Rodzice siedzieli na kanapie w salonie, sącząc herbatę. Na widok córki poderwali się z miejsca i zbliżyli do niej.
- Wiem, że jesteś zła, naprawdę jest mi bardzo przykro... - Bąknął ojciec, spuszczając głowę. Zmartwienie kładło się cieniem na jego twarzy.
- Nie znaczy to jednak, że wszystko jest w porządku. - Dodała matka raczej srogo. - Jesteś na tyle duża, że powinnaś rozumieć sytuację Karolka. Jest mały, a przy tym... - Głos jej zadrżał. - Chodzi o to, że nie dajemy już sobie rady i chcemy, żebyś czasami pomogła, zamiast sprawiać dodatkowe kłopoty. Możesz przecież czasami się nim zająć i przypilnować... Co ty na to?
Nie mogła uwierzyć własnym uszom. Naprawdę oczekiwali, że poświęci swój czas na opiekę nad tą rośliną?
- Asiu, możemy na ciebie liczyć? - Zapytał ojciec zniecierpliwiony brakiem odpowiedzi.
- Dobrze. - Przygryzła wargi prawie do krwi. Nie miała wyjścia, musiała się zgodzić. Zresztą nie za bardzo wierzyła, że rodzice rzeczywiście będą chcieli kiedyś skorzystać z jej pomocy.
Uśmiechnęli się, spoglądając na siebie zwycięsko. Byli przekonani, iż nadszedł kres wszelkich zmartwień, a Joasia znajdzie w sercu miejsce także dla braciszka. Potem długo rozmawiali półgłosem, dzieląc uwagi na temat tej, niezwykle trafnej ich zdaniem, decyzji.
- Na pewno zrozumie, potrzeba jej tylko trochę czasu, ale to mądra dziewczyna, a Karolek jest taki kochany. Zobaczysz wszystko się ułoży. - Powiedziała, opierając głowę na ramieniu męża.
Joanna tymczasem siedziała na parapecie kuchennego okna z policzkiem przyciśniętym do zimnej szyby. Chciało jej się płakać, lecz postanowiła, że więcej tego nie zrobi.- Nigdy nie uroni przez niego ani jednej łzy. Z trudem dotrzymywała danego sobie słowa i sprawiało jej to fizyczny ból. Nie mogła zrozumieć postępowania rodziców: Kazali jej opiekować się tym "czymś". Dobre sobie, a przecież gdyby tylko mogła to... Nie, musi przestać o nim myśleć. - To nie jest ważne, to nie jest ważne... - Powtarzała to krótkie zdanie, jak czarodziejskie zaklęcie.
Pomogło. Kiedy kładła się do łóżka i nakrywała puchatą kołdrą, nie myślała o Karolku. Właściwie o niczym nie myślała. Była tak zmęczona, że natychmiast zasnęła.
*
Upływały tygodnie. Rodzice zdawali się nie pamiętać o prośbie skierowanej do córki, a ta unikała jak tylko mogła kontaktu z bratem. Starała się cały wolny czas przebywać poza domem. Tak było zwyczajniej bezpiecznie.
Niestety nadszedł dzień, którego tak panicznie się obawiała.
- Zaopiekujesz się nim? - Zapytała matka niepewnie. Ojciec pracował a ona wybierała się w podróż służbową.
- Tak - warknęła.
- Możecie wyjść do ogrodu. Jest ciepło. Tylko zamknij furtkę, bo mógłby wybiec na ulicę. Ciężko go teraz upilnować. Zabierz też sekator z ogródka. Leży tam od wczoraj. - Rzuciła okiem na zegarek. - Jezu, jak późno! Przynieś mi torebkę... A, przypomniałam sobie drzwi od schowka na narzędzia się nie zamykają.
- Jedź już.
- Jesteś pewna, że sobie poradzisz.
- Tak. Spóźnisz się.
- Gdyby coś się działo dzwoń do ojca, albo do pani Niny! - Krzyknęła, przekręcając kluczyk w stacyjce Forda.
Samochód szybko zniknął dziewczynie z oczu.
- No i zostaliśmy sami. - Powiedziała do chłopca, który już zdążył wybiec do ogrodu i bawił się w najlepsze, turlając po trawie gumową piłkę. Usiadła naprzeciwko niego, na krześle. - Wiesz, nie lubię cię i to bardzo. Nie obchodzi mnie, że jesteśmy rodzeństwem. Nigdy tak naprawdę nie będziemy prawdziwą rodziną... Dlaczego się śmiejesz Kalafiorze? Zgłodniałam. Chyba czas coś przekąsić Jesteś głodny? Po co pytam i tak nie odpowiesz. Zresztą nieważne - warzywa nie mają potrzeb, a przynajmniej nie powinny mieć.
Gdy robiła sobie kanapkę zadzwonił telefon. Niechętnie podniosła słuchawkę, przekonana, że mama dzwoni ją skontrolować.
- Tak, słucham?
- Asia? To ja Monika.
- O, cześć, jak się masz?! - Ucieszyła się, słysząc głos koleżanki ze szkoły.
- Zastanawiałam się, czy nie mogłabyś do mnie przyjść. Strasznie się nudzę.
- To może... - Chciała zaproponować przyjaciółce, żeby to ona przyszła do niej, jednak powstrzymała się. Wolała nie pokazywać Monice Karolka. - Nie wiem czy uda mi się stąd wyrwać. Zajmuję się bratem, ale zadzwonię do naszej sąsiadki, może zgodzi się z nim zostać.
Szybko wykręciła numer. Uparcie wisiała na słuchawce, aż wreszcie pani Nina odebrała.
- Wiesz skarbie nie czuję się najlepiej, ale jeśli masz do załatwienia takie pilne sprawy, to postaram się przyjść. - Zapewniła.
Rzeczywiście pół godziny później miła, starsza pani zjawiła się w ogrodzie. Przez bujdy, które jej naopowiadała, żeby tu w ogóle przyszła, miała wyrzuty sumienia, zwłaszcza że staruszka nie wyglądała najlepiej. Oczy miała zapadnięte, zmęczone, na białkach połyskiwały drobne, czerwone żyłki.
Chyba nie powinna jej prosić o pomoc.
- Jeśli nie czuje się pani dobrze, to sama się nim zajmę.
- Nie dziecko, idź. - Miała nadzieję, iż usłyszy dokładnie taką odpowiedź. - Pobyt na dworze na pewno wpłynie korzystnie na moje zdrowie. Poza tym lubię twojego braciszka. To na swój sposób miłe dziecko.
Miłe? - Dobre sobie. Najchętniej roześmiałaby się kobiecie w twarz, zamiast tego grzecznie podziękowała i obiecała, że wróci za godzinę.
Otworzyła furtkę, dzielącą ją od wolności i jak na skrzydłach pobiegła do przyjaciółki.
W miłym towarzystwie szybko zapomniała o swojej obietnicy. Nawet nie zauważyła, kiedy zaczęło się ściemniać, a jedna godzina poza domem wydłużyła się do czterech.
- Muszę już iść. Dostanie mi się za to, że tak późno wracam.
- Daj spokój, chyba się tym nie przejmujesz?
- Nie, ale pewnie nasłucham się, jaka to jestem nieodpowiedzialna.
- Głupoty. Zrób to, co ja zawsze: Potakuj, ale się nie odzywaj i udawaj, że jest ci przykro. - Roześmiała się, pokazując przy tym zbyt duże przednie zęby. Miała lekko końską szczękę i, jakby tego było mało, śmiejąc się, rżała jak młody źrebak.
- Dzięki za radę, będę o tym pamiętała. Do zobaczenia w poniedziałek.
- A właśnie, zrobiłaś już zadanie z matematyki?
- Nie.
- Szkoda... Myślałam, że dasz odpisać.
Wolno skierowała się w stronę domu. Skoro i tak była spóźniona to kilka minut, w tę czy w drugą stronę, nie robiły różnicy. Ruch uliczny wzmagał się. Sznur samochodów bezustannie przesuwał się po jezdni. Pomruk silników całkowicie zagłuszał liczne kawki, które obsiadały rosnące wzdłuż chodnika drzewa. Wyglądały zabawnie otwierając szeroko dzioby, z których nie dochodził żaden dźwięk. Na jednym ze skrzyżowań dostrzegła znajomy budynek cukierni. Z niesmakiem odwróciła wzrok.
Po chwili czyjeś kroki zrównały się z jej. Spojrzała na stopy idącej obok postaci. Mężczyzna nosił eleganckie, sznurowane buty, ciemny garnitur i utykał na prawą nogę.
- Znów się spotykamy. - Zagadnął, rozciągając wargi we właściwym sobie przyjaznym uśmiechu.
Drgnęła mimowolnie, ale postanowiła nie okazywać strachu ani nawet cienia zaniepokojenia.
- Czego pan chce?
- Och, po co te ostre słowa? Myślałem, że jesteśmy przyjaciółmi. - Postukał w bruk laską, którą się podpierał. - Przynajmniej jedno z nas cieszy się z tego spotkania. Byłem ciekaw, co u ciebie słychać?
- Nic. Wszystko jest tak, jak było. - Burknęła. Dlaczego ją prześladował? Czyżby chciał jej coś zrobić?
- Uspokój się kochanie. Czemu tak się mnie boisz? Powiem ci coś w sekrecie: kocham ludzi i zawsze staram się im pomagać. Spójrz tylko na mnie. Czy wyglądam na kogoś, kto mógłby kłamać? - Rzeczywiście wzbudzał zaufanie, a sympatyczna powierzchowność zdawała się całkowicie wykluczać możliwość mijania się z prawdą. - Jesteś bardzo nieufna... Tak, jak ona... Cholera, z wiekiem robię się sentymentalny. Polubiłem tę dziewczynę. Miała klasę, której wielu brakuje.
- O czym pan mówi? Nic nie rozumiem.
Już się nie bała. Uczucie to ustępowało miejsca zwyczajnej, ludzkiej ciekawości.
- Widzisz zawsze uważałem się za altruistę. Pomagałem każdemu, kto był tego wart. Pamiętasz tę kelnerkę z cukierni? - Skinęła głową. - Wiesz, o czym marzyła?.. Chciała znów grać na pianinie, ale po wypadku nie mogła tego robić.
- Jakim wypadku? - przerwała.
- Nigdy nie rozumiałem, dlaczego ludzi zawsze interesuje to, co jest akurat najmniej istotne? Chcę ci udowodnić, że w przeciwieństwie do niektórych, jestem miłosierny... To dziwne, że Bóg pozwala, aby marnowały się wielkie talenty. Zupełnie nie docenia swojego dzieła. Ja jednak potrafię odkryć potencjał i mam dużo czulsze serce niż on. - Stwierdził, teatralnym gestem kładąc rękę na piersi. - Dałem jej pewien adres, dzięki któremu ta piękna dłoń znów będzie sprawna. Na pewno wkrótce usłyszysz o tej młodej pianistce. Ta ambitna osóbka zbyt długo czekała na swoje pięć minut i teraz nie przepuści żadnej szansy. Zresztą obiecała mi to, a mnie się nie okłamuje. Ale dość już o niej. Chciałbym wiedzieć, jak ty wykorzystałaś swoją szansę Joanno?
Zdziwiła się. Była pewna, że mu się nie przedstawiała.
- Ja naprawdę nie wiem, o co panu chodzi! - Rzuciła bliska łez.
- Powoli zbliżamy się do twojego domu. - "Musiał mnie ostatnio śledzić, inaczej nie wiedziałby gdzie mieszkam" - przeszło jej przez myśl. - Zatrzymajmy się na chwilę to wszystko ci wyjaśnię.
Podniósł głos, ale i tak ledwie go usłyszała, bo obok przemknęła na sygnale karetka pogotowia.
- Nie wiem, czego pan chce, ale to mi się nie podoba!
- Nic już nie chcę. Dałaś mi to, czego pragnąłem. Schemat zawsze się powtarza. Wiesz, coraz częściej nudzi mnie to, co robię. Potrzebuję jakiejś odskoczni, dlatego rozmawiam z tobą. Na ogół moja praca nie jest zbyt ciekawa, choć zazwyczaj sprawia mi przyjemność. Widzisz dostosowałem się, nauczyłem cieszyć nawet z tych drobnych rzeczy. Szkoda tylko, że ludzie są coraz bardziej prymitywni, przez to przestali mnie potrzebować. Teraz doskonale dają sobie radę sami. Najśmieszniejsze jest to, że uważają się za dobrych. Uwierz mi niewielu jest takich ludzi, a i ci na ogół są niczego nie świadomi. - Erka znów ich minęła, wrzeszcząc głośno swoją rytualną melodię. - No, powiedz czy to nie zabawne: Francuzi po dziś dzień kochają swoją bohaterkę? Mówiąc nieskromnie jej przypadek to prawdziwe dzieło sztuki w mojej karierze. Byłem nawet trochę zawiedziony, kiedy ją zdradzono, mogła przecież nadal mi służyć. Wiesz, co mnie śmieszy Joanno? - Jej przekonanie, iż miała boskie poparcie... Śmiałem się do rozpuku, gdy kilkanaście lat później oczyścili ją z zarzutów. Moja nieświadoma popleczniczka okazała się świętą! Czyż to nie jest zwycięstwo geniuszu?
Nie miała żadnych wątpliwości: Był szalony.
- Dlaczego wy ludzie tłumaczycie sobie wszystko chorobą umysłową?.. Wybacz kochanie, ale muszę cię opuścić. Nie mogę ciągle zajmować się jedną osobą. W każdym razie cieszę się, że mogłem pomóc. Zawsze staram się spełniać marzenia.
Patrzyła na niego nic nie rozumiejąc. Zareagował na to, o czym tylko pomyślała... Kim ty jesteś?
- Dobrym duchem ludzkości. Rusz głową i sama odpowiedz sobie na to pytanie. Towarzyszę człowiekowi od początku jego istnienia. Wyznaczam granicę zła, która coraz bardziej zrównuje się z rzeczywistością piekieł Niedługo Ziemia i Piekło znaczyć będą jedno. Oferuję ludziom wolność, o jakiej nawet im się nie śniło. Nie będą już ich więzić żadne zasady, osiągną to, czego człowiek chciał od dnia swego powstania - wyzwolą się spod boskiej władzy. Nareszcie po latach służalczego życia sami będą stanowić o sobie... Czyż nie jestem wspaniałomyślny? Czy ktoś podarował ludzkości coś cenniejszego niż wolność? - nie! Zapamiętaj ten dzień Joanno, bo dziś spotkałaś swego dobroczyńcę. - Chciała zaprzeczyć, ale nie była w stanie. Żaden dźwięk nie chciał wydobyć się spomiędzy martwych warg. - Muszę już iść, ale nie martw się. Jeszcze się kiedyś zobaczymy. To jest zapisane tam - stwierdził wskazując palcem gwieździste niebo. - Nie zawiedź mnie. Nie chciałbym żebyś się zmieniła. - Twarz miał teraz bladą, skóra przypominała marszczony pergamin. Jak to możliwe, że postarzał się na jej oczach? - Widzisz skarbie jest tak, jak mówiłem czasami wystarczy jedynie otworzyć furtkę.
- O mój Boże! - Jej wzrok powędrował w kierunku domu.
- Kiedy wreszcie ludzie nauczą się wzywać imienia kogoś, kto mnie nie drażni?! Do następnego spotkania Joanno d'Arc.
Stała w bezruchu, patrząc jak się oddala i rozpływa w ciemnościach. Była w szoku. Nadal nie wiedziała, co właściwie się wydarzyło.
- Furtka!.. - zerwała się i pobiegła do domu. - Boże, żebym tylko zdążyła.
Już z daleka dostrzegła zbiegowisko. Na miejscu stał policyjny radiowóz, otoczony przez tłum gapiów. Potrącając kolejne osoby przepchała się w kierunku ogrodzenia.
- Hej ty, dokąd to? - Zatrzymał ja mundurowy.
- Ja... ja tu mieszkam.
Spojrzał na nią ze współczuciem - Zaczekaj chwilę... Panie sierżancie! - Krzyknął do stojącego kilka kroków dalej policjanta. Podszedł do niego i coś mówił, wskazując dziewczynę palcem.
- To jej brat. - Szepnął ktoś z tłumu. - Wiadomość ta powędrowała z ust do ust, aż do tych, którzy stali najdalej.
Nie wiedziała, co się z nią dzieje. Funkcjonariusz pomógł jej wsiąść do samochodu. Wszystko wydawało się jedynie snem. Obrazy przesuwające się przed oczami, zamazane i niewyraźne jak tanie dekoracje, głos mówiącego policjanta obcy, jakby dobiegał z zaświatów, biały korytarz, którym ją prowadził. Łzy zniekształcały przekazywany do mózgu komunikat tak, iż w końcu nie wiedziała, co jest jawą, a co urojeniem.
Tylko ojciec był rzeczywisty. Blady, przejęty, sam ukradkiem ocierający łzy i powtarzający dwa słowa: "Będzie dobrze". Nawet one grzęzły mu jednak w gardle i z trudem wypływały przez drżące, zaciśnięte usta.
*
Gdy następnego dnia usiłowała sobie przypomnieć te wydarzenia, nie potrafiła. W głowie miała fragmenty jakieś skomplikowanej układanki, której nie była w stanie złożyć w całość: Lekarz, rozmawiający z ojcem, szpital i ból najpierw na twarzy taty, potem mamy.
Dopiero później dowiedziała się, że pani Nina zasłabła i usnęła, a Karolek otworzył sobie furtkę i wyszedł na ulicę. Tak przynajmniej myśleli rodzice.
Nigdy ich z tego błędu nie wyprowadziła. Za bardzo się bała. To było ponad jej siły tak samo, jak nazwanie po imieniu tego, kogo spotkała, chociaż dobrze wiedziała kim był.
Pojawił się nagle, aby spełnić jej marzenie, dał jej to, czego tak rozpaczliwie pragnęła - Pomógł usunąć przeszkodę, aby było tak, jak dawniej. - Nie był jednak dobroczyńcą, zostawił jej obrzydzenie i nienawiść do samej siebie.
*
Tydzień później w ręce Joanny wpadła codzienna gazeta. Od wypadku czytała zachłannie, wszystko, byle tylko nie myśleć, żeby nad niczym się nie zastanawiać.
Od razu rzucił się jej w oczy chwytliwy nagłówek z drugiej strony: "Śmierć jak z nut". "Młoda pianistka zadźgała jurora, przez którego nie wygrała muzycznego konkursu" - krzyczał tekst.
... A więc taka była cena. Niczego nie dawał za darmo.
|
|