Magazyn ESENSJA nr 6 (XVIII)
czerwiec-lipiec 2002




poprzednia stronapowrót do indeksunastępna strona

Andrzej Filipczak
  [Hitalia] :  Gwardia

        ciąg dalszy z poprzedniej strony

     - Martwię się o Lorqsa - mruknął zapatrzony w ogień kapitan. - Już dawno powinien tu być...
     - On nie żyje, kapitanie.
     Zaskoczony Shogun obrócił się.
     - Nie żyje - powtórzył Kipner. - Zabiły go skrupuły.
     - Skrupuły? - zainteresował się łysol.
     - Skrupuły, Shogun. Skrupuły. Lorqs był zbyt uczciwy. Uparł się, by zniszczyć kapsułę towarową. Nie chciał, mówił, aby to popsuło stosunki z kolonistami. Nie wiedział, biedaczek, że na to było już zbyt późno...
     - Nie filozofuj, Kipner - głos kapitana zabrzmiał stanowczo. - Jutro rano, ty i Tomtom pójdziecie poszukać Lorqsa. W końcu to jeden z nas...
     - Ta je.
     Łysol zapatrzył się w ogień. Nie czuł się zbyt dobrze w tym towarzystwie.
     - Napij się, Shogun - aluminiowa menażka trafiła w jego dłonie. Nie wahał się. Od razu czuło się, że to porządny trunek, nie tak jak ten śmierdzący bimber, którym raczyli się Kaktusowcy.
     - Wypijmy zdrowie Sahma - Trasser podniósł menażkę do góry. - Dzięki jego genialnemu planowi nie musimy się już obawiać się rozbitków.
     - A cóż takiego wymyślił .... - próbował się dowiedzieć Shogun, lecz zagłuszyły go chóralne okrzyki wznoszone na cześć albinosa. Ten wstał i ukłonem podziękował za życzenia.
     - Co to za plan? - Shogun nie dawał za wygraną, lecz i tym razem nie było mu dane dowiedzieć się, gdyż Trasser zobaczył nadchodzącą dziewczynę.
     - Żarcie!!! - wrzasnął. - Żarcie idzie!
     - W rzeczy samej, smaczny kąsek - mruknął kapitan patrząc na powabną postać zbliżającej się.
     - Podoba się panu, kapitanie? - twarz albinosa nabrała lisiego wyrazu. - Może ją pan mieć i to za jedyne dziesięć papierosów.
     - Handlują tu kobietami? - zainteresował się kapitan.
     - Nawet jeśli jeszcze nie, to ja mogę to zrobić. Towar jest towarem i nie ważne, czy chodzi na czterech nogach, czy na dwóch, czy szczeka, gdacze, czy też się śmieje. A tam gdzie jest towar i popyt, jest i dobry interes.
     Roześmieli się obaj.
     - Siadaj, laleczko - pijany Trasser próbował złapać dziewczynę za rękę. - Siadaj z nami.
     Wyrwała mu się i szybko postawiła naczynia. W jasnych oczach pojawił się strach.
     Szczurowaty poderwał się na nogi. Zawsze podniecał go strach u kobiet.
     - Odejdź, bo ci połamię te krzywe łapy - powiedziała z groźną miną, ale myśli i drżenie głosu zdradzały przerażenie.
     - To taka gra wstępna? - zapytał śliniący się Trasser. Siedzący dookoła ogniska przemytnicy zarechotali. Shogun spojrzał na nich z niesmakiem.
     Nagle Trasser szybkim susem dopadł do dziewczyny i przewrócił na ziemię. Złapał za udo i... Ktoś chwycił go za włosy odciągając do tyłu...
     - Shogun... - wycharczał. Od początku nie ufał temu przybłędzie. Nagle puścił dziewczynę. Wyrzucił ręce w tył. Złapał napastnika za nogi i powalił na ziemię. Obrócił się, lecz mocny kopniak odrzucił go na dystans. Wstali, obaj ciężko dysząc. Dziewczyna rzuciła się do ucieczki.
     - Łapcie ją - Trasser syknął do kompanów. Wyszczerzył żółte zęby. W dłoni błysnęła stal noża.
     Kapitan pochylił się w stronę albinosa.
     - Ciekawych masz przyjaciół, Sahm.
     Zagadnięty spojrzał w oczy rozmówcy.
     - Pomyłka, kapitanie. To nie przyjaciel. Już nie...
     Kapitan roześmiał się z satysfakcją.
     - Słyszałeś, Trasser. Skończ z nim! - krzyknął. Zapowiadało się ciekawe widowisko.
     - Z przyjemnością - cienkie wargi wykrzywiły się w uśmiechu.
     - NIE!!!! - z oddali dobiegł ich głos złapanej dziewczyny.
     Błysnęła stal. Popłynęła pierwsza krew. Rozpoczął się taniec śmierci....
     
     *
     
     Delilah potknęła się o coś twardego.
     - Co do licha... - mruknęła rozgarniając zrytą przez przemytników ściółkę. Jej palce natrafiły na coś twardego, o regularnym kształcie. Tylko intuicja uchroniło ją przed gwałtownym wyszarpnięciem przedmiotu z ziemi. Delikatnie odsłoniła stare liście. W ziemi groźnie lśnił metalowy walec z napisem "Explosive"...
     - NIE!!! - rozpaczliwy krzyk dobiegł ją zza strumienia.
     
     *
     
     - NIE!!! - okrzyk potwierdził najgorsze przeczucia. Juliette zbyt długo nie wracała.
     - Juliette!!! Juliette!!! - wrzasnął przeskakując przez strumień.
     - Juliette!!! - Ziemia tętniła pod stopami. "Szybciej, szybciej. O Boże, żeby tylko nic się jej nie stało."
     - Juliette!!! - zawył dziko widząc postacie podrywające się od ogniska. Oszalałym wzrokiem szukał drobnej sylwetki. "Gdzie jesteś, Juliette? Boże, gdzie jesteś?!!!"
     - JULIETTE!!!
     Huknął strzał.
     
     *
     
     Kapitan na widok nadbiegającego ustawił regulator głośności na maksimum. Wstał i powoli wymierzył w mężczyznę. Nie denerwował się. Nie po raz pierwszy znajdował się w podobnej sytuacji. Wiedział, że w epoce bezszelestnej broni huk znakomicie odstrasza. Mężczyzna krzyknął. Ślad szaleństwa w jego głosie spowodował, że kapitan przesunął celownik miotacza z nóg w okolice serca. Ranny szaleniec mógł być nieobliczalny. Wrzeszczący mężczyzna zbliżał się. Kilkanaście metrów za nim pojawiły się kolejne postacie.
     - JULIETTE!!! - wrzasnął szaleniec. Kapitan spokojnie nacisnął spust.
     Huknął strzał.
     Mężczyzna zwinął się w powietrzu i upadł na ziemię. Nadbiegający zatrzymali się na chwilę. Wykorzystał to.
     - Stójcie! - krzyknął, wyjmując małe pudełeczko z kieszeni. Podniósł dłoń do góry. - Zostańcie tam, gdzie jesteście, albo wysadzę wasz zasrany szpital w powietrze.
     
     *
     
     - Wynocha!!! - wrzasnął O'Callan. - Wynoście się stąd! Macie godzinę... - głos mu stwardniał, gdy spojrzał na jasnowłosą dziewczynę w porwanym ubraniu tulącą do piersi nieruchomą głowę Assana.
     Trasser splunął na trawę.
     - Chyba coś się wam popieprzyło, panowie...
     Kapitan uciszył go podniesieniem ręki.
     - Nie przyjmujemy żadnych warunków. Chyba zapomniałeś, O'Callan, że mamy was w garści. Nigdzie nie pójdziemy, a ponadto żądamy większych dostaw żywności...
     Brodaty mężczyzna warknął wściekle i skoczył do przodu. W tym samym momencie palec kapitana spoczął na uniesionym wysoko detonatorze.
     O'Callan zgrzytnął zębami. Gdyby nie te cholerne ładunki wybuchowe, rozerwałby ich na strzępy. Do diabła, trzeba było posłuchać instynktu i porozwalać ich od razu, gdy tylko przybyli na polanę. A gdyby tak teraz rzucić się na nich... Może nie zdąży zdetonować ładunków... Może blefuje... Może...
     Ręka na jego ramieniu. To Idril.
     - Nie możemy ryzykować, Brian. Ranni...
     Rozgorączkowane oczy patrzą na zacięte twarze rozbitków. Słyszy ich myśli. Też pragną zemsty, ale ranni... Patrzą na niego... Podjął się przywództwa... To on musi podjąć decyzję... Niech to szlag, tu nie ma dobrych decyzji... Zacisnął pięści.
     - Wracamy - wyrzucił z siebie krótko.
     Kobiety podbiegły do szlochającej Juliette. Mężczyźni w milczeniu podnieśli zwłoki Assana.
     - Jeszcze to ścierwo... - kapitan ruchem ręki wskazał na nieruchomy kształt leżący za ogniskiem.
     "Shogun... Dobrze. Weźcie go..."
     Pochylił głowę i zgarbił się. W tej chwili poczuł cały ciężar odpowiedzialności... I po co mu to było...
     Gniew powrócił. Wyprostował się i twardo spojrzał w czarne, bezduszne oczy.
     "To jeszcze nie koniec, kapitanie... Jeszcze nie koniec..."
     
     *
     
     Przebudzenie było koszmarne. Czuł wszystkie kości, a na dodatek straszliwie bolał go lewy bok. Coś go uwierało na piersiach. Dłoń natrafiła na bandaż. Pamięć powróciła. Jakimś cudem udało mu się przeżyć spotkanie z nożem tego szczura, Trassera. Widocznie ostrze ześliznęło się po żebrach. Potem się potknął... I nic już więcej nie pamiętał. Dlaczego przeżył? Pewnie sądzili, że Trasser go zabił. Ale kto go opatrzył? Kaktusowcy? Podniósł się z trudem. Zalała go fala goryczy. Tak, opatrzono go, ale pozostawiono za ogrodzeniem... A przecież ryzykował życiem dla jednej z nich... Nie, pokręcił głową, to nie tak.... Nie ważne kto tam był. I tak postąpiłby tak samo. Nie mógł pozwolić na gwałt. Nie mógł!
     Zakręciło mu się w głowie. Usiadł. Gorączkowo zastanawiał się co teraz robić. Gdzieś z oddali dochodziły go wzburzone myśli Kaktusowców. Po kilku minutach wiedział już wszystko. Wiedział też, że zostało mu się jedno jedyne wyście. O ile tam pozwolą mu dojść do słowa, zanim go zabiją.
     
     *
     
     - Spierdalaj! -  szpakowaty mężczyzna odrzucił kościaną gracę i sięgnął po długą, drewnianą pałkę. - Spierdalaj, sukinsynu, bo cię zatłukę!!!
     Shogun skrzywił się. Miał pecha, że trafił akurat na Russo.
     - Nie, Russo. Posłuchaj...
     - Trudno. Sam tego chciałeś - szpakowaty nie zwracał uwagi na jego słowa. - Zresztą... - odrzucił daleko prowizoryczną broń. - Stawaj! Zabiję cię własnymi rękoma. No, stawaj!
     - Nie...
     - Co, jeszcze ci mało? A może gdzieś w pobliżu czai się twój koleś Sahm i znów zajdzie mnie od tyłu! Co? Ty gnoju... Stawaj!!!
     Łysy pokręcił powoli głową.
     - Innym razem, Russo. Z chęcią dotrzymam ci placu, ale nie teraz...
     - Ty tchórzliwa świnio... - szpakowaty przyskoczył i złapał Shoguna za podartą bluzę. Zraniony bok zapiekł żywym ogniem. Zacisnął zęby. Zatoczył się popchnięty do tyłu.
     - Nie sprowokujesz mnie, Russo. Tu chodzi o coś ważniejszego. Posłuchaj...
     - Dobra - puścił go i spojrzał wyczekująco.
     Shogun roześmiał się. Myśli szpakowatego były aż nadto wyraźne.
     - Nie, Russo. Nie przyszedłem tu cię przepraszać. Jeśli chcesz wiedzieć, to wcale nie żałuję tego co zrobiłem. Może to nie było zupełnie fair, ale... Istnieją pewne granice gnojenia człowieka, a ty je przekroczyłeś... Dostałeś to, na co sobie zasłużyłeś... Ale ja nie o tym. Jak już powiedziałem, będę do twojej dyspozycji, ale później. Teraz są pilniejsze sprawy. Kaktusowcy...
     
     *
     
     - ... i wtedy pomyślałem, że przyjdę tu, do was. Ani na polanie, ani w Grodzie, nikt już by mi nie zaufał, a ja po prostu nie mogę siedzieć bezczynnie i patrzeć jak te świnie bezkarnie terroryzują cały obóz. Nie po tym jak zabili Assana i chcieli zgwałcić Juliette.
     Siedzieli w wielkim tipi ze skór zielonych bawołów. Wprawdzie namiot kiepsko spisał się podczas ostatniej burzy i każdy miał już niewielki szałas z hit-bambusa, ale nadal wykorzystywano go jako miejsce zebrań. Tu także leżał nieprzytomny Flower.
     - Dobrze zrobiłeś, Shogun - ciszę przerwała wysoka brunetka. "To na pewno Judith", pomyślał. Podziękował skinieniem głowy.
     - Tak, dobrze zrobiłeś, Shogun - zadudnił barczysty człowiek w mundurze pułkownika Cesarstwa Ziemi. - Skopiemy tyłki tym śmieciom z "Fenixa". Niech sobie nie myślą, że mogą robić z nami co im się żywnie podoba. Zdarli z nas skórę przy biletach, załadowali ładownie i kapsuły samym szmelcem, a teraz rządzą się na naszej planecie... To bydlę, Sahm zaminowało szpital, ale niech nie łudzi się, że to nas powstrzyma. Oni jeszcze nie wiedzą na co nas stać. Kalen pójdzie z nami i pomoże nam załatwić sprawę swoimi sztuczkami...
     - Nie, Khorst - cichym głosem sprzeciwił mu się przysadzisty człowieczek. - Nie pójdę z wami...
     - Ale dlaczego? - pułkownik był zaskoczony. - Przecież przedwczoraj, ty i Eva obroniliście obóz...
     - To było wtedy. Ty chyba nie rozumiesz, pułkowniku, na czym polega istota Siły. Nie można jej wykorzystywać do ataku. Wtedy tylko się broniliśmy. Siła nie jest...
     Khorst spojrzał na niego krzywo.
     - Masz rację, Kalen. Nie rozumiem. Wolałem cię, gdy byłeś życiowym pierdołą. Nie wymądrzałeś się wtedy tak bardzo. Siła, Powołanie - wielkie słowa, ale w praktyce sprowadza się do tego, że nie chcesz pomóc ludziom w potrzebie...
     - Zamknij ten niewyparzony dziób, pułkowniku, zanim powiesz coś, czego będziesz żałował - chrapliwy głos dobiegł z ciemnego kąta. Pierwsza poderwała się brunetka. Przypadła do posłania.
     - Flower, Bogu dzięki. W końcu odzyskałeś przytomność. Jak się czujesz?
     Nie zdążył odpowiedzieć, gdyż zasypano go deszczem uścisków i pytań o zdrowie. Chudy Murzyn był wyraźnie zmieszany wyrazami troski.
     - Dajcie pić.
     Pił powoli, jednocześnie rozglądając się po otaczających go twarzach.
     - Widzę, że powiększyła się nam nieco gromada. Russo i Shoguna znam, ale kim jest ta rudowłosa piękność?
     Piękność przecisnęła się do posłania.
     - Jestem Eva. Witaj, Flower.

ciąg dalszy na następnej stronie

poprzednia stronapowrót do indeksunastępna strona

20
powrót do początku
 
Magazyn ESENSJAhttp://www.esensja.pl
redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.