Magazyn ESENSJA nr 8 (XI)
październik 2001




poprzednia stronapowrót do indeksunastępna strona

Paweł Dębek
  Wszyscy zabójcy księcia

        Paweł Dębek, student socjologii, publikował już w "Fantazji" (nr 7/92), "Fenixie" (nr 6/98), "Science Fiction" (nr 4/2001) i "Esensji" (nr 5/2001). Opowiadanie "Wszyscy zabójcy księcia" jest luźną kontynuacją tekstu "Poezja władzy", pochodzącego z "Fenixa".

     Sowa zniżyła lot i usiadła na gałęzi. Nie widziała nic niewłaściwego w tym, żeby przerwać polowanie i posłuchać piosenek. Właściwie w ogóle widziała niewiele i dlatego dopiero po chwili zorientowała się, że trzej mężczyźni siedzący przy ognisku nie są harcerzami. Cóż, jeśli nie będzie piosenek, to może przynajmniej trafi się kolacja przy księżycu, pomyślała i ruszyła na poszukiwanie myszy, która miałaby wolny wieczór.
     
     ***
     
     - Dobra, chłopcy. Pora spać - powiedział Gomez.
     - Ale szefie, noc jeszcze młoda... prosiiimyyy!
     - Kategorycznie nie! Jutro musicie wcześnie wstać. Kończyć mleko i do łóżek.
     Obydwaj rycerze posłusznie dokończyli mleko i już mieli oddać się we władanie Tassy, bogini snu, kiedy starszy, Vorner odezwał się:
     - Szefie, to może jeszcze na dobranoc pokażesz nam... no wiesz... swojego...
     - Vorner - Gomez spojrzał na niego z obrzydzeniem. - Pracujesz dla mnie tyle lat i nigdy nie podejrzewałem cię o...
     - Miałem na myśli to, co trzymasz w jukach.
     - A, to... - westchnął Gomez.
     Sięgnął do kuferka i wyciągnął z niego podłużny przedmiot owinięty w atłas. Rozwinął go tak, żeby Vorner i Horner mogli mu się dokładnie przyjrzeć.
     - Przypomina mi o czasach młodości.
     - Mnie bardziej o marzeniach młodości.
     - Owszem, patrzeć to jedno, a...
     - Nie bardzo wiem, czym tu się zachwycać, bo nic nie widzę.
     Gomez podniósł głowę i przez moment myślał.
     - Jest nas trzech - stwierdził.
     - Niewykluczone - potwierdził Vorner, wciąż przyglądając się łakomym wzrokiem zawartości atłasu.
     - Więc skąd czwarta uwaga?
     - Więc... więc skąd? - Horner nawet nie starał się udawać, że w kwestii myślenia zrobi tym razem wyjątek.
     - Ktoś nas obserwuje! - ryknął Gomez i porywając miecz rzucił się w kierunku zarośli.
     Vorner i Horner także chwycili za broń, ale omyłkowo za tę samą. Przez moment szarpali się bezskutecznie, dopóki Vorner nie wrzucił Hornera w ognisko. Dopiero wtedy zorientował się, że ciągnął za nagą klingę. Las wypełniły dwa solidarne ryki.
     Gomez wbiegł w krzaki i ruszył pędem przez gęste poszycie. I byłby minął tajemniczego obserwatora, gdyby nie to, że wpadł do tego samego dołu, co on.
     
     ***
     
     - Oto on - stwierdził tryumfalnie Gomez, wracając z trzymanym za uszy elfem.
     - Myślałem, że nie ma... - zająknął się Horner, starając się dmuchać na pośladki.
     - To bez znaczenia, nie jesteśmy rasistami. Dajemy w mordę wszystkim. Wyjaw nam chłopcze swoje imię, zanim zadecydujemy, w jaki sposób zakończyć twój marny żywot.
     - Nazywam się Sam - rzekł cichutko elf.
     - Dobrze, Samie. Zostaniesz powieszony.
     - Ależ szefie, tak nie można - zaoponował Vorner. - Taka okazja może się nie powtórzyć: usmażmy go.
     - Nie, nie, nie. Lepiej ściąć mu głowę. - Horner miał dość bliższych kontaktów z ogniem.
     - Sam, co o tym myślisz? - Gomez, jeśli tylko chciał, potrafił być wspaniałomyślny.
     - Nie powiem, żeby mnie to uszczęśliwiało -  wyznał równie cichutko elf.
     - A który sposób najmniej?
     - Chyba smażenie.
     - W takim razie... zróbcie większy ogień, chłopcy!
     Sam rozejrzał się rozpaczliwie dookoła. I wówczas dostrzegł swoją jedyną szansę, która stłoczona na obrzeżu polanki, wyczekiwała odpowiedniego momentu.
     - Hej, patrzcie! To orkowie!
     - Dobra, dobra. Sprytny jesteś elfie, ale straszyć to my, a nie nas - stwierdził Gomez i w tym momencie wódz orków, Srelek, trafił go kamieniem, dając tym samym znak do ataku.
     
     ***
     
     Dziewięciu orków wtoczyło się na polanę, rycząc nieprzyzwoicie i dziko przewracając białkami, czego niestety nikt nie mógł zobaczyć w słabym świetle ogniska.
     - Poddajcie się! Jestem Srelek, najgroźniejszy ork, jaki kiedykolwiek był na tej polanie!
     - A jam ci jest Gomez y Zemog, okrutny rycerz zza morza! - krzyknął Gomez, odrzucając elfa i sięgając po miecz.
     - To prawda, jest okrutny - potwierdził Sam, odlatując w kierunku krzaków.
     - Bij i zabij, rąb i siecz, kłuj i tnij, gryź i kop, pluj i szarp, kupuj i sprzedawaj, módl się i pracuj - zawyli Vorner i Horner.
     - Zaraz, zaraz... - Srelek uspokoił wszystkich ruchem uszu, po czym pochylił się nad ziemią i zaczął na niej pisać końcem maczugi. - Wychodziłoby na to, że na jednego z was przypada nas trzech.
     - To prawda - zgodził się Gomez, wierząc orkowi na słowo.
     - Ale... - Srelek podłubał maczugą w nosie, - w każdej dobrej bitwie wodzowie walczą tylko ze sobą, jeden na jednego.
     - Słusznie - przyznał Gomez, nie przypominając sobie żeby w czasie którejkolwiek ze swoich bitew był aż tak lekkomyślny.
     - A więc - ciągnął Srelek, - na jednego twojego człowieka będzie przypadało czterech moich, żebyśmy my mogli stoczyć pojedynek zgodnie z zasadami.
     - Czemu nie? Podoba mi się ten pomysł - stwierdził Gomez, mierząc wzrokiem dwa razy niższego od siebie orka.
     - Nie ma mowy! - zaprotestowali Vorner i Horner.
     - Ależ panowie, moi ludzie nigdy jeszcze nie ćwiczyli manewru czterech na jednego. Trzech, pięciu, czy dziesięciu, to tak. Ale nie czterech. Bez obaw - uspokoił ich Srelek.
     - Nooo, chyba, że...
     - Okay, to możemy zaczynać?
     - Tak... myślę, że tak - Gomez zawadiacko poprawił kalesony.
     
     ***
     
     - Gomez y Zemog to pseudonim, no nie? - pchnięcie.
     - Owszem - blok.
     - Dokąd podróżujecie? - zamach.
     - Do Tor - Linu - uskok.
     - Do Tor - Linu? - strata rundy.
     - Chcemy wziąć udział w turnieju rycerskim - przejęcie inicjatywy, cios z obrotu z przysiadem.
     - Naprawdę jesteś zza morza? - unik.
     - Nie. Urodziłem się w Tor - Linie, ale musiałem go opuścić - pchnięcie.
     - Więc teraz wracasz. Na stałe? - blok z przytrzymaniem.
     - Mam nadzieję - kopnięcie w kostkę.
     - Z tego, co mówisz wnioskuję, że grasz tu negatywną rolę - pchnięcie.
     - Zgadza się i dlatego nie możesz mnie teraz pokonać. Beze mnie to opowiadanie byłoby jak grzyb bez rynny w czasie deszczu - blokada i lewy sierpowy. Nokaut.
     
     ***
     
     Horner patrzył jeszcze przez chwilę za orkami, unoszącymi w mrok swojego szefa.
     - Zawsze uciekają, kiedy ich wódz zostaje pokonany- rzekł.
     - I zawsze ich wódz walczy samotnie - dodał Vorner.
     - I zawsze przegrywa - uzupełnił Gomez. - Prawie świta. Ze smażenia elfa i tak już nici, więc ruszajmy w dalszą drogę.
     Horner sprawnie zwinął po żołniersku koc w sześciokąt, Vorner spuścił powietrze z materaca, a Gomez osuszył łóżko wodne. Energicznie zapakowali dobytek i siebie na konie, po czym włączyli się do niewielkiego jeszcze o tej porze ruchu na Trakcie Królewskim.
     Z krzaków obserwowała ich para świecących oczu. Po chwili dołączyła do nich druga, większa i odezwała się chrapliwym głosem:
     - Te, śniadanie, posuń się...
     
     ***
     
     Tor - Lin, ach Tor - Lin... Zobaczyć Tor - Lin i umrzeć, jak mawiają astmatycy. Ale to w końcu nie tylko miasto zapchanej kanalizacji, podrzędnych knajp i walczących ze sobą gildii sprzątaczek. To również miasto o najmniejszej ilości zgonów z przyczyn naturalnych. Jeśli więc kiedyś znajdziesz w skrzynce zawiadomienie o wygraniu dwuosobowej wycieczki do Tor - Lin, znaczy to, że ktoś cię bardzo nie lubi.
     
ciąg dalszy na następnej stronie

poprzednia stronapowrót do indeksunastępna strona

6
powrót do początku
 
Magazyn ESENSJAhttp://www.esensja.pl
redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.