Bomba odbiła się od dachu i poleciała w dół. Nim doleciała do ziemi, Nikifor z rewolwerem już biegł do góry po potrzaskanych dachówkach. Eksplozja zatrzęsła budynkiem. Rozległ się charakterystyczny odgłos pękających szyb. Podmuch obalił go na dachówki, ale nie ześlizgnął się. Potrząsnął głową i wspinał się dalej. W chwili, gdy dotarł do komina, padł pierwszy strzał. Kula wyłupała kawałek cegły. Ukrył się, przywierając plecami do muru. A potem wychylił się i wystrzelił trzy razy. Zobaczył, jak ścigany znika w klapie prowadzącej zapewne na strych sąsiedniego skrzydła domu. Wypalił kilkakrotnie, ale wróg już zniknął. Nawet się nie ostrzeliwał. Zaklął pod nosem i ruszył kłusem po spadzistym dachu w stronę klapy. Niespodziewanie zobaczył, jak dachówki falują. Chwilę później dach wybrzuszył się, a inspektor runął w wypełnioną ogniem i kawałkami desek czeluść. Zdążył jeszcze zabezpieczyć rewolwer.
Gdy doszedł do siebie, leżał na podwórzu. Klęczał koło niego lekarz.
- No, nareszcie - powiedział, a potem wstał i poszedł gdzieś.
Susłow uniósł głowę. Tomasz podszedł do niego.
- Co się stało? - zapytał ranny.
- Coś wybuchło. Poraniło ludzi na ulicy. A potem wybuchło drugi raz i zniosło dwa ostatnie piętra tego skrzydła kamienicy. Pozostałe skrzydła nadają się do rozbiórki.
- Ofiary w ludziach?
- Jedenastu zabitych. Policja jest już w drodze. Ekipa poszukiwawcza też. Wezwałem.
- Ranni?
- Ponad trzydzieści osób.
Jego twarz pozostała nieruchoma. Gdy mówił o zabitych i rannych nie odmalowało się na niej współczucie, emocja, nic...
- Popełniłem błąd. Sawinkow wyszedł na dach. Ten zafajdany anarchista odwracał tylko uwagę. Na stole były dwa talerze. Przyganiałem ci, że nie umiesz patrzeć, a sam... Ech. Parszywe życie. Szkoda ludzi.
- Ale co się stało?
- Zachowałem się jak ostatni idiota. Wyszedłem na dach za Sawinkowem. Wtedy ta swołocz zdetonowała pierwszą bombę z brzegu. Znaleźliście ciało?
- Tylko jakieś ochłapy. I strzęp kurtki. Z kieszeniami.
Susłow walcząc z bólem, spróbował usiąść, ale lekarz oderwał się od oczyszczania rany jakiegoś chłopca leżącego obok i pchnął go na ziemię.
- Proszę leżeć. Jest pan ranny w plecy.
- Pokaż tę kurtkę - poprosił.
Tomasz podał mu.
- Wisiała na wiązaniu dachowym. Pomyślałem, że może coś w niej będzie.
Dłonie rannego szefa zręcznie wybebeszyły kieszeń. Wydobył z niej kartkę papieru. Był na niej zamazany rysunek wykonany ołówkiem i dopisek.
Potrzeba dwadzieścia kilo
Antonow
- Popełniliśmy właśnie kolejny błąd - powiedział. - Jak sądzisz, co robili ci dwaj spryciarze w chwili, gdy ich nakryliśmy?
- No, szykowali bombę. Mieli takie różne w miskach. A jedna leżała koło stołu, no nie?
- Nie. Oni rozbierali bomby.
- Po co?
- Sawinkow chce zrobić dziurę w czymś. Potrzeba mu do tego dwadzieścia kilo trotylu. I towarzysz Antonow, najlepszy spec od materiałów wybuchowych, jaki chodzi po naszej ziemi...
- Sprawdzę, gdzie mieszka...
- To pseudonim. Towarzysz Antonow. Tylko Sawinkow jest na tyle obłąkany, że pozwolił, abyśmy poznali jego prawdziwe nazwisko. Za to używa lewych papierów.
Na podwórze weszło kilku policjantów z wydziału dochodzeniowo - śledczego. Susłow podniósł rękę i pomachał na nich.
- Będę składał zeznania - powiedział do swojego podkomendnego. - Ty tymczasem zajmij się dalej śledztwem. Zluzuj Akimowa. W kwiaciarni znajdziesz posłańca. Masz tu dziesięć rubli na koszta operacyjne. Będziesz wiedział, co robić?
- Tak. Śladem Sawinkowa, jeśli ktoś go widział. Wszystkich stójkowych z okolicy mam przed kamienicą. Rozpytam. Ponadto redakcja. Z centrali zdobędę zdjęcie Antonowa.
- Gdybyśmy mieli jego zdjęcie, to byłoby aż zbyt pięknie. Zabierz raczej aparat fotograficzny. Weź mój, Karl Zeiss. Jest najlepszy, nawet car takiego używa. Może uda ci się uzupełnić tę lukę. W drogę.
Dotknął ręką czoła podwładnego, jakby mu błogosławił. Ledwie tamten poszedł, podeszli do niego mundurowi. Lekarz pomagał ładować rannych do konnego ambulansu, a on składał zeznania, leżąc na ziemi. Błoto pod jego plecami stawało się coraz bardziej czerwone od krwi, a potem lekarz mógł się nim wreszcie zająć i zaszył ranę.
*
16:34
Akimow i Wilkowski szli gorącym śladem. Pół godziny temu, dwadzieścia minut temu Sawinkowa zapamiętano. Biegł w rozpiętym czarnym płaszczu. A potem się go pozbył. Gdy piętnaście minut przed ich nadejściem wsiadał do dorożki numer pięćdziesiąt sześć, nie miał już płaszcza.
- No to jesteśmy w kropce - powiedział Akimow. - Dorożki nikt nie zapamiętuje.
- Trzeba pomyśleć, co zrobiłby szef na naszym miejscu. Aha, już wiem. Jeden z nas pójdzie do najbliższego cyrkułu i sprawdzi, do kogo należała ta dorożka. Potem trzeba odnaleźć jej zwykły postój, poczekać, aż wróci, i wypytać. Możesz się tym zająć?
- Dobrze. A ty?
- Poszukam płaszcza. Musiał go gdzieś tu ukryć.
- To jak szukanie igły w stogu siana.
- No co ty. Szedł ulicą. Mógł zakręcić w najwyżej pół tuzina bram. W większości są szwajcarzy. Nie wpuściliby go, a przynajmniej zapamiętaliby jego wredną mordę. Musiał upchnąć go gdzie indziej. W załom muru. Gdziekolwiek.
- Ciekawe, dlaczego w ogóle się go pozbył.
- Dowiemy się, jeśli go znajdę. Prawdopodobnie chciał zmienić swój wygląd, aby utrudnić nam pościg. Ale mógł go na przykład czymś zachlapać. Tak czy siak, coś mógł w pośpiechu zostawić w kieszeni.
- Dobrze. Ruszam do cyrkułu.
Pobiegł, a Tomasz ruszył powoli z powrotem. Przypatrywał się mijanym śmietnikom i bramom. Niespodziewanie wypatrzył świeżo wybite okienko piwniczne. Zakręcił w bramę. Ten dom był nieco podrzędniejszej kategorii. W bramie stał tylko cieć. Tomasz błysnął odznaką.
- Chciałbym rzucić okiem na wasze piwnice.
- Ależ panie naczelniku - zaprotestował cieć. - Tu nie może być nic takiego. Pilnuję.
Ale już wygrzebał klucz. Gwizdnął. Przybiegł jego syn.
- Popilnuj - polecił mu, a sam z agentem ruszył do piwnic.
Wilkowski bez wahania wybrał korytarz i niebawem znalazł się w sporej pralni. To jej okna wychodziły na ulicę. Jedno było wytłuczone. Płaszcz, zwinięty w kłębek, leżał na ziemi. Wyszedł z piwnicy, trzymając go pod pachą. Wyjął z kieszeni zegarek i popatrzył na niego uważnie. Doszedł do wniosku, że powinien zdążyć. Zamachał ręką na dorożkę.
- Do cyrkułu - polecił.
- Wedle rozkazu. Do którego?
- Do najbliższego.
*
16:53
Dotarł na czas. Josif Akimow właśnie wychodził.
- I co się dowiedziałeś? - zapytał.
- Nie wiedzą, jak się nazywa. Spis powinienem dostać w zarządzie gildii dorożkarzy.
- To oni mają swoją gildię? -zdziwił się Tomasz.
- Widać mają. Mam ich adres. Ale najczęściej zatrzymuje się na postoju dwie ulice stąd.
- W drogę.
- Widzę, że znalazłeś płaszcz?
- Tak. To nie było trudne. Zaraz obejrzymy go dokładniej.
Dorożka jeszcze nie wróciła z kursu. Postanowili na nią zaczekać. Siedli na ławce koło postoju i zaczęli bebeszyć kieszenie znaleziska. W kieszeniach były różności. Pomięte bilety z kinematografu i fotoplastikonu. Pobrudzona chustka do nosa, kawałek drutu oraz portfel. W portfelu były dwa tysiące rubli.
- Cholera - powiedział Wilkowski. - Aż mam ochotę zdezerterować.
- A ja raczej mam ochotę zostać rewolucjonistą. Jeśli taki może wyrzucić z kurtką tyle, ile zarobimy przez sześć lat...
- Czekaj. Cholera, znowu daliśmy się wrobić.
- Jak to?
- Jak myślisz, dlaczego on to tam rzucił?
- Nie wiem.
- A ja sądzę, że to nie był przypadek. To są pieniądze dla kogoś.
- Dlaczego nie wręczył osobiście?
- Nie chciał naprowadzać policji na trop...
Z bocznej kieszonki portfela wyłuskał kartkę papieru.
Trotylu nie będzie. Melina spalona. Bezrodnyj nie żyje. Uruchom swoje kontakty. Spotkamy się o dwudziestej przy moście.
B.S.
- Jasna cholera - zaklął.
- Zawaliliśmy sprawę - zmartwił się Josif. - A może by podrzucić to na miejsce? Tamten znajdzie i...
- Hmm, zdobędzie trotyl, coś wysadzą w powietrze. Zginą ludzie. Myślę, że wrócić tam trzeba tak czy siak. Zaczaić się na tego, co zejdzie to odebrać, a potem zapolować o dwudziestej przy moście na Sawinkowa.
- A dorożka?
- Popatrz, właśnie jedzie.
Dorożkarz zatrzymał się na końcu ogonka i, zgramoliwszy się na dół, dał koniom owsa. Poklepywał je właśnie po szyjach i coś do nich gadał, gdy wyrósł mu tuż za plecami Wilkowski.
- Można parę pytań? - zapytał błyskając odznaką.
- Dlaczego by nie? Nie mam nic do ukrycia.
Tomasz wyłowił z kieszeni zdjęcie. Zaczynało się już wycierać.
- Poznajecie tego człowieka? - zapytał.
- Musi co tak. Wiozłem go dziesięć minut nazad.
- A dokąd?
- Do takiego małego hotelu niedaleko - powiedział dorożkarz.
- Jedź tam - polecił Wilkowski Josifowi. - Wezwij posiłki i zrób ścisłą rewizję całego budynku. Obsadźcie dachy. Uważajcie, może być uzbrojony. Ba, na pewno jest uzbrojony. A ja zajmę się tym cholernym portfelem w piwnicy.
- Dobra. Jak się spotkamy?
- Myślę, że skończysz pierwszy. Chociaż nie. Spotkajmy się po prostu tutaj.
- Zgoda.
Zawrócił do kamienicy, którą niedawno opuścił. Otworzył okienko do pralni i wykorzystując chwilę, gdy na ulicy nikogo nie było widać, wślizgnął się do środka. Rzucił płaszcz na ziemię i przyczaił się za drzwiami. Niklowana lufa rewolweru zalśniła ponuro. Z kieszeni wyjął maleńką książeczkę w języku rosyjskim. Wydrukowano ją na papierze cieńszym niż bibułka papierosowa. Książeczka miała pięćset stron i nosiła budujący tytuł: "Historia Wszechzwiązkowej Komunistycznej Partii (Bolszewików), Tom I, 1883 - 2007". Odszukał w indeksie, na których stronach wspomniano o Antonowie. Niebawem znalazł stosowny ustęp. "W latach 1902 - 1907 towarzysz Antonow ukrywał się w konspiracyjnym mieszkaniu". Poniżej był adres. Nazwa ulicy i numer domu zgadzały się. Wilkowski poczuł, jak strużka potu spływa mu po plecach.
"Zabije mnie tutaj - pomyślał. - I nadal będzie tu mieszkał. Akimow też zginie. On wiedział. Chyba, że historia jest płynna. Wówczas..."
*
17:17
Dwudziestu policjantów otoczyło hotel. Trzech przyczaiło się na dachach okolicznych domów. Mieli w razie czego strzelać do tych, którzy spróbują ucieczki górą. Akimow wraz z dziesięcioma policjantami wpadł do środka. Nikt nie stawiał oporu.
- Gdzie zatrzymał się ten człowiek? - agent pokazał fotkę recepcjoniście.
Ten obrzucił ją uważnym spojrzeniem.
- Pokój dwadzieścia trzy - powiedział spokojnie. - Czy mogę zobaczyć nakaz?
Akimow pokazał mu figę lewą ręką (w prawej trzymał rewolwer). Ruszyli biegiem po schodkach. Pod drzwiami numeru byli po chwili.
- Pukać? - zapytał jeden z policjantów.
- Wywalamy od razu. W razie czego strzelać.
Drzwi wypadły dopiero po którymś z kolei uderzeniu. Wpadli do środka. Był pusty. Josif zaklął. W pokoju najwyraźniej dopiero co ktoś przebywał. Na łóżku leżała świeża gazeta, otwarta na stronie z ogłoszeniami. Na krześle zrudziała czapka. Spod poduszki wydobyli nabity rewolwer. Jednak mieszkańca nie było. I tylko nieład w pomieszczeniu wskazywał, że ptaszek wyfrunął z klatki w strasznym pośpiechu, zostawiając nawet jeden kapeć.
- I co dalej? - zapytał jeden z gliniarzy.
- Ścisła rewizja! Nie mógł przecież opuścić budynku. Sprawdzić kible, piwnice i wszystkie pomieszczenia.
Rewizja trwała kilkanaście minut. Nie znaleziono nikogo, kto odpowiadałby rysopisowi poszukiwanego. Akimow nie krył rozczarowania.
- Musiał spostrzec nas przez okno i uciec od tyłu. Szukaj wiatru w polu. Trudno, jesteście panowie wolni.
Wyszedł z hotelu i ruszył na postój dorożek.
*
Sawinkow odetchnął z ulgą i rozluźnił uchwyt. Walizka z dynamitem ugniatała go w kark. Zsunął się przewodem kominowym i po chwili wylazł z kominka. Wydobył walizkę. Założył kapeć na tę nogę, która była bosa.
- Partacze - powiedział pod adresem nieobecnej już ekipy. Zauważył, że zabrali gazetę i prawie wszystkie jego rzeczy. Zaklął pod nosem. Nie miał czasu czyścić ubrania z sadzy. Przeszedł na drugą stronę korytarza i wytrychem otworzył drzwi od sąsiedniego numeru. Mieszkańca pokoju nie było akurat w domu. Przywłaszczył sobie jego koszulę i marynarkę. Spodnie okazały się być trochę przykuse. Wymknął się od tyłu.
*
|
|