nr 9 (XXI)
listopad 2002




powrót do indeksunastępna strona

Andrzej Pilipiuk
  Sprawa Filipowa

        część druga
ciąg dalszy z poprzedniej strony

Ilustracja: Katarzyna Oleska
Ilustracja: Katarzyna Oleska
     Ubrany po cywilnemu człowiek wszedł bez pukania do gabinetu Łopuchina. Dyrektor departamentu policji wciągnął w płuca haust powietrza. W głowie nie mieściło mu się, że ktoś mógł ośmielić się wejść do tego sanktuarium władzy bez zameldowania. Gość ruszył spokojnie w stronę biurka.
     - Kto ty jesteś? - ryknął dyrektor. - Won mi stąd!
     Gość popatrzył na niego. I nagle wszechwładny urzędnik stracił całą pewność siebie. Wzrok tajemniczego cywila był nieruchomy. Na jego twarzy nie odmalowało się żadne uczucie. Nie było w niej wahania. Wybuch wściekłości dygnitarza nie zrobił na nim wrażenia.
     - Zechce pan zapoznać się z tym pismem - powiedział gość spokojnie - I pokwitować, że treść jego jest panu znaną.
     Położył na biurku jakiś papier.
     - Wynocha! - ryknął dyrektor. - Tu się nie wchodzi bez zameldowania!
     Na twarzy gościa po raz pierwszy odmalowało się jakieś uczucie. O zgrozo, było to rozbawienie.
     - Kurier carski Ałmaz Paczenko - rzucił przez zaciśnięte wargi. - Zechce się pan zapoznać z treścią przedstawionego dokumentu i pokwitować, że jest panu znaną. Że przyjął pan to do wiadomości.
     Kurier carski! Dyrektor podszedł do biurka i wziął papier w ręce.
     Przywrócić w trybie natychmiastowym agentów Susłowa i Wilkowskiego do czynnej służby w Ochranie. Od chwili obecnej podlegają bezpośrednio rozkazom mojego kuzyna, Jego Wysokości Wielkiego Księcia Aleksandra Michajłowicza Romanowa. Ochrana oraz policja mają obowiązek na każde ich żądanie dostarczyć wszelkiej możliwej pomocy w prowadzonym przez nich śledztwie. Utrudnianie śledztwa traktowane będzie jak zdrada najżywotniejszych interesów państwowych i karane bez litości
     Mikołaj II Imperator.

     Kurier podsunął mu papier. Machinalnie złożył podpis.
     - Fakt zwolnienia ich ze służby w samym środku delikatnego śledztwa, które to zwolnienie pociągnęło za sobą krach całej akcji i śmierć wielu oficerów policji, nie zostanie puszczony w niepamięć - kurier mówił nadal niezwykle spokojnie. - Nagana z wpisaniem do akt zostanie dostarczona w ciągu tygodnia. Car, choć bardzo wzburzyły go zaszłe wypadki, na razie zdecydował nie posuwać się do degradacji.
     - Tak jest - głos dyrektora załamał się.
     - Szef korpusu żandarmów, generał Kurłow, został zdjęty ze stanowiska i przeniesiony na Daleki Wschód. Mam nadzieję że nic już nie muszę wyjaśniać?
     - Tak jest.
     Gość wyszedł bez pożegnania, zabierając ze sobą pokwitowanie. Łopuchin otworzył szufladę biurka i wyjął z niej rewolwer. Popatrzył na leżący przed nim dokument i włożył lufę do ust. Po chwili jednak zrezygnował z samobójczych zamiarów. Ktoś musiał wydać rozkazy. Z ciężkim westchnieniem sięgnął po telefon.
     
     *
     
     Wtorek, 13:47
     
     Profesor Filipow wszedł do kantoru firmy "Ranson i syn", zajmującej się dostarczaniem produktów przemysłu chemicznego dla potrzeb instytutów naukowych i laboratoriów. Właściciel, siedzący za biurkiem, na jego widok poniósł głowę.
     - Dzień dobry, profesorze.
     - Dzień dobry.
     - Cóż pana do nas sprowadza i w czym moglibyśmy pomóc?
     - Potrzebuję trochę uranu. Blendy uranowej.
     - Z kopalni w czeskich Rudawach? Chce pan zapewne sprawdzić wyniki małżonków Curie?
     Najnowszy numer "Przeglądu Naukowego" leżał przed nim na ladzie. Profesor uśmiechnął się złośliwie.
     - Powiedzmy. Możecie mi to sprowadzić?
     - Oczywiście. Ile potrzeba? Dziesięć, piętnaście kilo?
     - Siedem ton.
     
     *
     
     Susłow i Wilkowski siedzieli na skwerku po drugiej stronie ulicy, obserwując w milczeniu kantor firmy.
     - Ciekawe, czego może od nich chcieć? - zastanawiał się Nikifor. - Pewnie coś związanego z jego pracą. Albo z naszą sprawą.
     - Albo z jednym i z drugim. Co robimy?
     - Hm, nie mają telefonu. Nie zadzwonią stąd. Musimy czekać i mieć nadzieję, że sprawa się jakoś wyklaruje.
     - Bardziej martwi mnie sprawa Sawinkowa i Antonowa. Ta parka stanowi najlepszą mieszankę wybuchową, jaka chodziła po ulicach naszego uroczego miasta.
     - Sądzę, że po pierwsze obaj są już daleko, a po drugie rozdzielili się zaraz po tamtym skoku na bank. Większość grup terrorystycznych składa się z kilku ludzi lub nawet jednego człowieka. Dla dokonania zamachu łączą się w niewielkie armie, liczące kilku albo kilkunastu gotowych na wszystko bydlaków.
     - Co może łączyć profesora z takimi ludźmi?
     Susłow zamyślił się.
     - Władza. Przekonania polityczne. Nie zapominaj, że ten wesoły uczony jest podejrzany o produkcję dynamitu. Wprawdzie minęło już sporo lat, ale tamto śledztwo nie zostało dotąd oficjalnie zamknięte.
     - Zamachowcy zostali powieszeni...
     - To prawda, ale nie odkryto wszystkich ich kontaktów. Owszem, partia została wówczas rozbita, ale nie do końca. Nie pozwolono wówczas na stosowanie tortur. Załatwilibyśmy całą tę hołotę.
     - A może oni mają go w ręku? Może mają dowody, obciążające go w tej sprawie?
     - To niewykluczone, ale mało prawdopodobne. Działanie na szkodę naszemu krajowi jest dla profesora potrzebą serca.
     - Wychodzi.
     - Dobrze. Idź za nim, a ja tu popilnuję.
     - Hm?
     - Och, po prostu jeśli zamówienie jest poważne, to niebawem syn właściciela pójdzie na pocztę wysłać depeszę lub weźmie dorożkę i pojedzie do składów przy dworcu.
     - Jasne. To ja idę za profesorem.
     - Powodzenia.
     Rozdzielili się. Wilkowski, zachowując ostrożność, ruszył za profesorem. Kluczyli dość długo, wreszcie profesor wszedł do sporej, odrapanej kamienicy. Tomasz siadł na ławce kawałek dalej i wyciągnął z kieszeni książeczkę. Studiował ją przez chwilę. Odnalazł adres. Tu, na czwartym piętrze, profesor miał niewielkie laboratorium.
     Susłow tkwił przed kantorem. Za pomocą niewielkiej lornetki zlustrował jego wnętrze. Ranson siedział przy biurku i wypełniał jakiś papier. Potem zawołał z zaplecza swojego syna. Wręczył mu kartkę. W ciemnawym kantorze na chwilę zabłysła przekazywana z rąk do rąk złota dziesięciorublówka. Susłow schował lornetkę i wstał niespiesznie z ławki. Syn dostawcy, pogwizdując wesoło, ruszył w stronę niedalekiej stacji telegrafu. Agent jak cień podążył za nim. Nie było kolejki. Posłaniec nadał depeszę, zapłacił i opuścił urząd. Nikifor odprowadził go wzrokiem. Chłopiec wracał prosto do firmy. Agent uśmiechnął się lekko i wszedł do stacji. Siedzący za ladą telegrafista podniósł wzrok. Susłow błysnął odznaką Ochrany. Telegrafista skinął głową i bez słowa podał odbitkę ostatniej depeszy. Rozumieli się bez słów. Dwaj zapracowani, państwowi urzędnicy.
     Zamawiam siedem ton blendy uranowej najwyższej jakości ze złoża Albrecht. Dostarczyć na adres mojego składu w możliwie najszybszym czasie. Płatne w całości gotówką, natychmiast po odbiorze.
     Ranson

     - Czy życzy pan sobie kopię odpowiedzi? -zapytał telegrafista.
     - Tak. Na adres Ochrany. Rozliczymy wedle taryfy plus premia.
     - Oczywiście.
     Susłow pożegnał się i wyszedł. Nie miał pojęcia, gdzie może przebywać śledzący profesora Wilkowski. Zajrzał do redakcji "Przeglądu Naukowego", ale profesor tam nie przyszedł. Tomasz nie sterczał także przed domem profesora. Susłow poskrobał się po głowie, a potem poszedł do centrali. Wcześniej czy później jego współpracownik zadzwoni lub przyjdzie. Wszedł do swojego gabinetu i westchnął. Poczuł się, jakby wrócił do domu. Gdy wrócił przedwczorajszego wieczoru i znalazł śpiącego na dywanie współpracownika, sądził, że widzi to miejsce po raz ostatni. Cieszył się, że się pomylił. Usiadł wygodnie w fotelu, zapalił cygaro i zatopił się w studiowaniu "Przeglądu". Nic a nic nie mógł zrozumieć z artykułu, który stał się przyczyną tych wszystkich kłopotów. A już zupełnie nie był w stanie wydedukować z niego tego, co wyczytał książę Aleksander.
     - Materiał wybuchowy o niespotykanej sile - powiedział sam do siebie - Tylko tego nam brakowało.
     Minęły dwie godziny. Przybiegł posłaniec ze stacji telegrafu. Kopalnia przysłała odpowiedź.
     Odpowiednia ilość rudy w pakowaniu. Transport przyjdzie do Petersburga siedemnastego bieżącego miesiąca pociągiem towarowym o 23: 15. Pieniądze proszę przesłać z góry.
     Silberstein.

     Agent zatarł dłonie i uśmiechnął się lekko.
     - Mamy ich - powiedział w przestrzeń.
     
     *
     
     Do kantoru Ransona wszedł inny posłaniec ze stacji telegrafu.
     - Dzień dobry - zagadnął.
     - Dobry - mruknął Ranson. - Jest już, jak widzę, odpowiedź?
     - Tak, tylko że widzi pan, jest taki drobiazg. W chwilę po wyjściu tego chłopaka, który przyniósł i nadał depeszę, przyszedł do nas agent Ochrany. Mój szef dał mu odbitkę pańskiej depeszy i on ją przeczytał, a potem umówili się, że jeśli przyjdzie odpowiedź...
     - Co!?
     - I on teraz wysłał drugiego posłańca do Ochrany z kopią.
     Ranson pobladł lekko. Ta sprawa z uranem była teoretycznie czysta, ale jeśli Ochrana go śledziła, to mogło się to źle skończyć i nawet nie chodziło tu o tę nitroglicerynę, którą sprzedał dwa miesiące temu anarchistom, ale miał na sumieniu poważniejsze sprawki. Wydobył z kieszeni złotego imperiała i wręczył posłańcowi.
     - Chcesz zarobić jeszcze dziesiątaka?
     - Tak jest!
     - Zanieś tę kartkę pod wskazany adres.
     Skreślił pośpiesznie kilka słów na karteluszku, wsadził do koperty, napisał na wierzchu adres i wręczył posłańcowi.
     - Wykonać - polecił, wciskając mu banknot w rękę.
     Chłopak pognał, jakby mu kto przypiął skrzydła do stóp. Dwadzieścia pięć rubli jednego dnia. Tyle co dwa miesiące pracy! Dziesiątaka wyśle zaraz rodzicom. Nagle zahamował gwałtownie. Nagła i niespodziewana myśl wpadła mu do głowy. Dlaczego by nie zarobić jeszcze więcej? Ta kartka musiała skrywać ważne tajemnice. Ochrana mogłaby zapłacić za nią co najmniej rubla. Ale odezwało się w nim sumienie. Ostatecznie został sowicie wynagrodzony. Niebawem stanął przed sporą kamienicą. Wszedł na czwarte piętro i zastukał do drzwi. Otworzył mu rosły mężczyzna w kamizelce i białym fartuchu. Pod fartuchem rysował się wyraźnie kształt grubej dewizki od zegarka.
     - Depesza do mnie? - zadziwił się.
     - Nie. Pan Ranson przysłał mnie z kartką.
     Profesor wyjął z jego dłoni kopertę i przeczytał notatkę.
     Ochrana depcze ci po piętach. Wiedzą o uranie, zdobyli kopię depeszy. Transport przyjdzie siedemnastego pociągiem. Proszę o dyspozycje, czy mam odwołać, czy przyjąć.
     Ranson

     Profesor poczuł, jak strumyczek potu ścieka mu po plecach. Wiedział, że w Ochranie pracują nieźli fachowcy, ale nie sądził, że jest aż tak dobrze śledzony. I że tak szybko potrafią działać. Wyrwał kartkę z notatnika.
     Spotkajmy się dziś wieczorem. Tam gdzie zwykle. Postaram się ich zgubić.
     Filipow

     Wręczył kartkę posłańcowi.
     - Zaniesiesz to panu Ransonowi - powiedział.
     - Ja już powinienem wracać do pracy. Mój szef się wścieknie...
     - Masz dla dodania odwagi - profesor wyjął z portfela banknot dwudziestopięciorublowy z portetem Aleksandra III-go. - I gnaj.
     Posłaniec pognał. Wszystko w nim śpiewało. Pięćdziesiąt rubli jednego dnia! Pośle rodzicom na wsi. Kupią sobie wymarzoną krowę. Nie wiedział, że krowa urodzi siedem jałówek pod rząd, zatrzymają wszystkie, będą sprzedawali mleko w mieście i dorobią się jeszcze kilku świń, a w dziewiętnastym roku zostaną wszyscy rozstrzelani jako kułacy i wrogowie ludu.
     
     *

ciąg dalszy na następnej stronie

powrót do indeksunastępna strona

11
 
Magazyn ESENSJAhttp://www.esensja.pl
redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.