Podejrzliwie spojrzał na Dave'a. Właśnie weszli do hangaru, gdzie leżało kilka rozłożonych na części pierwsze X-skrzydłowców i Dave rozejrzał się wokoło z miną kota zbliżającego się do śmietanki. Żwawym, acz nieco chwiejnym krokiem podszedł do jednej z kup żelastwa i obejrzał się na Luke'a.
- Mogę? - zapytał, biorąc do ręki kawałek silnika, którego nazwy Luke nawet nie podjąłby się wymienić.
- Proszę uprzejmie - Luke rozejrzał się po zdegustowanych twarzach techników, którzy na jego widok zerwali się, jakby ich prąd połaskotał. - Chłopaki, to jest Dave Randall, który podobno jest geniuszem technicznym. Nie pozwólcie mu się zmarnować.
Spojrzał na Dave'a z przebiegłym błyskiem w oku.
- Powiem Leii, że masz taką ładną dziewczynę. Ucieszy się. Jeszcze jeden, który ma dla kogo żyć.
- Nie zapomnij dołożyć dwójki dzieciaków z pierwszego małżeństwa. Megan jeszcze o nich nie wie - ponuro odparł Dave. - Boję się, co będzie, jeśli się dowie...
Podrzucił w dłoni trzymaną część i przykucnął przy pozostałych.
- No, panowie - odezwał się z półuśmieszkiem, który bardzo mu się podobał w lustrze - Proponuję zacząć od początku...Jestem Dave, a wy?
Technicy przedstawili się po kolei, zezując to na Luke'a, to na nowego i w duchu dziwiąc się podobieństwu. Luke nawet nie próbował tłumaczyć czegokolwiek. Klepnął Dave'a po ramieniu.
- Mam wrażenie, że powinieneś jeszcze zostać gdzieś zakwaterowany i coś zjeść - powiedział. - Zostaw to na razie. Wiesz już, gdzie pracujesz i z kim, teraz wypadałoby się dowiedzieć, gdzie i z kim będziesz spał.
David podniósł wzrok i widać było, że powstrzymuje się od soczystego komentarza. Posłusznie wstał, oddał najbliżej stojącemu technikowi zabraną część i otrzepał spodnie.
- Zawsze wszystko załatwiasz w takim tempie? - zapytał.
- Tu trzeba się spieszyć - poważnie odparł Luke. - Wkrótce znów będziemy w samym centrum wydarzeń.
Już bez słowa odwrócił się i skierował do wyjścia. David uśmiechnął się nieśmiało.
- Miło was było poznać, chłopcy. Mam nadzieję, że niedługo tu wrócę.
Dostał samodzielną, choć malutką kajutę niedaleko hangarów. Luke ulotnił się błyskawicznie, skoro tylko upewnił się, że jego nowy podopieczny potrafi wszędzie trafić i że na razie nic mu nie potrzeba. David rzucił na pryczę niewielki worek, z którym przybył i natychmiast wyszedł na zewnątrz. Potrzebował przestrzeni, świeżego powietrza. Baza rebeliantów była klaustrofobiczna.
Powoli szedł korytarzem, wodząc dłonią po ścianie. Luke wyjaśnił mu, jak najszybciej dostać się do mesy i do sali ogólnej, ale on nie miał na razie ochoty widzieć się z kimkolwiek. Musiał jeszcze przemyśleć swoją impulsywną decyzję - zwłaszcza to, jak wpłynie ona na jego życie i na losy całego Imperium.
Po co się tu zjawił? Kiedy został wyprowadzony z centrum medycznego na Gwieździe Śmierci i przetransportowany na Endor w pojemniku na żywność, nie miał jeszcze żadnych planów. Przeciwnie, marzył o tym, żeby wśliznąć się do ciepłego śpiwora w jakiejś jaskini i przespać ze dwa tygodnie... Aż dojrzeje do działania.
Zamiast tego "zaopiekował się" małym transportowcem, wyprosił z niego imperialnego pilota i ruszył przed siebie z pełnym bakiem.
Leciał bez przerwy na ręcznym sterowaniu, do momentu, aż zemdlał na chwilę.
I trafił na krążownik Rebelii "Alderaan".
Nic nie dzieje się przypadkiem.
Nie tam, gdzie działa Moc.
David był przekonany, że w tym przypadku właśnie Moc kierowała jego całym zachowaniem, tak, jakby próbowała go skłonić do naprawienia dawnych błędów.
Niech będzie.
Ma informacje, których tamci potrzebują.
Nie wiedział, czy przybył tutaj, żeby zdradzić Imperatora, czy w całkiem innym celu. Pewnie się tego nie dowie, tak jak nigdy się nie dowiedział, czy rzeczywiście był Wybranym, dopóki nie zmarnował szansy.
Tak. Specjalista od zmarnowanych szans. Mógł być wielkim Jedi, dobrym mężem i ojcem, mógł odzyskać syna w tej jednej chwili na Bespin... Odrzucić miecz, powiedzieć: "Tak, jest we mnie dobro, cała ta miłość, którą chciałem ci ofiarować. Gdyby cię nie ukryto... być może nie byłoby Dartha Vadera".
Skręcił w boczny korytarz i omal nie stratował złocistego robota. Przystanął i potarł dłonią czoło. Ależ tak... Nagle poczuł, że dawno zapomniane zakamarki pamięci otwarły się nagle i zalała go fala wspomnień. Threepio. Relacje ludzie-roboty. "O nie! Widać mi części! O nieba!"
- Och, przepraszam, panie Luke - jęknął android. - Wypadł pan tak nagle...
Szczebiotanie drugiego, niższego robota nie pozwoliło Davidowi dojść do słowa. Tego typka też znał. Niejaki R2-D2, szara eminencja wśród astromechów.
- Co? - zdziwił się robot. - To nie jest pan Luke? Artoo, chyba znów podłączyłeś się nie tam, gdzie trzeba... Oczywiście, że to pan Luke...
- Hej, Threepio - wpadł mu w słowo David. - Miło cię widzieć, ale Artoo ma rację. Nie jestem Lukiem.
- Co za podobieństwo! - zawołał Threepio, całkiem nie zrażony pomyłką. - Artoo czasem mi dokucza... Wiek i te rzeczy. Przecież nie mogę tracić wzroku, prawda?
- Logicznie rzecz biorąc, nie powinieneś - zgodził się David ze śmiechem. - Przyjdź kiedyś do mnie, to ci sprawdzę fotoreceptory.
"W końcu zbudowałem cię praktycznie od śrubki..."
- Och, dziękuję, panie...
- Dave. Jestem Dave Randall - odparł David gładko, w nadziei, że robocia skleroza zrobiła jednak swoje.
- Dziwne... Wydawało mi się, że nazywa się pan inaczej... Och, nie, chyba jednak muszę iść do przeglądu... - robot przekrzywił głowę, obrócił się w miejscu i odmaszerował.
David położył palce na ustach.
- Niekoniecznie...
Artoo zapiszczał, zaćwierkał i niepewnie podtoczył się bliżej. On chyba pamiętał. David pochylił się nad nim, potrząsnął głową, jakby chciał powiedzieć "Nie".
"Wydawało mi się, że dobrze im pokasowałem pamięci..." pomyślał i przed oczami stanął mu tamten dzień, ta chwila buntu, rozpaczy, gniewu... Przymknął oczy. Dobrze, że Threepio nie zapytał, skąd zna jego imię.
Oparł się o ścianę, czując, że znów robi mi się słabo, ale tym razem ze wzruszenia.
Dostał drugą szansę, coś, co nieczęsto zdarza się w życiu.
- Przepraszam... - szepnął. Ile razy jeszcze będzie musiał to powtórzyć?
Luke okręcił się na pięcie i ruszył z powrotem do sali. Był wstrząśnięty do głębi tym chłopcem. Nie chodziło tylko o wyraźne podobieństwo fizyczne, lecz także o jego obraz w Mocy. Nigdy dotąd nie widział nikogo równie radosnego, spokojnego i szczęśliwego... Nie tu, nie w czasie tej potwornej wojny. Wydawało się, że Dave cieszy się każdym oddechem, każdą cząstką powietrza, którą wdycha. Obserwował go na tle pozostałych kandydatów i nie mógł się pozbyć wrażenia, że ogólnie panujący marazm i zniechęcenie odbijają się od niego jak od transparistalowej bańki. A jednocześnie wydawał się dziwnie poważny i dojrzały, jakby ta radość życia nie wypływała z młodzieńczej głupoty, lecz z głębokich, może nawet bolesnych refleksji.
Dave wydawał się tak nieskomplikowany i otwarty jak Luke, zanim spotkał Bena Kenobiego i młody Jedi zapałał do niego szczególnym uczuciem - jeśli nie sympatii, to przynajmniej pewnego pokrewieństwa dusz.
Dziwne, jak szybko i bez oporów wygadał mu swoje wszystkie... no, prawie wszystkie, tajemnice. Ale gdyby nie nagła zmiana tematu, powiedziałby mu również, że Vader jest jego ojcem...
"Do licha, mam nadzieję, że to nie jakiś zmutowany Jedi, który w niezauważalny dla mnie sposób kieruje moim umysłem" pomyślał i zaczął się zastanawiać, jak to wszystko opowiedzieć Leii.
Yoda... Gdyby mógł przedstawić go Yodzie. On na pewno rozszyfrowałby tajemnicę Dave'a. Ponieważ jednak Yoda nie żył, Luke musiał sobie radzić sam...
Wszedł do mesy. Była to ciasna, słabo oświetlona klitka z sześcioma podłużnymi stołami, w tej chwili świecącymi pustkami. Było już dawno po porze jakiegokolwiek posiłku, poza tym statek-baza nie liczył sobie aż tak wielu członków załogi. Piloci myśliwców mieli swoje kantyny na dolnym pokładzie. Tutaj jadali zwykle członkowie sztabu, piloci samego statku-bazy i kilka osób z obsługi tak zwanej "naziemnej" to znaczy nie związanej z pilotażem.
Bar w głębi składał się z trzech syntezatorów żywności, po jednym na każde dwa stoły i dwóch leniwych robotów, które więcej korzystały z gniazdek sieciowych, niż pracowały.
Leia, Han i Lando siedzieli wokół jednego końca stolika nad resztkami posiłku. Ich miny nie wróżyły niczego dobrego. Ostatnio tak właśnie im się układało. Żadnych dobrych wieści.
Luke podszedł bliżej i machnął im ręką na powitanie. Leia wzruszyła ramionami. W dłoni ściskała kartę danych i czytnik i widać było, że to, co na niej jest, ma dla całej trójki szczególne znaczenie
Na widok Luke'a Lando skrzywił usta w nieszczerym uśmiechu. Wyraźnie miał dość rebelianckiego, topornego życia i tęsknił za wykwintnym strojem i strawą
- Cześć, Jedi. Szukaliśmy cię - rzucił, usiłując narzucić wesoły ton rozmowy.
- Cześć, Lando - Luke uśmiechnął się ze zrozumieniem. Były administrator Bespin na pewno trochę cierpiał niewygody na tej balii - Znów dobre wieści?
- Najlepsze. Nowa Gwiazda Śmierci jest w pełni sprawna i zdolna do walki. Imperator osobiście nadzoruje jej budowę. Vader jest rzadkim gościem na dworze, a raczej pokazuje się tylko wtedy, kiedy musi. Krążą plotki, że jest w niełasce. Na jego miejsce powoli wpycha się Falleen, niejaki Xizor. Bardzo enigmatyczna postać.
- Xizor? Zdawało mi się, że kogoś takiego wykończyłem już dość dawno temu - niedbale mruknął Luke.
- Jak się okazuje - niekoniecznie. Xizor ma twardy żywot i niełatwo go wykończyć, nawet detonatorem termicznym - mruknął Lando. - Na razie wygląda mi na to, że Gwiazda Śmierci jest doskonale chroniona i to nie tylko od zewnątrz, jak twierdzili nasi informatorzy, lecz również od wewnątrz. Zastosowano zupełnie nowy rodzaj pól ochronnych.
Luke przysunął sobie krzesło i usiadł, opierając łokcie na stole.
- Robota Xizora? - zapytał, częstując się kawałkiem suchara.
- Na to wygląda.
- Czy to znaczy, że możemy liczyć na poparcie Czarnego Słońca dla Imperatora? Czemu nie jestem zdziwiony?
- Jak widać, mamy nowy problem - Leia potarła czoło. - Mon próbuje wyciągnąć z naszych agentów jakieś dodatkowe informacje, ale zdaje się, że coś pokrzyżowało im plany. Po raz pierwszy naprawdę nie wiedzą, co jest grane. Dowiesz się jutro na naradzie sztabowej.
Luke pokręcił głową i zabrał z rąk Leii kartę danych. Przyjrzał się jej zawartości i w jego oczach pojawiło się lekkie zdziwienie
- Sprawdzałaś wszystkich naszych nowych pilotów?
- Tak. Mon mnie o to prosiła. Obawia się, że może do nas przeniknąć ktoś z Imperium... Nie zdziwiłabym się, niestety. Ale nie tym razem. Większość to byli więźniowie i zesłańcy. Bezpieczni. Nie kochają Imperium. Duża część nie ma rodzin ani bliskich... - głośno przełknęła ślinę. - Pochodzą z Alderaan. Co najmniej połowa.
Luke współczująco położył dłoń na jej ręce. Przez chwilę patrzyli sobie w oczy. Pierwszy odwrócił wzrok Luke. Gdybyż wiedziała, co jeszcze ją czeka... Brat jak brat, ale ojciec...
Poczuł, że nie zniesie już dłużej tej samotnej walki. Musi jej powiedzieć i to jak najszybciej. A potem niech się dzieje, co chce.
Odchrząknął.
- A Randall? - zapytał ostrożnie. Był tak zaintrygowany swoim sobowtórem, że miał nadzieję na bodaj najdrobniejszy strzęp informacji.
Leia zawahała się, niepewnie spojrzała na Hana.
- I tu się zaczyna problem - wymamrotała, jakby czując się winna, że w ogóle z nim rozmawiała. - Sprawdziłam...
- Nie ma kogoś takiego, Luke - wpadł jej w słowo Solo. - Sprawdziliśmy wszystkie możliwe źródła, dotarliśmy nawet do imperialnych rejestrów... Nic. On po prostu nie istnieje. I nigdy nie istniał.
- Wydaje się nieszkodliwy - zauważyła Leia. - Niestety, to chyba wszystko, co można powiedzieć na jego temat.
- Dlaczego nikt nie zapyta mnie? - odezwał się głos od drzwi.
Obejrzeli się wszyscy jednocześnie. Leia rozchyliła usta, żeby coś powiedzieć, ale tylko pokręciła głową i wzruszyła ramionami. Luke wstał, a za nim Han i Lando. Powoli odeszli od stolika, półkoliście okrążając Davida, który obserwował ich spokojnie.
Zrobił nawet krok do przodu. Teraz był otoczony: przed nim Luke z ręką na mieczu, za nim z lewej Han, a z prawej Lando, obaj gotowi do akcji.
- Nie musicie się obawiać - zaczął spokojnie, unosząc lekko otwarte dłonie. - Choć myślałem, że przynajmniej tu nikt nie pyta o pochodzenie. Sądziłem, że rebelianci potrafią uszanować cudze tajemnice. Pomyliłem się. Trudno.
- Kim jesteś? - zapytał Solo. - Dlaczego nie ma cię w rejestrach? W żadnych rejestrach?
- Nie mogę powiedzieć.
- Skąd przybywasz?
- Z Coruscant.
- To już wiemy - prychnął Calrissian. - A tak naprawdę?
|
|