XVI
"W tym mieście nie wiadomo, umrzeć czy roztopić się we mgle."
"W tym mieście nie wiadomo..." Powtarza to sobie od kilku dni, snując się po sennym mieście. Maj jest i wszystko powinno kwitnąć, szaleć, tańczyć: na razie tylko jego komórki szaleją i bąbelki rozszarpują mu krew, a w głowie szumi, bębni, gotuje się, wbrew pogodzie: bo maj ten jest zimny i ponury, mgły i deszcze, i wszyscy mówią, że to absurd, jesień w maju; inni twierdzą, że odkąd w styczniu była burza z piorunami, a była, to wszystko jest możliwe, nawet grom z jasnego nieba, nawet w lipcu śnieżek niebieski, jak w wierszyku dla dzieci, a mglisty maj jest już po prostu normą. Maj więc zimny i nieciekawy, niesprzyjający zakochaniom, zauroczeniom i zawrotom głowy, a jednak on chodzi w tej mgle majowej jak pijany, czepia się ścian i zagląda w twarze wszystkim mijanym dziewczynom.
"W tym mieście nie wiadomo..." Która z nich to powiedziała? Był wieczór, wieczory należą do Aśki. Była mgła i romantyczny nastrój, i dziewczyna, która oparła się na jego ramieniu, to nie Aśka, to Anka. Która z nich? Pomieszało mu się wszystko, pomyliły mu się twarze, rozmowy, spotkania. Biega od dziewczyny do dziewczyny, od nastroju do nastroju, z ostrych świateł dyskotek wpada w poranną mgłę, a potem koczuje pod odnawianym ciągle budynkiem szkoły. Od nastroju do nastroju. Od dziewczyny do dziewczyny.
"Umrzeć czy roztopić się we mgle..." Na pewno nie Alicja, ona jest taka rozsądna. Ale i ona ma nastroje dziwne. Na środku ulicy nagle się odwraca i odchodzi w inną stronę, zatapiając się w swoich książkach i znów jest sam. Ta samotność przytłacza go, od tak dawna nie miał z nią do czynienia, ze nie umie jej znieść, więc biegnie do następnej dziewczyny.
Która z nich to powiedziała, której twarz mignęła wczoraj w autobusie, której zmarznięte ręce ogrzewał wczoraj pod pizzerią, która na ruchomych schodach powiedziała mu, że strasznie się boi nimi jeździć, a która wybiegła na wiadukt i przechylała się przez barierki tak bezczelnie i tak beztrosko, że aż miał dreszcze - Która z nich w herbaciarni opowiadała mu o poezji, z którą słuchał techno w sklepie z płytami, która z nich pokazała mu album o Dalim, pytania te, choć odpowiedź na nie istotna jest dla dalszego podtrzymywania znajomości bez ryzyka, że wpadnie (powinien był prowadzić notatki), służą głównie temu, by zagłuszyć parę pytań bardziej fundamentalnych. Tak, on nie wie, bo przecież już wszystko się mu wymieszało, on nie wie, na której mu najbardziej zależy: o którą tak naprawdę chodzi.
XVII
Pytania, nawet najbanalniejsze, są ważne, bo jak do tej pory dziewczęta, a jest to niebywałe i prawie niemożliwe, nie wiedzą o pozostałych związkach. Jest to paradoksalne, myśli on często, a nawet podejrzane, że do tej pory nic się nie wydało. Od dwóch miesięcy ciągnie tę rozgrywkę i lawiruje pomiędzy siostrami, a one nadal tego nie odkryły. Jak gdyby były obcymi osobami, mijającymi się bez słowa na klatkach schodowych; do licha, myśli on, biegnąc w sobotę z jednej randki na drugą, dlaczego to się jeszcze nie wydało, są siostrami, siostry zwierzają się sobie, opowiadają sobie nawzajem o chłopakach, czy one tego nie robią? Czy jest aż tak nieważny, że nie ma o czym mówić? Iwka (kto jeszcze pamięta o Iwce? spotkał ją kiedyś na mieście, pytała, z kim teraz jesteś, mówili, że z jakąś Anką, wiesz, jutro zaczyna się matura) chwaliła się przed wszystkimi koleżankami, że taki on mądry, że student, że nie żaden smarkacz z liceum. One nic. Nawet między sobą.
Dlaczego, dzwoni w uszach to pytanie, kiedy patrzy w oczy Anki, Aśki, Alicji, Anielinki, bo tak, i Anielinkę wytropił nareszcie w księgarni, kiedy oglądała "Alicję po drugiej stronie lustra", krzywiąc się na nijakie tłumaczenie i infantylne ilustracje. Pomny wielu ostrzeżeń wysyłanych w jego stronę przez pozostałe siostry, zagadnął bardzo nieśmiało o jej fascynację Lewisem Carrollem, wspomniał coś o jakimś Tolkienie czy innym równie dziwnym pisarzu, którego nazwisko widniało na książce w jej koszyku. Milutka twarzyczka małej rozjaśniła się, zadzierzgnięto pierwszy węzeł znajomości. Nie spieszył się: wiedział od sióstr, jak łatwo ją zrazić. Przypadkowe spotkania w księgarniach i na mieście. Nim zdążył przeminąć maj, byli już przyjaciółmi, znał jej marzenia, bajki, które opowiada sobie na dobranoc i docinki, których nie szczędzą jej siostry. Tak, uśmiecha się on ironicznie, dziecinna jest i naiwna, łatwo ją zrazić, ale równie łatwo oszukać. Ona nie wie nawet, że poznał wcześniej tamte trzy. Sądzi, że istnieje w jego myślach jako jedyna i niepowtarzalna, pozostałe są tylko jakąś ulotną, nie zmaterializowaną mgiełką.
Dlaczego to się jeszcze trzyma, dźwięczy ciągle w nim to pytanie, dlaczego się nie wyda, niech się wreszcie skończy, niech staną przed nim wszystkie cztery i zmuszą, by wybrał, choćby na chybił trafił, jedną z nich, by nareszcie rozciął tę pajęczynę, w którą się dobrowolnie wplątał. W której się szarpie i dusi.
A przy tym jednak boi się, że się wyda, uważa na każde słowo, które wypowiada, żeby się nie zdradzić, i ciągle patrzy im w oczy, zwłaszcza Ance i Aśce, zwłaszcza im, bo te dwie czarownice zdają się wiedzieć o sobie i drwić z niego sekretnie; choć rozumie, że to tylko jego obsesja, jego strach, nie przestaje patrzeć im w oczy. Boi się utracić którąkolwiek, choć chciałby umieć wybrać jedną.
I gorączkuje się, i ciągle szuka, i nadal zagląda w twarze wszystkim mijanym dziewczynom. Bo choć zna już wszystkie, to nadal zdaje mu się, że to jeszcze nie koniec. Szuka piątej siostry, urojonej, nieznanej, tej, która cechy tamtych czterech, tak różnych, złączyłaby w sobie. Jak kolory. Wszystkie w biel. Wtedy mógłby przestać szukać. I przestałby się męczyć. Bo po co komu cała tęcza, kiedy ma słońce, tęcza zamknięta jest w jego blasku.
XVIII
"Koniec z tobą. Albo z nami. Na jedno zresztą. Wszystko skończone. Przyjdź na rynek, dowiesz się. A."
Nadchodzi ten list, równie niespodziewany jak śnieg w lipcu, uderza w niego wtedy, kiedy zupełnie się nie spodziewał wpadki, kiedy wszystko układało się jak najlepiej, kiedy ta gorączkowa gonitwa za czterema dziewczętami trochę zelżała, kiedy już ustalił się jakiś rozsądny harmonogram spotkań, kiedy był pewien, że może zmniejszyć czujność - wtedy właśnie nadchodzi taki dziwny list.
Idzie teraz przez miasto, brodzi w pyłkach topoli, choć nie powinien wychodzić z domu, kiedy tyle tego pyłku, marzy o deszczu - ale deszczu nie ma i nie będzie, pogoda boska, niebo czyste i słońce mocne, ostre - i te pyłki plączące się po ulicach, nawet tam, gdzie drzewa wcale nie rosną i nawet w tych klimatyzowanych sterylnych bankach - wszędzie pyłki. Pyłki mokre, zbite i osadzone na brzegach wyremontowanej nareszcie fontanny. Puch na chodniku, wzbijany przy każdym kroku przechodniów.
Idzie przez miasto, walcząc z pyłkami i analizuje niespokojnie po raz sam nie wie który treść tej dziwnej kartki. Pytania, same pytania. Która z nich, po pierwsze, wysłała ten liścik? Krótkie przekleństwo wymamrotane pod adresem rodziców nadających córkom tak niewiele zróżnicowane imiona. Pytanie kolejne, co oznacza ten "koniec"? Czy odkryły jego grę? Czy to Anka, niezrównoważona Anka ma znowu jakieś myśli nie tego? Wspinając się uliczką prowadzącą do rynku jeszcze raz przegląda wszystkie możliwe scenariusze. Nic z tego nie wychodzi. Myśli rozsypują się, głowa puchnie. Wszelka przemyślność zawodzi.
Jest i ona, pod jednym z drzew na zakurzonym rynku, ubrana w szary płaszczyk, włosy jaśnieją z daleka. To Anka, jest teraz pewien i czuje opadające napięcie. To Anka, szary płaszcz, włosy na wietrze, spotkanie na rynku. To Anka, całe szczęście, Ance wszystko da się wyjaśnić, cokolwiek do niego ma. Zdąża ku niej szybszym krokiem, wita ją z daleka, wyciąga ręce, by ją objąć, ona odsuwa się i patrzy chłodno, nic to, wszystko się zaraz odkręci...
Anka? Jesteś pewien? pyta ona.
Jego pewność siebie pryska. Sekundę temu wiedział, teraz już wszystko się poplątało. Dziewczyna zaczyna krążyć wokół niego, on wodzi za nią wzrokiem, na rynku jest pusto i cicho.
To dlatego list nie jest podpisany. Tylko ta jedna litera, to dlatego, już wie i zaczyna mu się kręcić w głowie.
Zastanów się, mówi ona. Która z nas? Kiedy idziesz na spotkanie z dziewczyną, przyzwoicie byłoby wiedzieć, z kim zamierzasz się spotkać. Kogo będą obejmować twoje namolne łapska. Mogę być każdą z nich, prawda? Nie umiesz nas odróżnić. To nie twarz ci mówi, ty zgadujesz na podstawie miejsca, ubrania, pory dnia, włosów, rzeczy, które są idiotyczne i nieważne. Czy odgadłbyś, nawet z tłumu takich samych dziewcząt, tę, na której ci zależy? No, na której ci zależy, krętaczu? On kicha, ciągle obracając się, kiedy ona chodzi wokół niego, starając się nie stracić jej z oczu. Ten potok słów i ta karuzela oszałamiają go. Zrozum, zaczyna się tłumaczyć. Jak mogłeś? przerywa mu, Anielinka załamana, to dziecko ufało ci bardziej niż którakolwiek z nas, nie miało nigdy do czynienia z takimi podłymi typami, Anielinkę się chroniło. Anka i Aśka, te dwie diablice, wszystko im jedno, na to przecież liczyłeś, one ciągle kręcą, więc pokręcę też, co? Anka i Aśka, one będą się z tego śmiać, ale Anielinki ci nie wybaczą. Alicja, zaczyna on, nareszcie pewien. Alicja zgorszona. Ona, taka inteligentna, nie poznała się na tobie. Rynek wiruje, wiruje dziewczyna, która nawet o sobie mówi dziś w trzeciej osobie. Podły jesteś. Zrozum, przedrzeźnia go, trudno znaleźć jakieś wymówki. Zrozum, dokończę za ciebie, kichaj sobie spokojnie, zrozum, one trzy nie są ważne, liczysz się tylko ty... Tu kłopot. Które trzy nie są ważne, które trzy należy teraz odrzucić, by obronić się przed tą jedną? Widzisz, złotko, nijak nie możesz się wyłgać.
Łapie ją za ramiona, przerywa ten upiorny, sabatowy taniec. Dziewczyna zatrzymuje się, czeka, podczas gdy on szuka po wszystkich kieszeniach chusteczki, wyciera cieknący nos. To daje mu czas na zebranie myśli.
Tu masz rację, mówi, nie można się wyłgać. W takiej sytuacji jedynie szczerość ma rację bytu. Ot prawda, przewrotna kobieto bez imienia. Nie mogę odrzucać żadnej z was. Nie umiem żadnej wyróżnić. Tak naprawdę wszystkie jesteście dla mnie ważne. Jednakowo ważne. Oto prawda. Uwierz.
To już nieważne, mówi ona cicho, lecz stanowczo. Wszystkie, wszystkie cztery nie chcemy mieć z tobą do czynienia. Nigdy więcej. Którekolwiek z naszych imion wpiszesz pod listem, będzie poprawne. To już nieważne, co myślisz. Tylko tyle chciałam ci powiedzieć. Cześć.
XIX
Odwiedza znowu wszystkie te miejsca, w których je spotykał. Codziennie przegląda je wszystkie, w nadziei, że któraś z nich się tam pojawi. Jak co sobotę, spędził ranek spacerując po placach i zaglądając na rynek. Odwiedził również wszystkie księgarnie i przyglądał się bacznie wszystkim dziewczętom szperających po półkach. Teraz siedzi w herbaciarni, ma przed sobą kolejny dzbanuszek z herbatą cynamonową. Pozwala jej stygnąć, nie wyciągnął nawet woreczka z fusami, pewnie i tak napar jest już do niczego. Ale on nie dla herbaty przesiaduje tutaj.
Zniknęły wszystkie trzy z miasta: nie ma Anki, nie ma Aśki, nie ma Anielinki. Puste są wszystkie miejsca w których przebywały. Nie ma po co iść do pubu: choć bywał tam ostatnio co wieczór, choć co wieczór wpatrywał się w mroczne wejście, nie zabłysła w nim ani razu jaskrawa, kanciasta sylwetka. Ani razu, od dnia, w którym spotkał jedną z nich na rynku, od dnia, w którym wszystko się wydało, nie widział żadnej z trzech.
Alicja tylko została, nie na długo pewnie. Jest czerwiec, kończy się sesja na uczelniach, po ostatnim egzaminie zagubi się i ona. Na próżno będzie obchodził wszystkie te miejsca i koczował nocami pod blokiem.
Alicja została - ale Alicja go nie poznaje. Wychodzi ze szkoły zawsze z koleżankami, rozmawia z nimi, nie milknie ani na chwilę, jeśli patrzy na niego, to tak obojętnym wzrokiem, jak gdyby nigdy się nie znali. Jeśli wypadkiem jest sama, zawsze udaje się jej przebiec na drugą stronę ulicy, zgubić się w zaułku.
Więc jakby jej nie było. Nie ma żadnej z nich. W mrocznej herbaciarni pachnie cynamonem. Herbata się ze szczętem zmarnowała.
XX
Wszystko wokół tych dziewcząt takie dziwne, myśli on, same pytania, same zagadki, wykręty. Te same, ale jednak inne. Cztery, a jakby jedna. Siostry, a zawsze osobno. Same paradoksy. To przedziwne spotkanie na rynku. Nieprawdopodobna gra, którą tak długo prowadził.
Jest koniec czerwca, on biegnie przez rynek, rozglądając się mimo pośpiechu, uważnie, z przyzwyczajenia tylko, przecież wie, że nikt na niego nie czeka pod tą pysznie rozwiniętą lipą, ani w tej kawiarni na rogu. Biegnie. Ma mało czasu. Dziś jest ostatni egzamin Alicji, sprawdził to na jej uczelni na tablicy ogłoszeń. To jego ostatnia szansa, jutro Alicja zniknie jak tamte. Dziś nie wolno mu dać się zbyć obojętnością. Dziś wie zresztą nareszcie, czego szuka.
Budynek uczelni tymczasem stał się już cały pastelowy, żółty i różowy. Tłum ludzi wychynął z niego i rozproszył się na ulicy. On czeka, po przeciwległej stronie, oparty o ścianę. Kobieta z domu obok przygląda się mu podejrzliwie. On czeka.
Wychodzi wreszcie dziewczyna o twarzy tamtych dziewcząt, podnosi dłoń do zmęczonych oczu, wzdycha z ulgą. Jest na szczęście sama. On zrywa się natychmiast, przeskakuje jezdnię, staje przed nią i zastawia sobą schody, nim ona zdąży zareagować, włazi jej po prostu w oczy.
Tylko chwilę, mówi on, jedną chwilę. Ona milczy, potakuje wreszcie głową. Obok budynku szkoły zaczyna się park, przechodzą przez bramę, wchodzą w zieleń, siadają na pierwszej ławce. Słucham, mówi ona i patrzy chłodno. Czyżbyś miał coś do dodania?
On zaczyna mówić, nie do końca pewien tego, co chce powiedzieć, zbiera w sobie wszystkie wątpliwości i podejrzenia, jakie snuł. Odkryłem wreszcie, mówi. Jeszcze jedną dziewczynę. Tę piątą. Tę, o którą przez cały czas chodziło.
Urywa. Ona patrzy. Potrząsa głową, włosy znów nie związane opadają z każdym ruchem mocniej na oczy, aż w końcu wcale tych oczu nie widać Piątą siostrę, kontynuuje on, najdziwniejszą ze wszystkich. Jej imię? Kto je odgadnie, miała ich już tyle, że sama się w nich dawno pogubiła. Jej twarz, jej charakter? Równie niepewne.
Jest kameleonem, mówi on, zmienia oblicza i zachowanie jak modelka stroje, przymierza jedno za drugim.
Jej sprzeczne dążenia, mówi on, rozrywają ją na cztery strony świata. Rozszczepia się więc na cztery i każdej z czterech nadaje nowe imię.
Czy nie tak? Urywa. Ona spuszcza głowę, on odsuwa włosy z jej oczu. No, dalej, mówi. Chcę ją zobaczyć. Czy zgubiła się dawno między maskami, zagłuszona przez inne wcielenia znikła? Dalej, Alicjo, zanim podzieliłaś się na cztery siostry, cztery wymyślone, nieistniejące osoby, musiałaś zrobić jakąś kopię zapasową całości i schować ją gdzieś głęboko w sobie.
Już wie, czego szukał: dziewczyny, która jest jednocześnie wszystkimi czterema. Odgadł ją nareszcie. Ona milczy, ale pozwala, aby dotykał palcami jej twarzy. On gładzi oczy, policzki, odsuwa te niesforne, opadające kosmyki.
Dlaczego? pyta.
Niebezpiecznie jest zrywać maski. Maski są wygodne, wszystkie te dodatkowe wcielenia.
Przez cały czas widziałem tylko cienie.
Przez cały czas oszukiwałeś te cienie.
Ja? śmieje się. Cóż mówić o tobie...
Więc wybaczają sobie nawzajem, bo cóż innego mogą zrobić, skoro każde z nich równie winne; równie nieuczciwe wobec drugiego. Świat znowu jednolity i poukładany, pracowicie dopasowywane puzzle nareszcie wszystkie na swoich miejscach. Czerwiec jest i pogoda prawdziwie czerwcowa, i nie ma już żadnych niedomówień. Siedząc na ławce, wyjaśniają sobie wszystko.
Anka nie lubi upału. Woli mgłę. Taką chłodną, miękką, mgłę, która chroni człowieka, w odróżnieniu od słońca, które wystawia go bezczelnie na widok publiczny, odkrywa wszystkie szczegóły.
Kryjąc się w cieniu parku, obserwuje tę parę. Siedzą na ławce, rozmawiają długo, zdążyli już zapewne opowiedzieć sobie nawzajem całe życie. Anka odwraca się z pogardliwym wyrazem twarzy. Nie obchodzi jej, mówi do siebie, nie obchodzi jej, co on robi, nie obchodzi już od dawna.
Przez moment, kiedy odwraca się i patrzy ostatni raz, to zdaje jej się, jakoby miała znajomą twarz ta dziewczyna, ale siedzą zbyt daleko, by można się było dobrze przyjrzeć. To zresztą tylko złudzenie, wywołane upałem. Wszystko przez ten upał. Trzeba jednak wrócić na wieś. Niepotrzebnie przyjechała tu dzisiaj, ten egzamin i tak odwołano.
|
|