Magazyn ESENSJA nr 7 (XIX)
sierpień-wrzesień 2002




poprzednia stronapowrót do indeksunastępna strona

Krzysztof Bartnicki
  Morbus Sacer

        część pierwsza powieści
Krzysztof Bartnicki, rocznik '71. Humanoid, anglista. Aerobiont, czekoladożerca, whiskyfil. Pracuje w Katowicach, ale sterem (marzeń) orientuje się na Wrocław. Rodzinnie zdyscyplinowany: jednokroć żonaty, dwakroć dzieciaty, po trzykroć szczęśliwy. Z utęsknieniem czeka krzyżówki Joyce'a z Dukajem. Póki co, sam goni własny ogon w zwodliwych kazamatach Logorei.

Ilustracja: anchel
Ilustracja: anchel
     - Możemy zaczynać?
     Pytanie było jeszcze proste ale już zawierało dogmat o początku, a zarazem zgodę na ów początek.
     - Panie Zarzyński, zechce pan tu podpisać.
     Podpisuje bez oporu. Starsi ludzie nie stawiają oporu. Wygodny, miękki fotel ich krępuje, uprzejmość zaskakuje, uśmiech dekoncentruje. Uważają, że nie zasługują. Chyba że weterani zeszłosystemowi. Zeszłosystemowi czepiają się szczegółów, wywrzaskują, że znają prawo, że wciąż mają znajomych a krewnych, że tu a tu, że takich a takich, cóż to oni mogą i czego nie mogą komu na co, że się co a co popamięta. Często ruski rok. Nie wiadomo dlaczego, bo ów ruski akurat nie różni się bardzo od naszego. Pogoda sroższa, wódka głębsza, sztuka tęższa, historia droższa. I zmodyfikowana cyrylica na panelach. Wielkie mecyje? Trzeba im widzieć te japońskie systemy operacyjne. Już sama furigana z objaśnieniami jest zabójcza. A ruski rok to pewnie archetyp z minionego milenium. Pyskaci od razu wzbudzają podejrzenia, że mają coś, to a to, tu a tam do ukrycia. Kto jest bez winy, nie rzuca kamieniem słowa. Z kolei tamci cisi i błogosławieni... O, a choćby Zarzyński. Nie połapał się w nowej reformie. (To dziwny wyraz: "reforma". Zabytek po łacinie, na fundamencie reformido: wzdrygać się, lękać, cofać w strachu.) Zarzyński lęka się. Nikt mu nie doradzi. Nie zapyta syna, ponieważ syn zajmuje się arcyważnymi sprawami drugiej półkuli. Znajomi nie przydają się, bo też są starzy. Zarzyński zamawia broszurę rządową, rozpoznaje w niej jedynie otłuszczone paragrafy, że należy się decydować, że szybko, że szybko, bo sankcje. Niebawem do drzwi wpuka się doskonale ubrany, budzący zaufanie szczygiełek oferujący swoje bezcenne usługi. Tak bezcenne, że on za pół ceny. Bo szczygiełek bardzo lubi Zarzyńskiego. Usługi ma w promocji, nie dla każdego, tylko co trzeci blok, co siedemnaste drzwi, i na pana trafiło. Szczęściarz z szanownego pana. Tu taniej niż u konkurencji, przyzna szanowny pan, u tych krwiopijców, rekinów ludojadów, a tfu. I powie, że lepiej skryć chorobę, wtedy prowizja ubezpieczyciela niższa. I powie, że są sposoby. Że wystarczy tyle a tyle. Że wiadomo, że aborcja części systemu nerwowego nielegalna, ale kto dziś jest zupełnie legalny? Ostatni legalni powymierali. Zarzyński waha się, przypomni mu się niby mimochodem o tłuszczu paragrafów. Oj, dopiero Zarzyński się zgodzi. Opłaci pośrednictwo. Reszta oszczędności dla sokoła. Sokół ubiera się w brudny fartuch, przyjmuje w dzikim gabinecie o ponurych porach, zażąda kategorycznie pełnej przedpłaty, nie udzieli żadnych gwarancji, z umysłem to jest śliska rzecz, o której się poetom nie śniło, po odejściu od zmysłów reklamacji nie uwzględnia się, i dalej odbębnić masówkę. Suikarta. Szybka przeliczka. Wciągnąć gila z powrotem w dukt nosa, odchrząknąć. Gdy sokół wyparza obręcze, Zarzyński rozgląda się po gabinecie. Z południowej ściany krzyczy reklama w jankeskim stylu byle było kolorowo i ekstra byle. Na rencie nie musisz udawać rencisty, czy coś w ten deseń. W kolejnej Zarzyński zauważa błąd ["Nareszcie system dla młodych ludzi i nie tylko"]. I coś nieszczerego w prześmiechniętej kobiecie zachęcającej do pampersów krzemowych. ["Skóra cyborga potrzebuje oddychać."] Nieprzydatne zboczenie pedagoga: czystość (również) języka.
     - Przez zieloną granicę?
     A dla sokoła najlepszy język to ten bez podmiotów, a jeszcze lepiej bez orzeczeń. Po cóż jęzor strzępić skoro kasa stygnie. Kolejka czeka, panie starszawy. Zielona granica - prosta sprawa. Skrobał pan się kiedy ze wspomnień? Nie? Szkodzi nic. Wszystko podobna idea: tu się wycina, tam robi podwójny obwód, gdzie indziej spali laserem. Banalka. Detektor kłamstw przeskoczony. "Czy choruje pan na poważną chorobę układu XYZ?" pyta detektor. "Nie" odpowiada Zarzyński. I śpi sobie spokojnie. Okaz zdrowia, niższe składka, wyższe premie, i tak dalej. Wypada się uśmiechnąć. Zarzyński uśmiecha się, ale dość niepewnie. Jeszcze nie wie, że szczygieł wie, że sokół wie, że towarzystwo ubezpieczeniowe wie zwłaszcza.
     - Zechce pan podpisać... Tak, klauzulę o świadomości odpowiedzialności karnej.
     Oszuści Półgębkiem przynajmniej pozorują, że przeprowadzają przez zieloną granicę. Zwiodą naiwnych, powiadomiwszy wcześniej łowców nagród. Udają zdziwienie, że ich złapano. Oszuści Pełną Gębą wprost przekazują naiwnych władzom. Ależ skąd, nie boją się zemsty. Czy kto słyszał o zemście emeryta, tym bardziej takiego, którego posadzą? Zarzyński trafił na Półgębka, bo najprostsze detektory dały mu spokój. Potem podpisuje klauzulę o interbrainie. W krześle inkwizycyjnym zaczyna się bardzo denerwować. Ale nie krzyczy, nie tupie nogami, nie próbuje uciekać. A niby dokąd. Strasznie się poci. Ociera chusteczką. Chusteczka biała, starannie prasowana. Stara, nierdzewna inteligencja. Otwieram jego umysł, sam nie wiem jak, jak puszkę ryb, i nie podoba mi się to, co znajduję wewnątrz. Nie przepadam za więdnącymi mózgami. Pełno w nich bólu i nieprzyjaznych wspomnień. Żadne tam poetyckie zgodzenia z jesienią życia. Żadne tam pokrzepiające frazesy. Żadne cieszę się, że niebieskie pastwiska. Żadne, że pan moim pasterzem - czy nie ulęknę się. Lękają się. Boją. Nie będę tego przedłużać. Brzytwa. Non sunt tormenta multiplicanda sine necessitate. Odkurzam maskowaną ścieżynę neuronalną, urodne grzyby halucynogenne w runie, o Boże (tego słowa używam bardziej z genetycznie kolektywnego przyzwyczajenia niż z chęci czy wiary), co ten sokół mu wstrzyknął? Nieważne. Teraz jeszcze raz spytać go o chorobę płuc. Ściślej: o raka. Uleczalnego ale kosztownego. A pan nam nic o nim nie powiedział. Pan zataił.
     - Panie Zarzyński, jest pan aresztowany. Ma pan prawo...
     Raczej nie lubię tej roboty, sto złotych za każdy rok więzienia, w zawieszeniu sześćset. (Lepsze to niźli wieczne wakaty w ekonomicznych gimnazjach, faktoring w upaństwowionym molochu, doradztwo w nieznanej kompanii analitycznej, działy marketingu w fabrykach; nadawcy przekonują, że choć dadzą wiele zarobić, można by rzec, że dadzą zarobić skromnie, za to satysfakcji zawodowej mieć się będzie po dziurki w nosie, i można podnosić kwalifikacje, co wedle kodeksu należy się bez łaski; no tak, jedyne, co poprawia się na rynku pracy to semiczna jakość ogłoszeń.) Siwogłowy zwiesza głowę. Zajmę się swoją. Moja mnie boli. Rwie jak diabli (tego słowa używam bardziej z chęci dotarcia do adresata). Trzeba stakka bo. Na zajęciach wypada zjawić się w formie.
     
     xxxx
     
     - O czym rozprawiacie? - zapytał Ben Abba rozedrganego, kolorowego tłumu.
     - Rabbi - powiedział mu jeden z owych, - przyprowadziłem do Ciebie mojego syna, który ma ducha niemego. Ten włada nim w ogień, a często też i w wodę. I demon, gdziekolwiek go chwyci, rzuca nim, a syn wtedy powstaje i kruszy łańcuchy, iż spętać go nie możemy, albo leży i pieni się, i zgrzyta zębami, i drętwieje. Powiedziałem Twoim uczniom, aby wyrzucili demona ale nie mogli tego poczynić.
     ("Chwila zastanowienia. Jakże cicho się zrobiło. Błogosławieni cisi.")
     ("A jednak coś trzeba im powiedzieć. Przecież dlatego przychodzą.")
     ("Z ciekawości świata, krzywdą wiedzeni, łamaną mową, łamaną drogą. Przybywają, by słuchać.")
     ("Jak w złotych czasach radia. Słuchają w oczekiwaniu natchnienia.")
     - Nie podołali temu - odrzekł nareszcie Ben Abba, - bo owy duch nieczysty silniejszy od nich, a dwa są jakoby mniejsze duchy w tym jednym; i kiedy przewraca syna twego, wtedy dąży on do ziemi, która go przyjęła, a kiedy wzbija nim przez moc łańcuchów, wtedy tęskni on za swym Bogiem, który go wypędził sprzed majestatu gniewu. Przeto nie mogę uzdrowić twojego syna, bo jedynie od niego zależy czy przyłączy się do ducha, kiedy ten jest dobry i pragnie nieba (wtedy zaś łaską zbawienia okryją się oboje) czy też skieruje pianę ust ku czeluściom piekieł nieśmiertelnych w chwili wściekłości ducha i jego pychy, i jego zła.
     Lecz pyta uczony z tłumu:
     - Rabbi, jak to możliwe, że miłosierny Bóg na zawsze potępia syna człowieczego, gdy ciało syna jest we władaniu takiego ducha niemego, głuchego i głodnego?
     I odparł mu nauczyciel:
     - Małej wiary jest ten syn! Bo gdyby wiarę miał a choć jak ziarnko gorczycy, nie byłby już synem człowieczym a synem Ducha, o nie byłby teraz we władaniu szatana ale szatanem by przed się władał, nie byłby wobec Boga ale w Bogu!
     Ale że ony mąż uczony w Pismach i Nekronomikonach nie pojął tego, co powiedziano, dalej pytał:
     - Dlaczego szukać trzeba wiary, która jest silniejsza niźli gniew? Skoro tak obwieścił prorok: Miłosierny jest gniew Boga.
     I powiedział mu Ben Abba:
     - Gniew mego Ojca słusznie zwą miłosiernym, bo gdyby był ony wściekły, nic by się nie ostało w kosmosie. Ale wiedzcie o tej różnicy: u mojego Ojca najpierw była wiara a potem był gniew, zaś u człowieka pierwej gniew wściekły jest a potem nic już nie jest.
     ("No i co z tego, że jest opętany? Gdyby opętanie mierzyć ową chorobą, to Juliusz Cezar też byłby opętany. Oraz Philip K. Dick. Dostojewski. Van Gogh. Zygmunt August. Pitagoras. Agata Christie. Karol II Angielski. Napoleon. Byron. Florence Griffith- Joyner. Ian Curtis. Berlioz. Paweł z Tarsu. Billy Idol. Piotr Wielce Rosyjski. Arystoteles. Joanna d'Arc. Da Vinci. Paganini. Bruce Lee. Beethoven. Margaux Hemingway. Lewis Carroll. Aleksander Macedoński. Pascal. Richard Burton. Czajkowski. Kierkeegard. Michał Anioł. Dickens. James Madison. Mussorgski. Swinburne. Neil Young. Truman Capote. Hannibal. Poe. Czajkowski. Flaubert. Sokrates. Boadicea Iceńska. Vachel Lindsay. Newton. Händel. Edward Lear. Danny Glover. Nobel. William Pitt. Molier. Alfred Za Wielki Dla Saksonów. De Maupassant... A może oni nie opętani? Może to ja jestem opętany? Może Galen ma rację? Sam nie wiem. Ja, wszechwiedzący?)
     - Rabbi, błagamy Cię!
     ("Co ja plotę tym ludziom? Dlaczego nie zwracam uwagi na ich płacz?")
     ("Płacz powinien mnie obchodzić. Ludzie płaczą zwierzęco. Jak psy wyją. Ale i Szeol płacze. I zgrzyta zębami.")
     ("Jeśli ulżę w płaczu ludzkim, ulżę Szeolowi. A nie moje to królestwo.")
     ("A właściwie dlaczego nie miałbym poskromić demona? Może i on przyszedł posłuchać radia?")
     ("Hm, który z nich lubi radio? Może Gamigin, który przesłuchuje trupy i ścierwa? Może Gomrodhomm, ślepa kobieta, ta nieszczęsna dzika śmiejka? Może Czwarty Władca? Jak to szło?... "
     www.benabba.com
     I posłano sługi Ciemności, by spłacony był trybut per fas et nefas.
     I przybył Władca Pierwszy; a koń jego był maści Marii; a bronią jego były wściekłość i wrzask. I zdano mu harfę, by snuł swą pieśń po kres pogorzelisk, i ruin, i ziem utraconych, i tych obalonych na kolana, i tych zagnanych na proscenę zemsty. I śpiewał ten długo.
     A gdy skończył, posłano sługi Ciemności, by spłacony był trybut per fas et nefas.
     I przybył Władca Drugi; a koń jego był maści Hioba; a zbrojny był pyłem i stumanieniem. I zdano mu skrzypce straceńca i nutę ciężką, by snuł swą pieśń aż ujrzą koniec ci wystawieni na próbę i ci dążący ku łzom drążącym miski żebrakom i ku westchnieniom rzeźbiącym kostury wędrowców. I śpiewał ten długo - a dłużej niż poprzedni.
     A gdy skończył, posłano sługi Ciemności, by spłacony był trybut per fas et nefas.
     I przybył Władca Trzeci; a koń jego był maści Kaina; a dzierżył księgi pełne mądrości i świętości. I zdano temu fletnię potępionych i skowyt o zmierzchu, i łaknienie zrodzone przy zaćmieniu słońca. A to po to, by snuł swoją pieśń aż wypełni się wszelkie przeznaczenie, zaciśnie się każda pętla, opadnie topór ostatniego kata, spłonie ostatnia niewinność. I śpiewał ten długo - a dłużej niż poprzedni.)
     "... A może to Belet? Belet dzierży flet, a kiedy zagra - zamienia ludzi w jaszczury. Roznieca płomienie miłości. Tak, to prawdopodobnie on, jeden z dwudziestu sześciu Książąt."
     - Rabbi, o czym myślisz kiedy widzisz cierpienie człowiecze? Czy przyrównujesz je do własnego doznanego na krzyżu? Czy myślisz sobie "Ja cierpię, więc i im należy się ów udział mojej boskości"?
     ("O co pyta ten mędrzec? Zresztą, nieważne. Oni rozpoznają mędrców po siwiźnie bród. Jak gdyby starość mogła dowieść czegokolwiek. Nie nauczyli się niczego po potyczce w świątyni, gdy konfundowałem ich zwoje dziecięcym szczebiotem. A zatem: nieważne... ")
     ("Jaka jest inwokacja Beleta? Nie pamiętam ich tak dobrze jak kiedyś. Tyle tych demonów powstało ostatnio. Ach, Belet. Gdyby przyszedł i zagrał tym ludziom i pozamieniał ich w jaszczury, może byliby szczęśliwsi? Leżeliby w słońcu. Ogony by im odrastały. Daleka byłaby im nienawiść kamienia.")
     www.alldevils.com/index/belet.ftp
     Per Adonay Elaiim, Adonay Jevoovi, Adonay Sabboth, Metathron On Aglarr Adonay Metohnay, verbi pythonici, misteriae salamandrae, conventi silphori, antrae gnomaí, snaga- khan- snaga, daemonia Coeli Gaad, Gaad, Cohú, veni Belet, veni et Belet veni, vis patior, Vis!
     ("Co za bzdury... Jak snobistycznie to brzmi! Zupełnie jakbym cytował adeptów rytu Cthulhu. Do kitu. Do Ktulu. Równie dobrze mógłbym rytmicznie skandować: Methan, Ethan, Prophan, Buthan, veni, veni, Karburathor. Szajs i tyle.")
     "Kto to powiedział? Głos ze mnie - ale nie mój!
     - Odwalcie się od mojego projektu!

ciąg dalszy na następnej stronie

poprzednia stronapowrót do indeksunastępna strona

29
powrót do początku
 
Magazyn ESENSJAhttp://www.esensja.pl
redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.