Ralph Bakshi urodził się w 1938 roku w Hajfie, w Palestynie. Dzieciństwo spędził w Brooklynie i już jako dziecko przejawiał wyraźny talent plastyczny. Umiejętności techniczne rozwinął w High School of Industrial Arts, którą zakończył z dyplomem rysownika, wśród opinii, że w swojej specjalizacji na pewno zajdzie daleko. Już jako 18-latek znalazł zatrudnienie w studio animacji Terrytooons. Był wówczas najmłodszym zawodowym animatorem w branży. Przed 20 rokiem życia Bakshi nie tylko rysował dla innych, ale również reżyserował pojedyncze odcinki animowanych seriali produkowanych przez studio. Rozwijał się w takim tempie, że po kilku latach, w wielu 24 lat, praktycznie kierował pracami studia (oficjalnie zajmował stanowisko dyrektora artystycznego). W 1965 roku właściciele Terrytoons, stacja telewizyjna CBS zamówiła u niego opracowanie serialu dla dzieci o superbohaterach. Bakshi występował już wówczas przeciwko standardowemu traktowaniu animacji jako produktu dla dzieci. Chciał realizować filmy może niekoniecznie mniej fantastyczne w temacie, ale na pewno bardziej realistyczne w sensie psychologicznym. Po krótkich spięciach związanych z próbami zmiany kierunku pracy studia, wywiązał się ze zlecenia CBS w sposób możliwie najbardziej idiotyczny. Zaproponował serial o superbohaterach, delikatnie mówiąc, niestandardowych, takich jak Diaper Baby (Pieluszkowe dziecko), czy Cuckooman (Człowiek-kukułka). Jak często bywa w takich sytuacjach, nadmiernie wysublimowana złośliwość została źle zrozumiana - CBS uznało serial za doskonałą koncepcję. Z oczywistych względów serial przetrwał na antenie bardzo krótko, ale Bakshi rozpoczął już swoją drogę pod prąd w branży. Krótko później studio Terrytoons zostało zamknięte z powodów ekonomicznych. Bakshi otrzymał propozycję prowadzenia podobnego studia dla wytwórni Paramount i wprawdzie przyjął propozycję, jednak studio krótko później również postanowiło zamknąć podwoje.
Podczas pracy w Paramouncie Bakshi poznał Steve'a Kranza, twórcę telewizyjnego serialu o Spidermanie. Po opuszczeniu studia rysownik postanowił odciąć się od oficjalnego światka animacji i rozpocząć pracę na własny rachunek. To właśnie Steve Kranz pomógł mu zrealizować pierwszy poważny, długometrażowy film animowany. Filmem tym był "Kot Fritz" ("Fritz the Cat") - animowana ekranizacja undergroundowego komiksu innego giganta świata rysowników, pioniera komiksu dla dorosłych, Roberta Crumba. Film okazał się sensacją na skalę światową. Jest dziś uważany za pierwszy "masowy" animowany film pełnometrażowy przeznaczony dla dorosłych. To ostatnie określenie jest jak najbardziej adekwatne - zalew seksu i obscenizmów spowodował, że "Fritz" stał się też pierwszym animowanym filmem z certyfikatem X, nadawanym w USA filmom pornograficznym. Wprawdzie Crumb uważał, że Bakshi w rzeczywistości nie zrozumiał jego koncepcji z komiksów o Fritzu, ale film szybko zaczął na całym świecie żyć własnym życiem (co zresztą oczywiste, biorąc pod uwagę jak trudno dostępne były wówczas komiksowe opowieści Crumba). Bakshi, jak sam twierdzi, realizował ten film jako własną, jednorazową koncepcję, przypuszczając, że na tym może zakończyć się jego kariera w pełnometrażowej animacji - zwłaszcza biorąc pod uwagę ogromne koszty i czas pracy nad takim przedsięwzięciem (film kosztował 700 tysięcy dolarów). Okazało się inaczej - film stał się globalną sensacją i zarobił na całym świecie ponad 90 milionów dolarów. Pieniądze stały się niestety kością niezgody między Bakshim, a Kranzem i obaj panowie rozeszli się po tym jednym filmie. Kranz nakręcił krótko później przyzwoitej jakości kontynuację historii Fritza ("Nine Lives of Fritz the Cat", czyli "Dziewięć żywotów kota Fritza"), jednak bez udziału Bakshiego.
Przekonany, że obrał dobrą drogę, Bakshi nakręcił (czy też narysował) w ciągu następnych 2 lat dwa kolejne filmy w jeszcze bardziej bezkompromisowym i szokującym stylu: nihilistyczny, pełen skatologicznych żartów "Heavy Traffic" i atakujący rasowe uprzedzenia Hollywoodu "Coonskin". W obu połączył w niespotykany wcześniej sposób animację z sekwencjami nakręconymi z żywymi aktorami. Żaden z tych filmów nie odniósł sukcesu porównywalnego z debiutem, ale oba już na dobre wpisały Bakshiego na mapę światowego kina, nie tylko animowanego. "Heavy Traffic" nadal uchodzi wśród wielu krytyków za najważniejsze dokonanie twórcy. Dzisiaj wydaje się wręcz niesamowite, że ktoś zdołał nakręcić tego typu bezkompromisowy film i uzyskać dla niego wsparcie dystrybutorów, jednak trzeba sobie zdać sprawę, że po gigantycznym sukcesie "Kota Fritza" Bakshi był ogromnym odkryciem na rynku. Postanowił wykorzystać tę pozycję i jak najszybciej nakręcić wspomniane dwa, wyjątkowo osobiste i odważne filmy. Na szczęście duże tempo pracy umożliwiła mu działająca od 1973 roku własna firma, Bakshi Productions Inc., w której zatrudniał śmietankę amerykańskiej animacji.
Na tym Bakshi zakończył swój okres skandalizujący i wkrótce później rozpoczął okres fantastyczny. W tym okresie powstał wprawdzie jeszcze jeden film, "Hey, Good Lookin" (nostalgiczna opowieść o świecie dawnych gangów ulicznych), jednak musiał na swoją premierę poczekać do lat 80. W 1977 roku Bakshi przedstawił bardzo nieortodoksyjną opowieść fantasy "Czarownicy" ("Wizards"), która nie została przyjęta przychylnie ani przez krytyków, ani przez publiczność. Być może dlatego, że artysta pokazał nieznaną nikomu odmianę fantasy - tradycyjny świat pełen elfów i czarowników wzbogacony o futurystykę i... nazistowską propagandę. Jego następnym projektem był tytuł, który zapewne najbardziej interesuje czytelnika tego tekstu, "Władca pierścieni", toteż wspomnę o nim szerzej.
W połowie lat 70. wytwórnia United Artists planowała nakręcenie fabularnej wersji trylogii Tolkiena. Reżyserem miał być John Boorman. Cała trylogia miała zmieścić się w jednym filmie. Bakshi, wielbiciel fantasy, a szczególnie Tolkiena, uznał to za błąd i postanowił dotrzeć do studia z własną propozycją nakręcenia wersji animowanej jako co najmniej trylogii. Ku jego zdziwieniu, UA okazało się bardzo chętne do współpracy. Okazało się, że Boorman przedstawił im scenariusz filmu 7-godzinnego, bardzo daleko odbiegającego od książek zarówno fabularnie, jak i w rysunku postaci - i studio po prostu nie wiedziało co z tym zrobić. Jak głosi plotka, nikt w studio nie rozumiał nawet o czym był tekst Boormana. Pojawienie się Bakshiego pozwalało odmówić współpracy z Boormanem bez rezygnacji z ekranizacji trylogii. Bakshiego odrzuciło jednak podejście UA - bardzo szybko zorientował się, że nikt spośród decydentów nawet nie czytał książek Tolkiena i zupełnie nie ma pojęcia o co w nich chodzi. Z tupetem godnym 20-latka udał się do MGM, zaproponował zrealizowanie filmu pod ich egidą i nie tylko zdołał namówić szefów studia do wykupienia praw do ekranizacji od UA, ale załatwił nawet Boormanowi wynagrodzenie za jego bezużyteczny, ogromny tekst (bardzo pokaźną sumę - 3 mln dolarów; Boorman i tak wykorzystał później wiele pomysłów z tego scenariusza przy kręceniu "Excalibura"). Ale praca nie poszła tak łatwo. Krótko później w MGM zmieniła się ekipa menedżerska i również w tym studio pojawili się szefowie, którzy, według słów samego Bakshiego, nigdy nie mieli w ręku książek Tolkiena (zresztą kto wie, może nie mieli też żadnych innych). Z tej kłopotliwej sytuacji wyratował rysownika producent Saul Zaentz, który współpracował z nim jeszcze przy "Kocie Fritzu". Pozycja Zaentza w branży była w tym momencie bardzo wysoka - wyprodukowany przez niego "Lot nad kukułczym gniazdem" dosłownie kilka miesięcy wcześniej zdobył worek najważniejszych Oscarów. Zaentz wykupił prawa do filmu i ponownie zawarł umowę na ekranizację z United Artists. Wyglądało na to, że projekt wreszcie nabierze tempa. Rzeczywiście, przez kilka miesięcy nie pojawiły się żadne problemy. Niestety, z czasem studio zaczęło coraz bardziej skracać okres produkcji filmu. Aby wywiązać się z projektu w terminie, Bakshi podjął decyzję, która w dużym stopniu pogrążyła film - postanowił szerzej wykorzystać technikę rotoscopingu, czyli animowania postaci na podstawie ruchów rzeczywistych aktorów sfotografowanych w
standardowy sposób na taśmie filmowej i następnie "wklejonych" do animacji. Była to technika wynaleziona przez studio Disney'a, stosowana od lat 30. przy animacji postaci o wyjątkowo złożonych ruchach (np. ludzi). Wprawdzie rotoscoping pojawia się prawie na każdym etapie twórczości Bakshiego, jednak w większości przypadków jest wykonany lepiej i subtelniej niż tym przypadku. Rotoscoping we "Władcy pierścieni" wyglądał okropnie, ale dzięki wykorzystaniu go w takiej skali Bakshi zdążył zakończyć projekt w terminie. Film miał być jedynie pierwszą częścią opowieści, toteż planowany tytuł brzmiał początkowo "Władca pierścieni: Część pierwsza". Bakshi planował nakręcenie co najmniej jeszcze jednego filmu (choć pojawiały się plany nawet 3 dalszych części). Niestety, studio za plecami artysty postanowiło, że najprawdopodobniej nie będzie kontynuować z nim współpracy. Z tytułu usunięto zwrot "Część pierwsza" i animacja Bakshiego weszła do kina jako pojedynczy film - oczywiście ku potężnemu zaskoczeniu widzów, którzy dostali niedokończoną, niedopieczoną wersje historii Tolkiena. W zasadzie do dziś nie wiadomo kto podjął ostateczną decyzję o przerwaniu tego projektu po jednym filmie. Nawet sam Bakshi nie uzyskał do studia odpowiedzi na to pytanie. Komentarz artysty dotyczący tej sytuacji jest dziś taki, że po prostu nikt w United Artists nie miał pojęcia czym jest materiał Tolkiena, nikt go nie rozumiał i nie zdawał sobie sprawy ze skali jego popularności. Oczywiście wyniki kasowe animacji Bakshiego nie skłoniły nikogo w studiu do zagłębienia się w temacie, ponieważ film nie był szczególnie mocno promowany i szybko zyskał w prasie i wśród widzów etykietkę "Nieporozumienie". Wygląda na to, że w trakcie produkcji ktoś w UA postanowił po prostu jak najszybciej zakończyć prace (niezależnie od tego jak wpłynie to na jakość filmu) i zapomnieć o tym projekcie.
Po tych przygodach Bakshi na pewien czas zraził się do branży filmowej i zajął się malarstwem. Nie na długo - na początku lat 80. zaprezentował jeden ze swoich najciekawszych projektów, rozbudowany fresk poświęcony muzyce rockowej, "American Pop". Ponownie wykorzystał w tym filmie technikę rotoscopingu. Moim zdaniem, choć w "American Pop" również wywołuje ona to dziwne wrażenie niedopasowania do reszty elementów filmowych, to przynajmniej wydaje się lepiej pasować do kolażowego ujęcia popkulturowego tematu. Niemniej, nowy film spotkał się przynajmniej z ostrożnym zainteresowaniem krytyki. Krótko po "American Pop" Bakshi pokazał bez powodzenia wspomniany przeze mnie wcześniej film "Hey Good Looking", po czym zrealizował trzeci obraz w swojej serii fantastycznej - "Fire and Ice". Film jest wart wspomnienia o tyle, że przy jego realizacji Bakshi współpracował z jedną z legend wśród amerykańskich rysowników, Frankiem Frazettą. Na tym na blisko dekadę zakończyła się przygoda Bakshiego z kinem. Zmiany w świadomości Amerykanów i rozwój technologiczny spowodowały, że artysta znalazł znacznie bardziej podatny grunt dla swoich dzieł na małym ekranie. Telewizja przyjęła go bardzo ciepło. W drugiej połowie lat 80. Bakshi zrealizował cały szereg różnych produkcji - m.in. dla CBS wskrzesił realizowany dwie dekady wcześniej w Terrytoons serial The Mighty Mouse, za który uzyskał szereg wyróżnień; zrealizował również telewizyjną ekranizację jednej z opowieści Dr. Seussa, którą sam Dr. Seuss (czyli Theodore Geisel) uznał wówczas za najlepsze "ruchome" wcielenie swoich historii.
Na początku lat 90. miała miejsce jak dotychczas ostatnia przygoda Bakshiego z kinem - wyreżyserował film "Cool World" i wykonał do niego wszystkie animacje. W zamierzeniu miała to być historia w stylu "Kto wrobił Królika Rogera", łącząca świat filmu fabularnego z animacją. Niestety, coś nie zagrało w samej koncepcji tego filmu. O ile sekwencje animowane noszą wyraźne piętno wcześniejszych dokonań Bakshiego, o tyle pozostałe elementy filmu po prostu do siebie nie pasują. Wyraźnie widać, że Bakshi zainteresowany był bardziej perwersyjnymi aspektami tej historii, zaś producenci nie chcieli mu na wiele pozwolić i celowali z filmem raczej w młodą publiczność. Ta niepotrzebna opozycja spowodowała, że film praktycznie rozpada się na niedopasowane kawałki w trakcie seansu. Zresztą Bakshi przerobił przecież podobny temat 30 lat wcześniej w "Heavy Traffic" (szczerze mówiąc z dużo lepszym wynikiem).
Zniechęcony kolejnymi nieporozumieniami z producentami Bakshi na dobre wycofał się z branży filmowej i do dziś nie zrealizował kolejnego obrazu. W latach 90. współpracował m.in. z kanałem Cartoon Network, HBO i stacją Showtime, realizując pojedyncze dłuższe i krótsze produkcje. Przede wszystkim jednak powrócił na dobre do malarstwa. Jak sam twierdzi, jest to dziedzina sztuki, w której nie ma problemów ze scenariuszem, producentami i komitetami zatwierdzającymi cudzą pracę.
Przy ogromnej popularności fabularnej wersji "Władcy pierścieni" Petera Jacksona wielu widzów z całą pewnością zechce porównać nowy film z animowaną wersją Bakshiego (tym bardziej, że ta ostatnia jest już łatwo dostępna w Polsce na DVD i pojawia się w telewizji). Widzę w tym niebezpieczeństwo zbyt łatwego zaszufladkowania Bakshiego przez nowych widzów tylko na podstawie jednego projektu, nad którym autor dodatkowo nie miał pełnej kontroli. Pozwolę sobie zatem podkreślić, że "Władca pierścieni" w żadnym wypadku nie jest kluczowym dokonaniem w karierze Bakshiego. Przeciwnie, odbiega od jego innych filmów dość daleko nastrojem i wydźwiękiem. Byłaby to wielka szkoda, gdyby Bakshi pozostał w świadomości widzów autorem tylko tego jednego, niedopieczonego filmu. Jego inne obrazy, zwłaszcza te wczesne, uważam za seans obowiązkowy dla każdego poważnego wielbiciela animacji. To prawda, straciły one do dziś jakąś część swojej siły przekazu (w ten sposób musi przecież działać każde rewolucyjne dokonanie - zmienić sposób myślenia tak, aby to co rewolucyjne, z czasem stało się normalne), jednak nadal wywołują duże wrażenie. Wciąż potrafią zaskoczyć szczerością, bezpośredniością, odwagą przekazu, ale i samym pomysłem. Bakshi dokonał w animacji rewolucji na skalę światową i pozostanie już gigantem branży. Jego roli w historii gatunku po prostu nie da się przecenić. Praktycznie każdy z jego filmów jest dziś obiektem większego lub mniejszego kultu wśród wielbicieli animacji dla dorosłych. Bakshi doczekał się również uznania ze strony krytyków i znawców branży - cztery spośród jego ośmiu filmów włączono do stałych zbiorów Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Nowym Jorku. Proponuję nie dać zrazić się tej nieudanej animowanej połówce ekranizacji Tolkiena i wytropić inne dokonania artysty. Jak sam to ujął w komentarzu o swojej twórczości, wszystkie jego filmy były chwalone albo krytykowane z prawdziwą pasją i dokładnie o ten sposób odbioru chodziło ich twórcy. Słowa "niewzruszony" nie ma w jego słowniku. Zatem z pasją polecam zgłębienie całości filmografii Ralpha Bakshi.
|
|