 |  | Plakat filmu |
Głośno było o premierze tego obrazu. Oto małżeństwo Tom Cruise - Nicole Kidman rozpada się, a wszystko to z filmem "Inni" w tle. Tom - producent rozstaje się z Nicole - odtwórczynią roli głównej i na premierze tonie w objęciach innej kobiety. Poruszające. Na pewno wyszło z pożytkiem dla filmu. Co jak co, ale medialna afera zalatująca lekkim skandalikiem zaszkodzić w promocji obrazu nie może, a wydaje się, że wręcz przeciwnie. I cóż z tego, że, jakby na ironię, temat filmu dalece nie pasuje do małżeńsko - łóżkowych problemów Kidman i Cruise'a?
Za kamerą stanął Alejandro Amenabar. Jak na reżysera pan ów wiekiem nie jest zbytnio zaawansowany (poniżej trzydziestki), a co za tym idzie i jego dotychczasowy dorobek do najpokaźniejszych nie należy (ledwie trzy filmy, włącznie z omawianym, który w dodatku jest jego pierwszym obrazem angielskojęzycznym). Cóż z tego jednak, że młody wiek, że niewielkie doświadczenie? Liczy się wrodzony talent, a tego reżyserowi "Innych" chyba nie brakuje. Dość powiedzieć, że obraz już dziś zarobił 100 mln dolarów. Tylko za oceanem.
Mamy w filmie Amenabar'a wielki dom na wzgórzu, mamy samotną matkę (Kidman) wychowującą w tym domu dwójkę cierpiących na tajemniczą przypadłość dzieci (Mann, Bentley), mamy w końcu podejrzenie, że coś złego w domu się zagnieździło i straszy po kątach. Jakby tego było mało pewnej nocy bez słowa wyjaśnienia znika cała służba. Jest też cień jakiegoś strasznego wydarzenia, które miało miejsce nie tak dawno temu. Cień jeno, bardzo niewyraźny, wypływający ze zdawkowych rozmów bohaterów, którzy albo o nim nie pamiętają albo pamiętać nie chcą.
Fabuła, ja wiem, trąci oklepanymi schematami. Ale nazwać miałką jej chyba nie wypada, gdyby przymknąć jedno oko, można się i dopatrzyć sporego potencjału. Może nie oryginalności - bo i wiele tu zapożyczeń - ale sprawności w przetwarzaniu znanych powszechnie motywów na pewno. Wszystko to zostało zrobione bardzo zgrabnie, z precyzją i kunsztem.
 | Film wypromował serię dizajnerskich lamp z podobiznami znanych osób. Na zdjęciu model 'Matka Teresa'. |
Znalazło się też miejsce na kilka oryginalnych, zasługujących na uwagę elementów. Ciekawym pomysłem jest choćby obsadzenie dnia i światła dziennego w roli negatywnej. Dzienne światło, na które uczulone są dzieci bohaterki filmu - to znane, przywołujące tylko pozytywne myśli - tu jawi się jako wróg śmiertelny. Oczywiście nie namacalny, egzystujący gdzieś w podświadomości bohaterów filmu. I widzom ta paranoja się udziela, i widzowie, patrząc na niezasłonięte okna przez które wlewa się blask dnia, z napięcia truchleją. Zabieg tak prosty jak skuteczny.
Inna sprawa, że światło, które mamy okazję oglądać, nigdy nie jest czyste, cały czas ma w sobie jakiś oniryczny poblask czegoś nierzeczywistego. Piwo dla tego, który idąc przez las rozświetlony takim właśnie trupim blaskiem nie przyśpieszy kroku, nie zacznie choć troszkę panikować. Piwo i gratulacje! Bo to blask daleki od normalności - a więc groźny bo nieznany, a więc straszny bo budzący jak najgorsze skojarzenia.
Jeśli światło zagraża, to czy można skryć się w mroku? Nie, bo i mrok jest tutaj zagrożeniem, zresztą chyba nie sposób przedstawić ciemności w skrajnie pozytywnych barwach. Nie sposób i już, taka nasza ograniczona ludzka natura. I tu mamy paradoks, w jakim znaleźli się bohaterowie filmu. Z jednej strony zmuszeni są do życia w permanentnym mroku, z drugiej trudno im tam odnaleźć prawdziwe ukojenie. To rodzi ciągłą chęć ucieczki, poczucie zagrożenia. To rodzi również klaustrofobię, bo jedynym bezpiecznym miejscem jest dokładnie zacienione i zamknięte pomieszczenie, i fobii w ogóle - bo wszystko zagraża. Żyć w ciągłej ciemności i tej ciemności śmiertelnie się obawiać, to jakby być potępionym już za życia.
 | '...przed jej oczami zmatrializowała się zawieszona w powietrzu, niewyraźna postać młodej dziewczyny w kaloszach.' |
Wszechobecna mgła, trupi poblask dnia, chore dzieci, służba niechybnie skrywająca tajemnicę - wszystko to mamy zmieszane i gustownie podane. A wszak przepis to na poprawny film grozy. Poprawny, ładny, ot, można mu bez wyrzutów sumienia wystawić jak najbardziej pozytywną ocenę - 6.
Postawiłem 9... Bo prócz tej poprawnej poprawności przewija się przez film sporo szaleństwa. Onirycznego, żerującego na instynktach najniższych, pierwotnego - że strach przed mgłą, że szept na strychu, że tajemnicza choroba (a chorób, tych tajemniczych w szczególności, boję się bardziej niż duchów), że nagłe zwroty akcji. I nie chodzi tu tylko o to błahe wariactwo, w prostej linii wypływające z ogólnej koncepcji filmu. Idzie mi raczej o szaleństwo głębsze, mające podstawy tak w scenariuszu, tak w grze aktorów (Kidman udowadnia, że renomę gwiazdy nie zawdzięcza tylko ładnej buzi) jak w klimacie - mrocznym, groźnym, napiętym. I za klimat choćby, twórcom chwała.
Widz patrzy na to, zastanawia się, wypatruje końca. A końcówka warta jest czekania. Zdradzać ani naprowadzać na jej trop nawet nie przystoi. Powiem tylko, że trudno się na niej zawieść bo i szaleństwa tam nie zabraknie. A ja szaleństwo cenię, a ja je lubię - w filmach grozy szczególnie. Wolno mi.
Michał Chaciński - Tacy sami |
Pozwolę sobie krótko przedstawić raczej odmienne zdanie na temat "Innych". Uprzedzam, że w tekście nie uniknąłem wyjawiania najważniejszych elementów fabularnych filmu.
Najpierw plusy. Zdaje sobie sprawę, że bardziej wyrobionych widzów może od "Innych" odrzucić wtórność filmu, jednak mnie w żadnym wypadku nie zabolało prezentowanie na prawo i lewo odwołań do całej klasyki "nastrojowego" horroru/thrillera. Mamy tu rzeczywiście wszystko - "Rebekę" Hitchocka, "Nawiedzony dom" Wise'a, "Niewinne" Claytona, "Karnawał dusz" Harvey'a, "Zemstę po latach" Medaka itd. I bardzo dobrze, bo od czasu gdy horror wzięli w swoje ręce ludzie tworzący głównie dla nastolatków, gatunek zjadła i przetrawiła ironia, która jak wiadomo raczej nie idzie w parze ze strachem. Zatem brawo dla Amenabara za decyzję nakręcenia filmu na poważnie i za wzorowanie się na szacownych poprzednikach. Do tego reżyser postanowił straszyć sugestią, a nie flakami i krwią, i to też do mnie przemówiło. Nie mam nic przeciwko horrorowi z gatunku gore, ale gdy wszystkie te mocniejsze chwyty na dobre przekroczyły granice horroru i zadomowiły się w kinie popularnym (choćby filmie akcji i wojennym), gore straciło po prostu dużą część ze swojej siły oddziaływania (choć zaznaczę, że akurat to zdanie może nie dotyczyć tak twórczych "autorów" działających w ramach kina gore, jak np. David Cronenberg). Do obu tych elementów dochodzi cały szereg dobrych pomysłów fabularnych - uważam na przykład, że koncepcja "światłoczułych" dzieci fantastycznie wprowadza widza od razu w atmosferę zaniepokojenia dziwną sytuacją domowników, a przy tym prosto wyjaśnia potrzebę mroku - być może największego sprzymierzeńca filmowego horroru. Dorzucę tu też dobrą rolę Kidman i bardzo przyzwoitą muzykę samego Amenabara.
W zasadzie mam tylko dwa, ale za to zasadnicze zarzuty pod adresem filmu. Pierwszy jest mniej ważny - przeszkadzała mi realizacja "Innych". Nakręcenie filmu z wykorzystaniem jedynie punktowych, kierunkowych źródeł światła jest pomysłem znakomitym, ale przy tym jest również potężnym wyzwaniem dla reżysera i dla zdjęciowca. W moim odczuciu po prostu nie wyszło to najlepiej. Ilość scen z błędami oświetlenia jest w filmie tak duża, ze wraz ze znajomym, po kilkunastu minutach seansu nie wytrzymaliśmy i zaczęliśmy je sobie wytykać palcami na ekranie (wreszcie, z braku innych wyjaśnień, zaświtała nam myśl, że być może "Inni" są po prostu tak wysublimowanym hołdem dla stylu oświetlania planu w latach 40.?) Z oczywistych względów nie ma sensu przytaczać tutaj przykładów (trzeba by użyć zdjęć), ale dociekliwym proponuję przy następnym seansie przyjrzenie się w filmie choćby prostej kwestii tego skąd w kolejnych scenach pada światło (zwykle jest to np. lampa niesiona przez bohaterkę, czy świece stojące na stole) w porównaniu z tym która część twarzy postaci jest oświetlona, gdzie pada cień itd. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że dla mnóstwa widzów nie ma to absolutnie żadnego znaczenia, ale... jeśli coś aż tak często przeszkadza mi w seansie, wytykam to jako błąd i to niezależnie od składanych lub nieskładanych komukolwiek hołdów. Być może gdzie indziej przymknąłbym na to oko, ale przecież w "Innych" światło gra w zasadzie jedną z głównych ról jako motor ekranowych wydarzeń.
Drugi zarzut jest poważniejszy i dotyczy kwestii, która praktycznie "położyła" dla mnie film. W moim odczuciu zakończenie tej historii jest logicznie nieusprawiedliwione. Amenabar bardzo dobrze budował napięcie przez cały film, pokazywał mi niepokojące sceny, sugerował, że kryje się tu jakaś wielka tajemnica i "narobił mi smaku", po czym wykręcił się ogranym chwytem, nie przejmując się tym, na ile łączy się on z poprzednią częścią opowieści. A dla mnie nie łączył się w ogóle. Odniosłem niestety wrażenie, że Amenabar próbuje skopiować pomysł Shyamalana z "Szóstego zmysłu", ale w sposób nieuprawniony, bez całego sprytnego przygotowania fabularnego z filmu Shyamalana. Im dalej od seansu, tym gorsze mam zdanie o tym rozwiązaniu i tym więcej pytań bez odpowiedzi: Dlaczego postać Kidman słyszała dźwięki mieszkańców domu tak wybiórczo? Dlaczego elementy interakcji świata umarłych i żywych widoczne były tak sporadycznie? Przecież jeśli mieszkańcy mogli pozrywać zasłony, zamknąć nagle drzwi i otworzyć klapę fortepianu, a Kidman mogła z kolei rozrzucić papiery na stole w trakcie seansu spirytystycznego, to wszystkie pozostałe fizyczne działania w domu musiałyby być widoczne dla obu światów. Cały dom pełen byłby fruwających lamp, poruszających się naczyń, przesuwanych krzeseł, otwieranych i zamykanych drzwi, podnoszonych niewidzialną ręką przedmiotów itd. Tylko, że wtedy nie byłoby wolno dozowanego napięcia, nie byłoby filmu... Zatem Amenabar nie zdefiniował dla widza w żaden logiczny sposób granic interakcji obu światów, ale przez cały film wykorzystuje różnice między światami do budowania napięcia. Jak już wspomniałem, robi to bardzo efektywnie, ale w zakończeniu filmu ujawnia niestety, że robił to jednak w sposób nieuprawniony, najpierw wpuszczając widza w maliny, a później serwując protezę wyjaśnienia, pasującą tylko z grubsza do całości, ale w rzeczywistości nie pasującą do szczegółów przedstawionej historii.
A skoro już o protezie mowa, kolejny niezbyt zgrabnym zagraniem w opowieści była też dla mnie cała trójka służących głównej bohaterki - bo jeśli posłużyć się zakończeniem jakie znamy, to niby jaką rolę pełnią w tym świecie? W końcówce ujawniają bohaterce prawdę o jej stanie... i to wszystko. W filmie są jednym z nośników zagrożenia, które ostatecznie pozostaje bez sensownego usprawiedliwienia. Dlaczego pracują dla głównej bohaterki, zamiast od razu powiedzieć jej prawdę? Dlaczego próbują przez pół filmu ukryć przed nią jej stan? Dlaczego sprawiają tak groźne wrażenie? (i zupełnie na marginesie: dlaczego do licha nie przechodzą przez te drzwi w końcowej konfrontacji?!) Znowu wygląda na to, że Amenabar po prostu nie wysilił się i nie poszukał jakiegoś sprytnego, logicznego usprawiedliwienia dla istnienia i zachowania tej trójki. A przecież nie trzeba tu wcale strasznie kombinować, wystarczyłoby kilka pomysłowych zdań w końcówce... Zabrakło pomysłu.
Podobieństwo podsumowania "Innych" do "Szóstego zmysłu" sugeruje niestety, że Amenabar zapożyczał z filmowej klasyki nie w celu przetworzenia starych pomysłów, a po prostu z braku nowych. Bez tego nieszczęsnego zakończenia oceniłbym film na 7 punktów esensyjnego ekstraktu choćby za zgrabne zawiązanie niepokojącej sytuacji i za umiejętne utrzymanie napięcia. Zakończenie ściąga film w dół o co najmniej jeden punkt. Tak już niestety bywa, że nawet dobry film podsumowany w fatalny sposób pozostawia po sobie nienajlepsze wrażenie.
|
"Inni" (The Others / Los otros)
USA/Hiszpania 2001
Scenariusz i reżyseria: Alejandro Amenabar
Obsada: Nicole Kidman, Christopher Eccleston, Fionnula Flanagan, Elaine Cassidy
Czas: 104 m.
|
|