Rankiem po korytarzach poniósł się wrzask Gandalfa:
- Gdzie moja szata?!!
Gdy po mniej więcej kwadransie Balrog wszedł do komnaty czarodzieja, ten miotał się od kufra do kufra, ryjąc w ułożonych tam szmatach jak celnik w bagażach na granicy. Cień Z Otchłani skrzywił się ździebko.
- JEŚLI CI CHODZI O TEN ŚMIERDZĄCY ŁACH, TO POSZEDŁ DO BALII.
Gandalf podskoczył jak oparzony.
- Da balii?!
- NO WIESZ - WODA, CZYSTOŚĆ. TE RZECZY. NO I PROSZEK. DAJE ŚWIEŻY ZAPACH, I NAJCZĘŚCIEJ ZACHOWUJE KOLORY. NIEZALEŻNIE OD TEMPERATURY PRANIA. MÓWIĘ CI, KIEDYŚ LUDZIE BĘDĄ ZA NIM SZALELI. JEST GO POD ZIEMIĄ WIĘCEJ, NIŻ WĘGLA.
Czarodziej nie słuchał. Pogrążony w rozpaczy nie zwracał na nic uwagi. W końcu, po bardzo długim czasie, otarł dłonią zbierające się w kącikach oczu łzy i wyjęczał:
- Czy wiesz, coś ty najlepszego zrobił?
Balrog pokręcił głową.
- Ta szata... Tyle lat chroniłem ją przed wodą... Ja ją dostałem od mamusi, gdy miałem szesnaście lat. Zawsze, gdy czułem się samotny, przytulałem policzek do kaptura i czułem rękę mamusi, jej zapach, jej ciepło...
- I PCHŁY.
- Tak, i pchły... Co? - Gandalf poderwał głowę. W oczach błysnęła złość. - Jakie pchły? Co mają do tego pchły?
- BYŁO ICH TAM DUŻO.
- No to co? Przyzwyczaiłbym się.
Balrog powstrzymał się od komentarza i wyjął zza pleców lśniącą czystością szatę czarodzieja.
- TA-DAM!
Gandalf zamarł. Po chwili wahania wyciągnął przed siebie rękę i wymamrotał tonem niedowierzania:
- Ona jest biała...
Malujący się na twarzy Balroga uśmiech jakoś zamarł i powoli zniknął.
- SIE TROCHĘ ODBARWIŁA. - Zaplótł ręce za sobą. - ZNACZY SIĘ BRUD ZESZEDŁ.
- Ale ja jestem Gandalf Szary, a nie Biały! - krzyknął czarodziej.
- NO TO BĘDZIESZ MUSIAŁ WYMYŚLIĆ JAKĄŚ HISTORYJKĘ, ŻEBY WYTŁUMACZYĆ ZMIANĘ KOLORU SZATY. SORRY. - Balrog wzruszył ramionami i dłuższą chwilę obserwował czarodzieja, który na nowo poznawał tkaninę swojej szaty, wąchał ją, głaskał, skubał i oglądał pod światło. Nagle Balrog uniósł w zdumieniu brwi.
- TY MASZ OWŁOSIONE PODESZWY STÓP???
Gandalf natychmiast podkulił nogi pod siebie. Po chwili namysłu, kiedy uprzytomnił sobie, że jest właściwie nagi, poczerwieniał i gwałtownie zakrył szatą przyrodzenie. Spojrzał podejrzliwie na Balroga.
- A tyś myślał, że ja tak dla zabawy noszę za duże o kilka numerów buty?
- NO NIE...
- Więc o co ci chodzi?
- SKĄD...
- ...mam owłosione stopy? Nie wiem. Jakoś głupio było się pytać matki, kto był moim ojcem.
- ALE...
- Nie, matka miała normalne stopy. To jest nie kudłate.
- AHA. ALE OWŁOSIONE STOPY MAJĄ JESZCZE...
- Tak! - przerwał mu Gandalf.
- ALE TO ZNACZY, ŻE TY...
- To naprawdę był przypadek! - znów przerwał Gandalf. Po czym dodał, żeby nie było niejasności: - To znaczy ruchy były planowe... Eee... Chciałem powiedzieć... Pewnej nocy zaznałem rozkoszy z nieznajomą. Byłem młody i uważałem, że jedna noc to za mało, żeby kobieta zaszła w ciążę. A ona nie dość, że zaszła, to jeszcze urodziła za jednym zamachem piętnaście sztuk.
- CO??? KTO TO BYŁ? CO TO BYŁO?
- No właśnie w tym problem. Było po prostu za ciemno, żeby rozpoznać rasę... Ogólnie było bardzo przyjemnie. Tylko tak sobie myślę, że to niekoniecznie był człowiek. Znaczy się ludzka kobieta. Elfka najpewniej też to nie była. Sądzę, że również krasnoludka odpada. - Gandalf pokręcił głową. - Jedno jest pewne: czuję się odpowiedzialny za tych małych urwisów i staram się im pomagać, jak umiem.
Czarodziej westchnął żałośnie i zrezygnowany narzucił na siebie pachnącą czystością szatę. Przejrzał się w lustrze i stwierdził, że jest gorzej niż źle - sam się sobie podoba. Nagle coś go tknęło i rozejrzał się niespokojnie po ścianach komnaty. W końcu rzucił okiem na Balroga i spytał:
- To wszystko zostanie między nami, prawda? Bardzo bym nie chciał, żeby w przyszłości mówili o mnie brzydkie rzeczy...
Balrog tylko wzruszył ramionami. Gandalf uniósł pięść i warknął:
- Już ja dopilnuję, żeby nic takiego nie znalazło się w księdze. Wystarczy, że zrobię tak... - tu zamachał rękami i spomiędzy jego palców wystrzeliła smuga fioletowego światła. Trafiła go prosto w oczy. Czarodziej zwiotczał momentalnie i zwalił się na zaściełające podłogę ubrania. Balrog uderzył się pięścią w udo.
- OCH, DO KROĆSET, FAJTŁAPA. NIE SOBIE MIAŁEŚ WYKASOWAĆ PAMIĘĆ... - Pochylił się nad nieprzytomnym Gandalfem. Z ust czarodzieja sączyła się strużka śliny. - ECH... MAGICY, PSIA ICH MAĆ... Z TAKIMI TO TYLKO KŁOPOTY...
Chwycił Gandalfa i wsadził sobie pod pachę, po czym ruszył ku Nieskończonym Schodom. Zamierzał go wynieść na szczyt Celebdilu, gdzie było okno i wąska półka. Jak mniemał, w tym stanie Gandalf sam by tam za życia nie trafił. Miał tylko nadzieję, że uda mu się w miarę szybko wezwać Gwaihira. Na szczycie wiały takie wiatry, że nawet Balrogowi cojones chowały się w głąb ciała...
08.03.2002
|
|