziełem rysownika stale współpracującego z Supernową, a wśród innych zdarzały się, delikatnie rzecz ujmując, mniej udane. A tak zupełnie na marginesie, ciekawe ile osób pamięta, że początkowo biała seria wcale nie była serią polskiej fantastyki...

Julian May
Julian May "Wielobarwny kraj"
Stawkę zamyka Zysk. Okładki krajowe możemy tu oglądać jedynie na książkach wydanych w serii Kameleon, większość pozostałych ma okładki pośrednie lub losowe, choć ostatnio jakby się poprawiło i dostaliśmy kilka okładek zagranicznych, a do jednej z nich dołączono nawet plakat z pełną wersją ilustracji, której fragment wykorzystano na okładce.

Julian May
Julian May "Przeciwnik"
Na koniec jeszcze jedna uwaga do wydawców, - jeśli w trakcie wydawania jakiegoś cyklu cała seria zmienia szatę graficzną zostawcie cokolwiek ze starej wersji, jakiś "wizualny łącznik". Bez tego książki nawet najpiękniej wydane każda z osobna razem bardzo tracą. Nie mówię tutaj o takich przypadkach, jak cykl o wampirach Anne Rice, którego cztery pierwsze tomy zostały wydane nie dość, że nie po kolei, to jeszcze w trzech różnych wydawnictwach i formatach. Mówię tu o takich przypadkach jak cykl Wielobarwny kraj Julian May w wydaniu Alfy, czy pierwsze wydanie Amberu Zelaznego - choć tutaj Iskry wznowiły dwa pierwsze tomy w nowej szacie graficznej.

Pora na podsumowanie, które może być tylko jedno - okładka może przyciągnąć nasz wzrok w księgarni, ale chyba nigdy nie zdarzyło mi się kupić książki kierując się jedynie mniej lub bardziej kolorowym obrazkiem na jej okładce. Z drugiej strony wiem, że jestem gotowa zapłacić nieco więcej za książkę w ładnej okładce, jeśli mam do wyboru kilka wersji. Jeśli takich osób jak ja będzie więcej może i u nas graficy nie będą musieli wyjeżdżać na Zachód aby zyskać uznanie, a my dostaniemy więcej książek w okładkach, które chciałoby się oprawić w ramkę i powiesić na ścianie? Miejmy nadzieję, że tak się stanie.

poprzednia stronapowrót do indeksunastępna strona

58
powrót do początku
 
Magazyn ESENSJAhttp://www.esensja.pl
redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.