***
- Jesteś pewien, że powiedziałeś apartament, a nie alkowa? - spytał Gomez, niepewnie rozglądając się po pokoju, w którym stół musiał mieć wystawioną za okno część blatu, przez co okiennice nie domykały się.
- To najlepszy lokal w mieście, szefie.
- I nazywa się Speluna. Więc jak się nazywa najgorszy? Rynsztok?
- Nie, Speluna 7 - odparł Vorner.
- Nieważne - Gomez pokręcił głową. - Jeśli wszystko się powiedzie, już wkrótce będę miał znacznie ładniejsze sypialnie.
- Mówisz o zwycięstwie w turnieju? - Horner uniósł w górę sześcionożne stworzonko, które zagnieździło się na jego sienniku.
- Nie, mówię o czymś znacznie bardziej intratnym, znacznie bardziej - Gomez roześmiał się w sposób zarezerwowany wyłącznie dla czarnych charakterów w niskobudżetowych produkcjach fantasy.
***
A wszystko zaczęło się dwa miesiące wcześniej i jakiś miesiąc po zakończeniu "Poezji władzy".
- Tatku, nudzę się - księżniczka oderwała wzrok od tańczących różowych smoków i przeniosła go na księcia.
- Córeczko, kocham cię, ale teraz jestem zajęty, więc porozmawiaj z mamą - odrzekł książę starając się trafić lotką w środek tarczy.
- Mamo!
Z komnat księżnej dobiegł odgłos zamieszania, jaki zazwyczaj wydają dwórki, spędzające czas w bardzo niepożyteczny sposób, któremu towarzyszył męski okrzyk:
- połamiesz mi go!
i w oknie ukazała się księżna, starając się poprawić zsuniętą na bok perukę.
- Co się stało, kochanie?
- Nudzę się, mamo.
- A Landar?
- Poszedł z kumplami na miasto.
- W takim razie wezwij straż i każ go sprowadzić.
- Mamo!
- No dobrze... To może... weźmiesz skakankę i pobawisz się sama?
- Nie! Ja chcę turniej!
- Co! - książę nerwowo wypuścił lotkę i rozległ się ryk wkurzonego różowego smoka.
- Hm... to całkiem niezły pomysł - księżna podskoczyła do góry, kiedy coś w komnacie uszczypnęło ją. - Mam teraz ważne spotkanie z ambasadorem Wschodniego Księstwa, więc zajmij się wszystkim, kochanie. Dobrze...? Dobrze?!
- Tak, najdroższa - odparł potulnie książę i zrezygnowany powlókł się do swoich komnat.
***
- Turniej! Turnieju im się zachciało! Ale wszystko na mojej biednej głowie.
- Jeśli chodzi o koronę, to mogę potrzymać - zaoferował się szef policji, stając w gabinecie obok perorującego księcia.
- A najgorsze, że zaraz będziemy tu mieli mnóstwo zboczeńców: za honor i ojczyznę, giń psie! - książę zrobił niewyraźny ruch ręką.
- Możemy zrezygnować z nagrody.
- Tak, tak... a wtedy moja małżonka zażąda rozwodu i będę musiał wrócić do wypasania świń. Już trudno. Roześlij wieści, że będzie turniej rycerski.
- Zwycięzca bierze księżniczkę za żonę?
- Zwariowałeś?! Czy ja potrzebuję jakiegoś Schwarzeneggera w rodzinie? Nagrodą niech będzie jakaś sumka i... powiedzmy... uścisk dłoni księcia.
- Hm...
- No dobrze, poklepię jeszcze zwycięzcę po plecach. Albo gdziekolwiek będzie chciał.
I w ten sposób do Tor - Linu zaczęli ściągać na turniej żądni męskich pieszczot rycerze.
***
Karczmarka postawiła przed elfem piwo i przez moment przypatrywała mu się z uwagą, po czy rzuciła pod nosem:
- Musiałam dziś za dużo wypić - i wróciła za kontuar.
Sam sączył powoli piwo i obserwował drzwi do apartamentu na pierwszym piętrze. Przyzwyczaił się już do tego. Wystarczyło, że po prostu wysunął twarz z cienia, a każdemu śmiałkowi chęć walki przesuwała się zaraz jelitami w dół. Sam był po prostu...
Ale oto drzwi do apartamentu na piętrze otworzyły się i trzech rycerzy zaczęło schodzić. Szli statecznie, jak przystało wysokiej szlachcie w tak plugawym miejscu, dopóki ostatni nie poślizgnął się na kocie i cała trójka stoczyła się na sam dół schodów. Tam dopiero Gomez przerwał krępujące milczenie:
- Vorner, zejdź ze mnie.
- Nie mogę, szefie, bo na mnie leży Horner.
- Horner, zejdź z niego.
- Nie mogę, szefie, bo na mnie leży kot.
Sam przystąpił do działania. Wymknął się drzwiami i okrążył budynek. Pod dokładnie wyliczonym oknem nasunął rękawiczki i sprawnie wspiął się po murze. Pchnął okiennice i wkroczył do ciemnego wnętrza.
- Kto tu?! - krzyknął szef policji, zrywając się z łóżka.
- A co?! - krzyknęła kurtyzana Emma, spadając na podłogę.
- Eee... - Sam starał się dociec, gdzie się pomylił w obliczeniach. - Deratyzacja pomieszczeń.
- O w pół do trzeciej w nocy?
- Mieliśmy pilne wezwanie. Jakiś karaluch-ludożerca grasuje w okolicy.
- Tu go nie ma.
- Na pewno?
- Może pan być spokojny. Biorę go na siebie.
- Każdy tak mówi, a potem kręcą Szczęki IX. No, to do widzenia.
Sam wyszedł i zamykając za sobą okno, usłyszał jeszcze:
- Jeżeli będziemy musieli zacząć wszystko od początku, policzę ci podwójnie.
Przesunął się po gzymsie i pchnął okiennice sąsiedniego pokoju. Po blacie stołu wpełznął do wnętrza. Najpierw przerzucił wszystkie rzeczy w poszukiwaniu zapałek, a potem w poszukiwaniu kuferka, który był już przerzucił podczas pierwszego przerzucania.
Kuferek oczywiście był zamknięty, ale Sam był w końcu specjalistą od zabezpieczeń. Rzucił go parę razy o podłogę, aż pękło denko. Wtedy podniósł tajemniczy przedmiot owinięty atłasem.
I wówczas drzwi otworzyły się i stanął w nich Horner.
- Ja... - zająknął się - przyszedłem po zapałki.
- Nie ma sprawy. Naprawdę, nie gniewam się. Wręcz przeciwnie: ja tu deratyzuję. A zapałki, o tu...
- Aha. Dziękuję
Horner wziął zapałki i wyszedł. Zszedł na dół i podał je Gomezowi.
- Wiesz, na górze był jakiś facet i deratyzował twój skarb, który... - zaczął.
- Słucham? - Gomez bardzo chciał w tej chwili cierpieć na omamy słuchowe. - No to łapcie go, to złodziej! Nie do pokoju, bałwany! On jest już na zewnątrz. Szybciej, na Termona, boga skradzionych zegarów ściennych! Chcę go mieć martwego lub bez głowy, wszystko jedno. I macie odzyskać mój skarb! - Gomez dopiero po chwili zorientował się, że Hornera i Vornera już nie ma. Za to cała sala bardzo uważnie go słuchała.
***
Sam ruszył ciemnymi ulicami Tor - Linu, gdy nagle usłyszał za sobą:
- Stój, bo będę cię gonił!
Przycisnął silniej ukradziony skarb i zaczął biec. Teoretycznie miał przewagę, ponieważ goniący go nie znali miasta. Tyle tylko, że on też już zdążył się zgubić. Niespodziewanie jednak, przynajmniej dla siebie, wbiegł pomiędzy drzewa. Przystanął zdumiony:
- Las w mieście?
- Nie, to tylko park. To niby takie nowoczesne - poinformował go usłużny głos z ciemności i dodał: - kogo gonią ci dwaj faceci z mieczami?
- Mnie.
- Nawet trudno byłoby cię dostrzec, gdyby nie ta nalepka fosforyzująca na plecach. Nazywam się Landar.
- Ja jestem Sam.
- Elf? Nigdy nie widziałem...
- Jeżeli robi ci to różnicę, to już sobie pójdę.
- Nie, nie. Poza tym ci goście już tu biegną.
Zza rogu wynurzyła się para zziajanych rycerzy. Zobaczyli elfa i przystanęli, żeby złapać tchu. Potem, starannie ukrywając zadyszkę, ruszyli w jego kierunku.
- Ten elf - rzekł jeden - ma coś naszego.
- Obawiam się, że to nie wasze mózgi, musieliście je zgubić już w dzieciństwie.
- Nie wtrącaj się chłopczyku, to nic ci się nie stanie - warknął Vorner i wysunął do przodu ostrze miecza.
- Gdybym chciał być niegrzeczny, powiedziałbym to samo. Ale nie chcę. Więc proponuję rozsądzić spór pokojowo.
- Jak...??? - Horner wybałuszył oczy.
- Najpierw zobaczmy tę rzecz.
Sam rozejrzał się czujnie dookoła, na wypadek, gdyby obok dwóch, pragnących poderżnąć mu gardło zbirów, czaiło się w pobliżu coś groźnego i wyciągnął zza paska podłużny przedmiot.
Landar wziął go i rozpakował. Przyglądał się przez chwilę, a im dłużej to robił, tym bardziej jego twarz wykrzywiał grymas, który w końcu osiągnął stadium wręcz masochistycznego obrzydzenia.
- To nasz szef - rzekł Horner.
- I kurtyzana Emma - dodał Vorner.
- To perwersja - przyznał Sam.
- To absolutnie bezwartościowe - stwierdził Landar.
- Co??? - spytali wszyscy.
- To obrazomontaż - Landar wzruszył ramionami. - Trzeba być chorym, żeby się na to gapić.
- No, no! - pokiwał mieczem Vorner.
- No właśnie - poparł go Horner.
- Tak czy inaczej powinno się dobrze sprzedać - rzekł Sam.
- Nic z tego. Zabieramy to.
- Jakim prawem? - Landar bawił się sygnetem.
- To zostało skradzione, prawnie należy do naszego pana - poskarżył się Horner.
- Przykro mi. Z racji zajmowanego przez siebie stanowiska na dworze książęcym, ja tutaj jestem jedynym reprezentantem prawa i nie uznaję waszej skargi - Landar podrzucał sygnet.
- W taki razie olewamy prawo - rzekł Vorner i uniósł w górę ostrze miecza.
- A to już inna para obuwia - stwierdził filozoficznie Landar i z krzaków wyłoniły się cztery postacie. - Ale jeżeli przyjmiemy, że prawo ma ten, kogo jest więcej, to w takim wypadku znowu musicie się pogodzić z porażką.
Vorner, w przeciwieństwie do Hornera wiedział, kiedy należy powiedzieć do widzenia.
- Do widzenia - powiedział, ciągnąc za sobą Hornera, - ale ostrzegamy, że będziemy składać apelację.
- Co będziemy robić? - Horner pozwolił się odciągnąć.
- Wrócimy w większej kupie - wytłumaczył koledze Vorner i obydwaj szybciutko zniknęli za rogiem.
- Jestem pod wrażeniem - odezwał się Sam. - Ładną gadkę im wcisnąłeś.
- Ależ skąd - zaprzeczył Landar. - Jestem nadwornym wizjonerem, szefem lokalnego gangu dla nieletnich i jestem również na jak najlepszej drodze, żeby stać się następcą tronu przez wżenienie się. To wszystko prawda.
- Jeżeli mógłbym coś dla ciebie zrobić - w ciemności błysnął rząd białych zębów Sama, - a właściwie dla was...
- Och... my po prostu czasami pomagamy zbłąkanym turystom. Ale... możesz chyba postawić nam po kuflu piwa. Szczególnie, że tuż obok jest taka milutka knajpka, nazywa się...
ciąg dalszy na następnej stronie
|
|
|