Nowo przybyła cisnęła pelerynę w kąt.
- Zmokłam - warknęła. - I zaraz się przeziębię. I nogi mnie bolą, bo goniłam Amadeusza. I nic mi nie wychodzi. I jestem koszmarnie głodna. I mam wszystkiego dość - wyrzuciła z siebie jednym tchem, po czym rozejrzała się po wnętrzu. - Co tu się działo?
Widok był bardzo interesujący. Podłoga karczmy pokryta była resztkami szkła i rozlanym piwem. Uciekający rabusie poprzewracali krzesła. Jeden stół był przewrócony i częściowo zdemolowany. Karczmarz usiłował się za nim schować, co ze względu na tuszę nie bardzo mu wychodziło. W jednej z kałuż piwa leżał nieprzytomny opryszek. Papuga była zajęta przecinaniem knebla kawałkiem stłuczonego szkła. Przy kominku stał książę, trzymający wilkołaka za ogon i rozpromieniony Herbert.
- Całkiem tu sympatycznie. Tylko powinniście zatrudnić nową sprzątaczkę - stwierdziła. - Macie tu coś do picia?
- Tak, tak - karczmarz poderwał się ze swojej kryjówki. - Zaraz wszystko podam.
Kobieta ostrożnie przeszła nad śpiącym osiłkiem i znalazła się tuż przy księciu. Była prawie jego wzrostu. Miała gęste, długie czarne loki i ciemne oczy. Ubrana była w czerwona szatę z kapturem i głębokim rozcięciem do kolan. Na szyi miała dziwny amulet na szerokim rzemieniu. Do skórzanego pasa przypięty był sztylet. Miała w sobie coś niezwykłego, coś czego nie można było sprecyzować, ale z całą pewnością coś było nie tak.
- Puść go - zaproponowała księciu.
- Jego? - książę podniósł gwałtownie skomlącego wilkołaka w powietrze. - Mógłby kogoś pogryźć.
Kobieta wybuchnęła śmiechem.
- On? Stokrotka nie skrzywdziłby nikogo. On się boi własnego cienia.
- Stokrotka? - powtórzyli jednocześnie książę i Herbert.
- Tt-tak mm-m-am nn-na immię - przyznał wilkołak. Gdyby nie to, ze cały był pokryty futrem, można by powiedzieć, ze się zaczerwienił. - M-mamusia b-bardzo lu-lubiła kwwiatki - dodał wyjaśniająco.
Książę postawił wilkołaka na posadzce. Obok Herbert zwijał się ze śmiechu. Tymczasem papudze udało się pozbyć knebla.
- Nędzni rabusie - krzyknęła histerycznie. - Pokłońcie się Lucilli, księżniczce Zamku Księżyca albo gińcie marnie.
Kobieta przyjrzał się jej z uwagą.
- Zabawna - usiadła przy stole. - Co z tym napojem?
Karczmarz wybiegł zza kontuaru z kuflami, potykając się po drodze. Postawił je na stole, rozlewając przy okazji połowę. Kobieta odsunęła się od rozlewającego się po stole płynu.
- Fatalna obsługa. Towarzystwo też nie najlepsze - spojrzała krytycznie na papugę, Herberta i księcia. - Stokrotka, w co ty się tym razem wpakowałeś?
- Ja tylko przechodziłem - jęknął wilkołak siadając przy stole. - Tak ładnie zapachniało, że postanowiłem zajrzeć do środka. A potem... A potem jakoś tak wyszło. Chciałem wyjaśnić, ale wszyscy uciekli. Jak zwykle zresztą.
- Pewnie spodziewali się, że popodgryzasz im gardła albo chociaż wyprujesz wnętrzności.
- Przecież ja tego nie robię - rozpaczliwie jęknął wilkołak. - Ja nikomu nie chcę robić krzywdy. To mnie wszyscy chcą skrzywdzić - spojrzał na księcia wzrokiem kopniętego szczeniaka. Lanfred poczuł się winny wszystkich zbrodni świata.
- Ja nie wiedziałem - zaczął się tłumaczyć. - W gruncie rzeczy jestem przeciwny przemocy. Gdyby nie bezsensowna agresja przekazywana młodzieży, byłoby o czterdzieści sześć procent mniej przypadków wykroczeń w młodym wieku.
- Czterdzieści siedem - poprawiła wiedźma.
- Słucham? - książę oderwał swoją uwagę od wilkołaka, żeby skupić się na tym co powiedziała.
- Precyzyjnie mówiąc, czterdzieści siedem i jedna dziesiąta - powiedziała opróżniając w zadumie kielich.
Książę patrzył na nią w osłupieniu. Herbert stracił zainteresowanie rozmową w momencie, gdy karczmarz postawił przed nim miskę gorącego gulaszu. Potrawa odwróciła też uwagę wilkołaka, który w przeciwieństwie do chłopca zażądał sztućców i rozpoczął konsumpcję w stylu, jakiego nikt w tej gospodzie nigdy nie widział. Papuga wzgardziła podsuniętym jej krakersem i usiadła na stole.
- Jak zapewne wiesz... - zwróciła się do kobiety.
- Zapewne nie wiem. - odparła nieznajoma.
- Czego nie wiesz? - zapytała zbita z tropu papuga.
- Tego co chcesz mi powiedzieć. Wiec mów.
Papuga próbowała wysilić się i zrozumieć o co chodzi. Na jej dziobie pojawił się wyraz intensywnego wysiłku, który ustąpił miejsca rezygnacji.
- Jestem Lucilla, księżniczka Zamku Księżyca, najpiękniejsza kobieta świata...
- Papuga - poprawiła ja rozmówczyni.
-... a to mój narzeczony, najwaleczniejszy książę Lanfred z Zamku Północnego - kontynuowała papuga ze stanowczym postanowieniem, żeby skończyć przemowę niezależnie od wszystkiego. - A to jego dzielny giermek Herbert. Wyruszyliśmy by ukarać czarnoksiężnika, który sprowadził mnie do takiej postaci. Uprzejmość nakazywała, żebyś ty przedstawiła się pierwsza - dodała zgryźliwie.
- Iskierka, wiedźma - kobieta patrzyła na nią z wyraźnym rozbawieniem. - Stokrotkę już znacie.
Herbert podniósł głowę znad miski.
- Wiedźmy są brzydkie - stwierdził wyzywająco.
Iskierka spojrzała na niego ciemnymi oczami.
- A ja nie jestem?
Herbert przyjrzał się jej podejrzliwie.
- Raczej nie... - pokręcił głową. Papuga dziobnęła go w ramię.
- Mówiłem, że nie masz kwalifikacji - mruknął z satysfakcja Stokrotka.
Iskierka demonstracyjnie odwróciła się do niego plecami i zainteresowała się Lanfredem.
- Musiałeś być, książę, bardzo niezadowolony, kiedy ktoś zmienił twoją narzeczoną w ptaszka.
- Co...? - Lanfred oderwał się od rozmyślań. - Nie było mnie przy tym. To znaczy, to jeszcze nie była moja narzeczona. To znaczy...
- Jak długo wy się właściwie znacie? - wtrącił Stokrotka.
- Półtora dnia - usłużnie podpowiedział Herbert.
- To bardzo długo - wiedźma uśmiechnęła się delikatnie. - I przez cały czas księżniczka jest ptaszkiem?
- Papugą - odburknęła papuga. - Jeśli jesteś wiedźmą, to mnie odczaruj.
- Nie.
- Czemu nie? - zapytał książę - To świetny pomysł! - nie musiałby wędrować po jakichś pustkowiach, mógłby wrócić do swoich książek... Zaraz przypomniał sobie, że wróciłby do nich z księżniczką przy boku. To już nie wydawało mu się takie wspaniałe.
- Lepiej wygląda jako papuga. Tylko mogłaby mniej mówić - odparła Iskierka.
- Zmień mnie natychmiast! - zażądała papuga. - A może nie umiesz?
- Umiem, tylko zaklęcia przemiany nie wychodzą mi ostatnio najlepiej - przyznała wiedźma. - Chyba trochę z nimi przesadziłam.
- Ttt-trochę - mruknął pod nosem Stokrotka. - Trochę to mało powiedziane.
- Nie narzekaj. I ciesz się, że masz więcej niż trzy cale wzrostu.
- Za to mniej niż trzy metry - odparł z żalem Stokrotka. - A więc jesteś z Zamku Północnego - odwrócił się do księcia. - Z tego Zamku Północnego, zamieszkanego przez potomka walecznych rodów i jego zdegenerowanego syna - intelektualistę?
- Zdaje się, że to jest właśnie ten zdegenerowany syn - intelektualista - Iskierka wskazała dłonią na Lanfreda.
- To naprawdę ty? - ucieszył się nie wiadomo z czego Stokrotka. - A już myślałem, że jestem jedynym przypadkiem beznadziejnym.
- Kto powiedział, że jestem zdegenerowanym intelektualistą? - zapytał podejrzliwie książę.
- Tygrys.
- Jaki tygrys? Tygrysy nie mówią. - książę poczuł się zdezorientowany.
- Nie tygrys, tylko Tygrys - sprostowała Iskierka. - Co masz w herbie? - wskazała na jego tarczę.
- Tygrysa - odparł wciąż zdezorientowany książę.
- A dlaczego? - kontynuowała wiedźma.
- Pewnie ma to związek z jakimiś podaniami, tygrys symbolem siły, czy coś takiego. Tylko, że na tych terenach nie występują tygrysy. Rzeczywiście - zmarszczył brwi. - To dziwne.
- Wcale nie dziwne. Słyszałeś kiedyś o starożytnych bogach?
- Te bajki? Ojciec coś wspominał. Oczywiście, bez naukowych podstaw, trudno zakładać, że te legendy mają coś wspólnego z prawdą.
- Właśnie, że mają. Starożytni bogowie istnieją. Tylko, że dość już maja mieszania się w sprawy ludzi. Uważają, ze sami wystarczająco plączemy sobie życie. Ich potęga zmalała, ale wciąż istnieją. Żyją pośród ludzi albo w odosobnieniu. Tygrys jest bogiem wojny. Strasznie nie lubi, kiedy ktoś rezygnuje ze szlachetnego, morderczego rzemiosła.
- Skąd to wszystko wiecie? Znacie go? - Herbert zaczerwienił się z przejęcia.
- Można tak powiedzieć - Iskierka uśmiechnęła się. Stokrotka prychnął.
- Całkiem nieźle, szczerze mówiąc. Można powiedzieć, że jesteśmy przyjaciółmi.
- I to jest prawdziwy bóg? Taki jak w legendach? Dziki, okrutny i bezwzględny? - oczy chłopca zaczęły przypominać dwa spodki.
- No... - Iskierka i Stokrotka zawahali się chwilę.
- Jest duży - zaczął Stokrotka. - To znaczy wysoki.
- Przystojny - Iskierka z rozmarzeniem patrzyła w kąt pomieszczenia.
- I niszczy każdego, kto mu się sprzeciwi?
- No, nie każdego.
- Inaczej nie miałby na kogo krzyczeć - uzupełniła Iskierka.
- Jest więc zimny i opanowany? - drążył temat bardzo zainteresowany Herbert.
Stokrotka uparcie unikał patrzenia mu w oczy. Błądził wzrokiem po suficie, od czasu do czasu rzucając błagalne spojrzenia na wiedźmę.
- Jest trochę... nerwowy - Iskierka zlitowała się nad wilkołakiem.
- I ma harem amazonek? - uszy Herberta zrobiły się czerwone.
- Jaki harem? - Iskierka spojrzała na niego podejrzliwie.
- Nie ma żadnego haremu - powiedział Stokrotka. - Jest nerwowy, humorzasty, boleśnie szczery i zawsze wygrywa w karty.
- Ale zna się na magii - nie dawał za wygraną Herbert.
- Przecież jest bogiem.
- To będzie umiał odczarować papugę... To jest księżniczkę.
Milcząca dotąd, obrażona papuga podniosła głowę i nastawiłaby z zainteresowaniem uszy, gdyby je miała.
- Wątpię - Iskierka spojrzała na nią z powątpiewaniem. - On nie przepada za zgryźliwymi księżniczkami. W ogóle nie przepada za żadnymi księżniczkami.
- Przecież wojny są po to, żeby ratować księżniczki, porywać je albo... no, coś z nimi zrobić - zaprotestował Herbert.
- Nie - stanowczo zaprzeczyła wiedźma. - Wojny są po to, żeby tacy niemądrzy, zbyt energiczni chłopcy jak ty albo trochę starsi.. nawet dużo starsi, prawdę mówiąc,.. mogli się wyżyć waląc w zbroję innego zbyt energicznego chłopca, zamiast wysłuchiwać narzekań, że armia podeptała ogród, a sala tronowa przecieka.
- I tylko po to wywołuje się wojny? - Herbert patrzył na nią z niedowierzaniem.
Stokrotka pokiwał głową.
- Spójrz na to z tej strony - co byś wolał: wysłuchiwać przez cały czas narzekań na to, że twój pies zjadł kanarka, czy spędzić parę miesięcy w namiotach na jakichś bagnach, walcząc z inną grupą desperatów?
Herbert zastanowił się głęboko.
- Namioty - oznajmił stanowczo.
- No widzisz - westchnęła Iskierka.
- Ale moglibyśmy spróbować go przekonać? - nie dawała za wygraną papuga.
- Próbować zawsze można - odparł Stokrotka.
Herbert radośnie pokiwał głową. Jaki by ten bóg nie był, możliwość spotkania go osobiście znajdowała się w danej chwili na szczycie jego życiowych pragnień.
- Możemy jechać jutro rano - powiedział Stokrotka. - Ja i tak nie mam nic innego do roboty. A ty? - spojrzał na Iskierkę.
W odpowiedzi wzruszyła ramionami.
- Zawsze chętnie odwiedzam starych znajomych. I Amadeusz się ucieszy.
Zanim książę zdołał zaprotestować, wszystko było już ustalone i wszyscy udali się na spoczynek. Jemu osobiście wcale nie podobała się perspektywa spotkania z bogiem wojny, nawet jeśli do końca nie wierzył w jego istnienie. Potężny, okrutny dzikus, który do tego uważał go za degenerata, nie był osobą, którą chciałby spotkać. Po zastanowieniu doszedł do wniosku, że właściwie to wolałby błąkać się po bezdrożach szukając tego czarownika. Swoją drogą, ten czarodziej musiał być chyba niespełna rozumu. Każdy rozsądny mag zamieniłby Lucillę w coś, co nie mogłoby mówić.
Ranek przyszedł bardzo szybko i książę, ku swojemu zdumieniu stwierdził, ze zaspał. Poganiany przez Herberta, dla którego jak najszybsze dotarcie do Tygrysa było kwestią życia lub śmierci, spożył w biegu śniadanie, wskoczył na konia i zamarł. Herbert z Lucillą na ramieniu siedział na swoim koniu, trochę spłoszonym obecnością dodatkowego pasażera, Stokrotki. Natomiast Iskierka siedziała na czymś co z całą pewnością nie było koniem. Z całą pewnością nie było też żadnym ze zwierząt, których portrety miał Lanfred w swoich książkach. Z prawie całkowitą pewnością można było powiedzieć, że było ładnie wyrośniętym smokiem, przypominającym trochę z dziesięć razy powiększonego kurczaka, stojącym na dwóch nogach, z niewielkimi skrzydełkami, parą zwinnych łapek i zadziwiająco sympatycznym pyskiem.
Koń Lanfreda cichym, nieśmiałym rżeniem wyraził dezaprobatę. Koń Herberta sprawiał wrażenie, że jest mu już wszystko jedno i nie ma zamiaru rozglądać się na boki, żeby nie zobaczyć czegoś jeszcze.
Sam Lanfred musiał mieć bardzo zdziwioną minę, bo Iskierka poczuła się zmuszona do wyjaśnień.
- Nie mogłam go zostawić. Obraziłby się - poklepała go po głowie. - Moje maleństwo jest bardzo wrażliwe - smok odwrócił łeb w jej stronę, popiskując z zadowolenia.
Koń księcia, zdenerwowany, zastrzygł uszami.
- Jak? - zapytał słabo książę. Na nic więcej nie miał siły.
- Zaadoptowała go kiedyś - uprzejmie wyjaśnił Stokrotka. - To bardzo długa historia. Chyba nie chcesz jej wysłuchać.
- Nie chcę - potwierdził słabo książę. - Prawdopodobieństwo istnienia smoka jest...
- Równe jeden do miliarda trzech milionów sześciuset tysięcy dziewiętnastu - dokończyła wiedźma.
Lanfred pokiwał głową.
- A prawdopodobieństwo, ze ten smok jest tu, a ty na nim siedzisz...
- Jest piętnastokrotnie mniejsze - powiedziała radośnie Iskierka. - No to ruszajmy. Daleka droga przed nami - klepnęła smoka delikatnie w szyję, a on ruszył lekkim truchtem.
Herbert popędził swojego konia, który podążył za smokiem, godząc się na wszystko, co jeszcze może na nim siąść albo przed nim biec. Lanfred i jego koń zrezygnowani podążyli za nimi.
Minęło kilka godzin, zanim książę oswoił się z widokiem smoka, a jego koń przestał nerwowo prychać. Lanfred ostrożnie, żeby nie znaleźć się zbyt blisko mitycznego stworzenia, podjechał do wiedźmy. Za nimi Stokrotka opowiadał Herbertowi i Lucilli jakąś mrożącą krew w żyłach historię, która sprawiała, że oczy chłopca wytrzeszczały się coraz bardziej, a papuga jęczała rozpaczliwe, domagając się żeby ktoś ją obronił przed takimi potworami. Ponieważ żadnych potworów, poza wilkołakiem i smokiem nie było w pobliżu widać, książę z czystym sumieniem zignorował wezwania.
O wiele bardziej niż ratowanie papugi ciekawiła go jadąca na smoku wiedźma. Nie odwróciła głowy, kiedy podjechał, za to smok radośnie prychnął w stronę konia, który prawie stanął dęba ze strachu.
- Misiaczku - skarciła go Iskierka. - Nie strasz koni.
- Nazywa się Misiaczek?
- Nie, Amadeusz. Misiaczek to tylko zdrobnienie.
- I zaadoptowałaś go?
- Tak - odparła, jakby adoptowanie smoków było najzwyczajniejszą rzeczą na świecie. - Jest kochany, prawda? - poklepała bestię po łbie. Smok zamerdał ogonem wzniecając tumany kurzu.
Z tyłu rozległy się pokasływania Herberta i Stokrotki, a także zachrypłe narzekania Lucilli. Książę przestał patrzeć niepewnie na smoka. Zdecydował się go po prostu ignorować i wmówić sobie, że wiedźma jedzie na koniu. Było to trochę trudne, zważywszy, że smok podskakiwał, prychał i odwracał głowę za każdym przelatującym motylkiem, nieodmiennie wprawiając konia Lanfreda w stan lekkiego podenerwowania.
- Często adoptujesz smoki?
- Zdarza się.
- I nie ma na to wpływu stopień nieprawdopodobieństwa ich istnienia?
Roześmiała się.
|
|