Jeśli nie potrafiłem was przekonać, może sami się przekonacie, kiedy pewnego dnia znajdziecie w swojej skrzynce pocztowej przygotowaną specjalnie dla was darmową broszurę ze szczegółową instrukcją, - w jaki sposób i w jakich przypadkach najlepiej stosować terapię Mortona-Jonesa. Może przekonacie się do tej terapii z zaciszu własnego mieszkania, tak jak i ja się do niej przekonałem, a wtedy napiszcie o tym niezwłocznie na adres wskazany w broszurze. Gwarantuję, że każdy z was otrzyma w zamian zaproszenie do klinki Mortona-Jonesa na cykl wykładów i zajęć praktycznych po specjalnych, promocyjnych cenach.
Wiem, że to niesamowite, więc niech podniosą rękę ci, którzy po tym, co przed chwilą usłyszeli nie wyrzucą broszury do śmietnika zanim jej nie przeczytają. A teraz niech podniosą rękę ci, którzy opowiedzą o nowej terapii znajomym. A teraz ci, którzy po wypróbowaniu nowej terapii opiszą jej efekty, dzięki czemu uratują życie wielu osobom, a ponadto otrzymają w zamian zaproszenie do klinki Mortona-Jonesa.
Średni wynik tego typu testu, ilekroć go przeprowadzam, jest taki: broszurę przeczytałoby ok. 50%, 90% opowiedziałoby o nowej terapii znajomym, a 4% opisałoby jej efekty, co oznacza - skorzystałoby z niej. Żeby to osiągnąć wypowiadam 483 słowa w tempie około 130 słów na minutę. Czyli, że w niecałe cztery minuty uzyskuję 4% skuteczność. To znacznie lepiej, niż reklama pocztowa, jaką każdego dnia otrzymuje każdy z nas. Dla porównania - 483 słowa to, mniej więcej, strona tekstu formatu A4 pisana dwunastką na pierwszy ząb. Czarno-białe ogłoszenie tej wielkości w prasie ogólnopolskiej, w jeden powszedni dzień kosztowałoby nie mniej niż 30 tysięcy. Ja nie płacę ani grosza za możliwość poinformowania was o nowej terapii i przekonania do niej niektórych z was. Przeciwnie, to wy płacicie za przyjemność słuchania mnie. I gwarantuję, że to się wam opłaci. Wyobraźcie sobie teraz, że dysponuję milionami dolarów na reklamę, tak jak wielkie koncerny.
Czy teraz wierzycie, że jeśli powiem - jedzcie gówno, to ludzie prędzej, czy później zaczną je jeść? Dla własnego dobra, oczywiście.
To tak, jak z przebojami muzycznymi. Jeśli sto razy na dzień puszczają ci jakiś chłam, to, chcąc nie chcąc, po pewnym czasie zaczynasz go nucić, a przy stu pierwszej emisji nie buntujesz się, kiedy ci oznajmiają, że to przebój i warto go mieć w swojej kolekcji. No i jak tu nie lubić bycia copywriterem.
Owszem handluję słowami. Czy to jest w porządku?
Czasem myślę, że nie wolno aż tak frymarczyć słowem, ale czasami myślę, że Bóg dał nam wszystkie te słowa i wolną wolę, żebyśmy stwarzali swoje własne światy, tak jak on stworzył nasz. Dał nam to wszystko, żebyśmy mogli poczuć się trochę tak jak on. Trochę, bo przecież nasze słowa nie mają takiej mocy stwórczej. Nasze słowa mogą najwyżej opisywać to, co on już stworzył. Same nie mogą nic, choćbyśmy nie wiem jak się napięli. Czasem mogą najwyżej namówić kogoś, żeby coś zrobił. Fakt, że najczęściej namawiamy innych do robienia rzeczy, których robić nie powinni, za które potem Bóg wyłącza ich na stałe z obiegu dóbr i usług. Ale to już bardziej problem woli, a nie słowa. Dlatego czuję się rozgrzeszony z tego, że lubię to, co robię. I dlatego jest miło. Przynajmniej na razie, dopóki ktoś nie uzna, że to, co robię jest nie fair i powinienem teraz za to beknąć.
Póki co, mieszkam sobie w środku Europy. W stolicy kraju, gdzie moi przodkowie bardzo często dawali się namówić do robienia rzeczy, za które Bóg wyłączał ich na stałe z obiegu dóbr i usług. Ale, jak sami wiecie, jest to przypadłość dużej części obywateli naszego kraju. Dlaczego? Może dlatego, że obywatele naszego kraju uważają się za pępek świata i często robią rzeczy, których robić nie powinni. A robią je tylko dlatego, aby udowodnić, że są pępkiem świata. Ja też uważam się za pępek świata.
Kiedyś poproszono studentów jednego z renomowanych uniwersytetów amerykańskich, aby wskazali nasz kraj na mapie. Większość szukała go w okolicach Finlandii. Mógł to być jedynie przypadek, że w sondażu wzięli udział tylko najgorsi studenci, bo ci lepsi zajęci byli w tym czasie zdobywaniem gruntownej wiedzy, być może właśnie na temat kraju, o którym nie mieli pojęcia ich koledzy. Ale ja nie wierzę w przypadki.
Czy bardzo was zdziwi, że nie przestaliśmy uważać się za pępek świata, kiedy poznaliśmy z gazet wyniki sondażu?
Ale kogo ja pytam? Przecież nie dziwi was i to, że w dobrym tonie jest u nas nienawidzić. A nienawidzimy wszystkich. Nienawidzimy Żydów, szkopów, w tym mojego dziadka. Nienawidzimy ruskich, czarnuchów i żółtków. Tyle mogę przypomnieć sobie na raz. Aha! Nienawidzimy jeszcze masonów, komunistów i faszystów, punków i chorych na AIDS. Nie, sorki, chorym na AIDS współczujemy. Nienawidzimy ich tylko czasem, kiedy chcą się osiedlić, gdzieś obok nas. Oczywiście nienawidzimy siebie nawzajem, poza tymi rzadkimi momentami, kiedy jednoczymy się przeciwko komuś, kto nienawidzi nas jeszcze bardziej, niż my jego.
To nienawidzenie dotyczy raczej starszego pokolenia, na to przynajmniej wskazują badania, bo młodsze pokolenie ma w dupie starsze pokolenie i wszystko mu obwisa, łącznie z nienawidzeniem. Obwisa mu dopóty, dopóki nie stanie się starszym pokoleniem. Wtedy przejmuje tradycję nienawidzenia i z całym szacunkiem przekazuje ją młodszemu pokoleniu, które ma w dupie starsze pokolenie i tak dalej. I jest miło.
Tak między nami, to obwisanie nie do końca jest prawdą. Gdyby było, to młode pokolenie byłoby wyłączone z własnej woli z obiegu dóbr i usług, a nie jest. Niektórzy z nich są, bo robili rzeczy, których robić nie powinni i Bóg wyłączył ich na trwałe, ale nie dotyczy to przecież wszystkich. Takich uogólnień nie wolno robić nawet mnie. Tym bardziej, że to całkiem poważna grupa moich klientów. To znaczy odbiorców tekstów reklamowych, które piszę.
Wbrew pozorom, zależy im na większej ilości rzeczy, niż ich starym, którym nie obwisa. Zależy im na tym wszystkim, na czym zależy ich starym, a ponadto zależy im na wielu rzeczach, na których ich starym przestało już zależeć. Tylko, że młodym zależy inaczej. To znaczy, żeby chcieli kupić to, na czym im zależy, trzeba im powiedzieć, że tak naprawdę to im na tym nie zależy. Im to obwisa. Oni są sobą. Innymi słowy - cool. Oczywiście zgodnie z ustawą o ochronie języka nie wolno im mówić, że są cool, tylko że są wyluzowani. Spoko, nawet lepiej się rymuje.
Zapytałem kiedyś ojca, dlaczego babcia nie wyjechała do Niemiec, kiedy już było można. Ojciec odpowiedział mi, że wtedy, kiedy już było można niestosowny mundur mojego dziadka przestał sprawiać babci kłopoty i już jej nie zależało. Moja babcia się wyluzowała.
Zastanawiałem się, czy to moja stara babcia, której już nie zależało, była wtedy młoda duchem, czy to młodzi, którym też nie zależy, są starzy? Nie doszedłem do żadnych sensownych wniosków i przestałem się nad tym zastanawiać. Przestałem się zastanawiać nad tym również dlatego, bo wiem, że to, czy zacznie im zależeć zależy tylko od tego, czy przeczytają lub usłyszą odpowiednie słowa. Moje słowa.
Babcia urodziła się i mieszkała w Tczewie. Ojciec urodził się w Tczewie, ale mieszkał w Gdańsku. Ja urodziłem się w Gdańsku, ale mieszkam w Warszawie. Czy to coś znaczy? Chyba nie. Chociaż nie jestem pewien. Moja wiedza i praktyka życia codziennego podpowiadają mi, że wszystko coś znaczy, tylko nie zawsze wiadomo, co.
W latach osiemdziesiątych, w czasie moich studiów językowych na Uniwersytecie kilku moich kolegów wyjechało na stałe do Niemiec w ramach specjalnego programu. Teoretycznie szansę na wyjazd mieli wszyscy z odpowiednim pochodzeniem, ale w praktyce zgodę dostawali tylko ci, którzy urodzili się na odpowiednim terenie. W tym przypadku znaczenie miał adres porodówki. Mogłem wyjechać do Niemiec, bo adres mojej porodówki był dobry, ale nie zależało mi już. Byłem wyluzowany.
W czasach, kiedy mogłem wyjechać reklama nazywała się jeszcze propagandą i wszyscy copywriterzy, którzy wtedy nie byli jeszcze copywriterami, wmawiali mi, że nie powinienem wyjeżdżać. Ich słowa były silniejsze niż moja wola.
Piszę teksty reklam. I nie wstydzę się, że to lubię.
Widuję je w gazetach. Widuję je w telewizorze. Słyszę je w radiu. Czasem słyszę, jak ludzie powtarzają je w autobusie, niby jakieś magiczne zaklęcia albo szyfr stowarzyszenia wtajemniczonych. Ale tak nie jest. Nie ma żadnego stowarzyszenia wtajemniczonych. Gdyby było, nie miałbym co robić na tej planecie. To ja was w tej chwili wtajemniczam. Ale bez obawy, nie oznacza to, że zostanę bez pracy. Nigdy nie zabraknie słów, które będą zmuszały ludzi do robienia rzeczy, których nie robiliby bez tych słów, a na pewno nie w tym czasie i nie w takim stopniu. Nigdy też nie zabraknie ludzi podatnych na działanie słów.
Niektóre z moich słów nawet mi się podobają. Nie zawsze są to te, za które dostałem najwięcej szmalu. Ale i tak jest miło.
Kupiłem małe mieszkanko w centrum stolicy kraju w środku Europy, czyli faktycznie, nieźle mi płacą za moje słowa. Właśnie kończę je urządzać. Szukam dużego łóżka. Muszę mieć duże, wygodne łóżko ze zdrowotnym materacem z trawy morskiej. Przeczytałem - "...że najzdrowsze są materace z trawy morskiej". I proszę. To działa. Mimo, że to nie są moje słowa. Ale to moja potrzeba - zdrowe łóżko. Tak właśnie znajduje się target. Kiedy słowo uzmysławia potrzebę. Bywa też, że słowo tę potrzebę wywołuje.
Nie mam żony. Kiedyś miałem, ale się popsuło między nami i rozstaliśmy się. Czy żałuję? Tak. Żałuję, że się popsuło, bo zanim się popsuło było naprawdę miło, ale nie żałuję, że się rozstaliśmy, kiedy się popsuło, bo wtedy już nie było miło. Teraz mam narzeczoną. Jest ode mnie dużo młodsza, ale to nie przez nią się popsuło między mną, a moją byłą żoną. Popsuło się między nami dużo wcześniej. Zanim moja obecna narzeczona została moją obecną narzeczoną miałem inną narzeczoną, ale też się między nami popsuło. Zawsze się psuje między kobietami, a mną. I zawsze powodem tego są słowa. Ale, w sumie, i tak jest miło.
Zapytałem moją narzeczoną, dlaczego mi uległa? Jestem przecież dużo starszy i kobiety odchodzą ode mnie. Odpowiedziała, że przekonały ją do mnie moje słowa. Wywołały u niej potrzebę bycia ze mną. Praktyka życia codziennego potwierdziła je tylko.
Zapytacie, po co wam to wszystko opowiadam?
Dlaczego odkrywam przed wami najtajniejsze sekrety mojego warsztatu pracy? Czyżbym zwariował, bo sam sobie rzucam kłody pod nogi? Nie! Mówię wam to wszystko, bo was kocham.
Bo chcę żebyście jeszcze raz bardzo uważnie przeczytali to, co napisałem, a jeszcze uważniej to, czego nie napisałem. To, czego nie napisałem jest nawet ważniejsze. A potem chcę, żebyście zaczęli myśleć. Na początek wystarczy, że pomyślicie sobie dwa razy na dzień - jestem wolny i sam decyduję, co dla mnie najlepsze. Później będzie łatwiej. To nie będzie bolało. Obiecuję. Na pewno nie tak, jak zaboli was wówczas, kiedy nieświadomi niczego, obudzicie się pewnego dnia...jako towar, który sprzedają słowa kogoś takiego, jak ja.
|
|