18
W kokpicie było cicho, przygaszone światła sprawiały wrażenie przytulności. Qui-Gon drzemał wyciągnięty na ławie, Cranberry siedząc na podłodze ze skrzyżowanymi nogami słuchała muzyki z walkmana, Nessie niewidzącym wzrokiem wpatrywała się w monitor, pogrążona w myślach.
Brzęczyk automatycznego pilota oznajmił, że zbliżają się do celu. Qui-Gon wstał natychmiast, rześki i skupiony jakby nigdy nie spał, Cranberry zdjęła słuchawki, Nessie porzuciła dane, z których nie przeczytała ani jednego słowa. Przeszli do sterowni; dziewczyny zajęły swoje miejsca w fotelach pilotów, mistrz stanął za nimi.
- Botawi za trzy standardowe minuty - zameldowała Cranberry, śledząc odczyty na komputerze nawigacyjnym. Nessie wyłączyła autopilota i przeszła na sterowanie ręczne.
- Powiedz, kiedy.
- Cztery... trzy... dwa... jeden... już.
Płynnie przesunęła do przodu dźwignię hipernapędu. Statkiem lekko zatrzęsło, na ekranie pojawiły się rozmazane smugi, zbiegły się w jeden punkt i ustąpiły miejsca gwiaździstej czerni kosmosu.
- Wreszcie nauczyłaś się wychodzić z nadprzestrzeni nie wybijając wszystkim zębów przy tej okazji - mruknęła Cranberry.
- Gdybyś wtedy pod Ord Mantell zapięła pasy, nie byłoby...
- Przestańcie - uciął Qui-Gon. - Martwmy się lepiej o to, czy Botańczycy udzielą nam azylu.
Pokryta biało-niebieskimi kłębami chmur planeta rosła w oczach, wkrótce zajęła już niemal cały ekran.
- Podaj kurs na stolicę - Nessie włączyła radio, szykując się do nadania prośby o zezwolenie na lądowanie.
W tej samej chwili zza krawędzi planety wyłoniła się sylwetka imperialnego krążownika. Szedł pełnym ciągiem prosto na nich.
Nessie szarpnęła stery, zawróciła ostro w miejscu i rzuciła się do ucieczki, wyciskając maksymalną prędkość z niewielkiego stateczku. Bliskość planety uniemożliwiała skok w nadprzestrzeń. Wszyscy wstrzymali oddech, ze świadomością, że teraz o ich życiu decydują sekundy.
- Ile jeszcze? - pełnym napięcia głosem spytała Nessie.
- Zero osiem do skoku... zero siedem i pół... szybciej!!
- Szybciej nie mogę.
- Wyłącz pole ochronne i daj całą moc na silniki - powiedział Qui-Gon, wychylając się do przodu, żeby lepiej widzieć.
- Zabiją nas! - zaprotestowała Cranberry znad gorączkowego obliczania współrzędnych. Nessie zrobiła, co kazał mistrz, ale było już za późno: gwałtowne szarpnięcie i statek stanął w miejscu.
Dosięgnął ich promień ściągający.
Nessie z całych sił naparła na stery; silniki zawyły jękliwie, wprawiając w wibrację cały pojazd; na próżno: powoli, ale nieubłaganie zbliżali się do niszczyciela.
Przez bardzo długą chwilę w milczeniu patrzyli, jak imperialny krążownik nasuwa się nad nich, przesłaniając stopniowo cały ekran. W spodniej części kadłuba otworzyły się wrota śluzy.
Nessie bez słowa wstała z fotela, rozprostowała ramiona, obciągnęła tunikę. Qui-Gon zdjął płaszcz i przewiesił go przez oparcie. Ruszyli w stronę wyjścia.
Cranberry odwróciła się jeszcze do swojego stanowiska i wyłączyła wszystkie układy sterowania. Zaczekała, aż kontrolki na pulpicie pogasną i szybkim krokiem opuściła kabinę.
Stanęli przy zamkniętym wejściu. Zza ścian dobiegło głuche szczęknięcie, statek zadrżał, kiedy chwyciły go magnetyczne zatrzaski doku.
- Szkoda, że to się tak musi skończyć - powiedziała cicho Nessie. Qui-Gon objął jej plecy ramieniem, drugim otoczył Cranberry. Popatrzyli sobie w oczy.
- Gotowi?
Skinęły głowami.
Głęboki wdech. Łopatki prosto. Miecz w garść.
Gotowi.
Cranberry wcisnęła przycisk we framudze. Wejście otworzyło się z lekkim syknięciem układów hydraulicznych. Z zapalonymi mieczami zeszli po opadającym trapie; mistrz w środku, one po bokach - skupieni, czujni, koncentrując uwagę na niewielkim oddziale szturmowców, który wysypywał się z wejścia do windy.
Za późno usłyszeli syk ulatniającego się gazu. Rycerze Jedi potrafią wytrzymać bez powietrza dłużej, niż zwykli ludzie, ale nie w nieskończoność, a oni nawet nie mieli czasu się przygotować.
Osunęli się na podłogę niemal równocześnie.
***
Odzyskali przytomność w tym samym miejscu - bez broni, z rękami skutymi z tyłu. Białe pancerze szturmowców otaczały ich ze wszystkich stron.
- Wstawać! - dowódca oddziału trącił Qui-Gona czubkiem buta. Podnieśli się z trudem, ciągle jeszcze odczuwając skutki działania gazu usypiającego.
Poprowadzono ich korytarzem do ogromnej hali, gdzie zgromadzona była chyba cała załoga krążownika: rzędy i rzędy imperialnych mundurów. Szli między nimi wyprostowani, z podniesionymi głowami. W idealnej ciszy słychać było tylko stukot ich kroków i daleki szum maszynerii.
Na podwyższeniu na wprost nich stał Imperator, mając po prawej ręce Lorda Vadera.
- Witam na pokładzie - odezwał się z szyderczą uprzejmością były senator Republiki, kiedy zatrzymali się kilkanaście kroków od niego. - Mam nadzieję, że wybaczycie mi to zbiegowisko, ale uznałem, że egzekucja ostatnich żyjących Jedi zasługuje na pewne... upamiętnienie.
Skinął ręką. Nessie poczuła szturchnięcie końcem lufy w plecy i posłusznie postąpiła jeszcze dwa kroki w przód. Szturmowiec podniósł broń i przystawił jej do potylicy.
Zamknęła oczy na ułamek sekundy przed strzałem.
Qui-Gon nie zamykał oczu. Patrzył na Vadera. Do końca.
Cranberry zacisnęła zęby, czekając na swoją kolej. Ale żołnierze rozstąpili się.
- Dla ciebie przewidziałem coś specjalnego, Beyre - powiedział Imperator.
- Nazywam się Cranberry - odparła spokojnie.
- To już nie ma znaczenia.
Wyciągnął ręce przed siebie; z czubków jego palców z trzaskiem strzeliły oślepiające wiązki błyskawic.
Vader patrzył obojętnie na jej cierpienie. Kiedyś, w poprzednim życiu była dla niego jak siostra, ale co teraz go obchodził jakiś Jedi?
Długo trwało, zanim jej krzyk wreszcie się urwał.
- Tak giną ci, którzy nas zdradzili - powiedział Imperator na tyle głośno, żeby wszyscy go usłyszeli.
Odwrócił się i odszedł, z Vaderem podążającym za nim jak cień.
***
Yoda zamrugał oczami, wychodząc z transu. Nie wiedział, czy wizja, która ukazała mu się przed chwilą, była obrazem teraźniejszości czy jedną z wersji przyszłości. Miał nadzieję, że to drugie: przyszłość była zmienna, w ciągłym ruchu, może więc jego przyjaciół spotka inny los. Może znajdą śmierć w walce - lepsze to, niż rozstrzelanie.
Z drugiej strony, ta wizja była tak przeraźliwie realistyczna...
Ostatni mistrz Jedi przygarbił się i westchnął. Nagle poczuł się bardzo staro. Opierając się na kijku wyszedł przed swoją ziemiankę. Zapadła noc i przez splątane listowie roślinności Dagobah przebłyskiwały pojedyncze gwiazdy. Yoda podniósł głowę. Zrobiło mu się trochę lżej na duchu. Jeszcze nie wszystko stracone. Gdzieś tam, na oddalonych od siebie planetach Alderaan i Tatooine dorastało następne pokolenie.
Nowa nadzieja.
KONIEC
|
|