- Pytanie badaczy brzmiało: Czy da się zaakceptować ból, jeśli nie zna się stanu bez bólu?
- Jak sobie z tym radzą?
- Myszy? Podejrzewano, że popełnią zbiorowe samobójstwo albo coś w tym stylu. Manipulowano z progiem żywotności, zniżając próg bólu. Część drżawek zdołała wymknąć się wielkiej nauce i pozagryzała się. Reszta drżała, drżała i cierpiała. Drugie pokolenie, trzecie, czwarte... i tak dalej.
("Niech zapanuje Wielkie Bezbólewie... Oby ból minął... Oby strach zaprzestał... Oby, oba, korzec cywilizacji... O nie, nie będę się korzył!" - Szary Fraktal chyba zwariował. Albo zręcznie próbuje odwieść mnie od tematu.)
- Okazało się, że następne pokolenia znoszą ból... Nie, zły wyraz. Cierpią jak ich matki i pramatki, ale nie próbują ginąć. Przywykły? Polubiły? Zaaprobowały? Zrozumiały? Nadały sens? Złe wyrazy! Nikt nie potrafił rozstrzygnąć jednoznacznie. Naukowcy spodziewają się, że proces jest nieodwracalny. To znaczy: wstrzykujesz mielinę, kończysz drgawki, uśmierzasz ból, i siup! - mysz zdycha.
- Havele - myślę na bezgłos.
- Przy okazji odkryto, że nasze myszki znają się na poezji. Pamiętasz, co Chomsky pisał o dzieciach? Że mają wrodzone zdolności, że mogą nauczyć się dowolnego języka?
("Pamiętasz, co Sollers pisał o dzieciach?" - kracze Fraktal - "Niewytłumaczalne, upośledzane, paraliżowane, porażane, nerwowe krwotoki, katalepsje i epilepsje... Przesunięcia otchłani... " 1
- Tabula rasa - przytakuję. - Pamiętam.
- Dzieci mogą nauczyć się dowolnego języka, ergo mogą nauczyć się dowolnego metajęzyka, ergo zrozumieć dowolną poezję. Najlepszych przekładów wierszy należy szukać wśród tworów nowonarodzonych, nieświadomych języka.
("Pamiętasz, co Ben Abba mówił o wierszach?" - wcina gość Szarego Fraktala. - "Pozwólcie dziatkom przyjść do mnie!")
- Ale co to ma wspólnego z myszami? - pytam.
- Drżawki są świadome tylko jednym językiem. Cierpieniem. Tresując je metodami Pawłowa...
(Przy czym trzeba mi wiedzieć, że karą u drżawek było zmniejszenie bólu, bo taki stan wprawiał je w zdumienie i wielce niepokoił, co od razu wywoływało ból, inny ból, ale wszakże ból, a więc zaczynały czuć się dobrze ze swoim niepokojem, nie, nie, zaraz zapętlę się w nielogiczne tertium daturyzmy.)
- ... drżawki podbiegały do opiekunów 2 gdy odczytywano im pewne tłumaczenia poezji a uciekały w najdalszy kąt klatki przy innych...
(W encyklopedii włącza się wygaszacz ekranu. Kolejka ujętych teorią Verkko kryminalistek z zespołem Rasmussena tkwi w kolejce do pieca szkockiego, otwartego zazwyczaj na wytop ołowiu, w tej wersji otwartego dla nich, i one idą, jedna za drugą, i karnie skaczą do środka, sygnalizując ilość zaoszczędzonych pikseli monitora i ocalonych bitów komputera. Taki obraz denerwuje mnie, pochylam się nad przyjacielem i stukam palcem w okładkę - wygaszacz umyka.)
- ... Czego żaden z rozumnych nie rozumie...
(A trzeba mi zastanowić się czy myszy uciekały przed tłumaczeniem dobrym, które wydało im się miłe a więc koiło ból - czy przed tłumaczeniem kiepskim i bolesnym, a więc pożądanym i znajomym? Chociaż większość przypadków akceptacji tekstu przez drżawkę odpowiadało ludzkim kanonom estetyki, to zdarzały się i hurralne reakcje na gnioty a kicze, które to reakcje wykraczały daleko poza margines dopuszczalnego błędu.)
- ... Tak czy inaczej, związek między reakcją drżawek a poezją odnotowano w naukowych pismach, bez konkluzji. Młodzi tłumacze poezji kupują myszy, które są łatwe w obsłudze i hojnie się rozmnażają, i rozpładzają je a potem deklamują im, deklamują, dzielą się płodami swych umysłów, by na reakcjach zwierząt dopieszczać finalne wersje - doczytuję z ekranu encyklopedii.
- Wszystko to są wierutne bzdury - syczy Grzegorz i wraca umysłem do swojej matki. - To brzmi jak bajka.
(- Więc dobrze, opowiem wam bajkę - mówi Szary Fraktal do mnie i do Sommy, kiedy mama znowu liczy w kuchni biel na ścianie i milczy, i nie zechce nas odwiedzić. Właśnie wszczepiłem siostrze wstrzyk z modną, podrasowaną tęczówką z gwarancją na wszystkie inkarnacje i reinkarnacje. Jestem z siebie dumny. Paw. O tęczowym ogonie. O ogonie z tęczówki. Tęczówki jak ciepłe morze. Jak Ziemiomorze u Le Guin z namysłem przywoływanej na dobrą noc. Jak Głodomorze.
- Egzotyczne plemiona chronią imiona i nazwy, żeby obcy przez ich poznanie nie uzyskali nad nimi magicznej władzy - mówi na koniec Szary Fraktal. - Nie tylko nie powiedzą ci jak zwie się ich Bóg, nauka czy wioska ale nieomal każdy rzeczownik otoczą ścisłą ochroną. Spytasz takich podstępnie jakże masz wychwalić ich króla czy kacyka, a oni odrzekną "Po co ci to wiedzieć, przybyszu? Koniec audiencji.")
xxxx
Postanowiłem zalogować się w macierzy Promotora podczas godzin konsultacyjnych i zapytać o drżawki.
- Blake wierzył w Wieżyce Babel, we wspólny język. Dlatego część oryginalnych poematów spalił, pozostawiając jedynie zaszyfrowane translacje na dwa czy trzy nieokrzesane, z rzadka i nieśmiała uczęszczane języki należące do oddalonych od siebie rodzin. Ufał, że prędzej czy później oryginały będą odszyfrowane - próbuję zagaić. - A wiadomo jak z translacjami bywa. Czasem wektor schodzi z kartki.
- A tak - Promotor przykiwuje głową.
- Wspólny język u Blake'a miał nawet swojego mitologicznego stróża. Daimönion ephilektos. Demon upadaczny, jak zwą go niektórzy. W Chinach przedstawiano go jako Szczura z ogonem celującym w niebo... - Zbliżam się do tematu, kołuję coraz mniejszymi okręgami, jak sęp nad coraz wyraźniejszym obiadem.
- Blake był wariatem - ucina Promotor, a mówi to bez emocji, jak gdyby słowo wariat potrafiło być z nich wyzute. - Czy zagaduje pan a propos dysertacji?
(Szemrany wyraz: "dysertacja". Jest w nim dyskrecja, są dysonanse. Jest Imperium Francji pozbawione serów.)
- Muszę panu zdradzić, że pani Beata nauczyła się już Przebudzenia - dręczy Promotor, szemrze. - Zaczyna dochodzić do pewnych wniosków... Wariackich jak pański Blake a mimo: ciekawych. Zatem może okazać się, że to właśnie jej Ostatnia Powieść będzie...
- Beatą włada wiedza! - przerywam gwałtownie, przełykam gwałtownie ślinę. - Normy! kanony! Blake uważał, że poezja jest Amoralna. Że najznakomitsze charaktery grzeszne. Instynkt nie może być tłumiony. Sztuki nie można wyspekulować, wygrać logiką! - Rozpędzam się, zapędzam, wypędzam, spędzam sen z myśli, spędzam płód ciszy.
- To, co pan mówi to prosty satanizm LaVeya - mówi z surowością Promotor. - Mało odkrywczy. Przydenny.
Wiem, że muszę prześcignąć Beatę. Muszę strzelić z siebie pomysłem, ideą, kłębem z kołyski mózgu, i muszę...
- Jaka jest zależność między Szlagwortami a pańską siostrą? - pyta Promotor srebrnym, nagłym kołkiem między oczy.
("Strzel w niego teraz!", krzyczy Szary Fraktal, "Uderz go! Wniknij weń! Teraz, teraz, zaraz!"
- Dlaczego miałbym to robić? - pytam zdumiony.
Czas spowalnia. Nagle idziemy ku leśnej polanie, ham.
- Skąd ci się wzięło owo ham? - pyta Gość Szarego Fraktala. (Wciąż zapominam, żeby przedyskutować jego obecność... )
- Nie wiem. Bywają chwile, że wyrazy mają mnie za nic i nie nazywają rzeczy słusznie. Albo zamieniają się miejscami jak rozchichotane dzieciaki w szkolnym autobusie. (Ot, choćby LaVey z Le Guin. Federman zmienia się we Fledermausa, ten w Butterfly, ten w Pucciniego.) Albo przyplątują się beztrosko jak pieski przynożne, przybożne. Kiedy indziej znowuż powtarzają się, choć nikt nie zaprasza ich do tańca... Tak, myślę, że to tik.
- Tik? Czy zdarza się od dawna?
- Wczoraj może z pięć, może dziesięć razy w ciągu dnia. Nie wiem, nie liczę.
- A onegdaj?
- Nie wymawiaj tego! - krzyczy Beata. Ona też się znalazła na drodze do polany. Drodze do Saliny. Są maliny.
(Dobry wyraz: "Onegdaj". Po starym, skandynawskim Oenagsdag, czyli Dniu Anga. Ang, czy Eng... Wikingowie wracali z wypraw z jego imieniem na myślach. Był im bóstwem odpoczynku. A skoro odpoczywać nie chcieli lub nie mogli, zawsze spętani przymusem łupienia, gwałcenia, poczynania potomków, poczynania beczek piwa, składania w całości kości i edd, tedy Ang prawie nigdy nie był pochwalony. "To nasz jarl niewidzialnego jutra", uśmiechali się pod krzaczastymi, rudymi brwiami Wikingowie. Mieli dni dla Odyna i dla Thora, i dla Freyi, nawet dla Słońca, ale Ang wciąż uciekał ich modłom. Pono przemilczany i zapominany zemścił się wreszcie tak, że zmienił się w ich mowę, stąd chociaż nie wprost, sławili go każdym wyrazem. Beata złości się, skoro jej Przebudzenie też po Angielsku.)
- Cóż, lepszy taki tik niż łamanie w krzyżu.
- Skoro mowa... - Szary Fraktal kładzie na ustach palec z obgryzionymi paznokciami i wskazuje na polanę.
A tam, na eolicie tkwi Piłat, który wydał już wyrok, umył ręce, wysuszył je i schował w kieszeniach. Przebiera palcami i czegoś szuka. Tłumy rozwścieczonych drzew i krzaków zaczynają wrzeć w południowym, pełnym słońcu.
- Nie wymawiaj tego! - krzyczy Beata. Tym razem chodzi o eolit. Jej pamięć znajduje eolit w Przebudzeniu.
- Nie możemy nie używać słów tylko dlatego, że istnieją w twojej książce - przekonuje Szymek.
- I ty tu, konusie! - syczy Beata. Chce zbadać czy bohater widowiska Przebudzi Się po opuszczeniu kurtyny.
"Radujcie się, bo nadchodzi godzina sądu nad światem!", chce zawołać im Ben Abba, "zaniechajcie posępku! Skończcie z rozgarem nienawiści - lub skończcie ze mną!"
I tylko Grześ nie zwraca na Beatę uwagi. Tkwi z odważnikami pod krzyżem. W poszukiwaniu straconego ducha. Nie będę mu przeszkadzać. Piłat wydłubuje z kieszeni stakka bo, częstuje mnie. Będzie dobrze, obserwuję. Szymek zaraz zacznie. Jeszcze przepłucze gardło sokiem z malin z tamtych rozwścieczonych krzaków. O, już spija, gul, gul. Gulgulta. Chruśniak chrześniak, obserwuję.
- Pomyleniec - Gość Szarego Fraktala wytycza palcem na ukrzyżowanego człowieka. - Jego też powinieneś poczytać.
- Albo po prostu zafunduj mu cierpienie - dodaje Szary Fraktal. - Nie patrz tak na mnie. Wiesz o czym mówię: włócznie, szyderstwa. Wtedy może go zrozumiesz, może przenikniesz.
Ben Abba tymczasem czuje, że ciernie najbardziej na niego rozwściekłe. Wbijają mu się w skroń, zasysają krew i splując próbują zapaćkać tatuaż na czole: "INRI". Gdzieś jeszcze, gdzieś wkrótce spotkam się z tym słowem. Nieważne. Kleszcze dzielą między siebie szaty jego skóry. Wybierają lądowiska, przebierają w spiżarenkach.
"Dlaczego poświęcam się za nich? Głupców mylących katharsis z katarem? Szarych niedowidków, puszących się malców, upyszniących się śmiertelniczków, niewiadomych pucibutków? Nie po to tworzy się bogów, by ich cudza zawiść pożerała, krzyżowała na swoje niepodobieństwo!"
www.nietzche/_berent_/ _Gdybyż_on_na_pustyni_pozostał_i_zdala_od_dobrych_i_sprawiedliwych/ _Możnaby_wówczas_nauczył_się_żyć_i_ziemię_kochać/ _I_dar_śmiechu_pozyskałby_może_nadto_/ _cytat.html
Łotr modrzew z lewej szydzi, a łotr daglezja z prawej porzuca cień. Zaprawdę, dziś jeszcze będzie z Nim w raju. Bluszcz wspina się pod usta, pnie się gasić Jego pragnienie. Na liściu pokrzywy podaje gąbkę chrząszcza nasączoną żywicą. Język przejeżdża po piekącej miotełce. Człowiecze, jeśli jesteś królem flory i fauny, zejdź z drzewa. Szydzą, a to boli. Rurociągi ud zaczynają przeciekać w igliwie, kapać świętą, bladą posoką w rozhisteryzowane runo skandujące "Zabić, zabić! Niech uwolniony będzie Rabarbar! Zabić!", skapywać tam, wyciekać. Pająki snują barwisty aksonometryczny rysunek naprężeń Jego mięśni rozdzieranych paprociami, rozdzieranych szlochem. Skrzypy skrzypią pogrzebowo, przepełne okrucieństwa, drwiny i złościstych akordów molowych. Ćmy, widliszki, modliszki, mole, odrzucające swe dawne bohomolstwo, ćmią się Jemu, zwidują, a modlą się wspak - na kpinę i na zaprzeczenie.
- Bólu - mówi Ben Abba wypalając sobie solarnym żarem fiołkowy sens oczu, - oto Matka twoja. Matko, oto ból Twój!
- Dobij go! Teraz, teraz, zaraz! - pieni się Szary Fraktal. (Piłat zapala papierosa i odwraca wzrok.)
Drżawki obejmują Jego pięty, płomieniem zachodzą przez połamane golenie, w górę skatowanych jarzębiną lędźwi, palą się ponad brzuch, pod szyją, jak złota obroża, wymalowują na twarzy tarczę, jak złote słońce, które już nie złote, właśnie zachodzi, dewaluuje, traci na kruszcu, wartości, poświacie, po świecie. Ben Abba wykrzywia się. Próbuję dostać się do Jego umysłu lecz Szymek raptem patrzy na mnie jakby chciał podgryźć mi garłacz. Odstępuję niechętnie, przeświadczony, że gdybym zignorował ostrzeżenie, dotarłbym do jakiegoś Szlagwortu. Ale w głowie szumi i nie mam siły na pojedynki.
- Eloqui, Eloqui, semma sabbathani! - wypuścił Ben Abba przez spienione, zielone chrapy zanim Ciemności chwalbę mu oddały, zanim kurtyna odsłoniła rozoraną, rozranioną, rozradowaną ziemię tym oto nowym swoim mieszkańcem, zanim, zatem, zatamtem, zatrwożył, zgonał, zgorzał.
- Słońce, Słońce, dlaczego już zachodzisz? - Beata robi notatki (a w nagłym deja pensé zastanawia się czy Chrystus mógł być kiedykolwiek w Irlandii). Grześ obserwuje odważniki.
- Słowo, Słowo, dlaczego mnie opuszczasz? - tłumaczy sobie Szymek. Grześ obserwuje odważniki i marszczy czoło.
- Semie, Semie, dlaczego się gromadzisz? - zapisuję w myślach. Ham, nieposłuszne semy, nielegalne zgromadzenia.)
- Jaka jest zależność między Szlagwortami a pańską siostrą? - powtarza Promotor i krzyżuje ze mną wzrok. Fechtujemy tak przez chwilę aż poproszę o łaskę i powieki opuszczę.
("Wytłumacz mi", proszę Szarego Fraktala, "jaka jest zależność między umysłem a uciskiem?"
"Między jaźnią a kaźnią, między jaźnią a kaźnią?", Fraktal jest jak echo łez dziewczyny spadających do studni.)
Do studni Szeolu spada dziewczyna duszy Rabbiego. Spadając, śpiewa odpowiedź, ale: cicho, na opak, wspak i w ogóle.
xxxx
1 Z tłumaczenia Beaty Geppert.
2 Treserów, kreatorów, złoczyńców, bogów, zabójców, sprawców drżawek pod miastem Huaraz, pod miastem Golgota, pod czaszką, posępnych magów spod znaku strzykaw i pipet, budowniczych, łamaczy, masonów, lekarzy organicznych...
|
|