Magazyn ESENSJA nr 1 (XIII)
grudzień 2001 - styczeń 2002




poprzednia stronapowrót do indeksunastępna strona

Lech Zaciura
  Pluszaki na Venonie

        ciąg dalszy z poprzedniej strony

     - Kolumb VII zawrócił - poinformował Stelens.
     Patrzył na siedzących naprzeciwko Alana Zendena i Danny'ego Petersona. Minęły dwa dni od śmierci Colina i Janine; Alan spędził je niemal nie wychodząc z pokoju, gdzie leżał całymi godzinami, skulony, znieruchomiały, wyłączony z rzeczywistości. Powoli wracał do niej z obojętnością, jaką dają środki uspokajające. Danny sprawiał wrażenie przytomniejszego; Stelens pomyślał, że Peterson chce się stąd po prostu jak najszybciej wynieść. Podobnie jak Alan i ja, przyznał. Był bezgranicznie zmęczony i rozbity. Zebrali się na czymś, co można określić odprawą. Resztki formalności.
     - Szefowie korporacji są wściekli, ale muszą respektować nasz nakaz. Kolonizatorzy na razie na Venonie nie wylądują.
     - A my zostaniemy jeszcze dziesięć dni, żeby przekazać bazę zmiennikom - choć przygnębiony, Peterson gotował się w środku. - Mogą nas ewakuować w niecałe pięć dni, gdyby wysłali statek ratunkowy. Nie pojmuję, jak nasza firma zgodziła się na kompromis z Explorer Corp. To kurestwo.
     - Posterunki ratunkowe nie są nawet poinformowane - potwierdził Guido. - To nie robi dobrego wrażenia na inwestorach, jeśli z planety uznanej za bezpieczną trzeba awaryjnie wycofać zespół zmasakrowany przez miejscowe drapieżniki. Zostaniemy więc zastąpieni w zwykłym trybie, a status bezpieczeństwa Venony będzie po cichu zweryfikowany. Pójdzie nowy cykl badań, firmie forsa za ugodę, a nam premie za szkody moralne i mordy w kubłach - uśmiechnął się cierpko.
     - Czniam premię - powiedział Danny.
     - Ocelot i Kubuś Puchatek nie mogą być miejscowymi drapieżnikami.
     Zwrócili spojrzenie na milczącego dotąd Alana.
     - Istoty o takich zdolnościach nie mogły wyewoluować z tak ubogiej fauny.
     - Skąd wiesz? - zaoponował Stelens. - Wszystkie dotychczasowe badania odkryły jedynie małą część gatunków...
     - ...I wszystkie potwierdziły na całym obszarze Venony ubogość świata zwierzęcego. A profil biosfery jest tu typowy.
     - Słyszysz, Guido? Alan chce powiedzieć, że te stworzenia pochodzą gdzieś z zewnątrz, spoza Venony. Tylko jak na nią przybyły? Statkami kosmicznymi? Może ktoś je tu podrzucił, żeby broniły dziewictwa planety, dobry patent - planetarni ekologowie powinni to przybyć jako pierwsi i się z nimi zbratać. Niech oni będą następni po nas.
     - Ale to prawda, że one nie pasują do Venony. Jakiś bardzo stary, wysoko rozwinięty gatunek. Może nawet inteligentny. Wszystko, co dowiedzieliśmy się o nich dotąd, jest sprzeczne z poznanymi przez nas prawami przyrody. Coś takiego nie może istnieć. Cud przyrody i doskonały drapieżca.
     - Jednak istnieje i to swoje istnienie boleśnie nam udowadnia - Peterson wymierzył palcem w Stelensa, potem przeniósł celownik na Zendena. - I jeszcze coś wam powiem: nie chcę mieć do czynienia z tym cholerstwem.
     - A co chcesz zrobić?
     - Wiesz co.
     - Danny, bez względu na to, co te stworzenia uczyniły z Janine i Colinem, powinniśmy zachować egzemplarz, przynajmniej póki mamy pewność, że jest unieszkodliwiony - odparł Stelens.
     Peterson poderwał się.
     - Nie mamy żadnej pewności, nie wiemy niczego, co by nam dawało pewność, że to jest teraz niegroźne. Nie znamy psychiki tych istot, ale one - świadomie, czy nie - potrafią odczytać i wykorzystywać naszą. Nie znamy ich fizjologii, nie pojmujemy jak potrafią dokonywać metamorfozy, ani też jak polują. Jak trochę większy kot może zabić człowieka? Zatem nie trzymajmy tego stworzenia - dla dobra nauki, premii, czy innego gówna. Alan!!!
     Zenden milcząc wzruszył ramionami. Jego komunikatywność na dziś skończyła się.
     - Jeśli zachowamy ten okaz do badań, zagrożenie dla ludzi, którzy przybędą tu po nas, będzie mniejsze - zaoponował Stelens.
     - Zagrożenie tych, którzy będą tu po mnie, to nie moje zmartwienie - odpalił Peterson.
     - Jutro podejmiemy decyzję - powiedział Guido tonem, w którym słychać było heroiczny bój o to, by brzmiał jak głos dowódcy planetarnej stacji.
     
     *****
     
     W nocy stwór przyszedł we śnie do Alana Zendena. Nie był ocelotem, nie miał żadnego konkretnego kształtu, tylko oczy Janine, i patrzył nimi na Alana. Pomyślał, że zwariuje, jeśli natychmiast jej nie przytuli. Obudził się z poczuciem przeraźliwego braku; wstał i po cichu przeszedł do magazynów.
     Zwierzę spacerowało po klatce sprężystym krokiem. Regenerowało się coraz szybciej, prawie w oczach. Po ranach zadanych ładunkiem wystarczającym do śmiertelnego porażenia dwóch słoni, nie został ślad. Dawny ocelot był teraz stworzeniem niemal dwukrotnie większym niż... wcześniej. Przynajmniej w połowie składał się z ciała Janine, które pożarł i włączył w swój metabolizm - teraz stało się jego ciałem. Alanowi zabłysła oszalała myśl, że stworzenie tak długo przebywało w jej towarzystwie, iż zapewne przyswoiło sobie psychikę Janine i, gdyby miało jeszcze więcej budulca na swe ciało, potrafiłoby przybrać jej postać. Nie tylko identyczną fizycznie, lecz zachowującą się jak ona w jego obecności - ideał Janine, jakiej pragnął, jaką była, nim przybyli na tę piekielną planetę. Choć złożona z wyobrażeń, byłaby obrazem prawdziwszym niż rzeczywistość, bo oczekiwanym - ukochaną, piękną Janine...
     Polowałaby na niego.
     Alan Zenden otrząsnął się. Oparł dłonie o chłodne kraty i popatrzył na paradujące przed nim zwierzę.
     - Zabiję cię - wyszeptał. - Jutro nie zostanie z ciebie nawet jedna żywa komórka.
     
     *****
     
     Sygnał, który wyrwał Alana z płytkiego, pełnego dręczących koszmarów snu, był ostry i natychmiast przywrócił go do pionu. Żadnych miłych pobudkowych tonów.
     - Chodź szybko do magazynu - odezwał się natychmiast Guido.
     - Co się stało?
     - Rozmnożyło się nam bydlę. Mamy teraz dwa okazy. Chodź już, chodź.
     Wpadł do pomieszczenia, w którym Danny Peterson po prostu stał, wpatrując się w klatkę, wewnątrz której kręciły się dwa identyczne, wciąż podobne nieco do kotów stwory. Każdy w typie kota, tylko mniejszy. Danny podał Alanowi znajomy przedmiot - nastawiony na pełną moc paralizator klasy A. Sam trzymał podobną broń. Wyraźnie obchodziły go tylko te urządzenia i możliwość ich natychmiastowego i skutecznego użycia.
     - Mamy zapis z kamer całej nocy? - spytał Stelens, który wszedł równocześnie z Alanem.
     - Czniać kamery - Peterson potwierdził swój obszar zainteresowań. Podał dowódcy jeszcze jeden paralizator. - Uważam, że powinniśmy zacząć strzelać w ciągu najbliższych piętnastu sekund.
     W klatce zapanowało poruszenie.
     - Nie widzisz, że one to czują? Zaraz coś się stanie. Janine to wiedziała i Wagner też.
     - Okay. Na razie po dwa ładunki. Po oszołomieniu umieścimy je w chłodni. Gotowi?
     W tym momencie jedno ze zwierząt znikło. Po prostu rozpłynęło się w powietrzu.
     Patrzyli osłupiali. Pierwszy otrząsnął się Alan, który wypalił w stronę drugiego zwierzęcia. Skręciło się w kłębek i zamarło.
     - I gdzie teraz jest to draństwo?
     Peterson posłał ładunek w klatkę.
     W klatce nie było po nim śladu. Zaczęli się rozglądać po całym magazynie, trzymając broń w pogotowiu.
     - Dobić, zamrozić, dać ścierwo tym, którzy chcą sobie je badać - wysyczał Danny do Stelensa. - Łowca żywych okazów się znalazł. Co to, kurwa, galaktyczne safari?
     - Przestań!
     Jedno z pudeł w kącie poruszyło się; jak na komendę wszyscy strzelili w tamtą stronę. W ułamku sekundy leżące tam pojemniki rozprysły się na drobne kawałeczki. Część z nich zawirowała gwałtownie. Trzy ładunki energii uderzyły ponownie w to miejsce.
     - Był tam - stwierdził Zenden.
     Guido ostrożnie poszedł w stronę szczątków po skrzyniach, rozglądając się.
     - Nic - powiedział. - Nic tu nie ma.
     Postąpił krok dalej.
     - Chyba nie ma go tu - potwierdził niepewnie.
     - Lepiej wycofaj się stamtąd.
     Leżące w klatce stworzenie poruszyło się. Szykujący się do posłania mu nowego ładunku Alan Zenden zatrzymał się w pół ruchu.
     - Co jest, Danny? - spojrzał na Petersona.
     Peterson stał nieporuszenie z twarzą czerwoną jak upiór, a powietrze wokół niego falowało, odkształcając się niczym rozgrzane płomieniem. Bezskutecznie walczył o wykonanie jakiegokolwiek manewru, otoczony przezroczystym kokonem.
     Alan strzelił, mierząc tuż nad ramieniem Petersona. Rozległo się głośnie syknięcie - bariera została przebita, ale strumień energii z miotacza rozproszył się, uderzając w ramię i policzek Danny'ego. Ten krzyknął. Powietrze wokół niego ponownie zgęstniało i odkształciło się jeszcze silniej. Alan patrzył w przerażone oczy Petersona, uświadamiając sobie, że to nie samo powietrze zniekształca obraz, lecz ciało człowieka podlega jakimś strasznym siłom. Na skórze pojawiły się ciemne smugi, pęknięcia, popłynęła z nich krew, z ust, z uszu - krew. Pierś wybrzuszyła się naraz i zapadła gwałtownie; przez rozdarte ubranie przebiły się białe końce połamanych żeber. Wszystko zdawało się dziać w absolutnej ciszy.
     Dopiero po chwili dotarło do Zendena, że ktoś do niego krzyczy. Spojrzał na klatkę - drugie ze zwierząt znikło.
     - Uciekajmy! - ryknął mu w ucho Guido.
     Pociągnął za sobą Alana, który przewrócił się.
     - Szybko!!!
     Ruszył nieporadnie za Stelensem. Po chwili usłyszeli zgłuszony łomot. Uwolnione ciało Petersona kłapnęło bezwładnie na podłogę.
     - Nie pomożemy mu już! Szybciej - do laboratorium!
     Pokonanie kilkunastu metrów zajęło im całą wieczność. Guido szarpnął Zendenem, wrzucając go z impetem do wnętrza. Zamknął wejście i rozbieganymi palcami postukał w klawiaturę na ścianie. Rozległ się cichy syk.
     Odwrócił się, dysząc ciężko. Alan siedział skulony na ziemi, z głową wspartą o kolana. Podniósł ją i skierował spojrzenie na dowódcę. Co teraz? - pytał wzrokiem.
     Zabrzmiał sygnał alarmu. Guido podszedł do pulpitu.
     - Skurwysyn próbuje się dostać do nas przez kanał wentylacyjny - stwierdził. - Na szczęście tam też jest hermetyczna gródź. Nie wiem, co to bydlę jeszcze potrafi, ale gródź powinna wytrzymać. Jak się czujesz?
     - Co?
     Stelens oparł dłonie na ramionach Zendena i potrząsnął nim energicznie.
     - Słuchaj, to prawda, trzeba nam było to draństwo dobić na miejscu, zniszczyć do ostatka. Danny miał rację, moja wina, że tak nie zrobiliśmy. Ale stało się, co się stało i teraz musimy szukać ratunku.
     - No to ratuj się. Widziałeś, co to zrobiło z Petersonem. Przynajmniej już wiemy, co wcześniej stało się z Janine i Colinem.
     - Alan, słuchaj. Hej, słyszysz!? Jesteś w szoku, ale to minie. Obaj musimy wziąć się w garść i to natychmiast. - Guido uporczywie wpatrywał się w twarz Alana. - Staraj się oddychać głęboko i równo. Spróbuj zapanować nad sobą. Za chwilę wrócę.
     Odszedł, słychać było, jak przetrząsa niewielkie wnętrze laboratorium.
     Zendena coraz silniej ogarniało poczucie nierealności, nieuczestniczenia w tym, co go otacza. Doświadczał tego już wcześniej, ale nigdy jeszcze tak totalnie. Rejestrował tylko zdarzenia, jakby nic z dramatu, który się rozgrywał, nie dotyczyło go. Jakby był własną ektoplazmą, która z boku przygląda się jego postaci - z zatroskaniem, lecz i z dystansem.
     - Przybędą po nas za dziewięć dni - usłyszał własny głos. - Nawet jeśli okaże się, że nie mają z "Rudzikiem" łączności.
     - Teraz mają powód szybko się tu zjawić. - rzekł Guido Stelens, który znów stał obok.
     - Wcale nie. Ludzie z "Rudzika" nie odpowiadają - ciągnął Alan. - Tamci dostaną jednak sygnały o działaniu systemów i sprawnej łączności. Gdyby ludzie żyli, daliby znak, prawda? Tym bardziej nie ma po co wysyłać ekip ratunkowych. Trupy sami sobie znajdą, nie ma co się do nich śpieszyć.
     - Dziewięć dni... O wiele za długo, jeśli te oceloty nie wyniosą się same ze stacji.
     Jakby na potwierdzenie słów Stelensa ponownie rozbrzmiał alarm wzbudzony przez czujniki w szybie wentylacyjnym. Polowanie trwało. Urządzenia do komunikacji z satelitą, a zatem i międzyplanetarnej, znajdowały się w sterowni i w pokoju dowódcy. Tylko stamtąd mogli nadać komunikat do macierzystej bazy lub wezwanie o pomoc.
     - Nie wytrzymamy tu - stwierdził Guido. - Zamknięci w laboratorium nie mamy szans tak długo przeżyć. Trzeba wezwać zespół ratunkowy - niecałe pięć dni, może cztery, to już lepiej. Jest tu trochę wody, z głodu nie zdechniemy; gorzej tlen - trzeba będzie czasami rozhermetyzować pokój, jeśli mamy się nie udusić - rozejrzał się sceptycznie po niewielkim pomieszczeniu laboratorium. - Bez tego, nawet zakładając, że będziemy racjonalnie oddychali, powietrza tu mamy na dwa dni najwyżej. Ale jest nadzieja.
     - Pozostaje drobiazg, jak się dostać do sterowni - odrzekł Alan.
     - Poczekamy parę godzin - odrzekł Stelens.
     Przez następne cztery godziny doczekali się pięciu kolejnych alarmów. Potem przez godzinę trwała cisza.
     - Wrócą - powiedział Stelens. - Wkrótce może być ich więcej, jeśli będą się rozmnażać. Mają... mają czym się pożywić. Ale jeśli zajmą się Dannym, będą przez jakiś czas niezdolne do działania, przemiany. Z tego, co o nich wiemy...
     Przerwał mu kolejny sygnał alarmu.
     - A one wiedzą, że musimy oddychać?
     Jakby pod wpływem impulsu, Guido wstał i podszedł do drzwi; skinął, żeby Zenden ruszył za nim.
     - Znasz kod, który zamyka drzwi hermetycznie? Dobrze. To je teraz zamknij.
     Momentalnie otworzył drzwi i uchyliwszy je opuścił laboratorium. Alan zastygł oniemiały.
     - No już, zamykaj! - syknął dowódca i Alan natychmiast wykonał polecenie. - Włącz komunikator - usłyszał jeszcze.
     Został w laboratorium sam, całkowicie zaskoczony zachowaniem Guido. Nie zostało mu nic innego, jak włączyć interkom i czekać. Głośnik milczał, szumiąc cichutko. Czekanie stawało się nieznośne.
     - Co ty kombinujesz!? - krzyknął.
     Odpowiedziała mu cisza.

ciąg dalszy na następnej stronie

poprzednia stronapowrót do indeksunastępna strona

8
powrót do początku
 
Magazyn ESENSJAhttp://www.esensja.pl
redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.