- Czemu się po próżnicy chełpisz, chcesz mego miecza zakosztować? - improwizuję. - Lepiej służbę służ.
Wilk uśmiecha się, siada.
- A jak mi się odpłacisz, mołojcu?
- Trzy tysiące zielonych - oznajmiam. Wilk z zadowoleniem kiwa łbem, trze łapą mordę.
- Al Kabar?
- Zgadłeś.
- Misja?
- Kradzież.
- Kto zamówił?
Wzruszam ramionami - retoryczna odpowiedź na retoryczne pytanie. Zleceniodawcy nie lubią się afiszować.
- Spróbujemy - decyduje wilk. - Jesteś gotów?
- Tak.
- Wsiadaj.
Wsiadam na grzbiet wilka, a on rysią biegnie przez las. Instynktownie uchylam się przed gałęziami, wilk cicho chichocze. Niech się cieszy, skoro go to bawi.
Po kilku minutach wyskakujemy z lasu. Pod nogami żółty piasek, silny gorący wiatr zmusza do zmrużenia oczu. Przed nami szeroka na sto metrów przepaść, za nią wschodnie miasto. Minarety, kopuły, wszystko w tonacji pomarańczowo-żółto-zielonej. Nieźle to wygląda. Nieopodal przez przepaść przerzucony jest... no, powiedzmy, że to most. Cienki jak struna. Jeden jego koniec kończy się na murze opasującym miasto, drugi trzyma w rękach dziesięciometrowy kamienny posąg z ohydną mordą.
- Ej, będzie robótka - zauważył wilk. - Nie za tanio, Iwanie carewiczu?
- Licho wie - mówię, oglądając posąg. - O moście uprzedzali...
- Co masz kraść?
- Dojrzałe jabłuszka...
- Aha, to po to ta maskarada... - wilk znowu chichocze. - A co w tych jabłuszkach?
- Nie wiem - zeskakuję z jego grzbietu, stoję, trzymając rękę na sierści. - Posłuchaj, ja na sekundę, lemoniady się napiję...
- Dawaj - mówi wilk, oglądając się.
Przymykam oczy.
Głębia, głębia, nie jestem twój. Puść mnie, głębio...
Szarpnąłem się, wstałem. Przed oczami maleńkie ekrany - pustynia, przepaść, posąg, miasto w oddali. Ładnie narysowane. Al Kabar ma niekiepskich projektantów...
Wirtualny hełm jest ciężki, to najbardziej wyszukany model z seryjnie wypuszczanych przez Sony. Z pięknymi kolorowymi ekranami, wspaniałymi głośnikami, wbudowanym mikrofonem, z klimatyzacją, dyszącą w twarz powietrzem o odpowiedniej temperaturze. Teraz to żar pustyni. Zdjąłem hełm, położyłem na stół obok klawiatury. Na monitorze pojawiła się znajoma kobieca twarz, z głośników rozległo się:
- Przerywasz zanurzenie, Lonia?
- Nie, czekaj.
W realu mój pokój wygląda tak samo, jak w rzeczywistości wirtualnej. Tylko za oknem jest nie letni wieczór Deeptown, lecz dżdżysta jesień Petersburga. Mżawka, klakson samochodu w oddali. Otwieram lodówkę, biorę "sprite'a". Wreszcie się napiję... Nie wytrzymałem się, wyjrzałem z balkonu. Oczywiście, na dole nie leży żadna pusta puszka. Nie szkodzi, zaraz to nadrobię...
Wytarłem spocone włosy leżącą na krześle koszulą, siadłem przy komputerze, sprawdziłem kabel, biegnący od wirtualnego kostiumu na deepu komputera. Kostium pracował, lekko hamując ruchy, jakbym szedł po piasku. Lewą nogę ciągnęło trochę silniej, znowu program szwankuje. Dobra, potem skalibrujemy.
Włożyłem hełm - jakbym wsadził głowę do piekarnika. Łajdaki z Al Kabaru otoczyli się maksymalnie nieprzyjemnymi warunkami...
Znowu patrzę na wirtualny świat, który na razie jest umowny jak tani film animowany. Ładny rysunek, ale toporny. Nic więcej komputer nie może wyciągnąć.
I nie trzeba. Czym jest głębia bez człowieka?
Mrugnąłem oczami, rozluźniłem się, próbując wejść w wirtualny świat samodzielnie. Oczywiście, nic z tego. Nie jestem na pustyni, tylko w domu przy klawiaturze. Wyciągam rękę i wprowadzam komendę -
Deep
A teraz "wprowadź".
Nad pustynią rozbłyskuje wielobarwność deep programu. Jeszcze przez sekundę widzę ekraniki, miękką podkładkę hełmu, potem świadomość zaczyna się rozpływać. Mózg próbuje stawiać opór, ale deep-program działa na wszystkich.
Tylko czasem trafia się - jeden na trzysta tysięcy - człowiek, który nie traci do końca łączności z rzeczywistością. Który umie samodzielnie wypływać z głębi. Nurek.
Taki jak ja.
Wilk uśmiecha się do mnie.
- Zwilżyłeś gardło, mołojcu?
- Tak
Oglądam siebie - wszystko w porządku? Moje ciało w wirtualnym świecie jest tylko niezbyt wymyślnym rysunkiem, przekazywanym przez komputer na ten czy inny punkt Deeptownu i jego peryferii. Ale miecz przy pasie i rzeczy w torbie już nie są zwykłym rysunkiem. To rozruchowe fragmenty programów, które zaraz staną się niezbędne.
- Robimy tak - decyduję. - Przez most idę sam. Potem wynoszę trofea i zmywamy się.
- Twoja wola - zgadza się wilk.
Idę, gorący wiatr wbija mi w oczy ziarenka piasku. To już nie zasługa hełmu. To mój mózg czuje to, co powinienem czuć na prawdziwej pustyni.
Posąg jest coraz bliżej, staje się coraz bardziej realny. Rogata głowa z wyszczerzoną paszczą, nabrzmiałe kamiennymi muskułami łapy. To pewnie Ifrit. Nie jestem zbyt oblatany w arabskiej mitologii. W lewej łapie zaciśnięta cienka nić.
Most z końskiego włosa.
Zaczynam się wspinać po nodze potwora. Jak głupio musi teraz wyglądać moje ciało w pustym mieszkaniu - podskakujące, szarpiące za powietrze... nie dekoncentruj się...
Ostatni metr jest najtrudniejszy. Opieram się o nabijane kolcami kamienne kolano, próbuję wczepić się w dłoń - nie daję rady. Pewnie legalni goście Al Kabaru mają jakąś inną drogę...
A ja muszę wchodzić na granitowy fallus potwora. Słyszę, jak wilk chichocze. Dla niego to śmieszne...
W końcu jestem na dłoni. Próbuję nić nogą - lekko się kołysze. Jak struna. Daleko w dole są skały i błękitna żmijka rzeki.
- Śmielej, bohaterze! - krzyczy wilk.
Szeregowi komputerowcy nie zdołają przejść po tym moście. Coś tu nie gra...
Dłoń, na której stoję zaczyna nagle wibrować i powoli zaciska się. Most drży, za chwilę się zerwie. Nade mną pochyla się wyszczerzona morda potwora, który ożył.
- Kim jesteś? - jego ryk zatyka mi uszy. Ryczy po rosyjsku!
- Gość! - krzyczę, próbując uwolnić nogi z uścisku granitowych palców.
Monstrum chichocze:
- Goście nie przychodzą z rzeczami zakazanymi!
Palec wskazujący zawisa nade mną, jakby potwór chciał mnie rozgnieść. Ale na razie tylko pokazuje miecz.
Tak, to nie bezbronny program kierowcy "deep przewodnika", to doskonały strażnik, z pseudointelektem, o stopień przewyższającym "Windows Home". Jak mu się udało określić mój język?
- Goście nie przychodzą bez zaproszenia!
- Zaproszono mnie.
- Kto?
Gram va banque.
- Nie masz prawa słyszeć jego imienia.
- Mam prawo do wszystkiego - oznajmia monstrum, a jego palce zaciskają się.
Teraz powinno nastąpić wyjście w realność, jako konsekwencja "śmiertelnego" zagrożenia. W przeciwnym razie mózg może wyobrazić sobie najprawdziwszy szok bólu, ze wszystkimi jego konsekwencjami.
Tylko samobójca odłącza bezpieczniki programu deep.
Albo nurek.
Moje okaleczone ciało leży na dłoni potwora. Czaszka zgnieciona, jedno oko patrzy na rozpalone niebo, drugie na kamienny paznokieć. Usatysfakcjonowany Ifrit głośno chichocze, potem krzyczy:
- Ty, który przyszedłeś tu w ciele wilka, zapamiętaj jego los!
Aha, to w ten sposób określił mój język... słyszał naszą rozmowę. Tylko zabrakło mu "rozumu", żeby pojąć, z kim ma do czynienia.
Potwór znowu zastyga. Odczekuję chwilę i wstaję. Ciało powoli zbiera się do kupy. Normalny użytkownik deep technologii ocknąłby się teraz w realności, przed wygłaszającym morały komputerem.
Czy program ochronny Al Kabaru bierze pod uwagę istnienie nurków?
Ostrożnie wchodzę na most.
- Kim jesteś?
Znowu to samo. Widocznie program reaguje właśnie na dotknięcie mostu.
- Tym, który nie jest w twojej władzy.
- A w czyjej?
Coś nowego.
- Allacha - mówię na chybił trafił.
Tym razem potwór pacnął mnie wolną ręką tak, że częściowo przeciekam za krawędzie dłoni. Mówi pouczająco:
- Nie tobie wymieniać imię Najwyższego, złodzieju.