Na spodnim pancerzu "Polyphema", wśród płaskich, graniastych osłon sensorów i anten, pojawiły się dwie, rozszerzające się powoli szare szczeliny. Czarne płyty poszycia dzieliły się na coraz mniejsze, klinowatego kształtu segmenty i kolejno chowały, odsłaniając wreszcie dwa ośmiokątne luki ładowni, słabo oświetlone kilkoma małymi błękitnymi światełkami na stelażach dla podwieszonego ładunku. Pierwszy z walcowatych zasobników, zwolniony z podtrzymujących go szczęk, wypłynął majestatycznie w próżnię pod okrętem i rozłożył cienkie wąsy swoich czujników. Nagle, jakby to było sygnałem dla pozostałych ładunków, pojawił się drugi, trzeci, czwarty i w przeciągu kilkudziesięciu sekund przestrzeń poniżej "Polyphema" zapełniało piętnaście metalicznych walców, każdy otoczony lśniącą pajęczyną anten. Trzy z nich włączyło małe silniki jonowe i zaczęło oddalać się od grupy, obniżając się i wreszcie znikając na tle jasnej tarczy planety. Pozostała dwunastka sprawnie sformowała prostokątny szyk i powoli przepłynęła pod okrętem, rozbłyskując w słońcu. Kiedy ostatni szereg zasobników wyszedł z cienia rzucanego przez fregatę, z jej ładowni wyprysnęło niespodziewanie pięć małych, trójkątnych czarnych kształtów. Trzy z nich pomknęły w dół, śladem oddalających się od grupy satelitów, a dwa zatoczyły łuk i zniknęły na tle gwiazd nad planetą. Chociaż wszystkie włączyły już swoje radary, żaden z dwunastu walców orbitujących nad Hitalią nie odkrył małych, skonstruowanych według zasad stealth i pokrytych specjalną, pochłaniającą fale radiowe farbą, niespodziewanych, dodatkowych towarzyszy.
Luki "Polyphema" zamknęły się i fregata zaczęła odchodzić na wyższą orbitę ponad planetą.
*
Trzy satelity naprowadzające zrzut, kierowane zapisanym w pamięci programem i radarowymi altimetrami, dwieście czterdzieści kilometrów nad HIT-1-2 zajęło pozycję na rogach wielkiego trójkąta, odległe od siebie o ponad czterysta kilometrów. Wysyłając co kilka minut radiolokacyjny impuls w kierunku powierzchni planety czekały, aż w centrum ich trójkątnego szyku znajdzie się charakterystyczna forma na powierzchni Hitalii - duży, owalny krater nad brzegiem oceanu.
Kilkanaście kilometrów nad każdym z satelitów wystrzelony z "Polyphema" bezzałogowy dron wiernie powtarzał każdy manewr swojego "gospodarza", kierując na niego oko obiektywu swojej kamery. Anteny dronów były na razie martwe; małe stateczki tylko obserwowały i nasłuchiwały.
*
W sterowni fregaty Hevit obserwował na radarowym ekranie powolny ruch zrzuconego "zaopatrzenia". Dwanaście świetlnych punktów ułożonych w kształt prostokąta, stopniowo coraz dokładniej wchodziło na środek, pomiędzy trzy karmazynowe kropki - zasobniki transportowe ustawiały się na pozycjach wyjściowych do rozpoczęcia drogi w kierunku planety. Satelity naprowadzania nie wydawały jednak jeszcze żadnego rozkazu.
Ruch po jego lewej stronie kazał mu odwrócić głowę. Slovic, od kilku minut robiący wrażenie coraz bardziej nerwowego, prowadził przyciszoną, ale najwyraźniej ożywioną dyskusję z Faircloughem. Hevit zauważył, że admirał, wyglądający niedawno na zmęczonego staruszka, teraz przypominał znowu żwawego pięćdziesięciolatka w pełni sił. Komandor z zainteresowaniem przyglądał się, jak admirał z wyraźnie rosnącą irytacją podejmuje kolejne próby uciszenia Slovica. W pewnym momencie Fairclough walnął zwiniętą w pięść dłonią w poręcz swojego fotela. Piankowe wypełnienie wytłumiło odgłos uderzenia, ale Slovic odskoczył od admirała jak oparzony.
Hevit uśmiechnął się ukradkiem.
Stary potrafi jeszcze pokazać pazury - pomyślał.
- Jakiś problem, sir? - zapytał głośno. Wiedział, że nie powinien tego robić; w tej chwili należało jak najmniej zwracać uwagę tej dwójki na siebie i załogę, ale nie mógł sobie odmówić satysfakcji dopieczenia "adiutantowi".
- Drobna różnica zdań, komandorze. Już wyjaśniona - powiedział szybko Fairclough. - Za ile rozpocznie się ostatnia faza zrzutu ładunku?
- Kiedy satelity prowadzące i zasobniki zajmą odpowiednią pozycję. Według założonego programu, nastąpi to za czternaście minut.
*
Pierwszy z naprowadzających ABRW satelitów przeleciał nad wybitym w powierzchni Hitalii kraterem, omiatając go radarową wiązką. Natychmiast przesłał odpowiednią informację do pozostałych satelitów i cała trójka zaczęła wykonywać zsynchronizowane manewry, mające odpowiednio ustawić je do ataku. Kiedy ich komputery uznały ustawienie za satysfakcjonujące, wysłały sygnał do dwunastu zasobników unoszących się nad nimi. Dotychczasowy, prostokątny szyk pękł i walcowate satelity rozdzieliły się na trzy grupy, kierując się każda ku innemu naprowadzającemu.
Czarne, niewidoczne na tle gwiazd drony, zaalarmowane pierwszym impulsem śledzonej trójki, włączyły swoje rejestratory i zaczęły analizować sygnał.
*
Kiedy Hevit zobaczył na ekranie rozdzielającą się dwunastkę zasobników, poczuł lodowaty uścisk w żołądku.
Zaczęło się - pomyślał.
- Sekwencja zrzutu rozpoczęta - odezwał się nawigator.
*
Dwanaście kontenerów z ABRW, podzielonych na czwórki, zbliżało się do swoich satelitów naprowadzających. Odległość malała powoli - oprócz obniżania się, zasobniki musiały gonić satelity przesuwające się po swojej orbicie. Żeby nie pogubić się wzajemnie, wszystkie obiekty wymieniały pomiędzy sobą krótkie impulsy pozycjonujące i dzieliły się namiarami.
Kiedy były odległe o zaledwie osiemnaście kilometrów od swoich naprowadzających, wszystkie trzy grupy niespodziewanie straciły ich sygnały, jakby wpadły w strefę radiowego cienia.
Procesory sygnałów wystrzelonych z "Polpyhema" dronów zarejestrowały dość danych i odcięły komunikację ABRW - naprowadzanie, rozpoczynając realizację ułożonego przez Hevita planu.
*
Kiedy w sterowni "Polyphema" ekran pokrył się na pół sekundy śniegiem zakłóceń, Hevit sprężył się cały i zastygł w oczekiwaniu.
Teraz, Pierwszy! - pomyślał.
Ekran mignął i oczyścił się. Dwanaście kropeczek zasobników z ABRW otaczało trzema wianuszkami czerwone punkciki satelitów naprowadzania.
- Co to było, komandorze? - zapytał Fairclough na wpół podnosząc się z miejsca.
- Chyba błysk na słońcu. Jakieś przypadkowe zakłócenie. Rozpoznanie, mamy jakieś kłopoty?
- Żadnych, sir. Wszystko idzie jak w zegarku - odezwał się spokojnie pierwszy oficer.
Admirał opadł na oparcie fotela i zaczął z powrotem zachłannie wpatrywać się w ekran. Hevit opuścił głowę, żeby ukryć uśmiech. Udało się! Włączona przez pierwszego oficera, przygotowana wcześniej procedura symulacyjna działała i pokazywała nie to CO BYŁO naprawdę, ale to co MIAŁO BYĆ według Fairclougha i Slovica. Prawdziwy obraz miał tylko Hevit i pierwszy oficer na swojej konsoli, ale zapatrzeni w główny ekran admirał i kapitan nie widzieli nic poza zasobnikami z retrowirusami, opadającymi coraz bliżej Hitalii.
*
Kontenery z ABRW, pozbawione nagle sygnałów sterujących, włączyły silniki hamujące i zaczęły zmieniać kąty ustawienia swoich anten, próbując odzyskać kontakt z prowadzącymi je satelitami; jednak zamiast impulsów pozycjonujących odbierały tylko szum zakłóceń. Dopiero po dwóch minutach jeden z zasobników uchwycił daleki sygnał, dochodzący z przestrzeni nad planetą. Przesłał informację od pozostałej jedenastki i wkrótce więcej kontenerów potwierdziło nawiązanie kontaktu. Zasobniki zbiły się w nieregularną grupę i podążyły śladem nowych przewodników, oddalając się od Hitalii.
*
Na ekranie sytuacji taktycznej w CIB "Polyphema", dwanaście świetlnych punktów symbolizujących ABRW skupiło się w trzy krótkie sznureczki światełek, przesuwające się po zbiegających się trajektoriach w kierunku powierzchni HIT-1-2. Liczby oznaczające ich odległość od planety zmniejszały się coraz szybciej, a same punkty rozmywały się na wyświetlaczu, kiedy komputer symulował osłabienie sygnału zwrotnego przy wejściu obiektu w atmosferę. Hevit zauważył, że Slovic zagryza wargi.
Pierwsza trójka lśniących kropeczek zamieniła się w okrągłe plamki światła i natychmiast zgasła. Ten sam los, w trzysekundowych odstępach spotkał pozostałe. W okienku komunikatów zamigotał jasnobłękitny napis:
KONIEC OPERACJI
- Sekwencja zrzutu zakończona. - powiedział nawigator - Odchodzimy od planety, sir?
Hevit patrzył na Slovica i wyraz triumfu i upojenia zwycięstwem, który rozlewał się na jego twarzy. W przyszłości czeka cię niemiła niespodzianka, nieszczęsny sukinsynu - pomyślał.
- Odchodzimy od planety, sir? - powtórzył cierpliwie nawigator nie doczekawszy się odpowiedzi.
- Tak - Hevit obudził się z zamyślenia. - Chyba, że pan admirał ma jakieś zastrzeżenia...
- Zastrzeżenia? - powtórzył Fairclough. - Żadnych. Dobra robota, komandorze. Wracamy do bazy.
- Z przyjemnością - mruknął do siebie Hevit i uśmiechnął się.
*
Zasobniki z ABRW cały czas przyśpieszały. Anteny ich odbiorników ciągle odbierały sygnały sterujące, ale ich komputery wciąż stwierdzały, że nie zbliżają się do satelitów naprowadzania wystarczająco szybko. Planeta została daleko za nimi, niewielki zapas paliwa do silników manewrowych był na ukończeniu, ale dla układów kierowania było to bez znaczenia - liczyło się tylko wykonanie wprowadzonego wcześniej programu.
*
Kiedy Hevit, Fairclough i Slovic opuścili CIB fregaty, przygotowującej się już do powrotu na Lalande, komandor popatrzył na admirała z namysłem.
- Co dalej, sir?
- Pewnie dostaniesz urlop, Ed - uśmiechnął się Fairclough. - Może nawet awans, ale tu nie mogę nic obiecać.
- Dziękuję, sir - powiedział kwaśno Hevit. - A co z Hitalią?
- Za parę dni postaramy się, żeby informacja o naszym ataku "przeciekła" do Thanatos Dei. Trzymam zakład, że sami będą robili wszystko, żeby maksymalnie utajnić sprawę. Przez jakiś czas będziemy musieli siedzieć cicho jak myszy pod miotłą i udawać naiwnych przygłupów. W końcu klechy znudzą się i odpuszczą sobie HIT-1-2. A my za dwa, trzy lata bez rozgłosu przerzucimy tu automatyczny kompleks górniczy z jakiegoś asteroidu i wtedy zobaczymy co dalej...
- Mam nadzieję, że nie myli się pan co do Thanatos Dei, bo jeśli tego nie utajnią, dostanę takiego kopa, że... - mruknął komandor.
- Mamy jeszcze kilka dni na ustalenie szczegółów, Ed. Dopracujemy to.
- Oczywiście, sir - odezwał się równie nieszczerze Hevit. - Coś jeszcze, sir?
- Na dziś to chyba wszystko, Ed. Czas zameldować się w bazie.
- Tak jest, sir.
Hevit wrócił na mostek i spojrzał na ekran, na którym wciąż widniał fałszywy obraz sytuacji sprokurowany przez pierwszego oficera. Przez kilka minut przyglądał się wyświetlaczowi, a potem sięgnął po komunikator.
- Dowódca do bosmana.
- Zgłasza się bosman Wirgley, sir.
- Czy admirał Fairclough jest już w swojej kabinie?
- Właśnie wszedł, sir? Czy mam go wywołać?
- Nie, bosmanie, dziękuję. Dopilnujcie tylko, żeby nikt mu nie przeszkadzał i poinformujcie mnie, gdyby on albo kapitan Slovic wyszli.
- Tak jest, sir.
Hevit wyłączył komunikator i podszedł do pierwszego oficera.
- Pierwszy, jest pan pewien, że nasi goście nadal będą widzieć tylko naszą małą maskaradę? - zapytał cicho.
- Tak jest, sir. - wyszczerzył zęby porucznik. - Sam przeprogramowałem im terminale. Te w kajutach obok i na korytarzu na wszelki wypadek też.
- W porządku. - Hevit wrócił na swoje miejsce na podwyższeniu w środku sterowni. - Uwaga załoga, ogłaszam koniec manewrów "Martwe światło" - powiedział głośno.
Ekrany w CIB zamigotały i pokazały nowy - prawdziwy - obraz, który mógłby przyprawić Fairclougha albo Slovica o ciężki zawał. Dwanaście kropek zasobników ABRW było już tak daleko od HIT-1-2, że czułe sensory "Polyphema" ledwo były w stanie je śledzić. Trzy satelity naprowadzające nadal próbowały wywołać swój uciekający ładunek, ale przykryte kloszem zakłóceń retransmitowanych przez drony były jak głuche i nieme.
- Wchodzimy na skokową, sir - odezwał się nawigator.
Dałem wam dwa lata, "koloniści", pomyślał Hevit, patrząc na obraz Hitalii na ekranie. Może rzeczywiście pozjadacie się nawzajem do tego czasu, ale przynajmniej będzie to wasza własna decyzja. A jeśli nie, to przez dwa lata jeszcze wiele może się zdarzyć.
- Okręt gotów do wejścia w podprzestrzeń, sir - odezwał się Pierwszy.
Hevit usiadł na swoim miejscu.
- Pełna moc. Zabieramy się stąd.
Wokół kanciastego, czarnego kadłuba "Polyphema" rozkwitł wielobarwny pierścień impulsu kompensacyjnego otwieranego właśnie korytarza podprzestrzennego i fregata znikła z układu planetarnego gwiazdy HIT-01.
*
Silniki zasobników z ABRW dały z siebie wszystko. Dwanaście kontenerów, ważących ponad tonę każdy, pędziło naprzód z prędkością bliską połowie prędkości światła, wprost w ogromniejącą coraz bardziej tarczę słońca Hitalii. Tysiąc osiemset kilometrów przed nimi dwa drony także mknęły naprzód wciąż retransmitując nagrany wcześniej sygnał sterujący. Pozbawione osłony termicznej, rozgrzewały się coraz bardziej, aż w końcu wzrastająca temperatura zniszczyła ich nadajniki i retransmisja umilkła. Dopiero wtedy komputery sterujące zasobnikami zorientowały się w końcu, że coś jest nie tak, ale nie miały już paliwa na wyhamowanie rozpędzonych kontenerów - ani tym bardziej na wyrwanie się z coraz silniejszej grawitacji zbliżającej się gwiazdy. W kilka minut później przegrzane krzemowe płytki osłon ablacyjnych zaczęły odpadać z poszycia kontenerów i cała dwunastka spłonęła jak garść śmieci wrzuconych do pieca.
*
Kiedy "Polyphem" wszedł w podprzestrzeń, transmisja zakłóceń, ekranujących trójkę satelitów naprowadzających, nagle ustała. Satelity natychmiast przestawiły się w tryb poszukiwania, próbując odzyskać kontakt z ABRW, ale zanim jeszcze ustaliły swoją własną pozycję, zawieszone nad nimi drony wypełniły ostatni rozkaz zapisany w pamięci ich komputerów i zdetonowały ładunki termojądrowe małej mocy, w które wyposażono je przed startem z fregaty. Trzy niewielkie kule ognia wykwitły nad Hitalią, poczerwieniały i zgasły. Fala uderzeniowa wybuchu w próżni nie istniała, a termiczna była zbyt słaba żeby uszkodzić odległego o kilkanaście kilometrów masywnego satelitę, ale towarzyszący eksplozjom impuls elektromagnetyczny był zabójczy dla nieprzygotowanej na taki cios elektroniki. W ułamku sekundy dziesiątki zwarć i przepięć zamieniły awionikę satelitów w bezużyteczny złom. Pozbawione stabilizacji i układów utrzymujących je na stałej orbicie, ze zniszczonymi systemami łączności, zamienione w bryły martwego żelastwa i plastiku, rozpoczęły swój ostatni lot w dół, ku lśniącej zielenią roślin i błękitem oceanu planecie.
Rumia, listopad 2000
|
|