Magazyn ESENSJA nr 3 (XV)
marzec 2002




poprzednia stronapowrót do indeksunastępna strona

Grzegorz Wiśniewski
  Tolkienowska opowieść wigilijna

        ciąg dalszy z poprzedniej strony

     Annatar złączył dłonie na piersi.
     - Ponieważ - oświadczył najspokojniejszym tonem na jaki było go stać, a nie czarujmy się, nie było to wiele - jest nas siedmiu, a tych kurdupli w promieniu jednej stai mieszka sto razy więcej... chciałbyś przejść do historii jako utłuczony przez kurduple?
     - Ne, panie...
     Annatar bez słowa wskazał mu miejsce przy worku. Machnął ręką i pomaszerował w kierunku komina domostwa Gamgee, z którego unosił się rzadki dym. Grupa eee... elfów podążała trop w trop za nim.
     - Tędy - Annatar wskazał komin. - Tędy dostaniemy się do środka.
     - Nie lepiej przez drzwi? - zapytał głos jednego z tragarzy.
     Odpowiedź padła tonem nie znoszącym sprzeciwu. Innego Annatar nie znał.
     - Nie. Zaskoczymy ich. Że o uniknięciu ewentualnej zasadzki w najbardziej oczywistym miejscu nie wspomnę...
     
     * * *
     
     Sam Gamgee spojrzał krytycznie na skończoną właśnie pracę. Martwił się tym pustym kątem w swoim salonie. Zaprosił na zimę grupę swoich najlepszych przyjaciół i nie chciał, by w głównym rogu najbardziej reprezentacyjnego pomieszczenia norki, zaraz obok kominka, ziała przerwa w secesyjnym umeblowaniu - a kredens po prapradziadku rozpadł się był na jesieni...
     Jego najmłodsza córeczka zaproponowała, żeby zastawił to miejsce jakąś rośliną. Bardzo lubiła zapach jodły, więc przyniósł z dworu taką jedną, osadzoną w wiadrze z ziemią. Postawiona w kąciku koło pieca całkiem nieźle zasłaniała bliznę po kredensie. Gdy jeszcze dzieciaki wpadły na pomysł, żeby drzewko udekorować zawieszanymi na sznurku cukierkami, orzechami, wycinankami z papieru - a na koniec tortowymi świeczkami - efekt wyglądał niemal na celowe działanie. Jako ostatnią Sam osadził na czubku papierową gwiazdę.
     Cofnął się i jeszcze raz spojrzał na całość. Mogło być gorzej.
     - Tatusiu! Ale to łaaadne... - zawołała Fiona, podbiegając do niego. - Ale łaaadne! Zrobimy taką w przyszłym roku też? Zrobimy?
     - Oczywiście, kochanie - odpowiedział Sam, chociaż było dla niego jasne, że podobnie kretyńska tradycja żadną miarą nie przyjmie się nigdzie w cywilizowanym świecie.
     Róża, żona Sama, kończyła właśnie zastawiać półmiskami porządny dębowy stół, przygotowany specjalnie do tej uroczystej kolacji.
     - Skończyliście już? - zapytała z uśmiechem. Podeszła i ucałowała Sama. - Siadajcie zatem. Pippin i Merry wyglądają na solidnie głodnych. - dodała wracając do kuchni po ostatnie potrawy.
     Sam stanął u szczytu stołu, wodząc wzrokiem po gościach. Peregrin Tuk bawił się na podłodze z czeredą dzieciarni w strażników i złodziei. Meriadok Brandybuck w zamyśleniu palił fajkę, odchylając się w bujanym fotelu. Frodo i Bilbo Bagginsowie rozmawiali cicho przeciwległym w rogu pokoju.
     Doprawdy - norka Sama dawno już nie oglądała tak znakomitych gości.
     - Drodzy moi - zaczął, kładąc ręce na oparciu krzesła. - Zapraszam do poczęstunku. Cieszę się, że po tak długim czasie znaleźliście chwilę, aby odwiedzić moje skromne progi. Tym większa jest moja radość was gościć.
     - Ja tylko jeszcze raz przypomnę, - odezwał się Bilbo Baggins z kąta - że obiecaliście nikomu nie powiecie o tym spotkaniu. Ani słowa. Nikomu. Zwłaszcza kronikarzom, którzy rozpaplają to zaraz po całym świecie, albo nawet utrwalą dla potomności... To wizyta prywatna. Oficjalnie przybędę do was dopiero w przyszłym roku.
     - Nie martw się, Bilbo - Merry podniósł się z fotela bujanego i przeciągnął potężnie. - Twoja tajemnica jest bezpieczna. A teraz jedzmy.
     Zasiedli tędy do stołu, radując się własnym towarzystwem i tylko jeden Frodo pozostał cichy, z rzadka przegryzając jakiś smakołyk. W połowie uczty wydarzyła się jednak rzecz niesłychana.
     W powietrzu rozległ się nagle potężny okrzyk "Ho-ho-ho!" - i od komina buchnął obłoczek sadzy, a chwilę potem z paleniska zstąpił do salonu postawny jegomość w czerwonym kubraku obrębionym białym futrem. Posunięty był w latach, co znać było po pooranej zmarszczkami twarzy i długiej, zadbanej białej brodzie. Potoczył po zaskoczonych obecnych wzrokiem, na dłużej zatrzymując spojrzenie na obu Bagginsach i rzekł:
     - Witajcie! Witajcie! Przybywam tutaj z dalekiej północy, a imię me Pan Darów, Annatar. W tę oto porę zjawiam się, aby nagrodę wszystkim grzecznym dzieciom wręczyć, a niegrzeczne do porządku przywołać.
     Odpowiedziała mu cisza. Nie zrażony tym machnął za siebie ręką, a cztery mniejsze istoty, cztery wyglądające znajomo szoki estetyczne, wytaszczyły przed niego olbrzymi worek.
     - Czy są tu jakieś dzieciątka, które chcą dostać prezent?
     Niespodziewane przybycie odzianej na czerwono postaci nieźle nastraszyło czeredę dzieciaków i przepłoszyło ją do sieni i dalszych pokojów. Jednak na dźwięk słowa "prezent" małe hobbity wyrosły przed Panem Darów jak spod ziemi. Niczym Noldorowie, którym zaproponowano darmowy Silmaril.
     Z tyłu oniemiali dorośli po prostu wpatrywali się w całe to przedstawienie. Merry nachylił się do Sama.
     - Stary, nie wiedziałem, że wspierasz jakiś lokalny zespół folklorystyczny...
     - A mnie to wygląda na jeden z twoich genialnych pomysłów - odciął się Sam. Annatar tymczasem ocenił jednym spojrzeniem dorosłych wpatrzonych w niego i jego orszak, po czym pochylił się nad dziećmi. Postarał się przy tym o swój najpromienniejszy uśmiech i chyba nawet mu się udało, bo dwójka najmniejszych szkrabów się rozbeczała.
     - Jestem Annatar - przedstawił się. - Pan Darów.
     Reszta dzieciaków stała z wybałuszonymi oczami i szeroko otwartmi ustami. Jeden mały w zielonej tunice podszedł i z niedowierzaniem dotknął czerwonego kubraka. Wyglądało na to, że nawiązanie kontaktu z dziećmi kurdupli zależało całkowicie od pomysłowości Annatara.
     - Czy któres z was wie, - uniósł palec, jakby chciałby im coś wskazać - gdzie Pan Darów mieszka?
     Ale maluchy milczały.
     - No co jest, nie chcecie zgadywać?
     Cisza.
     - Mieszkam daleko, naprawdę daleko na północy w miejscu... - Annatar zachęcająco zawiesił głos - ...w miejscu które nazywa się... nazywa się...
     Małe hobbity roześmiały się jak jeden.
     - W Utumno!
     Annatarowi niemal odebrało głos.
     - Nie, nie! Nazywa się inaczej... druga litera to A...
     Odpowiedź nadeszła jeszcze szybciej.
     - Angband!
     Zacisnął pięść na brodzie.
     - Ponownie źle. Skupcie się. Druga litera to A. No przecież chyba wszystkie dzieci to wiedzą?
     Pochylił się nad malutką dziewczynką wgapioną z otwartą buzią w eee... elfa, któremu spod tuniki wysunęła się kolczuga.
     - A ty wiesz, malutka?
     Hobbiciątko zaperzyło się.
     - No pewnie. Chodzi o Angmar.
     Annatar wyprostował się ledwie hamując furię.
     - A figę - wycedził dzieciakom prosto w nos, a potem pokazuje długi, czarny rozdwojony jęzor. - W Laponii.
     - W Japonii? - maluchy przyjrzały mu się podejrzliwie - Kitujesz. Masz za małe oczy.
     - Powiedziałem: Laponia, szczeniaki - sprecyzował warknięciem Annatar - To takie miejsce na północy, gdzie jest pełno najrozmaitszych różnych prezentów...kosztowności... elfich mieczy... zbroi z mithrilu... - uniósł wzrok pod powałę. - Złota... balrogów...klejnotów... bogactw...
     Fiona, najmniejsza córka Pippina otworzyła szeroko oczy.
     - Ballogów? - wysepleniła.
     - Bogactw - poprawił ją Annatar, zdenerwowany jak zwykle.
     - A ballogowie?
     - Nie ma żadnych balrogów. Przejęzyczyłem się.
     Fiona wygięła usta w podkówkę, a oczy zaszły jej łzami.
     - Nie ma ballogów? Łeee... Ballogowie byli kuuul.

ciąg dalszy na następnej stronie

poprzednia stronapowrót do indeksunastępna strona

6
powrót do początku
 
Magazyn ESENSJAhttp://www.esensja.pl
redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.