Magazyn ESENSJA nr 5 (XVII)
maj 2002




poprzednia stronapowrót do indeksunastępna strona

Alexa
  [GW] :  Prawo robotyki

        ciąg dalszy z poprzedniej strony

Rozdział 3
Spotkanie.

     W tymczasowej bazie Rebeliantów na pokładzie krążownika "Alderaan" trwała rekrutacja pilotów do załóg myśliwców. Prześladowania Imperium skutecznie zdziesiątkowały liczną niegdyś flotę. Wielu dobrych pilotów poległo, maszyny były w rozsypce. Jeśli mieliby zniszczyć drugą Gwiazdę Śmierci, potrzeba im czegoś więcej, niż tych kilku dużych statków, które ofiarował im Hapes.
     Na razie mieli jednak dość mgliste pojęcie o jej lokalizacji, stopniu zaawansowania robót, jeszcze mniej wiedzieli o otaczających ją zabezpieczeniach. Nie należało się spodziewać, że dowiedzą się o nich w najbliższym terminie. Nie w tej sytuacji.
     Księżniczka Leia Organa podniosła zmęczony wzrok znad notesu i spojrzała po żałosnej zbieraninie, którą ktoś szumnie nazwał "kandydatami na pilotów". W zasadzie nie było o czym mówić, przy tym standardzie broni i na tych maszynach stanowili zwyczajne mięso armatnie, więc po co coś lepszego?
     Znużonym gestem wskazała chwacką grupę, która wyglądała, jakby się urwała z baru. Po dłuższej libacji.
     - Han, odstaw ich do Wedge'a, niech przynajmniej stworzy pozory wojskowej dyscypliny - mruknęła.
     Solo skinął głową i z łobuzerskim uśmiechem, który miał znaczyć "nie słuchajcie jej, ona bredzi" gestem zagonił przyszłych pilotów do bocznego wyjścia. Przez chwilę słychać było tylko przygnębiające szuranie butów po brudnej podłodze.
     - Trzydziestu! - rzucił przez ramię i mrużąc dodał - Plus trzech w korytarzu!
     - Jeszcze? - jęknęła księżniczka. - Po co mi aż tylu?
     - Nie pytaj... - wyszczerzył zęby Han i wypchnął za drzwi ostatniego ciurę z dostawy.
     Księżniczka z rezygnacją nacisnęła klawisz interkomu.
     - Daj ich, Mike - mruknęła z bólem w głosie.
     Nie podnosiła głowy, póki nie podeszli do samego stołu. Dopiero wtedy spojrzała. Nic nowego. Wypierdki banthy. Dwaj byli niscy i pospolici, trzeci...
     - Niech mnie... - mruknęła. Trzeci był przynajmniej przystojny. Zabójczo przystojny.
     - Będą kłopoty - zanuciła pod nosem i już znacznie głośniej zapytała: - Po coście tu przyszli? Mamy komplet. Nieważne. Nazwiska.
     Dwójka czarniawych kurdupli podała jakieś niewyobrażalne zlepki spółgłosek i pozwoliła się odprowadzić do Wedge'a. Trzeci czekał, aż Han z nimi skończy. Skrzyżował ramiona na piersi i uśmiechał się kątem ust.
     Był niezbyt wysoki, ale szczupły i zwinny, o jasnych, przyciętych na króciutkiego jeża włosach i wesołych niebieskich oczach. Kogoś jej przypominał...
     - Ty się nie nazywasz, czy masz zamiast nazwiska brzydkie słowo? - zapytała uprzejmie, kryjąc zniecierpliwienie i chęć zdzielenia go między oczy. - Nie mam całego dnia, wiesz?
     - Wiem. David Randall - powiedział tamten z rozpromienioną miną.
     - O, nic szczególnie świńskiego - udała zdziwienie. - Do eskadry?
     - Nie. Służby naziemne. Długo chorowałem, dopiero wyszedłem ze szpitala - wyjaśnił Randall spokojnie. - Nie jestem w dzikiej formie, choć ciężko nad tym pracowałem.
     Leia wzniosła oczy w górę. Czy jest skazana na te męki, czy to tylko przypadek?
     - To baza rebelii, nie sanatorium. Co ci było?
     - Uraz kręgosłupa. Leżałem sparaliżowany przez prawie trzy lata standardowe, aż wreszcie ktoś mądry skontaktował się z lepszym lekarzem. No i jestem.
     - Zdaje się, że ci się spieszy z powrotem - z trzaskiem odłożyła blok. - Nie potrzebujemy służb naziemnych. U nas wszyscy latają.
     - Cześć! - rozległo się od drzwi. - Kto lata?
     - Luke! - Leia zerwała się z miejsca i wybiegła zza stołu, żeby ucałować młodego Jedi. - Nareszcie! Czy coś się stało?
     Zdziwiła się, bo Luke, zamiast uściskać ją serdecznie, znieruchomiał jak słup soli.
     - Spytaj innym razem - wymamrotał, nie odrywając wzroku od Davida Randalla.
     Teraz i Leia osłupiała, zamrugała oczami, próbując zetrzeć z powiek to dziwaczne złudzenie. Jeszcze przed chwilą nie było tego widać... Nie tak!
     Randall też stał jak wryty. Nic dziwnego, zważywszy, że Luke Skywalker w stroju Jedi wyglądał imponująco, dostojnie i... prawie jak jego własne, lustrzane odbicie. Jedyną różnicą było to, że jasne włosy Luke'a, porządnie uczesane, gładko przylegały do głowy, podczas, gdy jeżyk Davida miał tendencję do sterczenia na wszystkie strony.
     David także ubrany był na czarno, ale w zwykłe miejskie ubranie, według nie całkiem świeżej mody panującej na Coruscant.
     - Jesteś pewien, że nazywasz się Randall? - zapytała drżącym głosem Leia.
     - Na razie tak - odparł równie niepewnie David. - Ale wkrótce chyba zwątpię...
     Napięte milczenie przerwało wejście Solo, który taszczył naręcze kabli. Widocznie po drodze wstąpił do magazynu.
     - Gdzie Chewie? - rzucił Han z lekką zadyszką i spojrzał niepewnie na Leię, potem na Luke'a i wreszcie na Davida. Przechylił głowę.
     - Widzę, że znalazłeś brata, Luke - uśmiechnął się. - Brata-bliźniaka.
     - On nie jest moim bratem... - pobladłymi wargami wyszeptał Luke. - Nigdy nie miałem brata...
     - Ja też nie - David wydawał się znacznie mniej zszokowany, ale bardziej wzruszony. - Nieba, ty naprawdę jesteś Luke Skywalker?
     - Nie dajmy się zwariować - trzeźwo odparła Leia. - Istnieje pewne podobieństwo, ale bez przesady. Skąd jesteś, Dave?
     - Z Coruscant - młody mężczyzna nie spuszczał oka z Luke'a. - Przyjmiecie mnie? Mówiłaś, że nie macie miejsc w naziemnej.
     Leia potrząsnęła głową.
     - Ja - nie, ale Luke na pewno coś dla ciebie znajdzie. Mam rację, Luke?
     Jedi zawahał się i bezradnie spojrzał na obecnych.
     - Tak... chyba. Znasz się na mechanice? Nie mogę ciągle Hanowi zabierać Chewiego, a te cholerne balie sypią się jedna po drugiej. Nie mogę ryzykować życia ludzi, za nim jeszcze wylecą z doku.
     Dave zmrużył oczy.
     - Pewnie. Kiedyś podobno byłem mistrzem w te klocki - z rozbrajającym uśmiechem rozłożył ręce. - Przepraszam, że nie nadaję się do latania, ale jeszcze mam problemy ze sterownością własnych kończyn.
     - Nie ma sprawy - Luke podbródkiem wskazał mu inne wyjście. - Hangary są tam.
     Dave ruszył w tym kierunku. Luke spojrzał na przyjaciół i poszedł w ślad za nim. Wyraźnie pociągał go ten chłopak.
     Wyszli na wąski, ciemnawy korytarz. Dave wydawał się zadowolony, że są sami.
     - Miło mi cię poznać - zaczął.
     Luke'owi chyba nie bardzo chciało się ciągnąć tę rozmowę, bo tylko uśmiechnął się krzywo. Szli przez chwilę w milczeniu. David ledwie nadążał za szybko idącym Jedi. Pomimo ćwiczeń, kondycję miał gorszą niż złą.
     - Hej, Luke! - zawołał wreszcie, kiedy został o parę metrów w tyle, a przed oczami zatańczyły mu ciemne plamki.
     Jedi obejrzał się i natychmiast przystanął. Z troską zmarszczył brwi i jednym susem znalazł się przy nim.
     - Przepraszam - wyszeptał. - Nie przypuszczałem...
     - Że jest ze mną... aż tak źle? - wydyszał Dave, przyciskając dłonią serce. - Ja też nie...
     Oparł się plecami o ścianę i przymknął oczy. Oddech powoli mu się wyrównywał.
     - Rzeczywiście, może za wcześnie... - wymamrotał, kiedy już mógł mówić. Otarł czoło z kropelek potu. - Do licha, co oni ze mną zrobili...
     Luke z troską pokręcił głową.
     - Powinieneś jeszcze leżeć. Jak dawno wstałeś?
     - Tydzień temu... albo coś koło tego, nie liczyłem - David niedbale machnął ręką. - Już dobrze. Możemy iść dalej.
     Ruszyli dalej, ale w znacznie zwolnionym tempie i Luke już nie pędził do przodu. Co więcej, co chwila oglądał się na towarzysza, a raz nawet spróbował wybadać, czy chłopak nie jest zbyt zmęczony, wnikając Mocą w jego umysł.
     Ku swemu wielkiemu zdumieniu, napotkał silną, choć prawdopodobnie naturalną barierę. Wycofał się natychmiast, zastanawiając się, czy Randall może być Jedi. Gdyby tak było, należałoby sądzić, że Anakin Skywalker, obok wielu innych wad, miał jeszcze jedną: nie był zbyt wierny ukochanej małżonce. Luke właśnie odnalazł siostrę i martwił się, że przez więź rodzinną stała się jeszcze bardziej zagrożona. Wolałby nie wystawiać na niebezpieczeństwo kolejnych członków swej rodziny.
     Randall tymczasem obserwował go kątem oka.
     - Miła ta pani komendant - zauważył wreszcie po dłuższej chwili. - Wolna?
     - Nie, zajęta - burknął Luke. - Nie widziałeś?
     - Nie - zaśmiał się tamten. - O kim mówisz? O tym... Solo?
     Luke przystanął i bacznie przyjrzał się tamtemu.
     - Doskonale nas znasz... Randall - zauważył. - Prawie... jakbyś nas już wcześniej poznał.
     David wzruszył ramionami i obdarzył go niewinnym spojrzeniem, które Luke doskonale znał z lustra.
     - A kto was nie zna? - uśmiechnął się. - Kiedy leżałem przykuty do łóżka, albo spacerowałem w moim egzoszkielecie, nie miałem nic lepszego do roboty, tylko gapić się w holo i podziwiać wasze wyczyny. Co prawda na listach gończych wyglądacie gorzej, niż w naturze... No, ale jesteście rozpoznawalni. Zwłaszcza księżniczka.
     Uśmiechnął się znowu, całkiem nie zrażony paskudnym humorem Luke'a
     - Wiesz, co... Myślisz, że zwróciłaby na mnie uwagę? - zapytał.
     - Myślę, że już zwróciła - odparł Luke. - Ale daj sobie spokój. Han to Han, ale Chewiego lepiej nie denerwować. Poza tym jej... brat chyba nie chciałby, żebyś zaczął się do niej przystawiać w pierwszym dniu.
     - Brat? Ona ma brata? Chciałbym z nim pogadać - zadziornie odparł David.
     Luke zatrzymał się, schylił lekko i wsparł dłonie na udach. Naprężył mięśnie, po czym rozluźnił się, wyprostował i uśmiechnął.
     - Proszę.
     - Co: proszę?
     - Mów, co masz do powiedzenia na temat Leii.
     - Chciałem... - Dave otworzył usta i to nawet dość szeroko. Podniósł jeden palec i wycelował nim w pierś Luke'a. - Ty? Ty jesteś jej bratem? Prawdziwym?
     - Ja. Nie jest to dla niej zbyt bezpieczne, ale to nie moja wina. Taka jest prawda.
     Rozłożył ręce w geście, który miał sugerować bezradność, ale w jego wykonaniu - Randall zauważył to nie bez złośliwej satysfakcji - wyglądał raczej jak błogosławieństwo.
     - Jeśli Vader nas dopadnie, będzie po obojgu Skywalkerach za jednym zamachem.
     - Nie dopadnie... - wymamrotał Dave i zrównał krok z Luke'iem.
     - Co? - Jedi obejrzał się na niego ze zdziwieniem. - Dlaczego tak sądzisz?
     Dave spuścił głowę.
     - Nie było cię, kiedy mówiłem, że przez parę lat leżałem sparaliżowany, zanim nie uratował mnie dobry lekarz. A właściwie lekarka. Nie dobra - najlepsza. Asystentka osobistego lekarza Dartha Vadera i Imperatora Palpatine'a.
     - Jakim cudem...? - Luke wyczuwał, że tamten mówi prawdę i tym mniej rozumiał, co się dzieje.
     Dave wzruszył ramionami.
     - Fuks. Miałem szczęście. Znajoma znajomego znajomego. Piękna... - dodał z rozmarzeniem. - Nie, wybacz, Luke. Najpiękniejsza. Twoja siostra jest śliczna, ale Megan...
     Włożył w te słowa całą radość, całe szczęście, jakie odczuwał. Dwoje dzieci! Dwoje cudownych, wspaniałych dzieci, każde jedyne w swoim rodzaju. Nie tylko syn, ale i córka... Przymknął na chwilę oczy. I pomyśleć, że dziesięć dni temu żegnał się z życiem jako żałosny, rozpadający się, gnijący strzęp człowieka. Spojrzał na Luke'a, na młodzieńczą twarz, w tej chwili skupioną i lekko rozbawioną jego zaskoczeniem. Zupełnie inny, niż ten skurczony strachem i bólem młodzik na Bespin.
     Przez chwilę przyglądali się sobie. Dave ze wzruszeniem, Luke w zadumie.
     - Kwestia gustu - wzruszył ramionami Jedi. - Dopóki nie wiedziałem, że jest moją siostrą, też się w niej podkochiwałem. Byłbym wybił zęby Hanowi, dla ścisłości... Bo wiesz, wyrastaliśmy oddzielnie. Ona gdzie indziej, ja gdzie indziej... A właściwie, dlaczego ja ci to opowiadam?
     Dave skrzywił się lekko.
     - Widocznie leży ci to na sercu. A wracając do Vadera... Nie sądzę, żeby był dla nas wielkim zagrożeniem. Ten stary robot psuje się z dnia na dzień.
     "Mówisz o moim ojcu, gnojku" z niechęcią pomyślał Luke i coś, niby żal, ścisnęło go za serce.

ciąg dalszy na następnej stronie

poprzednia stronapowrót do indeksunastępna strona

28
powrót do początku
 
Magazyn ESENSJAhttp://www.esensja.pl
redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.