PIO nad nim
ściany domów, wsporniki, linie elektryczne, fasady i szyldy - miasto
rośnie w oczach ogromnieje,
nie mieści się
w kadrze. Metro przeciąga poniżej z hukiem - wielkie, niewidzialne,
nieme - i ginie poza granicami kartki.
Kobiety są jak ruchome schody - myśli PIO - raz wyżej, raz niżej.
Podczas gdy PIO poszedł po kolejnego Rodenbacha,
ja patrzę na Gravensteen, zamek hrabiów. Motorówki
ze świeżym transportem turystów suną po kanale. Głos
przewodnika wydaje rozkazy: na prawo... patrz!
Wiatr zerwał się jak oparzony i deszcz daje znać o swoim
niestety istnieniu. Jasne niebo nie ma nic do powiedzenia.
Ta knajpka tam na drugim brzegu kanału to chyba jedyne
wyjście z tej deszczowej strofy. ale PIO już przyszedł.
Tutejsze piwo to bubel - mówi - nie ma nawet daty
założenia browaru.
Kupiliśmy kilka puszek
piwa, jakieś gofry, i
przycupnęliśmy u stóp
Pałacu Sprawiedliwości,
żeby popatrzeć jak zmierzch
zapada nad miastem.
Zaraz wracam - po chwili
PIO zniknął za wyłomem muru.
Prace mogą być wykorzystywane do kopiowania i drukowania w celach komercyjnych tylko za zgodą autora.