 |
 |  | Plakat filmu |
Zastanówcie się mili czytelnicy i widzowie rzeczy różnych, gdzie leży różnica między człowiekiem a małpą? Banalne pytanie, a jednak bardzo długo ewentualne pokrewieństwo nas, dumnych i rozumnych ludzi i naszych kuzynów z rodzajów Pan, Gorilla i Pongo było kamieniem obrazy i prowokowało u obrońców ludzkiej wyższości pozy i gesty żywcem skopiowane od innych naczelnych. No, może obywało się bez skakania po drzewach i bicia gałęzią o ziemię - zastąpiło je głośne tupanie i walenie pięścią w stół. Dziwi mnie bardzo ten upór antyewolucjonistów, bo kwadrans obserwacji przeciętnego trzylatka homo sapiens jest stuprocentowym dowodem na istnienia wspólnego przodka nas i małp człekokształtnych, i nie potrzeba tu żadnych wykopalisk.
Tim Burton, który wziął się do remake'u "Planety małp", jakby nie miał niczego pożyteczniejszego do roboty, doskonale o tym wie, i podkreśla wszelkie łączące nas cechy bardzo grubą kreską. Oto podrasowane przez ludzi genetycznie małpy, którym zbieg okoliczności daje szansę na pokazanie, czego są warte. Mogą wreszcie wyzwolić się od założonych im przez ludzi smyczy i zbudować swoją, własną, świetlaną cywilizację, której zdrowe stosunki społeczne zawstydzą człowieka i spowodują jego korny powrót do dżungli po naukę. Niestety, mimo, że obdarzone rozumem, małpy najwyraźniej nie doszły w katechizmie do przykazań o przebaczaniu i miłości bliźniego, i jak rozpoczęły od rzezania swoich nauczycieli, tak kontynuują ten trend. Zbudowały miasto, stworzyły armię, mają rząd, jakiś Senat, a poza tym niewolą ludzi z cieszącą oko sprawnością. Parafrazując Lema: jak to miło, że nie jesteśmy jedynymi człekokształtnymi, które potrafią być świniami.
 | Zwierzęcy magnetyzm Wahlberga w akcji |
Cieszy mnie, że dwudziestopierwszowieczna wersja "Planety małp" nie próbuje wyciskać łez z oczu (lub treści z żołądka) poprzez pokazywanie szlachetnej małpy i podłego człowieka, lecz pokazuje, że zwierzę w dużej mierze dlatego budzi u nas współczucie i słabość, bo jest słabsze i głupsze. Kocham psy, ale obawiam się, że mój kundel po uzyskaniu krzty inteligencji wyprocesowałby ode mnie za molestowanie i znęcanie się (tak określiłby zapewne głaskanie i rzucanie kijem do aportu) ostatnie spodnie i sprzedał je za worek kości wołowych. Nie oczekujmy, że zwierzęta uszczęśliwione przez nas inteligencją pozostaną tymi samymi kochanymi maskotkami, tylko znającymi cwańsze sztuczki. Pomijając już nasze rachunki krzywd, stanęlibyśmy przed osobnym gatunkiem o własnych dążeniach i problemach, zupełnie innych niż nasze. I prędzej, czy później konflikt się pojawi. Żremy się między sobą tak namiętnie i efektywnie, że raczej nie będziemy w stanie ułożyć sobie poprawnych stosunków z drugim gatunkiem. Być może "mali bracia" w ogóle nie będą takiego rozwiązania poszukiwali, tylko zrealizują, może nawet niechcący, wariant dodo i ześlą nas do ZOO i (w formie wypchanej) do muzeów.
 | Jedna z bardziej przerażających cech tego świata: na planecie małp wpływowym filmem są "Stożkogłowi" |
Tyle wymowa filmu, a właściwie wynik moich jej poszukiwań. A co z samym oglądaniem, czy z obraz i jego zmiany zasługują na wykupienie za kilkanaście peelenów miejsca w kinie na dwie godziny? A czemu nie? Burton zachował zęby i nadal potrafi strzelić w widza zapierającym dech w piersiach krajobrazikiem. Szczególnie widowiskowe jest, moim zdaniem, miasto małp - jego wnętrze, widok jako całości, i oblane lawą podejście. Jest na czym zawiesić oko i ten punkt programu należy odhaczyć po stronie plusów. Kontynuując problem piękna na ekranie - Helena Bonham Carter została niestety zakuta w szympansi kostium i gra rolę proludzkiej aktywistki Ari. Za szympansa przebrano również Tima Rotha (generał Thade), co było błędem jeszcze większym. Roth dusi się w kostiumie, podczas gdy człowiekiem jest Mark Wahlberg. Nie wiem, być może ten zabieg miał pokazać umysłową wyższość małp, bo główny człowiek filmu jest niezły jedynie w scenach siłowo-szybkościowych, podczas gdy momenty, w których ma zagrać emocje wypadają kiepskawo. Szczególnie blado przedstawia się w końcówce.
 | You're talking to me? |
A właśnie, końcówka. Fabuła "Planety małp" trzyma się nieźle - zainteresowanie widza utrzymuje się dzięki sprawnie wyważanym proporcjom scen głównie wizualnych i dialogów przekazujących to, co nam do szczęścia potrzebne. Nie jest ten scenariusz zapierającym w dech cudem i dramatycznych skrętów w zupełnie inny wymiar nie będzie, ale jest to dobry, przeciętny standard filmu akcji. Niestety, twórców to najwyraźniej nie zadowalało i postanowili się wykazać. Zrobili więc końcówkę, po której widz wychodzi z kina mocno zdębiały, i lekko ogłuszony pyta się "O co chodzi"? Przypuszczam, że zamierzano stworzyć Wielki Finał, taki niebanalny i z przesłaniem aż dudni, ale udało się jedynie rozkopać całą wizję filmu, nie dając w zamian żadnej pomocy w jej złożeniu. Jakikolwiek ten film był, czegoś jednak się trzymał - aż do owego feralnego końca. Nie można jednakowoż wykluczyć, że dokładnie taki był reżyserski zamysł i ów nokautujący sierpowy między półkule miał być właśnie takim postmodernistycznym hasłem: "nic nie jest pewne i nikt nie wie, co się wydarzyło, ale macie parę złotych mniej i dwie godziny wam ubyło". I oceniaj tu taki film, recenzencie. Zobaczcie sami i zdecydujcie.
"Planeta małp" (Planet of the Apes)
USA 2001
Reżyseria: Tim Burton
Scenariusz: William Broyles, Lawrence Konner, Mark Rosenthal na podstawie powieści Pierre'a Boulle'a
Muzyka: Danny Elfman
Obsada: Mark Wahlberg, Tim Roth, Helena Bonham Carter, Michael Clarke Duncan, Kris Kristofferson, Charlton Heston, Paul Giamatti, Luke Eberl, Emmy Collins, Erick Avari, Glenn Shadix, Cary-Hiroyuki Tagawa, Estella Warren
Czas: 120 minut
|
|
 |
|