Esensja |
[WP] : Widowisko wszechczasów? |
O filmie Petera Jacksona "Władca Pierścieni: Drużyna Pierścienia" dyskutują Joanna Słupek, Michał Chaciński, Artur Długosz, Eryk Remiezowicz i Konrad Wągrowski |
 |
DZIEŁO
Konrad Wągrowski: "Władca pierścieni" dostał aż 13 nominacji do Oscara i ma szanse na wywalczenie tej statuetki po raz pierwszy w historii dla filmu gatunkowo należącego w 100% do fantastyki. Czy zadecydowała o tym magia nazwiska Tolkiena, już dawno temu nobilitowanego do klasyków, czy też ta produkcja Petera Jacksona jest czymś naprawdę wyjątkowym w dziejach kina fantastycznego?
Michał Chaciński: Osobiście nie wierzę w żadną magię związaną z czymkolwiek innym prócz samej jakości filmu. Popularność Tolkiena mogłaby ewentualnie gwarantować jakąś tam frekwencję w kinach nawet przy słabym filmie, ale ten zalew nagród na całym świecie pokazuje to, co już sami wiemy - że Jackson nakręcił po prostu fenomenalny film. To byłoby wydarzenie samo w sobie, ale w tym przypadku jest przecież tym niezwyklejsze, że oczekiwania związane z samym nazwiskiem Tolkiena były tak wielkie. Moim zdaniem Jackson zrobił rzecz niesłychaną w tym, że z jednej strony zadowolił naprawdę nawet tych twardogłowych wieloletnich wielbicieli książek, a przy tym nie stracił jednocześnie kontaktu z ludźmi, którzy książek nie widzieli na oczy (o co podejrzewam choćby większość Amerykańskiej Akademii Filmowej). Czyli moja odpowiedź krótko - do tej skali sukcesu potrzebna jest przede wszystkim magia samego filmu, a nie tylko literackich źródeł.
Eryk Remiezowicz: Tak, podpisuję się pod powyższym z pełną mocą. "Władca Pierścieni" jest wspaniałym filmem sam w sobie, mieści w sobie wielkie kreacje aktorskie, umie porwać fabułą, zachwycić obrazem i muzyką. Dziwi mnie jedynie, że nie ma nominacji do Oskara dla aktorów - widzę co najmniej cztery kandydatury (Mortensen, Bean, McKellen, Bloom).
KW: A ja to rozumiem - aby uzyskać więcej niż jedna nominację za role drugoplanowe, film musi mieć naprawdę genialne aktorstwo, więc nominacja dla McKellena jest już wystarczająca nobilitacją, a z kolei aktorzy w rolach pierwszoplanowych w superprodukcjach zasadniczo nie mają szans na pokazanie całego swego kunsztu, gdyż są przytłoczeni przez widowisko. Wyjątek - Crowe w "Gladiatorze". A o rolach kobiecych we "Władcy Pierścieni" chyba nie będziemy wspominać... :-) Nie mówię, że są złe - mówię, że przez kilka minut trudno pokazać genialne aktorstwo, zwłaszcza gdy nie ma na to materiału.
MCh: Zgadzam się z Konradem, że to po prostu nie jest materiał, który pozwala aktorowi dużo pokazać, ale Eryk ma jednak rację w tym, że kilka postaci na długo pozostaje przed oczami po wyjściu z kina. Dla mnie to właśnie Gandalf McKellena i Aragorn Mortensena. Nie obraziłbym się na nikogo, gdyby tego ostatniego Akademia jednak też wyróżniła. Niemniej chyba zgadzamy się wszyscy, że "Władca pierścieni" w wydaniu Jacksona to jednak przede wszystkim po prostu widowisko.
Artur Długosz: Można już zasadniczo, niewiele ryzykując, powiedzieć, że ten film przejdzie do historii kina. Mamy już pośrednie dowody, że nie są to słowa rzucane na wiatr; liczba nominacji oskarowych, czy dotychczasowe wpływy. Nawet w Polsce film ten pobił rodzimą wielką produkcję "Pana Tadeusza", czy wielką superprodukcję "Harry Potter". Już nie wspomnę o fakcie, że jest to ta ekranizacja, o jakiej szeptano od dawien dawna. Na uwagę zasługuje też fakt, jak umiejętnie wykorzystano tu komputery, sprawiając, że widz, choć zdaje sobie sprawę, że magię oglądanego obrazu wyczarowały jakieś maszyny, to jednak przyjmuje to jakoś tak lekko. Osobiście strasznie głęboko dawałem się tym obrazom wciągnąć, były wprost hipnotyzujące. Pierwowzór literacki pierwowzorem, ale "Władca Pierścieni" jest po prostu przykładem doskonałej filmowej roboty. Nie przykładałbym, podobnie jak Wy, zbyt dużej wagi do faktu, że jest to udana ekranizacja literackiego dzieła, które wycisnęło na współczesnej kulturze istotne piętno.
MCh: Wiesz, ja bym to ujął może tak, że gdyby film okazał się fatalny, to mogłoby to wyrządzić nieodwracalną szkodę Tolkienowi. Natomiast dzięki temu, że okazał się znakomity, Tolkien zyskał przecież nowych fanów. Zresztą wystarczy spojrzeć na listy sprzedaży książek - na całym świecie nagle "Władca pierścieni" wskoczył na szczyty popularności. Jak już wspomniałem, przy słabym filmie nazwisko Tolkiena mogłoby ściągnąć do kina pewną liczbę widzów na jeden seans, ale to co widzimy, to po prostu fenomen ogólnorynkowy, wywołany świetną robotą filmową.
Joanna Słupek: Zgadzam się z Michałem. Magia nazwiska Tolkiena mogła przyciągnąć do kina na pierwszy seans. Drugie i kolejne seanse mogą już być tylko zasługą samego filmu. Ja już wiem, że dwa obejrzenia to za mało i na pewno niedługo wybiorę się do kina po raz trzeci. Oczywiście nie mogliśmy oczekiwać, że wszyscy wyjdą z kina zachwyceni. Jednak po seansie premierowym, na którym byłam (w kinie mieszczącym 828 widzów nie było ani jednego wolnego miejsca), nie słyszałam narzekań, raczej okrzyki zaskoczenia po spojrzeniu na zegarek.
FILM A KSIĄŻKA
KW: Największym zaskoczeniem dla mnie była jednostajnie mroczna tonacja (może poza początkowymi scenami w Shire) tego filmu. Z jednej strony jest to odstępstwo od wizji Tolkiena, w której jest miejsce na żarty, piosenki, na przełaj w pieczarki, ciepło i spokój Rivendell i piękno Lorien, a z drugiej strony sądzę, że to zadecydowało o niesamowitej sugestywności i hipnotycznej sile tego obrazu. Ale w Rivendell czuję niepokój, a Lorien jest prawie tak obce jak jaskinie Morii...
JS: Nie zgadzam się co do Rivendell. Być może dlatego, że uwielbiam secesję. Gdy czytałam jedną z pierwszych negatywnych recenzji (jeszcze z prasy zachodniej), w której zdjęcie Froda w Rivendell posłużyło za przykład Straszliwie Sztucznych i Nienaturalnych Efektów Cyfrowych, mogłam tylko powiedzieć "Ależ to jest piękne! Prawdziwe Rivendell!". A co do mroczności - absolutnie mi nie przeszkadzała.
MCh: W takim razie ja przyznam się, że przy pierwszym seansie filmu odrobinkę mnie ta ciągła mroczność zabolała. Wydaje mi się, że poprzez chwilową zmianę nastroju na spokojniejszy w drugiej części filmu (choćby przy okazji spotkania z Galadrielą) film dałby moment oddechu i nie stracił wiele swojego tempa. To byłaby świetna okazja do rozwinięcia relacji między postaciami i pogłębienia kontaktu widza np. z Gimlim, czy Legolasem, co przecież w książce dzieje się właśnie dzięki tym "ogniskowym" scenom. Tymczasem dostajemy jedną, wydaje mi się że niepotrzebnie nieco zbyt horrorową (i szczerze mówiąc chyba niezamierzenie śmieszną) scenę z Galadrielą i Frodo, jedną dobrą rozmowę Boromira z Aragornem, i znowu ruszamy do walki.
ER: Bo to jest szczytowa postać filmu drogi - film ucieczki :-)
AD: To bardzo trafne podsumowanie. Faktycznie, w przeciwieństwie do książki, pominięto tu znacząco atmosferę sielskości i zabawy, która przecież na kartkach powieści jest zaakcentowana niezwykle mocno. Ale to po prostu wymogi filmu, który będąc całkiem długi musi ciągnąć za sobą nie tylko widza, który w Tolkienie jest wprost rozkochany. I choć zastosowano tu ową metodę filmu ucieczki, to znam i takie osoby, którym film się jednak dłużył i przysypiali, ale to już raczej kwestia braku pewnej wrażliwości, raczej nieuleczalna.
KW: Co do sceny z Galadrielą zgadzam się - jest źle zrobiona. Co prawda ona jest osobą, która żyje w Śródziemiu kilkanaście tysięcy lat (choć możemy to wiedzieć tylko z książki) i powinna być nieco dziwna, odmienna, ale tu jest zbyt zimna, zbyt dziwna i ta przemiana nie jest zrobiona dobrze. Poza tym - co z fascynacja Gimlego Galadrielą? Mamy w filmie zawiązanie tego wątku - i nic więcej... Z elementów horrorowych nie przypadła mi tez do gustu przemiana Bilba w Rivendell na widok Pierścienia - wolałbym, aby reżyser pozostawił to aktorskim umiejętnościom Iana Holma, nie dorzucając tu efektów specjalnych...
JS: Uważni widzowie dadzą Galadrieli minimum 3020 lat - w prologu widzimy, jak 3000 lat przed główną akcją filmu otrzymuje jeden z Trzech Pierścieni, a skoro nie była wtedy dzieckiem... ;-)
AD: Mam jeszcze jedną uwagę do sceny z Galadrielą. Otóż dla osób nie znających lepiej Galadrieli, jest ona niezrozumiała.
MCh: Niezrozumiała bez wątpienia. Przyznam się wam, że przy kolejnych seansach jej postać niestety coraz bardziej mnie śmieszy. Pamiętacie w "Monthy Python i Święty Graal" tego czarownika, który bardzo złowróżbnie cedził połowę zdania, a później mówił coś oczywistego? "Są na świecie tacy, którzy nazywają mnie... [napięcie rośnie]... Tim". No więc dokładnie takie wrażenie robi na mnie filmowa Galadriela - cedzi każde zwykłe słowo, później ma jakiś dziwaczny napad szału, po którym ni stąd, ni zowąd nagle rzuca "no, przeszłam test" :) Gdyby nie lektura książki zrobiłbym w kinie wielkie "Że co?" Szkoda, że w stosunku do książki zginęła wyrazistość tej postaci.
KW: Niemniej zmian w stosunku do książki nie jest wiele, bo nie będę do nich zaliczał oczywistych skrótów niezbędnych dla ekranizacji, jak usunięcie Bombadila (który, notabene, nawet do książki mi nie pasował), ale pewne zmiany są - rozbudowanie roli Arweny, zwiększenie działalności Sarumana np. w scenie przeprawy przed Karadhras, skrócenie 17 lat do kilku miesięcy pomiędzy urodzinami Bilba i wyprawą Froda... Muszę przyznać, że akurat zwiększenie roli Arweny przypadło mi do gustu - skoro niegdyś Luthien mogła sobie dzielnie poczynać, czemu nie Arwena - nie jest to sprzeczne z Tolkienem. Natomiast mam zastrzeżenia do zbytniego odhumanizowania orków - one wyglądają tu na zwierzęce bestie, podczas gdy wiemy, że ze sobą rozmawiały, bały się o własne życie, robiły interesy. A inne zmiany?
AD: Jest istotna zmiana fabularna w stosunku do książki, samo zakończenie pierwszego tomu. W powieści śladem drużyny rusza większa grupa Uruk-hai, nie tylko jeden, jako przywódca, jak to pokazane w filmie, z którym Aragorn ma okazję stoczyć zwycięski bój. No i oczywiście część wydarzeń z końca pierwszej części "Władcy Pierścieni" de facto ma miejsce w części drugiej powieści, ale to kolejny wymóg produkcji ekranowej, która potrzebowała mocnego zakończenia.
JS: Osobiście sądzę, że na tę decyzję wpłynął także fakt, że drugi tom jest o wiele trudniej skrócić. Im więcej jego akcji zostanie przeniesione do pierwszego (lub trzeciego) filmu, tym mniejsze będą cięcia w treści. I twierdzę, że wszystkie zmiany w treści nie były ważne, skoro Jacksonowi udało się zachować to, co najważniejsze - ducha powieści. Wspaniała jest też dbałość o szczegóły - urzekły mnie na przykład wizjery w bramie w Bree - jeden dla Dużych Ludzi, drugi dla hobbitów, rzecz dodana w filmie, ale tak, że ma się wrażenie, że Tolkien tego nie napisał przez zwykłe przeoczenie. Jeśli chodzi o orków ścigających Drużynę, to chyba wszyscy oni byli Uruk-hai, przecież atakowali za dnia. Po prostu mieli na głowach hełmy i ich przynależność rasowa nie rzucała się w oczy.
MCh: Z innych zmian - przyznam, że jakoś nawet nie bolało mnie szczególnie to, że Jackson z Pippina i Merry'ego zrobił takich dość bezradnych pół-głupków. Przede wszystkim dlatego, że dzięki temu pojawiło się jednak w opowieści kilka cieplejszych, śmieszniejszych scenek. No, ale niewątpliwie jest to jednak zmiana w stosunku do oryginału.
KW: A mi to trochę nie grało, bo Merry'ego i Pippina podczas lektury książki bardzo polubiłem. Poza tym jest inny problem - do dziś nie wiem, który był który w filmie... Postacie wprowadzające humor powinny się jednak jakoś bardziej różnić - jeden gruby, drugi chudy, jeden pozłacany i wygadany, drugi wyglądający jak odkurzacz i wydający piski...
JS: Ja nie miałam z tym problemu, może dlatego że jako słuchowiec spokojnie odróżniałam ich po akcencie :-). Nie zgadzam się też, że zrobiono z nich bezmyślnych wesołków. Trudno, żeby zaraz po przypadkowym przyłączeniu się do Froda w pełni zdawali sobie sprawę z powagi sytuacji. Zresztą, ostatnia beztroska rzecz, którą zrobili, to kolacyjne ognisko na Wichrowym Czubie. Zaraz potem ramię w ramię stają przed Frodem, próbując zasłonić go przez Upiorami. Czy tak zachowują się bezmyślne wesołki?
MCh: No, nie twierdzę przecież, że byli bezmyślni, tylko że pół-bezmyślni :) W starciu z upiorami zagrała im akurat, he he, ta działająca część umysłu. Ale jeszcze jedna uwaga ogólna na marginesie samej ekranizacji: mam wrażenie, że w ciągu tych ostatnich kilku tygodni mieliśmy kapitalną możliwość przyjrzeć się temu do jakiego stopnia w dwóch podobnych typach opowieści (obie fantasy) znaczenie dla filmu ma wizja reżysera. Mówię oczywiście o Harrym Potterze i Tolkienie. Chris Columbus z Potterem prawie niewolniczo trzymał się pierwowzoru i wyszedł mu film całkiem przyzwoity, ale jakiś zupełnie bezosobowy. Tak jakby to komputer przerzucił na ekran kolejne rozdziały z książki Rowling. Tymczasem mam wrażenie, że Jackson wyszedł przede wszystkim od własnej wizji i starał się tylko nie odejść za bardzo od samego ducha Tolkiena. Dla mnie w tym tkwi różnica między filmem dobrym (Potter), a znakomitym (Tolkien) - we własnej wizji, przez którą człowiek z talentem (i szacunkiem dla źródła) filtruje sobie literacki pierwowzór.
AKTORZY
KW: Nie wiem jak wy, ale dla mnie obsada jest w 100% trafna - tam gdzie miałem wątpliwości, rozwiały się one tuż po tym, gdy zobaczyłem daną postać (agent Smith jako Elrond - właśnie tak!).
MCh: Dobra, to wspomnę o jeszcze jednym drobnym zarzucie - Hugo Weaving jako Elrond to po prostu genialna robota obsadowa przede wszystkim dlatego, że on jako jedyny w filmie zdołał we mnie zmienić wrażenie prezentowania elfów jako gładkich nudziarzy. Niemniej w dwóch, trzech miejscach Weaving intonuje swoją kwestię tak, że po prostu nie mogłem nie przypomnieć sobie agenta Smitha. Na poważnie to oczywiście nie jest żaden zarzut, raczej spostrzeżenie do jakiego stopnia wyjątkowo mocna rola z jednego filmu, rzutuje na rolę w innym filmie.
JS: Na przykład pierwsze słowa po angielsku we Wspólnej Mowie skierowane do Froda: "Wellcome, mister Frodo Baggins". Wyróżnione słowa jako żywo przywodzą na myśl inne powitanie :-). Jednak już w scenach bitwy na zboczach Góry Przeznaczenia wyglądał zupełnie inaczej.
KW: Rewelacją dla mnie jest obsada Aragorna (Viggo Mortensen), Boromira (Sean Bean), Sama (Sean Astin), Bilba (Ian Holm) i oczywiście Gandalfa (Ian McKellen). Mało o tym się mówi, więc wtrącę, że bardzo się ucieszyłem, gdy dowiedziałem się, że Sama ma zagrać Sean Astin, którego znałem z "Harrisona Bergerona". Wreszcie ktoś dobrze obsadził tę postać, którą, nie wiedzieć czemu, rysownicy i reżyserzy (Bakshi) ukazywali jako pokracznego głupka. A przecież on wziął za żonę jedną z najładniejszych dziewczyn w Shire...
Sadzę, że Frodo rozbuduje swą role w następnych częściach, bo na razie głównie się bał...
JS: Popieram wszystko powyżej ze szczególnym wyróżnieniem dla Iana Holma. To po prostu jest Bilbo, innego już nie będzie.
MCh: A propos - nie słyszałem nigdy tego słynnego kilkunastogodzinnego słuchowiska BBC, które uchodzi za doskonałe radiowe wcielenie "Władcy", ale nie wiem czy wiecie, że tam z kolei rolę Froda odgrywał właśnie Ian Holm. Holm jest najwyraźniej tolkienowskim weteranem :) Natomiast w filmie Jacksona, rzeczywiście Mortensen dla mnie też jest odkryciem. Facet ma zresztą świetną twarz do tego typu roli - z jednej strony ma w niej coś niebezpiecznego i może fałszywego, z drugiej jakoś dziwnie szlachetnego, twardego. Zresztą proponuję przy tej okazji zwrócić uwagę na jego wcześniejsze role - choćby Szatana z "Armii Boga", czy zupełnie różnych bohaterów w "Carlito's Way" De Palmy i "The Reflecting Skin" Philipa Ridley'a. Duże brawa za to, że Jackson zauważył w nim potencjał do roli Aragorna, bo chyba tą rolą i rolą Gandalfa można było najprościej schrzanić znaczną część filmu.
KW: Racja. Nic mnie tak nie irytowało u Bakshiego, jak nietrafnie dobrana postać Aragorna.
AD: Mnie powaliła dosłownie rola Legolasa, rewelacyjnie zagrana, świetna charakteryzacja. Pamiętam, że kiedy przed laty zaczęły chodzić słuchy o tym, że Jackson bierze się za Tolkiena i kiedy zaczęto typować odtwórców głównych ról, to bardzo mnie zmartwiła ta wymarzona obsada, zbyt bardzo hollywoodzka, za bardzo gwiazdorska, co potrafi przyćmić każdy scenariusz. Oglądając zrealizowany już film, rzecz jasna do każdej postaci musiałem się przyzwyczajać, i, mimo że w wyobraźni nie nadawałem żadnych sprecyzowanych cech anatomicznych postaciom Aragorna, Gandalfa, czy Frodo, jedynie mgliste kształty, to muszę przyznać, że bardzo lekko przyszło mi oswoić się z każdym aktorem. A to chyba świadczy dobitnie, jak bardzo trafna jest obsada.
JS: Gdy po raz pierwszy zobaczyłam Orlando Blooma w cywilu, jako bruneta z, delikatnie mówiąc, niezbyt konserwatywną fryzurą przeżyłam mały szok. Mortensen od początku pasował mi bardzo dobrze, a Sean Bean wydawał się stworzony do tej roli.
|
|
 |
|