Patrzę.
Za plecami moimi zamykają się drzwi.
Poprosiłem o chwilę samotności.
***
Patrzę.
Dziwię się.
Innaczej bym ją sobie wyobrażał.
Jej - bo kobiety się spodziewałem.
Starszej, zeschniętej na wiór.
O włosie srebrnym - długim, choć skąpym.
Chudej - lecz nie wierzbowej.
Błyskawiczej takiej; reumatycznie dumnej.
Że przyjdzie ubrana - myślałem - szkaradnie niestosownie.
W koszulinie nocnej, co ją w dzieciństwie dostała.
Pożółkłej z pewnych powodów, co przyszły z wiekiem.
***
Patrzę.
Parskam.
Okazuje się, że to facet.
***
Patrzę.
On także patrzy.
Zauważam coś - i on zapewne również.
***
Patrzę.
Dalej.
Kogoś mi przypomina.
W dolnej szczęce dwa siekacze nie do końca zgodnie stoją.
Jeden prosto, drugi zepchnięty w tył.
W górnej zaś kły dwa, co niegdyś przodowały klawiaturze
Teraz równo w szeregu stoją, z siekaczami i trzonowcami.
Jeżą się jednak nad głowami reszty (jakie to one, ho ho, srogie)
Wąski podbródek, sadzany w miejscu, gdzie palce zlewają się w dłoń.
Nie wygląda też na takiego, co nosa zadziera.
Brwi - idealnie skrojone pod lekki acz permanentny niepokój.
Nad nimi - szczodre pole do popisu dla zmarszczek.
***
Patrzę.
Rzeczywiście, podobny do mnie.
Ale nie do końca.
***
Patrzę.
Chełpię się.
On łysy; ja zaś porośnięty prominentnym iglastym gąszczem.
Wargi u niego nijakie, żeby nie powiedzieć - żadne.
Poliki zapadłe.
Zero mimiki, zero emocji - ani nosem nie pokręci, ani brwi nie uniesie.
Oczy puste, rozpaczliwe, bez wyrazu.
***
Patrzę.
Chylę mu czoła.
Nie zna emocji - zazdroszczę mu braku lęków.
No i że nie ma uszu tak śmiesznych jak moje.
***
Patrzę.
Pochmurnieję.
On zaś na mnie się szczerzy.
Nie żeby sztucznie.
Tylko tak, jakby mu nie dano innej możliwości.
Albo jakby coś knuł.
***
Patrzę.
Widzę go na wylot!
Teraz wiem, że knuje coś.
Myśl zbrodnicza pulsuje mu nad prawym okiem.
Obrzmiała, dojrzała i wściekle biała plama.
Nie wiem jednak - CO?
Biały - taki dziwny kolor.
Brak kolorów. Nic.
Wszystkie kolory naraz, zmieszane. Wszystko.
 |
Ilustracja: Łukasz Matuszek |
***
Patrzę.
Teraz już wiem.
Ta plama, to białe, nad okiem - to mogło być wszystko.
Ale teraz już wiem.
"Ta plama, to białe, nad okiem - to rak mózgu, panie F..."
Głoś doktora dudni mi wciąż w uszach, choć go w pomieszczeniu nie ma.
***
Patrzę.
Śmierć wygrywa.
Gapi się na mnie triumfalnie moją własną twarzą.
Ja - choć nie do końca. Sam mój zarys. Szkielet.
***
Patrzę.
Na kalendarz.
Do urodzin - kilka miesięcy drogi.
Światło świeczki daleko, ginie w ciemności.
Pobiegnę.