Palpatine był zachwycony. Wybuchnął zgrzytliwym chichotem szaleńca.
- Dobrze... Świetnie, moi uczniowie... Ten, który okaże się silniejszy, zajmie miejsce u mojego boku. Niech się rozpocznie pojedynek! - klasnął w dłonie, jakby znajdował się na arenie, a nie w sali tronowej, gdzie dwóch młodych ludzi zamierzało się potykać bynajmniej nie dla zabawy.
Jego słowa sprawiły, że Luke zdążył trochę ochłonąć. Pojedynek? Nonsens. Ten gość w czarnym kapturze jest wariatem, i to niebezpiecznym. Nagle przestał postrzegać Palpatine'a jako władcę, Imperatora, osobę, za którą stoi armia i od której skinienia zależą losy galaktyki. Wyłączył miecz i wyprostował się.
- Nie będę z nim walczył, Wasza Wysokość - rzekł.
- Niezdrowo jest wyłączać miecz w czasie walki, Luke - syknął Dave. - Boisz się stanąć do walki jak mężczyzna z mężczyzną?
Opuścił ostrze i wyzywająco spojrzał na Luke'a, który oddychał głęboko, usiłując odzyskać połączenie z Mocą. Przed chwilą poczuł muśnięcie Ciemnej Strony i dotyk ten zmroził go jak kropla ciekłego azotu. Gdyby nie Dave... zabiłby Imperatora.
Z każdą chwilą narastało w nim wrażenie potwornego, bezsensownego koszmaru.
- Boję się stanąć do walki jak mężczyzna z ledwo wyleczonym rekonwalescentem - odrzekł z lekką ironią. - Nie będę się upierał przy posadzie na dworze, Dave.
- Nie obawiaj się, Luke - Dave nie zgasił ostrza, lecz trzymał je w pozycji parady, tak jak przedtem. - Wystarczy mi sił, żeby z tobą walczyć.
Gwałtownie natarł na Luke'a, który chcąc nie chcąc musiał się zasłonić. Przez chwilę w sali słychać było tylko przyspieszone oddechy przeciwników, świst i trzask świetlnych ostrzy i pełne satysfakcji syczenie Imperatora...
Wbrew obawom Luke'a, Dave nacierał ostro, zmuszając go do cofania się i przypierając go do ściany. Luke przeszedł do chwytu jednoręcznego, drugą dłonią wymacał pęk kabli zwisający ze sklepienia i skoczył w górę, chwytając się ich prawie pod samym sufitem.
- Nie uciekniesz mi, Luke - łagodnie skarcił go Dave. - Starego ojca pewnie byś pokonał, ale nie mnie...
Zawinął mieczem młynka i rzucił go w górę. Ostrze wirując zmusiło Luke'a do podniesienia miecza, ale i tak trafiło w kable, przecinając je jak nitkę.
Część świateł i ekranów przygasła, kilka sypnęło iskrami.
Luke miękko wylądował na stopach, odbił się, przewinął w powietrzu i znalazł za plecami Davida. Z satysfakcją odnotował, że tamten oddycha z coraz większym trudem.
Randall okręcił się na pięcie i natarł na niego z impetem, jednocześnie Mocą unosząc rozmaite przedmioty i ciskając nimi w przeciwnika.
- Dobrze! Dobrze, mój uczniu! Nie ten walczy, kto walczy, ale ten, kto zwycięża!
Imperator aż uniósł się z tronu, chichocząc jak wariat.
Luke znów nacierał, usiłując opędzić się od napastnika, unieszkodliwić go bodaj na chwilę.
David odskoczył, zakręcił się w miejscu, tnąc oburącz jak toporem. Luke sparował cios, ale czuł, że ręce zaczynają mu drętwieć. Znów zaatakował, próbując przerwać obronę przeciwnika czystą, fizyczną siłą. David zablokował cięcie. Przez chwilę ich miecze zwarły się ze sobą w połowie długości. Stali prawie ramię przy ramieniu, gdyby którykolwiek okazał się silniejszy, obciąłby drugiemu ramię z przyległościami.
Odepchnął Davida od siebie, wykorzystując zwarte ostra jako podporę do salta w tył i dopiero w powietrzu cofnął broń . Wylądował na szeroko rozstawionych nogach i lekko pochylony próbował zaatakować od dołu.
I wtedy popełnił oczywisty błąd, a może Dave był takim mistrzem. Zamiast zablokować cios z góry, Randall ciął od dołu, jeszcze niżej, podbił klingę Luke'a i gdyby w tej samej chwili nie zachwiał się na nogach, mógł go bez trudu przeciąć na pół.
Luke poczuł parzące muśnięcie na brzuchu i odskoczył.
David cofnął się, szykując do kolejnego ataku. Zwarli się w ciasnym klinczu, twarz w twarz, ostrze przy ostrzu. Luke czuł na twarzy deszcz iskier z obu kling, ale nie zamierzał się cofnąć.
Spojrzał w oczy Dave'a, widoczne pomiędzy dwoma jaskrawymi smugami światła i zamarł. Nie było w nich tej roziskrzonej ogniem ciemności, którą widział przed chwilą, a jedynie błaganie śmiertelnie zmęczonego, pełnego rozpaczy człowieka.
- Dobij mnie! - syknął Dave przez zaciśnięte zęby. Po czole, policzkach i nosie spływały mu krople potu, na policzki wystąpiły niezdrowe, czerwone plamy. Widać było, że jest u kresu sił, że tylko Moc pozwala mu jeszcze trzymać się na nogach.
Dobić? Kolejna bzdura w tym szalonym koszmarze.
- Luke... błagam!
Nie każ mi wracać...
Nagle poczuł w głębi duszy ogromne, promieniujące ciepło. Dave nie zdradził! W jednej chwili pojął, co się stało: David próbował go ocalić na wszelkie możliwe sposoby, próbując najpierw grać swą dawną rolę, potem powstrzymując go przed zabiciem Imperatora, a teraz chce zginąć, aby Luke mógł... Nie, stary!
Luke pchnął z całej siły, zatoczył krąg mieczem i uderzył tuż nad dłonią tamtego, przy akompaniamencie oślepiającej fontanny iskier ścinając mu całą tarczę emisyjną i z pół ogniwa. I z pół milimetra skóry na dłoni.
Czerwone ostrze rozbryznęło się w pióropusz dymu i zgasło z cichym skwierczeniem.
Dave krzyknął z bólu,. chwycił się za zranioną dłoń, ale nie zdążył uciec. Luke wyskoczył w górę, pchnął go stopami w pierś, przewrócił na wznak i stanął nad nim, końcem ostrza celując w jego krtań.
- Leżysz, Anakinie, czy jak ci tam - spokojnie rzekł Luke, końcem buta odpychając resztki miecza Vadera. - Pojedynek skończony.
- Dobrze! - odezwał się Imperator. - Doskonale! Nienawiść dodała ci sił. Teraz wypełnij swoje przeznaczenie i zajmij miejsce ojca u mego boku!
Luke odrzucił w tył włosy, otarł pot z czoła i spojrzał najpierw na zgrzybiałego, przeżartego złem władcę, potem na leżącego u swych stóp Davida, który chyba zemdlał, bo oczy miał zamknięte, wreszcie na czarną, posępną postać w kącie
Wyłączył miecz, przypiął go z powrotem do pasa i podniósł wzrok na Imperatora.
- Nigdy, Wasza Wysokość. Nigdy nie przejdę na ciemną stronę. Jestem Jedi, jak niegdyś mój ojciec.
Imperator znieruchomiał. Podniósł głowę, przekrzywił ją lekko, jakby usłyszał jakiś dźwięk, którego nie był w stanie zidentyfikować do końca. Wściekłość, jaka w nim wzbierała, była niemal namacalna.
- Niech ci będzie... Jedi - rzekł wreszcie. - Jeśli nie chcesz zmienić zdania, zmienisz stan skupienia.
Podniósł obie ręce i wypuścił z nich błękitne błyskawice, tak potężne, że szarpnęły ciałem Luke'a i powaliły go na ziemię. Błędne ogniki rozpłynęły się po jego ubraniu, przelały się po stroju Jedi. Luke skulił się, usiłując zasłonić się przed nieziemską energią, ale zyskał tylko tyle, że opętany żądzą zemsty i zniszczenia Imperator posłał mu kolejną falę czarnego ognia. Tym razem snop iskier dosięgnął również Dave'a, który zadrżał, konwulsyjnie wygiął się w łuk i oprzytomniał, jak pod wpływem elektrowstrząsu.
Znał to uczucie. Wiedział, że oznacza rychłą śmierć w męczarniach. Półprzytomnym wzrokiem spojrzał na oszalałego z gniewu władcę. Przypadkowo posłana w jego kierunku fala energii zelektryzowała go do działania. Ruszył na czworakach w kierunku Luke'a, który wił się pod siecią błękitnego ognia i rzucił się na niego, osłaniając go własnym ciałem, wchłaniając śmiercionośną energię.
Nagle wszystko ustało.
Zapadła głucha cisza.
David i Luke podnieśli głowy, żeby sprawdzić, co się dzieje.
Imperator podszedł bliżej, jakby zaciekawiony. Pod światło jego sylwetka, otoczona delikatnym błękitnym konturem, wydawała się ogromna. Oczy jarzyły się spod kaptura jak u Jawy.
Pochylił się nad leżącymi.
- Głupcy! - syknął. - Myśleliście, że zdołacie mnie oszukać fałszywą walką? Nie przekonały mnie twoje skamlania i pokora, Anakinie Skywalkerze. Nie mnie chciałeś ocalić, lecz swego syna. Od początku widziałem wasze porozumienie. Głupcy! Mogliście być potężni, najpotężniejsi w galaktyce... Teraz zginiecie... Obaj.
Pochylił się nad nimi i wyciągnął ręce. Z palców trysnęły mu snopy błękitnego ognia.
- Głupcy! Głupcy! Głupcy! - powtarzał w kółko. Za każdym powtórzeniem snop błyskawic tryskający z jego palców przybierał na sile, aż wreszcie zmienił się w biało-niebieską, sypiącą iskrami rzekę zimnego płomienia i całkowicie zakrył leżących.
David przez kilka sekund na przemian wchłaniał i odpychał tę kaskadę energii, usiłując chronić przed nią Luke'a, ale szybko stracił siły. Teraz obaj wili się i skręcali z palącego bólu, zastanawiając się, czy śmierć przyjdzie już, teraz, czy za chwilę.
I znów strumień energii zgasł równie szybko, jak się pojawił. Imperator wyprostował się i na moment odsłonił twarz.
Twarz szaleńca.
- A teraz, młodzi Jedi - wycedził, śmiejąc się szyderczo - umrzecie!
Tym razem błyskawice Mocy posypały się z jego rąk z taką siłą, że ubrania zaczęły się na nich palić. Luke stracił przytomność. David, trochę silniejszy, wytrzymywał jeszcze, osłaniając go własnym ciałem, ale na rękach i twarzy miał już rany jak od poparzenia prądem elektrycznym. Zacisnął powieki, czując ukłucia i trzaski wyładowań i marząc, żeby już było po wszystkim. Z oddali słyszał czyjeś jęki... długo trwało, zanim się zorientował, że to jego własny głos. Wdychał odór palącego się ciała i wciąż osłaniał Luke'a w nadziei, że tamten zdoła przetrwać.
Pochłonięty wyrafinowaną torturą Imperator nie zauważył, jak za jego plecami bezszelestnie pojawiła się czarna postać. Przez kilka sekund robot-Vader stał za nim, obserwując cała scenę i jakby zastanawiając się, co robić, po czym chwycił go pod pachy i cała siłą mechanicznych mięśni uniósł w górę.
Imperator rozpaczliwie zamachał ramionami, usiłując się uwolnić. Rozproszone strumienie energii odbijały się od ścian i sufitu, niszcząc wszystko, co napotkały na swojej drodze. Posypały się odłamki tworzywa, płonące płaty farby, powietrze wypełnił dym palących się kabli.
Nie zważając na ból w poparzonym ciele, David-Anakin uniósł się na łokciu i rozejrzał.
Vader dwoma susami dopadł studni reaktora, wzniósł miotającego się władcę wysoko nad głowę i cisnął go w głąb studni. Władca, szamocząc się i łopocząc szatą, jakby chciał wznieść się na niej w górę, spadał w niezgłębioną czeluść przez dobrych kilka sekund, siejąc wokół błyskawicami i budząc uśpione echa.
Vader spokojnie spoglądał w ślad za nim, wsparty o barierkę, opanowany, jak przystało na robota. Sam był osypany kaskadami parzących iskier i jego ubranie zaczęło się tlić. Z szybu wytrysnęła ostatnia, szczególnie potężna błyskawica, znacząca odejście Imperatora, uderzyła w sklepienie, odbiła się i trafiła w robota, powalając go na ziemię w błysku potwornego wyładowania.
Nagle podłoga i ściany zadrżały, jakby jakaś wewnętrzna eksplozja rozsadzała wnętrzności stacji. Wszystkie systemy alarmowe, syreny, buczki, sygnalizacja świetlna obudziły się do życia i wypełniły powietrze ogłuszającym jazgotem.
Reaktor nie był w stanie przyjąć takiej masy energii i rozpoczęła się procedura samozniszczenia.
- Pożegnalny prezent - syknął David. - Ta przerośnięta mechaniczna pomarańcza zaraz eksploduje.
Dźwignął się i chwiejnie stanął na nogach. Piersi rozsadzał mu ból. Każdy ruch związany był z cierpieniem.
Spojrzał na nieprzytomnego Luke'a, potem na dopalające się zgliszcza Vadera i stał tak przez chwilę całkiem nieruchomo, zastanawiając się, co robić. Ukląkł przy Luke'u i wymierzył mu kilka soczystych policzków, po czym oparł dłonie na kolanach, czekając na efekt. Niespokojnie złapał chłopaka za włosy, potrząsnął lekko i zajrzał mu pod powieki.
- O, Sith - syknął i zerwał się na nogi. Chyba załatwi dwie sprawy za jednym zamachem, choć może w nieco inny sposób, niż zamierzał.
Rzucił się w kierunku skrzydła medycznego. Dopadł turbowindy, tylko po to, żeby się przekonać, że jest zajęta przez ewakuujących się szturmowców. W obliczu niebezpieczeństwa nikt nie przestrzegał hierarchii. Walnął pięścią w drzwi i pobiegł schodami.
|
|