I
Kompleks uniwersytecki na Chandrilli był imponującym skupiskiem budowli z marmuru, szkła i metalu. Białe ściany lśniły oślepiająco w słońcu; na dachach i tarasach widać było ogrody, nad którymi wznosiły się nieliczne wieże. Chandrilczycy nie przepadali za drapaczami chmur - większość budynków nie miała więcej niż dwadzieścia pięter, co było niczym jak na standardy galaktyczne.
Nessie wyskoczyła z wagonu miejskiej kolejki i odetchnęła głęboko, z przyjemnością patrząc w bezchmurny błękit. Podróżowała publicznym statkiem pasażerskim zaledwie parę dni, ale już się zdążyła stęsknić za przebywaniem na powietrzu. Ona, przez połowę życia latająca z jednego końca galaktyki w drugi!... Pokręciła głową. Ostatni rok, kiedy to przebywała wciąż najpierw na Ziemi, a potem na księżycu Yavina, najwyraźniej wystarczył, żeby się odzwyczaić.
Wchodząc po szerokich schodach do budynku zobaczyła swoje odbicie w przeszklonych drzwiach: czarna, skórzana kurtka z metalowymi ozdobami, pod spodem zielona bluza. Zamiast wysokich butów kozaczki do pół łydki. Tylko spodnie miała te same co kiedyś. Przez ostatnie miesiące publiczne pokazywanie się w stroju rycerza Jedi stawało się coraz mniej bezpieczne. Na szczęście do przebrania też już dawno przywykła.
Drzwi rozsunęły się cicho, wpuszczając ją do przestronnego hallu ozdobionego posągami będącymi wytworem wszystkich ważniejszych kultur Republiki. Szmer rozmów przechadzających się tu i ówdzie studentów ginął echem wysoko pod rzeźbionym sklepieniem. Uniwersytet był stary i bardzo piękny, urodą i sławą ustępując tylko najstarszej w galaktyce uczelni na Alderaanie.
Nessie podeszła do kontuaru informacji.
- Mam umówione spotkanie z profesorem Nur'chadaa'ah w sprawie dwubiegunowej polaryzacji cząsteczek metaplastenu w zwiększonym polu elektromagnetycznym.
Nie istniało nic takiego, jak dwubiegunowa polaryzacja cząsteczek metaplastenu, ale recepcjonistka nie musiała o tym wiedzieć. Hasło było równie dobre, jak każde inne.
- Pokój 1448. Profesor już czeka na panią.
Do gabinetu prowadziły drzwi z prawdziwego drewna otwierane za pomocą mosiężnej gałki, chociaż Nessie zauważyła wbudowaną we framugę pancerną płytę, która mogła się zatrzasnąć w razie potrzeby. Sam gabinet też był urządzony staroświecko i luksusowo. Wewnątrz, przy niskim rzeźbionym stole siedziało kilka osób. Dwoje ludzi, jeden Mrlssti, Twi'lek i błękitnoskóry n'Lyehi'ii, który, jak wiedziała, był właśnie profesorem Nur'chadaa'ah.
- Witam - skłoniła się lekko, zamykając za sobą drzwi. Przyglądali jej się niepewnie. Nie dziwiła się. W tym stroju absolutnie nie wyglądała na rycerza Jedi.
- Przybywam w imieniu senator Mon Mothmy. Jak już wstępnie ustaliliśmy - skinęła głową w stronę n'Lyehi'ii - na Uniwersytecie Chandrilskim, podobnie zresztą jak w innych ośrodkach naukowych, panuje silna niechęć do prowadzonej przez Imperium polityki... nazwijmy to, silnej ręki. Naszym zadaniem jest połączyć wysiłki tych wszystkich, którym zależy na przywróceniu demokracji.
Nadal się nie odzywali, właściwie prawie nie oddychali. Wyczuwała nieufność - bali się prowokacji? To nawet dobrze, niech od początku uczą się ostrożności. Gra szła o wysoką stawkę.
Ale mimo wszystko mogła udowodnić im, kim jest.
- Oto przekaz od pani senator - przysiadła na poręczy fotela i pogrzebała w plecaku. Naukowcy zgodnie wytrzeszczyli oczy, kiedy dyskietka wypłynęła z jej dłoni i przefrunęła w powietrzu prosto do holoodtwarzacza. Nessie uśmiechnęła się pobłażliwie. Kiedy była młodsza, imponowały jej tego typu reakcje ze strony ludzi, którzy nigdy nie widzieli użycia Mocy. Na szczęście dawno już z tego wyrosła.
- Przepraszam za te popisy, ale wydaje mi się, że niezupełnie uwierzyliście, że jestem tym, za kogo się podaję - gestem ręki włączyła urządzenie. Nad stołem ukazało się naturalnej wielkości popiersie Mon Mothmy.
- Żałuję, że nie mogę przybyć do was osobiście, ale moje miejsce pobytu musi chwilowo pozostać tajemnicą. Witam was jako przedstawicielka wszystkich walczących o wolność ludów galaktyki z nadzieją, że zechcecie wspomóc nasz ruch w miarę swoich możliwości...
Nessie jednym uchem słuchała rutynowej przemowy przywódczyni Rebelii, przyglądając się uważnie słuchającym. Jej zadanie polegało na tym, żeby dokładnie wyczuć ich nastawienie. Dlatego właśnie do tej misji potrzebowano rycerza Jedi. Chodziło o sprawdzenie, czy nie ma ryzyka zdrady.
Nagle na biurku profesora odezwał się interkom. N'Lyehi'ii odebrał, wysłuchał kilku szybkich zdań w swoim języku i zbladł, na ile pozwalała na to niebieska skóra tej rasy.
- Na orbicie jest imperialny niszczyciel. Prom właśnie wylądował. Z tego, co mi powiedziano wynika, to lord Vader.
Wśród naukowców zapanowało poruszenie z oznakami paniki. Nessie zachowała zimną krew. Wyjęła dyskietkę z odtwarzacza, rzuciła w powietrze i jednym ciosem miecza zamieniła w dwa kawałki poskręcanego, dymiącego plastiku, które wrzuciła do zsypu na śmieci.
- Czy ktoś wie o waszej obecności tutaj?
Pokręcili głowami.
- Nie. Schodziliśmy się pojedynczo i w tajemnicy.
- Pokój jest zabezpieczony, jak rozumiem?
- Przed podsłuchem? Oczywiście.
- Dobrze. Mnie nikt nie śledził, więc nie mamy pewności, czy obecność Imperium ma w ogóle związek z naszym małym spotkaniem, ale lepiej zachować ostrożność. Rozejdźcie się niespostrzeżenie. Ja wyjdę pierwsza, moja obecność może być dla was zagrożeniem - wszyscy w galaktyce wiedzieli o bezpardonowej wojnie, jaką Vader i Imperator wydali rycerzom Jedi. - Czy są tu jakieś boczne wyjścia?
***
Szła w stronę stacji, z trudem powstrzymując się przed rozglądaniem dookoła. Może Vader nie przyleciał tu wcale za nią. Nawet w bazie bardzo niewiele osób wiedziało o jej misji, a prawdopodobieństwo trafienia na jej ślad w trakcie podróży było znikome. Może Imperium poszukuje Mon Mothmy, w końcu to jej rodzinna planeta. Może w ogóle ich przybycie nie ma żadnego związku z Rebelią.
Może. Ale przeczucie czegoś złego nie opuszczało jej nawet na minutę.
Zastanawiała się, co dalej robić. Zarówno instynkt jak i rozsądek nakazywały jej oddalić się jak najbardziej od uniwersytetu, opuścić planety jednak nie mogła, przynajmniej nie natychmiast. Nie miała tu własnego statku, a poza tym jeżeli Imperium czegoś szuka, z pewnością wprowadzono czasowy zakaz startów.
W głowie czuła rozpaczliwą pustkę. Rację miał mistrz, który zawsze ganił ją za brak inwencji i umiejętności samodzielnego podejmowania decyzji. Wprawdzie jako rycerza Jedi teoretycznie wychowano ją tak, aby umiała sobie radzić w każdych warunkach, zbytnio jednak przywykła do tego, że zawsze może polegać na kimś starszym i mądrzejszym. A teraz była zdana tylko na siebie. Co robić?
W mieście uniwersyteckim nie było lądowiska, najwyraźniej władze nie życzyły sobie obecności wszelkiego rodzaju podejrzanych osobników, jakich zwykle przyciąga port kosmiczny, nawet na najbardziej kulturalnej planecie. Prom jednak mógł wylądować gdziekolwiek... Nessie przyspieszyła kroku. Rzadko miewała przeczucia, ale też nigdy jej nie zawodziły. A tym razem przeczucie mówiło jej, że niebezpieczeństwo jest blisko.
Weszła do słonecznej, utrzymanej w pastelowych odcieniach szarości i błękitu hali dworca i przeczucie zamieniło się w fizycznie wyczuwalny dreszcz, drażniący skórę jakby powietrze dookoła niej było naelektryzowane. Czuła, jak jeżą jej się włoski na przedramionach, ubranie prawie ją parzyło. Przesunęła lekko dłonią z lewej strony kurtki, wyczuwając uspokajający kształt schowanego pod nią miecza. Zeszła na dół, na perony, odmierzając kroki celowo powoli. W tłoku, zasłonięta tłumem ludzi i obcych, poczuła się odrobinę bezpieczniej.
Była już przy drugim wyjściu, kiedy nagle poczuła szarpnięcie Mocy, które zatrzymało ją w miejscu; wszystkie mięśnie na moment zesztywniały.
Odwróciła się powoli. Czarno ubrana postać w otoczeniu imperialnych żołnierzy. Jasne włosy, twarz zupełnie nie zmieniona... Tylko, że dawniej miał inne spojrzenie.
Szturmowcy mieli w rękach miotacze, ale Vader nie kazał im strzelać. Wiedział, że to nic nie da przeciwko rycerzowi Jedi. Wśród ludzi na peronie zapanowało poruszenie, zaczęli schodzić im z drogi. Chandrilla była spokojną planetą, otwarte noszenie broni było zakazane.
Nessie czuła zimno i paskudny ciężar w żołądku; nie mogła się poruszyć, jakby coś wysysało z niej wszystkie siły. Po raz pierwszy zetknęła się tak bezpośrednio z oddziaływaniem Ciemnej Strony; do gardła podpełznął jej strach. Nie wiedziała: własny czy narzucony wolą wroga. Anakin zawsze był silny Mocą, wszyscy to mówili, ale dotąd nie zdawała sobie sprawy, jak potężnym może być przeciwnikiem. Nie wiedziała, czy zdołałaby go pokonać, zakładając, że w ogóle potrafiłaby z nim walczyć - wciąż miała przed oczami tego sympatycznego, bystrego chłopca, którego znała prawie przez całe swoje życie.
Gwar tłumu jakby od niej odpłynął, wydawało się, że są zatopieni w bryle przezroczystego plastiku - ona i zbliżający się Vader. Mobilizując wszystkie swoje umiejętności przywołała Moc do obrony i wreszcie z wysiłkiem, bardzo powolnymi ruchami zdołała się odwrócić, ale wyjście blokowało trzech żołnierzy, wyrosłych nie wiadomo skąd. Jeśli zaczną strzelać, będzie masakra na peronie... Gdyby użyli ludzi jako zakładników, musiałaby się poddać natychmiast. Vader na szczęście najwyraźniej nie wpadł na ten pomysł. Zamiast tego zapalił miecz. A ona wciąż ledwie mogła się poruszać, czuła się okropnie, nienaturalnie słaba, jak wyczerpana ciężką chorobą. Wsunęła dłoń pod kurtkę, dotykając chłodnej rękojeści miecza. W tych warunkach na da rady walczyć, może najwyżej polec honorowo, z bronią w ręku, jak przystało na wojownika.
Zacisnęła zęby. Rycerz Jedi nie powinien bać się śmierci. Powinien ją akceptować spokojnie, jako naturalne zakończenie cyklu życia. Ale ona nie chciała jeszcze umierać. Nie tutaj, nie teraz. Za dużo było jeszcze do zrobienia.
Jakimś brzegiem świadomości wyczuła nagle ciepłą, znajomą obecność. Nie, niemożliwe...
Powietrze przyszyły nagle smugi laserowego ognia - szturmowcy zagradzający jej drogę padli martwi; zza zakrętu korytarza wybiegła krótko ostrzyżona dziewczyna w wojskowych spodniach i kurtce. Dwom celnymi strzałami roztrzaskała kamery przemysłowe pod sufitem, jednocześnie gestem drugiej ręki wytrącając miotacze otaczającym Vadera gwardzistom. Następnie zaczęła strzelać do Vadera; musiał skupić całą uwagę na osłanianiu się mieczem i dzięki temu siła krępująca Nessie nagle zniknęła, przywracając jej zdolność ruchu.
Wybiegły obie na zewnątrz, w ostry blask słońca. Nessie poczuła zawirowanie Mocy, kiedy Cranberry gestem zatrzymała przelatujący śmigacz.
- Do stolicy, szybko.
Wskoczyły obie do środka. Oszołomiony kierowca ruszył pełnym gazem.
- Co chcesz robić w stolicy? I tak stąd nie odlecimy. Nie mam statku.
- Coś wymyślimy.
- Chyba mieli na tyle rozumu, żeby wystawić posterunki w porcie.
- To co radzisz?
- Musimy gdzieś się schować. Przeczekać.
Cranberry zastanawiała się przez chwilę, wreszcie niechętnie przyznała jej rację. Dotknęła ramienia kierowcy.
- Zatrzymaj się na chwilę, a potem leć dalej - rozkazała mu. Wysiadając za nią, Nessie zmarszczyła brwi.
- Nie powinnaś tego robić.
Spodziewała się jakiejś ostrej reakcji, ale Cran odparła tylko:
- Naprawdę uważasz, że to odpowiednia pora na rozważania etyczne? Zastanówmy się lepiej, co robić.
- Idźmy stąd, gdziekolwiek. To duże miasto, nie znajdą nas... Chyba.
- Może jednak lepiej byłoby się wynieść gdzie indziej. Na tej planecie jest więcej miast.
- Jak?
- Coś wymyślimy.
Istotnie, wymyśliły. Kiedy ukradkiem ześlizgiwały się z dachu hamującego w stolicy pociągu towarowego, słońce chyliło już się ku zachodowi; obie były głodne i zmęczone, ale za to miały pewność, że nikt ich nie śledził.
- Co teraz? - spytała Cranberry.
- Znajdziemy jakiś nocleg, zorientujemy się, co planuje Imperium. Pewnie trzeba będzie przeczekać kilka dni.
- Gdzie masz zamiar nocować?
- No, przecież nie w hotelu pierwszej klasy. Gdziekolwiek, gdzie tylko nikt nie zwróci na nas uwagi.
Zanim przeszły przez dzielnicę przemysłową, zrobiło już się prawie zupełnie ciemno. Przed nimi rozciągała się część miasta zabudowana sześcio- i siedmiopiętrowymi domami pochodzącymi sprzed kilkudziesięciu lat i od tamtego czasu chyba nie remontowanymi. Po ulicy walały się śmieci, gdzieś na uboczu stał zardzewiały wrak grawitera starego typu.
- Naprawdę uważasz to za bezpieczne miejsce? - spytała Cran sarkastycznie.
Nessie uniosła jedną brew w swoim ironicznym uśmiechu.
- A kto by tam się ośmielił zaczepiać dwie samotne dziewczyny?
Poprawiła na ramieniu pasek plecaka i zagłębiła się w mroczniejące uliczki.
|
|