Magazyn ESENSJA nr 5 (XVII)
maj 2002




poprzednia stronapowrót do indeksunastępna strona

Michał Chaciński
  Klasyka pod lupę :  Jak George Lucas zmienił wszystko

        "Gwiezdne wojny" (Star wars)
ciąg dalszy z poprzedniej strony

Plakat 'Gwiezdnych Wojen'
Plakat 'Gwiezdnych Wojen'
Lucas dowiedział się o swoim sukcesie z telewizji i telefonów od znajomych. Postanowił pozostać kilka dni na Hawajach, unikając całego medialnego cyrku, jaki rozkręcił się wokół filmu w USA. Zamiast listu z gratulacjami, Coppola przysłał mu w  tym czasie humorystyczny telegram: "Przyślij kasę. Francis." Na Hawajach do Lucasa dołączył Spielberg z Amy Irving i podczas jednego relaksacyjnego popołudnia, gdy obaj snuli plany na przyszłość, powstały m.in. zręby historii, która zmieniła się kilka lat później w "Poszukiwaczy zaginionej arki". Lucas powiedział wtedy podobno pierwszy raz Spielbergowi, że po doświadczeniach z realizacji "Gwiezdnych wojen" nie ma już w życiu zamiaru reżyserować. Zamiast tego zajmie się tworzeniem scenariuszy i produkcją filmów, które będą reżyserowane przez innych. (Gdybyż tylko dotrzymał słowa! Ominęłoby nas "Mroczne widmo" w nieudolnej wersji Lucasa). Nawiasem mówiąc, Spielberg wprawdzie gratulował Lucasowi i chwalił jego film, ale jednocześnie uważał "Gwiezdne wojny" za konkurencję dla swoich "Bliskich spotkań trzeciego stopnia". "Bliskie spotkania", które miały trafić do kin przed filmem Lucasa, z powodu nieprzewidzianych opóźnień trafiły na ekrany pół roku później, w  listopadzie 1977 roku. Spielberg obawiał się, że sukces "Gwiezdnych wojen" zmniejszy na jakiś czas chęć oglądania kina SF wśród amerykańskich widzów. (Ostatecznie okazało się, że nie musiał się martwić).

Po podliczeniu wszystkich kosztów produkcyjnych "Gwiezdne wojny" kosztowały około 9,5 miliona dolarów. Budżet promocyjny i  koszt kopii rozsyłanych do kin dołożyły do tej kwoty kilka milionów. Nie były to w tym okresie koszty wygórowane (Coppola kręcił właśnie "Czas apokalipsy" z planowanym budżetem 17 milionów, ostatecznie przekroczonym o drugie tyle), ale nie były też małe - średni budżet hollywoodzkiego filmu wynosił wówczas około 4-5 milionów dolarów. Zgodnie z wymaganiem Lucasa, Fox wprowadził film jedynie do kin wyposażonych w system Dolby Stereo - mniej więcej do dwóch kin w każdym ważnym mieście. Razem przez pierwsze miesiące "Gwiezdne wojny" wyświetlane były w USA w 32 kinach (niektóre źródła podają liczbę 40). Po 3  miesiącach zysk studia z tych kin przekroczył 100 mln dolarów (zatem całościowy przychód był mniej więcej dwukrotnie większy). Po kolejnych 3 miesiącach "Gwiezdne wojny" wyprzedziły "Szczęki" i stały się największym kasowym hitem wszech czasów. Ostatecznie dla producentów zarobiły w światowych kinach blisko czterysta milionów dolarów (w samych Stanach ponad 450 milionów przychodu przed odjęciem udziału kiniarzy, z tego prawie 195 mln czystego zysku producentów). Zostały również dostrzeżone w 10 nominacjach do Oscarów, gdzie faktycznie w wielu kategoriach Lucas bezpośrednio konkurował już ze Spielbergiem. Wygrał zresztą ze Spielbergiem w każdej z nich, choć w ostatecznym rozrachunku wszystkie najważniejsze nagrody (film roku, reżyseria, scenariusz) zabrał mu Woody Allen z "Annie Hall". "Gwiezdne wojny" zdobyły nagrody w kategoriach technicznych oraz za muzykę Johna Williamsa. Był to drugi Oscar dla Williamsa w ciągu 2 lat, zaś trzeci w latach 70. (1971 -  "Skrzypek na dachu", 1975 - "Szczęki", 1977 - "Gwiezdne wojny"). Płyta z jego muzyką do filmu Lucasa stała się również najlepiej sprzedawaną filmową ścieżką muzyczną wszech czasów, rozchodząc się wówczas w nakładzie 3 mln egzemplarzy.

Krótko po premierze, gdy film był wciąż "jedynie" sukcesem kasowym, Lucas w wywiadach unikał wdawania się w dyskusję na temat swoich inspiracji. Po kilku miesiącach, gdy okazało się, że "Gwiezdne wojny" przeradzają się w kulturowy fenomen, krytycy zaczęli przyciskać reżysera do muru, zadając coraz więcej pytań i prezentując coraz więcej przypuszczeń. To zresztą oczywiste podejście dziennikarzy - gdyby film przepadł w kinach, byłby po prostu kolejną porażką; skoro stał się fenomenem, po prostu musiało być w nim coś więcej niż w zwykłym filmie. W dyskusjach zaczęło pojawiać się coraz więcej nazwisk. Jednym z kluczowych było nazwisko Josepha Campbella - specjalisty z dziedziny mitologii porównawczej. Campbell przez lata studiował literaturę i psychologię, dochodząc do wniosku, że wszystkie mity i epickie opowieści są zakorzenione w psychice człowieka, zaś same w sobie stanowią kulturową manifestację ludzkiej potrzeby wyjaśnienia zjawisk społecznych, duchowych itd. Lucas stwierdził, że zafascynował się publikacjami Campbella jeszcze w czasie studiów. Później, gdy chciał nakręcić film tworzący dla widowni nowe mity, w naturalny sposób powrócił do studiowania książek Campbella, zwłaszcza "Bohatera o  tysiącu twarzy" i pisał kolejne fragmenty scenariusza (postacie, wydarzenia, fabułę) według opisywanych przez Campbella zasad konstrukcji mitów. Wielbiciele filmu Lucasa byli tak zachwyceni, że campbellowska interpretacja "Gwiezdnych wojen" stała się w szybkim tempie bardzo popularna (dziś "Gwiezdne wojny" są praktycznie nierozerwalnie łączone z nazwiskiem Campbella). Przeciwnicy tej interpretacji utyskują, że to zwykła napuszona gadanina, typowa dla Lucasa. W filmie wiele z  campbellowskich definicji poszczególnych mitów zostało powielonych jedynie powierzchownie, w rzeczywistości nie dochodząc do sedna, jakie nadał im w swoich publikacjach Campbell. Wytyka się zresztą, że inny kasowy hit tego okresu, "Rocky", stosuje mity w ujęciu Campbella znacznie wierniej, a jakoś nikt przy tym filmie nie wykrzykiwał o geniuszu przerobienia teorii mitów na materiał filmowy. Ot, mity Campbella, jak wszelkie archetypy, da się po prostu dopasować do wielu znanych historii. W  każdym razie dyskusja na ten temat toczy się do dziś. Sam Campbell był raczej zaskoczony nagłym związkiem z najbardziej kasowym filmem świata, ale od takich powiązań przecież nikt nie będzie się odżegnywać. W wywiadach chwalił Lucasa za skuteczne zastosowanie swoich teorii, choć przyciskany przez dziennikarzy podobno nie był początkowo w stanie powiedzieć wprost, które jego teorie znalazły bezpośrednie odzwierciedlenie w filmie Lucasa. Lucas poznał Campbella osobiście dopiero w  latach 80. Przyczynił się jeszcze bardziej do popularyzacji jego nauk, gdy na swojej posiadłości Skywalker Ranch nakręcił dla telewizji serię wykładów Campbella na temat mitów i mitologii.

Inną kluczową inspiracją dla "Gwiezdnych wojen" był film Akiry Kurosawy "Ukryta forteca". Znając oba filmy trudno nie dopatrzyć się w nich podobieństw fabularnych i konstrukcyjnych, choćby konstrukcji postaci - w filmie Kurosawy znajdziemy odpowiedników obu głównych robotów, podobną sytuację polityczną i szereg podobnych wspólnych motywów. Z perspektywy ćwierć wieku od premiery "Gwiezdnych wojen" wiemy dziś, że we wstępnej fazie tworzenia opowieści, czyli przy pisaniu wspomnianego wcześniej 13-stronicowego szkicu, Lucas bezpośrednio posługiwał się streszczeniem "Ukrytej fortecy". Używał w tym celu klasycznej książki Donalda Ritchiego na temat kina Kurosawy, "The Films of Akira Kurosawa". Niektóre fragmenty przepisał dosłownie słowo w słowo. Dopiero w późniejszych wersjach scenariusza, w miarę jak Lucas rozbudowywał opowieść, fabuła zaczęła coraz dalej odchodzić od pomysłów Kurosawy. Niemniej w ostatecznej wersji "Gwiezdnych wojen" nadal widać wpływy japońskiego mistrza. Kilka miesięcy temu Lucas złożył bardzo ładny hołd swemu mentorowi, prezentując kilkuminutowe wprowadzenie do wydania DVD "Ukrytej fortecy", rozpowszechnianego w USA przez wydawnictwo Criterion w serii The Criterion Collection.

George Lucas
George Lucas
Wśród innych inspiracji Lucasa wymieniano dużą część klasyki powieści fantastycznonaukowych i fantasy - od publikacji Isaaca Asimova (podobnie jak Lucas, Asimov w cyklu "Fundacja" przerabiał historię cesarstwa rzymskiego na potrzeby opowieści SF), Roberta A. Heinleina, przez czysto "pulpowe" cykle powieści E.E. "Doca" Smitha (inspiracja dla lucasowskich rycerzy Jedi i  mocy), historie z udziałem Flasha Gordona czy Bucka Rogersa, do Franka Herberta (podobieństwa Tatooine do Diuny) i J.R.R. Tolkiena (w zasadzie cała historia). Z dzisiejszej perspektywy łatwo również dostrzec inspirację utworami Leigh Brackett -  jednej z "najtwardszych" kobiet w historii amerykańskiej popkultury. Brackett publikowała swoje space opery w popularnych magazynach już od lat 40.; jako nauczyciel odpowiedzialna była za początki pisarskiej kariery Raya Bradbury'ego (twierdził, że to dzięki niej zaczął pisać); jako "pulpowa" pisarka zasłużyła się kilkoma powieściami z nurtu czarnego kryminału, zaś jako hollywoodzka scenarzystka dała kinu nie tylko dwa z najważniejszych chandlerowskich scenariuszy - "Wielki sen" Howarda Hawksa i "Długie pożegnanie" Roberta Altmana - ale również jeden z najbardziej klasycznych westernów, "Rio Bravo". O jej wpływie na Lucasa niech świadczy fakt, że kilka miesięcy po nakręceniu "Gwiezdnych wojen" to Leigh Brackett otrzymała od reżysera propozycję przygotowania scenariusza do "Imperium kontratakuje". Niestety, krótko po przekazaniu Lucasowi pierwszej wersji scenariusza Brackett zmarła na raka (w wieku 63 lat). Lucas i Lawrence Kasdan twierdzili później, że zdecydowali się nie wykorzystywać jej tekstu, tylko całość scenariusza napisać od nowa, ale... wystarczy przyjrzeć się samym filmom. Najlepsze w cyklu, mroczne "Imperium kontratakuje" część swojej siły zawdzięcza umiejętnej prezentacji motywów typowych dla specjalności Brackett, czyli czarnego kryminału - takich jak rozczarowanie, porażka, dwuznaczność moralna itd. Dla odmiany niewątpliwie autorski scenariusz Lucasa i Kasdana do "Powrotu Jedi" zaowocował najsłabszym filmem w pierwszej trylogii (podkreślam "w pierwszej trylogii", bo na dzień dzisiejszy tytuł najsłabszego filmu w cyklu należy moim zdaniem do "Mrocznego widma").

Listę inspiracji stojących za "Gwiezdnymi wojnami" można by ciągnąć bardzo długo ("Triumf woli" Leni Riefenstahl, "Metropolis" Fritza Langa, "Poszukiwacze" Johna Forda itd.), ale z ważniejszych elementów widocznych w samym filmie warto wspomnieć jeszcze na pewno jeden. "Gwiezdne wojny", a po nich również każdy kolejny film w cyklu Lucasa, kończą się spektakularnym rozwiązaniem akcji w kilku lokalizacjach jednocześnie. Ze strony Lucasa był to drobny ukłon w stronę wieloletniego mentora w osobie Coppoli. Coppola zastosował ten eisensteinowski chwyt w "Ojcu chrzestnym" tak efektywnie, że również w jego trylogii mafijnej stał się on stałym elementem (a pojawia się także m.in. w "Cotton Clubie").

W miarę jak "Gwiezdne wojny" stawały się coraz większym fenomenem, wykraczającym daleko poza światek filmowy, pojawiało się coraz więcej ich interpretacji. Okazało się, że film Lucasa jest dokładnie tym, za co po pierwszym pokazie uznał go Steven Spielberg - przebojem dla każdego. Widzowie sympatyzujący z prawicą odczytali film jako alegorię amerykańskiej walki o  wolność na świecie - filmowe imperium symbolizuje Związek Radziecki. Widzowie sympatyzujący z lewicą znaleźli w filmie symbol rewolucji - mniejsza, uciśniona grupa zwolenników wspólnoty walczy przeciwko despotom w typie Richarda Nixona. Lucas potwierdzał zresztą, że podczas pisania scenariusza to właśnie Nixon był dla niego wzorem przy tworzeniu postaci imperatora opętanego żądzą władzy (część przyjaciół Lucasa uważa, że pierwszy raz usłyszeli od niego o tej koncepcji dopiero po sukcesie filmu). Jeszcze inni uznali, że Lucas - owoc wychowania przez wiecznie niezadowolonego ojca - przedstawił na ekranie obraz niedoskonałej rodziny, ze szczególnym uwzględnieniem motywu poszukiwania ojca-nauczyciela.

Jedną z bardzo czytelnych interpretacji "Gwiezdnych wojen" jest ujęcie filmu jako symbolicznej walki młodych zdolnych przeciwko skostniałym strukturom gigantycznego molocha. Chodzi oczywiście o młodych twórców Nowego Hollywood, walczących i  pokonujących wielkie imperium w postaci Starego Hollywood. Tego typu interpretację potwierdza zresztą wpisanie w film symbolicznych odpowiedników Lucasa (główny bohater, czyli... Luke S. - proste odniesienie do nazwiska reżysera) i Coppoli (w osobie Hana Solo). Z dzisiejszej perspektywy to właśnie ta interpretacja wydaje się najbardziej gorzka. W 20 lat po sukcesie rebelii dowodzonej przez Lucasa, niegdysiejszy młody buntownik sam stał się filmowym imperatorem i w postaci "Mrocznego widma" powielił najgorsze merkantylne działania nienawidzonego niegdyś imperium Starego Hollywood.

"Gwiezdne wojny" zmieniły wszystko w życiu Lucasa. Z eksperymentalnego reżysera rozmiłowanego w twórczości Kurosawy zrobiły autora największego finansowego sukcesu w historii kina i twórcę jednego z największych popkulturowych fenomenów drugiej połowy wieku. Jednocześnie jednak... zniechęciły go do reżyserowania czegokolwiek w przyszłości. Lucas chciał od tego momentu zająć się tworzeniem scenariuszy i produkcją następnych filmów, ale niestety nie mógł wybrać zupełnie dowolnego tematu. Aby nie utracić praw do kontynuacji "Gwiezdnych wojen", musiał rozpocząć produkcję kolejnej części w ciągu 2 lat. Miało się okazać, że zanim będzie mógł zająć się innym projektem, same tylko dwie pierwsze części sagi zabiorą mu razem blisko 6 lat życia, od 1974 do 1980 roku - znacznie więcej, niż początkowo planował.

Choć "Gwiezdne wojny" zrobiły z Lucasa bardzo bogatego człowieka, nie oznaczały końca jego problemów. Nie oznaczały nawet końca kłopotów finansowych. Z całej olbrzymiej puli zysków z filmu Lucas otrzymał około 20 mln dolarów (całość machiny okołofilmowej, z zabawkami itp., zaczynała się rozkręcać dopiero w roku 1978). Podobnie jak w przypadku poprzednich filmów, uważał, że studio rzuciło mu jedynie ochłapy, zachowując lwią część zysków dla siebie. Postanowił, że przy kolejnym filmie weźmie na Hollywood odwet za wszystkie przeszłe krzywdy. Lucas był w tym momencie na wygranej pozycji - cokolwiek zaproponowałby Foksowi, uzyskałby zgodę lub po prostu poszedł do innego studia, które przyjęłoby go z otwartymi ramionami. Propozycja dotycząca warunków kontynuacji była dla Foksa szokiem - Lucas postanowił, że sam sfinansuje film (wzorował się na Coppoli, który sam finansował realizowany właśnie "Czas apokalipsy"), będzie właścicielem negatywów, praw telewizyjnych oraz oczywiście praw do produktów związanych z filmem, zaś Fox za prawa dystrybucji filmu będzie musiał zapłacić mu początkowo 50% wpływów, zaś po osiągnięciu konkretnego poziomu przychodów - aż 77% wpływów. Później, gdy "Imperium kontratakuje" okazało się bardzo problematyczną produkcją, Lucas musiał poprosić Foksa o pomoc przy uzyskaniu gwarancji bankowego kredytu i zgodził się złagodzić warunki. Był zresztą z tego powodu na tyle wściekły, że nigdy więcej nie współpracował ze swoim producentem, odpowiedzialnym za "American Graffiti", "Gwiezdne wojny" i "Imperium kontratakuje", Garym Kurtzem. Lucas trzymał się również postanowienia o niereżyserowaniu filmu i wynajął w tym celu jednego ze swoich wykładowców z uczelni, mentora całej grupy młodych reżyserów, Irvina Kershnera. Dzięki temu ominęło go zapewne co najmniej jedno załamanie nerwowe. Jednak nawet jako producent nie mógł narzekać na brak problemów - drugi film sagi doprowadził go na skraj bankructwa -  znacznie przekroczył budżet i kosztował ostatecznie prawie 3 razy więcej niż "Gwiezdne wojny".

Ale rewolucja w życiu Lucasa była niczym w porównaniu z rewolucją, jaką "Gwiezdne wojny" wywołały w branży filmowej. Z  niewielką przesadą można powiedzieć, że Lucas zmienił wszystko - od sposobu realizacji filmów, przez metody ich marketingu i  prezentowania widzom, aż do tego, jakie obrazy w ogóle zaczęto produkować. Po pierwsze, "Gwiezdne wojny" otworzyły oczy widzom i kiniarzom na to, jakie znaczenie może mieć w filmie odpowiednio przygotowany dźwięk. Lucas wraz z Foksem stawiali wysokie wymagania kinom prezentującym ich produkt. Początkowo wyglądało to na zwykły snobizm zbyt ambitnego reżysera, którego kina mogły po prostu zignorować. Jednak gdy "Gwiezdne wojny" okazały się megasukcesem, warunek był prosty - kto chciał wziąć udział w całej zabawie, musiał zagwarantować odpowiedni poziom prezentacji materiału (ten sam warunek Lucas stawia w USA do dziś). Wspominałem już, że ogromny wpływ na Lucasa miał Walter Murch, specjalista od dźwięku z ekipy Coppoli. Murch z Coppolą już w "Rozmowie" zrobili z dźwięku jeden z głównych elementów filmu. Tyle że był to psychologiczny dramat, który nie odniósł sukcesu finansowego. Do zmiany sposobu myślenia widzów i kiniarzy potrzebny był wielki hit. Z  perspektywy 20 lat Murch tak komentuje rolę, jaką w tym procesie odegrał film Lucasa: "Gwiezdne wojny wyważyły drzwi. Uświadomiły ludziom nie tylko wpływ efektów dźwiękowych na odbiór filmu, ale również wpływ dobrego dźwięku na końcowy wynik kasowy. Kina, które nigdy nie grały filmów w stereo, nagle były zmuszone zainstalować system, jeśli chciały pokazywać Gwiezdne wojny".

Po drugie, gorzką pigułką dla Foksa, a przez to wielką nauczką (na cudzym błędzie) dla reszty Hollywood było pozbycie się na rzecz Lucasa szeregu pobocznych praw do filmu - praw do ścieżki muzycznej, do kontynuacji filmu, do produktów wykorzystujących film i występujące w nim postacie itd. Fox zarobił na "Gwiezdnych wojnach" kilkaset milionów dolarów. Suma porażająca. Jednak ocenia się, że w ciągu kilkunastu lat od premiery pierwszego filmu wpływy z wszelkich okołofilmowych produktów związanych z "Gwiezdnymi wojnami" wyniosły od 3 do 4 miliardów dolarów. Do tego, o ile Fox przy pierwszym filmie zainkasował znakomitą większość zysku z rozpowszechniania, przy drugim przypadła mu mniejsza część, zaś przy kolejnych filmach musiał zadowolić się jedynie "odpadkami" ze stołu Lucasa. Podział zysków w przypadku "Mrocznego widma" odbywał się już w proporcjach 90/10. Lucas dzieli się zresztą wciąż zyskami z sagi jedynie dlatego, że potrzebuje dużego studia do rozpowszechniania filmu. Po "Gwiezdnych wojnach" hollywoodzkie studia zdały sobie sprawę, że prawa do produktów związanych bezpośrednio z filmem, prawa do kontynuacji (sequeli), prawa do rozpowszechniania w telewizji itp. stanowią kluczowe części kapitału studia - na równi z prawami do rozpowszechniania konkretnego tytułu w kinach. A dosłownie za rogiem pojawiała się już koncepcja domowych filmotek i sprzedaży filmów indywidualnym odbiorcom na nośnikach magnetycznych i  optycznych - czyli nowe wielkie źródło dochodu.

Po trzecie, film Lucasa odblokował jakąś zapadkę w świadomości Amerykanów, a za nimi również widzów w innych krajach. Amerykańscy widzowie byli już najwyraźniej zmęczeni tym, co kino oferowało im w ciągu poprzedniej dekady. W drugiej połowie lat 70. całe pokolenie, które dorastało w atmosferze buntu w latach 60., zdążyło się już "dorobić". Stały zawód, rodzina, dom z ogródkiem i niechęć do polityki po rozczarowaniach wcześniejszych kilku lat stanowiły część wspólną życia niegdysiejszych młodych buntowników. W pierwszej połowie lat 70. do głosu w amerykańskim kinie doszli przedstawiciele Nowego Hollywood, w większości świetnie wykształceni filmowo i niezainteresowani powielaniem starych hollywoodzkich schematów. Na krótki moment amerykańskie kino zmieniło się w gniazdo talentów - w większości młodych ludzi, którzy w kolejnych filmach chcieli przede wszystkim pokazać coś nowego, zmodyfikować skostniały gatunek, przestawić znane części układanki, zdekonstruować typ bohatera lub fabuły, zakpić ze "starego" sposobu myślenia. Początkowo widownia zareagowała na to entuzjastycznie, jak na każdy nowy, świeży trend. Pod koniec lat 60. i na początku 70. "poważne" filmy Roberta Altmana, Francisa Coppoli, Stanleya Kubricka, Williama Friedkina, czy Brytyjczyka Johna Boormana walczyły o widza równie skutecznie lub skuteczniej niż filmy katastroficzne i tradycyjne wyciskacze łez w rodzaju "Love Story". Ale po kilku latach trend wyraźnie osłabł. Amerykańska widownia jakby zmęczyła się dramatem i brakiem happy endu.

ciąg dalszy na następnej stronie

poprzednia stronapowrót do indeksunastępna strona

58
powrót do początku
 
Magazyn ESENSJAhttp://www.esensja.pl
redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.