Magazyn ESENSJA nr 5 (XVII)
maj 2002




poprzednia stronapowrót do indeksunastępna strona

Michał Chaciński
  Klasyka pod lupę :  Jak George Lucas zmienił wszystko

        "Gwiezdne wojny" (Star wars)
ciąg dalszy z poprzedniej strony

Brak ilustracji w tej wersji pisma
Plakat z 'Gwiezdnych Wojen'
Proces pisania scenariusza był dla Lucasa koszmarem. Najpierw przez rok powstawał wspomniany szkic, który ostatecznie okazał się dla większości czytających niezrozumiałym bełkotem. Lucas był sfrustrowany nie tylko własną indolencją pisarską, ale również narastającymi problemami finansowymi. Później na ekrany trafiło "American Graffiti", robiąc z reżysera milionera dosłownie w ciągu kilku miesięcy, ale paradoksalnie frustracja Lucasa wzrosła. Jego żona Marcia twierdzi, że miejsce rozwiązanych problemów finansowych zajęła myśl, iż Lucasowi nic więcej się w życiu nie uda. Do tego wśród kolegów z  towarzystwa Lucasa zarysowywała się coraz wyraźniej ostra konkurencja zawodowa. W towarzystwie, oprócz wspomnianych Coppoli, Scorsesego i De Palmy byli również m.in. William Friedkin, Steven Spielberg i John Milius. Razem tworzyli grupę czołowych przedstawicieli tzw. Nowego Hollywood. Każdy z nich miał duże ambicje artystyczne, które w latach 70. udało się zwykle połączyć z ogromnymi sukcesami kasowymi i artystycznymi ("Ojciec chrzestny" Coppoli, "Egzorcysta" i "Francuski łącznik" Friedkina, "Nędzne ulice" i "Taksówkarz" Scorsesego). Lucas czuł przy nich, że pisze materiał do jakiejś bzdury dla dzieciaków, podczas gdy koledzy tworzą poważne kino. Próbował wprawdzie czasami argumentować, że jego "American Graffiti" jest w dużej mierze oparte na twórczości Felliniego (dziwił się, dlaczego krytycy tego nie zauważyli), ale spotykał się głównie z uśmiechami politowania, albo bezpośrednimi przytykami co bezczelniejszych kolegów w osobie Friedkina i De Palmy.

Co więcej, jego największy przyjaciel i mentor, Coppola, coraz usilniej namawiał go do powrotu do realizacji "Czasu apokalipsy". Lucas chciał ten film realizować zaraz po "THX 1138", ale odłożył plany z powodu "American Graffiti", mimo że praca nad "Czasem apokalipsy" została już rozpoczęta (doszło do wyboru lokalizacji dla zdjęć). Coppola czytał fragmenty scenariusza do "Gwiezdnych wojen" i mówił Lucasowi wprost, że to idiotyzm - że zamiast niego reżyser powinien zabrać się za poważny, filozoficzny "Czas apokalipsy".

Brak ilustracji w tej wersji pisma
Francis Ford Coppola
Aby zrozumieć jak ważne dla Lucasa było zdanie Coppoli i ile wysiłku musiało go kosztować przeciwstawienie się jego opinii, trzeba sobie zdać w tym momencie sprawę kim w tym czasie stał się Coppola. Mówiąc krótko - najważniejszym, najbardziej wynoszonym na piedestał aktywnym twórcą w ówczesnym kinie amerykańskim. W historii amerykańskiej kinematografii nie zdarzyło się wcześniej, żeby tak młody człowiek w tak krótkim czasie dokonał tak niesłychanych wyczynów. Zresztą do dziś nikt nie powtórzył osiągnięć Coppoli z tego okresu w jakiejkolwiek porównywalnej skali. Między rokiem 1972 a 1974 Coppola zdołał nakręcić najzyskowniejszy film w historii (pierwszy "Ojciec chrzestny" w momencie premiery), wyprodukować następny ultra- zyskowny film ("American Graffiti"), zdobyć Oscara dla filmu roku ("Ojciec chrzestny"), nakręcić sequel tego filmu, uzyskać dla niego dwa razy więcej nominacji, zdobyć Oscara za reżyserię roku i ponownie za film roku, za oba filmy dwukrotnie zebrać Oscara za scenariusz, w jednym roku zaliczyć podwójną nominację w kategorii najlepszego filmu ("Ojciec chrzestny II" i  "Rozmowa" w 1974) i zdobyć Złotą Palmę w Cannes za film, którego nie nagrodziła Akademia ("Rozmowa"). Filmowy wielki szlem -  nagrody za reżyserię, produkcję i scenariusz. Wszystkie przed 35 rokiem życia. Odrzucenie przez jakiegoś młodego reżysera rady takiego człowieka wydawało się brakiem zdrowego rozsądku.

Coppola miał zatem w tym momencie niesłychane wpływy w Hollywood. Wielokrotnie namawiał Lucasa do realizacji "Czasu apokalipsy", czując, że z talentem Lucasa i z własnymi wpływami w branży będą w stanie stworzyć wielki film. Coppola chciał, aby premiera odbyła się na obchody 200-lecia Stanów Zjednoczonych w 1976 roku. Gdy Lucas kolejny raz argumentował, że najpierw chce nakręcić film SF, Coppola zniecierpliwiony postanowił przystąpić do realizacji osobiście, inwestując w to własne fundusze. Lucas uważał podobno przez jakiś czas, że Coppola nie miał do tego prawa (ale być może tak opisywali to jedynie nadgorliwi dziennikarze) - tę opinię wyśmiał nawet sam autor scenariusza, John Milius, który twierdził, że Lucas nie miał żadnego większego wkładu w "Czas apokalipsy" za wyjątkiem pokazania scenariusza Coppoli kilka lat wcześniej. To Coppola zainteresował nim Warnera, po czym po bezowocnym namawianiu Lucasa i pod wpływem nacisku scenarzysty sam postanowił nakręcić film, zmieniając scenariusz według własnych potrzeb. Od lat był zresztą właścicielem praw do scenariusza i rozważał proponowanie reżyserii również innym reżyserom (m.in. Dusanowi Makavejevowi).

Praca nad scenariuszem "Gwiezdnych wojen" trwała coraz dłużej. Lucas ciągle nie był zadowolony z kierunku, w jakim zmierzał, i bez przerwy zmieniał fabułę i postacie. Scenariusz robił się tak skomplikowany, że podobno sam Lucas gubił się w nim przy pisaniu. To, że te same postacie nazywał inaczej co kilka stron, było jednym z mniejszych problemów. Większym były ciągłe zmiany koncepcji. Początkowo Obi-Wan Kenobi i Darth Vader byli tą samą osobą, po czym stali się dwiema innymi. Role poszczególnych postaci zmieniały się z epizodycznych w główne i odwrotnie. Obie strony Mocy miały początkowo swoje własne nazwy (dobra - Ashla, zła - Bogan). Głównymi bohaterami byli Annikin Starkiller, Luke Starkiller i wreszcie w Luke Skywalker. Lucas w pewnym momencie tak mocno rozwinął historię, że wykroczył daleko poza możliwości jej prezentacji w jednym filmie (powstał w ten sposób trzon następnych części sagi). Czuł się również coraz gorzej fizycznie - zaczął miewać bóle w  klatce piersiowej, dotkliwe migreny i bóle żołądka. W pewnym momencie był tak załamany, że jego żona Marcia powiedziała Brianowi De Palmie wprost: "George uważa, że jest beztalenciem. Ma o tobie wysokie mniemanie. Porozmawiaj z nim i powiedz mu, że ma talent".

Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brian De Palma
Tutaj z kolei warto wspomnieć w kilku słowach o osobie Briana De Palmy, o którym rzeczywiście zarówno Lucas, jak i reszta jego towarzystwa miała wysokie mniemanie, a który miał później odegrać dość niespodziewaną rolę w historii "Gwiezdnych wojen". De Palma wybrał odmienną ścieżkę zawodową niż Coppola i Lucas. Kręcił dużo i tanio małe, niezależne filmy, które jeśli traciły pieniądze, traciły niewiele, a jeśli zarabiały, również zarabiały niewiele. Uchodził w towarzystwie za intelektualistę i trzymał się blisko z Martinem Scorsesem, z którym uwielbiali dobrze się zabawić (w tym celu np. wizytowali podobno czasami agencje modelek i wybierali dziewczyny z katalogów, zasłaniając się castingiem do filmu). De Palma był kolejnym przeciwieństwem Lucasa - typem pewnego siebie macho, za którym przepadały kobiety. Dodatkowo Lucasa coraz bardziej drażniło to, że nawet jego własna żona chętniej przebywała w pobliżu Martina Scorsesego i De Palmy, o których filmach wyrażała się w superlatywach (była m.in. montażystką filmów Scorsesego). Trzeba jednak powiedzieć, że De Palma najwyraźniej zazdrościł też Lucasowi ogromnego sukcesu "American Graffiti" - żaden z jego ówczesnych filmów nie mógł poszczycić się choćby porównywalnym wynikiem. Mówiąc krótko, relacje między obu reżyserami były skomplikowane.

Lucas zakończył kolejną (trzecią) wersję scenariusza na początku sierpnia 1975 roku. W wersji tej znalazła się już m.in. postać Hana Solo, wzorowana przez Lucasa dokładnie na postaci Francisa Coppoli - sprytnego, charyzmatycznego cwaniaka, który dzięki talentowi wykorzystuje system dla swoich własnych celów, nie stroniąc od dużego ryzyka i nie bojąc się przegranej, jednak często potrzebuje pomocy spełniającego ważną misję młodego Luke'a. Nie potrzeba dyplomu z analizy literackiej, aby w  scenariuszu dostrzec, że Luke jest odpowiednikiem samego Lucasa. Wzajemna rywalizacja i przyjaźń Luke'a i Hana jest najwyraźniej wyidealizowaną wersją marzeń Lucasa o relacji z Coppolą (i o swojej w tym związku roli - namaszczonego przywódcy, który ratuje pozostałych od zguby). Lucas zaprezentował tę wersję scenariusza znajomym, prosząc o opinie. Usłyszał głównie krytyczne uwagi pod adresem dialogów i ujęcia tematu. W tej sytuacji poprosił o pomoc dwójkę wcześniejszych współpracowników, małżeństwo scenarzystów Willarda Huycka (cóż za niefortunne nazwisko do odmiany przez przypadki) i Glorię Katz - autorów scenariusza m.in. do "American Graffiti". Studio Fox było już mocno zniecierpliwione i zaniepokojone problemami Lucasa, toteż ten poprosił Katz i Huycka, aby nikomu nie zdradzali, że poprawiają scenariusz. W zamian obiecał obojgu po jednym punkcie procentowym ze swojej puli udziałów. Poprawiony scenariusz przedstawiono Foksowi wraz ze zweryfikowanym budżetem - 8,5 miliona dolarów. Alan Ladd Jr. był przekonany, że zarząd studia odrzuci projekt po takim wzroście kosztów, ale okazało się, że z zatwierdzeniem nie było żadnych problemów. Lucas mógł natychmiast wchodzić na plan filmowy. A raczej mógłby, gdyby miał z kim.

Jesienią 1976 roku Lucas wybrał się z San Francisco do Los Angeles, aby rozpocząć kompletowanie obsady. Tak się złożyło, że równolegle Brian De Palma miał kręcić swój pierwszy większy film dla hollywoodzkiego studia ("Carrie" dla United Artists), toteż obaj postanowili przeprowadzić casting wspólnie. Obaj byli przeciwni wykorzystywaniu w filmach gwiazd (typowe dla reżyserów Nowego Hollywood). W siedzibie Goldwyn Studios spotykali się dziennie z 30-40 aktorami i aktorkami, oceniając na oko, kto pasuje do horroru o nastolatkach, a kto do filmu fantastycznonaukowego. O tych przesłuchaniach do dziś krążą legendy. Podobno obaj reżyserzy uzupełniali się w sposób dość komiczny: Lucas jak zawsze był nieśmiały, spięty i cichy, De Palma jak zawsze pewny siebie i hałaśliwy. Lucas rozpoczynał każde przesłuchanie kilkoma zdaniami wstępu, a De Palma kończył kilkoma zdaniami podsumowania. Z tym, że gdy De Palma nie był zadowolony z pretendenta lub pretendentki w momencie ich wejścia na salę, żegnał się z nimi jeszcze zanim Lucas zdążył na dobre zakończyć powitanie. Z czasem Lucas w ogóle przestał się odzywać, pozostawiając cały proces De Palmie.

Kto dobrze zna oba filmy, może się zastanowić, jak zmieniłyby się, gdyby reżyserzy podjęli po tym castingu nieco inne decyzje: o rolę Luke'a Skywalkera ubiegał się m.in. William Katt; Hanem Solo mógł zostać Christopher Walken; w roli księżniczki Lei rozważano młodą Jodie Foster, Sissy Spacek i Amy Irving. Irving stała się zresztą ważną osobą w tym środowisku - bardzo podobała się Lucasowi jako aktorka i zapewne dostałaby rolę Lei, gdyby nie fakt, że sama zainteresowana była mocno osobą De Palmy. Z jakiegoś powodu De Palma, uchodzący za wielkiego kobieciarza, nieszczególnie interesował się Irving jako kobietą, jednak również chciał widzieć ją w swoim filmie. Wreszcie Fred Roos, doradzający Lucasowi podczas castingu, pomyślnie zasugerował mu obsadzenie nieznanej 19-latki, Carrie Fisher, zamiast Irving. De Palma obsadził Irving w  "Carrie" (czyli niejako każdy dostał swoją "Carrie"), po czym... towarzysko "sprzedał" ją Stevenowi Spielbergowi, który dał jej się owinąć wokół palca na długie lata. Lucas zdołał również nie ugiąć się pod naciskiem studia, które chciało w głównej roli zobaczyć gwiazdę, i obsadził w niej nieznanego 24-latka, Marka Hamilla. Główny trzon ekipy uzupełnili akorzy brytyjscy, m.in. Alec Guinness i Peter Cushing, oraz znany już Lucasowi Harrison Ford (zagrał jedną z ról w "American Graffiti" i w czasie produkcji naraził się Lucasowi, a mimo to podobno trzeba było ponownie przedstawić go reżyserowi - co może świadczyć o tym, jak mało ważni byli wówczas dla Lucasa jego aktorzy).

25 marca 1976 roku rozpoczęły się zdjęcia do filmu. Lucas chciał kręcić jak najdalej od studia i jego szefów, pamiętając nienajlepsze doświadczenia przy poprzednich filmach własnych i Coppoli. W rezultacie większość zdjęć we wnętrzach nakręcono w londyńskim Elstree Studios, zaś zdjęcia w naturalnych lokalizacjach również w Afryce Północnej, w Tunezji. Dla Lucasa okres kręcenia filmu okazał się jeszcze bardziej koszmarny niż faza pisania scenariusza. O ile nad maszyną do pisania ślęczał sam, walcząc jedynie z własnym ograniczeniem jako scenarzysty, na planie filmowym musiał kontrolować ponad 130- osobową ekipę. Jak można się było spodziewać, współpraca układała się fatalnie. Lucas alienował dużą część techników, nie rozpoznając, kto jest kim lub oczekując realizacji słabo wyjaśnianych zadań; traktował ludzi bardzo chłodno, prawie do nikogo się nie odzywał, a gdy już dochodziło do kontaktu, kończyło się na krzyku. Lucas był przekonany, że ekipa sabotuje jego pracę, świadomie opóźniając realizację filmu. Częściowo miał zresztą rację - np. autor zdjęć, Gilbert Taylor, uważał, że Lucas nie ma pojęcia o zdjęciach filmowych i za jego plecami kontaktował się z wytwórnią Fox prosząc o wskazówki, co robić (Lucas bał się zwolnić Taylora w obawie, że odejdzie z nim duża część brytyjskiego zespołu). O dodatkowych problemach, związanych z afrykańskim klimatem (deszcze, wiatry, choroby) można przeczytać w dowolnym oficjalnym przewodniku po filmie, zatem nie będę tutaj głębiej wdawać się w szczegóły realizacyjne.

Trzeba jednak dodać, że podobne problemy komunikacyjne dotyczyły aktorów, którzy narzekali, że na planie nie mogą się z  Lucasem dogadać. Carrie Fisher i Mark Hamill byli może zbyt młodzi, żeby zgłaszać pretensje, ale Harrison Ford miał już na koncie kilka mniejszych ról (m.in. u Coppoli i Antonioniego), a po "American Graffiti" miał również doświadczenie we współpracy z Lucasem, toteż pozwalał sobie na głośniejsze komentarze. Do historii przeszła jego krytyczna uwaga na temat bodaj najsłabszej strony pisarstwa Lucasa, czyli dialogów: "George, takie gówno da się napisać, ale w żadne sposób nie da się go powiedzieć." (Aktorzy zresztą wielokrotnie proponowali Lucasowi, żeby sam spróbował w przekonujący sposób wymówić kolejne kwestie). Podobnie jak w kontaktach towarzyskich, Lucas był w kontaktach z aktorami małomówny i zamknięty w sobie. Jak wspominali po latach, jego uwagi podczas kręcenia ograniczały się do "Dobra, jeszcze raz to samo, ale lepiej" i  "Szybciej, intensywniej". Do tego przed zdjęciami Lucas poinformował ekipę, że zależy mu na sposobie gry w stylu filmów przygodowych z lat 30. i 40. - lekko przesadzonym, pozbawionym subtelności, za to bardzo czytelnym nawet dla najmłodszych widzów. To również było dla aktorów, zwłaszcza początkujących, mało zrozumiałe, a dla doświadczonych członków ekipy aktorskiej, takich jak Alec Guinness, wręcz nie do zniesienia, szczególnie w połączeniu z dziwacznymi dialogami. Guinness uznał zresztą w trakcie realizacji filmu, że decyzja o udziale w przedsięwzięciu była błędem i poprosił Lucasa o zmianę koncepcji swojej roli i "wypisanie" go w jakiś prosty sposób z tej opowieści. Zawsze powtarzał później, że koncepcja uśmiercenia Obi-Wana Kenobiego była jego własnym pomysłem. Do śmierci wypowiadał się o "Gwiezdnych wojnach" z niesmakiem, którego nie zmienił nawet fakt, że 2,25% udziały w zyskach filmu przysporzyło mu sporej fortuny.

Willard Huyck i Gloria Katz złożyli Lucasowi wizytę w Londynie i to, co zastali, opisywali później w apokaliptycznych słowach: "George siedział co rano na brzegu swojego łóżka (miał jakieś nieprzyjemne zapalenia skóry stóp). Siadaliśmy razem z nim. Wyglądało na to, że nie jest nawet w stanie dowlec się na plan. Chodziliśmy wokół niego i próbowaliśmy przekonywać, że nie powinien popełniać samobójstwa. Był potwornie rozczarowany, że nie udaje mu się zrealizować tego, co zamierzał, a w dodatku ekipa stroiła sobie z niego żarty (...). George powtarzał 'Nie dam rady', a myśmy tylko rzucali: 'Daj spokój, George, poradzisz sobie. Tylko wstań i idź na plan'. Naprawdę był wtedy w ciężkim stanie. Zupełnie dobiło go, gdy ostatniego dnia na planie ekipa brytyjska miała głosować, czy zgadzają się na kilka nadgodzin pracy. Zagłosowali, że się nie zgadzają".

Lucas był w tak złym stanie, że Steven Spielberg, traktujący go w towarzystwie jak jednego z najbliższych przyjaciół (obaj dla zewnętrznego świata wyglądali na podobnych sobie nudziarzy nie potrafiących rozmawiać o niczym prócz filmów), zaproponował mu pomoc. Chciał kierować drugim zespołem realizacyjnym i obiecał wymyślić jakiś atrakcyjny wizualnie sposób uśmiercania żołnierzy Imperium (jedna z koncepcji Spielberga: powinni umierać w obłoku zielonej pary). Lucas nie zgodził się na pomoc z dość charakterystycznego dla siebie powodu: jego ukrywaną ambicją było pobicie świeżego rekordu kasowego "Szczęk" i nie chciał w tym niczyjej pomocy, tym bardziej od kolegi, z którym we własnej głowie konkurował. Do tego Spielberg naraził się Lucasowi, komentując jego metody realizacji. Sugerował podobno Lucasowi, że nie można tak po prostu bez sensu stawiać kamery filmowej byle gdzie i zaczynać filmowania biegających przed nią aktorów.

Po zakończeniu zdjęć z aktorami Lucas wrócił do San Francisco w depresji. Nazywał "Gwiezdne wojny" reklamówką za 10 milionów dolarów i powtarzał, że udało mu się zrealizować jedynie 30% zamierzeń. Na domiar złego po rozpoczęciu montażu gotowego materiału ze zdziwieniem odkrył, że brytyjska ekipa montażowa traktuje film jako camp (rozmyślnie przesadzony kicz z  komediowym zacięciem) i przycina sceny dla maksymalizacji komicznych akcentów. Lucas zwolnił montażystów i poprosił własną żonę, Marcię, o pomoc. Marcia nie była szczególnie zachwycona filmem Lucasa i jeszcze przed końcem 1976 roku przerwała pracę nad "Gwiezdnymi wojnami". Zrobiła to zaproszona przez Martina Scorsesego do zajęcia się montażem realizowanego właśnie "New York, New York", o którym krążyły wstępne słuchy wśród znajomych, że będzie arcydziełem. Lucas nie był zachwycony - z jednej strony kolejny raz usłyszał, że kręci bzdurę dla dzieci, a z drugiej przegrał drobny epizod w rywalizacji z innym reżyserem. Scorsese cieszył się właśnie wielkim artystycznym sukcesem "Taksówkarza", którego nagradzano w Europie i USA. Do tego prowadził tryb życia niezrozumiały dla Lucasa - bez przerwy imprezował, spotykał się co rusz z innymi dziewczynami, nigdy nie stronił od alkoholu i narkotyków itd. Co zaś być może bolało Lucasa najbardziej, Marcia uwielbiała towarzystwo Scorsesego. Lucas przyznawał też, że nie rozumie jego filmów - uważał, że są zbyt depresyjne, że brakuje im happy endu, który zagwarantowałby dużo większe wpływy kasowe. Uczciwie trzeba tu jednak dodać, że komentarze tego typu były równie niezrozumiałe dla Scorsesego. Obaj reżyserzy mieli po prostu skrajnie odmienne podejście do kina i do widowni.

ciąg dalszy na następnej stronie

poprzednia stronapowrót do indeksunastępna strona

56
powrót do początku
 
Magazyn ESENSJAhttp://www.esensja.pl
redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.