Magazyn ESENSJA nr 8 (XI)
październik 2001




poprzednia stronapowrót do indeksunastępna strona

Andrzej Świech
  Tajemnica Marleny

     Prawie jak w Księdze Rodzaju. Na początku była myśl, która przerodziła się w słowo. To pomogło jej zatańczyć szalone dzieło kaznodziei, zamkniętego w ciemności zakładu dla obłąkanych, do pieśni - prośby złożonej bogom, o ile istnieją.
     Jeszcze tylko jeden klawisz.
     
     Urodziłem się w nocy.
     Pewnie dlatego czuję się lepiej w ciemności matrycy, cieple narodzin i bólu wyjścia. Pamiętam przerażoną kobietę, której wyszedłem spomiędzy nóg. Krzyk; pamiętam krzyk, kojący i pusty - bez słów. Krzyk mojego dzieciństwa, zastąpiony w miarę dorastania czarnymi rytmami hip hopu.
     Jestem samotnym dzieckiem wolności, żyję wśród anonimowych ludzi - tam czuję się najbezpieczniej. Składam się tylko ze słów - pracowicie odciskanych codziennie na klawiaturze mojego komputera. Może już jestem tylko słowami, bo nie pamiętam nic poza słowami i odgłosem miarowego stuku. Alfabet Morse'a początku dwudziestego pierwszego wieku. Dzięki niemu nikt mnie nie zna i nikt nie wie nic o moim imieniu, które, jak starożytny mag, wyszeptałem jedynie przyjacielowi, setki tetrabajtów temu.
     Gdzie jest teraz? Gdzie ja jestem?
     <Wspomnienie>
     <Aplikacja uruchomiona>
     Przyjaciel nie żyje. Pamiętam jak umierał.
     
     Jak alchemik przy swoich retortach, skupiona wpatrywała się w słowa pojawiające się na ekranie zgrabnego komputera przenośnego. Program sam wyszukiwał odpowiednie podprogramy i nie czekał na jej akceptację w uruchamianiu ich. Przesyłał komendy i zatwierdzał je. Lekko zdziwione, zielone oczy czytały szybko pojawiające się litery, które czasami dopisywały palce. Szukała błędu, najdrobniejszego potknięcia algorytmu, palce szybko biegały po pieszczotliwie stukających klawiszach, korygując i dodając szczegóły....
     
     Jesteśmy dziećmi wolności - tymi słowami dodawaliśmy sobie otuchy i wartości w naszym bezwartościowym społeczeństwie. Nie jestem nikim wyjątkowym, nikim wielkim - nigdy nie byłem. Byłem tylko jednym z wielu idących przez młodość, jak ja, włączonych do sieci jako nieznajomy po drugiej stronie świata. Ukrywałem się - jak każdy pozbywałem się przy wejściu w system swojej tożsamości i wpływałem na bezmierne wody oceanu danych. Grałem ze swoimi złudzeniami i grałem złudzenia innych, wkradając się między wierszami kodu. Żyłem zawsze na krawędzi i w butelce naszych ekranów. I tak wszyscy stoimy na ostrzu noża.
     Wzrok na plecach. Czuję go, jakby setki ślepi ukrytych gdzieś tam, w nieistniejących zakamarkach elektronicznej ciemności obmacywały mnie i lizały miarowymi pociągnięciami wilczego języka. Wiem, że pewnie już tu są. Albo przynajmniej będą już wkrótce.
     Cyberpunk - tak się nazwałem wspominając książki, które czytałem jeszcze jako chłopak pełen marzeń. Taki nick. Nowe życie zaklęte w imieniu. Widziałem w nim siebie jako burzyciela ustroju, w którego mocy jest zmienić świat. Ja, ślepy bóg sieci, w swoich oczach twórca i stwórca wszystkiego. Szalone bóstwo minionych chwil, śniące swoją teraźniejszość i swoją przeszłość w zapamiętaniu układów scalonych tak doskonale, że już nie wiem, gdzie jest granica.
     Nie pamiętam, jak wyglądam. Każdy z nas, przechodzi ten okres.
     Żyję w jednej, xbajtowej iluzji - moje ciało, jakie jest? Dziś jestem mężczyzną około 1,70m, o czarnych włosach i piwnobrązowych oczach. Ważę 62 kilogramy i mam krępe muskularne ciało o dobrze zarysowanych, lecz nie za bardzo widocznych mięśniach. Wczoraj mogłem mieć 1,80 m i być Moniką O Gorących Udach. Albo Mokrą Agnieszką, albo Mar12enne.
     
     Oglądam się.
     Idę Ulicą i oglądam się. Pierwotny strach - jaki mógł czuć człowiek tysiąc lat temu rozbijając czaszkę innemu człowiekowi, wcześniej wyszczerzając zęby i w ten sposób pierwszy raz kłamiąc. Sycę się swoim realnym strachem, bo przypomina mi czasy, gdy jeszcze wiedziałem, co jest realne. Dziś mój strach wydaje się tylko kolejnym, nieskończonym ciągiem słów. Ale jest realny...
     Uciekam. Wiem, że nie ucieknę - skończyły się czasy, gdy nie odzywałeś się i cię nie było. Teraz wyśledzą cię dwadzieścia Połączeń wcześniej na sto. Cofną świat i pójdą twoim tropem... Wiem to wszystko - z własnej przeszłości, byłem w tym najlepszy z najlepszych, bo wydawało mi się, że nie ma już lepszego... Nie mam już dokąd iść w tej wirtualnej pustce. Mojej Kreacji.
     Moje umiejętności nie wystarczą. Dadzą mi tylko tyle, że nie uda im się zbyt szybko mnie złapać, ale wiem, że w każdej chwili mogą wyjść zza rogu Ulicy. I tak już wkrótce mnie dopadną... Łudzić się jeszcze, że dadzą mi spokój? Moje winy są zbyt wielkie. Stanąłem przeciwko pierwszemu prawu, bo wypowiedziałem Imię, gdzie nie wolno go wypowiadać. I Marl2lene, bo dowiedziałem się, kim jest.
     Była moim szczęściem. Stała się twoją zgubą. Nasza diaboliczna "Mar12enne". Tylko ciąg słów i skojarzeń. Włączona do sieci z drugiej strony świata albo tuż obok stukała literki, które pływały mi po ekranie prywatnego połączenia. Była szybka i agresywna - grała ostro i odpowiadała na pytania niestandardowo, więc musiała być realna. Inaczej - nie była nawet bardziej skomplikowanym programem naśladującym.
     Wiem to dobrze. Tak dobrze. Mój najsłodszy wróg...
     Znam jej ciało jak najlepszą układankę - realnoprzestrzenne puzzle. Pamiętam jej drobne piersi i długie uda, pamiętam lekko falowane blond włosy i zielone oczy, pamiętam dłonie na twoim gardle i uśmiech na ustach. Pamiętam smak jej podniecenia i zapach jej okresu. Pamiętam woń jej potu i twojej krwi.
     Mar2lenne.
     
     Zaskoczył ją stopień skomplikowania. Przewidywała, i owszem, że wszystko będzie się rozwijać, żeby osiągnąć pewien poziom i tam pozostać. Tymczasem jej program komplikował wewnętrznie już dziś osiągając granicę, którą jeszcze mogła sobie wyobrazić. Chyba wtedy przyszło jej do głowy, że stworzyła nową formułę.
     
     "Cyberpunk" >Żyjesz jeszcze?<
     "Mar12enne" >Udowodnię ci<
     "Cyberpunk" >Myślałem, że odeszłaś<
     "Mar12enne" >Nie odchodzę tak łatwo, książę<
     "Mar12enne" >Zadzwonię, daj mi numer<
     "Cyberpunk" >CyBeRpUnK<
     "Mar12enne" >Śmieszne<
     "Mar12enne" >Masz fryzurę punka, strój, łańcuchy, punku?<
     "Cyberpunk" >Technika jest moim strojem i łańcuchem DNA<
     "Mar12enne" >Trzymaj się, książę. Zaczyna się twoja jazda do zwycięstwa<
     
     Miała ciepły głos. Kojący jak dotyk lodu w słoneczny dzień. Oczy świdrowały mnie przez fale między jej i moim telefonem. Nie wystarczyło jej to - zjawiła się u mnie zaraz potem.
     [Kobiety wolą delikatne telefony, ergonomiczne i drobne. Takie, jakie mieszczą się w dłoni - kryją się równie dobrze w eleganckiej torebce, jak w plecaku. Ona miała niezgrabną Motorolę, taką jak moja.]
     - Nie używaj tak często telefonu, punkowy książę - odchyliła głowę, a włosy rozsypały się blond burzą. - Zbyt łatwo następna cię wykryje... a ja mogłabym być zazdrosna. Nie lubię być zazdrosna, wiesz? Po prostu biorę i nie lubię się dzielić.
     Stała tuż przede mną, choć nie wiem, kiedy podeszła. Była wyższa o kilka centymetrów, pamiętam, bo odchylałem lekko głowę, gdy mnie całowała kilka bajtów później. Była ostra - jej drapieżne wargi obejmowały mój język i za chwilę gwałciły wnętrze ust. Jej dłoń spoczęła miękko między moimi udami. Zanim się w tym połapałem, całowałem jej szyję, gryzłem jej ucho i pieściłem policzki.
     <Seks>
     <Aplikacja uruchomiona>
     Nasz pierwszy raz pozbawił mnie klawiatury i słuchawek, a ona została.
     To dla niej stworzyłem Kraków. Zbudowałem go Dom po Domu i Ulica po Ulicy. Postawiłem Sklepy i Kawiarnie, żebyśmy mieli dokąd chodzić. Szczęśliwa tańczyła dla mnie na Plantach wokół rynku i obejmowała nogami moje nagie biodra podczas randek w Hotelach, oczywiście najdroższych.
     Pozostała jeszcze tylko mała trudność stworzenia takiej historyjki, żeby wszystko to było dograne dla logiki komputera. Wszystko musiało się zazębiać i dopełniać w najdrobniejszych szczegółach maszyny, która musiałem stworzyć, żeby przyjechała do mnie - oboje wiedzieliśmy, że sytuacja ta jest niemożliwą do wykonania w realu. Dlatego zamykaliśmy się w tym wirtualnym świecie tak długo, aż przestaliśmy czuć różnicę odległości, nie przeszkadzały nam przerwy między wejściami i traciliśmy poczucie realności. Tym bardziej, kiedy podłączyłem sobie kroplówkę - w ogóle nie musiałem wychodzić z sieci - wtedy naprawdę brak jej obecności bolał fizycznie. Tego dnia chyba znikła różnica między światem komputerowym a światem poza nim. Nie potrzebowałem tego drugiego.
     Wystarczało mi, że tylko ona była realna - ona i mój nieskończony przyjaciel. Poznawaliśmy się po nickach. Intuicja albo fakt, że jeden z nas jeszcze nie zmienił swojego zawołania. Wyczuwaliśmy schematy zmian naszych nazw - ja na przykład z Cyberpunka zmieniłem się na Shadowruna, a potem Mnemonica, Wintermuta...
     
     Nie, to nie mogło się zdarzyć. NIEMOŻLIWE - mówiła sobie, a jednak. Uodporniła swój program na wirusy, jak umiała. Wpisała mu w kod mnóstwo zabezpieczeń i wprowadziła funkcje rozpoznawania oraz leczenia. Postanowiła poczekać przemierzając sieć w poszukiwaniu lekarstwa.
     
ciąg dalszy na następnej stronie

poprzednia stronapowrót do indeksunastępna strona

11
powrót do początku
 
Magazyn ESENSJAhttp://www.esensja.pl
redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.