Magazyn ESENSJA nr 6 (XVIII)
czerwiec-lipiec 2002




poprzednia stronapowrót do indeksunastępna strona

Alexa
  [GW] :  Prawo robotyki

        ciąg dalszy z poprzedniej strony

Rozdział 5
Prawo robotyki.

     Luke powoli otworzył oczy. Zamrugał kilkakrotnie, próbując usunąć sprzed oczu mgłę, która utrudniała mu widzenie. Ujrzał znajomą twarz... bardzo znajomą. Skrzywił się. Nie potrafił jej umiejscowić... nie do końca.
     Pochylony nad nim David delikatnie odgarnął mu włosy z czoła i sprawdził, czy nie ma gorączki. Uśmiechnął się do młodzieńca.
     - Lepiej? - zapytał.
     - Lepiej... - Luke skrzywił się i ostrożnie dotknął skroni. - Chyba lepiej... co mi się stało? Nic nie pamiętam.
     David pokręcił głową.
     - Imperator próbował zniszczyć klan Skywalkerów, ale dostało mu się za samą próbę. Był na nas tak wkurzony, że wskoczył do głównego reaktora i rozsadził Gwiazdę Śmierci. Chyba miał do mnie pretensje.
     - Zabiłeś go? - zdziwił się Luke, W sumie rzeczywiście niewiele pamiętał... jakieś skojarzenia. Walka... czy on z kimś walczył? Czy to może wspomnienia z Bespin?
     - Nie - Dave wzruszył ramionami. - Sam miałem problemy. Szczerze mówiąc, wszystko zawdzięczamy Robo-Vaderowi.
     - Komu? - Luke wydawał się kompletnie zagubiony.
     - No, temu... czekaj, ty naprawdę nic nie pamiętasz? - Dave niespokojnie rozejrzał się wokoło siebie, jakby szukając pomocy. - Przypomnij sobie... No, spróbuj.
     Luke przymknął oczy.
     - Ostatnią rzeczą, jaką pamiętam, była nasza rozmowa na pokładzie widokowym. A potem... pustka. Jakieś niejasne obrazy. Nieba, chyba zaraz mi głowa pęknie!
     Podniósł rękę do czoła i skrzywił się znowu. Miał wrażenie, że w głowie balują mu dwa tuziny AT-AT w pełnym uzbrojeniu.
     David rozsiadł się wygodnie i uśmiechnął do siebie, na chwilę zapominając o Luke'u. Megan wyjaśniła mu, że po takim wstrząsie należy się spodziewać różnych efektów, a mniej lub bardziej chwilowa amnezja jest jednym z nich.
     Machinalnie wyciągnął rękę i dotknął skroni Luke'a, delikatnie usuwając ból. Nie mógł patrzeć na jego cierpienie... czy to skutek uboczny ojcostwa? Dobrze, że chłopak stracił pamięć, to, co przeżyli w rękach Imperatora, mogło naznaczyć go na całe życie.
     Długo zastanawiał się, czy dobrze to rozegrał. Tylko przypadek sprawił, że wszystko zakończyło się szczęśliwie. W pierwszej chwili sądził, że uda mu się ocalić i siebie, i Luke'a. Potem chciał już tylko, żeby chłopak żył...
     W ciągu tych kilkudziesięciu godzin, spędzonych przy synu i w towarzystwie córki, nieraz żałował swego pochopnego wyznania, uczynionego w wahadłowcu. Nieraz marzył, żeby wróciła radosna pewność, że jest nowym człowiekiem.
     Leia często mu towarzyszyła, choć pochłaniała ją polityka. Czasem, kiedy po raz kolejny prosiła, żeby jej wszystko opowiedział, widział, jak oczy zachodzą jej mgłą. A przecież "sprzedawał" jej tylko mocno obciętą historię. Jakoś nie potrafił zdobyć się wobec niej na to jedno, jedyne wyznanie.
     Bała się. Nie chciała, żeby Luke doznał głębszego urazu wskutek kontaktu z Imperatorem, choć gładko przełknęła fakt, że Dave próbował ocalić go, podstawiając siebie na jego miejsce.
     Teraz miał szansę wszystko odkręcić. Niechby było tak, jak jest. Luke, jedyny obcy świadek, nic nie pamięta, Megan i Yaro będą milczeli, a on sam... jeszcze jak!
     Przymknął oczy, czekając, aż Luke pozbiera myśli. Przez kilka dni poważnie obawiano się o jego życie, gdyż wstrząsy elektryczne, jakim był poddany, okazały się wyjątkowo silne. Na szczęście młody organizm, Moc i nie całkiem naturalne pochodzenie energii w sumie pozwoliły mu zregenerować siły.
     Nikt też nie ukrywał, że Dave uratował mu życie, przyjmując część energii.
     Dave kątem oka spojrzał na eleganckiego, nieco zbyt wysokiego androida, który z niezmąconym spokojem porządkował zawartość szafek. Kevin, jak go nazwał po zdjęciu mu znienawidzonej obudowy, wyglądał teraz całkiem inaczej, a choć podstawowe oprogramowanie pozostało to samo, zmienił się w znacznej mierze zakres jego funkcji. Był teraz skrzyżowaniem adiutanta, przyjaciela i przenośnego komputera. Dave mógł mieć tylko nadzieję, że dość powierzchownie zaprogramowana osobowość Vadera nigdy już nie wylezie na wierzch.
     Pomimo wszystko, był to jednak ten sam robot, który uratował im życie. Dziwna symbolika. Dopiero po jakimś czasie i po dłuższym zastanowieniu zrozumiał, że programując go, w pewnej mierze stał się również jego twórcą, a zatem robot uznał za stosowne bronić go tak, jak umiał. Była to najpowszechniej, najchętniej stosowana reguła programowania robotów - prawo, które nakazywało androidowi chronić i bronić swego twórcę.
     Kevin nie mógł wprost zadać śmierci - tego nie może, a przynajmniej nie powinien móc żaden robot - ale mógł postawić Imperatora w sytuacji, która ostatecznie doprowadziłaby go do śmierci. Tak też uczynił, wyrzucając go do szybu jak wyjątkowo niebezpiecznego insekta. Całe szczęście, że w czasie programowania Dave nie pomyślał o zablokowaniu takiej możliwości. Dave? Coraz trudniej przychodziło mu myśleć o sobie jako o Davidzie Randallu. Nie pasowało mu to imię. To się zaczęło chyba w momencie, kiedy po raz pierwszy własnym ciałem osłonił Luke'a przed promieniami Mocy. Nagle przestał być klonem. Miał syna i córkę, za których oddałby życie. Stał się człowiekiem. Innym człowiekiem.
     Anakin Skywalker.
     Zbrodniarz. Morderca. Zdrajca.
     Gdyby każdy zamordowany człowiek pozostawił na jego ciele kroplę swojej krwi, utonąłby już w jej morzu...
     Jakie to szczęście, że może zacząć wszystko od początku, odrzucić tę tożsamość jak pustą skorupę, zapomnieć... Zapomnieć, za wszelką cenę zapomnieć.
     Nie chciał pamiętać pełnych łez oczu Padme, pustego miejsca na podłodze po Obi-Wanie Kenobim, pustego miejsca w przestrzeni po Alderaan. Pustego domu, do którego wrócił, pustego łoża, w którym spędzał długie, samotne godziny, pustego życia w skorupie zbroi Dartha Vadera.
     Jestem David Randall, mogę być nawet Davidem Skywalkerem, klonem Anakina, prawie jego synem...
     Bratem Luke'a i Leii, czystym, nieskażonym mordem i okrucieństwem.
     -Hej, Dave, co z tobą? - Luke dość niezręcznie przerwał jego rozmyślania. - Już mi lepiej. Pamiętam, że powiedziałeś mi, skąd się wzięło nasze podobieństwo... ale nie pamiętam, co to było.
     Teraz! Teraz, tak łatwo powiedzieć mu prawdę. Tak łatwo skłamać...
     - Jestem klonem twojego ojca, Luke - oznajmił Dave, czując, że nie jest w stanie powiedzieć nic więcej. - To znaczy...
     Urwał. Co to znaczy? Dokonał transferu osobowości Anakina Skywalkera do sklonowanego ciała, a więc jest Anakinem Skywalkerem, ciałem i duszą. Zmiana obudowy robota nie sprawi, że będzie innym urządzeniem. Można przenieść jego oprogramowanie do lepszego urządzenia, a i tak będzie to wciąż ten sam robot...
     Więc i on nie jest nowym człowiekiem, tylko Anakinem Skywalkerem, zbłąkanym Jedi, który chciałby teraz naprawić wyrządzone krzywdy, ale nie ma komu, bo wszystkie ukochane osoby uśmiercił, bardziej lub mniej własnoręcznie.
     I musi za to odpowiedzieć.
     Podjął decyzję.
     Jeśli Luke teraz odwróci się od niego, przyjmie to jak zasłużoną, choć bardzo bolesną karę.
     - Jestem twoim ojcem, Luke. W nowym ciele, z nowymi poglądami na życie, ale jestem Anakinem Skywalkerem. David Randall był tylko moją próbą ucieczki od prawdy. To właśnie powiedziałem ci wtedy w wahadłowcu. O tym wiedział Imperator, kiedy chciał nas zabić.
     Luke przymknął oczy.
     - Anakin Skywalker... Mój ojciec... Nieba, nie mogę uwierzyć w to, że byłeś Darthem Vaderem. Wyczuwam w tobie tyle radości, tyle dobroci... - Obrócił głowę na poduszce, wyciągnął zdrową, lewą dłoń - Mogę cię dotknąć?
     Anakin - nie David - skinął głową.
     Blada, zimna dłoń otoczyła jego przegub. Przez chwilę siedzieli nieruchomo, wsłuchując się w dalekie echa Mocy. Nagle Luke mocno przyciągnął Anakina do siebie.
     - Byłeś chory... - szepnął. - Tak, strasznie cierpiałeś. Czy to te cierpienia sprawiły, że nabrałeś nienawiści do całego świata?
     Ich twarze znajdowały się o centymetry od siebie, oddechy prawie mieszały się ze sobą.
     - Cierpienia, kłamstwa... Miłość, przyjaźń, dobroć... czy wszystko zawiodło? - szeptał gorączkowo Luke.
     - Wszystko, Luke. Wszystko, z wyjątkiem...
     Zaczął wyliczać te wyjątki: chwile radości z ukochaną żoną, przyjaźń z mistrzem, poczucie wspólnoty z resztą Jedi... gdzieś, w głębi serca poczuł nagle okropny, drążący ból, że to wszystko już minęło, że nic się nie da naprawić.
     - To ja wszystko zniszczyłem - rzekł wreszcie. - Zawsze było mi za mało, zawsze chciałem nie tego, co mogłem dostać, lecz tego, co nieosiągalne. Gdyby nie zabronili mi żenić się z waszą matką, nie ożeniłbym się. Gdyby nie pilnowali mnie jak dziecka, pozwolili mi samemu walczyć z własną słabością i pychą, zamiast mnie od niej odcinać, wygrałbym wojnę o własną duszę. Złość, przekora, nienawiść. Po raz pierwszy zrozumiałem to w chwili, kiedy Leia powiedziała, że nie można nienawidzić wroga, za to że z nami walczy, bo my walczymy z nim dokładnie tak samo. Może nie ma racji, bo przecież chodzi także o metody, ale nikt zdrowy na umyśle nie walczy dla samej walki. Zawsze jest jakaś druga strona konfliktu, Luke. Mój błąd polegał na tym, że myślałem, iż to tylko ja cierpię.
     Wyprostował się i wstał.
     - Teraz odejdę, Luke - rzekł z bladym uśmiechem. - Spróbuję odkupić choć część zła, jakie popełniłem. Ty jesteś już prawie zdrowy, zresztą... tak będzie lepiej.
     - Dokąd pójdziesz?
     - Polecę na Dagobah.
     Luke uniósł się na łokciu i uważnie spojrzał na przyjaciela... ojca?
     - Ojcze... - wykrztusił (co za idiotyzm, on ma tyle lat, co ja!) - Znowu to robisz.
     - Co? - Anakin przystanął obok okna, odchylił żaluzje. Pokój zalało światło słoneczne. Zmrużył oczy, rozkoszując się tym blaskiem... czy naprawdę na niego zasłużył?
     - Znowu to ty decydujesz, kto najbardziej cierpi. Ocaliłeś mi życie, ocaliłeś rebelię... nie, Republikę.
     - Nie ja - przerwał mu Anakin. - On.
     Pokazał palcem na robota, który udawał, że nie słyszy. Może nie słyszał naprawdę.
     - Ty - Luke powoli dźwignął się do pozycji siedzącej, podpierając się obu rękami opuścił stopy na podłogę. -  Posłuchaj: nazwałem cię ojcem po raz pierwszy i ostatni, Nie dlatego, że cię nie kocham i nie uznaję, tylko dlatego, że to śmiesznie brzmi w stosunku do równolatka. Jako klon mojego ojca, jesteś moim krewnym, pierwszym... nie, drugim, jakiego mam. Wiem, że nie będzie łatwo. Przede wszystkim tobie. Nie zazdroszczę ci konfrontacji z Leią.
     - Szczerze mówiąc, chciałem jej tego oszczędzić.
     - Jej, czy sobie?
     - Obojgu. Co innego żałoba po ojcu-renegacie, a co innego spojrzeć mu w oczy.
     Luke zrobił dziwną minę.
     - Tchórzysz.
     - Tchórzę - zgodził się Anakin. - Sam przyznasz, że mam przed czym.
     Odszedł od okna i z wahaniem wziął do ręki zieloną kurtkę, którą porzucił na stołku. Dopiero teraz Luke zauważył, że Anakin nie ubiera się na czarno, jak przedtem, lecz w stłumione, partyzanckie zielenie.
     - Żegnaj, Luke - Anakin położył rękę na zamku. Spuścił głowę i przygryzł wargi. - Z czasem pewnie wszystko sobie przypomnisz... może wtedy lepiej mnie zrozumiesz.
     Odwrócił się i otworzył drzwi.

ciąg dalszy na następnej stronie

poprzednia stronapowrót do indeksunastępna strona

32
powrót do początku
 
Magazyn ESENSJAhttp://www.esensja.pl
redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.