Magazyn ESENSJA nr 6 (XVIII)
czerwiec-lipiec 2002




poprzednia stronapowrót do indeksunastępna strona

Marcin Nęcek
  100 Bullets

Sweet home Chicago?

Z pewnością niewielu z nas zostało w życiu skrzywdzonych tak bardzo, ze dłużej niż przez chwile zastanawiało się, czy (a może po prostu "jak") zabić tego, kto krzywdę nam wyrządził. Przed takim dylematem nie będziemy musieli zapewne stanąć nigdy. Isabelle "Dizzy" Cordova, młodociana przestępczyni, które większość życia spędziła w chicagowskim barrio, latynoskiej dzielnicy slumsów, zaś ostatnie trzy - w więzieniu, sądziła zapewne podobnie. W jej życiu pojawił się jednak tajemniczy nieznajomy, przedstawiający się jako agent Graves, wręczając jej niepozorna skórzana walizeczkę. Dizzy znalazła w niej pistolet Smith & Wesson, 100 nabojów i pewne dokumenty. Niepodważalne dowody na to, kto tak naprawdę odpowiada za śmierć jej męża i kilkuletniego synka. Szansę, by zemścić się, ukarać winnych, może zaleczyć swoje rany, odzyskać coś, co się straciło. Okazję, by samemu nie ponieść przy tym kary, ponieważ, jak zapewnia Graves, policja nie będzie potrafiła, czy też - chciała, znaleźć powiązań miedzy bronią, a tym, kto jej użyje. Uśmiech losu, a może nowa udręka? Wszak podjęcie jakichkolwiek działań wiąże się z olbrzymim ryzykiem - nawet jeżeli zapewnienia agenta są prawdziwe, a intencje - szlachetne. Inna rzecz, że Graves, w swym lakonicznym oświadczeniu utrzymanym w stylu "załatw-tę-sprawę" nie sugeruje, że jedynym rozwiązaniem miałaby być śmierć krzywdziciela. A mścić można się na wiele sposobów...

Unhappy people. It takes one to know one

Tak właśnie zaczyna się cykl 100 Bullets, autorstwa zabójczego duetu panów Briana Azzarello i Eduarda Risso. Bohaterowie kolejnych opowieści: barman, szuler czy sprzedawca lodów to ludzie skrzywdzeni, oszukani, choć często sami nie bez winy. Nie raz jeszcze zobaczymy tę samą, choć nigdy taką samą i zawsze fascynującą scenę, leitmotiv serii, gdy ich życie ulega zmianie, a wszystko za sprawa człowieka w czarnym garniturze. Azzarello jednym dobrze skonstruowanym dialogiem potrafi przybliżyć nam przeszłość, charakter czy kodeks moralny stworzonych przez siebie bohaterów. Risso kilkoma kadrami, na których nic szczególnego dziać się nie musi, przekaże nam równie ważne informacje o świecie, w którym żyją i o nich samych.

Gdyby tego czytelnikowi było mało, wspomniani panowie pożenili tę quasi-antologię z sagą, bowiem powoli zaczynają ukazywać nam kolejne wątki skomplikowanej intrygi. Gdy wybrani będą decydować o swym losie, my - czytelnicy, spojrzeć będziemy mogli na sprawę z większej perspektywy i zadamy sobie jeszcze inne pytania. Czy cel, który przyświeca agentowi Gravesowi jest li tylko altruistycznej natury? Czy istotnie jest on w stanie działać ponad prawem? Kim jest, podążający za nim krok w krok, Mr Shepherd?

Wtedy twórcy wciągną nas jeszcze głębiej w swój świat, rozrzucą poszlaki, rozmnożą pytania. I choć koniec wieku przyzwyczaił nas już do wszelakich produkcji wykorzystujących pomysł wielkich intryg, ta - miast, co częste, być tworzona metoda kolejnych demaskacji kłamstw, w których sam autor gubi się ze szczętem i zaczyna przeczyć sam sobie - sprawia wrażenie budowanej na solidnych, z góry przemyślanych, założeniach.

This one was driving... and that one was firing

Eduardo Risso, rysownik, pewnego dnia wparował wraz ze swoim tłumaczem - jak wieść gminna niesie Eduardo nie zna angielskiego - do biura jednej z szych wydawnictwa DC ze słowami: "Słyszałem, że mnie szukałeś. No to jestem." Charakteryzuje go, równie jak to oświadczenie oszczędna, ale dosadna kreska. Zdawałoby się, że kilkoma ledwie pociągnięciami ołówka potrafi stworzyć przekonujący wizerunek obleśnego tłuściocha równie łatwo jak ślicznej dziewczyny; w technice użycia cienia równać się może z panem Mignolą.

Nic też w tym dziwnego, że ten dotychczas znany głownie z krótkich historyjek zamieszczanych w dwumiesięczniku Heavy Metal grafik nie został wówczas wyrzucony za drzwi.

Brian Azzarello, scenarzysta, przebojem wdarł się do świata amerykańskiego komiksu. Przełomowym dziełem w jego karierze stała się się z pewnością godna polecenia mini-seria Jonny Double: Two-Finger Discount, którą stworzył współpracując właśnie ze wspomnianym wyżej Rissem. Tytułowy bohater tego czarnego kryminału zniknął z kart komiksów pod koniec lat '60-tych - wymięty i poobijany przez życie prywatny detektyw: idealista, beatnik, gdy sytuacja tego wymagała, również "bitnik". Teraz musiał dać sobie radę w świecie u schyłku wieku, gdzie rozsądniej jest nie ufać nikomu przed trzydziestką.

Gdy Brianowi powierzono kontynuowanie cyklu "Hellblazer", co samo w sobie wiele mówi o jego talencie, przy pierwszej opowieści współpracował ze słynnym Richardem Corbenem; spodziewać się można było również jego gościnnych występów w innych cyklach stajni DC. Azzarelo od czasu rozpoczęcia pracy nad 100 Bullets zdążył już napisać kilka serii dla Marvela ("Cage" i "Banner"), a kolejne miniserie ma w planach. Ja jednak ma mam nadzieje, że zostanie wierny swojemu autorskiemu dziełu, czyli 100 Bullets.

A, jako że przelicznik obraz-słowo jest powszechnie znany, proponuje samemu ocenić prace obu panów i przeczytać zamieszczoną na oficjalnych stronach wydawnictwa jedną historię z cyklu, zeszyt #27, niezależną historię o pewnym sportowcu i jego tajemnicy...



Materiał po raz pierwszy pojawił się na łamach serwisu www.komiks.prv.pl

poprzednia stronapowrót do indeksunastępna strona

55
powrót do początku
 
Magazyn ESENSJAhttp://www.esensja.pl
redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.