Magazyn ESENSJA nr 7 (XIX)
sierpień-wrzesień 2002




poprzednia stronapowrót do indeksunastępna strona

Achika & Cranberry
  [GW] :  Druga strona Mocy

        ciąg dalszy z poprzedniej strony

17

     - Otwórz, jestem sama.
     - Wiem.
     - Otwórz.
     Nessie zdjęła łańcuch. W żółtym świetle sączącym się z żarówki na klatce schodowej zobaczyła Cranberry - skuloną z zimna, bez płaszcza, w mokrej od deszczu czarnej bluzie.
     Czarnej.
     Skurcz żołądka. A więc to prawda. Cofnęła się odruchowo, chociaż nie wyczuwała agresji. Kłębowisko przemieszanych uczuć: strach, zwątpienie, nadzieja - ale nie gniew.
     Przez twarz Cran przemknął cień na widok jej reakcji.
     - Nie bój się - szepnęła, spuszczając wzrok. Nessie opanowała się.
     - Wejdź - powiedziała, odsuwając się z przejścia. - Co się stało? Jesteś ranna?
     - Nie, tylko... bardzo zmęczona. U... uciekłam.
     Zamknęła za sobą drzwi, oparła się bokiem o szafę. Nessie patrzyła pytająco. Cranberry zebrała się w sobie.
     - Palpatine to Darth Sidious - przełknęła ślinę, słowa z trudem przechodziły jej przez gardło.
     - Wiem. Yoda nam powiedział.
     - Yoda? Skąd on?... Zresztą, nieważne. Kazał mi was zabić.
     - Nas? - przeraziła się Nessie. - Wie o królowej? Trzeba zawiadomić mistrza, niech uciekają!
     - Już to zrobiłam. Przez telefon, nie przez komunikator, nie namierzą ich. Czasami ta starożytna technika też się do czegoś przydaje.
     - Uwierzył ci? Mógł myśleć, że to pułapka.
     - Gdybym naprawdę chciała was zdradzić, już byście wszyscy nie żyli - powiedziała Cranberry takim tonem, że Nessie przeszedł lodowaty dreszcz; na moment w oczach Cran mignęło coś odległego i zimnego, ale zaraz znikło. - Nie patrz tak na mnie. Nie zrobiłam tego, nie mogłam. Jeżeli coś wiedzą, to nie ode mnie. Przysięgam.
     Nes skinęła głową. Na usta pchało jej się tysiące pytań, ale nie było teraz na to czasu.
     - Ścigają cię?
     - Zrobili na mnie obławę na uczelni, ale chyba ich zgubiłam - wzdrygnęła się na samo wspomnienie. - Nie wiedzą, gdzie mieszkasz, więc na razie mamy nad nimi przewagę.
     - Kiedy rozmawiałaś z Qui-Gonem? Co powiedział?
     - Jakieś trzy tutejsze godziny temu. Że przylecą po ciebie... po nas.
     - To powinni zaraz tu być - Nessie wciągnęła buty, przyczepiła do pasa miecz. - Idziemy.
     W tym samym momencie drzwi do klatki schodowej wyleciały z zawiasów.
     
     ***
     
     Imperator wiedział, że popełnił błąd, już kiedy zobaczyli dom podchodząc do lądowania. Wszystkie okna były ciemne.
     - Nic nie znaleźliśmy - meldował, stojąc na baczność, porucznik Needa.
     Z mroku za plecami oficera wyłonił się Vader.
     - Czuję, że tu byli.
     - Ja też. Ale teraz ich nie ma. Zbieraj swoich ludzi. Straciliśmy za dużo czasu.
     Pilot zawrócił prom tuż nad świerkami i ze świstem ruszył w kierunku stolicy.
     - Maul? To bezmyślne zwierzę wyłączyło radio! Gdybyś dowiedział się o tym domu wcześniej, Vader, mielibyśmy ich wszystkich, a ona by nas nie zgubiła - ten głos był straszny. - Ktoś dzisiaj zginie. Albo Beyre, albo ty.
     Dłonie pilota drżały na sterach.
     
     ***
     
     Zerwały się obie, przewracając krzesła. Miecz świetlny Nessie śmignął przez pokój i wylądował w jej wyciągniętej dłoni. Cranberry już stała w progu, zagradzając drogę Maulowi; na szczęście w ciasnym korytarzu nie mógł zapalić drugiego ostrza. To dawało im przewagę - niewielką, ale jednak.
     Nie spuszczając wzroku z Maula, Nessie półkolistym gestem ręki odsunęła krzesła i stolik, oczyszczając pole walki.
     Sith spiął się cały, gotów do ataku.
     - Maul, co robisz - powiedziała ostrym tonem Cranberry. - Nie możemy jej zabić, mistrz kazał ją oddać żywą.
     "Jak ja blefuję. Mace Windu, pomóż mi, niech on nic nie wie, Mace."
     - Mamy ją dostarczyć żywą. Chce z nią rozmawiać.
     Nessie zesztywniała, cofnęła się i odgrodziła niebieskim ostrzem od obojga. Stali w trójkącie. Ciszę przerwał nienaturalnie spokojny głos Dartha Maula:
     - Żywą? Mnie kazał ją zabić.
     "Dziękuję, dziękuję, Mace Windu."
     - Zmienił zdanie. Chodź, ja ją wyprowadzę.
     Nessie cofnęła się jeszcze o pół kroku.
     "To jest panika. Nigdy nie widziałam paniki w jej oczach. Jakie to cudowne uczucie, żeby ktoś taki się ciebie bał."
     Krok do przodu. Palce Nessie zaciskające się mocniej na rękojeści.
     Cranberry znienacka zrobiła piruet i cięła Maula przez twarz; zdążył poderwać klingę i zasłonić się, ale siła odbicia sprawiła, że niemal dostał swoim własnym mieczem. Zatoczył się do tyłu, stracił równowagę, uchylając się przed żarem ostrza.
     Skoczyły błyskawicznie przez wyważone drzwi. Nessie w biegu wyciągnęła rękę, chwytając w powietrzu miecz Maula.
     Maul oprzytomniał, wyszarpnął z kabury miotacz i chciał strzelać przez okno, ale nie było już do czego.
     
     ***
     
     Podkomendant Kamiński w towarzystwie posterunkowego szedł ciemnawą, osiedlową alejką. Wcisnął czapkę niemal na oczy, bo listopadowy wiatr złośliwie wydawał się wiać ze wszystkich kierunków naraz.
     Żeby tak kogoś złapać, wszystko jedno, kogo. Na przykład jakiegoś małolata kręcącego się koło samochodów. Można by go zabrać na przesłuchanie: na posterunku przynajmniej jest ciepło.
      Dwie dziewczyny, które wypadły zza rogu bloku, jakby goniła ja sfora szatanów z samego dna piekła, wydawały się w sam raz. Rozłożył szeroko ramiona, zagradzając im drogę.
     - A gdzież to tak biegamy po nocy, hę? I to w dodatku bez kurtek. Zapalenia płuc można dostać. Szkoda by było takich ładnych dziewczyn. Zapraszam na posterunek, porozmawiamy sobie...
     Mówił jowialnym tonem, z każdą chwilą jednak czuł się coraz bardziej nieswojo. W ostrym świetle latarni ich twarze wyglądały niesamowicie. Przez dwadzieścia lat pracy w policji zdarzało mu się widywać ludzi uciekających przed pewną śmiercią, ale ten wzrok...
     - No, idziemy - powiedział, surowością maskując nagły brak pewności siebie.
     Ta z kucykiem zrobiła ruch, jakby chciała założyć za ucho wysuwające się spod gumki włosy.
     - Niczego nie widzieliście - powiedziała cicho, ale stanowczo.
     Nie zwrócili uwagi, kiedy dziewczyny znikały w ciemności. Przecież faktycznie niczego nie widzieli.
     
     ***
     
     Przestały biec dopiero wtedy, gdy nogi całkowicie odmówiły im posłuszeństwa. Ciężko zziajane opadły na murek pod blokiem, gdzieś w głębi osiedla, kryjąc się odruchowo w cień przed światłem latarni, chociaż niebezpieczeństwo zostało daleko w tyle. Przynajmniej taką miały nadzieję.
     - Trzeba ostrzec Qui-Gona i resztę - wykrztusiła Nessie, z trudem łapiąc oddech. - Cholera, zostawiłam komunikator!...
     - Już ich zawiadomiłam. Przylecą po nas.
     Długą chwilę siedziały w milczeniu, starając się odzyskać siły. Z ulicy słychać było szum samochodów.
     W końcu Nessie uniosła głowę.
     - Cranberry...
     - Co?
     - Dzięki.
     
     ***
     
     Maleńki, kilkuosobowy Nubian siadał na placu przed Grobem Nieznanego Żołnierza. Czerwony ogień znicza odbijał się od jego chromowanej powierzchni.
     Na trapie pojawili się dwaj mężczyźni, rozglądający się nerwowo wokół.
     - Niech one wreszcie przyjdą. Ci strażnicy zaraz nas zgarną.
     Ale strażnicy oniemieli.
     Dwa cienie wybiegły z deszczu. Jeden w piaskowej, drugi w czarnej bluzie. Trap zaczął się zamykać, zanim jeszcze znalazły się w środku. Statek oderwał się od ziemi.
     Plac został pod nimi, mokry i pusty.
     
     ***
     
     Palpatine stał tyłem do swojego ucznia.
     - Dlaczego mówiłeś, że ucieknie w góry? - wysyczał wściekle.
     Patrzył, jak strażacy dogaszają mieszkanie na Ursynowie. Zostały tylko wypalone ściany. Maul lubił ogień.
     Teraz siedział na betonowych schodkach w pewnej odległości od nich. Na jego twarzy nie było widać oparzenia od miecza.
     - Wiedziałeś, że przyjdzie tutaj, Vader.
     - Nie, panie.
     Imperator odwrócił się i uderzył go w twarz pięścią w rękawicy. Vader upadł, choć cios nie wydawał się silny. Zakaszlał.
     Darth Maul patrzył jak zahipnotyzowany na zaciskającą się dłoń Palpatine'a.
     Nagle Imperator przerwał. Ten blondyn w czarnym płaszczu leżący w błocie i dławiący się, jest dla niego zbyt cenny. Nikt mu go teraz nie zastąpi.
     - Wiedziałeś, Vader.
     Poszli za nim przez ciemne osiedlowe uliczki. Ludzie odsuwali się na ich widok, nagle spłoszeni.
     
     ***
     
     Maszyna wystartowała tak gwałtownie, że o mało się nie przewrócili. Obi-Wan, nie spojrzawszy nawet na dziewczyny, rzucił się do kabiny pilotów. Po drodze przytrzymywał się ściany, żeby nie upaść. Amidala z ulgą oddała mu stery.
     Qui-Gon stał przy wyjściu ze śluzy. Przyglądał się Cran. Uważnie, bez słowa.
     - Wszystko w porządku. Zupełnie w porządku - zapewniała nerwowo Nessie, popychając Cranberry do wnętrza statku.
     Ale Qui-Gon nie odsunął się, żeby zrobić przejście. I nadal się nie odzywał. Cran odpięła miecz, wzięła drugi z rąk Nessie i oddała oba Qui-Gonowi.
     - Będziesz je chciał obejrzeć, mistrzu. Ciekawa konstrukcja.
     Cisza.
     Z korytarza wybiegła Amidala.
     - Chodźcie wreszcie. Nie możecie tu stać, to niebezpieczne.
     Kiedy tylko znaleźli się w sterowni, Obi-Wan krzyknął, nie odwracając się.
     - Cran natychmiast do mnie! Potrzebuję nawigatora.
     Doczekał się tylko odpowiedzi Qui-Gona:
     - Nes, pomóż Obi-Wanowi.
     Nessie zerkała za siebie znad zmieniających się błyskawicznie na ekranie liczb. Cranberry stała przed Qui-Gonem. Ostrym ruchem wziął ją za podbródek i odwrócił jej głowę tak, żeby widzieć prawe ucho.
     - Zapleć warkocz.
     Nes skuliła się w fotelu. Spodziewała się wybuchu, spodziewała się czegoś strasznego. Usłyszała jednak pokorny głos Cranberry:
     - Tak, mistrzu.
     Obi-Wan zawołał:
     - Na ziemię! Nie zdążycie zapiąć pasów, na ziemię!
     Qui-Gon i Cran przypadli do podłogi, oczekując charakterystycznego szarpnięcia przy skoku w nadprzestrzeń.
     
     We wszystkich stacjach nasłuchu rozległy się alarmowe dzwonki. Postawiły na nogi żołnierzy z baz atomowych. Rozdzwoniły się i zamilkły.
     Chwilę później z północnej półkuli wystartował drugi statek, daremnie ścigany przez rakiety obrony przeciwlotniczej. Ale oni już nie mieli po co się śpieszyć.
     
     ***
     
     Lądowisko sprawiało nieco ponure wrażenie: wykute w skale, ledwo wygładzone ściany, mętne światło z zainstalowanych gdzie się dało lamp. Głosy ludzi, warkot maszyn i szczęknięcia metalu odbijały się stłumionym echem od sklepienia.
     Qui-Gon wyszedł ze statku pierwszy, za nim Obi-Wan z Amidalą, również ubraną w płaszcz Jedi z kapturem skrywającym twarz. Dziewczyny trzymały się z tyłu.
     Mijani żołnierze z ciekawością spoglądali w ich stronę. Nessie zauważyła, że byli bardzo młodzi, żaden chyba nie miał więcej niż trzydzieści lat.
     Cranberry rzuciła okiem na stojące w równych rzędach myśliwce nieznanego typu. Czyżby miejscowa produkcja? Na to wskazywałoby surowe, niemal prymitywne wykończenie - widać było dokładnie nitowanie płyt kadłuba. Żadnych chromowań, żadnych kolorów poza paskami na skrzydłach i wymalowanym czerwoną farbą godłem Sojuszu.
     - Ciekawe, jak się czymś takim lata - mruknęła.
     Mon Mothma wyszła im na spotkanie, mimo polowych warunków ubrana w ceremonialną białą suknię.
     Skłonili się.
     - Pani senator...
     - Witamy w Sojuszu. Dziękuję, że zdecydowaliście się do nas przyłączyć.
     Ruszyli korytarzem prowadzącym do części mieszkalnej.
     - Potrzebujemy pomocy - zaczął Qui-Gon, gdy tylko znaleźli się w kwaterze dowództwa. Mon Mothma spojrzała na niego uważnie.
     - Oczywiście, mistrzu Jinn. Zrobimy, co się da.
     Krótko wyłuszczył sprawę. Przywódczyni Sojuszu zastanawiała się przez chwilę, wreszcie powiedziała:
     - Myślę, że dobrze będzie skontaktować się z senatorem Organą.
     Amidala podniosła wzrok z nagłym z ożywieniem.
     - Tak, z Bailem Organą. To dobry pomysł.
     Wszyscy spojrzeli na Qui-Gona, który aprobująco skinął głową. Mon Mothma sama włączyła radiostację i wyszukała prywatny, zakodowany kanał.

ciąg dalszy na następnej stronie

poprzednia stronapowrót do indeksunastępna strona

27
powrót do początku
 
Magazyn ESENSJAhttp://www.esensja.pl
redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.