Magazyn ESENSJA nr 2 (XIV)
luty 2002




poprzednia stronapowrót do indeksunastępna strona

Tomasz Kujawski
  Nie wjeżdżajcie, proszę, w Kinga

        Stephen King "Łowca snów" (Dreamcatcher)

Zawartość ekstraktu: 40%
Okładka wydawnictwa
Okładka wydawnictwa
Czwórka dorosłych facetów, przyjaciół od dziecka, wyrusza w głębokie lasy, aby, jak co roku, zamieszkać na kilka dni w domku myśliwskim jednego z nich i oddać się wspólnej pasji: polowaniu. Życie nie potoczyło się tak, jak sobie to wymarzyli; samotność, alkoholizm, depresja, myśli samobójcze - to tylko część problemów, którym muszą na co dzień stawiać czoła. Każdy z nich dysponuje słabymi nadnaturalnymi zdolnościami (telepatią, jasnowidzeniem), których pojawienie się sięga dzieciństwa i ma związek z tajemniczym Dudditsem, upośledzonym psychicznie, lecz obdarzonym niezwykłymi mocami chłopcem. Ale to dopiero początek! Przebywając w lesie napotykają zagubionego mężczyznę, cierpiącego na jakąś nieznaną chorobę, oraz migrujące całymi grupami zwierzęta. W międzyczasie w okolicy lądują przybierający różne formy kosmici oraz zjawia się zaalarmowane ich pojawieniem wojsko, dowodzone przez wyjątkowo niezrównoważonego, sadystycznego oficera, Petera Abrahama Kurtza.

Wygląda to dziwacznie? Według mnie zdecydowanie tak, ale w ten właśnie sposób zaczyna się jedna z najnowszych powieści Stephena Kinga "Łowca snów" i, jako zagorzały fan twórczości Króla, z bólem muszę stwierdzić, iż pozostaje taka do samego końca.

King, wymyślając własne fabuły, zawsze obracał się wokół kilku fascynujących go tematów: zło wdzierające się w życie najzwyklejszej rodziny, pisarstwo i władza, którą pisarz może osiągnąć nad czytelnikiem, małe senne miasteczka, dzieci oraz intuicja i magia, którą wzbogacają własny świat, jeszcze kilka innych. Bazując na tych pomysłach stworzył swoje najlepsze powieści. Jednak gdzieś około roku 1993 stwierdził, że wystarczy, że napisał już wszystko, co miał w tych kwestiach do powiedzenia (wspomina o tym w "Czwartej po północy"), i rozpoczął poszukiwanie nowych rejonów, którymi mógłby się zająć.

Powstały między innymi "Rose Madder", "Desperacja", "Bezsenność", "Regulatorzy", "Worek kości" - opowieści, od których wciąż trudno było się oderwać, ale które jednocześnie pozostawiały po sobie pewien niedosyt, czegoś im brakowało, czegoś było za dużo, były straszliwie wydumane i zbyt obliczone. Zdarzały się wśród nich chlubne wyjątki: "Zielona mila", "Pokochała Toma Gordona" (książki, które mógłby napisać "stary" King) oraz świetny, niebeletrystyczny "Jak pisać. Pamiętnik rzemieślnika".

"Łowca snów" do niech nie należy. Co więcej, idzie krok do... tyłu. Jest pierwszą powieścią Kinga, przy której, po przeczytaniu pięciuset stron, pomyślałem sobie "Niech to się wreszcie skończy" i załamałem ręce.

Dlaczego?

"Łowca ..." to długaśna powieść science-fiction przeładowana atrakcjami. Kosmici, wirusy, telepatia, psychopaci - czytelnik zostaje zarzucony tymi osobliwościami już na samym początku i do końca nie otrzymuje pełnej odpowiedzi na pytanie, po co to wszystko. Wydarzenia obserwujemy oczami kilku postaci, z którymi naprawdę niełatwo się zidentyfikować, są ponure, nieprzystępne, obarczone milionem problemów; ani ich żałować, gdy giną, ani się cieszyć, gdy udaje im się wyjść z kolejnych opresji. Tempo powieści, początkowo całkiem wartkie, zwalnia i grzęźnie, by zakończyć się finałem, który przy wcześniejszych fajerwerkach fabularnych hucznym nazwać trudno.

Książka ma też plusy, w końcu to sam King, stary wyjadacz. Między kolejnymi dłużyznami potrafi przestraszyć, rozbawić, zaskoczyć - wessać czytelnika w kreowany świat. Także w porównaniu z innymi tytułami na rynku prezentuje się całkiem nieźle, stanowiąc mieszankę dość oryginalną. Ale to wciąż za mało, zbyt wysoko Stephen King ustawił sam sobie poprzeczkę poprzednimi powieściami. Po raz drugi spróbował zmierzyć się z tematem obcych przybywających na Ziemię (poprzednio w "Tommyknockers", mało popularnej, nie wydanej w Polsce książce) i znów niezbyt mu to wyszło.

W posłowiu King pisze, iż "Łowca snów" powstał w ciągu siedmiu miesięcy, okresie rekonwalescencji po tragicznym wypadku, w którym został potrącony przez furgonetkę; bez trudu odnajdziemy echa tych wydarzeń w powieści. Pisze też, że jeszcze nigdy praca nie przyniosła mu tylu radości.

Cóż, przyrównując radość autora w trakcie pisania do własnej w trakcie czytania, mam nadzieję, że już nigdy nie wpadnie pod żaden samochód...

PS. Trudno coś zarzucić tłumaczeniu Arkadiusza Nakoniecznika, jednak w książce znajduje się nawiązanie do innej powieści Kinga "To" oraz postaci w niej występujących; w związku z tym mała uwaga: Bev jest imieniem dziewczynki, a nie chłopca.



Stephen King "Łowca snów" (Dreamcatcher)
Tłum. Arkadiusz Nakoniecznik
Prószyński i S-ka 2001
ISBN 83-7337-025-0
Cena: 39 zł

poprzednia stronapowrót do indeksunastępna strona

52
powrót do początku
 
Magazyn ESENSJAhttp://www.esensja.pl
redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.