6
W tym jeszcze czasie Imperator lubował się w zbytku. Jego otoczenie pełne było przepychu, piękna i nasyconych kolorów. Przypominało do złudzenia bajeczną oprawę dworu królewskiego na rodzinnej planecie Palpatine'a. Brakowało tylko tej beztroskiej radości.
Z gabinetu kanclerza wyszedł właśnie szef służb specjalnych, skośnooki Mekti al'Kanda, jeden z nielicznych ludzi, którzy wiedzieli, co w ciągu najbliższych tygodni stanie się na Coruscancie. Palpatine stał przy oknie i patrzył na zapadający powoli zmrok. Jego wydłużający się cień padał na obitą czerwonym materiałem ścianę.
Wszystko było już gotowe, zaplanowane w najdrobniejszych szczegółach wiele, wiele lat temu. Poprzednim razem miał taką szansę, kiedy Republika skompromitowała się, nie umiejąc nieść pomocy małej planetce zaatakowanej przez bandę chciwych idiotów. Dzisiaj ludzie byli jeszcze bardziej niezadowoleni, a pozycja Imperatora znacznie pewniejsza. Najwyższa pora, żeby pozbyć się najbardziej niebezpiecznych wrogów. I to cudzymi rękami.
Teraz musi tylko wyjechać, podając jakiś mniej lub bardziej wiarygodny powód. I czekać. A w tym czasie sprawdzić, czy jego uczeń miał rację, mówiąc, że jest ktoś jeszcze, na tyle zdolny i niezrównoważony, żeby można go było szkolić. Pozbędzie się też wreszcie Qui-Gon Jinna, którego nazwisko zapamiętał sobie dobrze z czasów blokady Naboo i którego na pewno nie chciał widzieć wśród żywych, kiedy władza imperatorska w Galaktyce będzie władzą absolutną.
Za oknem była już noc. Palpatine dopił pachnące ziołami wino i wyszedł. Gwardzistów odesłał.
- Dzisiaj wieczorem macie wolne.
Uśmiechnęli się pod nosem. Widocznie tym razem kochanka kanclerza była tak wysoko postawioną osobą, że romans należało utrzymać w tajemnicy.
Lot zajął Palpatinowi prawie dwie godziny. W końcu wylądował w jednej z niskich, gorszych dzielnic. Wstając zza sterów, nałożył czarny płaszcz. Czekający na niego uczniowie schylili się w ukłonie.
***
- Pani sąsiadko! Pani Dereniowa!
- Już, już idę, kochaniutka, tylko furtkę zamknę. Rambo, do budy!
- Pani Dereniowa, widziała pani tych miastowych, co to im Marcinowa pół chałupy wynajęła?
- Widzieć nie widziałam, ino słyszałam. Bronka od Pawlaków mi opowiadała. A pani co wie?
- Jakżeby nie. Na własne oczy ich widziałam, bo jak przyjechali, to akurat Marcinowej jajka niesłam. Starszy taki chłop, ale z długimi włosami jak małolat, tfu. Drugi dosyć młody i dwie dziewuchy... nie, trzy. Poubierani jakoś dziwnie, ale grzeczni, aż miło popatrzeć. Tego starszego to z takim szacunkiem traktują, jak jakiego księdza.
- No i co, i co?
- A co by miało być. Troje zostało u Marcinowej, a te dwie najmłodsze wróciły do miasta. Jedna dziewuszka została, ta z ciemnymi włosami.
- Bronka mówiła, że podobno ona przed mężem ucieka, bo wyszła za jakiegoś z mafii i on jej tera wszędzie szuka. To prawda, pani kochana?
- Z mafii nie z mafii, ale coś musi być, bo cięgiem smutna chodzi, a jak ją spytać, czemu tu przyjechała, to zara płacze. Szkoda biduli, ładna taka, jak laleczka...
- Takie to nigdy szczęścia w życiu nie mają, pani kochana.
- Święte słowa, pani Dereniowa.
***
Na dachu hotelu warszawskiego "Forum" wylądował dziwaczny w kształcie helikopter. Wysiadł z niego dostojny gość i jego sześcioosobowa ochrona w kurtkach długich prawie do kolan.
- Witam, ekscelencjo - giął się w ukłonach dyrektor hotelu. - Proszę tędy. Jak podróż?
Elegancki, siwowłosy ambasador uśmiechnął się czarująco.
- Dziękuję, świetnie. Z przyjemnością zwiedzę ten ciekawy kraj.
Gdy drzwi pokoju zamknęły się za szefem hotelu, dyplomata wyjął z kieszeni komunikator.
- Vader, jesteś już?
- Tak, panie.
- Maul?
- Tak, mistrzu.
- Nic nie róbcie. Czekajcie. Jeżeli moje przeczucia były słuszne, niedługo dowiemy się paru rzeczy.
Gwardzista ostrożnie rozstawił na stoliku holokamerę.
- Komandorze Ozzel?
- Jestem, ekscelencjo. Desant przeprowadzony bez zakłóceń.
- To dobrze. Zwierzchnictwo nad jednostką specjalną przejmie od jutra Lord Vader.
- Oficjalnie? - Ozzel nie zdołał ukryć zdziwienia.
- Oczywiście, że nie. Skąd taki pomysł, komandorze - niebieskie światło kamery zgasło.
Palpatine podszedł do okna. W dole mrugały neony. Coraz silniej czuł czyjąś obecność. Kilku osób.
***
W miejsce barwnych plam na ekranie pojawiło się zbliżenie kobiecej twarzy. Miała ceremonialny makijaż i spięte złotym diademem włosy. Asystentka tylko rzuciła okiem na monitor.
- Pani senator, mamy przekaz z Naboo.
Mon Mothma skinęła ręką na znak, że chce zostać sama.
- Słucham, Wasza Wysokość?
- Pani senator, nasza od wieków demokratyczna planeta nie tylko znalazła się pod tyrańską władzą samozwańca, ale też straciła swoją reprezentację w Senacie. Dlatego rozmawiam z panią.
Mon Mothma okazała znacznie więcej zdziwienia niż naprawdę czuła.
- Co Wasza Wysokość przez to rozumie? Mam przedstawiać sprawy Naboo w Senacie? Przecież to wejście w kompetencje kanclerza.
- Już za późno na Senat.
- Nie rozumiem.
Rozumiała doskonale.
- Naboo jest planetą pokojowo nastawioną. Ogłosiliśmy neutralność, podobnie jak Alderaan.
- No właśnie... - Mon Mothma badała grunt.
- Możemy dostarczyć środki, które pomogą strzec pokoju i prawa w Galaktyce.
- Konkretnie?
- Ludzi, surowce, sprzęt.
- Przeszkolicie pilotów?
- Nie. Jesteśmy neutralną planetą - twarz Amidali nie wyrażała niczego.
- Czy Wasza Wysokość zdaje sobie sprawę z ryzyka?
- Podejmowałam już większe ryzyko, pani senator.
Monitor zgasł, a Mon Mothma kazała się natychmiast zawieźć do apartamentu Baila Organy.
Nikt nie sprawdził, skąd naprawdę był ten przekaz.
- Nie możemy tak ryzykować - stwierdził Obi-Wan wstając od aparatury. - Następna transmisja pójdzie na Naboo i dopiero stamtąd na Coruscant. Zachowujemy się jak dzieci, które bawią się w wojnę.
- Bawić to ja się bawiłam dziesięć lat temu - drżący głos Amidali w ogóle nie przypominał tego, którym rozmawiała z Mon Mothmą. - Teraz muszę odpokutować za to votum nieufności.
- Bez przesady, Wasza Wysokość - Qui-Gon mówił do niej ciepło jak do dziecka. - Palpatine i tak zostałby wybrany.
- Chyba masz rację, mistrzu - westchnęła.
***
Nessie otworzyła drzwi wagonu jeszcze zanim pociąg się zatrzymał. Zeskoczyła na peron, po którym kładły się skośne, poranne cienie i pomachała z daleka ręką do Cranberry, opartej ramieniem o witrynę kiosku. Piaskową tunikę było widać z daleka. Ich spojrzenia spotkały się - Cran wyprostowała się wyzywająco, jakby spodziewała się, że zaraz usłyszy wymówki: "I to ma być kamuflaż?!". Nessie uśmiechnęła się i niedbale odrzuciła połę burej peleryny, spod której błysnął miecz świetlny i jasny materiał tuniki.
Popatrzyły na siebie i roześmiały się. Żadne słowa nie były potrzebne. Odwróciły się i ramię w ramię ruszyły w stronę wyjścia z dworca.
Szły w słońcu wąskimi uliczkami osiedla, pod nogami szeleściły im pierwsze jesienne liście. Było cicho, wyglądało na to, że mimo ładnej pogody wszyscy mieszkańcy siedzą w domach przed telewizorami.
Przed sklepikiem paru nieogolonych facetów pociągało piwko.
- O, jakie ładne dziewczyny - zachrypiał jeden, uśmiechając się połamanymi zębami. - Chodźcie do nas, co?
Cranberry zmrużyła oczy.
- Alkohol szkodzi zdrowiu - syknęła. Butelka wyleciała mężczyźnie z ręki i trzasnęła o chodnik, rozpryskując się w drobny mak.
Nessie zdumiała się gwałtownością jej reakcji. Nie wytrąceniem butelki, bo sama czasem miała ochotę zrobić coś takiego, ale złością i agresją, którą wyczuła w głosie Cran. Postanowiła jednak zmilczeć; w końcu nie była jej mistrzem i udzielanie pouczeń mogło tylko pogorszyć sytuację. Ostatecznie nic wielkiego się nie stało. Zmiana środowiska każdego może wyprowadzić z równowagi.
Na pewno wkrótce jej to przejdzie. Na pewno.
***
Recepcjonistka w hotelu "Forum" odsunęła się od narzeczonego, z którym rozmawiała pochylona nad kontuarem. Przez hall przeszedł mężczyzna w szmaragdowej, staroświeckiej kurtce. Rzucony przez niego klucz wylądował tuż koło dłoni recepcjonistki, choć ambasador nie patrzył w jej stronę.
- Z jakiego on właściwie jest kraju?
- Nie mam pojęcia, szef nie mówił.
***
Za oknami wieży płonęło wschodzące, wielkie słońce Coruscantu. Kolejna noc spędzona na dyskusjach, z których nic nie wynikło. Yoda oparł czoło na dłoniach. Wyglądał, jakby miał za chwilę zasnąć, ale wszyscy odebrali to jako dowód zniecierpliwienia. Słusznie zresztą.
- Dobrze więc. Podsumujmy. Imperator wyjechał "skontrolować sytuację w Terytoriach Zewnętrznych". Uważamy to za dziwne, ale właściwie nie wiemy czemu.
- Powiedziane trafnie, mistrzu Adi.
Młoda kobieta uśmiechnęła się do Yody z wdzięcznością.
- Czas spać iść. Więcej nic nie zrobimy, niż to co ustalone. Wysłać kogoś, niech patrzy. Dalsze decyzje później zapadną.
- Mogę pojechać - odezwał się męski głos z przeciwnej strony kręgu.
- Sensu to nie ma - Yoda był już naprawdę zły, ale tak jak człowiek gniewa się na swoje niezbyt pojętne dzieci. - Cała Rada śledzona jest. Niech ktoś młody leci. Nie mistrz nawet, ktoś, kto uwagi do tej pory nie zwrócił.
- Młody i godny zaufania?
- Tak. Zarriko Tan niech natychmiast wyruszy. Teraz do domu idziemy.
Yoda zeskoczył z fotela zadziwiająco zwinnie. Ruszył do drzwi, kręcąc głową i mrucząc coś pod nosem. Pozostali członkowie Rady też podnosili się ze swoich miejsc, nieco oszołomieni zachowaniem starego mistrza. Ale było logiczne, temu nie dało się zaprzeczyć.
Białe promienie słońca wpadały skosem do sali.
|
|