- Czujesz go? - pyta Szary Fraktal.
- Nie bardzo - odmyśliwuję. - Przegrodził się.
Szary rozgląda się [nikt nas nie obserwuje], kopie sprzedawcę w twarz. Ten rzuca głową w tył, wraca z krzywą czerwieni smużącą się na baldachim stoiska. Poprawka, presto furioso. Sprzedawca składa się na kolana, kostki rozsypują mu się. I słyszę: "To tanie tajwańskie podróbki." O tak, słyszę wyraźnie, co śmiał był pomyśleć...
"- Tym razem zrobię gacusia na szaro, jego durna siostra się nie pozna."
Chce sięgnąć po broń, czy raczej chce powstać na nogi. Tak czy inaczej - Szary ładuje jeszcze raz. I raz. Raz. Raz. Tatata. Z prawej chmurzy się jakiś szmer. Przecież nie życzymy sobie świadków. Szary przestaje.
- Słuchaj, skurwielu - syczę. - Dasz mi zaraz prawdziwy towar albo wezwę strażnika targu.
- Ból polepsza komunikację - przymyśla się Szary. - Kiedyś wytłumaczę ci to dokładniej.
W torbie grzechoczą kostki z wszczepami językowymi pierwszej jakości. Napiłbym się herbaty z malinami. Dziś w nocy moja siostra Somma dostanie nowy język.
- Zauważyłeś, że masz zabawne inicjały? - myślę. - SF. San Francisco. Albo sua fata. Albo science fiction. Czy ty jesteś oby prawdziwy?
Dziwaczny wyraz "prawdziwy"; ma w sobie prawo i zadziwienie, prostytucję i wino. Ale nie zdążę się o tym podumać...
- Nigdy ze mnie nie kpij - odmyśliwuje Szary Fraktal takim tonem, że włosy na karku jeżą mi się jak kotu.
(Stakka bo dobrze działa. To tylko magiczny sen. Z akcentem na tylko.)
xxxx
W następnych trzech miesiącach na neurogiełdzie spisywałem się bardzo dobrze. Przyniosłem bankowi zysk na tyle spory, że naczelny cyborg oddziału ruchem głowy zza olbrzymiej szyby nastawni zawieszonej nad salą operacyjną wskazał mnie zastępcy robotoida personalnego. Czego sam nie zauważyłem, to nie uciekło uwadze bardziej doświadczonych kolegów z sąsiednich pulpitów. (Nieważki wyraz: "kolega", zobowiązuje do minimum szczerości i zaufania. Koledzy z banku chętnie wbiliby mi kołek w serce a nie robią tego pewnie tylko dlatego, że zastanawiają się jak udaje mi się kasować takie zyski. A może się boją? Spekulują czy mam serce? Powinniśmy raczej zwać się kolaborantami. A nawet kontralaborantami.) I co ja im mogę powiedzieć? Że mam szczęście? Mam widzenia? Mam szarego ale skutecznego towarzysza?
- Czysty przypadek. - Uśmiecham się nieśmiało. - Fart początkującego. Ślepa kura. Te klimaty.
Żują gumy, poruszają żuchwami, rozżuchwaleni, przyglądają mi się spode łba. Może to łykną. Wracają do pracy.
A moje sukcesy dzieją się prościej niźli chcieliby sobie wyobrazić. Szary Fraktal doradzał: "Ból usprawnia komunikację". Nawet chirurgicznie wypruci z wielu nerwowych kłębuszków maklerzy czegoś się obawiają, jakiemuś cierpieniu składają niechętny ale bezwarunkowy hołd. W sieci docieram do nich łatwiej. Potrafię ich podejść tak, że mnie nie zauważają. Po podwójnej, poczwórnej dawce stakka bo udaje mi się to bez trudu.
- Czołem, Pippi. Gdzie podziewa się twój sławetny apetyt na obligacje skarbowe?...
- Siemaszek, 7 Darek 7? Mam dla ciebie niwelacje z Rio, po pi koma czek dzik...
- ICQ, Sylwek! Wesoła wdówka po fuzji Mergillah z Rono za jon de per stok...
- Less, czy wchodzicie w morfokosy czek czek koma de pi de trik jon okres set pi...
Oni biją się o wielomilionowe stawki, przegrzewają jaźnie w rozhuśtanych bataliach gdy ja obserwuję ich słabości. Kiedy już wiem czego się wstydzą albo o czym chcą zapomnieć, wbiegam im w obwody. Przeważnie jako wizja. I nie wiedzą, że jestem prawdziwy. Ale każdy makler miewa wizje. Musi je mieć. Żeby nie oszaleć. No więc jestem im wizją. Naturalnie, możliwie odkształconą, wyzutą z człekokształtu. A kiedy już nie zwracają na mnie uwagi i konkludują transakcje, wtedy podbieram im coś z dziewiątej, czasem bardziej bezczelnie: ósmej pozycji po przecinku, wcześniejsze i dalsze bez zmian. Przy dużych sumach w zapisie binarnym takie podmiany są prawie niewidoczne. A jeżeli nawet wiedzą, że są okradani, to na pewno nie wiedzą przez kogo. A jeśli nawet kojarzą złodzieja z widowiskiem złotoskrzydłej szarańczy czy przekrwioną soczewką Fresnela, nie mogą wiedzieć, że to ja. Kiedyś mnie złapią, ot, przypadkowo, bo każdego łapią, ale do tego czasu moja siostra będzie dużo zdrowsza.
W jednym ze swoich widzeń widziałem ojca. Tak mi się zdawało, że to on. Przecież nie poznałem go dobrze, nie znałem jego twarzy. Nie wiem czy czekał aż mama rozpłacze się po porodzie, czy może wpisał nasze imiona do szpitalnej karty i poszedł sobie wcześniej. Takim go właśnie widziałem: odchodzącym ze szpitala. Przy wyjściu z oddziału, gdzie na żółtym tle palą się czarne litery napisu "Nieupoważnionym wstęp wzbroniony", odwrócił się i powiedział:
- Zdaje się, że jestem nieupoważniony.
Potem zniknął. Jak komiwojażer, któremu nie udało się wcisnąć kompletu szamponu z odżywką plus zawodowy uśmiech gratis. No właśnie. Nieupoważniony. A mama płakała potem długo. Nie za nim. Za przyszłością.
- Mógłbym rzucić jakąś postfreudowską bujdę na pożarcie. - Szary Fraktal wzruszył ramionami. - Ale uważam, że jesteś na to za głodny.
Wtedy się ocknąłem. Sprawdziłem stan konta. Podejrzewałem, że ktoś gra w moją grę. Nie grał. Stado myszy, jak zwykle. Myszy, same myszy (ham). Na dobranoc Szary Fraktal czytał mi 'Śmierć neurowojażera'. Koma śmierciowojażera. Somma nigdzie- wojażera. Za premię uznaniową z banku kupiłem siostrze wstrzyk z dość pokaźną częścią amigdali przyprawioną nadtlenkiem dysmutazy. Nie tanie niewiadomoco z genotargu a prawdziwy fabrykat z dożywotnią gwarancją. W amigdalę warto inwestować. (Boże, czy pomyślałem inwestować, czy wymknęło mi się toto w siostrzanym kontekście?! Nie martw się, podpowiada Szary Fraktal, to przejęzyczenie. Zaręczam, że chciałeś pomyśleć coś innego.) Amigdala pomaga zaufać dobrym ludziom i odwrócić się od złych. Dzięki niej nie nadstawiamy zbyt raptownie drugiego policzka. Porównuje nasze pierwsze wrażenia z przeszłymi doświadczeniami. Amigdala u autystyków jest uszkodzona.
- A jeśli ktoś nie miał żadnych doświadczeń z przeszłości? - zaintrygował się Szary Fraktal. - Jeśli przetrzymywano go w ciemni samotności a potem wypuszczono do światła ludzkich zbiorowości... czy amigdala pomoże?
- Jeśli ktoś przynależał do ciemności - odmyśliwuję z wahaniem, - nic nie może mu pomóc.
Ciemność. Ciemność, ham. Inne widzenie zaczynało się od ciemności. Poznałem ją po pewnym czasie. Jestem taki tyciny. Ta ciemność to moja mama. Przypominam sobie jak byłem w mamie. Kiedy zbierałem wiedzę z całego kosmosu, gotując się na wyjście ku jaśniejszemu światu bez mam. Obok moja siostra. Moja Somma. Wtedy nie jesteśmy jeszcze Sommą ni Biernatem. Jesteśmy gdzieś tam, hen w szczepie Somitów, bawimy się nowym pulsem. W ciemności. A potem przychodzi do nas Bóg, z leciutką poświatą, żeby było wiadomo kto zacz, i mówi coś, czego nie zapomnę:
- Jedno z was. Może ty, dzieweczko? - Wskazuje na mnie palcem.
Nie wiem o co Mu chodzi ale Jego głos wcale mi się nie podoba. Ani to, że przestał nas traktować jak sobie równych, jak pierworodnych galaktyki. Zaczyna na nas patrzeć inaczej. Jak na ludzi. I każe mi się bać. Mówi dziewieczko, chociaż płci Sommy i moja nie są jeszcze określone. Ale wiem, że chodzi mu o mnie. Przecież pokazuje wyraźnie na mnie, na to a nie inne skupisko tachionów. Wtedy odzywa się moja przyszła siostra:
- Zostaw go w spokoju. Nic ci do nas.
- Może tak - Bóg uśmiecha się lekko. - Ale diablo lubię grać w kości.
Somma drżała kiedy On wygłaszał swoją wolną wolę: "Dzieweczka będzie nieszczęśliwa, bo nie będzie znać brata swego; chłopczę będzie nieszczęśliwe, bo będzie znać siostrę swoją". Somma zapłakała wtedy, że to niesprawiedliwe. Bóg uniósł krzaczaste brwi i zgodził się z nią. Ale kompromis nie zaszedł za daleko:
- Jedno z was. Może ty, dzieweczko? - Wskazuje na mnie palcem.
- A więc niech to będę ja - Somma stara się wyszarpać drżenie z głosu, niechaj słowa będą mężne, twarde jak opoka. Nie bardzo się to udaje, ale mimo drżenia i rozchybotania jej kwestii również nie zapomnę: - Chcę przyjąć jego los za swój.
Potem Bóg godzi się, gasi poświatę i odchodzi do innych brzuchów czy macic, Somma zostaje siostrą, ja zostaję bratem, ona ma autyzm, ja mam wściekłość a kości się turlają.
- Dramatyzujesz - ocenia mnie Szary Fraktal.
Dramatyzuję? To słowo o czymś mi przypomina; sprawia, że po pracy szukam Ulicznego Teatrzyku Debiliku. Wystawiają na jednej z ulic przy rynku, gromada umysłowych sierot i straszydeł, zatem są, istnieją na serio, jaka ulga. Dziś odgrywają historię o Dziecięciu i Królu Herodzie. Tym razem daruję im duży nominał. - Chwila słabości?
xxxx
Ciemność. Poznałem ją po pewnym czasie. Jestem taki tyciny. Ta ciemność to moja mama. Przypominam sobie jak byłem w mamie. Kiedy zbierałem wiedzę z całości kosmosu, gotując się na wyjście ku jaśniejszemu światu bez mam. Ku światu Niosącego Światło. W zadaszeniu, w oddaleniu, w pojedynkę. Obok mnie para aniołów. Kłócą się kto ma mnie o coś tam zapytać. Jeden z nich to Gabriel, drugi to Dubiel.
- Z woli Boga musisz dokonać wyboru - cedzi Dubiel. Chwila przerwy. Suspens. - Czy chcesz być Najwyższym z Synów czy Synem Najwyższego?
- Czy bardziej podoba ci się Elżbieta czy Maria, Zachariasz czy Józef? - dodaje zagadkowo Gabriel.
- Nie mam zamiaru bawić się w kabałę, szemhameforasze i zaklęcia imion - mówię, a kiedy mówię, tachiony zwalniają i zmieniają się w luksony. - Proszę o bardziej szczegółowe informacje, bo na razie niczego nie rozumiem.
- Musisz zadecydować czy przyjmiesz los Jezusa z Nazaretu czy los Jana zwanego Chrzcicielem. Jako który z nich chcesz się narodzić?
(Dziwny wyraz "Nazaret". Kojarzy mi się z lazaretem, kacetem, bidetem i toaletem. Z czymś brudnym, bolesnym, drutami wysokiego napięcia otoczonym lub śmiercią. Może to grupka muzykantów, ćwiczonych do wywodzenia szczurów z miast; tercet, kwartet, kwintet, sekstet... ilu byłoby w nazarecie? A może nauzaret, orkiestra pełna mdłości i wymiotów? A może nautaret, chmara kupców spekulujących pogodą, okrętami, majtkami i sztormami? Albo kwazaret? Kabaret? Abba Reth?)
- Czy temu drugiemu też zadacie to pytanie? A może już zadaliście?
- Nie. Tylko ty odpowiadasz. Ale szanse są równe. Jedna kula czarna, druga biała. Szanse są równe - podkreśla Dubiel.
- Kule czarna i biała, powiadacie? A jakie będą ich fata, ich zakończenia... czy możecie mi to zdradzić?
Gabriel uśmiecha się jak trzy wiedźmy z "Makbeta"; dobrze wie, że odkryta wiedza bywa straszliwsza od niewiedzy.
- Jan Chrzciciel będzie miał zawodowo do czynienia z wodą a potem straci głowę dla pięknej tancerki.
- Odtrącony hydraulik? - Zastanawiam się. - Mało ciekawe. A ten drugi?
- Jezus z Nazaretu będzie zawodowo królował światu, później, z niemałym trudem zdobędzie wierzchołek pewnej góry, z wysokości której zyska nieśmiertelność.
- I wy pytacie mnie o wybór? - Wzruszam przepowiednią ramion.
|
|