Magazyn ESENSJA nr 6 (XVIII)
czerwiec-lipiec 2002




poprzednia stronapowrót do indeksunastępna strona

Alexa
  [GW] :  Prawo robotyki

        ciąg dalszy z poprzedniej strony
     - Luke! - David wciąż jeszcze nie miał dość kondycji, żeby bez wysiłku gonić wytrenowanego Jedi. - Zaczekajcie...
     Oboje przystanęli posłusznie. Leia uśmiechnęła się.
     - Nie musisz tak pędzić, Dave - rzekła łagodnie.
     - A wy w ogóle nie musicie lecieć - wypalił Dave. - Darth Vader nie żyje już od dwóch miesięcy. Nie wiem tylko, dlaczego ujawnili to tak późno.
     - Co? - wykrzyknęli oboje jednocześnie. Luke zachwiał się i złapał za głowę.
     - To niemożliwe... Musiałbym to wyczuć...
     - Dlaczego nie powiedziałeś...? - szepnęła Leia.
     Wzruszył ramionami.
     - Skąd się dowiedziałeś? - Leia nie ustępowała. - Masz łączność z Imperatorem?
     - Nie. Niech ci to wystarczy, że wiem.
     - Nie wiem, dlaczego tak długo to ukrywali, ale czuję, że stało się coś bardzo złego - ujął Luke'a za ramię. - Luke, musisz mi pomóc... proszę. Pojutrze zetrzecie w proch Imperatora i Gwiazdę Śmierci, ale dzisiaj musisz mi pomóc. Daj mi pozwolenie na wylot. Musimy ocalić Yaro i Megan.
     - Powiedziałem ci, że lecę z tobą, Dave - łagodnie odparł Luke, który już częściowo się opanował. - Jeśli jest tak, jak mówisz... powinienem przynajmniej dowiedzieć się, jaką rolę ty w tym wszystkim odgrywasz.
     - Dobrze, Luke - David uśmiechnął się do Leii i palcem otarł jej łzę z policzka. - Leio, kochanie, uspokój się. Kiedy wrócimy, opowiem wszystko także i tobie. Teraz musisz mi po prostu zaufać. Idź do Hana. Jest w szoku.
     - W porządku - Leia już sama otarła oczy. - Lećcie. Wiem, że to dla ciebie ważne, Dave.
     Wspięła się na palce i ucałowała go w policzek. Luke'owi zarzuciła ramiona na szyję.
     - Leć, braciszku - szepnęła. - Zawsze wiedziałam, że jesteś mi bardzo bliski.
     
     Przechwycony wahadłowiec "Tydirium" powoli zbliżał się do Gwiazdy Śmierci od niedokończonej strony, gdzie widoczne były wewnętrzne konstrukcje i struktury. David pilotował. Luke był zaskoczony, z jaką łatwością przychodziły mu wszystkie skomplikowane manewry.
     - Jesteś świetnym pilotem - zauważył i pogrążył się we własnych, niewesołych rozmyślaniach.
     Nie rozmawiali wiele. Wymieniali komendy, dane - jak w czasie normalnego, dwuosobowego lotu. Luke wyczuwał jednak jakieś napięcie, nienaturalny spokój. David rzeczywiście świetnie sobie radził z wahadłowcem i właściwie powinno to być podejrzane, ale...
     Luke Skywalker nie chciał nikogo osądzać przed czasem.
     David ustawił statek na stacjonarnej, bezpiecznej orbicie nad Endorem. Nie miał zamiaru się meldować. Jeszcze nie - dopóki nie załatwi sprawy tu, na pokładzie wahadłowca.
     Nie było mu łatwo.
     Obejrzał się na Luke'a, który wydawał się mocno poruszony.
     - Co ci jest? - zapytał. - Boisz się?
     - Nie... - Luke pokręcił głową, ale jego oczy mówiły co innego, Było w nich przerażenie, ból i bezbrzeżny smutek. - Nie rozumiem, dlaczego nie mogłem wyczuć jego śmierci... Czułem ból i cierpienie Leii i Hana na Bespin, a jego... nie... Nic. Jak to możliwe?
     - Spróbuję ci to wyjaśnić, Luke - łagodnie odparł Dave. - Myślę, że potrafię to zrobić.
     - Nie teraz, Dave. Przez kilka miesięcy przyzwyczajałem się do myśli, że mam ojca. Teraz usiłuję się przyzwyczaić do myśli, że go nie mam. To... boli.
     - Ja też nie mam ojca. I nigdy nie miałem - szepnął Dave. - Próbowałem go znaleźć w Qui-Gonie, ale zginął zbyt wcześnie. Obi-Wan był za młody. Nie miał w sobie tego... czegoś.
     - Znałeś Obi-Wana? - zdziwił się Luke. - Ale przecież...
     Urwał... Obi-Wan przez dwadzieścia lat mieszkał na Tatooine, udając zdziwaczałego pustelnika. Gdyby miał ucznia, ktoś by o tym wiedział.
     - Nic się nie zgadza... - wyszeptał. - Skąd znałeś Bena?
     - Uczył mnie... po Qui-Gonie - odrzekł Dave. - Niestety, nie nauczył mnie niczego... poza bólem i nienawiścią.
     - Ben nie mógłby tego zrobić. Był... wcieleniem dobroci - zaoponował Luke. Wszystko nagle zaczęło mu się rozsypywać. Gdzieś w tej logice była luka...
     - Dla ciebie... być może. Dla mnie był surowym nauczycielem, któremu zawsze było mało sukcesów. Nie mówmy o tym. Może kiedyś... jeśli uda nam się załatwić Imperatora, opowiem ci wszystko. Teraz chcę tylko wyjaśnić.
     Odchylił się w tył na fotelu pilota i przymknął oczy.
     - Luke... Już czas, żebyś zaczął myśleć. Wyciągać wnioski. Czy ty w ogóle słuchasz?
     - Tak - jęknął Luke. Miał dość. Rozwiązywanie zagadek z Davidem w roli głównej trochę go w tej chwili przerastało. - Słyszę, że miałeś ciężkie dzieciństwo z Obi-Wanem, że... Czekaj... Kiedy byłeś uczniem Obi-Wana? Przecież jesteś za młody...
     "Myśl, Luke, myśl! Przecież nie powiem ci wprost, bo zemdlejesz!"
     - Wszyscy twierdzą, że nie wyglądam na swoje lata, Luke.
     Skywalker usiadł sztywno, lekko pochylając się w przód.
     - Dave, słyszałeś moje pytanie? - wycedził, czując, że ogarnia go gniew. Skoro już został wciągnięty w tę rozmowę w chwili, kiedy miał na nią najmniej ochoty, niech przynajmniej coś się wyjaśni. - Kiedy i gdzie byłeś uczniem Obi-Wana Kenobiego?
     David zaśmiał się nieszczerze. Czuł, że rozmowa idzie w złym kierunku. Jeśli Luke zamiast wyciągać wnioski, zacznie babrać się w podejrzeniach... sam doskonale wiedział, jakie wyniki daje takie rozumowanie.
     - Dawno temu... to naprawdę stare dzieje. Luke... - wyciągnął rękę i położył na ramieniu Jedi, niby lekko, ale w gruncie rzeczy przygwoździł go do fotela - Chciałbym ci coś powiedzieć, próbuję już od jakiegoś czasu, ale dla mnie samego brzmi to śmiesznie...
     Luke spojrzał na niego ponuro.
     - Mów. Tylko już nie kręć, dobrze? Nie jestem w nastroju do rozszyfrowywania twoich zagadek.
     - Ta będzie ostatnia, Luke - poważnie rzekł David i nabrał tchu w płuca. Niech to sobie brzmi, jak chce.... - Miałeś rację. Twój ojciec nie był do końca zły... Jakaś mała cząstka jego dawnej osobowości, "najmilszego chłopca w galaktyce" ocalała.
     - Skąd wiesz? - schrypniętym głosem spytał Luke. Pod naciskiem ręki Davida skulił się w sobie. Widać było, jak bardzo zmusza się do rozmowy.
     - Byłem przy jego śmierci... w pewnym sensie. Zżerała go straszna choroba, jego ciało zaczęło odrzucać przeszczepy, które utrzymywały go przy życiu. Bardzo cierpiał. Nie miał szans...
     Luke zacisnął pięści.
     - I mnie przy nim nie było... - opuścił głowę. - To okropna świadomość. Chciałem...
     - Luke... nie żałuj - współczująco zacisnął palce na ramieniu młodego Jedi. - Darth Vader umarł, a wraz z nim całe zło, które zniszczyło twojego ojca.
     - I mój ojciec przy okazji.
     - Nie.
     Luke podniósł na niego wilgotne oczy.
     - Nie?
     - Nie.
     - Dave... co ty mówisz?
     - Yaro był kiedyś przywódcą spisku, który miał uśmiercić Vadera i Imperatora. Ale był Jedi, a Jedi nie potrafią tak po prostu zabić. Zawsze za dużo przy tym myślą. Żal mu było tej nieprawdopodobnej liczby midchlorianów...
     - Czego? Już dawno miałem cię o to spytać...
     - Tego, co podobno stanowi o tym, że możesz kontrolować Moc. Teraz nikt już ich nie liczy. Anakin Skywalker miał ich naprawdę dużo, tak dużo, że podejrzewano, że został przez nie poczęty... co za bzdura! Był klonem innego wielkiego Jedi... ale to w tej chwili nieważne - Dave uśmiechnął się blado. - Dość, że przy jakiejś tam okazji Yaro pobrał komórki z ciała Vadera i stworzył kolejnego klona. I nazwał go Dave R. Dave-r. Vader.
     Luke pobladł.
     - Ty... jesteś klonem Vadera! Stąd to podobieństwo!
     - Ja - uśmiechnął się Dave. - Niestety, nie mogli przeszczepić zżartego rakiem mózgu Vadera do nowego ciała. Megan opracowała unikatową metodę przenoszenia osobowości i wspomnień do nowego mózgu poprzez Moc... ale chyba coś nie wyszło. Darth Vader umarł, zanim przekazał całą zawartość swojego mózgu do mojego. Zdaje się, że nie zdążył przenieść Ciemnej Strony... Narodził się ktoś nowy. Człowiek o ciele młodego Anakina Skywalkera, duszy Dartha Vadera i świadomości... bo ja wiem, czyjej...
     - Davida Randalla - pokiwał głową Luke. - Jesteś nimi trzema i nie wiesz, co z tym zrobić.
     Dave uśmiechnął się smętnie.
     - Gorzej. Nie jestem chyba żadnym z nich. Nie jestem Anakinem Skywalkerem, bo nie mam w sobie jego złości do świata, nie jestem Darthem Vaderem, bo brak mi jego pokory wobec Imperatora... ale najmniej chyba jestem Dave'em R. A jednocześnie mam w sobie pamięć ich wszystkich, dzielę z nimi uczucia i... jak mogę mieć syna, który jest ode mnie młodszy o parę lat?
     Bezradnie wzruszył ramionami..
     - Myślałem, że powiem do ciebie "Luke, synu. Nie chciałeś iść ze mną, więc ja przyszedłem do ciebie. Razem zwyciężymy Imperatora i będziemy rządzić wszystkimi knajpami Galaktyki, jak ojciec i syn" - spojrzał na Luke'a z wyrzutem. - A ty okazałeś się taki... dorosły.
     Wyciągnął rękę i delikatnie dotknął palcami pulpitu sterowania. Powoli, ledwie muskając palcami przyciski, ustawił kurs na Gwiazdę Śmierci.
     Luke, osłupiały i niezdolny wykrztusić słowa, wodził wzrokiem za jego gestami.
     - Co robisz? - wychrypiał po chwili.
     David przygryzł dolną wargę.
     - Te knajpy będą musiały trochę poczekać... Mamy parę spraw do załatwienia.
     
     Drzwi turbowindy rozsunęły się z cichym szelestem. Krąg szturmowców rozproszył się, ukazując dwóch więźniów ze skutymi dłońmi: Luke'a Skywalkera i Davida Randalla. Obaj westchnęli cicho na widok czarnej, ogromnej postaci, która wyszła na ich spotkanie. Luke z niedowierzaniem, Dave prawie z lękiem.
     - Ci dwaj rebelianci poddali się nam - oznajmił komendant straży. - Może ich być więcej, choć oni twierdzą, że przylecieli tu sami. Proszę o pozwolenie na przeszukanie terenu.
     Urwał, oczekując reakcji ze strony Czarnego Władcy. Odchrząknął, niezręcznie przestąpił z nogi na nogę.
     - Mieli przy sobie tylko to - podał Vaderowi na wyciągniętej dłoni świetlny miecz Luke'a.
     - Doskonale, komendancie. - powiedział Czarny Lord. - Proszę nas teraz opuścić i kontynuować poszukiwania.
     Komendant wyprostował się służbiście i zasalutował.
     - Tak jest, milordzie - orzekł, zrobił przepisowy w tył zwrot i gestem zapędził swoich ludzi z powrotem do turbowindy.
     Vader zwrócił puste oczy maski w kierunku Davida, potem Luke'a. Zrobił krok w przód i stanął pomiędzy obu więźniami, wyraźnie ignorując Davida.
     - Imperator czeka na ciebie, Luke.
     David podniósł dumnie głowę. Nie w smak mu była ta rozmowa. A jeszcze bardziej nie podobało mu się oglądanie pleców swojego dawnego sobowtóra.
     Czarny Lord zawahał się. Uniósł miecz, który podał mu dowódca szturmowców i powolnym ruchem włączył zielone ostrze..

ciąg dalszy na następnej stronie

poprzednia stronapowrót do indeksunastępna strona

28
powrót do początku
 
Magazyn ESENSJAhttp://www.esensja.pl
redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.