nr 8 (XX)
październik 2002




powrót do indeksunastępna strona

Andrzej Pilipiuk
  Sprawa Filipowa

        część pierwsza
ciąg dalszy z poprzedniej strony

     18:01
     
     Wilkowski czuwał. Czas mijał wolno. Dwa razy usłyszał kroki na piwnicznym korytarzu. Za każdym razem idący mijał drzwi od pralni. Gdy już prawie zwątpił, usłyszał kolejne dźwięki. Ktoś się skradał. Szedł cicho, starając się nie robić hałasu, i może właśnie dlatego było go dobrze słychać. Rewolwer w ręce agenta był odbezpieczony od dawna. Tak na wszelki wypadek, żeby nie zdradzić swojej kryjówki trzaskiem odwodzonego bezpiecznika. Klucz cicho wsunął się w dziurkę. A potem zachrobotał zamek. Ten, który wszedł, ubrany był w papachę i skórzaną kurtkę. Wilkowski wykorzystał dogodny moment i trzasnął nieznajomego kolbą rewolweru w tył głowy. Cios był na tyle silny, że powaliłby bez trudu nawet goryla, ale przybysz opadł tylko ciężko na jedno kolano, a potem poderwał się i niespodziewanie zadał pięścią miażdżący cios. Celował w serce Tomasza, ale ten w ostatniej chwili uskoczył. Kolejnego ciosu jednak nie zdołał uniknąć. Pięść trafiła go między oczy i zwalił się na ziemię. Gdy leżał, otrzymał kopniak. Rewolwer zgubił już wcześniej. A potem stracił przytomność.
     
     *
     
     18:15
     
     Doszedł do siebie, gdy ktoś nim potrząsnął. Akimow. Cieć stał obok.
     - Co się stało? - zapytał przyjaciel.
     - Przyszedł - powiedział Tomasz. - Zaskoczył mnie.
     - Ciebie? -zdziwił się Josif.
     Jego zdziwienie było ogromne. Wilkowski obmacał swoje ciało. Było bardzo obolałe, ale wyglądało na to, że nie poniósł poważniejszego uszczerbku na zdrowiu. Koszule znaczyło kilka ciemnych plam z pękniętych wrzodów, ale nie przesiąkały przez mundur.
     - Jak ci poszło? - zapytał.
     - Wymknął się wcześniej. Co robimy dalej?
     - Dobrze. Kto to jest ten, który na mnie napadł? - zapytał ciecia.
     - Musi pan Antonow. Godzinę temu poszedł na miasto z jakimś pakunkiem. Bardzo mu się śpieszyło.
     Wilkowski zaczął myśleć nieco szybciej. Obmacał się po kieszeniach. Rewolweru nie było, za to dwa tysiące rubli tkwiło na miejscu (portfel wraz z kartką umieścił w kieszeni płaszcza, a płaszcz zniknął wraz z Antonowem).
     - Dobrze. Chcielibyśmy rzucić okiem na mieszkanie tego Antonowa. Swoją drogą, żeby zameldować się pod pseudonimem...
     - Zapewne po to ma pseudonim, żeby pod nim mieszkać - zauważył drugi agent.
     - Nie pomyślałem o tym. Antonowów jest pewnie w Petersburgu kilkuset.
     - Chcemy zobaczyć jego mieszkanie - ponownie zwrócił się do ciecia.
     Cieć zmrużył oczy.
     - Tak bez nakazu...
     Wilkowski wręczył mu zielony, trzyrublowy banknot. Wargi ciecia wygięły się w szerokim, szczerym, słowiańskim uśmiechu.
     - No to zaprowadzę.
     Niebawem stanęli na najwyższej kondygnacji. Drzwi wyglądały zupełnie zwyczajnie, ale Tomasz stał już tego dnia przed zupełnie zwyczajnymi drzwiami, za którymi czekał go widok fabryki dynamitu.
     - Mieszka sam? - zapytał.
     - Musi co tak.
     Akimow wyjął wytrychy i zaczął dłubać w zamku. Nagle przerwał i palnął się z całej siły w czoło.
     - Co się stało? - zaniepokoił się jego kumpel.
     - Oż ja idiota.
     - Osa ci siadła?
     - Jaka tam osa. Sawinkow.
     - Co Sawinkow?
     - Nie mogliśmy otworzyć drzwi jego pokoju i wyważyliśmy je. A on przecież... Okno było zamknięte.
     - Mów po ludzku.
     - Szef mnie zabije.
     - Mów. Pomogę mu.
     - Jak szliśmy brać Sawinkowa, drzwi były zamknięte od środka na klucz. I klucz tkwił w zamku. A okno było zamknięte. On tam był.
     - Cholera! Obaj zawaliliśmy. Czekaj, a gdzie ci się schował? Do wersalki?
     - Nie, do wersalki zajrzałem. Musiał poleźć w górę przewodem kominowym. Tam był duży kominek.
     - Dobra. Otwórz te drzwi. Potem będziemy się martwić.
     Zamek szczęknął i drzwi stanęły otworem. Mieszkanie urządzone było ascetycznie. Stół, krzesło, łóżko nakryte pasiastym materacem. Pod łóżkiem poniewierała się brudna koszula i  pudełko pasty do butów.
     - Chyba się wyprowadził - zauważył Wilkowki.
     Akimow podszedł do żeliwnego piecyka typu koza i otworzył z rozmachem drzwiczki. W piecyku leżał stos spalonych papierów. Próbowali wyciągać je delikatnie, aby odczytać, ale nie udało się to zupełnie.
     - Nie możemy podjąć tu żadnego dalszego tropu - zdenerwował się Tomasz.
     Jego towarzysz pochylił się i wygarnął spod łóżka koszulę i pudełko po paście. Oglądał je przez chwilę.
     - Coś jest?
     - Nic. Nie ma na nich ani znaczków z pralni, ani żadnych innych wskazówek. Pasta jest fabryczna, niemiecka.
     - Hmm. Można by sprawdzić, kto ją sprowadza, w jakich sklepach jest dostępna.
     - Tu, na dole za rogiem - powiedział cieć, stojąc w drzwiach.
     Zapomnieli o nim. Akimow popatrzył w zadumie na pudełko, a potem na zniszczone półbuty dozorcy.
     - Może ci się przyda - podał mu pudełko. - Gdyby ten gość wrócił, to trzeba zameldować.
     - Tak jest, panie naczelniku.
     Wyszli na ulicę. Wilkowski wyłowił z kieszeni zegarek.
     - Późno się zrobiło - powiedział. - Co dalej?
     - Do ósmej trochę czasu. Chyba trzeba odwiedzić redakcję.
     - Jeśli tam kogoś zastaniemy.
     - Myślę, że jeśli się pośpieszymy, to mamy duże szanse zdążyć.
     - Dobra. Po drodze wpadnę do centrali. Trzeba zrobić więcej odbitek Sawinkowa. Szkoda, że nie mamy żadnego zdjęcia Antonowa.
     - Szkoda. Trzeba będzie przysłać do tego ciecia rysownika. Portret będzie lepszy niż nic.
     
     *
     
     18:39
     
     Nad Petersburgiem zapadł wczesny, wiosenny wieczór. Otwarto nocne lokale i restauracje. Część mieszkańców udała się na spoczynek, inni dopiero teraz wstali. Pościg za nieuchwytnym Borysem Sawinkowem trwał. Jego fotografie odbito w tysiącu egzemplarzy i rozdano agentom i policjantom. Nim zegary wybiły szóstą, miasto pokryła gęsta sieć, w którą wcześniej czy później coś musiało wpaść. Obaj agenci ruszyli do redakcji. Mieściła się ona w sporym budynku przy Sadowej. Przez chwilę studiowali wiszącą koło drzwi tabliczkę. W tym momencie drzwi otworzyły się i wybiegł z nich mężczyzna w szarym, rozpiętym płaszczu. Pod płaszczem miał marynarkę. W półmroku błysnęła na chwilę dewizka z dwudziestoczterokaratowego złota. Spojrzenie nieznajomego było pełne niechęci. Weszli do sieni, gdzie znajdowała się także portiernia. Rosły szwajcar polerował kawałkiem lnianego płótna spory samowar. Wilkowski odczytał wybitą na nim gmerkę.
     Aleksiej i Iwan Bataszewy.
     Tuła

     - Kim był ten mężczyzna, który stąd przed chwilą wyszedł? - zagadnął.
     Portier obrzucił ich ciężkim spojrzeniem.
     - To zależy, kto pyta - powiedział ponuro.
     Odznaki Ochrany zalśniły lekko, łapiąc zajączka światła lampy, odbitego w złocistym korpusie samowara. W odpowiedzi okazał taką samą.
     - To profesor Michaił Michajłowicz Filipow - powiedział.
     - Myślisz? - zapytał Akimow Wilkowskiego.
     - Prawdopodobne. Nie ma pan jakiegoś zdjęcia profesora? - zagadnął portiera.
     Ten bez słowa sięgnął w zanadrze i wyłowił jedną odbitkę, wykonaną na cienkiej tekturce.
     - Proszę.
     - Można zatrzymać?
     - Ależ oczywiście. Tyle że inwigilacją profesora zajmuje się agent Szurko.
     - Na pewno nie wejdziemy mu w drogę. Gdzie znajdziemy redakcję "Przeglądu Naukowego"?
     - Na piętrze i na lewo. Ale nikogo już o tej porze nie ma. Profesor był ostatni.
     Akimow poskrobał się z frasunkiem po głowie.
     - Niedobrze. Potrzebowalibyśmy jednego numeru tego pisma.
     Portier zdjął z głowy czapkę i włożył ją na głowę Wilkowskiemu.
     - Zastąp mnie przez chwilę.
     W towarzystwie drugiego agenta wszedł na górę. Z kieszeni wyciągnął klucz. Przez chwilę majstrował nim w zamku i wreszcie otworzył drzwi. Weszli do środka. Stos nowiutkich numerów leżał zaraz koło drzwi.
     - Wot i są. Siedemdziesiąt kopiejek - dodał, wskazując sporą puszkę stojącą na biurku. Agent wrzucił należność i wziąwszy jeden numer, wyszedł na korytarz. Portier starannie zamknął drzwi. Pożegnali się na dole i wyszli z redakcji.
     - I co dalej? - zapytał Josif.
     Jego kumpel zastanawiał się przez chwilę.
     - Wrócisz do parku, tam, gdzie znaleźliśmy łódkę. Poszukasz pijaka i zapytasz go, czy ten tu na zdjęciu i ten, który gadał z Sawinkowem, to ten sam. Ja tymczasem zaznajomię się z tą gazetką. Spotkamy się za godzinę w biurze.
     - Jeśli nie znajdę?
     - No cóż, rozejrzyj się po okolicznych knajpach. Tylko uważaj, żeby ci nie rozbili głowy. Tam nie lubią policji, a zwłaszcza tajnej.
     
     *

ciąg dalszy na następnej stronie

powrót do indeksunastępna strona

7
 
Magazyn ESENSJAhttp://www.esensja.pl
redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.