![Wydarzenia na Wiejskiej oderwały część członków Samoobrony od codziennych zajęć. [Kadr z filmu 'Bracie, gdzie jesteś?']](../img/ilustr/12_023a.jpg) | Wydarzenia na Wiejskiej oderwały część członków Samoobrony od codziennych zajęć. [Kadr z filmu 'Bracie, gdzie jesteś?'] |
AMBITNA MŁODZIEŻ GÓRĄ
MCh: Relatywnie lepiej wypadło moim zdaniem to wspomniane we wstępie kino ambitniejsze, chociaż miałem niestety w tym roku wrażenie, że większość reżyserów zaproponowała filmy poniżej swoich najlepszych dokonań. Woody Allen ("Drobne cwaniaczki") zrobił film zabawny, w starym stylu swoich lekkich komedii, ale po wyjściu z kina niewiele po nim pozostało mi w głowie. Gus van Sant ("Szukając siebie") mocno się powtarzał po poprzednim filmie. Bracia Coen ("Bracie, gdzie jesteś") pokazali jeden z tych swoich filmowych przerywników - zabawny i lekki, ale też jakoś mało treściwy.
Nie zachwycił mnie tez ani nowy Mamet ("Hollywood atakuje!"), ani Altman ("Dr T. i kobiety"), ani Patrice Leconte ("Wdowa z Saint-Pierre") ani wspomniany już Spielberg i Tim Burton. Z grupy tych kluczowych twórców ambitniejszego kina, na których filmy liczyłem, nie zawiódł mnie w żadnym stopniu jedynie Atom Egoyan ("Podróż Felicji") i Ang Lee ("Przyczajony tygrys, ukryty smok"). No, dorzucę jeszcze Wong Kar-Waia ze "Spragnionymi miłości". Mam wrażenie, że naprawdę najlepsze filmy w tym roku wyszły spod kamery albo debiutantów, albo ludzi, którzy dopiero niedawno przebili się do pierwszej ligi - Steven Soderbergh ("Traffic"), Lukas Moodysson ("Fucking Amal" i "Tylko razem"), Curtis Hanson ("Cudowni chłopcy"), Stephen Daldry ("Billy Eliott"), Jonathan Glazer ("Sexy Beast") itd.
GW: Jako osobnik programowo nie gustujący w kinie ambitnym, pominę ten temat milczeniem. Ze wspomnianych filmów oglądałem jedynie "Billy'ego Elliota", rzecz faktycznie bardzo dobrą.
KW: Ja ze swojej strony dodałbym oczywiście "Amelię" Jeuneta, czyli wyjątek, bo to film raczej twórcy uznanego z dorobkiem, oraz niedocenione i słabo dostrzeżone niestety w Polsce "Memento" Nolana - czyli praktycznie debiutanta. Poza tym nie jestem w stanie nic dodać do Twojej listy. Najwyżej właśnie stawiam te 2 filmy wraz z wspomnianymi "Cudownymi chłopcami". Ale to jednak słabiej niż w roku ubiegłym ("American Beauty", "Informator", "Magnolia", "Erin Brockovich", "Szósty zmysł"), dwa lata temu ("Cienka czerwona linia", "Matrix"), czy trzy (choćby "Szeregowiec Ryan") - cały czas mowie o datach premier w Polsce.
![Niektóre hollywoodzkie gwiazdy zachwycają najmniejsze drobiazgi z prawdziwego świata. Na przykład Guy z koleżanką mogą godzinami wpatrywać się w lustro. Guy wciąż jest przekonany, że po drugiej stronie 'okna' stoi jego brat bliźniak. [Kadr z filmu 'Memento']](../img/ilustr/12_023b.jpg) | Niektóre hollywoodzkie gwiazdy zachwycają najmniejsze drobiazgi z prawdziwego świata. Na przykład Guy z koleżanką mogą godzinami wpatrywać się w lustro. Guy wciąż jest przekonany, że po drugiej stronie 'okna' stoi jego brat bliźniak. [Kadr z filmu 'Memento'] |
AD: Podpisuję się pod tymi pozycjami. Dodałbym tu jeszcze trzy pozycje, które wyjątkowo dobrze przyjąłem. Mowa o "Braterstwie wilków" oraz drugiej części komedii "Taxi". To tak, żeby wprowadzić tutaj wątek kina francuskiego. Pierwszy film, na temat którego nasłuchałem/naczytałem się narzekań zanim go jeszcze zobaczyłem, bardzo przypadł mi do gustu. Bo to taka umiejętnie opowiedziana typowo hollywoodzka historia, w której mocno akcentuje się europejskie kino. Zaś "Taxi" cenię za kilkadziesiąt minut świetnej zabawy i mimo, że ogólnie słabsza niż część pierwsza, to jednak to pozycja udowadniająca, że można jeszcze robić dobre komedie. Ach, byłbym zapomniał... jeszcze jeden francuski film przychodzi mi do głowy, który był co prawda w planach, ale ostatecznie został wycofany z dystrybucji w kinach. Chodzi o "Purpurowe rzeki" Mathieu Kassovitza i z Jeanem Reno oraz Vincentem Casselem w rolach głównych. Cóż, powiem tak, kupowałem DVD z filmem w zasadzie na ślepo i nie zawiodłem się.
MCh: Skoro już tak wymieniamy te tytuły jednym ciągiem, na pewno warto wspomnieć jeszcze choćby o "U progu sławy" Camerona Crowe, niedocenionym przez krytyków "Brother" Takeshi Kitano i całej serii filmów wprowadzanych przez Gutka w serii "Nowe horyzonty". Nie cierpię tego nowego sposobu dystrybucji, w którym filmy najpierw miesiącami nie wychodzą z Muranowa, a dopiero później podróżują po Polsce w jednym zbiorczym przeglądzie, ale trzeba przyznać, że jakość przeglądu była bardzo dobra. W końcu to dzięki Gutkowi udało nam się oglądać w kinach nowe filmy Kiarostamiego ("Uniesie nas wiatr"), Aronofsky'ego ("Requiem dla snu"), czy Anderssona ("Pieśni z drugiego pietra"). Żadnego z nich nie przyjąłem bezkrytycznie, ale nie mam wątpliwości, że każdy warto było zobaczyć.
KW: Nie wspomniałeś tu w ogóle o "Moulin Rouge"...
MCh: Rzeczywiście, chociaż "Moulin Rouge" to chyba temat na oddzielny wątek. Dla mnie to jedyny film w tym roku, który przemówił do mnie w taki sposób - wywołując euforię, jakiś dziwny kinowy haj. Niewątpliwie najgłośniejsza i najbardziej zauważalna w tym roku deklaracja stylu. Wprawdzie obyło się to kosztem fabuły (nie ma co przeczyć, że jest w najlepszym razie naiwna, choć z drugiej strony to po prostu romansowy archetyp), ale w tym przypadku nie mam zamiaru narzekać. Film zrobił na mnie takie wrażenie, że pobiegłem do kina trzykrotnie, kupiłem już DVD i mam nadzieje na mnóstwo przyjemności przy kolejnych seansach. Definitywnie jeden z najważniejszych filmów roku.
Ale skoro mowa o wydarzeniach - Konrad zasugerował wcześniej, że w tym roku nie obejrzał nic, co z hukiem wejdzie do historii kina. Nie byłbym tutaj aż tak krytyczny. Myślę, że choćby wspominany tu już parę razy "Przyczajony tygrys, ukryty smok" znajdzie swoje miejsce w annałach kina. Dla widzów ze wschodu to nie było żadne wielkie odkrycie, ale dla widowni zachodniej to chyba jedno z większych, bardziej egzotycznych wydarzeń ostatnich lat. Nie widzieliśmy jeszcze na naszych ekranach tak udanego filmu tego typu.
JL: A ja nadal polecam "Chińskie duchy" ; ). Są starsze i trochę gorzej nakręcone (w sensie technicznym), ale mają lepiej wyważoną konstrukcję i spójniejszy scenariusz. I tak, wiem, jestem monotematyczny. Już się zamykam. ;)
NAD WISŁĄ BEZ ZMIAN
ER: Skoro już pojawił się wcześniej w dyskusji, znakomity podobno, "Władca Pierścieni", to należałoby wspomnieć również, że pojawił się "Wiedźmin". Wiele wylano na ten film nieczystości, natomiast ja chciałbym zwrócić na jedną charakterystyczną cechę tego filmu, właściwą w zasadzie całemu polskiemu repertuarowi, jaki zdarzyło mi się oglądać: brak scenariusza. Nawet, sympatyczne i miłe w oglądaniu "Pół serio" scenariusz ma płaski. Z niewiadomych przyczyn, konstruowanie fabuły mocno wciągającej, pełnej zagadek i czyhających na widza tajemnic, jest nad Wisłą rzadko praktykowane.
MCh: No cóż, trudno spodziewać się, że ktoś z 13-godzinnego serialu telewizyjnego będzie w stanie sklecić rozsądnej jakości, spójny film kinowy. Zresztą dobrze, może nie tak trudno (patrz "Pan Wołodyjowski"), ale twórcom "Wiedźmina" po prostu się nie udało. Dodam od razu, że moim zdaniem i panu Kawalerowiczowi nie udało się z "Quo Vadis". Mam cichą nadzieję, że po takiej ilości krytycznych opinii cała ta tendencja kręcenia telewizyjnych superprodukcji tylko pobocznie przycinanych na potrzeby kina, szybko się skończy.
Tak na marginesie, pozytywnie wspomniałeś o "Pół serio", toteż pozwolę sobie wyrazić opinie odwrotna - obejrzałem film w kinie i są to jedne z najgorzej wspominanych przeze mnie kinowych momentów roku. To znowu ten sam syndrom, jaki widzimy w superprodukcjach, tyle że z przeciwnego końca - nie film kinowy, tylko zlepionych na siłę kilkanaście epizodów z telewizyjnego programu. Każdy gag bawił mnie przez chwilę, ale rozdmuchanie go do rozmiarów kilku-kilkunastominutowych scen potwornie mnie zmęczyło i zirytowało.
KW: Zwróciłeś uwagę na rozgłos przy ekranizacji "Zemsty"? Zwróciłeś uwagę, że jednak "Quo Vadis" ma ogromna oglądalność? Myślę, że jeszcze się trochę pomęczymy z ta tendencją telewizyjnych superprodukcji...
MCh: To chyba nie jest całkiem tak z tą oglądalnością. Producenci "Quo Vadis" zapowiadali, że film przyniesie zysk dopiero przy 8-milionowej publiczności. Do końca roku udało się zebrać połowę tej liczby widzów i dużo dalej już chyba nie dojdziemy. To by oznaczało, że film skończy jednak pod kreską. Zaznaczę może, że nie mam w rzeczywistości nic przeciwko superprodukcjom, ale na Trygława, podchodźmy do tego z głową (chociaż jedną). Najwyraźniej nie da się dziś jednocześnie nakręcić materiału na film kinowy i serial telewizyjny, i gwarantować widzom tej samej jakości w obu mediach. Wiem, wymagania czasów, producentów itd. Ale skoro ten kompromis zabija końcowy wynik prac, to jaki sens tak kurczowo się go trzymać? Producent musi mówić swoje, ale jeśli artysta nie będzie z kolei walczył o swoje, to może od razu dajmy po prostu kręcić filmy i pisać scenariusze analitykom z banków. Jedynym człowiekiem, który w tych wszystkich superprodukcjach kręcił po prostu "film" był pan Wajda i może to nie przypadek, że właśnie jego dzieło jako jedyne zasługuje na tytuł właśnie "dzieła"? Cała ta reszta była niestety bardziej lub mniej przykrym kinowym przeżyciem.
A skoro już jesteśmy przy uwagach o polskim kinie - kolejny rok mam wrażenie, że niewiele się zmienia. Superprodukcje na podstawie lektur (moim zdaniem umiarkowanie udał się tylko film Bajona), kilka gangsterskich opowieści, kolejna żenująca komedia Machulskiego, kolejny żenujący film Pasikowskiego, kolejny film Jarka Żenady, przepraszam Żamojdy. Gdyby nie "Cześć, Tereska", 2001 rok w polskim kinie równie dobrze mógłby w ogóle nie mieć miejsca. Niewiele byśmy stracili.
KW: Myślę, że zmienia się - na gorsze. Wiem, że wychodzę w tej dyskusji na wiecznie niezadowolonego marudę, ale nie było chyba od dawna roku, w którym do tego stopnia nie miałem ochoty chodzić do kina na polskie filmy. Klapą sezonu jest dla mnie jednak "Quo Vadis", bowiem obawy co do "Wiedźmina" pojawiły się już od samego początku i nie było to zaskoczeniem. Niski poziom filmu Kawalerowicza, a przede wszystkim bijąca z całego obrazu w oczy idea "Odwalmy jakoś te robotę, ludzie i tak obejrzą film", była porażająca (pisałem o "Quo Vadis" szerzej w recenzji, wiec pominę już szczegóły). Na szczęście (?) artystyczna klapa "Quo Vadis" nieco ośmieliła krytyków, którzy odważniej i krytyczniej zaczęli podchodzić do wcześniejszych "lekturowych superprodukcji" - "Ogniem i mieczem" oraz "Pana Tadeusza", które dotychczas miały status "świętych krów". Teraz tylko czekam na jakąś odważną myśl, aby jakiś krytyk o uznanym nazwisku zauważył, że ekranizacja "Zemsty" polskiej kinematografii do przodu nie pchnie.
MCh: Akurat w stosunku do "Zemsty" w wykonaniu Wajdy mam najmniejsze obawy (pominę milczeniem żenujące przepychanki przedprodukcyjne filmu - szkoda, że człowiek o statusie legendy pozwala sobie mieszać się w tak przykre historie). Mam nadzieje, że film będzie równie dobry co "Pan Tadeusz". Ale oczywiście wiem, o co Ci chodzi.
KW: Zgadzam się tez z Tobą, że najbardziej udanym obrazem było "Przedwiośnie", ale, paradoksalnie, zebrało największe baty od krytyki. Czyżby dlatego, że nazwisko Bajona nie może się równać z Wajda czy Kawalerowiczem? Tymczasem "Przedwiośnie", cierpiąc na dwie częste wady polskich ekranizacji -przeładowanie watkami i "ekranizowanie lektury" zamiast "kręcenia filmu" (czyli chęć oddania jak najwięcej z książki ze szkodą dla sztuki filmowej), nie nudziło, było obrazem ładnie sfotografowanym, z niezłym aktorstwem. Przypadł mi do gustu zwłaszcza młody Stuhr (wreszcie dobrze obsadzony), a także, co trzeba przyznać, po raz pierwszy nie miałem wielkich zastrzeżeń do aktorek. To niestety wyjątek - bowiem aktorstwo kobiece kulało bardzo w "Quo Vadis" i "Wiedźminie" - mam tu na myśli aktorki młodsze,.
MCh: W takim razie tutaj wnioski mamy podobne. Moją reakcją na film Bajona również było: "A, czyli jednak mamy młodych aktorów, którzy potrafią grać, a nie recytować". Szkoda, że sam film rozpadał się w końcu na kawałki w końcowej części... Co innego "Wiedźmin" :)
KW: Ach tak, "Wiedźmin". Już tyle o nim powiedziano, że ja dodam tylko kilka słów. Przede wszystkim szkoda straconej szansy. To był rewelacyjny materiał na dobrą polską produkcję rozrywkową, absolutnie w zasięgu filmowców. I nie efekty, nie brak pieniędzy ten obraz położyły, lecz scenariusz. Po zamieszaniu z wycofywaniem nazwisk, po informacjach, że w filmie zagra Olbrychski, a nie będzie Ciri (było odwrotnie), widzimy, że przy ustalaniu scenariusza panował totalny bałagan i nie wiemy już sami kogo za niego winić. Myślę jednak, że naprawdę każdy z nas byłby w stanie napisać lepszy scenariusz od tego, który stał się podstawą wersji kinowej.
Nie widziałem "Cześć, Tereska", filmu dość powszechnie chwalonego, gdyż niespecjalnie pociągała mnie jego tematyka. Może to błąd, bowiem to samo sądziłem o "Długu", a później uznałem go za najlepszy polski film lat 90-tych.
MCh: W takim razie tutaj trzeba tez wspomnieć o całej sprawie tzw. Pokolenia 2000 - mieliśmy w tym roku całą serię ciekawych debiutów - "Belissima" Urbańskiego, "Inferno" Pieprzycy, czy "Portret podwójny" Fronta. Problem w tym, że w większości filmy te nie trafiły na wielkie ekrany, gdzie każdy może sam wybrać sobie dogodny seans (pomijając już, że część powstała nominalnie w roku 2000). Prezentacja ich w telewizji oferuje teoretycznie potencjalna większą widownię, ale co tu dużo gadać - nie ten rozmiar ekranu i nie ta jakość prezentacji. A do tego wystarczyło po prostu przeoczyć tytuł w programie, żeby nie mięć szansy go zobaczyć. Niemniej obok wszystkich tych smutnych historii o stanie polskiego kina, Pokolenie 2000 jest chyba najważniejszym wydarzeniem ostatniego roku w polskim filmie w ogóle, nieważne kinowym czy telewizyjnym. Pytanie czy urodzi się z tego cos dalej.
KW: Nad resztą polskiej produkcji filmowej AD 2001 spuśćmy litościwie zasłonę milczenia. Nie wiąże teraz z nikim specjalnych nadziei (może Stuhr, może Krauze?), ale mam nadzieje, że zobaczymy choć jeden dobry, poważny i udany artystycznie film i choć jedna produkcje rozrywkowa, której nie będziemy musieli się wstydzić (za reżyserów, bo oni się nie wstydzą, rzekłbym, że prezentują stałe zadowolenie ze swej pracy) w dzisiejszym roku 2002. No i może jakieś nowe twarze aktorskie by się tak pokazały? Filmów z Cezarym Pazura, Olafem Lubaszenką, a zwłaszcza Katarzyna Figura i Agnieszka Włodarczyk już się wystrzegam.
ER: Tu pojawia się jeszcze inny problem, a mianowicie straszliwie schematyczne obsadzanie aktorów. Że Świętym Piotrem zostanie Franciszek Pieczka, to było jasne w momencie, w którym Sienkiewicz napisał "Quo Vadis". Co gorsza, aktorzy wpadają w tę koleinę - Jaskier i Wołodyjowski Zbigniewa Zamachowskiego specjalnie się od siebie nie różnią. Pozytywnie wypada na tym tle Żebrowski, który zdołał być znakomitym panem Tadeuszem i całkiem porządnym Skrzetuskim, tworząc dwie odrębne i udane kreacje.
AD: Muszę zaprotestować. O ile Żebrowski faktycznie jako jedyny w filmowym "Wiedźminie" prawie że stanął na wysokości zdania, zasadniczo to on i muzyka Grzegorza Ciechowskiego są jedyny plusami filmu, o tyle pan Tadeusz to był z niego nijaki.
JL: Może i racja. Ale tak naprawdę "Pan Tadeusz" był filmem jednego aktora - Olbrychskiego. Reszta była praktycznie niezauważalna. Na "Wiedźmina" nie dałem się zaciągnąć. Poczekam na serial. Jednocześnie żywię pewne obawy co do przyszłości fantastyki w polskiej kinematografii. Jak wspomnę, ile złego narobił "Wirus" Kidawy-Błońskiego, jak długo nikt nie chciał przykładać ręki do czegokolwiek z nalepką "fantastyka"... A teraz "Wiedźmin"... Zaś co do "Quo Vadis" - jestem w stanie przymknąć oko na wiele rzeczy (sponsorzy przed tytułem filmu, płonące plastikowe kukły, szmaciane gałgany porywane przez lwy, Ligia nieapetycznie przelewająca się przez grzbiet byka), ale, na miłość boską, za co Ursus ma taki nijaki, eunuchowaty głosik? Dlaczego nikt nie pomyślał, żeby mu podłożyć inny głos? Jakiś sensowny? A jego "gra"...
KW: O schematycznym obsadzaniu aktorów polskich można chyba napisać książkę... Żarty na temat Bogusława Lindy weszły do powszechnego obiegu... a jeśli chodzi o młodzież, to albo reżyserzy się boją zaryzykować z kimś nowym, albo w Polsce nie ma żadnych nowych talentów aktorskich. Bo, naprawdę, albo mamy pokolenie aktorów, którzy wybili się komercyjnie na początku lat 90-tych (Pazura, Lubaszenko), albo takich, którzy przebili się w dużej mierze dziki nazwisku (Damięcki, Maciej Stuhr). Nie ujmuje nic ich talentowi, uważam, że Stuhr ma go na pewno (tylko, jak wspominałem, do tej pory był źle obsadzany) a Damięcki momentami pokazał w "Przedwiośniu", że ma potencjał, ale jednak wśród młodych widzimy tylko takich, którzy mieli łatwiejszy start ze względu na nazwisko.
Co do aktorek, to większość cierpi niestety na połączenie ładnych nóg z kompletnym brakiem aktorskich umiejętności.
AD: Co do Macieja Stuhra to dla mnie jak dotąd był naprawdę dobrze obsadzany i pokazał, jak bardzo zróżnicowane role potrafi zagrać. To prawdopobnie jeden z lepszych młodych aktorów polskich, który o ile reżyserzy i scenarzyści mu pozwolą, to zaskoczy nas jeszcze niejeden raz. W kwestii aktorek, muszę się zgodzić z Konradem, na horyzoncie płasko...
KW: Raczej "krągło". Ale to stanowczo za mało.
|
|