Magazyn ESENSJA nr 7 (XIX)
sierpień-wrzesień 2002




poprzednia stronapowrót do indeksunastępna strona

Andrzej Filipczak
  [Hitalia] :  Projekt "Hitalia"

        ciąg dalszy z poprzedniej strony

     - Pobudka, mistrzu - zarządziła wesołym głosem Eva. Wzięła się pod boki i komenderowała dalej. - No, Kalen, wstawaj, raz dwa... Musimy wracać i ostrzec wszystkich. Kalen, nie wygłupiaj się. Wstawaj! To wcale nie jest śmieszne. Wstawaj, albo zostawię cię tu samego... Kalen, no rusz się wreszcie, do jasnej cholery. Kalen, proszę...
     Opadła na ziemię. Nie miała już sił. Najgorsza była świadomość, że ucieka im czas, którego i tak nie było zbyt wiele. Dlaczego Kalen nie wstaje? Ona już dawno zregenerowała siły, a on ciągle spał. Nie mogła tu czekać, aż się obudzi. Musiała ostrzec ludzi... Musiała.... Kalenowi nie powinno się tu nic stać. Zresztą niedługo wróci. Koloniści muszą dowiedzieć się, co im zagraża...
     - Idę, słyszysz? - powiedziała z nadzieją patrząc na skuloną drobną postać. - Trzymaj się, Kalen. Niedługo wrócę.
     Zanurzyła się w niewielkim zagajniku, kierując się w stronę osady rolników.
     Postać leżąca na wielkiej, "kamiennej" płycie nawet nie drgnęła. Nie zmienił pozycji od kilkunastu godzin. O tym, że wciąż żyje, świadczyły płytki oddech i drgawki, które falami wstrząsały jego ciałem. Nie obchodził go zewnętrzny świat. Nie zauważył jak odeszła, nie dostrzegł też jej powrotu.
     - Niech cię diabli, Kalen. Przecież nie mogę cię teraz tak zostawić. I co mam teraz robić... Co?
     
     *
     
     "Hej, nie wiem kto mnie słyszy, ale mam nadzieję, że moje ostrzeżenie do kogoś dotrze. Do Hitalii zbliża się okręt wojenny Federacji.... Mamy około dwóch, trzech tygodni czasu. Może jeszcze mniej.... Musimy zastanowić się co zrobić. I to szybko! To wszystko. Ja... Ja na razie muszę tu zostać... Niedługo wrócimy..."
     
     *
     
     Komunikat tylko na chwilę oderwał nagiego mężczyznę od modłów. Długie, zwichrzone włosy nadawały dziki wygląd przeraźliwie chudej sylwetce proroka. Natchniony z rozmysłem podrapał się po zadku. Bóg, który w nim zamieszkał, nie przejął się tym ostrzeżeniem, więc dlaczego on, Natchniony, marny sługa boga, miałby się czegoś obawiać. Co więcej, bóg w tej chwili zesłał na niego oświecenie...
     Natchniony padł na twarz zawodząc dziękczynną pieśń.... Musiał podziękować za misję od boga....
     
     *
     
     Złośliwy grymas wykrzywił twarz Sahma. Z chęcią podrapałby się po swędzącym nosie, ale wciąż nie odzyskał na tyle sił w rękach po "kuracji" bambusowej Shoguna, aby móc to uczynić. Zamiast tego spojrzał spod oka na śpiącego w pobliżu Aleksa. Bogowie zemsty byli mu przychylni. Już za kilka tygodni odpłaci kolonistom za wszystko. Odpłaci im z nawiązką....
     
     *
     
Ilustracja: Robert 'Blutengel' Łada
Ilustracja: Robert 'Blutengel' Łada
     - Co to znaczy, że nie można oszacować liczby kolonistów? Nie potraficie liczyć? - wściekał się Luqaz.
     Starszy mężczyzna w mundurze pułkownika spojrzał na niego spokojnie.
     - Sam pan widział wrak "Feniksa" i krater. Spalili wszystko, co mogło ich zdemaskować... Poszliśmy dość wyraźnym śladem w stronę lasu, ale trop urywał się w jeziorku. Tamy nie trzeba było szukać zbyt długo. Spuściliśmy wodę, ale ona już i tak zrobiła swoje. Tu, gdzie jesteśmy teraz, powstał kolejny obóz "kolonistów", ale tu znów ogień nie zostawił zbyt wiele. Nie sposób określić ich liczby, nawet w dość dużym przybliżeniu. Ten, kto zacierał ślady, zrobił to po mistrzowsku.
     Luqaz skrzywił się.
     - Co mi pan tu za pierdoły opowiada, pułkowniku Kontei. Ma ich pan złapać, a nie zachwycać się ich pomysłowością.
     - Niech pan nie wrzeszczy tak, Luqaz. To misja wojskowa i ja nią kieruję, a nie pan.
     - Czyżby?
     - Tak, właśnie tak. Nie zgodzi się pan ze mną? To niech pan powie, kto od początku opłacał ten poroniony eksperyment. Tylko pod naciskiem prezydenta pozwoliliśmy wam zająć się doborem materiału badawczego, a wywiad jak zwykle spierdolił sprawę. Więc niech się pan zamknie i pozwoli działać wojsku.
     "Czekaj, pajacu. Już ja ci pokażę, kto tu rządzi" pomyślał mściwie Luqaz patrząc na stalowy hełm na głowie pułkownika. Stal w jakiś niepojęty sposób izolowała tę dziwaczną hitaliańską odmianę telepatii, tak więc mnich nie obawiał się że ktoś odczyta jego myśli. Tak, jeszcze się okaże czyje będzie na wierzchu, ale jeszcze nie teraz... Najpierw znajdźcie materiał....
     - Wie pan co. Nie mam pojęcia, po co cała ta misja? Niech pan spojrzy, co znaleźliśmy. Połamane strzały, krzemienny nóż i włócznia. To banda neadertali. Trzeba ich było tu zostawić, a nie wydawać miliardy na kolejną misję....
     W tej chwili do pułkownika podszedł jeden z komandosów.
     - Sir, znaleźliśmy coś ciekawego nad rzeką.
     Kontei odwrócił się do mnicha.
     - Słyszał pan, Luqaz. Lecimy.
     Mnich skinął na stojącego w pobliżu asystenta i niezgrabnie wgramolił się do maszyny. Długa, czarna szata krępowała mu nogi. Cóż, ale tego wymagało jego stanowisko. Westchnął ciężko.
     
     *
     
     Nathaniel Sahm zawył rozczarowany, gdy copter przeleciał kilkaset metrów dalej, nawet nie zwracając na niego uwagi. Cały trud, jaki włożył by wydostać się na otwartą powierzchnię poszedł na marne. Dobrze, że Alex pomógł mu tu dojść. Mimo, iż minęło kilka tygodni od czasu, gdy Shogun zostawił go na pewną śmierć w bambusowej pułapce, to zerwane ścięgna wciąż nie zrosły się zbyt dobrze.
     Obejrzał się na chłopca. Alex siedział skulony pod drzewem wyraźnie wystraszony hukiem przelatującej maszyny. Sahm zagryzł wargi. Miał także plan B, by zwrócić na siebie uwagę. Wiele wysiłku włożył w zgromadzenie tego stosu suchych gałęzi i liści. Teraz została się najtrudniejsza część planu. Musiał namówić chłopca, by ten oddał mu jego zapalniczkę.
     - Alex - błysnął drobnymi zębami. - Chodź tutaj, Alex. No, chodź....
     
     *
     
     Sucha sylwetka proroka przywarła całym ciałem do pnia drzewa. Gorejące oczy wpatrywały się w wielki, biały obiekt stojący na równinie. Tak, to było to. Bóg był zadowolony. Dotarli na miejsce. Teraz pozostało czekać. W tej chwili było tam zbyt wielu żołnierzy. Ale bóg obiecał mu, że wkrótce zabierze ich stąd i Natchniony będzie mógł wypełnić swoją misję. Na razie pozostaje mu tylko modlitwa i oczekiwanie...
     
     *
     
     - Co to, do licha, jest? - mnich był wyraźnie zaskoczony.
     - Wygląda jak plantacje - wyrwało się asystentowi. Luqaz zmiażdżył go wzrokiem.
     - Przecież widzę - syknął.
     - Niech, pan spojrzy, Luqaz - Kontei pochylił się nad polem i wyrwał jedną z roślinek. - To kukurydza, tylko jakaś mikra. A to żółte, to chyba rzepak. Widziałem też gdzieś fasolę. Reszty roślin nie znam.
     Luqaz wydął wargi.
     - Wygląda na to, że przecenił ich pan, pułkowniku. Wcale nie są tacy sprytni. Zostawili tu plantację...
     - A co, pana zdaniem, mieli z nią zrobić? Spalić? Zalać wodą? Może liczyli, że jej nie znajdziemy, a jeśli nawet, to że zostawimy ją w spokoju. Plantacja nie jest duża. Starczyło cztery, pięć osób, aby ją obrobić. To dalej niczego nam nie wyjaśnia.
     - Jak pan sądzi, gdzie oni teraz są? - Luqaz zmienił temat.
     Kontei uśmiechnął się pod wąsem.
     - Jeśli mają tylko tyle rozsądku, ile wykazywali dotąd, to rozproszyli się we wszystkich kierunkach, podzieli na małe grupki i pozaszywali w lasy.
     - Tak pan sądzi? - zamruczał mnich. - Ma pan mapę?
     - Mam.
     Wyjął z kieszeni plateau i uruchomił urządzenie. Przed nimi pojawił się holograficzny obraz tego rejonu Hitalii. Naniesiono już nawet odnalezione obozowiska i krater, w którym znajdował się wrak "Feniksa".
     - Dobrze - mruknął Luqaz. - Czy może pan pułkowniku przynajmniej określić, kiedy ci pańscy "wspaniali" rozbitkowie opuścili to miejsce?
     - Prawdopodobnie w tym samym czasie co i pozostałe obozowiska, czyli jakieś dziesięć, dwanaście dni temu.
     - Dobrze. Dwanaście dni, mówi pan. Powiedzmy, że dziennie przejdą dwadzieścia pięć, trzydzieści kilometrów. To nam daje około trzystu sześćdziesięciu kilometrów. Powiedzmy czterysta, chociaż to gruba przesada...
     Zakreślił palcem na mapie okrąg o promieniu czterystu kilometrów. Zaznaczony obszar pojaśniał.
     - Tak. Tak myślałem. Więc mówi pan, że rozdzielili się na małe grupki i pochowali po lasach? Cholernie duży obszar do przeszukania. Widzi pan te góry na północy? To około stu trzydziestu kilometrów stąd. Coś mi mówi, że tam znajdziemy nasze ptaszki. I to wszystkie. Ruszamy!
      Pułkownik nie protestował. Nie po raz pierwszy miał do czynienia z Zakonem i wiedział, że często mnisi przejawiali niezwykłą wprost intuicję. Zresztą pomysł z górami był dobry... Może faktycznie wszyscy tam się schronili. Góry dawały więcej możliwości ukrycia się niż lasy...
     Ciężka maszyna z furkotem poderwała się w górę i skierowała na północ.
     
     *
     
     Po trzech kwadransach byli na miejscu. Mnich potrząsnął głową. Wyczuwał obecność ludzi, ale ktoś lub coś przeszkadzało mu się skupić. Coś otaczało jego umysł, zupełnie jak obłok mgły. Jednak był pewien, że rozbitkowie są właśnie tutaj. Czuł delikatne drgania ich pól, ale nie potrafił określić skąd dokładnie pochodziły...
     - I co? - zainteresował się Kontei, gdy Luqaz w końcu otworzył oczy.
     - Są tutaj. Tego jestem pewien....
     - Ale? - pułkownik podchwycił niepewność w głosie rozmówcy i naciskał dalej. Jednak w tym momencie mnicha wybawił pilot.
     - Sir, zauważono dym w pobliżu drugiego obozu.
     - Ha - pułkownik triumfował. - A nie mówiłem, że ukryli się w lasach? Tylko dlaczego rozpalili ogień... Zawracaj - krzyknął do pilota. - Niech wszystkie oddziały otoczą to miejsce. W końcu kogoś złapiemy.
     
     *

ciąg dalszy na następnej stronie

poprzednia stronapowrót do indeksunastępna strona

20
powrót do początku
 
Magazyn ESENSJAhttp://www.esensja.pl
redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.