Magazyn ESENSJA nr 4 (XVI)
kwiecień 2002




poprzednia stronapowrót do indeksunastępna strona

Łukasz Kustrzyński
  "Bunt" w szklance wody

        Magazyn "Bunt"

Schemat był prosty - pisać dużo, pisać kontrowersyjnie i z jajem. To miało być gwarantem sukcesu internetowego magazynu "Bunt", którego autorka (o wdzięcznym pseudonimie Buntownik) niedawno ujawniła światu swe prawdziwe zamierzenia.

W telegraficznym skrócie - pierwszy numer "Buntu" wyszedł rok temu. Przez ten czas magazyn zyskał sporą popularność, głównie dzięki temu, że z masy innych mniej lub bardziej udanych zinów wyróżniało go prawdziwie buntownicze nastawienie. Stosował niecenzuralne hasła, łamał tabu, wzbudzał wokół siebie szum aprobaty lub potępienia, a przynajmniej zainteresowania - Był czymś w rodzaju sieciowego odpowiednika "Nie", z zachowaniem wszystkich proporcji. Ledwie kilka tygodni temu w wydaniu specjalnym (tzw. "Drodze Buntu") pani redaktor naczelny ujawniła, że wszystkie drukowane materiały nijak mają się do jej prawdziwych przekonań, a przy pracy nad magazynem kierowała nią jedynie chęć zaistnienia w sieci i wzbudzenia kontrowersji. Z rozbrajającą szczerością stwierdziła też, że przedsięwzięcie było jedynie eksperymentem, pomysł zaś na nie zrodził się z... nudów.

Gdzie leży źródło sukcesu "Buntu"? To kontrowersyjne pismo, które swoją roczną działalnością poruszyło internetowym światkiem, wypracowało swój sposób na popularność. A był to specyficzny styl pisania i przedstawiania rzeczywistości, który polegał w dużej mierze na podejmowaniu tematów młodzieży bliskich (narkotyki, seks), jednak w sposób skrajnie niecenzuralny, a także na obrzucaniu błotem i krytykowaniu kogo i czego popadło. Gdy tylko ktoś zaczynał jakąkolwiek działalność w Internecie - trzeba go było zbluzgać i zmieszać z błotem. Gdy ktoś wyznawał powszechnie przyjęte wartości - trzeba było te wartości podważyć. Wszystko to w manierze sloganowych hasełek i sztubackich krzyków.

Z biegiem czasu, w procesie ewolucji "Buntu", nasz Buntownik trochę spuścił z tonu, teksty przestały być tak jadowite, ostrze wymierzone przeciwko światu stępiało i opadło ku ziemi.

Atakowano słowem, często brutalnym i bezpardonowym. Stosowany powszechnie słowotok to broń skuteczna bo i nijak bronić się przed nią nie można. Nie jest jednak tak groźna jak wstrzyknięty w nią, przez autorów tekstów, jad - nienawiści, złości, żalu. Słowa atakowały, ale to przemawiająca przez nie agresja zadawała decydujący cios, raniła lub ośmieszała. Wydaje się jednak, że i sam jad też był sztuczny, jak cała idea "Buntu". Był przez autorkę spreparowany, bowiem, jak dziś stwierdza, nigdy nie utożsamiała się z zawartymi w piśmie poglądami. Skoro nie były to jej wartości i normy skądś więc musiała je zaczerpnąć. To jednak nie wydaje się większym problemem - dość wyjść na ulicę, dość posłuchać nastolatków, którzy klną na czym świat stoi szerokim strumieniem wylewając swoje żale, dość posłuchać przechodniów i samych siebie. Nietrudno stworzyć z takiej mieszanki jadowity dekokt, który później można stosunkowo łatwo sprzedać. Nasza bohaterka poszła na skróty, przejmując kulturę bycia i kulturę myślenia od przygodnie napotkanych młodzieńców spod klatki schodowej czy budki z piwem. Przejęła od nich ich wartości i podała je w wyostrzonej, literackiej formie. Wyszły z tego kloaczne pomyje - niezbędny warunek sukcesu "Buntu".

Przy okazji wypada jednak autorce uczciwie pogratulować! To co zrobiła jest wszak mistrzostwem marketingowym. Wypromowała swoje przedsięwzięcie umiejętnie i z klasą. Fakt, że trudno się doszukiwać u źródeł tej promocji jakichś wyrafinowanych metod czy przemyślanych strategii nie umniejsza w żaden sposób efektu końcowego. A ten jest po prostu imponujący. Wszystko to efekt niezłego zmysłu i wyczucia sytuacji co pozwoliło na utrafienie w tak czuły punkt. Punkt, który można streścić w jednym zdaniu - bunt jest modny.

Magazyn już nie wychodzi, "Droga Buntu" była ostatnim numerem wieńczącym dzieło i stawiającym brakującą na "i" kropkę. Pozostały pytania - czego początkiem był "Bunt"?, co spowodował?, czy w jego działaniu i tajemniczym upadku można doszukiwać się pozytywów? Trudne to pytania i wydaje się niemożliwością znalezienie jednoznacznych odpowiedzi. Bo był "Bunt" jedynie wytworem chwili, sądzę, że nieprzemyślanym, sądzę, że nie mającym sprecyzowanych planów działania, zadań ani celów. Mimo tak nieciekawych początków magazyn zdziałał nadspodziewanie wiele.

Autorka nazywa swoje dzieło eksperymentem. I chyba trochę przez przypadek i bez prawdziwej woli eksperyment ten wydaje się dziś rzeczywiście interesujący. Stwierdzenie bowiem, że bunt stał się modą, ostatnimi czasy straciło na popularności. Obecny system nie sprzyja wyłamywaniu się z ogólnie przyjętych prawideł. Tedy nikomu chyba nie przychodziło do głowy, że tradycja kontestującej młodzieży jest nadal żywa i tak łatwo ją rozbudzić z niemego odrętwienia. Przy czym kontestacja ta niewiele ma wspólnego z tą z końca lat 60 - tych (na zachodzie, przeciwko przestarzałym normom moralnym) czy tej z lat 80 - tych (w Polsce, głównie nastawiona na walkę z systemem). Dziś przybrała formę skrajnej niechęci, już nawet nie do samych wartości starszego pokolenia, ale do świata jako takiego. Jest też w jakimś sensie próbą pogodzenia się z tym światem, próbą wytłumaczenia, że to co jest, być musi. Ucieczką zaś jest narkotyk, jest seks, jest podważenie zastałego porządku. Dlatego u nich żal, dlatego złość. "Bunt" to pokazał, choć niekoniecznie było to działanie z premedytacją.

Nie chciałbym wyolbrzymiać roli jaką odegrał "Bunt" w rozwoju internetowych czasopism, za to trudno przecenić jego rolę jako barometru postaw i nastrojów młodych ludzi. Jeśli idzie o idee zinów, prawda, że rozprzestrzeniającej się lotem błyskawicy, prawda, że zdobywającej wciąż nowe rzesz miłośników, nie jest ona jeszcze na tyle rozpowszechniona by jeden taki przypadek trwale zaznaczył się w historii i miał konsekwencje w przyszłości. To jednak bardzo ciekawy epizod w rozwoju internetowego czasopisma , które, kto wie czy nie jako pierwsze, chyba w pełni wykorzystało zalety cyfrowego medium - jego anonimowość, łatwość w przekazywaniu informacji czy niemal zupełny brak ograniczeń prawnych i moralnych. Jeśli zaś myśleć o "Buncie" w aspekcie czysto kulturowego wskaźnika , pokazał, gdzie może leżeć problem młodych ludzi szukających swojego "ja" w kontestacji i sprzeciwie.

"Bunt" pokazał "złotą wolność" Internetu, ale nic to w porównaniu z ukazaniem problemów o niebo ważniejszych. Za to mu chwała, gorzej, że w drodze do tego musiał się posłużyć takimi a nie innymi metodami retorycznego cynizmu. "Bunt" był bez wątpienia burzą, która coś poruszyła. Trudno dziś rozsądzić czy więcej wyjdzie z tego zła czy dobra, a może po prostu pamięć o tej burzy szybko przeminie. Odbyła się ona bowiem jedynie w bardzo ciasnej szklance wody polskojęzycznego Internetu. Kto by tam pamiętał podobne ekscesy? Ale i tak coś się tam z tej szklanki wylać musiało. Jednego w każdym razie jestem pewien - o naszym damskim Buntowniku jeszcze usłyszymy.

poprzednia stronapowrót do indeksunastępna strona

73
powrót do początku
 
Magazyn ESENSJAhttp://www.esensja.pl
redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.