Magazyn ESENSJA nr 7 (XIX)
sierpień-wrzesień 2002




poprzednia stronapowrót do indeksunastępna strona

Łukasz Kustrzyński
  Byliśmy żołnierzami, jesteśmy bohaterami

        "Byliśmy żołnierzami" (We Were Soldiers)

Zawartość ekstraktu: 70%
Brak ilustracji w tej wersji pisma
'Byliśmy żołnierzami'
Film "Byliśmy żołnierzami" powstał w oparciu o bestsellerową książkę pod tym samym tytułem autorstwa uczestników wydarzeń w dolinie Ia Drang generała porucznika Harolda Moore'a i korespondenta wojennego Josepha Galloway'a. Randall Wallace - scenarzysta, reżyser i producent - natrafił na książkę całkiem przypadkiem, w lotniskowej poczekalni. Jak mówi legenda zwrócił na nią uwagę bo... miała ciekawą okładkę. Okazało się, że książka warta jest uwagi nie tylko ze względu na interesującą oprawę. Zrodził się pomysł ekranizacji dzieła spółki Moore/Galloway. W zamierzeniu miał powstać obraz inny od szeregu poprzednich traktujących o Wietnamie, o czym innych miał mówić, na co innego zwracać uwagę. Co z tego wyszło?

Skacze film od sympatycznie naiwnych przemówień o patriotyzmie, przyjaźni, odpowiedzialności za kolegów do obrzydliwie realistycznego obrazu wojny, w którym nie ma miejsca na romantyczny posmak męskiej przygody. I choć już w "Szeregowcu Ryanie" postawiono na naturalistyczny opis wojennej scenerii, tutaj ten opis, niczym nie ustępujący wizji Spielberga, nadal szokuje. Choć może nie w takim stopniu jak przed kilku laty, ale jednak. Po prawdzie to epatowanie wojenną przemocą w filmie osiągnęło granicę dalszego rozwoju. Śmierć i ból są już prawie realne, prawie prawdziwe.

W filmie Wallace'a grubo ponad godzinę oglądamy krwawą jatkę. I kiedy w "Szeregowcu..." opowiadano jakąś historię, tutaj jakiejkolwiek historii szukać próżno. Tutaj nawet trudno rozeznać się, o co właściwie chodzi. Jest jakaś bitwa, ale de facto widz nie może rozeznać się, kto swój a kto wróg, gdzie przyjaciel a gdzie przeciwnik - i kto u licha dostał teraz kulkę? Ma się wrażenie, że to walka dla samej walki i cierpienie w imię idei.

Film pełen jest frazesów o ponoszeniu ofiar dla ojczyzny. W niedawnym "Blackhawk down" sprawy patriotyzmu schodziły na dalszy plan. Zastąpiono je zgrabnie uchwyconą beznadziejnością wojennej rzeczywistości. Bohaterstwo przeciętnego żołnierza - tak, jak najbardziej. Ale nie dla tej flagi, nie dla hymnu, nie dla nieznośnie abstrakcyjnego narodu, lecz dla kumpla, z którym godzinę wcześniej grało się w karty lub parodiowało nie lubianego dowódcę. W "Byliśmy żołnierzami" widownia amerykańska karmi się cierpieniem żołnierzy i bezsensem wojny. Jakby czekała na przebaczenie i, może, pokutę za grzechy poprzednich pokoleń. Bo obraz Wallace'a jest chyba jakąś drogą ekspiacji, jest próbą przekonania samego siebie, że, nawet jeśli cele wojny wietnamskiej nie były na tyle szczytne by usprawiedliwić śmierć setek tysięcy ludzi, to sama wojna, sama walka miała jakiś ukryty sens - a sensem tym było podkreślenie przywiązania do swoich korzeni, do ojczyzny i do wszystkich związanych z tym wartości.

Brak ilustracji w tej wersji pisma
Hełmy uszyli z babskich sukienek. Melowi przypadł też kawałek majtek.
Drażni manieryczna gra Mela Gibsona, odtwórcy pierwszoplanowej postaci Harolda Moore'a. Aktor ten ma w swoim repertuarze zestaw narzędzi do odgrywania momentów dramatycznych i bolesnych. Szkoda tylko, że zestaw ten nie zmienił się od czasów "Walecznego Serca" czy "Patrioty". To samo uciekające przed okiem kamery spojrzenie, ten sam drżący podbródek, to samo bezgraniczne zdziwienie odmalowujące się na twarzy. I kiedy w "Walecznym sercu" jego cierpienie wyrażane w ten sposób było na tyle sugestywne, by robić ogromne wrażenie, tak dziś to już za mało. Nawet nie dlatego, że zmieniła się wrażliwość widowni. Problemem jest sam aktor, który już się nie rozwija, który tylko odcina kupony ze swojej popularności, problemem jest przesyt Gibsonem. Cierpiącym Gibsonem, bo takiego znamy aż nazbyt dobrze.

Na uwagę zasługuje pokazanie konfliktu nie tylko z punktu widzenia amerykanów. Oczywiście ich perspektywa jest wiodąca, wszak to ona jest demiurgiem ciągnącym fabułę naprzód, ale twórcom mimochodem udało się przemycić kilka wątków zza drugiej strony barykady. Wątków dramatycznych, scen czasami naprawdę poruszających - oto młody wietnamski chłopak, którego widzimy wszystkiego może minutę, decyduje się na samobójczy atak na kwaterę główną amerykanów; oto żołnierze wietnamscy po przegranej batalii niosą ciała poległych przyjaciół; oto dowódca dywizji wietnamskiej patrzy zrezygnowany na malutką, poszarpaną flagę amerykańską wbitą w pień drzewa. A spojrzenie to ma wymiar aż nadto symboliczny.

Rozwinięcie filmu opiera się na dwóch sceneriach - pierwsza to krwawa bitwa pochłaniająca morze ofiar, druga to rzeczywistość amerykańskiego miasteczka zamieszkanego przez krewnych żołnierzy walczących w Wietnamie. W pierwszym świecie jest śmierć, w drugim rozpacz po stracie najbliższych. Obraz pokazując te dwa światy skupia się jedynie na tej śmierci i tej rozpaczy. Śmierć i rozpacz, na zmianę, jak niestrawne danie po przełknięciu którego można sobie jedynie zadać pytanie - po co to wszystko?



"Byliśmy żołnierzami" (We Were Soldiers)
USA 2002
Reżyseria: Randall Wallace
Scenariusz: Randall Wallace
Obsada: Mel Gibson, Greg Kinnear, Sam Elliott, Madeleine Stowe
Gatunek: wojna
Strona oficjalna: www.weweresoldiers.com
Polska strona oficjalna: www.monolith.pl/zolnierze

poprzednia stronapowrót do indeksunastępna strona

80
powrót do początku
 
Magazyn ESENSJAhttp://www.esensja.pl
redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.