Magazyn ESENSJA nr 6 (XVIII)
czerwiec-lipiec 2002




poprzednia stronapowrót do indeksunastępna strona

Esensja
  [GW] :  Po ludzku o "Klonach"

        ciąg dalszy z poprzedniej strony

Brak ilustracji w tej wersji pisma
'... za pomocą Mocy potrafił rozszczepić swoje dwa pośladki na symetryczne snopy światła. Wtajemniczeni zwracali się do niego używając sekretnego imienia Anus Lumen.'
GW: Wiem, że źle widziane jest wyciąganie Gwiezdnym Wojnom klisz fabularnych, jednak "Atak klonów" bije w tym mój prywatny rekord całej sagi. Przebolałbym jakoś te zapożyczenia, gdyby były one chociaż jakoś zgrabnie spasowane razem. Mamy romans pary głównych bohaterów, ale dlaczego taki blady, pozbawiony emocji, pozbawiony życia? Mamy dramatyczny punkt zwrotny ze śmiercią matki głównego bohatera, ale dlaczego taki krótki, niewiarygodny i patetyczny - a na dodatek okrojony czasowo tak bardzo, że jedynym tego wyjaśnieniem jest niezręczność scenarzysty i nagłe przypomnienie sobie o całej sprawie. Dlaczego Obi Wan i Mace Windu, mający uchodzić za elitę Jedi są tak bezbarwni i żenująco niedomyślni? Dlaczego Yoda, który wygląda tak, że dowolnego przeciwnika rozłożyłby "siłom i godnościom osobistom", w kulminacyjnej i w zamierzeniu dramatycznej scenie zachowuje się jak kauczukowy wyrób z Taiwanu? Mędrzec? 850-letni Jedi?

MCh: Za wyjątkiem Yody zgodzę się z każdym zarzutem. Celnie wymieniłeś akurat najsłabsze rozwiązania w filmie. Aczkolwiek mnie osobiście na szczęście nie zepsuły one doszczętnie filmu.

AD: Zgadza się. Zbyt dosłownie podchodzisz chyba do tego filmu, Greg. Zbyt dużo wymagasz. To przede wszystkim fajna, ciekawie zrealizowana opowieść bogata w fajerwerki. Nielogiczność jest poniekąd wpisana w fabułę cyklu.

GW: A dla mnie to było zbyt wiele. I na nic wysiłki Christophera Lee i sztabu animatorów z ILM. Czułem się jakbym obejrzał film z wytwórni Disneya. I jakoś niespecjalnie mam ochotę to doświadczenie powtórzyć.

ER: To ja w takim razie nie zgodzę się, bo wrażenia miałem dokładnie odwrotne. Różnica pomiędzy "Mrocznym Widmem" a "Atakiem Klonów" jest bardzo znacząca i nie zasadza się jedynie na wartościach stricte filmowych. "The Phantom Menace" było tym, co opisujesz - marketingowym produktem, za którym miała pójść sprzedaż setek tysięcy kart figurek, plastikowych mieczy, rogów Darth Maula i hamburgerów z kawałkiem Amidali w środku. "Atak klonów" jest już filmem i opowieścią. Pomimo wielu niezręczności fabularnych, celem jest już widz, a nie jego portfel.

MCh: No, tutaj Eryk dał się chyba trochę ponieść wierze w altruizm Lucasa :) W "Klonach" jest wprawdzie mniej nachalnego marketingu zabawek, ale kilka razy przyszło mi w czasie filmu do głowy, że widzę właśnie reklamówkę przyszłej gry komputerowej. Najbardziej boleśnie dało się to poczuć w tej scenie, o której wspominał już Konrad - na taśmie montażowej, która wyglądała jak nachalna reklama przyszłej platformówki (ale z uwagą, że scenariusz jest dużo ciekawszy niż w "Widmie" oczywiście się zgadzam).

AD: A jakiż głośny film w dzisiejszych czasach nie przypomina niekiedy gry komputerowej? Który z nich nie doczeka się powielenia tytułu na PC'ach czy PlayStation? Przecież to wciąż organizm rozrywki, który musi się czymś żywić.

MCh: Na pewno dałoby się zrobić to w sposób dużo mniej bezczelny. Rozumiem - synergia, te rzeczy - ale jeśli fragment filmu tak wyraźnie powoduje, że widz zaczyna drapać się w głowę, to trzeba za to jednak winić brak wyczucia reżysera.

JL: Nie gram w gry komputerowe, więc nie miałem takich skojarzeń, choć zaiste scena taśmy montażowej bardzo zastanawia. Po pierwsze - po co ona się w ogóle w filmie znalazła? Po drugie - dlaczego koniecznie Lucas uznał, że należy pokazać R2D2 wyposażonego w silniki rakietowe? No i gdzie one się potem podziały? Przecież w epizodach IV-VI robot pozbawiony jest takiego udogodnienia? Nie jedyny to zresztą dziwny moment w filmie - prócz niezrozumiałych działań Anakina (w stosunku do matki, jak i w stosunku do Amidali) zastanawia jeszcze dziwne zachowanie Yody (zarówno jeśli chodzi o niewyczucie w trakcie dyskusji z Dooku, że ten przeszedł na mroczną stronę Mocy, jak i zabawę w kangura ze świetlówką) oraz dość szybkie przetrzebienie na arenie "elyty galaktyki", czyli Jedi (załatwiały ich pociski, które teoretycznie od małego uczyli się odbijać mieczami).

ER: Jedi tracą swoją moc i o tym jest mowa. Że tracą inteligencję i kostnieją mentalnie w czasach swojej wielkości, to już sprawa inna.

KW: Nikt nigdy nie twierdził, że Jedi są nietykalni. Mnie ten wątek na arenie właśnie bardzo się podobał. Jedną z wad "Mrocznego widma" była swoboda z jaka Qui-Gon i Obi-Wan niszczą armie robotów. Zastanawiałem się, po jaką cholerę oni w ogóle angażują tych Gungan, skoro mogą wyjść i we dwóch unicestwić całe siły zbrojne Federacji. Tu widzimy, że rycerze Jedi mogą ulec przewadze sił i, pomimo wspaniałej walki, ponoszą śmierć. Tylko ciśnie się na usta inne pytanie - jaki był sens poświęcania 3/4 Zakonu dla ratowania dwóch rycerzy? Jedi Marines - no one gets left behind? ;-)

Brak ilustracji w tej wersji pisma
'...bez słowa odeszli, oburzeni rozmiarami wychodków na tej niskobudżetowej planecie.'
LK: Mnie silniczki rakietowe R2D2 również bardzo raziły. Scena z taśmą produkcyjną jest faktycznie najsłabszym elementem całego filmu. A ja tak cieszyłem się kiedy zobaczyłem scenę jak R2 wchodzi po schodach... i tu nagle okazuje się, że wcale nie musiał, bo mógł sobie podlecieć na silniczkach. No owszem, można ich niestosowanie w późniejszych częściach wytłumaczyć ich wymontowaniem, można stwierdzać że pewnie są strasznie paliwożerne, ale tym niemniej te silniczki zgrzytają potwornie. Natomiast co do Jedi to się nie zgodzę, ponieważ jak na ilość latającej w powietrzu gorącej plazmy i masę droidów która zalewała Jedi, ilość strat nie była tak wysoka i dość długo się trzymali. Scena na arenie mi się zdecydowanie podobała.

MCh: W każdym razie najwyraźniej te pytania dotyczące logiki można mnożyć bez końca. Mnie też zastanawiało na przykład, dlaczego w końcowej bitwie droidy, wyposażone przecież w pociski i broń umożliwiające rażenie na odległość, biegły do zwarcia z Jedi, jakby chodziło o jakiś pojedynek szermierzy. Ale nie znajdziemy chyba na te pytania innej odpowiedzi, niż to, że z jednej strony zawalił Lucas-scenarzysta, ale z drugiej strony - logika po prostu nie była nigdy silną stroną Gwiezdnych wojen i nagle przykładanie do nich logicznej miary pewnie nigdzie nas nie doprowadzi.

AKTORSTWO

MCh: Jednym z najczęściej pojawiających się zarzutów pod adresem filmu jest drewniane aktorstwo. Dla mnie to definitywnie jedna z najsłabszych stron filmu. Autentycznie, w czasie pierwszych dwóch kwadransów nie mogłem uwierzyć, że w wysokobudżetowym amerykańskim filmie aktorzy mogą aż do tego stopnia sztucznie recytować swoje kwestie. Później robi się odrobinę lepiej (choć może po prostu dlatego, że pojawia się coraz więcej scen akcji). Ale z tego co już słyszałem, chyba nie wszyscy odebrali aktorstwo w filmie tak źle?

ER: Nie wszyscy. Bardzo dobry jest Christopher Lee jako hrabia Dooku. Czegokolwiek by nie powiedział, wsłuchiwanie się w jego wieloznaczne wypowiedzi jest prawdziwą przyjemnością. Także końcowe starcie z jego udziałem (a już szczególnie moment, w którym przygasa światło) uważam za najlepszą scenę w filmie, a być może w całej serii. Szkoda jedynie, że Yody nie dobił, kiedy była okazja.

MCh: Tutaj się zgodzę. Rzeczywiście, nie wszyscy wypadli źle. Christopher Lee był dobry, zresztą w dokładnie takiej samej roli jak we "Władcy pierścieni" - głównie zajmuje się zdradzaniem i w lokalnej manufakturce produkuje nieudolnie walczących żołnierzy :) Podobał mi się też McGregor, który chyba jako jedyny miał odpowiedni dystans do całego przedsięwzięcia. (A scena z grą świateł ze świetlnych mieczy faktycznie świetna).

AD: Osobiście nie widzę niczego specjalnie złego w samej grze aktorskiej. Grali mniej więcej tak dobrze, jak pozwalał im scenariusz, wygłaszali kwestie, których przecież się nauczyli, nie mówili tego od siebie. Wina tkwi raczej w samych dialogach, a nie ich interpretacji. A dialogi były wyjątkowo słabe. Dlatego właśnie dopóki na ekranie nie zaczęło się dziać wygłaszane kwestie niemal biły po uszach, aż się chciało użyć zatyczek. A niektórym chciało się wyjść z kina. W natłoku akcji słowa stały się drugorzędne.

ER: Niesławny tytuł Wielkiego Drewna Ataku Klonów przyznałbym natomiast Ianowi McDiarmidowi grającemu senatora Palpatine. Jest nieprawdziwy i sztuczny, wygłasza swoje kwestie, jakby chciał powiedzieć "Oto ja Wielki Zły i Chytry, nie rozszyfrujecie mnie". Nadirem jego gry jest chyba jego przemówienie w Senacie, tuż po tym, jak dostał w ręce władzę i armię. Co do reszty aktorów - nie oszałamiają, ale też nie bardzo mają jak i kiedy. Dialogi słabe (wyjątkiem jest może "Good job" Kenobiego), fabuła taka sobie. IMHO zatrudnianie wielkich aktorów w GW jest z zasady bezcelowe, bo niby co też mają oni takiego do zagrania?

KW: No właśnie, czego można oczekiwać od aktorstwa w "Gwiezdnych wojnach"? Serii, w której najlepszym aktorskim osiągnięciem jest zamyślenie na twarzy faceta, który cały czas nosi wielki czarny hełm, zasłaniający całą twarz? :-) (no dobra, jest jeszcze Harrison Ford). Aktorstwo w "Gwiezdnych wojnach" to sprawa absolutnie drugorzędna i, choć widziałem drewnianą grę Anakina i Amidali, to bardzo mi to nie przeszkadzało. Co ciekawe - o tym, że Natalie Portman jest dobrą aktorką wiemy od czasów "Leona", a Christensen był nominowany do Złotego Globu, więc chyba też co nieco potrafi. Czyżby zalecenie reżysera, aby grali, tak jak grali?

MCh: Ja myślę, że mogły zawinić dwie sprawy. Po pierwsze, Lucas już przy "Nowej nadziei" wymagał od aktorów, żeby grali przesadnie, tak jak serialowi aktorzy w latach 30. i 40. Po drugie, może i ten Christensen ma talent, ale inaczej chyba gra się na planie filmowym w pełnej scenografii i z innymi aktorami, a inaczej do niebieskiego ekranu, nie widząc żadnej scenografii, która przecież tworzy atmosferę.

GW: Jestem słabo wrażliwy na aktorstwo i jego poziom - o ile nie jest przesadnie niski - raczej mnie nie odrzuca. Zgadzam się z Konradem, że to aspekt zupełnie nieistotny w Gwiezdnych Wojnach. Wszystkie przejmujące momenty gwiezdna saga zawdzięcza obrazom, klimatowi i fabule, a nie aktorstwu. Nie jestem w stanie ocenić Haydena Christiansena - myślę, że mogło być z nim gorzej. Zawiodłem się troszkę na Ewanie McGregorze i Samuelu L. Jacksonie. Porażką (ku mojemu zaskoczeniu) jest komputerowy Yoda. Lalkowy wyglądał lepiej. Najbardziej jednak nie podobała mi się chyba Natalie Portman. Widział ktoś kiedyś obiekt afektu miłosnego promieniujący ciepłem niczym pojemnik z ciekłym tlenem? Podobał mi się za to Temuera Morisson.
Moje ogólne wrażenie odnośnie aktorów może być jednak zaburzone, ponieważ rzeczywiście bardzo krzywo patrzę na sam scenariusz i w nim głównie upatruję przyczyn porażki. Drętwe dialogi, niewygrane sytuacje i blade punkty zwrotne mogły spowodować u aktorów brak wiary w to co robią. "Atak klonów" wydaje się mieć wszelkie objawy filmu, do którego próbowano wepchnąć za dużo. Już w "Powrocie Jedi" mieliśmy do czynienia z szaleńczym tempem, za którym trudno było nadążyć. "Atak klonów" mam wrażenie jeszcze podnosi tę poprzeczkę. Widz nie nadąża z recepcją kolejnych scen, a całe wątki nie są w stanie się rozwinąć i porządnie "wybrzmieć". To jedna z przyczyn, dla których całość tak komiksowo wygląda.

JL: A że zbliżamy się niebezpiecznie do komiksu, widać jeszcze po jednej rzeczy - postaci generowane komputerowo "grają" zdecydowanie lepiej, niż prawdziwi aktorzy (przepraszam, to zdanie nie dotyczy Yody ; ). Jedynym jaśniejszym punktem jak dla mnie jest chłopaczek grający Bobę Fetta. Christopher Lee teoretycznie też ujdzie, choć zbyt niedawno oglądałem go jako Sarumana. Reszta - przykro mi niesłychanie, ale...

LK: Nie przesadzajmy z tą komiksowością. "Atak klonów" jest po prostu kręcony w tempie typowym dla współczesnych filmów. O ile jeszcze "Mroczne Widmo" było kręcone w podobnym tempie co "Nowa Nadzieja", o tyle "Atak Klonów" zasuwa już w iście matrixowym tempie. Ale bądźmy szczerzy - kto poza prawdziwymi fanami poszedłby dziś do kina na film ze scenariuszem i narracją "Nowej Nadziei"?

Brak ilustracji w tej wersji pisma
'Pani, nie powinnaś była testować nowego miksera nie zakładając kasku.'
HAYDEN CHRISTENSEN

MCh: Skoro już padło parę słów o Christensenie, to w takim razie zapytam o niego oddzielnie, bo to najważniejsza postać nowej trylogii i o bodaj największa niewiadomą przed premierą "Klonów". Mnie ten chłopaczek odrzucił od ekranu. Gra niesłychanie drętwo, recytuje swoje kwestie jak na szkolnej akademii, wydawał mi się zupełnie bezpłciowy i niewiarygodny w tej roli. Ale znowu - z tego co już słyszałem, Christensen nie podziałał na wszystkich tak samo źle. Jak widać np. Greg i chyba Konrad przyjęli go na ekranie bez piasku w oczach. Nie ulega wątpliwości, że to Christensen miał w filmie w sumie najbardziej dramatyczną scenę...

ER: ... i spieprzył ją straszliwie (chodzi mi o moment, w którym wyznaje Amidali swój pierwszy mord masowy). Przemiana Anakina w Vadera? Ciemna strona Mocy? Przykro mi, ale to postękiwanie nie brzmiało specjalnie przekonywująco. Poza tym, trzeba oddać młodemu sprawiedliwość - przyzwoicie gra. Podobały mi się jego początkowe rozmowy z Kenobim, świetnie wypadła scena w Pałacu na Naboo, romanse... no, ujdzie. Mógł być gorszy, ale mógł też się nieco bardziej postarać. Skoro romans, to i Natalie Portman warto by wspomnieć. Pół na pół. Raczej przeciętnie wypadają sceny na Naboo, natomiast wyjazd młodej pary na arenę na Geonosis to naprawdę mocna scena, wzruszająca i piękna. Choćby dla tego momentu warto iść na GW2: "Atak klonów".

KW: Ja nigdzie nie wyrażałem zachwytów nad grą Christensena, mylisz mnie chyba z Wojtkiem Orlińskim. :-) Ale, tak jak wspomniałem, bardzo mi jego gra nie przeszkadzała. Już chyba bardziej wygląd - ta twarz i ten warkoczyk od razu budziły moją niechęć. Może i tak miało być, ale nie był to ten rodzaj niechęci, jaką powinno się odczuwać wobec przyszłego Czarnego Charakteru Wszechczasów. :-) I tu po namyśle przyznam rację - Anakin Skywalker vel Darth Vader to najciekawsza, najbardziej złożona postać całej sagi. Lepsza gra aktorska, lepszy dobór osoby odtwarzającej tę rolę mógłby dodać "Gwiezdnym wojnom" dużo głębi. Może jeszcze uda się w trzeciej części? Tam będzie to największe wyzwanie - pokazanie wiarygodnie dalszej przemiany Anakina w Vadera.

ciąg dalszy na następnej stronie

poprzednia stronapowrót do indeksunastępna strona

78
powrót do początku
 
Magazyn ESENSJAhttp://www.esensja.pl
redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.