Magazyn ESENSJA nr 1 (XIII)
grudzień 2001 - styczeń 2002




poprzednia stronapowrót do indeksunastępna strona

Paweł Dębek
  Terroryzm

        czyli jak torliński skarbiec rabowano (ciąg dalszy z poprzedniej strony)

     Dziwny widok ujrzałby każdy, kto znalazłby się tej nocy na ulicach Tor-Linu.
     Pomiędzy kamieniczkami wędrowało echo stukotu podwójnej pary szpilek na mokrych kocich łbach, truchtu owłosionych stóp i rytmicznych kroków policyjnych butów.
     Ale nikt tego nie widział.
     Po pierwsze dlatego, że trudno zobaczyć echo. Po drugie dlatego, że na ulicach Tor-Linu panowała absolutna ciemność. A po trzecie, powszechnie było wiadomo, że lepiej się nie szwendać nocą. Zasady tej przestrzegali zarówno przyzwoici obywatele, jak i mniej przyzwoity światek przestępczy, tak że ulice Tor-Linu świeciły po zmroku pustkami. Ot, co robi dobrze rozpuszczona plotka o wilkołakach i strzygach.
     - Jeżeli to porwanie zajmie mi za dużo czasu, to mogą z tego wyniknąć poważne problemy natury ogólnopaństwowej - wydyszała biegnąc kurtyzana Emma.
     - A propos - wtrąciła Ró. - Chcemy coś wiedzieć. Jak daleko posunęła się twoja znajomość z poprzednim szefem policji?
     - To znaczy, co ja z nim...?
     - A co ty z nim? - zagadnął Lamtar
     - Chodzi nam o to, czy zdradzał ci tajemnice państwowe? - czarodziejka poprawiła w biegu opadające części sukienki.
     - O, tak. Mówił na przykład, jakie ulice będą zamykane do remontu i w związku z tym, jak rozplanowane są objazdy. To były informacje na wagę złota.
     - Właśnie o złoto idzie. Czy wyjawił ci kiedyś, jak dostać się do skarbca.
     - Parę razy nawet zabrał mnie tam na wycieczkę. Są tam duże przestrzenie, więc mogliśmy...
     - Co mogliście? - zagadnął Lamtar.
     - Czyli potrafisz tam trafić?
     - Chyba tak.
     - Co z nim mogliście? - zagadnął Lamtar.
     
     ***
     
     - To było chyba tutaj - stwierdziła niewinnie kurtyzana Emma, stając przed rozciągającą się wzdłuż ulicy ścianą.
     - Wznieśliście się do góry czy wzięliście porządny rozbieg i przeskoczyliście mur? - zaciekawiła się Ró.
     - Tu były drzwi - Emma przeczesała palcami swoje blond włosy.
     - A potem je zamurowali i już nie ma wejście do skarbca?
     - Czy ty przypadkiem ze mnie nie drwisz?
     Czarodziejka Ró westchnęła. Widocznie do tej pory szło za łatwo. W kluczowym momencie najważniejszą osobą musiała się okazać blondynka. Czarodziejka Ró wiedziała, że zawód terrorystki nie jest łatwy i czasami wymaga pewnej brutalności. Na przykład podniesienia głosu.
     - Słuchaj...! - podniosła głos.
     - Chwileczkę - przerwał L. - Ani chybi tu jest tajne przejście. Bądź, co bądź, jako skrytobójca mam pewne przeszkolenie w kwestii tajnych przejść - dodał i zaczął opukiwać cegły. - Pewnie jest tu gdzieś napis: powiedz poczta i wejdź. Trzeba tylko znaleźć guziczek i taką szczelinę. To akademicki przypadek. Łatwizna.
     
     ***
     
     Po ciężkiej, całonocnej pracy, księżyc powoli rozpoczął wędrówkę na sąsiednią półkulę, a od przeciwnej strony wynurzało się słońce.
     - Łatwizna, mówię. Tu i tam popukać. Znaleźć guziczek. Znaleźć szczelinę. Powiedzieć wejdź i poczta. Łatwizna...
     Lamtar obudził się, wstał i ziewnął przeciągle.
     - Wkrótce będzie tędy szła do pracy moja sekretarka i odbije mnie. W tym kraju są ciężkie kary dla terrorystów - rzekł, opierając się jedną ręką o mur.
     Mur drgnął. Potem jedna cegła wpadła do środka i ukazał się zarys drzwi.
     Kurtyzana Emma i czarodziejka Ró poderwały się niemal jednocześnie, zderzając się głowami.
     - Nareszcie! - wykrzyknęła Ró.
     - Śniło mi się, że wstąpiłam do klasztoru, gdzie obowiązywał celibat. Bogowie, co za koszmar - przeciągnęła się Emma.
     Lamtar przyjrzał się drzwiom bliżej.
     -J est guzik. Nacisnę go.
     Ze szczeliny obok wydobył się zgrzyt i odezwał się głos, będący skrzyżowaniem lokaja-murzyna i zardzewiałej kosiarki:
     - Tu tajemne drzwi do skarbca. Czy jest pan umówiony?
     - Co teraz? - spytał szeptem Lamtar.
     - Powiedz, że tak. Idziemy na całość - odparła również po cichu Ró.
     - Tak. Jesteśmy umówieni.
     - A czy - kontynuowały drzwi - mają państwo zaproszenia?
     Ró pokiwała głową.
     - Oczywiście - potwierdził Lamtar.
     - Czy wiedzą państwo, że wewnątrz obowiązuje strój wieczorowy? - zagadnęły znienacka drzwi.
     Kurtyzana Emma odruchowo poprawiła korale, a czarodziejka Ró sprawdziła, czy łata wciąż tkwi w odpowiednim miejscu.
     - W takim razie mogą państwo wejść - uznały drzwi, po czym ciężko drgnęły i powoli otworzyły się.
     Wszyscy zaczęli wsuwać się do ciemnego tunelu.
     - No, ale gdybym tak długo nie szukał, to on by się pewnie wcale nie oparł w tym miejscu i w ogóle byśmy nie weszli. Więc w gruncie rzeczy to dzięki mnie - stwierdził L, zanurzając się w mrok korytarza.
     
     ***
     
     Jak przystało na tajny korytarz, w środku było całkowicie ciemno. Poza paroma dowcipnymi, dziewięćdziesięciostopniowymi zygzakowatymi zakrętami był to bardzo przyjemny korytarz.
     Jego jedyny mankament polegał na tym, że miał metr dwadzieścia wysokości.
     - A co, dobrze jest być hobbitem - powtarzał L za każdym razem, gdy ktoś przed nim wbił się głową w sufit.
     Po paru metrach korytarz kończył się w rozległej sali, na przeciwko okutych drzwi. Z lewej strony widniał otwór do jeszcze jednego tunelu.
     - Nareszcie! - wykrzyknęła Ró. - Upragnione drzwi. Będzie mnie stać na drogie zamorskie wycieczki. I szybkie powozy. I czterogwiazdkowe hotele. I futra z norek!
     - W tym klimacie... - wtrąciła Emma.
     - Wkrótce muszę iść do pracy - rzekł Lamtar. - Czyli wrócić do biura i wydać nakaz aresztowania waszej dwójki za porywanie szanowanych publicznie osób i włamanie się do skarbca. Więc jeżeli moglibyśmy dotrzeć do szczęśliwego zakończenia tego porwania...
     Czarodziejka Ró ściągnęła z szyi łańcuszek z kluczem i wetknęła go w drzwi.
     Jak już pewnie domyślili się co bardziej bystrzejsi czytelnicy: klucz nie pasował. I wcale nie chodziło tu o złośliwość Autora, ile o naiwność jego bohaterów.
     Ró spróbowała jeszcze parę razy, ale drzwi nie zmieniły zdania co do nieodpowiedniości wetkniętego w nie klucza.
     I kiedy właśnie czarodziejka miała eksplodować furią wszystkich dni spędzonych w podróży, wspomnieniem spokojnego salonu usług magicznych, własnego domku na przedmieściach stolicy i gamoniowatego męża ministra...
     ...w lewym korytarzy rozległo się człapanie, jakie zazwyczaj wydają rano pantofle, kiedy ich właściciel, starając się jak najdłużej zachować w pamięci obecność ciepłego łóżka, próbuje dowlec się do łazienki.
     Z lewego korytarz wynurzył się Książę, przecierając oczy.
     - Dzień dobry - ziewnął.
     Ró pierwsza się opanowała.
     - Ogólnie rzecz biorąc, to wszystko to poważny napad terrorystyczny. Chcieliśmy włamać się do skarbca, ale klucz nie pasuje - wyjaśniła.
     Książę opatulając się szczelnie różowym szlafrokiem podreptał do drzwi.
     - Trzeba było powiedzieć - rzekł, wyjmując z kieszeni klucz i wkładając go do zamka. - Lubię tu sobie rano przyjść, przed śniadaniem. Jest tu dużo miejsca do biegania i w ogóle. Ale czasami to wolę po prostu popatrzeć. Wiecie, na takich dużych, wolnych przestrzeniach jest inne powietrze. Trudno to opowiedzieć...
     Zamek zazgrzytał i książę pchnął drzwi do skarbca.
     
     ***
     
     - O ja cię... - stwierdziła czarodziejka Ró, wystawiając głowę za drzwi.
     Echo poniosło jej słowa, jak wiatr niesie westchnienie pośród jesiennych drzew. Problem polegał na tym, że tam nie było wiatru, drzew, o jesieni już nie mówiąc.
     - Tam nic nie ma - westchnęła Ró.
     Książę uśmiechnął się serdecznie.
     - I dlatego właśnie świetnie się nadaje na poranny jogging.
     - A pieniądze, bogactwa - Ró poczuła, jak marzenia o zamorskich wycieczkach i czterogwiazdkowych hotelach powoli przechodzą w stan niebytu.
     - Jakie pieniądze...? A pieniądze! Nie ma żadnych pieniędzy. Skarbiec od lat jest pusty. - Książę podrapał się w policzek. - Pamiętam, że za ostatnie talary zamówiliśmy z żoną pizzę. Fajnie było.
     Czarodziejka Ró zachwiała się.
     - Trzymajcie mnie.
     
     ***
     
     - Trzymajcie ją! - dobiegł wszystkich głos i z korytarza naprzeciw drzwi wybiegła wiedźma Aupagia, a za nią gang czyli: Rudy, Mały, Fajny, Gołąb i Sam.
     - I ja - dodała księżniczka, wbiegając za Samem. - Ja też należę do gangu.
     - Mamo! - powiedziała Emma. - W samą porę.
     - Dzień dobry, córeczko - odparła wiedźma Aupagia. - Ledwo co dobudziłam chłopaków. No, ale jesteśmy.
     Czarodziejka Ró nie miała już siły by stawiać opór, gdy pięciu mężczyzn wiązało ją z hobbitem. L też nie miał siły, chociaż nie dlatego, że już, ale po prostu w ogóle.
     - Nie wiem, o co właściwie chodzi, ale wracam na śniadanie - powiedział Książę i już miał zamiar odwrócić się i poczłapać do siebie, kiedy odezwał się Lamtar.
     - Chwileczkę. To nie jest takie proste.
     - To prawda - zgodził się Książę. - Trzeba wejść schodami na drugie piętro i trafić do właściwej sypialni. A potem jeszcze dopasować bieliznę i uważać, żeby włożyć skarpetki właściwą stroną.
     Lamtar poczuł się trochę zbity z tropu.
     - Mówię o całej tej sprawie z terroryzmem. Wszyscy byśmy dziś spokojnie spali, gdyby w mieście działała policja. A kto wie, czym by to się skończyło, gdyby nie trzeźwość agentki specjalnej Aupagii.
     - Ja zawsze jestem trzeźwa - wtrąciła Aupagia. - Poza paroma wieczorami w tygodniu, kiedy jest inaczej.
     - Chodzi mi o to - podjął Lamtar, - że to miasto nie może trwać dalej bez policji.
     - W takim razie zburzymy je i przeniesiemy się gdzie indziej - zadecydował Książę, któremu już trochę spieszyło się na śniadanie.
     - Jako obecny szef policji - kontynuował niezrażony Lamtar, - muszę postawić ostro całą sprawę. Albo obecni tu moi przyjaciele pomogą mi w pracy za dobrym wynagrodzeniem, albo odchodzę.
     - I ja także - stwierdziła dobitnie wiedźma Aupagia, as torlińskiego wywiadu, agent wydziału specjalnego.
     Trudno powiedzieć, czym skończyłaby się ta sytuacja, gdyby nie burczenie w książęcym brzuchu, które przypomniało Księciu, że nie jadł nic od czasu kolacji poprzedniego wieczoru.
     - Dobra. Nie wiem skąd, ale jakąś kasę znajdę. Może w końcu nałożę jakieś podatki - rzekł Książę.
     - I... - zawahał się Lamtar. - Moja sekretarka zostanie zwolniona. Nie wiem, kto ją o tym poinformuje, ale to już nie mój problem.
     - I ja ją zastąpię! - wykrzyknęła radośnie księżniczka, już sobie wyobrażając, jak to często będzie musiała zostać w pracy po godzinach, żeby pomóc swojemu szefowi.
     - I policja dostanie nowy, ładnie wyposażony lokal - wtrącił Rudy.
     - I zostanie ogłoszona amnestia - dorzucił L.
     - Dobrze, już dobrze. - Książę machnął ręką. - I tak tego nie zapamiętam. Wpadnijcie do mnie później, to coś wam wszystkim znajdę.
     I w rytmie burczenia własnego brzucha Książę opuścił salę.
     Lamtar przejął natychmiast inicjatywę.
     - Wyprowadzić więźniów - zakomenderował. - O czternastej zbiórka organizacyjna. Przygotujesz listę naszych postulatów - zwrócił się do księżniczki i dodał w kierunku tunelu, którym wszyscy wyszli: - Można się rozejść.
     
     ***
     
     Nad Tor-Lin, stolicą Południowego Księstwa Zielonego Królestwa Kalambrii wstał nowy dzień. W związku z tym parę kogutów udowodniło, że ze śpiewania i tak by się nie mogły utrzymywać, parę gołębi leniwie przefrunęło z jednego parapetu na drugi, a parę kotów, po głębokim namyśle zrezygnowało z wczesnego śniadania na rzecz przedłużenia porannej drzemki. Wszystko toczyło się codziennym rytmem.
     Wartownik Plif zmienił na straży wartownika Plafa.

poprzednia stronapowrót do indeksunastępna strona

12
powrót do początku
 
Magazyn ESENSJAhttp://www.esensja.pl
redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.