Magazyn ESENSJA nr 7 (XIX)
sierpień-wrzesień 2002




poprzednia stronapowrót do indeksunastępna strona

Adam "Antyrasis" Krompiewski
  Płytoteka kinomana :  Stingologia: muzyka filmowa

        Sting na ścieżce

'The Living Sea'
'The Living Sea'
"Jestem zawodowym muzykiem, filmem zajmuje się tak naprawdę dla zabawy". Te słowa Stinga (w moim, dowolnym tłumaczeniu) wydają się być kluczem do jego twórczości. Czy jednak jest tak rzeczywiście i artysta nie przywiązuje zbyt wielkiej wagi do swej pracy dla kina? A co w przypadku piosenek filmowych, które przecież łączą jego zajęcie zawodowe z zamiłowaniem do sztuki filmowej i którymi niejednokrotnie już się zajmował? Aby odpowiedzieć na te pytania, przyjrzyjmy się bliżej samym dokonaniom...

Nikomu, kto interesuje się dobrą muzyką, sylwetki Gordona Matthew Sumnera (bo tak naprawdę nazywa się Sting) szeroko przedstawiać nie trzeba. Pokrótce więc: angielski muzyk, wokalista obdarzony głosem o niepowtarzalnej barwie (chrapliwym, a jednocześnie ciepłym), kompozytor, autor tekstów i producent nagrań. Prawdziwy multiinstrumentalista, swobodnie posługujący się gitarą elektryczną, akustyczną czy - swą ukochaną - basową, grający na fortepianie i keyboardach, również na saksofonie, albo tak oryginalnych instrumentach jak mandolina czy fletnia Pana. W latach 70-tych i 80-tych lider nowofalowej rockowej supergrupy The Police, w 1984 r. rozpoczął solową karierę, która z powodzeniem trwa do dzisiaj. W swych piosenkach czerpie z różnorodnych inspiracji, równie chętnie z popu, country czy folku, jak i rocka, jazzu albo reggae, tworząc tym samym swoisty, unikatowy styl muzyczny. Cenione są również jego głębokie, liryczne teksty, w których przywołuje pewien stały zestaw słów czy skojarzeń, traktowanych jako klucze do zrozumienia jego twórczości.

Jako człowiek o wielu zainteresowaniach Sting zwrócił się także ku sztuce filmowej, przede wszystkim jednak realizując swe ambicje aktorskie. Oczywiście w przypadku tak znamienitego muzyka trudno odciąć się od zawodowych korzeni, zwłaszcza w czasach gdy film może stanowić świetny sposób promocji. Dlatego też pierwszym poważnym przedsięwzięciem filmowym z piosenkami Stinga był dokument o nim samym i jego zespole Blue Turtle, rejestrujący przygotowania do nagrania pierwszego koncertowego albumu artysty po rozpadzie The Police. Mowa oczywiście o słynnym "Bring on the Night" z roku 1985, wyreżyserowanym przez Michaela Apteda, cenionego dokumentalistę i już wówczas także autora kilku interesujących filmów fabularnych, na czele z "Córką górnika", rewelacyjną biografią amerykańskiej gwiazdy muzyki country Loretty Lynn (później Apted nakręcił jeszcze np. tak znane filmy, jak "Goryle we mgle" czy "Nell").

Natomiast na fabularny debiut Stinga jako autora piosenki filmowej z prawdziwego zdarzenia przyszło czekać jego fanom jeszcze siedem długich lat. Doszło bowiem do tego dopiero w 1992 roku, gdy amerykański reżyser Richard Donner zażyczył sobie muzycznego przeboju do swej "Zabójczej broni 3", kolejnej już części przebojowego cyklu komediowych widowisk akcji o przyjaźni i przygodach dwóch kalifornijskich gliniarzy (Mel Gibson i Danny Glover), których na pierwszy rzut oka dzieli wszystko, nie wyłączając koloru skóry. Zadanie to mieli wykonać współtwórcy oprawy muzycznej obrazu: legendarny gitarzysta rockowy Eric Clapton oraz - znany kompozytor muzyki filmowej - Michael Kamen. Postanowili oni włączyć do współpracy swego brytyjskiego rodaka, przesyłając mu tematy muzyczne, jakie napisali do dwóch poprzednich filmów serii. I w ten sposób na bazie dostarczonych melodii powstała jedna z najpiękniejszych kinowych piosenek ostatnich lat, zatytułowana "It's Probably Me". Sting nie tylko zresztą cudownie i ciepło ją na ścieżce dźwiękowej zaśpiewał (z towarzyszeniem genialnej gitary Claptona), ale także napisał słowa utworu. Jak sam stwierdził, zdecydował się na "buddy movie theme" (czyli temat muzyczny filmu kumplowskiego, sławiącego męską przyjaźń), co wyraża przewijająca się w tekście fraza: "If there's one guy, just one guy / Who'd lay down his life for you and die (...) it's probably me". Tym samym autorowi udało się w pełni wyrazić złożoność relacji między dwójką bohaterów, a przez swój wyciszony, refleksyjny charakter kompozycja ta stanowi twórczą przeciwwagę dla komediowej stylistyki całego filmu.

'Dolphins'
'Dolphins'
Sukces, także komercyjny, otworzył nowy rozdział w muzyczno-filmowej karierze Stinga. Z Hollywood zaczęły napływać kolejne propozycje, a rosnąca (także dzięki wszystkim innym jego dokonaniom twórczym) popularność muzyka w USA zaowocowała również i tym, że reżyserzy chętnie zaczęli sięgać po piosenki wydane dawniej i niepisane z myślą o kinie. Co prawda zdarzało się to i wcześniej, ale na dużo mniejszą skalę, choć można wspomnieć o słynnej jazzującej balladzie "Englishman In New York", chętnie wykorzystywanej w niejednym filmie (a jeden z nich - "Stars and Bars" - zawdzięcza jej nawet swój polski tytuł: "Anglik w Nowym Jorku"). Warto też odnotować pierwsze spotkanie zawodowe z Ridleyem Scottem w 1987 r. przy pracy nad thrillerem "Osaczona" ("Someone To Watch Over Me"), gdzie Sting na nowo zinterpretował tytułowy standard George'a i Iry Gershwinów.

Jednak prawdziwy boom na piosenki Stinga nastąpił w kinie po 1993 roku. Niektóre nagrywano w zupełnie nowych aranżacjach, jak w przypadku industrialnej wersji starego przeboju The Police - "Demolition Man", która promowała film pod tym samym tytułem (u nas wyświetlany jako "Człowiek demolka"), blockbuster łączący science fiction, akcję i komedię, z Sandrą Bullock, Wesley Snipesem i Sylvestrem Stallone w rolach głównych. Albo "Invisible Sun" z udziałem grającej reggae grupy Aswad, do pełnometrażowej wersji serialu "Z Archiwum X". W naszym kraju ogromną popularność przyniosła Stingowi, poszerzona o gitarowe intro w wykonaniu Dominica Millera, wersja "Shape Of My Heart", jaką francuski reżyser Luc Besson wzruszająco podsumował swego "Leona zawodowca". Zaś niezwykle świeżego, twórczego i przejmująco dramatycznego wykonania "Roxanne" (tym razem wyjątkowo nie przez samego autora) w postaci tanga, prowadzonego w rytm akustycznej gitary Jose Feliciano, nie zapomni długo nikt, kto widział zeszłoroczny przebojowy musical Baza Luhrmanna "Moulin Rouge!".

Wokalista wykonywał też dla filmu utwory innych autorów. Zdarzyło się tu nastawione na łatwy sukces kasowy i niezbyt udane artystycznie, acz przebojowe trio "All For Love" (wyśpiewane przez Bryana Adamsa, Roda Stewarta i Stinga) z disneyowskiej wersji "Trzech muszkieterów" z roku 1993. Była też przepiękna ballada "Moonlight" z muzyką mistrza Johna Williamsa, pochodząca z "Sabriny", romantycznej komedii Sydneya Pollacka, a zarazem nieudanego remake'u dzieła nieodżałowanego Billy Wildera. Jednak sama piosenka - elegancka i subtelna, z poetyckimi słowami Alana i Marilyn Bergmanów napisanymi jakby specjalnie pod Stinga, została tak wspaniale wykonana, że przyniosła wymienionym twórcom nominacje do Grammy, Złotego Globu i Oscara.

Jeszcze inną część skarbnicy dokonań muzyka stanowią interpretacje znanych standardów, przede wszystkim jazzowych. Nie sposób w tym kontekście pominąć "Leaving Las Vegas", przejmującego studium samotności i uzależnienia, do którego za namową reżysera Mike'a Figgisa - i z towarzyszeniem pianisty Davida Hartleya - Sting przygotował niezwykle klimatyczne wykonania aż trzech klasyków ("Angel Eyes", "My One And Only Love", "It's A Lonesome Old Town"), współtworząc niezwykły nastrój filmu. Ambitnym zadaniem była również reinterpretacja nagrodzonego Oscarem za rok 1968 przeboju "Windmills Of Your Mind" (ze słowami wspomnianych już Bergmanów i muzyką Michela Legranda), której piosenkarz podjął się dla potrzeb nakręconej raz jeszcze po ponad trzydziestu latach kryminalnej "Afery Thomasa Crowna". W ten sposób wykonanie Stinga dowartościowało przeciętny remake, wprowadzając nutki psychodeliczne do pozbawionego drugiego dna, nazbyt sztampowego obrazu.

'Sting At The Movies'
'Sting At The Movies'
W roku 1995 ciekawą propozycję złożyli Stingowi dokumentaliści pracujący dla znanej sieci kin panoramicznych IMAX. Producent Alec Lorimore i reżyser Greg MacGillivray (wraz ze swym stałym współpracownikiem - specjalistą od dźwięku przestrzennego i kompozytorem - Stevem Woodem) postanowili wykorzystać w swym najnowszym filmie przyrodniczym "The Living Sea" piosenki artysty, ale tak przygotowane, przerobione, by idealnie współgrały z cudami podmorskiej przyrody i obrazami oceanicznego świata, a także by efektownie brzmiały w specyficznym wnętrzu kina trójwymiarowego. W efekcie powstał wyjątkowy soundtrack zawierający nie tylko odmienione, czasem wręcz nie do poznania, takie hity Stinga jak "Fragile" czy "Mad About You", ale również trzy nowe, skomponowane specjalnie na tę okazję, utwory: "Cool Breeze", "Ocean Waltz" i "Tides". Sam film także odniósł zresztą sukces, zwieńczony oscarową nominacją w kategorii dokumentalnego krótkiego metrażu. Jednak na tym nie koniec: pięć lat później ci sami twórcy powtórzyli swój tryumf (łącznie z następną nominacją do Oscara) krótkometrażówką "Dolphins". Sting napisał do niej piosenkę miłosną pod zabawnym tytułem "I Need You Like This Hole In My Head" i ponownie użyczył kilku swych dawnych przebojów, które Steve Wood zaaranżował w rytmie kalipso.

Wszystkie te przedsięwzięcia powiększyły jeszcze popularność Stinga na całym świecie, sprawiając równocześnie, że mimo deklarowanego zabawowego podejścia do tej części swej twórczości, w ciągu kilku zaledwie lat stał się on jednym z najbardziej wziętych muzyków w filmowym światku. Podkreśla to choćby wydana w 1997 r. w Japonii płyta "Sting At The Movies" - chaotyczny, acz wyczerpujący zbiór praktycznie wszystkich wymienionych wyżej piosenek.

Ciągle jednak brakowało utworów oryginalnych, napisanych bezpośrednio dla fabuły. Zajęty bowiem swymi ściśle muzycznymi projektami artysta odrzucał różne oferty, w tym prośby Ridleya Scotta, swego dobrego znajomego, a zarazem uznanego brytyjskiego filmowca (twórcy słynnego "Blade Runnera", a później przebojowych "Gladiatora" czy "Hannibala") pracującego na stałe w Hollywood. Scott chciał wykorzystać kompozycje Stinga już w swym feministycznym dramacie "Thelma i Luiza", lecz ten wymigał się, twierdząc iż to niezwykle amerykańska w duchu produkcja, do której jego utwory po prostu nie będą pasować. Reżyser nie dawał jednak za wygraną i w 1996 r. zwrócił się do przyjaciela o napisanie piosenki ilustrującej wielką morską przygodę, jaką miał być jego nowy film - "Sztorm" ("White Squall"). Tak powstało "Valparaiso", symboliczna pieśń o śmierci i pewnym chilijskim porcie, którego nazwę tłumaczy się jako rajska dolina. Song dobrze oddający dość ponury nastrój obrazu, a przy tym znów znacznie ciekawszy artystycznie, głębszy niż sam film.

'The Emperor's New Groove'
'The Emperor's New Groove'
Dwa lata później Sting spotkał się z kompozytorem muzyki filmowej Trevorem Jonesem, by wraz z nim napisać słowa tytułowej piosenki "The Mighty" - melodramatu Petera Chelsoma w gwiazdorskiej obsadzie (James Gandolfini, Gena Rowlands, Sharon Stone). Utwór ten (znany również pod tytułem "Freak, The Mighty") niespodziewanie przyniósł obu panom nominację do Złotego Globu i nagrodę krytyków filmowych z Vegas.

Jednak nie wszystko w filmowej karierze muzyka układało się w tym czasie różowo. Trwała bowiem prywatna wojna Stinga z Disneyem. Cała historia zaczęła się znakomicie: po sukcesach Eltona Johna i Phila Collinsa disneyowscy producenci zaczęli rozglądać się za kolejną legendą muzyki rozrywkowej, która uświetniłaby swymi piosenkami ich najnowszą animowaną superprodukcję "Kingdom of the Sun". Wybrano Stinga, który zapalił się do tego projektu jak nigdy wcześniej. Zapoznawszy się ze scenariuszem planowanego epickiego musicalu, napisał sześć odpowiednich kompozycji, które decydenci studia Buena Vista... odrzucili. Ku rozpaczy muzyka jego melodie przestały się nadawać, gdyż zmieniono formułę filmu, czyniąc z niego wypełnioną absurdalnym humorem komedię pod nowym tytułem "The Emperor's New Groove" (co u nas bez polotu przełożono na "Nowe szaty króla"). W ten sposób piosenki artysty dołączyły do długiej, liczącej ponad sto pozycji, listy utworów napisanych na zamówienie studiów Disneya, z których później zrezygnowano.

Jednak realizatorom wciąż zależało na tym, by Sting uczestniczył w produkcji. Po dłuższych namowach wyraził on powtórnie zgodę, wymuszając jednocześnie zmiany w nowym scenariuszu. Tytułowy bohater, król Kuzco miał bowiem w finale wybudować wielką rezydencję w sercu tropikalnej puszczy, czego znany z działalności na rzecz ochrony środowiska Sting nie chciał zaakceptować. Tymczasem zbliżała się data premiery i czas naglił. Wokalista zaprosił więc do współpracy Davida Hartleya, którego cenił jeszcze od czasu nagrań do "Leaving Las Vegas". Wspólnie skomponowali dwa nowe numery, ponadto przygotowali trzy z tych wcześniej już napisanych, tak by ostatecznie pasowały do filmu. Piosenkarz użyczył swego głosu w dwóch utworach, choć proponowano mu, aby zaśpiewał także "Perfect World", otwierający komedię dynamiczny przebój w rytmie disco, zabawnie wystylizowany na lata siedemdziesiąte. Wokalista wymówił się związanym z wiekiem brakiem wigoru, więc zastąpił go - paradoksalnie 10 lat starszy, acz wiecznie żwawy - Tom Jones.

'Kate & Leopold'
'Kate & Leopold'
W sumie płyta okazała się sporym sukcesem, zaś promująca piosenka "My Funny Friend And Me" przyniosła Stingowi (jak i Hartleyowi) szereg wyróżnień zarówno branży muzycznej, jak i filmowej, łącznie z pierwszą oscarową nominacją. Snując pełną emocji i dyskretnie sentymentalną balladę, jej autorzy wrócili do sprawdzonego tematu przyjaźni pozornie zupełnie niepasujących do siebie osobowości. Niezwykły wokal i płynne przejścia od delikatnych dźwięków fortepianu, poprzez elektroniczne brzmienia, aż do gospelowego chóru czynią z tego utworu prawdziwy disneyowski klasyk w najlepszym wydaniu.

Zaledwie kilka miesięcy później Sting przebił jednak swe poprzednie osiągnięcie. Otóż zaproszono go na wstępny pokaz romantycznej "Kate & Leopold", z tytułowymi kreacjami Meg Ryan i Hugh Jackmana. Intencją reżysera Jamesa Mangolda (wcześniej znanego dzięki psychologicznym dramatom: "Cop Land" i "Przerwana lekcja muzyki") było, aby piosenkarz napisał i wykonał jakąś miłą piosenkę, która mogłaby zilustrować jego baśniową opowieść o miłości trwającej przez wieki. Zdopingowany znakomitym przyjęciem swych ostatnich filmowych dokonań muzyk bez namysłu przyjął propozycję, samodzielnie tym razem tworząc czarujący walc zatytułowany "Until". Wedle jego własnych słów: utwór ten miał w założeniu być swoistym odreagowaniem po horrorze 11 września i nieść światu jedyne istotne w tym momencie przesłanie miłości. Pełnemu oddaniu tej myśli posłużyła w warstwie dźwiękowej elegancka, smooth-jazzowa aranżacja, udanie korespondująca z romantyczną treścią filmu. I znowu talent artysty doceniły środowiska związane z muzyką filmową, po raz drugi z rzędu nominując do Oscara oraz przyznając mu prestiżową statuetkę Złotego Globu dla najlepszej piosenki filmowej A.D. 2001.

Jak więc widzimy, piosenkarsko-filmowa kariera Stinga trwa w najlepsze i wciąż się rozwija. Ceniony już nie tylko jako wykonawca, lecz jako pełnoprawny kompozytor i autor tekstów, w unikatowy sposób łącząc tradycję z nowoczesnością, podejmuje się coraz liczniejszych wyzwań dla kina i chyba nie do końca już przestrzega swej - umniejszającej rolę muzyki filmowej - deklaracji. Co niewątpliwie cieszy tak rzesze jego fanów, jak i tych miłośników X. Muzy, którzy potrafią docenić jeszcze dość skromny, lecz już niebanalny wkład tego twórcy do współczesnej sztuki filmowej.

poprzednia stronapowrót do indeksunastępna strona

88
powrót do początku
 
Magazyn ESENSJAhttp://www.esensja.pl
redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.