nr 8 (XX)
październik 2002




powrót do indeksunastępna strona

Dana Parys-White
  Tacy sami

        Poetka publikowała już na naszych łamach w numerze 9 (XII) 2001. Publikowała także w magazynie literackim "Akant", otrzymała nagrody w Międzynarodowym Konkursie Poezji Polskiej 2001, organizowanym przez Federację Młodej Polonii i w XXI Międzynarodowym Konkursie Poezji "Najdroższe gniazdo rodzinne". Zapraszamy do lektury jej kolejnych utworów.
     Wyrośnięci z buka
     
     Gdy jesteś przy mnie
     Nie pytam dlaczego
     Gdy cię długo nie ma
     Powodów nie szukam
     Prawda nie potrzebna
     mi wcale do tego
     By wtopić się w twe usta
     Gdy do drzwi zapukasz
     
     Przenikliwe oczy
     Do czego tak tęsknią
     I zdradzają rządzę
     namiętności szczerej
     Unoszą mnie do świata
     Gdzie słowa nie rządzą
     Gdzie muśnięcie włosa
     poematy ściele
     
     Więc gdy jesteś przy mnie
     Nie pytam jak długo
     Gdy cię obok nie ma
     Powodów nie szukam
     Bo wiem, że nam serca
     nabrały potęgi
     Podniosłych konarów
     Wysokiego buka
     
     Szlifowani na brylanty
     
     W twoim rytmie mój diament
     Diament myśli co wodzi
     Głód na ciebie przywraca
     Który skrycie odchodzi
     
     Przypływ - odpływ
     To morze
     Może tu może tam
     Co odpłynie - przypłynie
     Ciebie tak właśnie znam
     
     Kochasz by nie zwariować
     Pamięć w niepamięć gra

     Ktoś powraca by odejść
     Coś się zmienia bo trwa
     
     Pulsujące nadzieje
     i pragnienia wciąż nas
     zalewają by spłynąć
     falą w dół Raz po raz
     
     Życia rytm tak szlifuje
     Z nas brylanty jak chce
     Świat szlachetnie zdobimy
     Lub pękamy na dnie
     
     Wróć do mnie życie
     
     Bez ciebie pusta baryłka wina
     Jak stara lampa bez Alladyna
     Bez ciebie ogień wygasa wcześnie
     A belki w stropie dają się pleśni
     
     Bez ciebie jabłka gniją w ogrodzie
     I brak odbicia w zmąconej wodzie
     Wrony nie kraczą bo nie ma wieści
     Pies wyje w budzie i liże kości
     
     Bez ciebie starzeć się nie mam jak
     Bo drugiej ręki do pary brak
     Motam się sennie w zgubionym czasie
     Który gdzieś ugrzązł w pustym nawiasie
     
     Wróć do mnie życie chociaż na chwilę
     Gonić będziemy barwne motyle
     Zprosimy tu zapomnianych gości
     Byśmy osiwieć mogli z radości
     
     Ciągle się boję
     
     Gdzież to ja się tak stroję
     Zobacz - bardzo się boję
     Że nie weźmiesz mnie
     na Wielki Bal
     Chcę być jednak gotowa
     Więc maluję się w słowa
     Abyś dostrzegł
     Byś zabrać mnie chciał
     
     Bardziej wątła Już starsza
     Nieodporna na chłód
     Jedną stopę za próg
     tak wychylam
     W halkach cieniutkich stoję
     I tak ciągle się boję
     Że mnie
     ciepłym spojrzeniem nie wtulisz
     
     Najpierw płaczę i konam
     Potem drżę podniecona
     W górę w dół
     Ta huśtawka
     Ten ból
     Całą siebie chcę dać
     Ale - czy zechcesz brać
     Bo wybija zbyt z życiowych ról
     
     Ciało - duch w równowadze
     Ciało spada na wadze
     By ustąpić
     rozpartej miłości
     Co się tu rozgościła
     Całą mnie obnarzyła
     Nie przywykłam
     do jawnej nagości
     
     Daj jej wina i chleba
     Niech się serce rozbiega
     Niech pompuje do żył
     oddech Twój
     Wyhoduję Cię w sobie
     Daj mi szensę, a powiem:
     "Kocham Cię
     Stałeś się całkiem mój"
     
     Tacy sami
     
     Żagiel ze mnie Żagiel z ciebie
     Morskie sztormy między nami
     Wiatr nas swata w siódmym niebie
     Chmury kryją pierzynami
     
     Bośmy skarbie tacy sami
     Z żaglowego płótna cięci
     Wędrujemy przestrzeniami
     Przez tajemne morza wzięci
     
                 Bo jesteśmy tacy sami tacy sami
                 W siódmym niebie przykrywamy się chmurami
                 Wciąż zderzamy się z falami pragnieniami
                 I do siebie wciąż bezwiednie powracamy
     
     Bośmy miły tacy sami
     Z takiej gliny ulepieni
     Co się kruszy pod stopami
     Co do rąk się czule klei
     
     Bośmy tacy tacy sami
     Dzbany puste Tak spragnione
     Więc wlewamy w siebie wzajem
     Swe tęsknoty nieskończone
     
                    Bo jesteśmy tacy sami tacy sami
                    Rzeżbionymi namiętnością naczyniami
                    Z gliny lepkiej rozkręconej marzeniami
                    Z uchwytami co ujmują się za nami
     
     Kto się tu rozgościł
     
     Przez okno w kuchni na obrusie
     Słońca zatliły się i zgasły
     W sieni kalosze zawstydzone
     Kuszące błota je poniosły
     
     Pewna najpewniej, że się stało
     To co na ziemi sens nam znaczy
     I już niepewna czy być miało
     Ona przed sobą się tłumaczy
     
     Dlaczego ciasto dziś z zakalcem
     Choć w piekarniku rosło dzielnie
     Dzień się spopielił - nie powinien
     Bo przecież miało być niedzielnie
     
     Słońce zatliło się by zgasnąć
     Świeca w kredensie ognia czeka
     Sensownie wierzy, że rozpali
     Miłość człowieka do człowieka
     
     Świt słońcem wita się logicznie
     By zmrokiem ścielić wątpliwości
     To co prawdziwe już zmyślone
     Sens tu z bezsensem się rozgościł
     
     Może tak właśnie sens nam znaczy
     Życie, gdy wątpliwości krzewi
     Choć wiosny przyjdą tuż po zimach
     To my wciąż tego tak niepewni
powrót do indeksunastępna strona

44
 
Magazyn ESENSJAhttp://www.esensja.pl
redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.