Udało im się wydostać ze straszliwej kopalni, nie był to jednak wcale kres ich ucieczki. Ścigani przez szturm-orków nasi bohaterowie dotarli w końcu do lasu Endorien: cieszyli się, że ich prześladowcy najwyraźniej boją się wchodzić między drzewa. Nikt z nich jednak nie zastanowił się, co mianowicie takiego odstrasza nawet doborowych żołnierzy Nieprzyjaciela.
Dowiedzieli się o tym dość szybko, niesieni na drągach przez pozornie niegroźne kudłate niedźwiadki, zamieszkujące okrągłe chaty zbudowane na drzewach.
- Co oni chcą z nami zrobić?! - krzyknął Boromir do Legolanda, który jako elf znał języki wszystkich istot zamieszkujących Śródziemie.
- Z ciebie chcą zrobić kolację, a mnie obwołać bogiem.
- A nie mogłoby być odwrotnie?
Legoland wyrzucił z siebie potok słów brzmiących jak "yub yub yub" i po dłuższej sprzeczce z dowódcą niedźwiadków odwrócił się do Boromira z tryumfalnym uśmiechem.
- Przekonałem ich!
- Naprawdę?!!
- Tak!! Krakowskim targiem zgodzili się na jutrzejsze śniadanie.
Nadludzkim sprytem i odwagą wyrwawszy się ze szponów krwiożerczych misiów, nasi przyjaciele popłynęli skradzionymi łodziami kawałek w dół rzeki. Na pierwszym postoju Frodo udał się do lasu, nazbierać drewna do ogniska. Nagle usłyszał za sobą czyjeś kroki.
- Frodo! - zawołał Boromir. - Przyłącz się do mnie! Oddaj mi Pierścień, a będziemy razem rządzili galaktyką jak... jak człowiek i hobbit - zakończył trochę kulawo.
- Nigdy!! - krzyknął Frodo i rzucił się do ucieczki. W tym samym momencie zza drzew wyłoniła się gromada szturm-orków. Większość puściła się w pogoń za hobbitem, zaś dowódca, Taark-in, złowrogo zbliżył się do Boromira.
- Miałeś nam oddać tego kurdupla! - wrzasnął, potrząsając go za kołnierz. - A ty co narobiłeś?!
- Możecie wziąć tych dwóch, i tak nikt się nie połapie - Boromir wskazał na Meriadoka i Pippina, którzy z właściwym sobie wyczuciem chwili wbiegli na polanę.
- Brać ich! - Taark-in wyszczerzył żółte od nikotyny zęby w złośliwym uśmiechu. Jego żołnierze chwycili młodych hobbitów i unieśli w dal.
- A co z naszą umową? - spytał Boromir.
- Zmieniłem warunki - ork wbił mu sztylet w brzuch po samą rękojeść i podążył za swoim oddziałem.
***
Frodo zbiegł na brzeg i wskoczył do łódki. Przewidujący Sam siedział już na swoim miejscu. Wypłynęli na środek rzeki.
- Nie, Sam, nie pójdziemy razem ze wszystkimi - odparł na rzucone nieśmiało pytanie. - Udajemy, że... to znaczy, udajemy się do lasu Dagobah, na poszukiwanie mistrza Yodły. Będę się uczyć, żeby zostać rycerzem Jedi, jak mój ojciec.
W lesie Dagobah było ponuro, mgliście i obrzydliwie, a w dodatku przy lądowaniu Frodo wpakował łódkę prosto w bagno. Sam próbował ją wyciągnąć i został połknięty przez błotnego potwora, który jednak po chwili wypluł go z powrotem.
- Całe szczęście, że nie lubi hobbitów - skomentował Frodo. Wyciągnął z łodzi ich skromny bagaż i przysiadł na jakimś pieńku. Rozejrzał się dookoła.
- To mi nie wygląda na miejsce, gdzie można by było znaleźć wielkiego mistrza Jedi - powiedział zniechęcony i podskoczył z wrzaskiem na pół metra w górę, kiedy pieniek nagle ożył, ukazując pomarszczoną, wielkooką twarz i spiczaste uszy.
- Poprosisz jeśli grzecznie, znaleźć pomóc Yodłę mogę ci, hmmm! - zadeklarował.
- Co on mówi? - szepnął Sam, przysuwając się do Froda.
- Nie wiem, brzmi jak źle przetłumaczone z japońskiego.
Pieniek zachichotał.
- Mną chodźcie za, tak, chodźcie! - zawołał, wypuścił spod siebie krótkie łapki i podreptał żywo w las. Nasi bohaterowie wymienili spojrzenia, jak na komendę wzruszyli ramionami i bez przekonania poszli za nim.
***
Podczas, kiedy Frodo Bagwalker przechodził szkolenie Jedi, ucząc się różnych trudnych sztuk, takich, jak wyciąganie łódki z bagna siłą woli, ustawianie kamieni w stos i wypełnianie formularzy podatkowych PIT, Hanragorn wraz z Gimbusem i Legolandem wyruszyli tropem bandy orków.
Podróżowali niestrudzenie; las przeszedł w step, step zamienił się w pustynię, a oni wciąż ścigali porywaczy. Słońce przygrzewało tak mocno, jakby to były dwa.
Trzeciego dnia znaleźli pozostałości wielkiego stosu, na którymś ktoś najwyraźniej spalił był większą ilość szturm-orków. Wokół walały się pogięte miecze i potrzaskane hełmy.
- Kto to mógł być? - zastanawiał się krasnolud.
- Widzę ślady jednego konia - zaraportował elf, oglądają piasek niemal z nosem przy ziemi. - To pewnie Jeźdźcy Rohanu, oni zawsze jeżdżą jeden za drugim, aby ukryć, w jakiej są liczbie. Myślę, że...
- Uwaga!! - Hanragorn i Gimbus stanęli w pozycji bojowej, z dłońmi na rękojeści broni. - Patrzcie tam!
Zza pobliskiej skały wyłaniała się postać w długiej szacie, z długą brodą i długim... kosturem (a coście myśleli, zboczeńcy??!). Pomimo jaskrawego światła słońca była lekko przezroczysta; wydawało się też, że momentami fosforyzuje na błękitno.
- Witajcie, przyjaciele - powiedział nieznajomy z lekko oksfordzkim akcentem. Strzała z łuku Legolanda pomknęła do góry i rozsypała się na tysiące iskier, miecz Hanragorna samoczynnie zwinął się w korkociąg, a topór krasnoluda wypuścił listki.
- To duch!! To duch!! - wrzeszczał Gimbus, biegając w panice w kółko, podczas gdy Hanragorn drapiąc się po głowie oglądał swój teraz już bezużyteczny miecz.
- Wolę określenie "ciało astralne" - sprostował z godnością przybysz. - Tak, to ja. Obi-Gan Dalf Szary, obecnie zwany Niebieskim. Jakiekolwiek skojarzenia ze Smurfami są nie na miejscu.
- Gańdzialfie... eee, Gan Dalfie, wróciłeś do nas!! - rozemocjonowany elf miał ochotę uściskać starego czarodzieja; powstrzymywała go tylko obawa, że ręce przejdą mu przez niego jak przez powietrze. - Jak to się stało?!
- To długa historia, a my mamy niewiele czasu - wykrętnie odrzekł Obi-Gan. - Musimy podążyć do Oh-Thanksu, siedziby złego Sarumana the Hutta. To on więzi Meriadoka i Pippina, a naszym zadaniem jest ich odbić. W drogę!
To powiedziawszy gwizdnął na palcach i zza skał ciężkim galopem wypadły cztery dewbacki.
- Nie wsiądę na to stworzenie - Gimbus cofnął się o krok. - Krasnoludy nigdy nie dosiadają komputerowych efektów specjalnych! Poza tym nie umiem nim kierować.
- Och, nie zawracaj głowy, możesz jechać razem ze mną - powiedział Legoland, wskakując lekko na grzbiet najbliższego dewbacka.
- Lepiej ze mną - wtrącił Hanragorn. - O was i tak już za wiele plotek krąży.
Po przepisowych trzech dniach drogi dotarli do wieży Oh-Thanks, która wbijała się w niebo jak czarny kieł albo jak dzieło pomylonego grafika. Obi-Gan załomotał do drzwi swoim kosturem.
- Szef przyjmuje w każdy ostatni wtorek miesiąca, od szesnastej do osiemnastej - majordomus Sarumana, Bib Grima wyjrzał przez szparę w uchylonych drzwiach i czym prędzej je zatrzasnął. - A w ogóle to go nie ma. Wyjechał na wakacje nad morze. Eeee.... za Morze!
- Sarumanie, to twoja ostatnia szansa! - zagrzmiał czarodziej aż echo poszło po dolinie. - Uwolnij naszych przyjaciół albo zginiesz!
Okno na pięterku otworzyło się i pojawiła się w nim głowa z orlim nosem i fryzurą wczesnej Maryli Rodowicz.
- Wy w sprawie tych dwóch hobbitów?! - zawołała entuzjastycznie. - Trzeba było tak od razu mówić! Zabierajcie ich czym prędzej, zdemolowali mi cały loch i stłukli mój najlepszy palantir! Nigdy w życiu nie miałem tak uciążliwych więźniów.
- Negocjacje były krótkie - mruknął pod nosem Hanragorn.
Już po chwili Merry Christmas i Pippin wśród radosnych okrzyków dołączyli do reszty bohaterów.
- O rany, Dalf, ty żyjesz?! Ale fajowo! Do twarzy ci w niebieskim, wiesz? Przyjechaliście za nami taki kawał drogi? Jesteście prawdziwymi kumplami! - przekrzykiwali się nawzajem, podskakując z emocji.
- Dobrze, dobrze - przerwał im czarodziej. - Nie mamy wiele czasu. Za trzy dni musimy być w Endoras, a trasa jest niestety czterodniowa, tak więc musimy się bardzo spieszyć.
Co dewback wyskoczy pognali przez step i o zachodzie słońca trzeciego dnia stanęli u wrót zamku króla Thrawnodena. Na spotkanie wyszła im piękna, spiczastoucha kobieta z włosami splecionymi przy uszach.
- Zaraz, zaraz, miała być Eowina - lekko zdezorientowany czarodziej potrząsnął głową.
- Kompresja etatów - wyjaśniła Arweia. Potem rzuciła okiem na zmordowane dewbacki i mruknęła: - Tym przyjechaliście? Naprawdę jesteście odważni!
- Nie ma czasu na pogawędki! - Obi-Gan zachowywał się tak, jakby reżyser nagle zorientował się, że film ma już ponad dwie i pół godziny i jeszcze się nie skończył. - Zbierz wszystkich ludzi... eee, zbierz wszystkich i za trzy dni spotkamy się pod Górą Przeznaczenia.
***
Frodo Bagwalker wraz ze swoim wiernym Samem mozolnie wspinali się na śliskie od czarnej farby zbocza Góry Przeznaczenia.
- Yodła mówił, że każdy uczeń musi na koniec swojej nauki przejść jakąś próbę, jako egzamin na prawdziwego Jedi - wydyszał z trudem. - Że też nigdy go nie zapytałem, co się dzieje z tymi, którzy nie zdadzą...
- Głowa do góry, panie Frodo - Sam poklepał go po plecach.
- Ech, nie pocieszaj mnie...
- Miałem na myśli dosłownie. Wszystkie trujące opary gromadzą się przy samej ziemi.
Frodo podniósł głowę i w tej samej chwili ujrzał podążających ich tropem szturm-orków. Pokazywali sobie hobbitów i groźnie potrząsali bronią. Nasi bohaterowie przyspieszyli kroku. Byli już prawie przy samym szybie wentylacyjnym, kiedy zza otaczających go skał wyłonił się kolejny oddział.
- Mam złe przeczucia - jęknął fatalistycznie Sam, kiedy pół tuzina strzał bzyknęło mu koło ucha.
- Wrzucę tam ten pierścień, albo zginę! - Frodo nieustraszenie parł naprzód, zasypywany przez szturm-orków strzałami, butelkami i zgniłymi jajami. Uchylał się przed pociskami, ale kilka ugodziło w niego. Upadł na kolana...
- Yiiiiihaaaa!!!!!! - rozległ się nagle dziarski i przeraźliwy wrzask i prosto z nieba spłynął ogromny orzeł z męską postacią na grzbiecie. Męska postać sprawnie wystrzelała cały oddział szturm-orków; ostatniego orzeł jakby od niechcenia strącił końcem skrzydła do szybu.
- Droga wolna, mały!!! Rozwal to i do domu! - darł się z góry Boromir, bo też i on to był we własnej, zrehabilitowanej osobie. Frodowi nie trzeba było dwa razy powtarzać. Cisnął Pierścień do wnętrza szybu - w chwilę później górą wstrząsnęła potężna erupcja.
- Wskakujcie! - Gondorissian chwycił wyciągniętą rękę Froda, wciągnął za kaptur Sama. Orzeł z gracją kołował, oddalając się od góry; już po chwili mogli z powietrza podziwiać efektowne języki lawy, które, świecąc na pomarańczowo, pełzły w dół po zboczach, zagarniając po drodze drugi oddział szturm-orków.
- Jak się wam podoba mój Orzeł Millennium? - zapytał z dumą. Hobbici patrzyli na niego bez tchu.
- Myślałem, że jesteś czarnym charakterem tej historii - odważył się w końcu Sam.
- Musi być jakaś niespodzianka, nie? Poza tym to takie pogłębienie psychologiczne.
- Pogłębieniem psychologicznym miał być Gollum - zauważył Frodo.
- Ach, Gollum... - Boromir rzucił okiem w dół, gdzie spod stygnącej strugi lawy widać było parę płetwiastych kończyn. - Nie mówmy już o nim.
Orzeł Millennium łagodnie szybował w stronę czekającej na granicy Imperium Mordorskiego armii rebelianckiej. Wiwaty słychać było z odległości kilometra.
A potem żyli długo i szczęśliwie, dopóki komuś nie wpadło do głowy zrobić Edycji Specjalnej...
KONIEC
|
|