Magazyn ESENSJA nr 6 (XVIII)
czerwiec-lipiec 2002




poprzednia stronapowrót do indeksunastępna strona

Achika & Cranberry
  [GW] :  Druga strona Mocy

        ciąg dalszy z poprzedniej strony

12

     Pod płotem dawno opuszczonej fabryki wiatr przewracał jakieś śmieci. Wokół żywej duszy; była położona tak daleko na peryferiach dzielnicy przemysłowej, że nawet miejscowym pijaczkom nie chciało się do niej zaglądać.
     Idealne miejsce na treningi.
     Cranberry odciągnęła w bok skrzydło odrapanych, metalowych drzwi. Przesunęły się lekko, zeszłotygodniowe oliwienie najwyraźniej pomogło. Nessie była już w środku - prosto z pociągu, o czym świadczyła leżąca pod ścianą podróżna torba. Odwróciła się w jej stronę, gestem ręki wyłączając zdalnie sterowany miotacz, z którym przed chwilą ćwiczyła odbijanie strzałów.
     - Cześć, Cran - uśmiechnęła się ciepło, jak zwykle, ale oczy patrzyły gdzieś w dal.
     - Cześć, Nes. Jak leci?
     - Eeech, lepiej nie mówić. Dosyć mam takiego życia.
     No nie. Nessie i jakieś narzekanie? Świat się kończy.
     - Nie gadaj tak. Zobaczysz, porządny trening i zaraz ci chandra przejdzie.
     Powiesiła płaszcz na poręczy metalowych schodów prowadzących na wyższy poziom hali, gdzie zapewne zaczynała się kiedyś lub kończyła linia montażowa. Zapaliła miecz i dla rozgrzewki wykonała kilka cięć w powietrzu. Nessie już stała w pozycji wypadowej.
     Zaczęły tak, jak zwykle: łatwymi, ćwiczebnymi sekwencjami atak-parada. Nessie rzeczywiście od razu odzyskała humor. Odbiła się, wskoczyła na obudowę frezarki, a z niej na górny pomost. Uwielbiała to; barierka była już cała posiekana ostrzami ich świetlnych mieczy.
     Walka, nawet pozorowana, rozgrzewała ją coraz bardziej. Mocne uderzenie powyżej połowy klingi i miecz Cranberry poleciał w bok, odbijając się od ściany.
     - Trafiony, zatopiony - zaśmiała się Nessie. Przyjaciółka odskoczyła poza zasięg jej ostrza - żelazna zasada, nawet na treningach - wyciągnęła rękę i przywołała broń z powrotem. Teraz ona zaatakowała pierwsza, takie było niepisane prawo ich pojedynków. Nessie wyczuła jej irytację porażką: ciosy stawały się szybsze, silniejsze. Zza migających oślepiająco mieczy widziała skupioną twarz Cranberry. Taki trening nie był łatwy: obie musiały idealnie kontrolować siłę i kierunek uderzeń, żeby się nawzajem nie pozabijać. To był również sprawdzian wzajemnego zaufania.
     Wskoczyła na barierkę i podwójnym saltem sfrunęła w dół. Cranberry wylądowała tuż za nią, uderzając jednocześnie z góry; Nessie złożyła paradę niemal odruchowo, bo zawsze powtarzały ten manewr. Ale na cios butem w żebra nie była przygotowana: poleciała do tyłu, uderzając plecami w stertę skrzyń.
     - Zwariowałaś, co ty robisz?!
     Ucz się, Nessie, jak wygląda prawdziwa walka. Bo może kiedyś będziesz musiała stanąć twarzą w twarz z Vaderem.
     Nessie skoczyła naprzód, szerokim zamachem uderzając w zielone ostrze, zdecydowana znowu posłać je pod ścianę. Cranberry zbiła cios w dół, półobrotem znalazła się tuż przy niej i wykorzystując przewagę, jaką dało jej zaskoczenie, z całej siły rąbnęła łokciem w twarz. Nessie zatoczyła się gwałtownie, zdołała jednak unieść miecz i sparować atak, który miał ją rozbroić. Potrząsnęła głową jak ogłuszona, zamrugała oczami.
     - Ostro zagrywasz.
     Pewnie, że ostro. Zasłaniaj się, idiotko, albo będę musiała cię sprać na kwaśne jabłko.
     Właściwie nie chciała walczyć z nią w ten sposób. Ale już nie umiała inaczej.
     Znowu podjęły grę, niebieska klinga zwarła się z zieloną w krótkiej wymianie ciosów. Przez chwilę żadna z nich nie mogła zyskać przewagi. Cranberry odbiła się mocno od betonowej podłogi, przeskoczyła saltem nad głową Nessie, próbując zajść ją od tyłu, ale ona odwróciła się w porę, unikając kolejnego kopniaka.
     Szybko się uczy.
     Nessie najwyraźniej miała już dosyć takiego traktowania, bo zaatakowała serią szybkich cięć, skacząc i zwijając się w błyskawicznych piruetach. Była naprawdę dobra, ale znowu zapomniała się osłaniać. Cranberry nie mogła nic na to poradzić - z jej strony to był czysty odruch. Uderzona pięścią Nessie padła na jedno kolano, nieskoordynowana parada załamała się przed atakiem: tym razem to jej miecz wylądował na podłodze kilka metrów dalej.
     Podniosła się bardzo powoli, nie spuszczając oczu z Cranberry. Oddychała ciężko; starła pot z czoła szerokim rękawem bluzy, wyciągnęła rękę - miecz świetlny sam wskoczył do jej dłoni, ale go nie włączyła. Cały czas patrzyła na Cranberry.
     - Cran, co się z tobą dzisiaj dzieje?
     No, dalej, nawrzeszcz na mnie. Powiedz, że biję się po chamsku. Tylko nie rób tej swojej cholernej poważnej miny, bo wyglądasz zupełnie jak Qui-Gon..
     - Nic. Prze... przepraszam - powiedziała, unikając jej wzroku.
     - Zdenerwowałaś się. Przerywamy. Nie wolno walczyć w takim stanie.
     Co ty tam wiesz.
     - Tak. Oczywiście.
     Zgasiła miecz i przypięła go do pasa. Podeszła do schodów i usiadła na zakurzonych metalowych stopniach. Nessie wygrzebała z torby butelkę "Nałęczowianki"; piła długo, odwrócona do niej plecami.
     - Wiesz co, Nes, chyba mam dosyć na dzisiaj. Ogłaszamy remis?
     - Dobra. Niech będzie remis.
     
     ***
     
     Aspirant Piotrowski gwałtownie przydeptał pedał hamulca, mimo, że postać, która zwinnie zsunęła się z ursynowskiej skarpy, przebiegła przez jezdnię zbyt daleko, żeby mogli ją potrącić. Zresztą już jej nie było. Cyrkowym saltem przesadziła barierkę i znikła w ciemnościach poza kręgiem światła latarni.
     - Cholera, Rysiek, widziałeś to? Czy tym Wietnamcom już do reszty odjebało?
     - Co ty, to nie był Wietnamiec.
     - Miał kimono, nie? Jakiś pieprznięty karateka.
     - Ja tam wyraźnie widziałem jasne włosy. A w ogóle to chyba była dziewczyna.
     - Puknij się w łeb.
     Radiowóz powoli ruszył. Obaj policjanci wytrzeszczyli oczy w ciemność, ale jezdnia była pusta.
     
     ***
     
     Nessie biegła przez opustoszałe osiedle sprężystym, równym krokiem. Druga w nocy - późno, ale pracę w wydawnictwie rozpoczynała o dziewiątej. Zdąży się wyspać, a o tej porze może przynajmniej spokojnie poćwiczyć.
     Dotarła do swojego ulubionego miejsca. Przed oknami bloków zasłaniała ją z jednej strony górka saneczkarska, a z drugiej ogródki działkowe, pachnące ziemią i suchymi liśćmi. Uruchomiła zdalnie sterowany miotacz i rzuciła go w powietrze. Srebrzysta kula bucząc cicho zawisła dwa metry nad ziemią i zaczęła strzelać. Nessie odbijała ładunki ostrzem miecza, niekiedy uskakiwała; trwało to jakiś czas, aż wyczuła obecność zbliżającego się przechodnia. Zgasiła miotacz i miecz i pobiegła dalej, wybierając zacienione miejsca.
     Była już na bezkolizyjnym skrzyżowaniu przy Dolince Służewieckiej, dolnym pasem przejeżdżał akurat jakiś zapóźniony TIR; niewiele myśląc odbiła się od barierki i skoczyła na dach naczepy; wylądowała w przyklęku, łapiąc równowagę rozłożonymi rękami, uśmiechnęła się pod nosem i zeskoczyła, robiąc w powietrzu salto. Trochę źle obliczyła - prawa kostka zaprotestowała ukłuciem bólu. Och, dałby jej mistrz za takie kaskaderskie popisy!... Ale mistrza tu nie było.
     Pobiegła dalej w mrok, trochę wolniej. Kładka, rzeczka, drzewa. Zdyszana oparła się plecami o pień potężnej topoli, których cały szpaler rósł nad brzegiem. Schyliła się, żeby pomasować kostkę - przy tym ruchu odezwał się posiniaczony bok. Skrzywiła się, pomacała po żebrach. Nie ma co, Cranberry nieźle jej dołożyła na ostatnim treningu...
     Wyprostowała się, zapominając o swoich dolegliwościach. Cranberry. Co się z nią ostatnio dzieje? Wpada w złość z byle powodu, a na treningach bije się brutalnie jak...
     Nie chciała wymawiać tego imienia nawet w myślach. Jak Anakin. Tuż przedtem, zanim przeszedł na... Do tamtych.
     Nie! To bez sensu. Jak może w ogóle tak myśleć. Cranberry jest jej przyjaciółką.
     Anakin też był kiedyś twoim przyjacielem.
     Znów zerwała się do biegu, jakby chciała uciec przed własnymi myślami.
     
     ***
     
     Kostka dokuczała jej coraz bardziej, więc po powrocie do mieszkania usiadła na dywanie ze skrzyżowanymi nogami i przymknęła oczy. Trans medytacyjny mógł przyspieszyć gojenie urazów - nigdy nie była w tym dobra, ale nie zaszkodzi spróbować.
     Wyrównała oddech, oczyściła umysł ze zbędnych myśli. Już. Dryfowała w pustce, starając się skoncentrować na nadwerężonym ścięgnie. Prawie się udało...
     Czyjaś obecność, jakby tuż obok. Nie szukała kontaktu, ktoś jednak najwyraźniej znalazł ją.
     "Mistrzu Yoda."
     "Witaj, moja młoda Jedi", głos rozbrzmiał w jej głowie tak wyraźnie, że niemal widziała jego pomarszczoną twarz i mądre oczy. "Trochę za ostry był trening, hm?"
     Zawstydziła się. Gdyby widział, jak się wygłupiała, skacząc na ciężarówkę...
     "To nic takiego. Przejdzie."
     "Wasze treningi w ogóle ostatnio ostre się stały", zauważył jakby mimochodem. Zesztywniała.
     "Co masz na myśli, mistrzu?" zapytała, starannie dobierając słowa.
     "Nie co, tylko kogo. Wiesz dobrze. Czy tak walczą Jedi?"
     Poczuła chłód. Yoda wiedział. Albo przynajmniej się domyślał.
     "Silna ciemna strona jest. Niektórzy jej ulegają."
     "Cran nigdy by nie..."
     "Jesteś pewna?"
     Nie, nie była pewna. To właśnie było najgorsze. Milczała.
     "?" - tym razem przekaz Yody był sformułowany bez słów.
     "No dobrze. Z nią faktycznie dzieje się coś niedobrego, wyczuwam to. Jakiś konflikt, jakby była na krawędzi. Ale nie możemy jej teraz zostawić, bo wtedy pójdzie prosto do... tamtych."
     Zamarła, czekając na odpowiedź. Jeżeli Yoda nakaże jej przestać widywać się z Cranberry, będzie musiała usłuchać... Albo zbuntować się jak Qui-Gon, ze wszystkimi tego konsekwencjami. Ale mistrz tylko westchnął. Wyobraziła sobie, jak przymyka oczy i kręci głową.
     "Uważaj na siebie."
     "Będę uważać, mistrzu."
     Zerwał kontakt. Otworzyła oczy i wstała z podłogi, opanowując lekki zawrót głowy, jak zwykle po wyjściu z transu.
     Kostka już nie bolała. Ale to była słaba pociecha.

ciąg dalszy w następnym numerze

poprzednia stronapowrót do indeksunastępna strona

26
powrót do początku
 
Magazyn ESENSJAhttp://www.esensja.pl
redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.