Pociąg na cmentarz
A miało nie lać. Kiedy przechodził konduktor, cztery stare baby powiedziały prawie jednocześnie, że były już sprawdzane - takim tonem jakby chodziło o jakieś badanie ginekologiczne w celu wykrycia tych chorób wenerycznych, o których było w gablotce. Na cmentarzu jak zwykle tłumy sprzedawców mokrych od deszczu gumiaków pełnych brązowej wody. Ludzie z podwiniętymi nogawkami. Podwiniętymi aż do kolan. Zapomniałem, że na cmentarzu zawsze leje deszcz i pomiędzy grobami płyną strumienie wody niosące potłuczone znicze, którymi można się pokaleczyć. Niektórzy biedacy chodzą po cmentarzu boso. Potem ich nogi krwawią i robią im się takie czerwone esy-floresy od kolan w dół. Ale dzisiaj leje wyjątkowo. Przy głównym wejściu jest gość w butach wędkarskich i kapoku, stojący na środku chybotliwej drewnianej łódki z mokrym żaglem. A więc woda pokryła groby. Ponad brudne lustro wystają tylko krzyże. Czasami łódka szoruje dnem o coś twardego i widać wtedy, że spod powierzchni prześwitują bladozłote litery na czarnym tle. Prąd jest mocny i ciągle nas znosi. Deszcz zaczął zacinać. Tu już trzeba wysiadać. Woda sięga po pachy. Idziemy do przodu trzymając w dłoniach wysoko wiązanki suchych kwiatów, teraz już zresztą zupełnie mokre. Czuję jak woda spływa z wiązanek po zaciśniętych w pięści dłoniach i wlewa mi się do rękawów. Wokół ludzie rozmawiają. Lubię podsłuchiwać.
"Jakbyś miał największe skarby i co nie tylko, to jak rozumu nie masz, to ci to wszystko na cholerę... wszystko szlag trafi. No tak, tak... Tylko rozum. Tylko rozum". "No co on rozumu nie ma? Ludzie nie mają bo ta stara to mi zawsze kwiaty z grobu kradnie. Idę raz. Kładę tu, a potem tylko się obrócić i już są na tamtym grobie. Żeby tak stara kradła; rozumu nie mieć no...". "Wyście byli dla niego za dobrzy. Jak chłop rozumu nie ma to go nic nie nauczy"
Dlaczego wszyscy o tym rozumie? Czy to ma być jakiś omen. Znak? Tu i teraz. Rozum i cmentarz. Takie kiczowate zestawienie. Coś ważnego, a może potrzeba mówienia okrągłych zdań przy grobach. Teraz. Pośliznąłem się i upadłem plecami w wodę. Uderzyłem głową w coś twardego co się przewróciło. To chyba krzyż z któregoś grobu. Pięknie. Teraz już go nikt nie znajdzie. Zanurkowałem. Leżał na płycie. Prąd jest za silny, a moje grube ubranie jest zbyt ciężkie. Nawet nie przeczytałem imienia. Próbowałem się zaczepić końcami palców o coś co wystawało. To był chyba blaszany wazon. Złamałem go. Chyba rozciąłem sobie dłoń. Kolejne uderzenie w głowę. Tym razem na szczęście prąd naniósł tam jakichś mokrych wiązanek. Bulgotanie wody. Drugą ręką cały czas trzymam wiązankę. Muszę się wynurzyć, bo zaraz braknie mi powietrza. Woda tu płynie jak w górskim potoku. Teraz wierzę w opowieści grabarzy o zdradliwych prądach. Podziemnych pieczarach i otwartych grobach, gdzie woda wciąga, przydusza i już nie wypuszcza. Teraz złapałem mocno za płytę na kolejnym grobie. Nie. To coś pionowego. Rany boskie, zwaliłem kolejny krzyż. Widzę jak opada gdzieś na dół, znika w mulistym dnie. Miga mi tylko napis R.I.P. Odbijam się - teraz to już płyta.
Zniosło mnie jak diabli. Przepłynąłem kawał drogi. Jestem gdzieś na środku. Nie widać brzegów. Ludzi widać bardzo daleko. Pod stopami nie czuję dna. Próbuję podpłynąć dalej, gdzie już z wody zaczynają wystawać chociaż czubki krzyży. Jak ja znajdę grób prababki? Zawsze jakoś tak, tam, był nieopodal. Obok. Na środku cmentarza, czyli prawie tam gdzie się znalazłem, musi być chyba wir. Prąd ściąga zawsze na środek. Teraz jest trudniej, trzeba się odpychać od tego co wystaje z dna. Wolę nie myśleć czyje to groby. Ktoś je jednak odwiedza... I ma pomysły. Właśnie widzę znicz pływający bo wodzie. Jest duży i czerwony. Unosi się na powierzchni jak boja. Podciągnąłem się bliżej. Tak, jest przytwierdzony łańcuchem do jakiegoś grobu na dole, ale nie widać. Nic nie widać. Brnę dalej. To było gdzieś tu. Nurkuję. Jeszcze raz, i jeszcze raz. Na dole jest tak cicho. Ludzie są daleko, dochodzą do mnie tylko strzępki słów. Rozum to, rozum tamto. Szum. Nabieram powietrza i znowu. Szeregi nazwisk, które odczytać można tylko z bliska. Jeden za drugim. Jak niemy pokaz slajdów. Podwodne daty urodzin i śmierci, oznaczane często gwiazdką i krzyżykiem. Amen. Grób rodziny Suchoniów. Jeszcze raz i jeszcze raz. Ludzie pomyślą, że się topię. Tak to musi wyglądać. Myśląc o tym, sam zacząłem się bać. Boje się coraz bardziej. To jest coś takiego jak kiedyś w dzieciństwie, kiedy nagle zrozumiałem, że jestem gdzieś sam i chciałem uciec. Z pokoju, kuchni... Zanurzam się znowu, na dłużej. Nie wolno dać się znieść prądowi, ściągnąć na środek i w dół. Prababka miała w domu taką gipsową figurkę Matki Boskiej. Potem ją jej przyśrubowali do grobu. Pamiętam, że ślusarz, który to robił wyglądał jak kowal z socrealistycznej płaskorzeźby. Umięśniony, nieskomplikowany fachura. Spomiędzy warg trysnęły mu małe kropelki śliny jak ją przykręcał. A potem się uśmiechnął, zdjął z głowy robociarski kaszkiet i pociągnął nosem. "BEDZIE SIEDZIEĆ"!!
Odnalazłem ją. Fachura się nie mylił. Wewnątrz zardzewiałej prostopadłościennej ramki z potłuczonymi szybkami stała figurka prababki. Niestety już bez szczegółów twarzy startych przez wodę. Koło stóp, gdzie tworzą się widocznie zawirowania zostały jeszcze resztki błękitnej farby. Teraz namacałem jedną ręką płytę i podciągnąłem się bliżej. Porcelanowe owalne zdjęcie prababki wyłoniło się zza ściany brudnej wody. Twarz taka jak zwykle. Woda jej nie naruszyła. To ona. Nigdy nie lubię patrzeć długo na zdjęcia umarłych na porcelanie. Zawsze się boję, że ich twarze się poruszą, gdy będę patrzył za długo. Wykrzywią się w jakiś grymas albo uśmiechną (tego, że się uśmiechną obawiam się jakoś najbardziej). Wynurzyłem się. W ręce trzymałem dalej wiązankę albo to co z niej pozostało. Pod wodą, w kieszeni płaszcza namacałem znicz. Stojąc na palcach na okalającym grób betonowym obramowaniu i wyciągając szyję, mogłem wystawić głowę nad wodę. Przełożyłem wiązankę do zębów i próbowałem nad głową zapalić znicz zapalniczką. Deszcz zacinał potwornie i nie widziałem prawie nic wokół. Czułem za to jak z każdą chwilą wzbiera prąd a woda jakby gęstnieje, staje się cięższa i bardziej rozkołysana. Zapaliłem. Nie wiem nawet jak to możliwe. Ręką położyłem znicz na powierzchni wody. Utrzymywał się jakiś czas zapalony. Szybko, z wiązanką w zębach odmówiłem "Wieczne odpoczywanie" Tak podobno trzeba. Kiedy skończyłem, znicz odpłynął chwiejnie na dwa metry i przechylił się w kierunku deszczu, w którego szumie płomień zgasł bez syku, następnie zachybotał się pod naciskiem strug, całkiem przewrócił i poszedł na dno jak kamień. Wyjąłem z zębów wiązankę i puściłem na wodę. Odpłynęła bardzo szybko i bardzo szybko znikła za deszczową kurtyną. Dobranoc. Śpij dobrze.
Inżynierski kask
Liszaj zachowuje się tak, jakby miał umrzeć. Ja zachowuję się tak, jak ludzie na filmach siedzący przy łóżku umierającego, w przekonaniu, że wszystko co powie będzie bardzo ważne. No i od jakiegoś czasu opowiada mi o swoich niezrealizowanych marzeniach.
... I rozumiesz chciałem być inżynierem w fabryce. Tak żeby świeciło słońce, a ja bym miał taki kask. Taki inny niż zwykli kolesie. Z napisem. Takim np. HE-1. Wtajemniczeni wiedzieliby, co to znaczy. I miałbym niebieski kombinezon i flanelową koszulę w kratę. W jednej ręce plany. Szacuneczek. I wtedy podszedłby do mnie jakiś praktykant. Młody, ambitny. Taki od razu po szkole zawodowej. Albo w szkole jeszcze, jak praktykant, nie? No i by mnie o coś pytał. I rozumiesz słońce świeci, a on mnie pyta, czy może to i tamto, bo czegoś nie tego, a ja mu mówię: "Tu jest produkcja, kolego! Tu nie ma żartów. Kiedy stanie jedna maszyna, to staje cała linia i straty są i kto za to zabuli? Ha? Nie ma żartów". Wtedy podchodzi do mnie drugi inżynier, co od razu widać po czystym kombinezonie i po takim kasku jak mój. Spławiam praktykanta groźnie i rozmawiamy. Obserwuje nas młoda, ładna kobieta. Blondynka, bo w jej włosach odbija się słońce, bo dzień jest słoneczny. No i on podchodzi a ja mam pod pachą teczkę, teraz ją rozkładam. Tam na papierze milimetrowym jest plan maszyny... Ulepszenia tej maszyny. Mój projekt. Tym razem lekko wieje wiatr i zawija rogi tego planu. Męska dłoń drugiego inżyniera (taka jak moja, kwadratowa z włosami) przytrzymuje. I pochylamy się nad moim wynalazkiem, który przyspieszy i ulepszy produkcję. Produkcję. Tej kobiecie co tam stoi, to dobrze, że tam stoi bo ona, jak większość nie-inżynierów... Jej by to nic nie powiedziało. Ale inżynier jak spojrzy, to wiesz... Przynajmniej taki jakim chciałem być. Takim jak szef firmy, gdzie kiedyś pracowałem. On był inżynierem i lubił jak inni patrzą jak on rozwija plany maszyn, pokazuje coś innym inżynierom. I jak mówią to oni te wyrazy bardzo inżynierskie wymawiają głośniej niż inne. "I w tym momencie następuje ROZDMUCH!". Wtedy też kupował u nas taki facet w dresie. Nie miał klasy ale pamiętam jak mówił o produkcji - tu jest PRODUKCJA! I dlatego wtedy... Wtedy leciała jakaś reklama męskiego dezodorantu albo to był Opel... Idzie tam inżynier i takie migawki, plany, kiwanie nad nimi głowami, a w tle elektrownia. A potem jechał po moście w gangu i dużym aucie, i żona czekała z kolacją, w domu co był po drugiej stronie tego mostu. Ale o czym... No właśnie i my też tak patrzymy na ten plan. Rysujemy po nim długopisami linie. To znaczy tak na niby. I rozmawiamy, że tu następuje WYDMUCH a tu KOMPRESJA i DYSZA. W tle huk wiatru i błyszczące w słońcu rury, przewody. Takie jak mają w czystych fabrykach. W Austrii widziałem taką, jak się pociągiem jechało z lotniska do Wiednia. To rozumiesz fabryka, a naokoło siatka, taka sama cały czas. I trawka zielona. I jak stół. No i ta laska na nas patrzy i my właśnie tak wyglądamy. Potem kiwamy głowami i po króciutkiej chwilce niby namysłu podajemy sobie męskie dłonie. Taki prawdziwy uścisk. I jeszcze ten inżynier robi takie kółko palcami - kciukiem i wskazującym, że ok. A ja podnoszę kciuk do góry, że też ok. Potem se tak dla żartu salutujemy. I ja to zbieram i idę, bo otwierają się drzwi. Wielkie drzwi hali fabrycznej. I stamtąd wychodzi hałas i światło i widać jak maszyny chodzą równo. Widać ich części na zewnątrz, te co chodzą. Tłoki i inne rzeczy. Wyglansowane. Produkcja. Rozumiesz? Jak w zegarku. I ja tam wchodzę, a kiedy staję w tych wielkich drzwiach to podmuch (PODMUCH) rozdmuchuje mi poły błękitnego fartucha, który mam na kombinezonie i już do mnie przylatują ludzie. Raportują, że produkcja idzie. A ja się uśmiecham. Kiwam głową. - - - dalej nie mam pomysłu co się dzieje. Tak jest ze wszystkim. No wiesz. Chwila nie może być cały czas. Chyba dlatego w końcu nie zostałem inżynierem. Zresztą byłem już za stary na studia... A tak po technikum być kierownikiem zmiany i chcieć być inżynierem to już nie to samo. Idź już.
No to poszedłem.
Nieskomplikowana radość
Postanowiłem skumać się z Wuefistą-chłopcze. Poznaj swój kraj. Kupiłem w sklepie karton piwa no i poszedłem. Jak zwykle miał zajęcia. Chłopcy byli chudzi jak zwykle. Nic się nie zmieniło, tu chyba czas zatrzymał się w miejscu. Dzisiaj dwie laski mają okres. Pamiętam, pamiętam. Otwieramy butelki, Wuefista pociąga nosem i uśmiecha się szelmowsko jedną połową twarzy, kiwając głową na siedzące na ławeczce nastolatki. "Hyhyhyhy... Jakie posłuszne, nie? Nie mówię im, że mają chodzić w mini, nie? Tylko, że w kieckach. Ale one zawsze jak kiecka, to mini. Wiedzą, jak na piątkę zarobić, respekt mają. Inteligentna młodzież jak mawia stary." Pewnie miał na myśli dyrektora szkoły. Dopiero teraz sobie uświadomiłem, że tu chyba musi być jakaś szkoła. I od razu potem, że ciekawe, gdzie Wuefista-chłopcze mieszka. Przecież cały czas tu jest. Ile razy się przychodzi, to on tu jest i ma lekcję WF. Beknąłem i mocno pociągnąłem z butelki. To zabawne, że te dziewczyny nigdy się nie męczą. Już pół dnia gonią wkoło sali. Wuefista zapala papierosy, wygląda przez okno, gdzie grają chłopcy. Chyba jest ok. Potknął się albo lekko zatoczył. Tak się jakoś zaciągnęło. Do tego jeszcze te warstwy papierosowego dymu, ciągnące się pasmami pod pociemniałym sufitem sali gimnastycznej. Biegnące nastolatki powodują, że te pasma zakrzywiają się i tworzą nad nimi coś na kształt małej spiralnej galaktyki dymu papierosowego. A więc chyba poprosiłem go, żeby mi pokazał gdzie mieszka. Mocne to piwko. Oczywiście mieszka niedaleko. Z kantorka, który jest przy sali gimnastycznej, przechodzi się korytarzykiem, w którym trzeba ostrożnie, bo stoi tam potargana siatka do siatkówki i metalowe słupy. Można wyrżnąć i dalej. Dup! Tak. Jego pokój. Na ścianie kulturyści i okładki z pisemek dla dziewcząt. Wilgoć. Dwa krzesła. Pytam czy one tam długo jeszcze będą biegać? Cały czas biegają? Niezrozumienie. Chyba bełkoczę. On też. Świetnie nam idzie. Spod biurka wyciągnął flaszkę wódki opróżnioną do połowy. Nie, nie, wódki nie. Ok. Tylko jeden. Nie wypada. Przecież chciałem się lepiej poznać. Już jest nieźle. Pamiętam, że mi pokazywał, której uczennicy najlepiej podskakują cycki. Omówił każdą, ale nie pamiętam już jak to było. Za to ten dym... No dobrze jeszcze jeden. Przecieram pięściami piekące oczy. A teraz wyciąga coś spod blatu. Dopiero teraz zauważyłem, że blat stolika jest nakryty szkłem, pod którym są pocztówki. To ciekawe, wszystkie są stąd. Ciekawe czy sam je sobie powkładał? Co to jest? Chyba już też ma w czubie. Przy wyjmowaniu rozsypał karty. Talia zatłuszczonych kart do gry. Pomogę pozbierać. Jezu jak tu ciemno. Prawie wyrżnąłem nosem w podłogę. Akurat na środku brązowej plamy po żelazku na zakurzonej, zimnej wykładzinie. Karty są tak blisko moich oczu, że nie mogę rozróżnić szczegółów. Muszę się trochę podnieść bo nie widzę. Czuję kurz na dłoniach. No. Już siedzę. "Pierdol karty. Zawsze mi spadają" Ok. Chyba, że tak. Nie ma problemu. Chyba to nawet powiedziałem. Jeszcze jeden? Nie ma problemu. Bardziej nawalony już chyba i tak nie będę. Teraz widzę co wyciągał. Stary świerszczyk formatu A5. Otłuszczone poodginane rogi. "To jest niezłe". Ok. Oglądam. Wyblakłe kolory. Coś jak stare plakaty na słupach ogłoszeniowych, kiedy je porządnie zleje. Zielony jest niebieski. Jakaś czarnowłosa dupa i dwóch facetów z dużymi kołnierzami. Wystrój jak w filmach z lat 70-tych. Obaj kolesie mają wąsy takie jak Wuefista-chłopcze. Obok ich twarzy są dymki. Jakieś napisy po niemiecku. "To nic. Gadka szmatka, wiadomo, bajer nie? Na razie grzeją wódę tak jak my" Rzeczywiście na stoliku jest jakaś butelka koniaku. "Ale patrz teraz" Dość trudno mu było oddzielić palcami sklejone kartki. Nawet chciałem pomóc, ale to on jest dzisiaj mistrzem ceremonii. Przypomniało mi się, że cały czas słyszę tupot nastolatek biegających w kółko na sali. Gdzieś z daleka dobiega mnie wrzawa chudych chłopców w zbyt dużych koszulkach, grających w piłkę na boisku. Ok. Twoje zdrowie stary. No i co on mi tu pokazuje? Aaa... Jeden z tych gości ma rękę pod spódnicą tej czarnej. "Ale ma minę nie?" Trącił mnie łokciem, trochę za mocno. "No i dalej się sytuacja rozwija nie? Ale lepiej od razu tu." Przerzucił klika stron. Teraz już wszyscy byli nago. "Fajnie nie? Z dwóch stron ją posuwają. Ludzie się umią bawić, co nie? Ale to za nim do nas dojdzie to jeszcze..." Teraz on beknął. "A tu, patrz się, tu to widzisz jeden pije, nie, a tamten drugi ją obraca. To niemiecki pornos. Ogranizacja nie? Łapiesz aluzję, nie? Łapiesz, nie?" W tym momencie jakoś nie mogłem skupić się na akcji świerszczyka. Przemknęło mi przez myśl, że ten sam świerszczyk widziałem wtedy na targu, rozłożony pod sandałkami martwych dzieci. Coraz głośniej słyszałem tupot tych cholernych uczennic. Oderwałem niewidzący wzrok od podsuniętego mi prawie pod sam nos pisemka. Już nawet scenka zdążyła się zmienić. Odchyliłem się do tyłu na stołku, i mrugając, potoczyłem wzrokiem po stole. Butelka opróżniona do połowy, kwadratowa popielniczka z napisem AZS, przepełniona petami. Czułem, że mnie naciąga. Popatrzyłem znowu na wyblakły świerszczyk. Tym razem kobieta miała zamknięte oczy. "Tu już ma dość, hehehe" usłyszałem komentarz, jakby gdzieś z daleka. "A tu śpią wszyscy. Sie zmachali... Nie?" Wuefista przewracał książkę w palcach. "A wiesz co w niej jest najlepsze? Że ona jest w kółko, nie? Łapiesz? To jest, rozumiesz, o tu śpią, tu się budzą i tu pisze po niemiecku, że trzeba od początku, nie? Bo tu się widzisz obudzili i zaczynają od nowa. Hehehehe.. Fajne nie?" Pokiwałem głową i zauważyłem, że Wuefista ma gablotkę z książkami. Przecierając oczy zacząłem patrzeć przez mdłe odblaski na wypolerowanej szybie. W coś tam dookoła świata?.. Hm. Wziąłem parę wdechów. Po co ja się chciałem z nim skumać, chciałem go zapytać... Słuchaj czy... ty przeskakiwałeś kiedyś przez bramę? No wiesz, tą u nas co się jej nie da otworzyć i co się na niej Liszaj.. tego. Mówiłem powoli, starając się nie bełkotać. Znowu mi polał. Chlup. Tak. Skakał. Jasne, że skakał. Spoko mu się udało. Ale nie przez tą naszą tylko przez jakąś inną, tak że gdyby chciał... Ale nie chce bo po co? Jak był chłopcem, takim jak tamci, to miał pana od WF, co nazywali go Leonsjo, po jakimś serialu. No i on chciał takim być wtedy. "No i rozumiesz udało się, nie? I mam fuchę. Ustawiony jestem na całe życie. Niczego mi nie brakuje, robotę mam. Czasem jaja są takie, że... Tu i.... wiesz. Dumny człowiek jest czasami, bo dyplomy gówniarze zdobywają nie..." No i wtedy miałem coś jak przebłysk świadomości. Oto nasz wspaniały Wuefista-chłopcze, zamknięty na zawsze w swoim spełnionym banalnym marzeniu, jak mucha w bursztynie. To tak trwa cały czas. Nigdy się nie skończy.
Musiałem wyjść. Odgłos tych biegających dziewcząt rozsadzał mi już łeb. Oczywiście przewróciłem się przez siatkę w korytarzu. Za mną szedł Wuefista. Wyglądał jakby był tylko lekko nawalony. Wywijał butelką, było w niej jeszcze sporo - może połowa. Wyszedłem na salę. Pod sufitem ciągle dym i laski biegające w kółko. Nawet się nie spociły. Wuefista wyprowadził mnie na zewnątrz. Coś tam pokrzyczał na chłopców. "Chłopcze! No chłopcze! Uważaj chłopcze!" Potem jakoś tak szybko się zrobiły drzwi do mnie. Tutaj... Butów nie trzeba... Jutro... Umyję się jutro....
|
|