Magazyn ESENSJA nr 6 (XVIII)
czerwiec-lipiec 2002




poprzednia stronapowrót do indeksunastępna strona

Esensja
  [GW] :  Po ludzku o "Klonach"

        ciąg dalszy z poprzedniej strony

Brak ilustracji w tej wersji pisma
'Nie wiem jak to się stało... Najpierw porównywaliśmy swoje miecze, później Yoda zapytał, czy chcę rzucić okiem na jego płyty Britney, posłuchać parę kawałków, wyluzować się... A później jakoś samo tak wyszło... Wszystko przez to, że on tak cudownie całuje... Mace Windu mówił prawdę...'
MCh: A no właśnie - poruszasz tę kwestię, która mnie męczy po "Klonach". Obawiam się niestety, że po tym filmie będę miał lekkie problemy z ponownymi seansami starej trylogii. Kiedyś Vader robił na mnie wielkie wrażenie, a teraz, jak przypomnę sobie, że to ten mięczak z jednoosobowego boysbandu, mogę reagować dużo słabiej...

JS: Nie wiem, czy celem Lucasa było pokazanie, że Anakin to arogancki, zarozumiały szczeniak - jeśli tak to owszem, Christiansenowi doskonale udało się to zagrać. Nie wiem tylko, jakim cudem Amidala się w nim zakochała.

GW: Wspomniałem wyżej, że nie jestem w stanie ocenić gry Haydena Christiansena. Być może jakość fabuły oraz sposób jej prowadzenia zniesmaczyły mnie po dwóch kwadransach do tego stopnia, że moje oczekiwania spadły poniżej jego umiejętności aktorskich.

JL: On jest na ekranie. I chyba tyle można o nim pozytywnego powiedzieć. Grać to on na pewno nie potrafi. Tak się przy okazji zastanawiam, jakim cudem na świecie pojawią się Leia i Luke, skoro ze stosunków Padme i Anakina nie wychodzi, żeby cokolwiek względem siebie żywili. Czyżby miała wkraść się do filmu jakaś przemoc? ; )

MCh: Hmm, a to ciekawska myśl... Jak się nad tym chwilę zastanowić, to naprawdę przemoc wobec Amidali (gwałt?) dodałaby jeszcze więcej dramatyzmu postaci Anakina, Padme i pogłębiła całość do wymiaru greckiej tragedii... Tyle że Anakin wyszedłby już wtedy w ogóle na postać skrajnie antypatyczną.

AD: Narzekacie na tego biednego chłopaka mniej lub bardziej, więc nieco stanę w jego obronie. Też początkowo Christiansen mi nie leżał, nie tak wyobrażałem sobie dorastającego Vadera. Jego poziom aktorskich umiejętności zdawał się nie przekraczać skazanych na niepowodzenie prób chłopca starającego się przekonać rodziców, że sataniści wcale nie są źli. Patrzyłem bardzo sceptycznie na jego nieporadne, zdawałoby się, próby pokazania drzemiącej siły i buntu i jakoś nie mogłem się przekonać. Refleksja naszła mnie już po seansie. Zwróćcie uwagę, że to młody jeszcze chłopak, jego charakter dopiero się kształtuje, jest rozdzierany przez wielkie emocje i siły. Drętwość niektórych wypowiedzi czy zachowań mają wtedy logiczne wytłumaczenie. To chłopak, który jeszcze nie do końca wie, kim jest. Nagłe wybuchy, nieco dziecinne, zmieszanie, gwałtowność, porywczość i nieśmiałość kiedy indziej, to wszystko jest cechą dorastania. Przyjrzyjcie się mu z tej perspektywy, a nie z punktu widzenia wymagającego widza, który zaniedbuje psychologię tego w sumie jeszcze dziecka.

MCh: No świetnie - chyba każdy zgodzi się, że taka ta postać powinna być. Problem w tym, że to właśnie taką postać Christensen zagrał, moim zdaniem, bardzo słabo. I ten bunt, i te porywy wyglądają po prostu sztucznie, jak na próbie amatorskiego teatru. No ale dobrze, tutaj też chyba nie osiągniemy wspólnych wniosków.

ER: Jeszcze mała dygresja a propos przemiany Anakina: Lucas zrobił tu coś wyjątkowo głupiego, popełnił jedyny błąd, który naprawdę drażnił mnie w czasie seansu. Nie rozumiem bowiem, dlaczego Anakin nie utrzymywał kontaktu ze Shmi. Dlaczego jej nie wykupił, nie zabrał gdzieś na małą, miłą farmę z ogródkiem? Ta wątpliwość zepsuła mi porządny kawał filmu.

KW: Co do Shmi - to przecież w końcu trafiła na miła, małą farmę z ogródkiem (piaszczystym). Może Anakin widział, że matce się dobrze powodzi i nie musi interweniować, mogąc skupić się na zgłębianiu Mocy? (Prawdziwa frajda bycia fanem polega na umiejętności uzasadnienia wszystkiego.)

JS: Tak bardzo widział, że nie wiedział nawet, że została sprzedana i wyzwolona z niewoli? Litości... Tej dziury nie da się tak łatwo załatać. Chyba, że przyjmiemy następujące wyjaśnienie: Zakon Jedi to banda nieczułych sukinsynów, którzy w ramach zrywania więzów rodzinnych przez przyszłych rycerzy zupełnie nie interesuje się losami ich rodzin. Tylko w takim razie po co Qui-Gon usiłował wycyganić od Watto również Shmi?

Brak ilustracji w tej wersji pisma
Hmm, część ciała na cztery litery, pierwsza D... Cholerne pisemne testy na Jedi...
EFEKTY SPECJALNE

MCh: Trudno przy tym filmie nie poruszyć kwestii efektów specjalnych. To co Lucas pokazał na ekranie jest rzeczywiście niesamowicie spektakularne. Nie ma chyba wątpliwości, że w dotychczasowej historii komputerowych efektów nikt nie osiągnął na ekranie aż tak realistycznego efektu co Lucas w "Klonach".

ER: Tak, efekty tworzą ten film i dają mu Moc. Przecudowne krajobrazy, wizje naprawdę niesłychanej urody zdobią "Atak Klonów" od początku (lądowanie na Coruscant) do samego końca (ślub na Naboo). Osobiście zawsze odbierałem serię Gwiezdnych Wojen jako film obrazu, gdzie najwięcej informacji i radości niesie tło, a nie główni bohaterowie. Stąd też mój zachwyt nad "Atakiem Klonów".

KW: Co mam tu się rozwodzić - dla mnie bomba. Nie mam żadnych zastrzeżeń do warstwy wizualnej.

GW: Ja też nie. Wyjąwszy może Yodę, któremu się ewidentnie pogorszyło od CGI - cała reszta osiągnęła już poziom, kiedy dalszy postęp w efektach wydaje się bez znaczenia. Efekty są tak dobre, że tylko dla nich film warto obejrzeć.

JL: Tradycyjnie - bez zarzutu. Może prócz sceny na arenie, gdzie bohaterowie skacząc ze słupów lądują ot tak, na ugiętych nogach. Albo okrakiem na wielkim zwierzu. Tu nawet efekty nie miały prawa pomóc. Ani Moc.

LK: Bez przesady, skoro czepiamy się sceny zeskakiwania ze słupów to czemu nie sceny kiedy Luke na Bespin spada prosto do rury zsypu na śmieci i to przeżywa? Przecież to że Moc jest wykorzystywana przez Jedi przy skokach było wiadome już od czasu, kiedy Vader majestatycznie szybował w powietrzu podczas "Imperium Kontratakuje" a Luke przeżył swój monumentalny upadek. Telekinetyczne przytrzymanie Amidali przez Anakina jest niczym w porównaniu z popisem Luke'a na Bespin.

MCh: Dobra, skoro tak chwalicie, to ja dorzucę trochę soli. Jak wiadomo film powstał bez celuloidu i choć przez znakomitą większość czasu projekcji nie dałoby się tego zauważyć, to w kilku scenach wydawało mi się to widoczne. W scenach z niedużą ilością światła i w autentycznych wnętrzach (np. w końcówce sceny kominkowej przy ujęciu Christensena) przeszkadzał mi na ekranie jakiś lekki szum, jakby cyfrowego wideo. Nie taki jak standardowe ziarno kliszy filmowej, tylko właśnie coś na kształt wyniku cyfrowej kompresji obrazu. Zgodzę się też z Jarkiem, że te dwie sceny ujeżdżania zwierzaków (na łące i na arenie) wyszły słabo. No ale to drobiazgi. Poza tym bez uwag.

JS: A ja mam, jedną. W scenie, w której Amidala po wypadnięciu z pojazdu szturmowego na Geonosis i każe się zaprowadzić bodajże na lądowisko porusza się jakoś nienaturalnie. Później doczytałam, że Lucas w pogoni za ucyfrowieniem wszystkiego pożałował kilku wiaderek piasku i Natalie musiała udawać, że idzie po wydmie. Rozumiem cyfrowe domalowanie areny, nieba, wybuchów, zerga na arenie ;) ... Ale taczka piasku (a niech by i wywrotka, co mi tam!) chyba nie zrujnowałaby budżetu filmu?

DEFINITYWNE POZYTYWY - MUZYKA?

MCh: W takim razie czy w ogóle jest jakaś część filmu, co do której jakości nikt z nas nie ma żadnej wątpliwości? Od razu powiem, że dla mnie takim elementem była tutaj muzyka Williamsa. W sumie Williams jest chyba najbardziej niezawodnym elementem sagi we wszystkich filmach. Dodatkowo, w "Klonach" jego muzyka ma też chwilami znaczenie nie tylko ilustracyjne, ale czysto narracyjne. Uważam, że w tych momentach, w których oglądaliśmy w założeniu dramatyczne przemiany Anakina, to właśnie muzyka Williamsa, a nie drętwe aktorstwo Christensena, nadawały całości odpowiedniego ciężaru.

ER: Zasadniczo muzyki filmowej nie słyszę, ale temat pary AA całkiem mi mile bębenki połechtał. Pozytywy wg mnie - kolor, budynki, klimat, sceny i tempo. Bardzo przyjemna sinusoida niosąca widza od świetnych scen akcji i przepychająca go przez rozlazłe nieco sceny romansowe.

KW: A dla mnie brakowało troszeczkę utworu na miarę Marszu Imperialnego, czy "Duel of the Fates". Natomiast inna rzecz spodobała mi się ogromnie - delikatne wprowadzanie motywu Marsza Imperium w scenach, w których trzeba było zasygnalizować opanowywanie Anakina przez Ciemną Stronę i drogę Republiki ku Imperium, aż do niczym nieskrępowanej melodii przy wmaszerowywaniu klonów na transportowce. Aż dreszcz po plecach przechodzi...

MCh: No właśnie to miałem na myśli. To dźwięki Williamsa robią w tych scenach główne wrażenie...

GW: Williams się sprawił, zgoda. Soundtrack z "Ataku klonów" plasuje się na trzecim miejscu wśród muzyki z gwiezdnej sagi. Dziwi mnie jednak pewien dysonans - na całym soundtracku odciska piętno temat miłosny "Across the Stars", tymczasem w filmie wątek miłosny całkowicie ginie.

MCh: Ale to chyba nie zarzut? Na płycie te spokojniejsze motywy pasują bardzo ładnie. Za to gdyby w filmie pojawiło się więcej romansowych scen, to pewnie wszyscy obniżalibyśmy ocenę o kilka punktów.

JS: Skupiliście się na muzyce, ale przecież są również efekty dźwiękowe. Nie będę zdziwiona, jeśli "Atak" zgarnie za nie Oskara. Te miny w pasie asteroid po prostu wgniatały w fotel. A co do muzyki - zazwyczaj w czasie filmu nie zwracam na nią uwagi. Jednak podczas słuchania płyty ze ścieżką dźwiękową zauważyłam wykorzystanie gitary elektrycznej w niektórych motywach. Nie jestem specjalistką, ale wydaje mi się, że w dziedzinie "Gwiezdne wojny: muzyka do" jest to całkiem niezła rewolucja.

Brak ilustracji w tej wersji pisma
Tak panie redaktorze, Saruman to mój kuzyn. Mamy wspólne zainteresowania - zdradzamy i produkujemy armie niedorozwiniętych wojowników. Ja dodatkowo lubię też owijać się kocem.
JL: A ja się wyłamię z szeregu i stwierdzę, że muzyka Williamsa strasznie mnie rozczarowała - wyrobnictwo i żerowanie na kawałkach skomponowanych lata temu. Williams po prostu osiadł na laurach i łaskawie, na odczepnego, skompilował starą muzykę i podkleił ją w odpowiednich miejscach, po czym odebrał czek z kasy. Jak dla mnie to zdecydowanie za mało jak na tak utytułowanego kompozytora. W "Ataku Klonów" muzyka przestała być sztuką samą w sobie, doskonale słyszalną i docenianą, a stała się jedynie tłem, które NIEKIEDY jest dostrzegalne. Szkoda.
A z pozytywów? Eee... Efekty? Tak. Chyba tak. Nawet zdecydowanie zerknąwszy na długoszyje stworzenia nadzorujące produkcję klonów. No może jeszcze dźwięki. Natomiast za zdecydowany pozytyw uznaję puszczenie przed "Atakiem Klonów" reklamówki "Epoki lodowcowej". Wiem już, na co iść w pierwszej kolejności. ; )

LK: Mi najbardziej w całym filmie podobały się drobne akcenty przeznaczone dla fanów. Symbol Republiki na myśliwcu Obi-Wana i zbrojach Szturmowców Republiki na przykład - to przecież imperialna "zębatka", chociaż z ośmioma, a nie sześcioma wypustkami! Zresztą ogólnie cała armia klonów jest mniamuśna - pancerze jak u Szturmowców, tylko z innym hełmem (ale oficerowie mają żółte i czerwone naramienniki, zupełnie jak u Szturmowców Imperium), walkery jako wsparcie, transportowce stanowiące wyraźny pierwowzór Niszczycieli Gwiezdnych klasy Imperator... po prostu cudne. Imperial Royal Guards (ci goście w czerwonych pancerzach) stojący w gabinecie Kanclerza Palpatine to też śliczny akcent. No i reklamy w dolnych warstwach Coruscant też były świetne. W końcu w świecie Gwiezdnych Wojen zobaczyliśmy jakieś reklamy!

CAMP

MCh: Nie wiem, czy odebraliście to tak samo, ale dla mnie w "Klonach" pojawiło się zaskakująco dużo humorystycznych elementów w takim stylu, który dla "Gwiezdnych wojen" jest nowy. Nie mówię o jednolinijkowych komentarzach Obi-Wana, bo tego typy odzywki mieliśmy już kiedyś, tylko o elementach praktycznie w stylu camp - na przykład strojach Amidali. W pierwszej trylogii, mimo że dziś niektóre elementy wyglądają dość śmiesznie (te fryzury!), to jednak w czasie premiery filmów, były raczej normalne. Tymczasem w "Klonach" są rzeczy, które już dziś od razu wywołały mój uśmieszek rozbawienia. Mówię na przykład o stroju sado-maso Amidali w scenie przy kominku, czy o jej późniejszym "outficie" a la Britney Spears w czasie bitwy na arenie.

KW: Uwierzysz, ze nie zwróciłem uwagi na ten strój w scenie kominkowej? Gapiłem się na kominek... :-) Natomiast moje szczere gratulacje za dobór stroju Amidali w drugiej części filmu - absolutny strzał w dziesiątkę. Przynajmniej w tej kwestii Lucas się czegoś nauczył od czasów "Gwiezdnych Wojen". :-)

GW: Owszem, niektóre elementy świata przedstawionego sprawiały wrażenie kiczu tak dojmującego, że chyba zamierzonego. Jednak ja nigdy nie uwierzę, że George Lucas świadomie poszedł w camp. Sądzę, że kiedy George miał naradę, ktoś musiał podsiąść go w fotelu reżyserskim. Szkoda, że nie na stałe.

MCh: Ach, bo Ty ciągle traktujesz tego faceta jak największe niebezpieczeństwo dla Świetej Sagi. Podkreślę jeszcze raz, że też nieszczególnie za nim przepadam, ale wydaje mi się, że on jednak dużo rzeczy robi bardziej świadomie, niż nam się wydaje. No nikt nie sądzi chyba, że dorosły facet traktuje te wszystkie inspirujące go opowiastki o Flashu Gordonie bez campowego podejścia? Moim zdaniem campowe motywy w "Klonach" są jak najbardziej zamierzone. Jeśli się mylę, to znaczy, że Lucas naprawdę już tetryczeje... Ale myślę, że się nie mylę.

JL: Owszem, humoru trochę zagościło na ekranie, ale co z tego? Wyglądał zupełnie tak, jakby miał maskować miałkość fabuły. Mam wrażenie, że Lucasowe kino się kończy. Że GW powoli staczają się w kierunku zwykłego, choć drogiego i okraszonego perfekcyjnymi efektami specjalnymi, kina. Cała nadzieja w ostatniej części - wtedy okaże się, czy będzie należało zapomnieć o pierwszej trylogii, czy może raz na parę lat jednak ją oglądać...

MCh: Jeśli uważasz, że Lucasowi Gwiezdne wojny powoli staczają się w kierunku zwykłego komercyjnego kina, to gratuluje optymizmu :) Mam wrażenie, że jesteśmy w tym zwykłym komercyjnym kinie od czasu "Powrotu Jedi". Tyle że po prostu sentyment z dzieciństwa każe nam gloryfikować wszystkie trzy filmy z pierwszej trylogii, mimo że, na przykład dla mnie, bardzo wysoki poziom w całej sadze trzyma tylko "Imperium kontratakuje". Ale sądzę, że nawet jeśli po kolejnym filmie cała nowa trylogia nie okaże się dla nas powtórzeniem przeżyć sprzed lat, to jednak nic nie powinno nam mocno przeszkadzać w cieszeniu się kolejnymi seansami starych filmów. A jak widać po przebiegu dyskusji, niektórzy będą się też cieszyć kolejnymi seansami nowych filmów :) I tym optymistycznym...

poprzednia stronapowrót do indeksunastępna strona

79
powrót do początku
 
Magazyn ESENSJAhttp://www.esensja.pl
redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.