Magazyn ESENSJA nr 6 (XVIII)
czerwiec-lipiec 2002




poprzednia stronapowrót do indeksunastępna strona

Achika & Cranberry
  [GW] :  Druga strona Mocy

        ciąg dalszy z poprzedniej strony

11

     Cranberry siedziała na podłodze, tuż przy drzwiach, przez zasłonę z drewnianych koralików obserwując krzątającą się po kuchni Nessie. Zdezelowany magnetofon chrypiał wesoło wiązanką starych przebojów Boney M.
     - Hooray, hooray, it's a holi-holiday...
     Nessie nuciła pod nosem, wylewając na patelnię sos ze słoika. Wyglądało na to, że jest w dobrym humorze: zamieszała kawałki kurczaka, zakręciła się w rytm muzyki, pomimo ciasnoty nie wpadając na stojące na środku kuchni krzesło. Ładnie się tu urządziła jak na tak krótki czas, miała nawet kwiatki na oknie. W mieszkaniu Cranberry prawie nie było mebli.
     - By the rivers of Babylon, where we sat down...
     Brzęknęły wyciągane z szafki talerze.
     - Hej, Cran, długo jeszcze masz się zamiar tam chować?
     - Nie chowam się.
     - Most people looked at him with terror and fear,
     but to Moscow chiefs he was such a lovely dear...

     Nadal siedziała, obracając miecz w dłoniach. Kostki palców bolały przy zginaniu. Na następny trening stanowczo będzie musiała założyć rękawice.
     - Przestań go wreszcie regulować, chodź jeść.
     - Yes, my lor... ekhm. Już idę, Nes.
     
     ***
     
     Helikopter wystartował z leśnej polany, w dole niknął w mroku wojskowy prom. Lord Vader skinął na jednego ze szturmowców.
     Kieszonkowy holoprojektor Cran włączył się o ustalonej godzinie.
     Vader pozdrowił ją uprzejmie, ukłoniła się w odpowiedzi. Chociaż całe życie byli z sobą po imieniu, teraz czymś oczywistym stało się używanie formalnych tytułów, wymiana zdawkowych grzeczności.
     - Bądź tam, gdzie mówiłem. Musimy się wreszcie pozbyć puszystego ogona, który ciągnie się za mistrzem od Coruscantu - uśmiechnął się paskudnie.
     - Dobrze, Darth Vader.
     Cranberry chyba wolała nie wiedzieć, co miał na myśli.
     
     ***
     
     Stali tuż koło siebie. Czarne płaszcze, wysokie buty, ręce w skórzanych rękawicach zaciśnięte na mieczach.
     - Teraz - rzucił Vader.
     Włączyli miecze i skoczyli na Jedi. Bronił się rozpaczliwie, ale krótko.
     Na pustej ulicy nikt nie słyszał jego krzyku, kiedy Vader wybił mu miecz.
     - Dobij go - rozkazał.
     Ciężarem buta przygniótł prawą rękę pokonanego, wolną dłoń wysunął do przodu, przytrzymując Jedi na ziemi tak, że nie mógł się poruszyć.
     - Nie - zgasiła miecz. - Jest twój, ty go pokonałeś. Kończ z tym i zabierajmy się stąd, zanim ktoś nas zauważy. No, na co czekasz, Anakin?!
     Mówiła za dużo i za szybko, wiedziała o tym. Wpadam w histerię.
     - Dobij go.
     - Ty to zrób.
     Nie znała tego rycerza.
     Vader przeciął gardło mężczyzny. Cranberry patrzyła na buty Vadera. Ślina napływała jej do ust. Odwróciła się i trzymając się resztką silnej woli, odeszła do helikoptera.
     - To była kompromitacja, Darth Beyre - usłyszała za sobą zjadliwy głos Vadera. - I mistrz się o tym dowie. Jeszcze jeden taki wyskok i skończysz jak Zarriko Tan.
     "Nie znałam Zarriko Tana. Musiał być uczniem Yody, uczniem Yody. A gdzie właściwie jest teraz Yoda?... To nie ja zabiłam Zarriko Tana."
     Maszyna wystartowała.
     Imperator ukarał tej nocy swego ucznia.
     
     ***
     
     Z tym wezwaniem będą kłopoty. Poznał charakterystyczne wahanie w głosie dzielnicowego. I domyślał się, że tym razem nie chodzi o mafię.
     - Jedziemy stwierdzić zgon - rzucił kierowcy. - Zaraz się dowiemy - uprzedził pytanie.
     Karetka sunęła cicho przez opustoszałe miasto. Latarnie migały za oknami.
     "To prowincja" myślał lekarz. "Po północy życie zamiera. Normalne życie."
     
     Dowiedzieli się. Człowiek bez dokumentów. Zabity czystym cięciem w szyję. Ale to nie było cięcie noża.
     Lekarz podniósł się z kolan, a jego wzrok spotkał się ze spojrzeniem dzielnicowego.
     - Kiedyś już coś takiego widziałem - zaczął doktor.
     - Ja też.
     Policjant wyjął z kieszeni metalowy przedmiot. Lekarz skinął głową.
     - Jak mam to zapisać? - spytał drugi mundurowy, znacznie młodszy.
     - Co? - ręce dzielnicowego były już puste. - Nie miał nic przy sobie, prawda?
     - No jasne - uśmiechnął się chłopak.
     Lekarz machnął na kierowcę, żeby czekał w samochodzie. Sam odprowadził policjanta na bok.
     - Słyszałem, że mają poważne kłopoty, tam u siebie. Że jest wojna.
     - Chyba tak - zgodził się dzielnicowy. - Parę razy mignęli mi żołnierze. Z daleka. Nigdy nie udało mi się ich dogonić.
     - Ja widziałem na Krakowskim Przedmieściu dwie dziewczyny ubrane w ten sposób - wskazał ciało.
     - Oni tu kogoś szukają, doktorze. I jedni, i drudzy. Być może siebie nawzajem.

ciąg dalszy na następnej stronie

poprzednia stronapowrót do indeksunastępna strona

25
powrót do początku
 
Magazyn ESENSJAhttp://www.esensja.pl
redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.