Magazyn ESENSJA nr 3 (XV)
marzec 2002




poprzednia stronapowrót do indeksunastępna strona

Julia Hermes
  Reality Fiction

        Pod pseudonimem kryje się 28 letnia Autorka mówiąca o sobie po prostu: "Mieszkam w górach. Oprócz pisania wierszy i opowiadań pasjonuje mnie poznawanie języków obcych i obserwowanie gwiazd."

     - Tak, droga pani - powiedział. - To część zadań naszego Instytutu Długofalowej Obserwacji Człowieka i Jego Zachowań. Cieszę się bardzo, że właśnie ja mogę panią poinformować...
     - O czym? - przerwała mu niecierpliwie, choć z niepokojem, jednocześnie zaintrygowana i pełna obaw. Odstawiła szklankę, stuknęła nią o blat stołu mocno - trochę za mocno. Człowiek w szarym garniturze odczekał chwilę. Dźwięk rozszedł się po pokoju hotelowym, zgasł. Mężczyzna spojrzał najpierw w lustro, potem na telefon. Odchrząknął.
     - Nigdy nie słyszałam o takim instytucie - powiedziała kobieta. On uśmiechnął się kpiąco.
     - Droga pani - powiedział - nie wszystkie informacje są przeznaczone dla uszu wyborców czy podatników, nie wszystkie instytucje są jawne.
     - Rozumiem - odparła ona. - Dla kogo pracuje pański instytut?
     Zaskakująco spokojna, pomyślał on, pomimo tego początkowego zdenerwowania.
     - Powiedzmy najpierw - zaczął - chociaż to naprawdę nieistotny szczegół, że Instytut Długofalowej Obserwacji Człowieka etcetera nie pracuje dla żadnego rządu, organizacji czy sekty. Rodzaj międzynarodowych służb specjalnych, założonych niegdyś przez pewien uniwersytet, finansowany przez..., a zresztą, powiedziałem już, to są naprawdę nieistotne szczegóły, ważne jest...
     Mężczyzna urwał, nasłuchując. Szum samochodu za oknem. Noc. Nawet nocą miasta są gwarne i bezsenne. Kobieta poruszyła się, złapał ten ruch kącikiem oczu, machinalnie i natychmiast zdał sobie sprawę z tego, że ta rozmowa i tak jest rejestrowana. Jak wszystko. Równie istotne, rozważał, jest to, co rejestruje jego mózg. Kamera, taśmy to głupie, prostackie urządzenia w porównaniu z jednym człowieczym mózgiem. Stop! Nie czas na takie filozofie. Rozmowa. Popatrzył znowu na kobietę. Czekał na pytanie.
     - Co jest ważne? - głos spokojny, choć trochę zachrypnięty. Ciekawe, zastanowił się, czy przynajmniej dłonie jej spotniały. Zawsze miała mokre dłonie w chwilach zdenerwowania czy zażenowania.
     - Zadania Instytutu. Długofalowa obserwacja człowieka i jego zachowań. Długofalowa, to w przypadku naszego Instytutu znaczy - przez całe życie. Pani życie, między innymi. Od poczęcia - uśmiechnął się krzywo - to może nie, ale prawie.
     Założył na nos swoje staroświeckie okulary i spojrzał w ekran notesu.
     - Obiekt numer 412 - zamruczał do siebie - rodzina inteligencka, matka pracownik administracji państwowej, ojciec - specjalista od syntezy mowy, w chwili urodzenia się obiektu pozostający w związku nieformalnym...
     - Zawarli małżeństwo po pani urodzeniu - popatrzył na nią. - Rozstali się cztery lata później.
     Potwierdziła ruchem głowy, ale on już pochylił się z powrotem nad notesem, nie czekając na jej reakcję.
     - Data urodzenia: dwunasty października tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego dziewiątego roku - odczytywał dane znudzonym, monotonnym tonem - Ten właśnie dzień wybrał komputer za dzień startowy. Punkt zerowy naszych badań. Spośród dzieci urodzonych tego dnia wylosowaliśmy tysiąc, które miały uczestniczyć w eksperymencie. Niestety - spojrzał na nią znad okularów - do dzisiejszego dnia z pierwszego tysiąca pozostało osiemset czterdzieści pięć obiektów. Wypadki, choroby, niestety. Osiemset czterdzieści pięć obiektów z pierwszego tysiąca.
     - Z pierwszego tysiąca?
     - W ciągu trzydziestu lat od rozpoczęcia eksperymentu - wyjaśniał cichym, opanowanym głosem - wybieraliśmy co roku jeden dzień. Spośród dzieci urodzonych tego dnia komputer wybierał tysiąc obiektów. Rozpoczęcie eksperymentu nie zawsze następowało natychmiast po ustaleniu listy obiektów. W pani przypadku - zerknięcie w ekran notatnika - dotarcie do miejsca pobytu i zainstalowanie właściwego oprzyrządowania trwało około tygodnia, a było to, proszę pamiętać, w czasach, kiedy nie dysponowaliśmy jeszcze naprawdę dobrym sprzętem. Nawet teraz zdarza się, że upływa kilka tygodni, nim dotrzemy do obiektu, szczególnie, jeśli urodził się on w jakiejś odległej części globu. Eksperyment, niestety, wiele przez to opóźnienie traci.
     - Na czym polega eksperyment? - zapytała, zerkając z ciekawością na jego notatnik.
     - Jest to bezustanna obserwacja obiektu, przez całe jego/jej życie, we wszystkich życiowych sytuacjach. Towarzyszenie obiektowi w przedszkolu, szkole, w życiu zawodowym i prywatnym. Rejestracja zachowań i czynności. Obrazy, dźwięki, słowa. Od pewnego czasu - wyprostował się z dumą - również zapachy i sny. Wykorzystujemy wszelkie dostępne techniki, aby uzyskać możliwie dokładny i wierny wizerunek obiektu będącego przedmiotem eksperymentu.
     - W jakim celu?

ilustracja: anchel

ilustracja: anchel

     Pytanie wyrzucone w jasną przestrzeń pokoju zaskoczyło mężczyznę. Zdjął okulary, obrócił je kilka razy w dłoniach.
     - Po co to wszystko?
     - Jest to jedno z zadań Instytutu Długofalowej Obserwacji... - zaczął niepewnie tym swoim jednostajnym, marszowym niemal tonem.
     - Jaki cel ma Długofalowa Obserwacja? - przerwała mu.
     Mężczyzna odchylił się w swoim fotelu, założył na powrót okulary, postukał rytmicznie w swój notes.
     - Nie jest mym zadaniem zastanawiać się nad tym. To moja praca. Sądzę jednak - urwał na moment i spojrzał w jeden z kątów pokoju, tam, gdzie stała lampka nocna -  powiedziano mi, że jest to działanie na rzecz przyszłych pokoleń. Pamiątka dla ludzi przyszłości. Damy im nie książki czy filmy, w których rzeczywistość przepuszczana jest przez zwichrowane umysły artystów, nie obrazy czy fotografie, nie oderwane od kontekstu wypowiedzi, nie pojedyncze zdarzenia, nie jakieś tam nic nie mówiące pamiątki z epoki, damy im całych ludzi. Tysiąc ludzi z każdego rocznika, ludzi z różnych stron świata, różnych warstw społecznych, ludzi, których dzieli wszystko, oprócz jednego zdarzenia: otóż urodzili się w tym samym dniu, w pani przypadku jest to dwunasty października tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego dziewiątego roku.
     Kobieta milczała. Mężczyzna złożył swój notes, przekonany, że udzielił wyjaśnień wyczerpujących i jasnych.
     - Ogromne ilości informacji - dodał - zgromadzone w pamięci komputerów na całym świecie stanowią niewyczerpane źródło wiedzy dla przyszłych pokoleń. Życiorys każdego obiektu z wybranego tysiąca opracować można w najdrobniejszych szczegółach, co do sekundy.
     - A ja - zapytała ona - jestem jedną z tego tysiąca?
     - Tak - odpowiedział on. - Miała pani niewątpliwy zaszczyt zapisać się w historii świata jako jeden z obiektów zaliczonych do pierwszego, pionierskiego tysiąca, ja natomiast, skromny urzędnik Instytutu, zostałem pani Obserwatorem Prowadzącym.
     - Obserwator Prowadzący?
     - To osoba - wyjaśnił on - która nadzoruje obserwację. Przegląda zgromadzone informacje, kontroluje urządzenia rejestrujące, ale to właściwie drobiazgi. Najbardziej istotna jest kontrola pracowników zaangażowanych w Obserwację. Obowiązują nas bowiem dwie zasady: Zasada Niezaangażowania Emocjonalnego i Zasada Nieingerencji w Życie Obiektu. Ta druga zasada jest szczególnie ważna. Obserwowany nie może wiedzieć o tym, że jest obserwowany. Fakt bycia obserwowanym nie może w żaden sposób zaważyć na jego życiu. Nie wolno wpływać na życie obserwowanego nawet w sytuacji bezpośredniego zagrożenia życia.
     - A ta pierwsza? - zapytała ona, sięgając po szklankę z wodą.
     - Obserwujący nie powinien wiązać się emocjonalnie z obserwowanym. Nie wolno mu z nim sympatyzować, ani wykazywać w stosunku do niego żadnego silniejszego uczucia. Uczucia negatywne są, oczywiście, równie niewskazane, co pozytywne. Muszę powiedzieć - uśmiechnął się krzywo - że w przypadku pani mieliśmy sporo kłopotów z zachowaniem Zasady Niezaangażowania Emocjonalnego, szczególnie, odkąd weszła pani w wiek dojrzewania. Standardowym postępowaniem w takiej sytuacji jest częsta zmiana Obserwujących. Jedynie w przypadku Obserwatora Prowadzącego wskazane jest, aby obserwował on obiekt poddany eksperymentowi przez cały czas trwania eksperymentu.
     - Dlaczego?
     - Jego wiedza o obiekcie obserwowanym jest dla Instytutu bardzo cenna. Poza tym materiały dotyczące każdego obiektu są niezwykle obszerne. W przypadku zmiany Obserwatora Prowadzącego - zdarza się to czasem na skutek wydarzeń losowych - nawet pobieżne zapoznanie się z zebranymi danymi zajmuje dużo czasu.
     - Po co to wszystko? - zapytała ona jeszcze raz, jej głos zadrżał. On tego nie zauważył, ale uśmiechnął się w dziwny sposób: mieszanka dumy i ironii w jednym grymasie.
     - Zdążyłem się już nieraz przekonać, że mam do czynienia z niezwykle dociekliwym obiektem...
     - Nie jestem "obiektem" - podniosła głos kobieta. - Jestem istotą ludzką, która chciałaby wiedzieć, jakim prawem tak rozporządzono moim życiem.
     - Droga pani, tłumaczyłem już, że to wszystko dla historii. Powinna pani być dumna z udziału w tak wiekopomnym i ważnym eksperymencie...
     Urwał, czując, że wchodzi w banał. Kobieta milczała. Mężczyzna wstał z fotela, zaczął spacerować po pokoju. Bębnił w ściany, rzucając od czasu do czasu spojrzenie w lustro, za którym, jak wiedział, znajdowało się jedno z urządzeń.
     - Nie wierzę - cichy głos kobiety, dwa słowa, których nie zrozumiał, były wypowiedziane głosem tak słabym, że prawie nieistniejącym.
     - Słucham? - odwrócił się.
     - Nie wierzę. Wszystko to jest jednym wielkim oszustwem. Pan zmyśla.
     - Spodziewałem się takiej reakcji - powiedział spokojnie - w końcu jestem pani Obserwatorem Prowadzącym od trzydziestu lat.
     - Pan zmyśla, opowiedział mi pan bajeczkę z filmów science fiction, nie wiem po co, nie wiem, co chciał pan przez to osiągnąć.
     Przyglądał się jej uważnie. Desperacka próba odrzucenia od siebie prawdy, zanegowania tego, co wydaje się nie do zniesienia, tego się spodziewał. Tłumaczył kierownictwu, że nie wszyscy Obserwowani będą zadowoleni. Że część z nich może czuć się zagrożona. Że z pewnością będzie to szok dla niektórych, również dla jego podopiecznej. Pierwsze eksperymentalne dekonspiracje przebiegły jednak pomyślnie. Obserwowani, którym powiedziano o wszystkim, odnieśli się z entuzjazmem do eksperymentu i zadeklarowali dalszą, świadomą i dobrowolną tym razem, współpracę. Dlatego postanowiono odsłonić prawdę przed połową pierwszego rocznika. W jakim celu? Jak zawsze, nie zastanawiał się nad tym. Trochę jednak żal, że zmieniono zasady. Nic nie będzie już tak, jak dawniej. A jeśli ona nie zgodzi się pozostawać w eksperymencie? Przez trzydzieści lat człowiek zdąży się przywiązać do obiektu obserwowanego. Nic nie będzie już tak, jak dawniej. Ale nie jemu polemizować z kierownictwem. Jego rola to wypełnianie instrukcji. Wybrał odpowiedni termin: akurat miała w planach tygodniowy pobyt w stolicy. Polecił podwładnym przygotować miejsce. Przyjechała wczoraj i wynajęła pokój w hotelu. Zaczepił ją w barze. Pomimo pięćdziesiątki na karku ma się jeszcze trochę tego uroku osobistego. Wiedział przy tym doskonale, w jaki sposób z nią rozmawiać, żeby mu zaufała. Zresztą zawsze miała słabość do dojrzałych mężczyzn.
     - Pan zmyśla - Nie traciła kontroli nad sobą, jak zawsze. Ale to on był panem sytuacji. Usiadł na fotelu, włączając po raz kolejny swój notes.
     - Zmyślam? Instytut Długofalowej Obserwacji Człowieka istnieje naprawdę, pomimo, że media nigdy o nim nie wspominają. Przy pomocy tego urządzenia łączę się z ogromną bazą danych, w której zapisane są informacje na temat obserwowanych osobników - przemawiał jak na prezentacji w biurze - informacji zebranych w ciągu trzydziestu pracowitych lat, dzień po dniu, sekunda po sekundzie. Byliśmy z panią wszędzie, we wszystkich miejscach, do których pani zawitała, w każdy momencie życia, wykorzystując przy tym wszystkie zdobycze techniki. Parę pierwszych momentów życia umknęło nam, niestety, i ten jeden pobyt w szpitalu, którego nie przewidzieliśmy, pijany kierowca nagle wtargnął na chodnik, straciliśmy panią z oczu na kilka dni. Wszystko inne, każdy moment, każde pani słowo, każdy gest, wszystko zostało zarejestrowane. Gdybyż ten nieszczęsny Fermat miał taką asystę, matematycy nie musieliby się biedzić nad jego nie udowodnionymi twierdzeniami. Zresztą, proszę - podał jej swój notes - niech pani sama sprawdzi, proszę wpisać datę, imię, jesteśmy nawet w stanie określić, ile razy pani zaklęła czy kichnęła. Nasz system jest niezawodny i prawie doskonały.
     Kobieta cofnęła rękę, odsunęła się od urządzenia jak od jadowitego węża.
     - Czyżby strach? Ależ zarzuca mi pani kłamstwo, pragnę się zrehabilitować, udowodnić pani, że mam rację. Jeśli nadal twierdzi pani, że zmyślam, proszę mnie demaskować!
     Kobieta nadal siedziała nieporuszona, nie dotykając urządzenia, które przed nią położył. Jasny ekranik rzucał poświatę na jej spokojną twarz.
     - Miałam dwanaście lat, kiedy zdarzył się ten wypadek - powiedziała. - Ale to można łatwo sprawdzić. Są przecież jakieś kartoteki medyczne.
     - Do licha, uparta pani jak osioł - odparł. - Nie wszystko jednak można sprawdzić w kartotekach. Proszę go zapytać. Proszę go spytać o najbardziej samotne wieczory, o najbardziej intymne, sekretne wspomnienia, o coś, czego nikt, poza panią, nie wie - a przynajmniej tak się pani zdawało. No, śmiało - zachęcił ją, popychając notes w jej kierunku - wszystko tam jest.
     Przewidywana reakcja - notował w pamięci - ciekawość. Choćby z czystej ciekawości sprawdzić, co tam jest. Instynkt poznawczy, chęć odkrywania świata.
     Kobieta jednak nie tknęła ekranu.
     Na ulicy zrobiło się gwarniej, kilka samochodów przemknęło obok hotelu ze zdecydowanie zbyt dużą prędkością.
     Mężczyzna wstał i przyciemnił światło w pokoju. Usiadł i wpatrzył się w nieruchomą postać kobiety.
     - Po co zresztą pytać jego - powiedział, tknięty dziwną myślą. - To, co on wie, ja wiem równie dobrze. Może tylko nie mam takiej pamięci do dat. Ale to jedyna różnica. Jestem pani Obserwatorem Prowadzącym od trzydziestu lat. Wiele się o pani dowiedziałem w tym czasie. Znam panią lepiej, niż ktokolwiek inny. Pierwsze kroki, pierwsze słowa. Ten domek na wsi, w którym pani rodzice spędzali wakacje. Pierwszy pocałunek. Mam pani przypomnieć tego chłopaka?
     - Nie trzeba - powiedziała ona, czyżby zauważył uśmiech na to wspomnienie? Może to ekran rozjarzył się mocniej.
     - Każdy z tych słonecznych dni mam w pamięci. Nie potrzebuję szukać niczego w bazie danych. Wtedy, kiedy spadłaś z wiśni i leżałaś w trawie, nie mogąc złapać tchu. Kiedy uciekałaś z domu i chodziłaś po okolicy. Zatrzymywałaś się na szczycie pagórka i udawałaś, że jesteś ptakiem.
     - Nikogo tam wtedy nie było, oprócz mnie - szepnęła.

ciąg dalszy na następnej stronie

poprzednia stronapowrót do indeksunastępna strona

11
powrót do początku
 
Magazyn ESENSJAhttp://www.esensja.pl
redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.