Tomasz Kanik |
Lepszy świat |
Autor pisze o sobie: Urodziłem się w 1972 roku w Prudniku (woj. opolskie); liceum skończyłem w Opolu, studiowałem weterynarię we Wrocławiu. Po studiach postanowiłem zostać dziennikarzem. Teraz pracuję w "Gazecie Wrocławskiej", a dokładniej w "Magazynie Tygodniowym" tej gazety. Dużo podróżuję, fotografuję, ale pisanie jest dla mnie najważniejsze. Napisałem kilka opowiadań sf, teraz pracuję nad powieścią - też z tego gatunku. W Esensji debiutuję jako autor opowiadań. |
 |
- 1 -
Rozsiedli się przede mną. Przed moim wielkim biurkiem z drogiej dębiny.
To było dwóch facetów. Obaj eleganccy, około czterdziestki. Bardzo pasowali do moich stylowych foteli, które zajmowali. W ogóle świetnie komponowali się z wystrojem całego gabinetu. Zresztą, większość moich gości wyglądała w ten sposób. A właściwie... ta większość STARAŁA SIĘ tak wyglądać. Nikomu bowiem nie udało się osiągnąć ideału. Tym zdecydowanie udała się ta sztuka - dwa ideały siedziały sobie naprzeciwko.
Tak prezentowali się tylko modele z czasopism, które wydawałem, ale ci raczej mnie nie odwiedzali. Kontakt z nimi miałem niewielki - oni brali ode mnie tylko swoje pensje, a to działo się w kasie, w zupełnie innym biurowcu.
Zresztą, pieprzyć ich wygląd. Wygląd nie ma tu nic do rzeczy. Siedziałem przed nimi z rozdziawioną gębą nie dlatego, że oczarowali mnie swoimi nienagannymi garniturami. O nie! Odebrało mi mowę ponieważ oni POJAWILI SIĘ ZNIKĄD. Kilkanaście sekund temu, kiedy podniosłem oczy znad papierów, spostrzegłem, że już tu siedzą. Pół metra od moich wytrzeszczonych gał i spoglądają na mnie życzliwie.
No, no... Szczypanie się w udo nie pomagało.
- Panie Jud, to nie są żadne halucynacje. My przychodzimy w interesach - odezwał się uspokajająco ten siedzący po mojej prawej.
- A jak.. Skąd panowie raczyli?...
- Nie z tego świata... Nie z tego... - ten z lewej był równie miły. - Ale tego, zważywszy nasze nagłe pojawienie, pan - inteligentny człowiek interesu, na pewno się już domyślił.
- To oczywiste. - Prawy również nie miał żadnych wątpliwości co do mojej przenikliwości. To miło z ich strony.
- A panowie... Z cała pewnością... rzeczywiści?
- Ależ...- Żachnęli się obaj.- Zresztą proszę zadzwonić po sekretarkę. Niech ona rozsądzi - dodali nieco urażeni.
Zadzwoniłem po trzy drinki. Sekretarka weszła, wymieniła uśmiechy z moimi gośćmi. Oni zażartowali, ona odpowiedziała. Tak, byli rzeczywiści. Albo ja byłem skończonym wariatem, ale w obu tych przypadkach i tak należało z nimi porozmawiać.
- Czym mogę panom służyć?
- Chcemy, by wykreował nam pan kampanię reklamową.
No jasne, a czego mogli ode mnie chcieć goście z zaświatów?
- Kampanię czego? Co panowie sprzedają? - mój głos był trochę drżący.
Lewy sięgnął do kieszeni.
- To - powiedział, stawiając na biurku kolorowy walec zaopatrzony w srebrny łańcuszek. Całość wyglądała jak breloczek do kluczy.
- To świetna zabawa - zapewnił z uśmiechem. Wyjął z kieszeni drugi taki sam - ciekawe ile jeszcze ich tam miał? - I rozpoczął prezentację: potrząsnął nim energicznie, a wtedy walec zmienił układ kolorów. Spojrzałem na niego pytająco. Uśmiechnął się do mnie promiennie i znowu potrząsnął. Walec znowu zmienił kolorystykę.
- I tak dalej? - spytałem niepewnie. Cała sytuacja wydała mi się idiotyczna: Dwa duchy prezentujące mi dziecięcą zabawkę.
- Cierpliwości szanowny panie Jud.- Potrząsnął jeszcze kilka razy.
- Teraz! - zatriumfował. Walec stał się jaskrawo czerwony, jego denko odskoczyło, a z maleńkiego wnętrz wyjechała w górę miniplatforma. Na jej środku, w zgłębieniu leżała zielona pastylka.
- Niezłe, hę? - obaj byli bardzo z siebie zadowoleni.- Ale to dopiero początek...- Zrobił pełną dramatyzmu przerwę.- Teraz będzie najważniejsze.
- 2 -
Widzi pan, po zażyciu tej tableteczki doznałby pan ogromnej przyjemności. Rozkoszy większej, niż jest pan to sobie w ogóle wyobrazić. Nikt na Ziemi nie otarł się nawet o podobną... Zapewniam. I jest tylko jedno ale...
- Tak? Jakie? - byłem zaintrygowany. Ciekawie wpatrywałem się w pastylkę. Wielka przyjemność, cóż...
- Tak intensywne doznanie przyjemności będzie najprawdopodobniej stresem nie do wytrzymania dla ludzkiego mózgu... No, może nie za pierwszym razem. Ale podczas powtarzających się prób - na pewno.
- Ta tabletka ma bowiem jeszcze jedna właściwość - dodał jego kolega. - Można być pewnym, że każde nowe jej zażycie spowoduje rozkosz większą, niż miało to miejsce wcześniej. Każda następna dawka podnosi wyżej poziom odczuwanej przyjemności. Jest coraz lepiej i lepiej, aż do...
- Śmierci - dokończyłem za niego.
- No właśnie - odpowiedzieli prawie jednocześnie.
- A to panom nie przeszkadza?
- Nie. Nam właśnie o to chodzi.
Zapadła cisza.
Przyznam, że byłem zaskoczony.
- Chodzi wam o śmierć waszych klientów? Czy dobrze zrozumiałem? - odezwałem się, nieco zmieszany.
- Tak jest kochany panie Jud. Ale, ale widzę, że jest pan zakłopotany. Należą się panu wyjaśnienia.
- Jest pan przecież po naszej stronie, nieprawdaż?
Nie czekali na odpowiedź.
- Opowiemy to panu w skrócie. Bez zaciemniających sprawę szczegółów.
Mówiłem już, że nie pochodzimy z TEGO świata. Ale nie jesteśmy, proszę mi wierzyć, duchami, diabłami, bądź innymi stworami rodem z ziemskiej mitologii. Aby tu przybyć nie posłużyliśmy się również pojazdem międzyplanetarnym. NASZ świat od WASZEGO nie dzieli bowiem przestrzeń kosmiczna. My istniejemy, tuż obok was - równolegle.
Naszą ojczyzną jest wszechświat zbudowany z alternatywnej, siostrzanej z waszą formy materii. Wasz byt istniał od zarania dziejów obok naszego. Dzieli nas wszystko i nic jednocześnie. Ziemscy uczeni sformułowali nawet na ten temat osobna teorię. My jednak poszliśmy dalej. Chcieliśmy się z wami skomunikować. I udało się. Znaleźliśmy sposób na zamianę naszej materii w waszą. Od tego już tylko krok dzielił nas od stworzenia możliwości osobistych wizyt w tutejszym wszechświecie. My ten krok uczyniliśmy. Oto jesteśmy! Siedzimy tu z panem.
Nasza rozmowę poprzedziły lata obserwacji waszej mentalności, kultury, cywilizacji. Wiemy o was bardzo, bardzo dużo...
Nie działaliśmy bez celu, jak się pan zapewne domyśla. Gromadziliśmy wiedzę o was w jasno określonym celu.
Widzi pan, u nas zrobiło się nieznośnie ciasno. Mówiąc krótko - potrzebujemy waszej przestrzeni.
Popiłem mały łyczek z ciężkiej, grubodennej szklanki. Drink nie był już zimny, ale nie dzwoniłem po następnego.
- Dlaczego jesteście ze mną tacy szczerzy? To dość dziwne, że mówicie mi o waszych planach. - "Jeśli to wszystko prawda" - dodałem w duchu.
- Analizując pańską psychikę doszliśmy do wniosku, że tak będzie najlepiej. Najskuteczniej. Nie znając prawdy, a jednocześnie widząc skutki używania naszego produktu, mógłby pan podjąć jakąś pochopną decyzję. A tak wszystko jest jasne. My lubimy jasne sytuacje. A to, że zna pan cała prawdę, nie zmienia przecież niczego.
- Hmm... A jeśli się nie zgodzę? - spojrzałem na nich przez ścianki naczynia, które wciąż trzymałem w ręku.
- 3 -
- Wtedy pójdziemy do pana konkurencji. A musimy zaznaczyć, że wiele pan wtedy straci. Koszty nie są dla nas ważne. Dysponujemy kwotami niewyobrażalnie wielkimi. Nawet w pana skali.
- W takim razie proszę spróbować mnie zaskoczyć - mówiłem to z dość kpiącym uśmieszkiem. Byłem bowiem BARDZO bogaty.
Powiedzieli tę sumę.
- Na czysto - dodał Lewy.
Cholera jasna. Z takimi pieniędzmi można zrobić właściwie wszystko.
- Zgadzam się - miałem spocone dłonie. Wytarłem je w spodnie.
- A widzi pan.
- Chciałbym poznać szczegóły dotyczące produktu - starałem się nadać memu głosowi profesjonalne brzmienie. W głowie wciąż huczała mi TA suma. Mój Boże...
- Nie musi pan znać szczegółów. Dostarczymy gotowy towar w dowolnej ilości. Musi pan wiedzieć tylko tyle, ile mówić będą reklamy. Czyli:
Walec zmienia kolor po każdym potrząśnięciu. Gdy stanie się czerwony - ukazuje się tabletka. Zmiany kolorów to czynnik losowy. Walec może poczerwienieć po pierwszym, lub po dziesięciotysięcznym potrząśnięciu. Tabletka daje rozkosz. Przy każdym kolejnym zażyciu większą. W końcu ZAWSZE, kończy się to śmiercią. To wszystko.
- I ludzie to kupią?
- W tym pańska głowa. My sądzimy, że tak.
- Jeszcze jedno. Jak wyglądać będzie Ziemia po waszej... akcji?
- Prawie tak samo jak teraz. Może zmienimy tylko kierunek w którym zmierza wasza cywilizacja. Będzie po prostu mniej komercji. Nie chcemy przecież, by ktoś nas stąd wykurzył naszą własną bronią - uśmiechnął się. - A wyglądać będzie podobnie. Wy jesteście całkiem dobrze do tego świata przystosowani. Po co więc eksperymentować - przybierzemy waszą, gotową formę. Pewnie ci z was, którzy przeżyją - oby było ich jak najmniej - niczego nie zauważą. Zasymilujemy się z nimi. Bezpośrednio zlikwidujemy tylko konieczne nadwyżki ludzkie. Może przy pomocy małej epidemii, kto wie... Bo wie pan, epidemii próbowaliśmy już wcześniej. Ale zawsze albo wasz układ odpornościowy albo wasze laboratoria dawały sobie z nimi radę zbyt szybko. Przed oczekiwanym przez nas finałem.
- Czyli niektórzy z nas zostaną? - "Na przykład ja"- pomyślałem.
- Tak. Jeśli np. pan nie zażyje naszej pastylki, pozostanie pan przy życiu. Razem ze swoją fortuną.
Przestałem mieć jakiekolwiek wątpliwości. To był interes mojego życia. Jeśli ktoś to łyknie, to jego zmartwienie. Ja nie zamierzałem. A co mnie obchodziła reszta? Roześmiałem się.
- No to umowa stoi.
- Proszę sprawdzić swoje konto. Jedna trzecia kwoty, o której mówiliśmy, zasiliła właśnie, pańskie konto w Szwajcarii.
I zniknęli. Tak po prostu.
Połączyłem się ze swoim bankiem. Podałem kod i hasło.
- Ostatnie wpływy - powiedziałem do czytnika mowy. Na ekranie pojawiła się LICZBA. A więc mówili prawdę.
***
- Wyłącz to Tele - Tez był zniecierpliwiony. - To są bzdury. A ostatnio nawet niebezpieczne bzdury.
Miał na myśli najnowsze reklamy: Pastylki Rosnącej Rozkoszy. TYLKO ŚMIERĆ NAS OGRANICZA - CZY TO CIĘ ODSTRASZY? - Pytali z ekranów wysportowani młodzieńcy.
- Mnie odstraszy - mruknął do siebie.
- Co mówiłeś - Ariad przeciągnęła się leniwie.
- Że to bzdury.
- 4 -
- Taak, ale nieźle wymyślone...Ten walec...Nigdy nie wiesz, czy zadziała właśnie teraz. I pastylka. Pomyśl, za każdym razem jest lepiej i lepiej. To musi wciągać. Chyba... chciałabym spróbować
- A śmierć? Czy to cię nie odstrasza? - wyszczerzył zęby w sztucznym uśmiechu, naśladując postacie z reklamówki.
- Eee...To tylko taki slogan, żeby zachęcić.
Tez nie wyglądał na przekonanego.
- Zobaczymy.
To wszystko bardzo mu się nie podobało. Wszyscy oszaleli na punkcie walców. A właściwie - na punkcie tabletek. To całe potrząsanie i czekanie na jednolitą czerwień wyglądało tylko na przynętę.
Przyjemność, która zmierzała do śmierci - przecież to jakiś koszmar. Ale ludzie to kupili. To go przygnębiało. I jeszcze Ariad - też chciała spróbować. Objął ją.
- Lepiej daj sobie z tym spokój. Co może być przyjemniejsze od tego, że się kochamy.
Przytuliła się do niego całym ciałem.
- Masz rację - wyszeptała.
***
Czekał na Ariad. Nie przychodziła, chociaż godzina, na którą byli umówieni dawno minęła. Stał lekko przygarbiony z rękami w kieszeniach. Na wybrzeżu, koło wejścia do starego nieużywanego już portu, gdzie mieli się spotkać. Robiło się coraz później. Nadchodziła godzina dnia, którą Tez lubił najbardziej. Słońce stało nisko, otoczenie nabrało wyraźnych, ciepłych kolorów.
- Szkoda, że cię tu nie ma, Ariad - powiedział do siebie. Nikt nie mógł go słyszeć - wokół nie było żywego ducha.
Jedna myśl nie dawała mu spokoju: A jeśli to wzięła? Co wtedy? Czy będzie umiała przestać? Na razie nie udało się to przecież nikomu. Każdy, kto próbował Tabletek, kończył tak samo... Eskalację przyjemności przerywała śmierć. Wszyscy o tym wiedzieli, ale - pokusa była zbyt wielka.
"Może jeszcze nie tym razem"- to zdanie wypowiadał pewnie każdy, decydujący się na następny krok. I każdy z nich chciał wierzyć w jego prawdziwość.
A jeśli nawet Ariad - jako ta jedyna, pierwsza w świecie - zatrzyma się w porę? Czy życie z nim będzie jej wystarczać? Po tym, gdy doświadczyła tak niewyobrażalnych przyjemności? Wszyscy biorący byli przecież zgodni - tego przeżycia nie można było porównać do niczego innego.
- Tego nie da się opisać - brzmiał mu w uszach głos kumpla na godzinie po zażyciu jego pierwszej Pastylki. Cztery dni później już nie żył. Ostro poszedł - zamknął się w pokoju z zapasem Walców.
To żałosne - muszę być zazdrosny o tabletki - Tez uśmiechnął gorzko. - Takie czasy...
Postanowił pójść do jej mieszkania. Miasto wyglądało na opuszczone - puste ulice, walające się wszędzie śmieci, wśród których dominowały jaskrawo czerwone walce. Puste...
- Szybko poszło - Tez nadal mówił głośno do siebie - Kilka tygodni kampanii reklamowej zapraszającej do samobójstwa i tyle... Nowoczesna Hedonistyczna Apokalipsa - zaśmiał się gorzko. - Przetrwają nieliczni. A ci, którzy odejdą?
- MOŻE NA TO TYLKO ZASŁUGUJECIE!!! - jego krzyk spłoszył stadko wróbli przesiadujące na pobliskim krzaku. Był na miejscu.
Stanął przed domem Ariad. Na jego ścianie jaskrawił się wielki plakat reklamujący Walce.
- SKURWYSYNY!! - znowu krzyczał. To mu się akurat podobało, nie musiał się już niczym i nikim krępować. To był koniec świata, jaki znał. Wiedział o tym.
Tylko komu mogło zależeć na czymś takim? Pewnie nigdy się tego nie dowie.
Cisnął kamieniem w tablice. Bezsilność...
Spojrzał w górę. Z okna przyglądała mu się Ariad. Musiała go usłyszeć. Patrzyła na niego szklanym, obojętnym wzrokiem. Znał to spojrzenie. Wszyscy wychodzący z krainy rozkoszy, obdarzali nim zastaną po powrocie rzeczywistość.
|
|
 |
|