4
Wczesnym świtem wracały środkiem trawnika rozdzielającego oba pasma Alei Unii Lubelskiej, zdyszane po kilkukilometrowym biegu, ale zadowolone. Świtało. Na bladoniebieskim niebie ostro rysował się Zamek, na razie zredukowany do płaskiej, jakby wyciętej z fioletowego kartonu sylwetki, ale już nabierający plastyczności. Dzień zapowiadał się pogodny.
O tej porze miasto budziło się już do życia. Przez rondo przejechał pierwszy autobus, od strony targowiska dobiegał stłumiony warkot samochodów i szczękanie otwieranych bud. Ludzie zaczynali wychodzić do pracy, nikt jednak nie zwracał uwagi na dwie dziwacznie ubrane dziewczyny. Właśnie dlatego zazwyczaj trenowały rano.
Nessie przystanęła na chwilę, odetchnęła głęboko, pełną piersią wciągając powietrze pachnące trawą i mokrymi liśćmi z działek i nadrzecznych łąk.
- Ładnie tutaj - powiedziała na wpół do siebie.
Cranberry nie słuchała, podniosła głowę do góry, jakby chciała na porannym niebie zobaczyć znajome planety i systemy.
- Ciekawe, co się dzieje u nas.
***
- Boże, jaka kolejka. Mówiłam wam, żeby przyjść o wpół do. Teraz się nie dopchamy i znowu zostaną tylko klopsy z kaszą.
- Patrzcie, jest ta nowa. Hej, Nessie, zajmij nam trzy miejsca, co?
- Ona jest jakaś dziwna, nie sądzicie?
- Gadaj jeszcze głośniej, niech cię usłyszy.
- Nie usłyszy, jesteśmy za daleko.
- Może trochę dziwna, ale miła. Nawet z Anitą się nie kłóci.
- Nawet z Anitą? To chyba jakaś święta.
- Sama słyszałam. Anita się ją spytała, tak niby słodko, "Czy w tym pegieerze, z którego przyjechałaś, jest moda na takie flanelowe koszule?", wiecie, tym swoim tonem, co to szlag człowieka na miejscu trafia...
- Wiemy, wiemy.
- I co?
- A ta Nessie tylko się uśmiechnęła i coś jej odpowiedziała...
- Co?
- Nie pamiętam. Jakoś tak spokojnie, jak jakiś psycholog czy coś. Ale Anitę przytkało.
- A zauważyłyście, że ona w ogóle nie reaguje na swoje imię? Słuchajcie, może ona używa fałszywego nazwiska?
- Nie chrzań, Monika, naoglądałaś się za dużo wideo. Pewnie, że ona jest trochę dziwna, ale może po prostu przyjechała z jakiegoś zabitego dechami miasteczka. W końcu nie każdy musi być z Warszawy, nie?
***
- Dziewczyny, Jolka jest chora, powiedziała, żeby jej przynieść robotę, to przepisze w domu. Może któraś z was do niej skoczyć po południu?
- Ja pójdę - Nessie wzięła z rąk szefa gruby plik ręcznie zapisanych kartek. - Mam dużo czasu.
Po niezbyt długim błądzeniu odnalazła właściwy blok. Na smętnej klatce schodowej unosił się zapach gotowanej kapusty. Nessie nacisnęła dzwonek; drzwi otworzyła niemłoda kobieta o poskręcanych ondulacją włosach.
- Dzień dobry. Ja do Jolki.
- Dzień dobry, dzień dobry. Z pracy, tak? Pan Jacek dzwonił, że ktoś przyjdzie. Proszę wejść.
Weszła do małego, niebywale zagraconego mieszkania. Gdzieś z głębi dobiegały piski bawiących się dzieci.
- Jola jest w pokoju - kobieta wycofała się do kuchni na dźwiękowym tle wzbierającego gwizdu czajnika. - Zrobię pani herbaty.
Na widok wręczonych jej notatek Jolka wydała jęk zgrozy.
- O nie, tylko nie to. Znowu te gryzmoły Lipskiego. Czy ten facet nie może sobie kupić komputera, pytam? Kto w dzisiejszych czasach pisze ręcznie?
- Widocznie on jest niereformowalny - stwierdziła ugodowo Nessie. Do pokoju weszła matka Jolki z herbatą, za nią nadciągnęło młodsze pokolenie.
- Tatatatata!! - jeden z chłopców wymierzył w gościa z plastikowej kopii pistoletu maszynowego. Nessie westchnęła w duchu. Na widok wycelowanej w siebie lufy pierwszym jej odruchem był skok za jakąś osłonę i wydobycie miecza. Nie przywykła do tego, że broń może być zabawką.
- Pawełku, zachowuj się - upomniała kobieta. - To dzieci starszej córki - dodała tytułem wyjaśnienia. - No, idźcie do swojego pokoju, przeszkadzacie.
- Wcale nie przeszkadzają, niech się bawią.
Jolka przyglądała jej się uważnie.
- Dlaczego ciągle czeszesz się w kucyk? To niemodne.
Nessie z uśmiechem przesunęła dłonią po kitce.
- Przez ostatnich kilka lat miałam krótkie włosy i już mi się znudziło.
***
Wyszła od Jolki długo po zmroku, dochodziła ósma. Miała ochotę trochę się rozruszać, więc po dwóch przystankach wysiadła z tramwaju i zagłębiła się w puste alejki parku. Wyciągnęła z torby miecz i przypięła do pasa - tak na wszelki wypadek. Park Skaryszewski nawet w dzień nie był najprzyjemniejszym miejscem.
Nessie dopuściła wreszcie do siebie spychaną dotychczas na margines świadomości myśl, że tak naprawdę pragnie, żeby coś się wreszcie wydarzyło.
"Przestań zgrywać bohatera", zwymyślała samą siebie. "Powinnaś się cieszyć, że masz święty spokój. Nie wiadomo, jak długo to jeszcze potrwa. Przy tej całej historii z Palpatinem i z Imperium..."
Nie wyczuwała w pobliżu żadnych ludzi. No dobrze. Dojdzie do drugiego wyjścia i koniec ze spacerkami.
W tej samej chwili od strony ulicy dobiegł przeraźliwy krzyk, urwany po chwili raptownie. Nessie zaczęła biec. Z daleka zobaczyła grupkę czterech, nie, pięciu młodych mężczyzn, pastwiących się nad powaloną na ziemię postacią. W biegu wyciągnęła rękę i używając Mocy cisnęła o ziemię dwoma z nich; dobiegła, zahamowała, zapaliła miecz świetlny. Wbrew jej oczekiwaniu nie uciekli - uświadomiła sobie, że przecież nie znają tej broni. Zbytnio przywykła do tego, że na większości planet Republiki sam widok miecza zwykle wystarcza do spacyfikowania ewentualnych awanturników.
Otoczyli ją półokręgiem; zrozumiała, że tym razem to nie zabawa. A potem wszystko wydarzyło się błyskawicznie. W ich rękach błysnęła stal, zaatakowali równocześnie z kilku stron; była szybsza od nich, ale mieli przewagę liczebną, w samoobronie zadziałała jak automat: poprzeczne cięcie mieczem, piruet i odwrotny cios, ręka w bok i odepchnięcie Mocą ostatniego napastnika.
Stała w pustej alejce, oddychając ciężko. W ciemnościach cichł tupot butów dwóch z bandytów, którym udało się przeżyć. Pozostali leżeli na asfalcie w stanie, który gwarantował, że już nigdy nie będą zagrożeniem dla nikogo.
Zgasiła miecz, otarła pot z czoła. Ofiara bandy poruszyła się na ziemi i słabo jęknęła. Jakiś nieszczęsny narkoman, który miał pecha zapuścić się na "ich" teren. Przyklękła przy nim, żeby sprawdzić, czy jest ranny. Miał twarz całą we krwi i prawdopodobnie obrażenia wewnętrzne.
- Leż spokojnie, zaraz wezwę pomoc - powiedziała, chociaż nie była pewna, czy ją słyszy. Wyciągnęła komunikator i weszła na częstotliwość policyjną, którą znalazła parę dni temu z nudów.
- Bójka w Parku Skaryszewskim - zameldowała, naśladując bezosobowy głos dyspozytorki. - Trzy ofiary śmiertelne, jeden ranny.
Wyłączyła nadajnik szybko, zanim ktokolwiek zdążył zadać jakieś pytania. Skryta w mroku czekała na przyjazd radiowozu i karetki. W głowie kłębiły jej się chaotyczne myśli.
Po raz pierwszy w życiu zdarzyło jej się zabić kogoś w bezpośrednim starciu. Wyrzuty sumienia? To byli mordercy. Nawet sama Rada Jedi przyznałaby, że użyła miecza w słusznej sprawie. W końcu do tego ją szkolono. Zanim pojawili się Sithowie, nauka walki na miecze była raczej tradycją, niż faktyczną potrzebą, wyjąwszy umiejętność odbijania strzałów z miotacza. Ona sama traktowała to tylko jako ćwiczenie fizyczne, wyrabiające precyzję ruchów i zdolność koncentracji.
Aż do tej pory.
|
|