nr 8 (XX)
październik 2002




powrót do indeksunastępna strona

Lawrence Watt-Evans
  Wódz mimo woli: rozdział 1

        Lawrence Watt-Evans "Wódz mimo woli"
ciąg dalszy z poprzedniej strony

     Jedynie dwie osoby zwróciły na niego uwagę, jednak - traktując go jako drobne zakłócenie - tylko zerknęły na drzwi. Obaj potężni żołnierze zachowali się, jakby w ogóle nie słyszeli jego słów. Gdy tylko go dostrzegli, ruszyli ku niemu powolnym, ale równym krokiem, który kojarzył się Sterrenowi z przypływem w porcie.
     Żeglarz i arystokratka ruszyli za żołnierzami. Żeglarz pstryknął palcem i strużka iskier znikła.
     Sterren nawet nie próbował kryć się za zasłoną; stał nieruchomo i czekał.
     Sztuczka była prymitywna, ale w tak krótkim czasie nic lepszego nie zdołał wymyślić. Zresztą w przeszłości czasem skutkowała, więc warto było spróbować.
     Ponieważ tym razem się nie udało, nie uniknie tego, czego chcieli ci ludzie. Miał nadzieję, że nie będzie to zbyt nieprzyjemne. Jeśli wysłał ich któryś z wierzycieli, może nawet zapłacić, gdy tylko dadzą mu szansę, nim złamią rękę lub kark. Nawet jeżeli zażądają procentów, nie było nikogo, komu byłby winien więcej, niż miał w tej chwili.
     Cała czwórka zatrzymała się kilka stóp od niego. Jeden z żołnierzy przesunął na bok zasłonę, odsłaniając pustą wnękę.
     Żeglarz spojrzał na nagie ściany, a potem na Sterrena.
     - To był głupi pomysł - powiedział swobodnym tonem. Mówił po ethsharyjsku czysto, choć ze śladem akcentu z Doków. - Czy jesteś Sterren, syn Keldera?
     - Może znam kogoś o tym imieniu - odparł ostrożnie Sterren.
     Zauważył, że kilku pozostałych jeszcze klientów tawerny przygląda mu się i kolejno wymyka za drzwi.
     Żeglarz wymienił z kobietą kilka słów w jakimś obcym języku, który Sterren uznał za mowę kupców, często słyszaną w porcie. Kobieta rzuciła żołnierzom krótki rozkaz, a Sterren poczuł, że potężni barbarzyńcy chwytają go pod ręce. Wyraźnie czuł ich pot.
     I nie był to przyjemny zapach.
     - Czy jesteś Sterrenem, synem Keldera i wnukiem Keldera, czy nie? - spytał raz jeszcze żeglarz.
     - A czemu pytasz? - odparł trochę drżącym głosem, jednak bez mrugnięcia patrzył żeglarzowi w oczy.
     Ten milczał przez chwilę, niemal uśmiechnięty, jakby podziwiając odwagę, której wymagało zadanie tego pytania.
     - Jesteś czy nie? - zapytał znowu.
     Sterren spojrzał w bok na nieruchomego żołnierza, trzymającego jego prawą rękę. Żołnierz wyraźnie nie miał ochoty na cywilizowaną rozmowę czy luźną pogawędkę.
     - Jestem Sterren z Ethsharu. Mój ojciec zwany był Kelderem Młodszym.
     - Dobrze - odparł żeglarz, po czym rzucił dwa słowa w stronę kobiety.
     Odpowiedziała długą przemową. Żeglarz słuchał uważnie, po czym znowu zwrócił się do Sterrena.
     - Jesteś chyba tym, którego szukają, lecz lady Kalira chce, abym dla pewności zadał ci kilka pytań.
     Sterren wzruszył ramionami, na ile było to możliwe w uścisku żołnierzy; odzyskiwał pewność siebie.
     - Pytaj. Nie mam nic do ukrycia - rzekł.
     To pewnie sprawa rodzinna, uznał; inaczej jego tożsamość nie byłaby aż tak ważna. Może jeszcze jakoś się z tego wyłga.
     - Czy jesteś najstarszym synem swego ojca?
     Takiego pytania nie oczekiwał. Czyżby ci ludzie mieli jakieś niezwykłe skrupuły dotyczące zabijania czyjegoś pierworodnego? Czy odwrotnie, uważali, że najstarszy syn jest odpowiedzialny za działania krewnych? Ta ostatnia możliwość nie miała większego znaczenia, ponieważ Sterren nie miał żadnych żywych krewnych, a przynajmniej żadnych w rozsądnym stopniu pokrewieństwa.
     - Tak - odparł z wahaniem.
     - Masz inne imię niż ojciec.
     - Co z tego? Mnóstwo najstarszych synów tak ma. Powtarzanie imion to głupi zwyczaj. Ojciec pozwolił matce nadać mi imię; powiedział, że i tak za dużo już jest Kelderów.
     - Twój ojciec był najstarszym synem swojej matki?
     Tego Sterren już zupełnie nie rozumiał.
     - Tak - odparł zdziwiony.
     - Twój ojciec nie żyje?
     - Od szesnastu lat. Naraził się...
     - Mniejsza z tym. Wystarczy nam twoje słowo, że nie żyje.
     - Moje słowo? Miałem wtedy trzy lata; byłbym słabym świadkiem, nawet gdybym to widział. Powiedzieli mi tylko, że nie żyje i nigdy więcej go nie zobaczyłem.
     Pytania zaczęły go niepokoić. Czyżby ci ludzie chcieli pomścić jakiś czyn jego ojca? Nic nie wiedział o swoim przodku, z wyjątkiem tego, że był kupcem; oczywiście znał też dramatyczną, wielokrotnie powtarzaną opowieść o jego śmierci z rąk oszalałego czarodzieja.
     Według Sterrena, byłoby bardzo nieuczciwe, gdyby jego własna śmierć wynikła z błędów przodka, a nie z wykroczeń czy postępków, jakie sam popełnił. Miał nadzieję, że zdoła przekonać tych ludzi do swego poglądu.
     Przyszło mu do głowy, że może ten żeglarz z różowymi iskrami to ten sam obłąkany czarodziej... Ale to przecież nie miało sensu. Odrzucił ten pomysł. Bardziej prawdopodobne, że różowe iskry były elementem jakiegoś kupionego niedawno zaklęcia.
     Właściwie mogły stanowić cały skutek zaklęcia: ot, taka drobnostka, by zrobić wrażenie na damach, czy na kimkolwiek innym.
     - Kim była jego matka, a twoja babka? - spytał żeglarz.
     Moja babka? Sterren zdziwił się jeszcze bardziej. Miał siedem lat, kiedy umarła; pamiętał ją głównie jako przyjazną pomarszczoną twarz i ciepły głos opowiadający niesamowite historie. Dziadek, który wychował go po śmierci najbliższych, bardzo za nią tęsknił i często o niej mówił. Opowiadał, jak to przywiózł ją z jakiegoś malutkiego królestwa na samym końcu świata i jak ze wszystkimi doskonale się zgadzała, pod warunkiem, że mogła postawić na swoim.
     - Nazywała się Tanissa Uparta, o ile pamiętam. Pochodziła gdzieś z Małych Królestw.
     Tak jak ta czwórka, uświadomił sobie, a przynajmniej troje z nich. Nagle pytania wydały się bardziej sensowne. Musiała coś ukraść, albo popełnić jakąś haniebną zbrodnię i wreszcie udało im się ją wyśledzić.
     Z pewnością zajęło im to dość dużo czasu. Ale nie będą chyba mścić się na trzecim pokoleniu!
     - Ona nie żyje - dodał z nadzieją.
     - Czy nazywano ją kiedyś Tanissą z Semmy?
     - Nie wiem. O niczym takim nie słyszałem.
     Nastąpiła kolejna wymiana zdań w znajomym, lecz niezrozumiałym języku. Usłyszał tylko imię babki, a także własne. Pod koniec kobieta wydawała się podekscytowana.
     Uśmiechnęła się.
     Ten uśmiech nie wyglądał na mściwy, choć nie była to wielka pociecha. Jakąkolwiek zbrodnię popełniła babka, musiało to być pół wieku temu, a tej kobiety nie było pewnie wtedy na świecie. Trudno ją nazwać młodą, ale nie była aż tak stara, ani dostatecznie młoda, by korzystać z zaklęcia młodości. Z pewnością ktoś inny wysłał ją na poszukiwania, może poszkodowanymi byli jej ojciec lub matka. W tym przypadku na pewno cieszy się, że załatwiła sprawę, ale nie ma powodu, by go osobiście nie lubić.
     Zerknął szybko na obie strony. Dwaj żołnierze stali tak samo obojętnie jak poprzednio. Zastanowił się, czy lepiej niż on rozumieją o co tu chodzi.
     Tłumacz, bo żeglarz wyraźnie pełnił tę funkcję, zwrócił się znowu do Sterrena:
     - Czy masz jakąś rodzinę?
     - Nie. - Uznał, że nie warto kłamać w tej sprawie.
     - Nie masz żony?
     Sterren pokręcił głową.
     - Co z matką?
     - Zmarła przy porodzie. - Pomyślał, że może ulitują się nad nim, bo jest sierotą.
     - Ponieważ jesteś najstarszy, to nie masz braci i sióstr, skoro matka zmarła przy porodzie. A co ze starym Kelderem, twoim dziadkiem?

ciąg dalszy na następnej stronie

powrót do indeksunastępna strona

50
 
Magazyn ESENSJAhttp://www.esensja.pl
redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.