nr 8 (XX)
październik 2002




powrót do indeksunastępna strona

Achika
  [GW] :  Na krętym szlaku

        część pierwsza
ciąg dalszy z poprzedniej strony

     Weszły do kokpitu. "Kryształowa gwiazda" przypominała nubiański T-14 - niewielki, kilkuosobowy statek pasażerski, tylko w bardziej luksusowej wersji. Układ pulpitu sterowniczego był na tyle typowy, że bez trudu zorientowały się w nim po kilkunastu sekundach. Wszyscy zajęli miejsca: one dwie na fotelach pilota i nawigatora, Mattis z tyłu. Zeloe na kolanach Mattisa. Nessie zauważyła to oczywiste naruszenie przepisów bezpieczeństwa, ale postanowiła nie reagować. Najwyżej nabiją sobie guza przy przechodzeniu w nadprzestrzeń.
     - Zapiąć pasy, startujemy! - powiedziała wesoło, szybko prztykając przełącznikami. Pomruk silników zabrzmiał w jej uszach jak zwycięska muzyka. Popatrzyła w prawo, na Cranberry - ich oczy spotkały się i już wiedziała, że przyjaciółka czuje to samo.
     Pewnym ruchem przesunęła dźwignię. Statek uniósł się w górę, nabierając prędkości; już po chwili za oknami zaczęły migać zamazane kłęby chmur. Jeszcze chwila i błękit nieba znikł, zastąpiony głęboką czernią przestrzeni kosmicznej. Nessie miała ochotę wykręcić beczkę z radości, ale mimo wszystko bała się ściągać na nich uwagę, więc tylko pokiwała statkiem z boku na bok - manewr, który dla postronnego obserwatora mógł wyglądać jak chwilowa utrata panowania nad sterami.
     Minuty pozostałe do opuszczenia pola planetarnego dłużyły się w nieskończoność. Cranberry ustawiała parametry do skoku w nadprzestrzeń. Nie na Korelię. Najpierw na Taanab, żeby trudniej ich było namierzyć. Tak na wszelki wypadek.
     - Teraz.
     - Uwaga! Trzymać się!
     Nessie pchnęła dźwignię hipernapędu i statek runął przed siebie. Gwiazdy na ekranie zamieniły się w białe smugi, przeciążenie wgniotło ją w fotel; z tylnych miejsc dobiegł kwik Zeloe, która omal nie wylądowała na podłodze.
     Smugi gwiazd znikły, ustępując miejsca czarnej pustce nadprzestrzeni. Widok nieciekawy, nawet ponury, ale dla Nessie oznaczał w tej chwili wolność i - przynajmniej czasowe - bezpieczeństwo.
     
     II
     
     Nessie ustawiła automatycznego pilota i obróciła się z fotelem w stronę pasażerów. Zeloe rzuciła jej oburzone spojrzenie.
     - Nina, jak wchodzisz w nadprzestrzeń, to mogłabyś uważać, żeby wszystkich nie pozabijać.
     - Następnym razem jak usłyszysz, że masz zapiąć pasy, to je zapnij - odparła surowo Nessie, ale dziewczyna już nie słuchała, zwracając się tym razem do Cranberry.
     - Kiedy będziemy na Korelii?
     - Najpierw lecimy na Taanab.
     - Dlaczego tak? - zdziwili się chórem Zeloe i Mattis.
     - Z przyczyn nawigacyjnych - odparła Cran tak autorytatywnym tonem, że natychmiast uwierzyli.
     - Aha... A jak długo tam będziemy lecieli?
     Cranberry rzuciła okiem na wskaźniki.
     - Dwadzieścia osiem standardowych godzin.
     - Ile?? - ton Zeloe wskazywał, że traktuje to jak osobistą obrazę. - W takim czasie można by zalecieć aż na Terytoria Zewnętrzne!
     - Większym statkiem, owszem. - Cranberry tym razem nie dała jej się wyprowadzić z równowagi. - Ten rozwija tylko jeden i sześć powyżej prędkości światła i nie da się na nim...
     - Dobra - dziewczyna machnęła ręką, najwyraźniej nie mając ochoty na wykład o astronawigacji. Zerwała się z kolan swojego ukochanego.
     - Chyba będziemy musieli jakoś zabić czas, cukiereczku - zachichotała znacząco, złapała go za rękę i oboje wybiegli, kierując się w stronę kabin mieszkalnych.
     - Nie przeszkadzajcie nam - zawołała jeszcze przez ramię.
     - Ani nam się śni - mruknęła pod nosem Nessie.
     
     "Kryształowa gwiazda", przeznaczona dla sześciu osób, miała trzy dwuosobowe kabiny - niewielkie, ale elegancko wyposażone. Ponieważ Mattis i Zeloe najwyraźniej zamierzali mieszkać razem, Nessie i Cranberry mogły cieszyć się nie zaznanym od dawna luksusem własnego pomieszczenia. Przez dwa dni przymusowego nieróbstwa wypoczęły porządnie, więc nie chciało im się spać. Zwiedziły dokładnie cały statek, po czym zdecydowały się zapoznać z możliwościami automatycznej kuchni. Zaprogramowana była na serwowanie tylu wspaniałych potraw, że Nessie uznała, iż z nawiązką rekompensuje to konieczność znoszenia towarzystwa rozkapryszonej córeczki gubernatora.
     Zamówiły sobie alderaańską sałatkę i zapadły w miękkie fotele mesy, jednym okiem oglądając jakiś głupawy holowid - chętnie posłuchałyby wiadomości, ale statek w nadprzestrzeni pozbawiony był łączności.
     - To co zrobimy, jak już będziemy na Korelii? - zapytała Cranberry, oblizując widelec.
     - Poszukamy naszych.
     - A co z tą dwójką?
     - Znajdziemy im uczciwego pilota. A jak się nie uda, to wsadzimy ich na publiczny transportowiec i już.
     - A statek?
     - Statek niech im odeślą. To już zmartwienie taty-gubernatora.
     - Racja. Najwyżej zapłacą za nadbagaż.
     Roześmiały się obie.
     
     Posiedziały jeszcze trochę, gapiąc się na film, potem Nessie poszła pomedytować w zaciszu swojej kabiny. Wynurzyła się z niej dopiero w porze kolacji. Weszła do mesy, gdzie śmiertelnie znudzona Cranberry grała sama ze sobą w hologramowe szachy, starając się nie zwracać uwagi na Zeloe i Mattisa, którzy chichocząc rozkosznie karmili się nawzajem owocami.
     Nessie nalała sobie soku z dystrybutora i przysiadła się do niej.
     - Jeszcze nie zwariowałaś? - spytała, widząc jej minę.
     - Nie, ale jestem tego bliska - odparła przez zęby Cran. Wcisnęła klawisz. Czwororęki potwór schwycił mniejsze, niebieskie stworzenie, pożarł je i przeszedł na kolejne pole.
     - To dlaczego nie poszłaś do swojej kabiny?
     - Próbowałam, ale... jakoś nie mogę być sama. - Nie chciała się przyznawać, że boi się kolejnych wizji, których nadejście przeczuwała.
     Nessie upiła łyk soku.
     - Nie martw się, jeszcze tylko dwadzieścia godzin.
     Cranberry zaśmiała się krótko.
     - Liczyłaś? Myślałam, że tylko ja nie mogę z nimi wytrzymać.
     - Z nimi nikt by nie wytrzymał. Idziemy spać? Jak jutro wstaniemy wcześniej, to będziemy miały trochę spokoju.
     Wychodząc z mesy powiedziały "dobranoc", ale nikt nie zwrócił na nie uwagi.
     
     ***
     
     Następnego dnia Nessie wstała pierwsza. Korzystając z nieobecności uroczej parki próbowała trochę potrenować z mieczem, ale pomieszczenia na statku były na to zbyt ciasne. Bez ćwiczeń fizycznych czuła się nieswojo. Statek spokojnie leciał przed siebie na autopilocie, nie miała nic do roboty. Snuła się po korytarzu, zaglądała do kokpitu, niepotrzebnie po raz dziesiąty sprawdzając wszystkie urządzenia, wreszcie wróciła do mesy i na kawałku wolnej przestrzeni między kącikiem wypoczynkowym a konsolą komputera zaczęła trenować walkę z cieniem. Lewy sierpowy, prawy prosty, kopniak, odskok, obrót, znowu kopniak i cios pięścią. Trochę jej to poprawiło samopoczucie, jak zawsze, kiedy czuła doskonałą kontrolę nad swoim ciałem. Wylądowała miękko po szczególnie udanym wyskoku, przecięła powietrze serią szybkich wymachów rąk.
     W drzwiach mesy stanęła Cranberry z oczami podkrążonymi, jakby niewiele spała tej nocy.
     - O, trenujesz?
     - Yhm - mruknęła Nessie, wyprowadzając wysoki cios nogą w bok.
     - Mogę poćwiczyć z tobą. Jeśli chcesz.
     Nessie zatrzymała się w pół ruchu, zdmuchnęła opadającą na oczy grzywkę. Dlaczego nie? Podłoga była wyłożona miękką wykładziną, która złagodziłaby upadki. Zresztą zdarzało im się trenować w gorszych miejscach...
     - Dobra, tylko nie szalej.
     Cranberry zrzuciła kurtkę, stanęła naprzeciwko w pozycji wyjściowej. Zaatakowała pierwsza, ale Nessie była na to przygotowana - płynnym obrotem zeszła jej z drogi i szarpnęła za nadgarstek w sposób, który mniej sprawnego przeciwnika posłałby już na podłogę. Cran jednak złapała równowagę i odpowiedziała kopniakiem, wyhamowując impet w ostatniej chwili, tak, jak się powinno robić na treningu. Nastąpiła błyskawiczna wymiana mniej lub bardziej pozorowanych ciosów, wreszcie Nessie zręcznym chwytem udało się rzucić przeciwniczkę na ziemię. Cranberry zerwała się natychmiast, skora do odwetu. Czuła, że walka zaczyna ją ponosić; kontrolowała się ze wszystkich sił, ale to było trudne. Nessie przedramieniem sparowała wyjątkowo mocne uderzenie, skrzywiła się, ale nic nie powiedziała, poprzestając tylko na ostrzegawczym spojrzeniu. Cran pohamowała się natychmiast, może nawet za bardzo, bo w chwilę potem pchnięta barkiem znowu znalazła się na podłodze.
     Ciosy, skoki i obroty powtarzały się jak w tańcu. Pochłonięte walką nie zwróciły uwagi na to, że Mattis stanął w progu mesy. Wiedziały o jego obecności, ale nie zauważyły, jak na nie patrzy.
     Zauważyła za to Zeloe. Wychodząc z kabiny od razu zauważyła swojego narzeczonego ze wzrokiem utkwionym w dziewczyny w sposób, który absolutnie jej się nie podobał.
     - Co robisz, cukiereczku? - zaszczebiotała, podchodząc do niego i obejmując w pół, takim tonem, jakby nie widziała doskonale, co robi.
     Cranberry udało się w końcu wykręcić Nessie ręce i przewrócić ją, przyciskając twarzą do podłogi. Podniosły się, roześmiane i zziajane, klepiąc się po plecach i ściskając za ręce.
     Mattis odwrócił się niechętnie i pozwolił odprowadzić do kabiny.
     
     Przedpołudnie było trudne do zniesienia. Zeloe w różowym szlafroczku i papilotach kręciła się po całym statku, wydając się być co najmniej w pięciu miejscach naraz, i piskliwym głosem opowiadała, co jej się śniło tej nocy, zupełnie nie zwracając uwagi na to, że nikt jej nie słucha.
     - Co tam właściwie jest na tym Taanab? - spytała, kiedy już skończyła opis kończącego sen balu, ze szczególnym uwzględnieniem tego, jak kto był ubrany. - Mają coś ciekawego do zwiedzania?
     - Lokalne zabytki, owszem - odparła Nessie, wysilając pamięć. - Zdaje się, że najsłynniejszy jest kompleks budynków teatralnych w stolicy i jakaś stara świątynia. Ale wcale nie musimy lądować na Taanab, wystarczy, że wyjdziemy z nadprzestrzeni i już robimy skok na Korelię...
     Zeloe jak zwykle nie słuchała, co się do niej mówi.
     - Stara świątynia? Jakie to romantyczne! Może jednak wylądujemy tam na chwilę. Co o tym sądzisz, cukiereczku?
     Cukiereczek, rzecz jasna, w pełni zgadzał się z jej zdaniem. Nessie westchnęła w duchu. Nie mogła odmawiać postoju na Taanab, bo wyglądałoby to zbyt podejrzanie, nie pozostawało więc nic innego, jak przystać na ich życzenie.
     Siedemnaście godzin, pomyślała. Jeszcze tylko siedemnaście godzin.
     Plus pobyt na samym Taanab. I przelot na Korelię. Nagle zawód ochroniarza wydał jej się wyjątkowo ciężki.
     
     ***
     
     Wyszli z nadprzestrzeni - Zeloe tym razem zapięła pasy - po zacienionej stronie planety, Nessie więc dodała gazu i przeleciała przez strefę terminatora, aż słońce wystrzeliło zza krawędzi horyzontu w efektownej fontannie promieni. Młodzi wydali okrzyk zachwytu - najwyraźniej nie mieli jeszcze okazji podziwiać jednego z najpiękniejszych w kosmosie widoków, jakim jest wschód słońca widziany z orbity.
     Zatrzeszczał komunikator.
     - Obcy statek, tu kontrola planetarna. Podajcie swoją nazwę i cel przylotu.
     Nessie wcisnęła klawisz nadajnika.
     - "Kryształowa gwiazda", statek prywatny, zarejestrowany na, eee, pana T'bira, gubernatora Chandrilli. Cel turystyczny. Prosimy o zezwolenie na lądowanie w stolicy.
     - Liczba pasażerów?
     - Czworo.
     - Rasy?
     - Ludzie.
     - Coś do oclenia?
     - Raczej nie.
     Po drugiej stronie na chwilę zapadła cisza, wreszcie kontroler odezwał się znowu.
     - "Kryształowa gwiazda", udzielamy wam zgody na lądowanie za pół godziny. Podajemy współrzędne orbity, na której macie oczekiwać.
     Na monitorze ukazała się seria cyfr, którą Cranberry czym prędzej wprowadziła do komputera nawigacyjnego, programując autopilota. Nessie ponuro wpatrywała się w widoczną na ekranie planetę. Wszelkie opóźnianie lądowania wydawało jej się podejrzane.
     Zaczynam popadać w paranoję.
     - Dlaczego każą nam czekać? - odezwała się kapryśnym tonem Zeloe, jakby odgadując jej myśli.
     - Widocznie takie mają przepisy. Albo może jest za duży ruch.
     - Przepisy? - widać było, że jak dotąd córeczka gubernatora nie wyobrażała sobie, że mogą ją ograniczać jakieś tam przepisy. - Co za głupota.
     - Różnie bywa - wtrąciła się Cranberry. - Byłam kiedyś na przykład na planecie, na którą nie wpuszczano robotów. Jeżeli ktoś przywiózł własnego, to musiał go trzymać na statku przez cały czas pobytu.
     - Bez sensu. Co komuś przeszkadzają roboty?
     - Były w jakiś sposób sprzeczne z religią mieszkańców tej planety - powiedziała Cran, ale Zeloe już znudziła się dyskusją. Wstała z fotela, obciągając spódniczkę.
     - Chodźmy obejrzeć wiadomości, jak już nie jesteśmy w tej głupiej nadprzestrzeni.
     Przeszli wszyscy do mesy; Zeloe włączyła holoodbiornik i przez chwilę szukała kanału Chandrilli. Nie wszystkie planety miały programy, które mogły być odbierane w całej galaktyce, ale Chandrilla do nich należała.

ciąg dalszy na następnej stronie

powrót do indeksunastępna strona

29
 
Magazyn ESENSJAhttp://www.esensja.pl
redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.