- Chyba ostatni raz go reperujemy. Jak się znowu zepsuje, to już trzeba będzie go wyrzucić.
- Wujek będzie zły, że będzie musiał kupić nowego robota.
- No to naprawmy go tak, żeby wytrzymał jak najdłużej - klęcząca przy zepsutym skraplaczu kobieta uśmiechnęła się, odgarniając za ucho włosy, które jakoś nigdy nie chciały porządnie trzymać się w kucyku.
Luke Lars odpowiedział jej uśmiechem i wrócił do starannego przykręcania śrubek. Lubił Nessie, chociaż sam właściwie nie wiedział, dlaczego. Ośmiolatkowie nie przyjaźnią się przecież z trzydziestoparoletnimi kobietami. Może to dlatego, że traktowała go prawie jak dorosłego: często prosiła o pomoc w reperacji różnych urządzeń, a ostatnio nawet pozwalała mu samemu dokonywać drobniejszych napraw. Mówiła, że szybko się uczy.
- Dobrze. Przytrzymaj pokrywę, a ja tu zespawam - Nessie z trudem sięgnęła w wąski otwór w korpusie robota. Luke miał małe ręce i byłoby mu znacznie łatwiej, ale spawać jeszcze mu nie pozwalała.
Nessie mieszkała z nimi odkąd pamiętał; nie wiadomo dlaczego, bo nie należała do rodziny. Jedyną krewną Luke'a była ciocia Beru - daleka kuzynka mamy. Luke wiedział, że jego rodzice nie żyją i dlatego mieszka z ciotką i wujkiem. Nessie czasami opowiadała mu o jego matce, ale nikt nigdy nie mówił o ojcu, a jemu nie wolno było zadawać pytań. Wujek Owen twierdził, że Luke jest za mały, żeby znać prawdę. Nessie tylko popatrzyła jakoś tak smutno i powiedziała, że to ponura historia, a dzieci nie powinny słuchać ponurych historii. Za to ją lubił: prawie nigdy nie mówiła, że jest za mały, żeby coś robić.
- Gotowe. Zobacz teraz, czy działa.
Luke opuścił przykrywę i wcisnął guzik. Robot zabuczał cicho, na jego panelu sterowania zaświeciło się czerwone światełko. Nessie zmarszczyła brwi, znowu włożyła rękę do środka i coś przestawiła. Czerwona lampka zgasła, zastąpiona zieloną.
- Działa! Super, Nessie! - Luke podskoczył z radości kilka razy. - Ale się wujek ucieszy!
- Bez twojej pomocy nigdy by mi się nie udało - powiedziała poważnie, podnosząc się z kolan i otrzepując spodnie. Luke uśmiechnął się od ucha do ucha, chociaż dobrze wiedział, że ona mówi to tylko po to, żeby mu sprawić przyjemność. Poradziłaby sobie równie dobrze sama. Nessie była dobrym mechanikiem, pracowała nawet na pół etatu w zakładzie naprawczym w Mos Eisley.
Wytarła ręce w szmatę.
- Chyba coś nam się należy za dobrą robotę. Do obiadu jeszcze godzina, może sobie polatamy śmigaczem?
- Super! A pozwolisz mi poprowadzić?
- Pewnie. Tylko jak twój wujek nie będzie widział - mrugnęła do niego. Wujek Owen nie był zadowolony, że Nessie uczy Luke'a pilotować śmigacz. Luke usłyszał kiedyś fragment ich rozmowy na ten temat: ,,Nie powinnaś go zachęcać. Co będzie, jeśli zacznie się ścigać, jak..." ,,On ma to we krwi, zacznie latać prędzej czy później. Lepiej od początku mieć to pod kontrolą" - więcej nie usłyszał, bo ciocia zawołała go, żeby nakrywał do stołu.
Wyszli z szopy na maszyny rolnicze i podeszli do zaparkowanego pod specjalnym zadaszeniem śmigacza. Beru Lars wyjrzała z drzwi prowadzących do podziemnego ogródka hydroponicznego.
- I co z tym robotem?
- Naprawiony - odkrzyknęła jej Nessie. - Jeszcze jakiś czas pochodzi. Jedziemy teraz na przejażdżkę.
- Tylko uważajcie na siebie! - ciocia Beru zawsze to powtarzała, kiedy Luke gdzieś się wybierał, chociaż zawsze też mówiła, że w towarzystwie Nessie jest tak bezpieczny, jak tylko można. Widocznie udzielanie ostrzeżeń było czymś, co ciocie mają we krwi.
Pędzili przez kamienistą pustynię z największą prędkością, jaką dało się wycisnąć ze śmigacza; wiatr targał im włosy pomimo wysoko podniesionej przedniej szyby.
Luke mrużył oczy, aż krajobraz przed nimi stawał się tylko ciemną sylwetką na tle oślepiającego nieba, uśmiechał się sam do siebie, czując pęd i wibracje silnika poprzez spoczywające na sterach dłonie. Trochę tak, jakby on sam był tą maszyną, którą kierował.
- Huraaa!!! - wrzasnął na cały głos z radości, omijając sterczącą skałę wariackim zakrętem. - Uuaahaaa!!!
- Skoncentruj się na tym, co robisz, a nie na wydawaniu wrzasków - zwróciła mu uwagę Nessie. Luke opanował się trochę. Nessie zawsze dawała mu takie rady. Skup się na teraźniejszości. Panuj nad swoimi emocjami. Nie pozwól, żeby gniew tobą zawładnął. O, rany. Próbował się zachowywać zgodnie z tymi nakazami, naprawdę próbował, ale to czasami było strasznie trudne. Trudniejsze, niż pilotowanie śmigacza z pełną prędkością.
Z drugiej strony, w historiach, które opowiadała mu Nessie, rycerze Jedi zawsze byli właśnie tacy. Zawsze skupieni na tym co robią, spokojni, opanowani. Nie dawali się sprowokować przeciwnikowi, a jeżeli musieli walczyć, to nigdy nie wpadali przy tym we wściekłość. Luke uwielbiał te opowieści, a Nessie wydawała się mieć nieskończone ich zasoby. W dodatku mówiła tak żywo, jakby sama brała udział w tych wszystkich przygodach... albo przynajmniej znała kogoś, kto brał. Najbardziej lubił historię o tym, jak rycerze Jedi pomagają królowej uratować jej planetę i odzyskać tron. Podobało mu się, że królowa była tylko o sześć lat starsza od niego, chociaż nie bardzo mógł w to uwierzyć - znał w Mos Eisley dwie dziewczyny, które miały czternaście lat i żadna z nich nie wyglądała, jakby mogła rządzić farmą eopie, a co dopiero całą planetą. Ale Nessie mówiła, że tamta królowa była wyjątkowo mądra jak na swój wiek.
Lubił też historię o dziewczynie-Jedi, która o mało co nie przeszła na ciemną stronę, ale w końcu wróciła i ostrzegła swoich przyjaciół przed niebezpieczeństwem. Nessie rzadko ją opowiadała. ,,Dzisiaj nie jestem w nastroju, posłuchaj lepiej o wojnach koreliańskich..." Często opowiadała mu o historii i sprawdzała potem, co zapamiętał. Zupełnie jak w szkole.
Wujek Owen nie przepadał za opowieściami o Jedi. Zawsze wyglądał wtedy na niezadowolonego, szczególnie, kiedy widział, z jakim zachwytem Luke słucha. Ale wujek Owen często wyglądał na niezadowolonego. Jakby się tak dobrze zastanowić, to prawie zawsze...
- Luke, jak dalej będziesz myślał nie wiadomo o czym, to zaraz wylądujesz na miejscu dla pasażera.
***
Bliźniacze słońca Tatooine zapadały już w fioletoworóżowe mgły nad horyzontem. Była to pora dnia, którą Nessie lubiła najbardziej, powietrze stawało się przyjemnie chłodne, ale jeszcze nie zimne, skały i budynki w miękkim, rozproszonym świetle nabierały innego wyglądu. Lubiła siadywać na górującym nad domostwem Larsów urwisku, obserwując wydłużające się szybko niebieskawe cienie i słuchając dobiegających z pustyni nawoływań budzących się nocnych zwierząt.
Dobrze pamiętała dzień swojego przybycia na Tatooine. Obi-Wan wyszedł po nią do portu i odrapanym śmigaczem zawiózł na farmę Larsów. Pamiętała, jak po tygodniowej podróży ciasnym statkiem pasażerskim zachłystywała się wiatrem, przestrzenią, otwartym horyzontem nakrytym jaskrawobłękitną kopułą nieba bez najmniejszej chmurki. Pamiętała swoją pierwszą myśl: ,,Jak tu pięknie!". I drugą: ,,Co za cholerne pustkowie."
Potem stopniowo przywykła do Tatooine, oswoiła się z nią - a może raczej to ta planeta ją oswoiła, nauczyła cieszyć się z drobnych rzeczy, jak smak wody w gorące popołudnie czy poranne bieganie boso po piasku. Może przesadą byłoby stwierdzenie, że Nessie pokochała tę planetę, ale z pewnością bardzo ją polubiła. Wychowana całe życie w zatłoczonych miastach, upajała się ogromem pustyni, po której można było mknąć śmigaczem całe godziny z pełną prędkością, nie napotykając przy tym żywej istoty z wyjątkiem paru zwierząt.
Obi-Wan przedstawił ją Larsom i odleciał po południu, tym samym statkiem, którym ona tu przybyła. Publiczne transportowce zatrzymywały się na takich planetach jak Tatooine tylko na parę godzin.
Kenobi przez pięć lat czuwał nad bezpieczeństwem chłopca, pomagając jednocześnie Larsom w jego wychowaniu, ale w końcu przyznał, że nie daje mu spokoju fakt, iż mały Luke coraz bardziej przypomina Anakina Skywalkera. Zbyt wiele wspomnień, z którymi nie mógł sobie poradzić. Zdecydował się oddać go pod opiekę Nessie; samemu poświęcając się pochłaniającej go coraz bardziej obsesji: polowaniu na Dartha Vadera.
Przypomniała sobie ostatnie spotkanie z Yodą, kiedy to wezwał ją na Dagobah, żeby przekazać jej, że od tej chwili to ona będzie się opiekowała chłopcem. Przyjęła to z mieszanymi uczuciami.
- Z decyzji mojej zadowolona się nie wydajesz, hmmm? - zapytał stary Jedi.
- Nie, mistrzu, ale... w galaktyce trwa wojna. Jest tyle ludzi, którym mogłabym pomóc, zamiast... Nie umiem zajmować się dziećmi.
- Cierpliwości w tobie więcej jest, niż przypuszczasz - poklepał jej dłoń swoją szorstką, skórzastą łapką. - Więcej, niż w wielu Jedi w twoim wieku. Poradzisz sobie. Tak, poradzisz.
Siedzieli w jego ziemiance, grzejąc się przy ogniu. Yoda poczęstował ją obiadem: papkowatą potrawą z jakiejś miejscowej rośliny. Nie była smaczna, ale Nessie jadła przez grzeczność. A on, oczywiście, doskonale o tym wiedział i chichotał cicho pod nosem. Cały Yoda.
Mistrz miał rację; rzeczywiście sobie poradziła. Polubiła tę planetę, polubiła Larsów - mrukliwego Owena, rozmawiającego tylko o pracy na farmie i cichą, nieśmiałą Beru, a co najważniejsze, polubiła bystrego, niebieskookiego dzieciaka, którego odtąd miała strzec.
Owen początkowo zachowywał się wobec niej nieufnie, choć bez okazywania otwartej niechęci. Po prostu należał do tych ludzi, którzy uważają rycerzy Jedi za wtrącających się w nie swoje sprawy mądrali, dysponujących podejrzanymi sztuczkami. Nessie miała wrażenie, że chyba nie przypadli sobie z Obi-Wanem do gustu. Do niej jednak stary farmer przyzwyczaił się dość szybko.
Beru odnosiła się do Nessie z pełnym rezerwy szacunkiem, ale widać było, że cieszy się z obecności drugiej kobiety na farmie. Wprawdzie Nessie, wychowana na wojownika, niewiele miała do powiedzenia w sprawach typowo kobiecych, jak stroje czy gotowanie, była jednak lepszym towarzystwem, niż mówiący głównie o maszynach rolniczych Owen.
Oboje traktowali Luke'a jak własne dziecko. Amidala dobrze wybrała opiekunów. Wprawdzie Nessie aż zamarła, kiedy Kenobi powiedział jej, że wiedzą, że ojcem małego jest Vader - ona sama dwa razy by się zastanowiła, zanim zdradziłaby komuś, że ma na wychowaniu dziecko Sitha. Gdyby to od niej zależało, ograniczyłaby się do informacji, że Luke jest dzieckiem obdarzonym Mocą, które trzeba ukryć przed siepaczami Palpatine'a. Przy rozpętanej przez Imperatora nagonce na Jedi nikogo by to zapewne nie zdziwiło. Po kilku tygodniach zrozumiała jednak, że dla tych ludzi zarówno Vader jak i Imperator są jakimiś odległymi, niemal nieprawdziwymi istotami, a słowo ,,Sith" nic im nie mówi. To, co dla niej było jak najbardziej realną grozą, dla nich stanowiło abstrakcję. Owszem, realne było Imperium z jego podatkami, poborem do wojska i garnizonem szturmowców stacjonującym w Mos Espa. Ale Jedi, Sithowie, Moc - to nie były sprawy, które w ich oczach miały związek z drobnym, jasnowłosym chłopcem powierzonym ich opiece. Zresztą Owen parę razy podkreślał, że dzieci nie należy winić za postępowanie rodziców.
*****
Dzień, w którym całe dotychczasowe życie Luke'a legło w gruzach zaczął się zupełnie zwyczajnie. Przy śniadaniu wujek Owen jak zwykle opowiadał o maszynach, które kupi, jeżeli zbiory okażą się pomyślne. Potem Nessie pojechała do miasta do pracy, a ciocia zapędziła Luke'a do sprzątania jego pokoju, gdzie bałagan zdawał się zawsze robić zupełnie sam. Kiedy uporał się z tym zadaniem, zaszył się w garażu, majstrując przy modelu statku kosmicznego, który próbował zbudować z resztek starych robotów i rozmaitego złomu.
Na tym przyjemnym zajęciu upłynęło mu kilka godzin. W pewnej chwili nadstawił uszu: wydawało mu się, że słyszy szum silnika. Zdziwił się - było jeszcze za wcześnie na powrót Nessie, zresztą odgłos jej śmigacza rozpoznawał doskonale. Kto to mógł być... ?
Luke wyjrzał przez drzwi i zaraz się schował, rozpoznawszy imperialne mundury wysiadających z dwóch pojazdów ludzi. Czego szturmowcy mogli szukać na ich farmie? Nie wiedział, ale był już dość duży, żeby rozumieć, że słowo ,,Imperium" nie oznacza niczego dobrego. Wujek Owen, podobnie jak inni mieszkańcy Tatooine nieraz psioczył na imperialną władzę i wspominał ,,dawne, dobre czasy Starej Republiki". Luke pamiętał też, jak w wiadomościach podali informację o pacyfikacji Fra Mauro i Naboo. Nie wiedział, co to jest pacyfikacja, ale ciocia Beru chodziła wtedy przez kilka dni z zapuchniętymi oczami. Wtedy też powodem było coś, co zrobiło Imperium.
Przyczaił się pod wąskim okienkiem tak, aby móc wyglądać na podwórze, samemu nie będąc widzianym. Nie wiedział, dlaczego właściwie to robi - wujek często powtarzał, że uczciwi obywatele nie mają się czego obawiać - ale coś mu nakazywało pozostać w ukryciu. Wstrzymał oddech i zaczął słuchać, o czym mówią.
|
|