Magazyn ESENSJA nr 1 (XIII)
grudzień 2001 - styczeń 2002




poprzednia stronapowrót do indeksunastępna strona

Gabriel Zastawnik
  Tryptyk miejski

     A kiedy przyjdzie na ciebie czas...
     
     Winda znów nie działała. Zmęczony przystanął na półpiętrze. Zaczynał ciężko oddychać.
     Trzeba chyba zadbać o kondycję - pomyślał i aż roześmiał się. Nie jakoś cicho, sam do siebie, ale głośnym radosnym śmiechem. Ileż to razy próbował różnych diet czy ćwiczeń wyszczuplających. Chodził nawet na siłownię, ale raczej nieregularnie. W każdym razie - jedynym wyraźnym efektem tych działań było zwiększenie wagi ciała o kilka kilogramów.
     Co prawda mógł zmienić w ciągu chwili każdy aspekt swego wyglądu zewnętrznego, ale od kilkunastu lat jakoś nie miał na to ochoty. Zaczął chyba żyć jak normalny człowiek.
     Ostatnia myśl wzbudziła w nim kolejny atak wesołości. Tym razem jednak zachichotał cichutko pod nosem. Nie chciał, by znowu odpowiedziało mu echo pustych ścian.
     Jak normalny człowiek.... - powtórzył. Ale przecież nie był człowiekiem.
     Ta myśl wydała mu się nagle wielce odkrywcza. Coraz częściej łapał się na tym, że zapominał, kim naprawdę jest. Coraz rzadziej korzystał też ze swych nadnaturalnych mocy.
     A co mi tam.. - pomyślał i przeniósł się kilka pięter wyżej. Dawno już nie wykorzystywał daru teleportacji, ale z zadowoleniem stwierdził, że nic nie stracił ze swej dawnej gracji.
     
     ***
     
     Stał przed dużymi, masywnymi drzwiami do mieszkania swej podopiecznej. W tej starej kamienicy, która nadawała się raczej do rozbiórki niż do zamieszkania, wszystko było nienaturalnie duże i masywne. Drzwi, okna, poręcze. Nawet ta cholerna niedziałająca winda była niemal dwukrotnie większa od normalnej..
     Kiedyś musiała to być piękna, bogata żydowska kamienica. Pełna życia... no właśnie, życia. Tego elementu najbardziej brakowało Archaniołowi w całym tym budynku.
     Ciągle zatopiony we własnych myślach przekręcił klucz w zamku.
     
     ***
     
     - To ja, pani Jadwigo. Gabriel - krzyknął już po przekroczeniu progu. W sumie wiedział, że nawet nie musi tego czynić, bo i tak nikt inny nie odwiedzał starej kobiety. Czynił to jednak zawsze. Głównie po to, by samemu sobie poprawić humor. I aby rozbić otaczającą go w mieszkaniu ciszę.
     W powietrzu czuł zapach psów. A właściwie smród ich sierści, jedzenia i odchodów.
     Stara kobieta zwana przez wszystkich "Psiarą" trzymała zawsze kilkanaście psów. Znajdowała błąkające się po osiedlu kundle i przyprowadzała je do swojego mieszkania. Z niewielkich środków próbowała je jakoś wyżywić, ale kończyło się to zawsze tym, że już w połowie miesiąca sama grzebała wśród osiedlowych śmietników w poszukiwaniu nadających się do zjedzenia resztek.
     Teraz psów już nie było. Stara kobieta była ciężko chora. Umierała.
     Gabriel przypomniał sobie, jak bardzo płakała, kiedy zabierał psy z jej mieszkania. Obiecał jej, że zabierze je do swojego domu i otoczy troskliwą opieką. Uwierzyła mu. Zresztą nikomu innemu nie mogła już wierzyć. Nie potrafiła chyba.
     Anioł przez chwilę poczuł na policzku palący rumieniec. Złamał obietnicę. Jeszcze tego samego dnia, kiedy zabrał psy, odprowadził je wszystkie do schroniska. Po części uznał, ze tam lepiej zaopiekują się zwierzętami. Po części natomiast chciał się pozbyć problemu.
     Niekiedy miał wrażenie, że kobieta wiedziała o tym. Może coś w jej gasnącym spojrzeniu mówiło mu o tym. W każdym razie nigdy wprost nie poruszyła tego tematu, za co był jej dozgonnie wdzięczny
     Powoli wszedł do sypialni.
     
     ***
     
     - Witaj Jadwigo - powiedział cichym głosem. Staruszka leżała na łóżku i niemal się nie poruszała. Jedynie lekka mgiełka pary wydobywająca się z jej ust zdradzała oznaki życia.
     Gabriel dopiero teraz spostrzegł, jak zimno jest w pokoju. W pierwszym odruchu chciał rozpalić w piecu, ale po chwili doszedł do wniosku, że i tak nie będzie to miało znaczenia.
     Dzisiaj bowiem przyszedł się pożegnać. Czas kobiety powoli się dopełniał. Co prawda Anioł mógł użyczyć swej uzdrawiającej energii, ale uznał, że lepiej nie zmieniać zbytnio biegu rzeczy. I tak już kilkanaście dni temu minął jej czas.
     Gabriel utrzymywał ją przy życiu tylko po to, by wysłuchać snutych przez nią opowieści: ...dzieciństwo, pierwsza miłość, czasy wojny, zmarły mąż.... - z pozoru historia banalna. Historia jakich wiele. Ale właśnie takie opowieści Gabriel cenił najbardziej. Z nich mógł bowiem wydobyć najwięcej informacji o tych, których Pan wyznaczył mu do ochrony.
     Ludzie ciągle stanowili dla niego tajemnicę. Jednak powoli, przez tysiące lat, przez tysiące takich snutych opowieści dowiadywał się coraz więcej. I coraz bardziej ich kochał.
     Stara kobieta już skończyła swoją opowieść. Jej czas minął. Obecnie Gabriel mógł już zrobić tylko jedno. I chociaż jego serce przepełniał ogromny smutek, ani przez chwilę się nie zawahał.
     
     ***
     
     Zbliżył się do łóżka. Pogładził ciepłą dłonią głowę kobiety. Spojrzała na niego przytomnym wzrokiem i lekko się uśmiechnęła. Odwzajemnił ten uśmiech. Następnie ujął obiema dłońmi jej twarz i pochylił się, jak gdyby chciał jeszcze pocałować jej pomarszczone wargi.
     Jednak nie zdążył już tego zrobić. Nagłym, wyćwiczonym ruchem skręcił jej kark. Nawet nie poczuła bólu. W chwili, kiedy jej płuca opuszczał ostatni oddech, położył jej bezwładną głowę na poduszce.
     Potem zapanowała cisza.
     
     ***
     
     Gabriel zamknął cicho drzwi. Znowu był na klatce schodowej. I znowu uderzyła w niego ta atmosfera braku życia. Tym silniejsza, że stary budynek stracił kolejnego ze swych mieszkańców. Gabriel zapragnął nagle opuścić jak najszybciej ten dom. Ale wiedział, że nie może. Musiał wysłuchać przecież ostatnich wersów jeszcze kilku ludzkich opowieści.




     Wybór
     
     Siąpił zimny deszcz. Gabriel kochał taką pogodę. Mógł wtedy bez przeszkód udać się na spacer i obserwować tę brzydszą stronę miasta. Szare odrapane mury; przerdzewiałe rynny, które już dawno nie potrafiły spełnić swej podstawowej funkcji; nieomal opustoszałe ulice.
     Krążyli po nich pojedynczy, przemoczeni, bezradni ludzie. Czekali na przystankach i z utęsknieniem wyglądali tak rzadko kursujących w niedzielne popołudnie autobusów. Niekiedy, nie mogąc się doczekać, rzucali się biegiem i skacząc wśród kałuż, udawali się do domu. Gabriel z nieomal lubieżną namiętnością uwielbiał przyglądać się tej czynności, która przypominała mu czasami stary, plemienny taniec.
     Na ulicy w taką porę można było także spotkać inną kategorię osób - tych, na których społeczeństwo już wydało swój wyrok. Tych, którzy określani byli mianem wyrzutków, złodziei, meneli. Oni nie mieli gdzie ukryć się w taką pogodę. Ich domem była przecież ulica.
     Istniała także i trzecia kategoria ludzi, którzy wędrowali tą zwariowaną plątaniną ulic i uliczek. To były osoby zagubione, które już zwątpiły w celowość dalszego życia. Bezwiednie snuli się, wśród deszczu i oparów wydobywających się ze studzienek kanalizacyjnych, w poszukiwaniu śmierci. Liczyli przede wszystkim na jakiś przypadek - może potrącenie, może pobicie. Każde rozwiązanie wydawało się dla nich dobre. Sami jednak nie potrafili odebrać sobie życia.
     Anioł spoglądał w ich dusze z pewną odrazą. Przypominali mu bowiem umarłych za życia. Niezdolni do jakiegokolwiek działania, żyli z dnia na dzień, oczekując wiecznego chłodu.
     - Pieprzone zombie - pomyślał Gabriel i zacisnął usta. Przez chwilę jego twarz nie przypominała ludzkiej. Tak samo jak oczy, które przybrały barwę chłodnej stali. Ale już po chwili ozdobił je dawny, niebieski kolor. Anioł powoli się uspokajał.
     Oczywiście nie każdy samobójca zachowywał się w ten sposób. Istnieli też ludzie, którzy zdecydowani byli na odebranie sobie życia i czynili to samodzielnie i z pełnym rozmysłem.
     
     ***
     
     Właśnie taką osobę spotkał Anioł tamtego popołudnia. Jego upodobanie do odwiedzania najmniej uczęszczanych miejsc zaprowadziło go na stare bulwary, w pobliże zapory.
     Tam właśnie, wpatrzony w niespokojne lustro wody, siedział młody, na oko dwudziestoletni chłopak. Archanioł widział jego szybko kończącą się linię życia. Wiedział, że za kilka chwil usłyszy plusk opadającego ciała.
     
     ***
     
     - Witaj - odezwał się cichym głosem.
     Chłopak drgnął przestraszony. Nie spodziewał się na pewno spotkać nikogo w tak odludnym miejscu. A poza tym nawet nie słyszał nadejścia nieznanego mu mężczyzny. Po krótkiej chwili zastanowienia odpowiedział na pozdrowienie lekkim skinieniem głowy. W dalszym ciągu był jednak bardzo spięty. Gabriel z wyraźnym zadowoleniem obserwował, jak z trudem usiłuje zamaskować swoje zdziwienie.
     - Co słychać, Marku? Powiedz mi proszę, dlaczego chcesz to zrobić? - zapytał.
     Chłopak wybałuszył na niego oczy. Teraz absolutnie nie wiedział, co się dzieje. Skąd ten niebieskooki grubas znał jego imię? Jak niepostrzeżenie znalazł się tak blisko niego? Co się tu w ogóle działo???
     - Skąd pan zna moje imię? - zapytał przestraszony. Zaraz potem szybko dodał: - Ja nic nie chcę zrobić. O co panu chodzi? Kim pan w ogóle jest??
     Archanioł, przygotowany na taką lawinę pytań, cicho się roześmiał.
     - Nie bój się. Mam na imię Gabriel. Może to dziwnie zabrzmi, ale jestem aniołem - teraz zauważył, jak oczy Marka rozszerzają się ze zdziwienia. Jeszcze chwilę i weźmie go za wariata.
     - Aniołem?? - powtórzył pytająco chłopak - Aha... Miło mi poznać. A ja jestem Świętym Mikołajem. A tam za budynkiem zostawiłem właśnie swoje sanie. Renifery też tam są. Zapewniam.
     Gabriel uśmiechnął się lekko. Ucieszył się, że humor nie opuścił przyszłego samobójcy. Sytuacja wydawała się łatwa do opanowania.
     - Za budynkiem zostawiłeś swój rower. W torbie na klucze leży zapieczętowany list pożegnalny, skierowany do Twoich rodziców - odrzekł - Naprawdę jestem aniołem. Chcę poznać motywy Twego działania. Dlaczego chcesz popełnić samobójstwo Marku? Dlaczego zwątpiłeś w Boga?...
     Chłopak początkowo chciał zerwać się na równe nogi. Ale może cichy i ciepły ton głosu Gabriela albo te jasnoniebiesko gorejące oczy wydały mu się gwarancją prawdomówności nieznajomego. Powoli opuścił głowę.
     - Nie wiem, czy zrozumiesz - wyszeptał.
     Gabriel podszedł do niego i usiadł obok.
     - Spróbuję - odrzekł - Poza tym mamy bardzo dużo czasu. Nie musisz się spieszyć. Jestem dobrym słuchaczem.
     Na reakcję chłopaka czekał kilka minut. Kiedy już zaczął myśleć, że bez dodatkowej zachęty z jego strony się nie obejdzie, Marek przemówił.
     - To przez dziewczynę... Wiem, to głupie... ale ja bez niej nie mogę... nie potrafię żyć. Kochałem ją, a ona oświadczyła mi w pewnym momencie, że nic do mnie nie czuje. To było jak... jak... - chłopak szukał właściwego słowa - jak nokaut. Nie mogłem się pozbierać. I nadal nie mogę. Ja chcę być z nią. Tęsknię... A ona traktuje mnie tylko jak przyjaciela... ja już nie potrafię tak dalej żyć.
     Zapadła krótka cisza. Przerwało ją pytanie Gabriela:
     - Skoro ją kochasz, to znaczy że bez względu na wszystko chcesz jej szczęścia. Czy mam rację?
     - Tak. Tak właśnie jest.
     - Więc czemu chcesz odebrać sobie życie? Czy nie rozumiesz, że tym skrzywdzisz nie tylko siebie, ale przede wszystkim tych, którzy są Ci bliscy? W tym także ją.
     - Ale zrozum, że ja nie potrafię tak dalej żyć. Dla niej powróciłem do stadium przyjaźni. Nie chciałem jej stracić całkowicie... - głos Marka coraz bardziej się załamywał - ostatnio... ostatnio zadzwoniła do mnie z płaczem. Nie wiedziałem co się stało. Okazało się, że zakochała się w jakimś facecie, a ten najzwyczajniej ją olał... po prostu olał. Nie potrafił docenić... A ja musiałem... ja wtedy musiałem... - chłopak zamilkł.
     Po chwili zaczął kontynuować.
     - Ja wtedy musiałem ją pocieszyć. Musiałem grać swoją rolę przyjaciela, musiałem mówić, że wszystko będzie dobrze, że kiedyś znajdzie sobie chłopaka, który ją pokocha... Ale na miłość boską, to tak boli... tak strasznie boli, kiedy wiesz, że tym chłopakiem z całą pewnością już nie będziesz ty.
     Markiem wstrząsnął spazm płaczu. Gabriel milczał. Wiedział, że w tym momencie najlepiej jest nie mówić nic. Przytulił go tylko mocno do swej piersi i delikatnie pogłaskał po głowie.
     Potem przemówił.
     - Marku. Straciłeś wiarę. Chcesz popełnić samobójstwo. Ale czy na pewno? Zobacz - Ty nie straciłeś tej dziewczyny. Zyskałeś ją w innym wymiarze. Wiesz przecież, że nie możesz jej zmusić do czegoś, czego nie może uczynić. Widzisz, ona nie potrzebuje Cię jako chłopaka, ale jako przyjaciela. To jest nawet głębsze niż uczucie miłości. A Twoje pragnienie śmierci ją zabija, niszczy. Tak samo jak niszczy inne bliskie Ci osoby...
     Gabriel przemawiał jeszcze kilkanaście minut. Czuł, że z każdym słowem początkowe zwątpienie Marka topniało. Kiedy skończył, zapytał:
     - Marku.. Czy teraz rozumiesz mnie? Czy rozumiesz, że musisz żyć?
     - Tak - odrzekł chłopak - rozumiem...
     Po czym nagłym szarpnięciem wydarł się z objęć Anioła i rzucił się do przodu. Przez ułamek sekundy jakby zawisł w powietrzu. Anioł ujrzał jego wzrok i spostrzegł w nim pełnię zrozumienia dla swoich wcześniejszych słów o potrzebie życia. Kiedy ta chwila się skończyła chłopak runął do wody.
     
     ***
     
     Gabriel obserwował jego walkę o życie przez kilka minut. Chłopak chciał śmierci, ale jego ciało długo broniło się przed wydaniem ostatniego oddechu. Wreszcie jednak musiało dać za wygraną.
     Archanioł poczuł się nagle bezradny i zagubiony. Bezradny, gdyż nie mógł interweniować. Nie miał takiego prawa - to była suwerenna decyzja istoty ludzkiej, której skutki zostaną rozliczone dopiero podczas Sądu Ostatecznego.
     Zagubiony czuł się natomiast z tego powodu, że kompletnie nic nie rozumiał z decyzji Marka... przecież przekonał go do tego, że warto żyć. Widział to w jego oczach. Więc dlaczego??
     Anioł wiedział, że to pytanie będzie dręczyło go przez cały czas. Wiedział również, że on sam będzie poszukiwał odpowiedzi. Po raz pierwszy od długiego czasu pomyślał, że Sąd Ostateczny nie może nadejść zbyt szybko. Obawiał się bowiem, że w przeciwnym wypadku może mu nie starczyć czasu na rozwiązanie zagadki.
     Oddalając się od miejsca wypadku Gabriel poczuł, że całkiem nie rozumie tych dziwnych tworów Pana.. Nie rozumie ich postępowania. I z dziwnych względów kocha je coraz bardziej.




     Iskra
     
     Popatrzył w lustro. Widok nieładnej, okrągłej twarzy tym razem go ucieszył. Powoli zaczynał przyzwyczajać się do swego nowego wyglądu. I chociaż niekiedy tęsknił za bujnymi, kruczoczarnymi lokami, potężnie i proporcjonalnie zbudowanym ciałem, to jedyne, nad czym w tej chwili się zastanawiał, to czy nie zmienić swego wyglądu na jeszcze bardziej odpychający.
     On - Gabriel, Anioł Pana. W żadnym z momentów historii jeszcze nie przybierał takiego wyglądu - średni wzrost, krótkie blond włosy, dziwny, nieomal rudy zarost. No i lekka nadwaga. Uśmiechnął się sam do siebie na widok śmiesznie zarysowującego się pod koszulą brzuszka. Jedyne, co pozostało mu z poprzedniego wyglądu, to oczy. Piękne niebieskie oczy, które odkrywały nieznaną nikomu tajemnicę.
     Po krótkiej chwili namysłu zdecydował, że jednak nie warto zmieniać swego wyglądu na brzydszy. Lepiej zostawić wszystko tak, jak jest. To powinno ułatwić wykonanie czekającego nań zadania.
     Dokończył poranną toaletę, zjadł śniadanie i wyruszył na miasto.
     
     ***
     
     Szedł chodnikiem. Właściwie poruszał się wśród tego tłumu bez wyraźnego celu. Lubił ludzi. Lubił czuć ich bezpośrednią bliskość, kochał wręcz odnajdywać w nich iskierki bożego piękna.
     Prawie każdy człowiek miał w sobie taką iskrę - niektórzy wręcz lśnili pięknym blaskiem. Najbardziej podobało mu się to, że nigdy do tej pory nie spotkał dwóch osób o podobnej aurze. Zawsze były inne, mieniły się wszystkimi kolorami tęczy. Niektórzy błyszczeli różnymi odcieniami czerwieni - zakochani. Zieleń oznaczała radość. Niebieski - ogromny smutek i żal, połączone z nadzieją. Kombinacji kolorów i ich odcieni była nieskończenie wielka liczba. Uwielbiał to.
     Niekiedy tylko jego oczy zmieniały swój jasnoniebieski kolor na stalowo-szary. Działo się tak wtedy, gdy spotykał Wygasłego. Widok całkowitej pustki, wewnętrznego wypalenia i brak śladu jakiejkolwiek aury wzbudzał w nim całą gamę różnych uczuć - począwszy od litości, poprzez chorobliwą wręcz ciekawość, aż po strach.
     Tak. Miecz Pański - ten, który z rozkazu Boga niszczył w przeszłości całe miasta, ten, który zwany był Aniołem Zemsty, czuł strach. Nie mógł bowiem zrozumieć, w jaki sposób te cudowne stworzenia mogły stracić swe przyrodzone wewnętrzne piękno. Jakże silna musiała być moc Złego, by potrafiła dokonać takiej rzeczy. Jakże...
     Jego rozmyślania przerwał widok niskiego, na oko trzydziestoletniego mężczyzny. Gabriel kątem oka wyłowił tę postać wśród poruszającego się tłumu. Szybkim krokiem zbliżył się w jego kierunku i, niby mijając go, potracił mocno w ramię. Mężczyzna wytrącony z rytmu zatrzymał się i krzyknął w kierunku oddalającego się Anioła:
     - Ej! Uważaj, jak chodzisz, kołku...! Dobra?
     Gabriel odwrócił się.
     - Przepraszam... - zaczął, ale nie było nawet sensu dokańczać zdania.
     Ten, którego potrącił, już zniknął porwany falą tłumu. Archanioł uśmiechnął się do siebie. Dzięki temu, że zatrzymał na chwilkę tego śmiertelnego, wyjeżdżający zza rogu Volksvagen zdąży bezpiecznie przejechać fragment ulicy, na który wpadłby nieopatrznie śpieszący się do pracy mężczyzna.
     - Jeszcze nie nadszedł Twój czas, jeszcze kilka lat będziesz żył i cieszył swą obecnością zarówno żonę, jak i kochankę - mruknął pod nosem i ruszył dalej...
     
     ***
     
     Nagle uśmiech zniknął z twarzy Archanioła. Zobaczył Wygasłego. Stał, a właściwie stała przy przejściu dla pieszych i czekała na zmianę świateł. Gabriel przyjrzał się jej uważniej. Zewnętrznie ładna - ciemne, długie do ramion, kasztanowe włosy. Szczupła, zgrabna. Nie była bynajmniej ideałem urody, ale według wszystkich kanonów piękna była po prostu ładna. Jakże wielki stanowiło to kontrast z ziejącą wewnątrz pustką.
     Nie chcąc czekać, aż nadejdzie fala nowych uczuć i myśli, ruszył do przodu. Po chwili już tylko kilka kroków dzieliło go od nieznajomej.
     Zmieniły się światła.
     Rozpoczął swe kolejne zadanie.
     
     ***
     
     - Przepraszam panią najmocniej. Halo... proszę się zatrzymać...! - prawie krzyknął i przyspieszył lekko kroku, aby jak najszybciej zbliżyć się do kobiety, która właśnie przystanęła i obróciła się w jego kierunku.
     Na jej ładnej twarzy malował się wyraz lekkiego zdziwienia, ciekawości i strachu. Gabriel doskonale umiał odróżniać te oznaki ludzkich uczuć. Postanowił szybko działać.
     - Mam na imię Gabriel i mam do pani ogromną prośbę. Chciałbym zaprosić panią na kawę - uśmiechnął się i podniósł lekko głowę - Czy mogłaby pani się zgodzić?
     Twarz kobiety wyrażała teraz bezgraniczne zdumienie. Ale jedynie przez moment, gdyż uczucie to zaczęło szybko zmieniać się w gniew.
     - Słucham? - to nie było pytanie. Ton głosu sugerował wyraźnie niemiłą odpowiedź.
     Gabriel zrozumiał, że ma teraz bardzo mało czasu. Ale granie swojej roli przychodziło mu z dużą łatwością. Najpierw zmieszał się, a potem, lekko się jąkając, zaczął wyjaśniać, że chciałby zaprosić ją jedynie na kawę i że absolutnie nie ma żadnych złych zamiarów.
     
     ***
     
     Kiedy kilka tygodni później zapytał Joannę, dlaczego się zgodziła przyjąć jego zaproszenie, odpowiedziała, że do końca nie wie. Być może sprawił to ciepły tembr jego głosu, a może dziwaczność całej sytuacji, kiedy stała sama na środku jednej z arterii miasta i zastanawiała się, czy ten, którego spotkała, to zboczeniec, czy w najlepszym wypadu nieszkodliwy wariat.
     Wtulając się w jego ramiona zdążyła jeszcze wyszeptać słowa, z których Archanioł ucieszył się najbardziej: "Ale wiesz co, Gabi? Ja wcale tego nie żałuję..." Wtedy zyskał pewność, że uda mu się wygrać.
     
     ***
     
     Byli ze sobą już prawie trzy miesiące. Gabriel powoli zaczynał przywiązywać się do dziewczyny. Nazywał ją w myślach "gąbeczką" albo "małą pijawką". Chłonęła ofiarowane jej przez Anioła uczucia i cały czas wydawała się być nienasycona.
     - Jeszcze tylko kilka dni - pomyślał - jeszcze tylko kilka...
     Zrobiło mu się wręcz smutno, że będzie musiał głęboko zranić Joannę. Ale gra toczyła się o coś znacznie bardziej cennego, niż chwilowy ból uczuciowy. Chodziło o jej duszę...
     Tymczasem postanowił zabrać ją do kina na jakiś wesoły film. Wiedział, że już za niedługo stanie się w jej oczach zwykłym skurwysynem. Ale jeszcze nie teraz... Dzieliło go od tej chwili kilka dni.
     
     ***
     
     Stała w przedpokoju jego mieszkania. Opuszczone wzdłuż tułowia ręce, a także strach, zdziwienie i ból, kryjące się w jej oczach, zdradzały wszystko. Słowa, które Gabriel wypowiedział kilka minut temu powoli zaczęły do niej docierać.
     Archanioł starał się powiedzieć chłodnym tonem, że jej nie kocha i prosi, by nigdy nie pojawiała się w jego życiu. Najwidoczniej osiągnął ten cel aż za dobrze. Nie chciał tego, ale udało mu się w sposób wręcz perfekcyjny zranić tę, która w ciągu ostatnich kilku tygodni powoli, krok po kroku, odsłaniała wszystkie swe tajemnice. Tę, która tak mocno mu zawierzyła.
     Poczuł się dziwnie... głupio? Zastanowił się nad tym.. Anioły chyba nie mogą czuć się głupio...
     Przez krótką chwilę wręcz chciał odwołać te słowa, powiedzieć jej, że to tylko głupi żart i mocno przytulić. Ale ta chwila minęła. Teraz był znowu chłodny i opanowany.
     - Wyjdź proszę, Asiu. Nie pytaj dlaczego. Nie chcę Cię po prostu więcej widzieć. - powtórzył tym razem nieco głośniej.
     To chyba zmusiło ją do działania. Wciąż niedowierzając temu, co usłyszała, jak ogłupiała, ruszyła mechanicznym krokiem do wyjścia. Gabriel cicho zamknął za nią drzwi, po czym podszedł do okna.
     Po pewnym czasie zauważył jej sylwetkę. Szła lekko przygarbiona i przypominała raczej zbitego psa niż istotę ludzką. Odwracała się kilkakrotnie, wciąż jeszcze wierząc, że to tylko żart... okrutny, ale żart. Gabriel uczynił jednak wszystko, aby nie dostrzegła w oknie jego sylwetki.
     W końcu znikła za jednym z sąsiednich bloków.
     
     ***
     
     Gabriel usiadł w fotelu. Nie lubił alkoholu, ale miał zwyczaj wypijania po każdym zadaniu małej szklaneczki martini. Dzisiaj miał naprawdę duże powody do zadowolenia. Leniwie przeciągnął się, naciągnął kocyk i powoli zaczął zasypiać.
     Zanim jednak zapadł w sen, przypomniał mu się jeszcze obraz odchodzącej Joanny. Już nie straszyła wewnętrzną pustka. W momencie, w którym powiedział "nie kocham Cię" zabłysła aurą purpury - kolorem bólu, gniewu i odrzucenia. Przestała być Wygasłym. Na nowo powróciła na łono dzieci Pana.
     Gabriel był pewien, że już w przeciągu kilku tygodni jej wewnętrzne piękno zacznie przybierać barwę lśniącej bieli. Zagoją się psychiczne rany i wróci do normalnego życia. Chwilowy ból był niczym w porównaniu z możliwością bycia w pełni sobą.
     Ręka Archanioła opadła. Zasnął. Miał prawo być zmęczony. A jutro czekało przecież na niego kolejne zadanie.

poprzednia stronapowrót do indeksunastępna strona

19
powrót do początku
 
Magazyn ESENSJAhttp://www.esensja.pl
redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.