Magazyn ESENSJA nr 5 (XVII)
maj 2002




poprzednia stronapowrót do indeksunastępna strona

Achika & Cranberry
  [GW] :  Druga strona Mocy

        ciąg dalszy z poprzedniej strony

3

     Ręka senator Mon Mothmy bezwiednie błądziła po wyłączniku wprawiającym platformę w ruch. Czekała na odpowiedni moment, żeby zabrać głos. Każde słowo miała dokładnie przygotowane, każdy gest. Temat był śliski. Ograniczenie wolności obywatelskich na planetach Republiki, pamiętaj, powiedz "Imperium", i nadzwyczajne uprawnienia szturmowców. Stan wyjątkowy, jednym słowem.
     Tymczasem jednak mówił wicekról Nute Gunray z Federacji Handlowej. Z pewnym trudem brnął przez najbardziej służalczą mowę, jaką Mon Mothma słyszała. Zgadzał się na wszystkie kuriozalne propozycje kanclerza: podatki, dostawy, transport szturmowców statkami Federacji.
     Palpatine siedział na podeście Wielkiego Kanclerza. Po jego obu stronach, zamiast jak dawniej dwojga doradców, stali strażnicy w czerwonych hełmach. Uśmiechał się i kiwał głową, jakby chciał dodać Gunrayowi odwagi.
     "Czemu on się go tak boi? Co Palpatine może mu zrobić? Przecież nie chodzi o tę historię z Naboo sprzed lat. Nie mściłby się za idiotyczną prowokację. Chyba, że ma jakiś inny powód."
     - A w dowód naszej wielkiej wiary w Imperatora Federacja zrzeka się miejsca w Senacie, ufając, że Imperator sam najlepiej pokieruje naszymi sprawami - wyrzucił z siebie wicekról.
     Platforma wróciła na miejsce. Delegacja wyszła z niej i zniknęła w korytarzu odprowadzana przez żołnierzy. Na sali zapanowała cisza.
     Słuchawka w uchu Mon Mothmy szepnęła głosem asystentki:
     - Pani senator, nasi eksperci mogli wreszcie zbadać wrak śmigacza mistrza Mace Windu. To nie była awaria przewodu paliwowego. To była bomba.
     Mon Mothma cofnęła gwałtownie rękę z przełącznika.
     Imperator mówił o nowych ustawach.
     
     ***
     
     Żółty autobus Polskiego Ekspresu podjechał na stanowisko z niezdarnym wdziękiem dobrze spasionej krowy. Ludzie, stojący dotąd karnie w kolejce, zaczęli przepychać się do wsiadania.
     - Nadal nie uważam, żeby z tą Warszawą to był dobry pomysł - odezwała się chmurnie Cran. - Powinnyśmy trzymać się razem.
     - Tak, ale muszę poszukać jakiejś pracy. A tutaj nikt nie chce zatrudnić kogoś, kto zna się tylko na komputerach. Rozmawiałyśmy już o tym, proszę cię, nie zaczynaj od początku.
     - Po co ci praca. Przecież mamy pieniądze.
     - Nie wiadomo, jak długo przyjdzie nam tu mieszkać, nie?
     - Właśnie: nie wiadomo - mruknęła Cranberry z taką zaciętością, że Nessie szybko zmieniła temat.
     - Muszę wsiadać, on zaraz rusza. No, trzymaj się - klepnęła przyjaciółkę po plecach, zarzuciła torbę na ramię i wspięła się po schodkach do autobusu. Pomachała przez szybę do stojącej ponuro na przystanku Cran. Ta odmachała jej, ale wyrazu twarzy nie zmieniła.
     
     ***
     
     Cranberry odstawiła miskę po mleku z chrupkami. Nie chciało jej się spać. Na dworze siąpił deszcz. W zasadzie nie bardzo miała co robić. Projekt maleńkiej, mieszczącej się w dłoni sondy szpiegowskiej był już prawie gotowy. Całkiem ładnie jej wyszło, ale co z tego. Choćby stanęła na głowie, nie znajdzie tu materiałów. A co to za przyjemność mieć sondę na papierze.
     Nie wymyśliła żadnego wiarygodnego pretekstu, żeby zadzwonić do Nessie.
     Właściwie mogła zająć się czymś bardzo serio. Odwieczny problem z medytacją. Nie umiała przejść od konkretu, plastycznego obrazu, do abstrakcji, ciszy i Mocy.
     Kiedy rok temu, po śmierci swojego mistrza, stanęła przed Radą Jedi, Yoda dlatego nie pozwolił jej poddać się próbom.
     - Uczeń do tego sam dojść musi - powiedział, patrząc dość kategorycznie na Qui-Gona. - Ale do tego czasu pod twoją opieką pozostanie.
     Minął ponad rok, a Cran miała czasem wrażenie, że się wręcz oddala od celu. Nie do końca nawet rozumiała, co mają na myśli mistrzowie, mówiąc o pozbyciu się w transie wszelkich uczuć. Jej wizje były pełne uczuć. Różnych, bardzo różnych.
     Nie, to zdecydowanie nie był dzień na poważną pracę.
     W końcu wysypała na łóżko zawartość plecaka, żeby wreszcie sprawdzić dokładnie, co ze sobą wzięła. Większość rzeczy dostała od Obi-Wana, reszta należała do standardowego wyposażenia statku. Nie spodziewała się tak nagłego wyjazdu. I to na tak długo.
     Wyszli wtedy błyskawicznie. Jeszcze kiedy Obi-Wan ustawiał coś przy zamku, przypomniała sobie o tych płytkach. Powinna była po nie wrócić, ale tego nie zrobiła. Nie wiedziała, dlaczego.
     
     Teraz włożyła wszystko w miarę porządnie do torby i włączyła holoprojektor. Miała dwa stare nagrania, co najmniej jedno trochę nielegalnie. Od dzieciństwa uczono ją, że nie należy nigdzie zostawiać zbyt wielu dowodów swojej obecności. Zawsze kasowali odsłuchane przekazy, szyfrowali notatki, uważali na odciski palców. Tak na wszelki wypadek.
     Ale to nagranie nie mogło nikomu zaszkodzić, ot po prostu Qui-Gon każe swojej uczennicy zjawić się natychmiast u Obi-Wana. Dosyć nieaktualne polecenie. Nie skasowała go chyba przez sentyment.
     Za to później pojawił się inny obraz. Oficjalna, transmitowana na wszystkie planety Republiki przemowa Palpatine'a w Senacie. Ta, w której ogłosił się Imperatorem. Cran nagrała ją na zasadzie "dzieje się coś ważnego".
     Już miała wyłączyć projektor, ale coś ją zatrzymało. Słuchała.
     Miała zawsze szacunek dla Wielkiego Kanclerza, uważała go za mądrego człowieka, jednego z tych, którym rzeczywiście zależy na dobrym funkcjonowaniu Republiki. Powiedziała to kiedyś Kenobiemu, który, podobnie jak mistrz Qui-Gon, nie lubił Palpatine'a.
     - To polityk, kłamca.
     - My też kłamiemy. Albo nawet nie musimy kłamać.
     - Między nami i Palpatinem jest jedna zasadnicza różnica: on to robi wyłącznie dla swojej korzyści.
     Nie będzie się kłócić o politykę ze starszym od siebie.
     
     A potem był przewrót.
     Cranberry nic nie mówiła, dała się tu przywieźć, potraktować jak dziecko, ale w głębi duszy zastanawiała się, ile było prawdy w słowach mistrza, że szczęśliwe czasy w Republice właśnie się skończyły. Demokracja to piękna rzecz, cudowna, ale sprawdza się głównie na małych, mlekiem i miodem płynących planetkach, takich jak Naboo czy Alderaan. A Galaktyka była ogromna. I nie zawsze bogata. W ciągu ostatnich dziesięciu lat, czyli za jej świadomej pamięci, nie było właściwie dnia, żeby gdzieś nie wysyłano negocjatorów. Albo armii.
     Gdyby Palpatine nie przejął władzy, zrobiłby to ktoś inny. Zapewne jeszcze gorszy. Może któryś z Huttów. Albo Falleen z ich odwiecznymi klanowo-mafijnymi organizacjami. A Cran wiedziała, czego się po nich spodziewać, zetknęła się dość blisko z żołnierzami Czarnego Słońca.
     
     Za oknem zrobiło się już ciemno. Cran patrzyła na niebieską postać mówcy majaczącą w mroku pokoju. Myślała o czymś intensywnie, zaciskając usta w złośliwym grymasie, który tak zawsze irytował Nessie.
     Nagle, tuż po ostatnim słowie Palpatine'a, obraz zamazał się, głośnik zatrzeszczał i po chwili pojawiło się znowu nagranie z Qui-Gonem.
     Cranberry, wyrwana z rozmyślań, uśmiechnęła się do mistrza.
     
     ***
     
     - Opóźniony pociąg pospieszny z Chełma i Zamościa do Warszawy Zachodniej wjeżdża na tor drugi przy peronie czwartym...
     Z wagonów zaczął wysypywać się tłum podróżnych, gęsty mimo późnej pory. Potrącana i popychana Nessie z trudem przeciskała się w stronę ruchomych schodów. Dopiero teraz uświadomiła sobie, że w większości układów, które zdarzyło jej się odwiedzić - z wyjątkiem kilku najbardziej zapadłych planet Terytoriów Zewnętrznych - rycerze Jedi zawsze mieli dość miejsca, żeby przejść. Nie żeby wszyscy ustępowali im z drogi. Po prostu tak się jakoś działo.
     Na górze rzuciła okiem na swoje odbicie w wystawie sklepu muzycznego. Przywykła już do noszenia cywilnych ubrań, ale bez ciężaru miecza świetlnego u pasa czuła się dziwnie niekompletna. Dobrze, że przynajmniej co sobotę może się spotkać z Cran na treningu.
     Ludzie szybko wsiąkli w boczne korytarze i w przejściu podziemnym zrobiło się prawie pusto. Słyszała tylko echo swoich kroków.
     Nagłe przeczucie niebezpieczeństwa sprawiło, że zaczęła biec, sięgając odruchowo do prawego boku. Krzyk kobiety. Wypadła zza zakrętu przejścia akurat w momencie, kiedy dwóch wyrostków pryskało na górę ciemnym wyjściem od strony Emilii Plater. Krótki gest ręki: metalowy kosz na śmieci przeleciał w powietrzu podcinając nogi jednemu z nich, który przewrócił się i stoczył ze schodów. Nessie błyskawicznie dopadła drugiego, chwyciła go za kołnierz i pomagając sobie Mocą przygwoździła do ściany.
     - Oddaj to i przeproś panią - powiedziała spokojnie.
     Szarpnął się i paskudnie zaklął. W jego oczach widziała wściekłość przemieszaną ze strachem i zdumieniem, że jakaś dziewczyna tak łatwo go pokonała.
     Zaalarmowany wołaniem napadniętej nadbiegał ochroniarz w czarnym ortalionie. Popchnęła chłopaka w jego stronę. Humor jej się odrobinę poprawił. Nie ma to jak prosta, skuteczna akcja.
     Kobieta wyjąkiwała jakieś podziękowania, ściskając odzyskaną torebkę.
     - Ale fajnie ich pani załatwiła!
     Nessie spojrzała w dół, dopiero teraz zauważając towarzyszącego kobiecie dzieciaka.
     - Pani zna karate? Też bym się chciał tak nauczyć.
     Uśmiechnęła się przelotnie.
     - Trzeba długo trenować.

ciąg dalszy na następnej stronie

poprzednia stronapowrót do indeksunastępna strona

19
powrót do początku
 
Magazyn ESENSJAhttp://www.esensja.pl
redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.