- 5 -
"Co my tu robimy?" - pytały oczy dziewczyny.
- Wszyscy... Wszyscy, ale nie ty! - Powiedział to bardziej do siebie niż do niej i wbiegł na schody starej, dwudziestowiecznej kamienicy..
Wszedł do jej pokoju. Podeszła do niego bez słów. Była smutna.
- To było... - wyszeptała.
- Nie opowiadaj mi tym. Przynajmniej na razie...
- Wiesz Tez... Ja nie wiem, czy będę umiała...
- Przestać - dokończył za nią.
Opuściła głowę. Wyglądała jak skazaniec. Człowiek, który wie, że jego losy są przesądzone.
I tu się mylisz - pomyślał.- Ciebie im nie oddam. Wziął ją za rękę i wyprowadził z ciasnego, zagraconego pomieszczenia, w którym mieszkała.
Poszli do portu. Razem. Ariad była coraz bardziej rozmowna.
- Wiesz, to był tylko raz - mówiła- Więcej tego nie wezmę. To było tylko z ciekawości. - Roześmiała się niezbyt szczerze.
Dobra, dobra. Wiedział, że wszyscy tak mówili.
- Albo wiesz, spróbuję jeszcze raz. - Wystarczyło dziesięć minut, aby Ariad zmieniła zdanie - Nic mi się nie stanie za drugim razem... Moglibyśmy to zrobić oboje! To by nas do siebie zbliżyło.
Gówno prawda. Każde z nas będzie myśleć tylko o tym jak mu było. I jak będzie. Następnym razem.
W końcu znalazł to czego szukał. Port turystyczny. Na wodzie kołysały się lekko jachty należące do bogaczy z miasta. Właściwie teraz nie należały do nikogo... Bogacze poszli pod nóż jako pierwsi.
Tez znał się na łodziach - pracował na nich niejeden sezon. Wskoczył na pokład najbliższej. Miała pełny bak, była w bardzo dobrym stanie. Wrócił na brzeg, po torby z zapasami. Sklepów nikt już nie pilnował.
Jacht wyposażony był w duży zapas wody, znalazł też liofilizowaną żywność. Starczyłoby na pół roku. Poza tym były też wędki.
- Wskakuj! - krzyknął do Ariad.
Gdy dziewczyna była na pokładzie, rzucił cumy i odpalił motor. Ruszył w stronę otwartego morza. Zapadał zmrok. Nie miał zamiaru wypływać daleko.
- Na początek wystarczy kilometr - mówienie do siebie weszło mu w krew.
Arid nie mogła go słyszeć, była pod pokładem - zamknięta w mesie. Ot tak, na wszelki wypadek, gdyby okazało się, że tabletki mają nad nią większą władzę niż przypuszczał.
- Tez, nie wygłupiaj się! - to był jej krzyk. - Nie będę uciekać! Obiecuję, że nigdy ich więcej nie wezmę!
Tak, w tej kwestii byli zgodni...
***
- Jest pan bardzo bogatym człowiekiem, panie Jud - znowu pojawili się w moim gabinecie. Ci sami, nienagannie ubrani ludzie interesu.
- Byłem bogaty już przed waszym zamówieniem - nie chciało mi się z nimi gadać.
- Ale teraz ma pan jeszcze więcej...To chyba lepiej. No nie?
- Do rzeczy - stałem się opryskliwy.- Czego jeszcze chcecie? Zabić kogoś jeszcze? Niewiele już tego zostało...
- Oho, czyżby wyrzuty sumienia? W pana zawodzie...No, no.
Zacząłem przeglądać gazetę. Nieaktualną zresztą - prasa też się już nie ukazywała... Nie wyglądali na urażonych.
- A jeśli chodzi o naszą akcję - wszystko poszło naprawdę świetnie, jesteśmy wdzięczni. Jak to pan raczył określić? "Niewiele tego zostało"... Święta racja. Tak, niedługo zaczniemy się tu pojawiać.
- 6 -
Nawet epidemia nie będzie potrzebna. Muszę się tu do czegoś przyznać - jesteśmy nawet... trochę zaskoczeni wynikiem pana kampanii. To było bardzo profesjonalne.... Bardzo...
- To była WASZA kampania, nie MOJA. Wy...
- No już, spokojnie. Niech panu będzie, że nasza. Proszę bardzo.
Uśmiechnęli się zgodnie... Pieprzone bliźniaki.
- Mały prezencik dla szanownego pana. Na zgodę.
Położył na biurku złoty walec.
- To specjalna rzecz, robiony na zamówienie, specjalnie dla pana.
Teraz z kolei ja się uśmiechnąłem.
- Nie myślicie chyba, że tego użyję? Aż takich wyrzutów sumienia to ja nie mam!
- Proszę zrobić z tym co się panu spodoba. Dodam tylko, że tego walca wcale nie trzeba potrząsać, wystarczy tylko o tu, nacisnąć i gotowe - będzie miał pan pastylkę jakiej ten świat nie widział. Jak już wspomniałem, dopasowaną specjalnie do pańskich potrzeb i gustu... Wystarczy wziąć ją tylko raz...
Zniknęli. Siedziałem chwilę w milczeniu. Potem wziąłem do ręki walec. Był miły i chłodny w dotyku... Nacisnąłem - ukazała się złota pastylka.
- Tak... Zmieniłem ten świat. Do spółki z nimi i z tobą - powiedziałem do pigułki, zanim wsadziłem ją sobie do ust. Popiłem szkocką.- Nic tu po mnie.
***
Tez łowił ryby na obiad. Siedział na pokładzie jachtu, ubrany tylko w kąpielówki. Jego ciało miało kolor ciemnego kasztanu. Ariad stała obok i wyglądała podobnie.
- Kiedy wracamy? - spytała.
Uśmiechnął się do niej.
- A myślisz, że już możemy? - odpowiedział pytaniem. Łódź kołysała się lekko, było cicho i bardzo ciepło.
- Myślę, że tak...- była poważna. - Nie mam już prawie tych snów...
- Prawie. . - zapatrzył się w duży kolorowy spławik. Ryby nie chciały dzisiaj brać. Muszą zmienić miejsce, albo na obiad znowu będzie liofilizowana papka.
- Czy ty kiedykolwiek zapomnisz? Ariad?
Pocałowała go.
- Już nie pamiętam.
Chciał w to wierzyć. Zresztą i tak muszą kiedyś wrócić na ląd. Nie mogą całego życia spędzić na tej łajbie. To znaczy Ariad nie mogła. Bo gdyby to tylko od niego zależało - to czemu nie. Nie tęsknił za tamtym światem. Tutaj wszystko było prostsze. Żeglować, łowić ryby, rozmawiać z Ariad. Nie potrzebował niczego innego. Ale ona chciała już wracać. Czuł to.
Ruszył się niewielki wiatr.
- Stawiamy żagle - mówił zwijając kołowrotek- Dzisiejszy obiad zjemy w porcie.
Musiał jej kiedyś zaufać. Bez tego to nie miałoby sensu.
Po chwili nabrali już szybkości i płynęli w kierunku lądu. Jacht poruszał się lekko, jakby ważył tylko odrobinę. Ten stał za sterem i czuł się szczęśliwy.
- Tak, to jest to - mruczał do siebie. Spojrzał na dziewczynę - wyglądała jak morska syrena, smukła ze zmierzwionymi długimi włosami.
Widział już port. Krzątali się tam jacyś ludzie, co wydało się mu bardzo dziwne - przecież gdy opuszczali miasto, było ono niemal całkowicie opustoszałe...
A teraz port wydawał się tętnić życiem - ktoś machał do nich radośnie i głośno krzyczał słowa powitania.
Sprawnie przybili do brzegu. Czyjeś pomocne dłonie chwyciły ich cumy. Wyskoczyli na portowy, obmurowany brzeg i rozejrzeli się. Stojący wokoło wyglądali przyjaźnie. Wszyscy młodzi, piękni.
- 7 -
- Nierealni, zbyt idealni, aby mogli być prawdziwi - przemknęło przez głowę Teza.
- Czuję się jak na greckim Olimpie - Tez szepnął, do ucha dziewczyny - wszędzie młodzi bogowie...
- Skąd przybywacie? - zagadnął ich łagodnie jakiś barczysty młodzieniec - Wygląda na to, że od dawna jesteście w podróży...
- Jesteśmy stąd, z tego miasta... Uciekliśmy, gdy zaczął się ten tabletkowy koszmar... -Tez mówił spokojnie, jakby ostrożnie. Wciąż nie wiedział z kim ma do czynienia.
- Tak...To było straszne. Dobrze zrobiliście. - powiedział młodzieniec wyglądający jak ożywiona rzeźba Apolla. - A teraz witajcie w nowym świecie. Sporo się tu zmieniło, zresztą - sami zobaczycie. Skoro uciekliście od TAMTEGO miasta, teraz powinno się wam tu podobać...
Ruszyli w kierunku domu Ariad.
Po drodze, na placu w centrum miasta, odbywał się wiec. Jakiś młody człowiek stał na prowizorycznie wzniesionym podwyższeniu z pustych skrzynek po owocach. Jego oczy błyszczały pionierskim entuzjazmem. Mówił bardzo głośno i wyraźnie. Słyszeli każde słowo.
- Dawna rzeczywistość odeszła. Ten świat należy teraz do nas - zarówno do tych, którzy przetrwali Apokalipsę, jak i do tych , którzy dopiero tu przybyli. Niezależnie od tego, czy żyłeś tu wcześniej, czy też jesteś w tym świecie pionierem, musisz uwierzyć w jedno - Nowy Świat będzie lepszy od twojej dotychczasowej realności...
- Wierzysz w to? - Ariad patrzyła poważnie na Teza.
- Tak...Chcę im wierzyć. To byłaby wspaniała prawda...A ty?
- Cóż... zobaczymy - nie chciała zniechęcać go swoim sceptycyzmem. Ale jakoś nie mogła uwierzyć w Lepszy Świat. Dlaczego teraz miałoby być lepiej niż wcześniej, przecież starego zła nikt nie narzucał. Ono pojawiło się spontanicznie, oddolnie. A skoro coś spieprzyło się raz, to dlaczego nie miałoby spieprzyć się tak samo, w kolejnym podejściu.
Oczywiście chciała, by aby było inaczej, ale nie mogła zdobyć się na optymizm. Była realistką. Tez to co innego - on zawsze był marzycielem. Jego świat od dawna był LEPSZY, ponieważ sam go sobie stworzył. Od lat żył ułudą, znała go dobrze. Umiał być szczęśliwy nawet w starej rzeczywistości. To, co stało się teraz, tylko potwierdzało jego wiarę dobry koniec bajki, którą było jego życie.
Ona była inna - dlatego wzięła tabletki. Chciała, aby chociaż koniec był przyjemny.
- Pójdę po swoje rzeczy. Od teraz będziemy mieszkać razem - Tez był pełen energii.
Gdy Ariad została sama, podeszła do swojej starej szafy i otwarła ją szeroko - w środku pachniało kurzem. Zdjęła z półki duże kartonowe pudło. Otwarła je - walce były na miejscu. Dziesięć, tyle na pewno wystarczy.. Na wypadek, gdyby ten świat nie okazał się jednak LEPSZY...
|
|