TEN Krzysztof K., którego teraz oglądamy, nie daje już wiary swej pamięci. Jest na ulicy - wydaje mu się, że właśnie wyszedł z mieszkania, że dokądś zmierza. Spogląda na otaczających ludzi - wciąż ma wrażenie, że wszyscy oni poruszają się naprawdę, że żyją, że zachowują w czasie swą tożsamość. Ale już nie jest pewien, czy koniec i początek nie są przypadkiem jednym i tym samym, czy narodziny nie następują równocześnie ze śmiercią...
Słońce stoi wysoko na niebie. I tylko tyle. TEN bowiem K. wie dobrze, że lepiej nie wnikać zanadto - na przykład twierdzić, że skoro owo słońce świeci, to kiedyś musiało wzejść. Tak, lepiej jest nie wyciągać zbyt pochopnych wniosków, bo można się przejechać... "Skoro świt mi nie dany, trzeba się z tym pogodzić." - myśli nasz bohater.
Choć... może jutro? Tylko, czy będzie jakieś "jutro"?!
Może świat tak naprawdę już się skończył, a wszystko toczy się dalej ot tak, z rozpędu, z przyzwyczajenia?
Może i K. jest tylko cieniem kogoś, kto dawno, o poranku, żył prawdziwym życiem?
A jednak. A jednak nie porzuca jeszcze nadziei. Wciąż wierzy, że choć było jak było (albo i nie było), że chociaż jest jak jest, to jednak zawsze można coś tam zrobić (albo czegoś tam nie zrobić), by w przyszłości było inaczej, niż było, zanim się było postanowiło, że to by dobrze było, gdyby inaczej było.
Innymi słowy - /.../
***
Na twarzy K. - rzecz dziwna - klęczącego na progu drzwi, malują się mieszane uczucia. Z jednej strony - emfaza triumfu. Stojąc już jedną nogą na zewnątrz, unosi bowiem w wyciągniętej dłoni wydartą z notesu kartkę, na której to - jak sądzi, dając wiarę swej pamięci - tegoż dnia rano własnoręcznie zapisał trzy znamienne słowa. Przekonuje sam siebie, że fakt ten dowodzi niezbicie, iż on - Krzysztof K. - jest nadal tą samą osobą, którą był parę godzin temu.
Z drugiej jednakże strony - dostrzegamy w oczach naszego bohatera coś dziwnego, niewytłumaczalnego, coś jakby postrach miecza wiszącego nad głową, coś niczym długi cień lufy przyłożonej do... nie, to tylko złudzenie.
Co, jeśli - zastanawia się K. - co, jeśli mnie się tylko to wszystko... wydaje? Przecież nie jestem w stanie stwierdzić, mogę jedynie co najwyżej sądzić, dawać wiarę, przekonywać samego siebie.
Doprawdy, to już coś - wszak twierdzić, że się sądzi, to zawsze lepiej niż sądzić, że się stwierdza.
Pytanie tylko, gdzie jest ktoś, kto już nie sądzi, a jeszcze nie twierdzi...
Łączymy podziw dla wnikliwości K. z wyrazami współczucia dla Krzysztofa.
Analizujmy jednak dalej tę fazę świadomości naszego bohatera. Widzimy, że w danej sytuacji nie potrafi on uznać przeszłości za coś realnego, równoprawnego z chwilą obecną. Co więcej, nasuwa mu się koncepcja o treści następującej:
Oto cały świat liczy sobie nie więcej, jak ułamek sekundy - stworzono go, bądź też sam się stworzył, w tym właśnie momencie. W mgnieniu oka cząsteczki uformowały się w góry i oceany, w zdjęcia Krzysztofa z dzieciństwa, którego nie było, w podręczniki historii, traktujące o nigdy nie zaszłych wydarzeniach. W tejże chwili w umyśle K. zapisały się wspomnienia całego życia oraz zaczątki myśli, które teraz kończy.
Czy to możliwe, by tak wspaniale logiczna, złożona, wyrafinowana całość, powstała ot, tak sobie, z niczego, przypadkiem...?! - pyta z rozpaczą nasz bohater.
My na to, że jak najbardziej.
W nieskończoności wszechświata atomy mogą zupełnie przypadkowo i bezwiednie przyjąć wszelkie możliwe kształty.
Także kształt życia kogoś takiego jak K.
A o wczorajszym świcie nie wiadomo na pewno, że był, ni też, że go nie było. Sen też, nie wiedzieć - prawdą jest, czy fałszem, łzę zaś czuć można na policzku, nigdy nie zapłakawszy. "Być" i "nie być" to jedynie dwa bieguny, między którymi zawrzeć można cały wszechświat, nie mówiąc już o życiu kogoś takiego jak K. Tak... nasz bohater już wie, że się mylił - pamięć nie ma znaczenia.
Choć widzi jeszcze i małe światełko w tunelu:
Skoro bowiem JESTEŚMY nie tak bardzo, jak zwykle sądzimy, to i cierpieć musimy mniej, niż nam się zdaje. Tu nasza beznadziejność obraca się na naszą korzyść.
***
Oto widzimy znów Krzysztofa K. Wciąż jest w swoim mieszkaniu, lecz już na nogach, szykując się do wyjścia. Jeszcze na jego drodze lustro, w nim - on sam, w nim samym zaś... czyżby ktoś inny?
Młodszy o tchnienie światła, a przez to - nie ten sam? Igraszka fotonów małpująca jego ruchy, która - czy tego chce czy nie - za ułamek sekundy będzie tym, czym on teraz.
Tam - jeszcze brzytwa, tu już - krew. Czyja krew? Co było pierwsze: kat, czy ofiara?
A może... może gdzieś tam dalej już... minął ból?
Człowiek z reguły myśli, że nie myśli jego cień. Łatwiej mu wtedy nie pamiętać, że bardzo, bardzo to być może, iż także on sam...
...kogoś
...bez ustanku
...jak małpa.
Nasz bohater ma jednak te i inne wątpliwości. Nie dziwi nas to. Znamy takich jak on.
Czy można zdobyć życie, wcześniej go nie tracąc? Może, by stać się naprawdę, trzeba najpierw się zniszczyć? Tylko, czy wtedy ten - stworzony z niczego, wymyślony od podstaw - to już nie będzie czasem... ktoś inny? Wciąż taki sam, choć nie TEN sam, ktoś, kto spojrzy na K., jakby patrzył w lustro i powie: Oto jest mój cień. Czy warto ginąć dla niego?
I czy nie dałoby się lepiej tak załatwić, aby nie tylko w sobie być i czuć się sobą, lecz aby przenieść swoją pewność siebie - także wstecz, za siebie...?
Tak, tak, na pewno tak - przecież wczorajszy świt i sen minionej nocy, i zaschnięte łzy - to wszystko było i wciąż żyje w nim. K. sądzi, że ma w sobie taki cud, co zapewnia mu tożsamość z tym, czym był. To coś, co zdaniem K. gwarantuje mu ciągłość istnienia, wabi się: pamięć.
Nasz bohater ma jednak inne jeszcze wątpliwości. To dla nas nic nowego.
Także ostatnie z trzech słów, które - jak mu się zdaje - napisał o poranku, także i ono nie jest już niczym pewnym. K. jednak, o czym dobrze wiemy, jest ambitny, nie dziwimy się zatem, widząc, że i tym razem chce dowieść swych racji.
A może jednak...
Może już lepiej nie komplikować dalej i głębiej nie wnikać, może lepiej powiedzieć: jest jak jest i basta.
Może...
Lecz - z drugiej strony - po cóż się zadowalać półśrodkami, gdy można całkiem łatwo udowodnić sobie, że się nikogo nie małpuje, że nie jest się tylko cieniem kogoś idącego przed sobą. Jak tego dokonać?
Ot, choćby można zrobić coś, co będzie całkiem nie do przewidzenia.
Na przykład... wybiegając, uklęknąć na progu drzwi.
***
Pokój. W nim - łóżko, na nim zaś z kolei, leżąc do góry brzuchem, zaznacza dominację swoją - człowiek. Istota wyjątkowa, wszechmocna, inteligentna i wolna. Tego, którego tu widzimy, nazwiemy dla ułatwienia Krzysztofem K.
Oto bohater nasz, w nim - ręka jego, w niej - notes, w nim zaś - skreślone w pierwszym odruchu świadomości trzy kluczowe słowa...
"Byłem. Jestem. Będę." Cóż za wspaniała, boska nieomal afirmacja samego siebie. Nie dziwi zatem uśmiech na twarzy Krzysztofa K. Być może ma on coś wspólnego ze wspomnieniem niedawnego snu, wciąż obecnym w umyśle głównej postaci niniejszego obrazka. Wygląda ono tak:
K. stoi twarzą w twarz ze swoim szczęściem, pełnym miłości i łagodnego światła. Wszystko to jest na wyciągnięcie ręki, on jednak, sam nie wiedząc czemu, nie sięga po swoją nagrodę.
- Widocznie nie to mi pisane - myśli ze smutkiem.
- Lecz zawsze możesz napisać sobie inaczej - słyszy w odpowiedzi.
No i uśmiecha się. Jest to uśmiech triumfu, uśmiech człowieka, który czuje, że może zmienić świat. "Wszystko jest w moich rękach" - myśli sobie. - "Choćby ten dzień, który się właśnie zaczyna... Mogę przeżyć go na tysiąc sposobów, a w zależności od tego, co zrobię, cały wszechświat o zmierzchu będzie wyglądał inaczej." Jak? Tego - ma się rozumieć - Krzysztof K. jeszcze nie wie, wie jednak, że czas płynie nieubłaganie, że wieczór nieuchronnie nadejdzie, a wtedy on sam znał będzie dobrze tę "przyszłość", która teraz jest całkowitą zagadką. K. czuje się tak, jakby te chwile, które mają nadejść, były nierozerwalnie związane z nim, z jego wolą, jakby już miał je w swym posiadaniu, podobnie jak to, co przeminęło, utrwalone w jego pamięci. Sądzi, że zawarł w sobie dzień, miesiąc, rok, wieczność... że jedyne, o czym musi pamiętać, to zdanie zaznaczone w otwartej na kolanach książce...
"W chwili, gdy porzuciłbym swe marzenia, byłbym niczym." K. dobrze wie, że to prawda. Dlatego, choćby nie wiem co, nie porzuci swych marzeń nigdy...
Jeżeli można wniknąć głębiej, to i czemu nie?
Wdziera się słońce przez szyby wesoło do pokoju wnętrza.
wspaniale.
się zapowiada
Dzień
***
HAPPY END
|
|