Magazyn ESENSJA nr 5 (XVII)
maj 2002




poprzednia stronapowrót do indeksunastępna strona

Sławomir Mrugowski
  Za cenę najwyższą...

        Autor pisze o sobie:
Autor - nie mylić z Pisarz - to typowa zodiakalna Waga (niesystematyczna, leniwa, etc.). Zauroczenie wczesnym średniowieczem i magią polskich krajobrazów to efekt najpierw lektury Bunscha i Kraszewskiego, dzieł romantyków z "Balladyną" Słowackiego na czele, potem podróży po kraju (Gopło ma pod samym nosem). Pomysł na cykl opowiadań o wojowniku Strzygoni (drugie w cyklu - "Krew z krwi" - NF 10/2001) pojawił w głównej mierze na bazie tego zauroczenia, ale też w zwiazku z rozczarowaniem lekturą dzieł "mistrza polskiej fantasy" (choć przed sukcesem komercyjnym chylić trza głowę), a także z właściwej autorowi pychy i zarozumialstwa. "Za cenę najwyższą" jest czwartym epizodem. By zadość uczynić statystykom część pierwsza i trzecia jest wciąż "na warsztacie"...

     I
     
     Po święcie Jaryły ustały deszcze i z nieba spłynął żar. W borze wiał ciepły wiatr. Nagrzane, wilgotne powietrze pachniało ziołami i żywicą. Długie, kreśniowe dni tętniły życiem, brzmiały dźwiękami godów. Wiosna dojrzała w bogactwie barw i kształtów.
     Rankiem niebo zapłonęło ognistą łuną. W lesie wiły się jeszcze mgły, ale wiatr rozgarniał tuman. Wydobywał z mlecznej zasłony obsypane świeżym listowiem leszczyny, przejrzyste kępy jasnych brzóz, splątane konary świerków i modrzewi. Pośród zielonej runi poszycia wiła się cienka nitka traktu.
     Droga wyłaniała się z lasu wśród jarzębin, lebiody i czarnego bzu. Prowadziła w dół, ku rzece. Z krzaków rosnących na skraju boru dobiegało głośne ćwierkanie.
     Stado wróbli zerwało się nagle. Zadudniła ziemia. Rozległ się plusk rozchlapywanych kałuż i parskanie koni. Krzyki poganiających odbiły się echem wśród drzew.
     Zza krzewów galopem wyjechała dwójka konnych. Przed jeźdźcami teren opadał. Wstrzymali horze na skraju skarpy. Konie z rżeniem zaparły się w ziemię. Rozgrzebały kopytami ściółkę. Boki wierzchów parowały.
     Starszy z mężczyzn zsunął się z grzbietu karej klaczy. Poprawił niedźwiedzie futro okrywające plecy i rozsznurował kubrak. Szeroka pierś zmoczona była od potu. Przy boku zwieszał się miecz w pochwie obciągniętej żmijową skórą.
     Podszedł nad brzeg urwiska. W dole rozciągała się podmokła łozina. Sięgała aż do rzeki. Na surowej twarzy wojownika zagrały mięśnie. Był niespokojny.
     - Grząsko... - spojrzał na chłopaka siedzącego na srokatym wierzchu.
     Od ust młokosa unosiły się strzępki pary. Niedorostek drgnął. Odgarnął jasne włosy na kubrak z wilczych skór.
     - Potopić się, czy wpaść w łapy radymirowym... Wszystko lepsze od chłopskiej pomsty - jego głos łamał się. Z głębi boru odezwały się krzyki.
     - Chłopy za Noteć nie pójdą. Boją się wodników i topielic na bagnach... - Starszy otarł rosę z wąsów pod orlim nosem. - ...A choćby i poszli... - w jego oczach błysnęły ogniki szaleństwa. Odruchowo sprawdził, jak miecz suwa się w jaszczurze. Podszedł do karej. Klacz zniżyła łeb i wyciągnęła szyję. Mężczyzna pogładził ją po chrapach.
     - Każdy się boi, Wirgo. Każdy, kto tylko ma krztę wyobraźni.
     Chłopak opuścił głowę.
     - Widziałem konających na palu. Sterczeli tak całymi dniami... I zdychali opluci, bez stóp obżartych przez psy...
     - Ja też czuję strach, ale ponad wszystko, do cholery, chcę przeżyć - starszy prychnął gniewnie. Odrzucił na plecy kasztanowe włosy z wplecionymi paciorkami. Z wymachu nogi wskoczył w siodło.
     - Nienawidzą nas... Nienawidzą wszystkiego, co nie pasuje do ich świata, ale taka jest cena... - wychrypiał. Chwycił cugle i spiął konia. - ...Cena za wolność. Najwyższa cena, arkończyku.
     - Cena za gonitwę bez celu, Strzygonia... - wyszeptał pod nosem chłopak.
     Ruszyli w dół piaszczystego zbocza. Zza pleców dochodziły już wyraźne wrzaski nagonki.
     
     *
     
     Po majowych ulewach rzeka rozlała się szeroko. Zatopiła część lasu. Pośród olszyn błyskały słoneczne refleksy odbite od tafli. Tam gdzie światło przedarło się przez korony, spływało kaskadami i grzało przyjemnie. Nad traktem drzewa tworzyły zielone sklepienie. W ich koronach śpiewały ptaki.
     Mężczyźni ubłoceni byli po brzuchy. Za nimi zostało nadrzeczne bagnisko. Zmęczeni, jechali wolno. Zasadzkę dostrzegli z daleka.
     Czekali na nich na rozstajach. Trzech zwalistych drągali grało w kości. Kłócili się głośno. Ich niewysokie, krępe konie pasły się opodal. Przy osiłkach wyglądały niczym wyrośnięte psy.
     Czwarty, niewysoki chudzielec o zapadłej klatce, kimał siedząc na siwej chabecie. Obudzony odrzucił połę długiego płaszcza. Podniósł małą głowę wygoloną nad uszami. Jego twarz przecięta była źle zrośniętą blizną. Kiedy dostrzegł wojownika na karej klaczy, uśmiechnął się sztucznie.
     Strzygonia wstrzymał horza niedaleko chudzielca i jego ludzi.
     - Więc jednak... - szramiasty wsparł się na łęku zdobionym srebrnymi guzami. Wąskie barki zwęziły się jeszcze bardziej. Bufiaste ramiona kaftana opadły w okolice łokci. W fałdach znikł medalion ze znakiem ognia. - Wczoraj miałem sen, a dziś nieuchwytny Strzygonia w moich rękach. Radość widzieć, ale jak mówią - nosił strzyg razy kilka... - jego cienki głos lekko drżał. Uniósł brwi.
     - Dobrze sprawili się kmiecie. Pognali cię jak prosię na rzeź. Jesteś ścigany, za krwawe rozboje i gwałty skazany na pal... Tyle szumu, aż bierze zazdrość. Obrosłeś legendą, najemniku. Żal, że tak się to skończy. Ciekawość, czy bardzo ci będzie do twarzy z drągiem w rzyci - chudzielec zarechotał nerwowo. Szybko spoważniał. - Za twoją głowę vlad Radymir daje majątek. Od zeszłej jesieni odbierasz mi sławę, ale szczęście dziś sprzyja mnie!
     - Szczęście nie ma tu nic do rzeczy, Słowik - mruknął Strzygonia. Czuł jak krew żywiej zaczyna krążyć w żyłach. Słyszał jej szum. Przez ramię przebiegł dreszcz. Rozkoszował się tym. - A o swoją sławę możesz być spokojny. Sprzedałeś się tak tanio. Zawsze byłeś kanalią, a teraz nie warto na ciebie splunąć.
     - No, no... - szramiasty zasapał się. Spurpurowiał. Krew nabiegła mu do twarzy i prawie trysnęła dziobami po ospie. - Działam w majestacie... - zachłysnął się - ...Ja, kurwa, jestem prawem! - zapiszczał.
     - Jesteś słaby - wycedził kasztanowłosy.
     - Dość tego! Czas ci umierać, Strzygu... - Słowik zeskoczył z konia. Błoto chlapnęło spod chodaków zakończonych szykownymi czubami. Splamiło bufiaste zielonkawe hajdawery. Zadzwoniły stalowe guzy rapciów. Na nich przy kolanach zawisła sablja zakrzywiona niczym kosa.
     - Momot, Gołot - krzyknął na swoich. - Wania!
     Trzech drabów bez pośpiechu wyszło spomiędzy drzew. Strzygonia potrząsnął głową. Dwaj rudowłosi podobni byli do siebie jak krople wody. Ich chabrowe oczy nie pasowały do wrednych pysków. Trzeci, ze złamanym nosem przyklejonym do policzka, splunął w ręce i zdjął z pleców miecz sięgający mu do piersi.
     - Złaź - pisnął wściekle Słowik.
     - Poniechaj - mruknął kasztanowłosy. - Wiele zyskasz... Całe życie.
     - Złaź mówię! - Chudzielec wrzał.
     Strzygonia spojrzał z ukosa. - To twoje życie - zeskoczył z kulbaki. Pogładził klacz po chrapach. - Co dalej?
     - No... - Jeden z bliźniaków siorbnął i podrapał się po łbie. - Jak zwyczajnie... - jego twarzą szarpał nerwowy tik.
     - Brać go, kurwa! - krzyknął Słowik. Złość mieszała mu zmysły.
     Pierwszy natarł ten ze złamanym nosem. Strzygonia klepnął horza. Stanął napastnikowi na drodze. Uchylił się w ostatniej chwili. Miecz Wani zaświstał koło ucha, rozrąbał spróchniały pień za plecami najemnika. Strzygonia uderzył pod żuchwę. W błoto spadła głowa osiłka odłączona od reszty krótkim cięciem. Bliźniacy spojrzeli na siebie.
     - Zabił Waniuchę! - z niedowierzaniem jęknął rudzielec z tikiem. Słowik pobladł.
     - Podwajam stawkę! Podwajam... - wrzasnął.
     Momot westchnął. Skinął na brata.
     Zaszli Strzygonię z dwóch stron. Uderzyli jednocześnie, prostacko i wolno. Kasztanowłosy sparował bez trudu, odkręcił się. Mógł ciąć w potylicę, ale nie chciał ich zabijać. Po chwili Gołot wypluwał zęby oparty o drzewo. Momot wił się ze złamaną piszczelą.
     - No, Słowik, masz pecha... - Strzygonia ruszył w stronę szramiastego. - Czuć tu Kostuchą, ale to ci się chyba nie wyśniło. Żal, że tak się to skończy, bo chętnie bym zobaczył, czy do twarzy ci z palem w dupie... - stanął przed chudzielcem na długość miecza. - ...I pieprzone szczęście nie ma do tego nic!
     - Nuże... - watażka zrzucił płaszcz w błoto i sięgnął po sablję. Na czoło wystąpił mu pot. Zakręcił młyńca i przyjął postawę na ugiętych nogach. Oparł płaz o ramię wolnej ręki. Zatańczył w przyklęku i ciął jadowicie na podbrzusze.
     Strzygonia z trudem odbił zastawą. Uderzył pod pachę. Miecz musnął odzienie Słowika. Ześlizgnął się po medalionie. Kasztanowłosy cofnął się i ugiął kolana. Prawie upadł potykając się o trupa Wani. Zachwianie uratowało mu życie. Sablja szramiastego przecięła powietrze o cal od gardła. Chudzielec spojrzał na miecz tkwiący w jego piersi. Z wyrazem zdziwienia spłynął w błoto.
     - Niespecjalnie się narobiłeś - westchnął najemnik. Z wyrzutem spojrzał na Wirgo. Arkończyk pociągnął nosem.
     Kasztanowłosy przygniótł nogą ścierwo Słowika i wyszarpnął miecz. Chwycił trupa za włosy i dociągnął do pniaka leżącego przy drodze. Chłopak spojrzał z odrazą.
     - Zarabiam na pieprzone życie - mruknął wojownik wyprzedzając pytanie i odrąbał Słowikowi głowę. Poniósł ją do konia. Ten parsknął i odwrócił łeb. Strzygonia wyjął z juków parciany wór i wrzucił krwawy czerep. Pakunek przywiązał do innych.
     
     II
     
     Zabłocone koziegłowskie uliczki pustoszały po targu. Ostatni kupcy ładowali wozy. Dzieciaki biegały z piskiem. Kradły, co się jeszcze dało. We wsi trzaskały zamykane okiennice. Od karczmy dobiegał huk.
     Dźwięki bębnów, piszczałek i gęśli splatały się z przekleństwami. Pod zamtuzem klął pijany drwal. Dyszlem walił kowala po łbie. Stajenni biegali jak poparzeni. Unikali fruwającego drąga i hałastry bez grosza.
     Przed furtę stodoły zajechali dwaj konni. Jeden na plecy narzucone miał niedźwiedzie futro. Jego kasztanowe włosy z nanizanymi paciorkami zasłaniały twarz o ostrych rysach i orlim nosie. Wiechcie pozlepianych wąsów opadały na brodę zarośniętą szczeciną.
     Drugi nosił szubę z wilczych skór sięgającą ud. Kubrak ściągnięty był grubym pasem ze srebrnymi guzami.
     - Ile za oporządzenie? - starszy zeskoczył z kulbaki. Chwycił sługę za giezło.
     - Oj... puśćcie pane... Ociec skórę złoją!
     - Zajmiesz się końmi, wyczyścisz i obroku dasz.
     - Aleć...
     - Zamilcz! - podciągnął chłopaka w górę. Spojrzeli sobie w oczy. Dzieciak zamarł na widok szpetnej gęby nieznajomego.
     - Zrobię co chcecie, tylko puśćcie... - wybąkał.
     Mężczyzna postawił pachołka. Rzucił mieszek. - Starczy?
     Stajenny chwycił w locie. Wyjął spory bursztyn.
     - Starczy pane, oj starczy. Nie spuszczę koni z oka i do najlepszej zagrody dam.
     - Wiem - nieznajomy i jego towarzysz szli już w stronę karczmy. Przystanęli przed samymi wrotami.
     Na dębowych drzwiach przybita była deska z niedbale nagryzmoloną zębatą bestią i upiorem upaćkanym wapnem. Pod postaciami wyskrobano coś na kształt góry złota. Żółcie z kłączy kosaćca mocno już wypłowiały.
     - To niby o nas?! - młodzik w wilczej szubie napluł na deskę.
     - Myślisz, że poznają? - parsknął starszy i pchnął wierzeje. Weszli do oberży.
     Huk i smród uderzyły równocześnie. W środku muzyka zagłuszała rozmowy. Mówiący przekrzykiwali muzykę. Piersiaste karczmarki nosiły trunki trzymając kufle nad głowami. Przepychały się z wrzaskiem. Podpici goście pchali łapy do wdzięków. W zaduchu łatwo było zemdleć, jeszcze łatwiej znaleźć zaczepkę.
     Mężczyźni przedarli się do najbliższego stołu. Jeden z siedzących spłynął pod ławę. Zrobiło się miejsce.
     Przed ich oczami pojawiły się piersi z trudem przytrzymywane przez gorset, nalana twarz dziewki i na końcu garnce obciekające pianą. Kasztanowłosy wsadził sztukę srebra między cycki. Pucołowata twarz schyliła się do jego ucha.
     - Przyjdę tu jeszcze... - usłyszał.
     - Przyjdź - szepnął nie odrywając wzroku od dekoltu. Kiedy dziewka zamiatając spódnicą zniknęła w tłumie, spojrzał na tańczących.
     Pośrodku sali fruwały kolorowe wstążki. Ponad głowami wirowały chustki i warkocze. Pisk podrzucanych panien wplatał się w jazgot kapeli. Dziewki podnosiły w pląsach giezła. Odsłaniały nogi i inne cuda. Strzygonia poczuł ciepło rozlewające się po ciele. Spojrzał na młodzika. W oczach Wirgo błyskały iskry. Ciężko było mu usiedzieć. Nogą wybijał rytm skocznego oberka.
     Pary wirowały w opętaniu. Sikorki wieszały się na szyjach chłopców. Szczególnie dokazywał jeden. Wszystkie były mu chętne. Wołały: Grabczyku to, Grabczyku tamto. Młodzik za każdym razem wracał do dziewki o długich, prostych, ryżych włosach. Ta zwinnością przyćmiewała inne. Śmiała się szczerze pokazując białe zęby. Miała piękną twarz o miękkich rysach i niewiarygodnie dużych, czarnych oczach. Niesforne rude kosmyki spadały jej na twarz. Odgarniała je ruchem szczupłej dłoni o smukłych palcach. Robiła to z naturalnym, zbyt naturalnym wdziękiem, czarująco obojętnie, od niechcenia.
     - W czepku urodzony, co...?! - chrząknął łysy pijaczyna siedzący naprzeciw. Po bosych nogach Strzygonia rozpoznał w nim szewca. Najemnik westchnął. Popił chłodnego piwa i starł pianę z wąsów. Wirgo poczerwieniał. Wzrokiem wodził za ryżą.
     - Idę - nie wytrzymał. Spojrzał na Strzygonię.
     - Ja zadbam o interesy - odpowiedział kasztanowłosy. Dopił z garnca. Wzrokiem poszukał w tłumie. Wreszcie uśmiechnął się. Ruszył w stronę ławy stojącej w kącie oberży.
     
     *

ciąg dalszy na następnej stronie

poprzednia stronapowrót do indeksunastępna strona

4
powrót do początku
 
Magazyn ESENSJAhttp://www.esensja.pl
redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.