nr 9 (XXI)
listopad 2002




powrót do indeksunastępna strona

C. J. Cherryh
  Cyteen: Powtórne narodziny

        ciąg dalszy z poprzedniej strony

     Zaśmiał się, bo śmiał się i Jordan, Paul, a nawet Jim, bo taka myśl była rozpaczliwie, ponuro zabawna. I choć było tyle rzeczy, które nie wydawały się śmieszne na tym pustkowiu, było ulgą wreszcie się przekonać, że Planys jest nie tylko położoną na pustkowiu samotnią, ale miejscem, gdzie ceni się bycie człowiekiem i humor.
     Rozmawiali i dyskutowali o teorii, aż ochrypli. Poszli do laboratorium i Jordan przedstawił go członkom załogi, których dotąd nie spotkał, zawsze z Jimem i jego partnerem, azim Ennym. Wypił drinka z Lelem Schwartzem i Milosem Carnath-Morleyem, których nie widział od czasu, gdy miał siedemnaście lat, i zjadł obiad z ojcem i Paulem - oraz Jimem i Ennym.
     Nie miał zamiaru spać. Jordan i Paul też nie. Pozwolili mu zostać przez określoną liczbę godzin, a wyspać się mógł w samolocie.
     Jim i Enny o 2.00 przekazali służbę innej parze. Do tej chwili Jordan i Paul wykłócali się z Justinem o jego pomysły, krytykowali jego struktury, mówili mu, gdzie się pomylił i nauczyli go o socjologicznych integracjach psychologicznych więcej, niż kiedykolwiek nauczył się z książek Yanniego.
     - O Boże - odezwał się o 4.00 rano, podczas przerwy, bo wszyscy byli już zupełni ochrypnięci, a mimo to nadal gadali - gdybym mógł się z wam konsultować...
     - W dużym stopniu badasz już poznany obszar - powiedział Jordan - ale nie nazwałbym tego ślepym zaułkiem. Nie wiem, a często tych słów nie wypowiadam - mam nadzieję, że wybaczysz mi arogancję. Sądzę, że warto się tym zająć - nie dlatego bym sądził, że cię to doprowadzi tam, gdzie myślisz, ale po prostu jestem ciekaw.
     - Jesteś moim ojcem. Yanni mówi, że jestem stuknięty.
     - To Ariane też była.
     Spojrzał nagle na Jordana. I poczuł niepokój słysząc, jak Jordan wymawia imię zmarłej bez goryczy.
     - Powiedziała mi - rzekł Jordan - kiedy jej zasugerowałem, że sfałszowała wyniki testów - uprzejmie, rzecz jasna - że to właśnie twój esej ją do tego przekonał. Pomyślałem wtedy, że to jej normalna, pogardliwa odpowiedź. Teraz nie jestem już taki pewien widząc, dokąd to doprowadziłeś. Pomagała ci przy tym?
     - Przy tym nie. Przy pierwszym... - przy paru, o mało nie powiedział. Aż została zabita. Zamordowana. Strząsnął z siebie to wspomnienie. - Nie traktowałeś mnie wtedy poważnie.
     - Synu, to było dość sprytne jak na nastolatka. Ariane niewątpliwie widziała tam coś, czego ja nie dostrzegłem. A teraz Yanni to dostrzega.
     - Yanni?
     - Napisał do mnie długi list. Naprawdę długi. Opisał mi, nad czym pracujesz. Oznajmił, że jesteś stuknięty, ale gdzieś zajdziesz. Że udaje ci się uzyskać integrację w zbiorach głębokich i on to dostrzega, bo przepuścił to przez komputery Socjologii, ale niczego nie uzyskał - same nieokreślone wyniki, za mało danych, za szeroka dziedzina. Coś takiego. Socjologowie nienawidzą, jak ich komputery udzielają takich odpowiedzi: chyba sobie wyobrażasz, jacy się robią wtedy nerwowi.
     Jordan wrócił do stolika, na którym stała herbata i usiadł. Justin opadł na krzesło, drżąc z powodu braku snu, zbyt późnej pory. Oparł się na złożonych dłoniach i słuchał, nic więcej.
     - Ariane Emory pomagała w nakreślaniu programów dla Socjologii - rzekł Jordan. - Ja także. Podobnie, jak Olga Emory, James Carnath i kilkunastu innych. Przynajmniej dostarczyłeś im czegoś, co wykracza poza ich zasięg przewidywania, czego nie może ująć uśrednianie przez komputer. Tak właśnie powiedziałem. Nie wiem, to projekcja zakłócająca - kiedy pochodzi od maszyn przechowujących cały paradygmat społeczny. Socjologia, jak sądzę, jest w mniejszym stopniu zainteresowana twoimi dokonaniami niż faktem, że twoje projekty nie dają się rzutować: komputery socjologów są bardzo wrażliwe na wartości ujemne. Zaprogramowano je, żeby to wyłapywały.
     Wiedział o tym.
     - Zatem w serii albo nie ma wartości ujemnych, albo nie potrafią ich znaleźć. Prześledziły je na trzydziestu pokoleniach i dostały odpowiedź: Nie wiem. Być może dlatego Administracja cię tu przysłała. Reseune jest nagle zainteresowane. Ja też. Muszą się zastanawiać, czy skłamałbym - czy też okłamałbym samego siebie - bo jestem twoim ojcem...
     Justin otworzył usta, ale nie powiedział ani słowa. Jordan także zamilkł, czekając na to, co powie; byli też strażnicy i prawdopodobieństwo, że wszystko jest nagrywane do dalszego badania przez Służbę Bezpieczeństwa. A może Administrację.
     Nie powiedział więc: Nie pozwolą, żeby mi się udało. Nie chcą, żebym kwestionował ich Projekt własnym sukcesem. Zamknął usta.
     Jordan chyba wyczuł niebezpieczeństwo. Mówił więc cicho dalej:
     - I oczywiście bym skłamał. Mam mnóstwo motywów, ale moi koledzy w Reseune nie: oni wiedzą, że coś w tym jest, Yanni tak twierdzi, komputery Socjologii potwierdzają, a one na pewno nie mają ukrytych motywów.
     Mogliby zamknąć mnie gdzieś daleko jak ciebie, prawda? Jeśli coś się nie wydostanie i nie spowoduje pogwałcenia zasad bezpieczeństwa. Bez względu na to, czemu zaprzecza.
     Z jednym wyjątkiem - tego, co powiedział Denysowi - jeśli zniknę z Reseune, pojawią się pytania.

     - Nie wiem, czy jest jakaś szansa na to, żeby cię przenieśli do Planys - rzekł Jordan. - Ale najpierw powinienem spytać: czy chciałbyś się przenieść?
     Zastygł, przypomniawszy sobie krajobraz za oknem, pustkę, wywołującą głębokie uczucie paniki.
     Nienawidził jej. Mimo wszystkich zalet i perspektywy uwolnienia się od nacisków Reseune, Planys wywoływała w nim uczucie przerażenia.
     Dostrzegł rozczarowanie na twarzy Jordana.
     - Już mi odpowiedziałeś - rzekł Jordan.
     - Nie, to nie tak. Posłuchaj, mam problem z obcością tego miejsca. Ale potrafiłbym to pokonać. Tobie się udało.
     - Powiedzmy, że nie miałem dużego wyboru. Twój wybór jest realny. Tego właśnie nie możesz pokonać. Rozumiem to. Twoje uczucia mogą z czasem ulec zmianie. Ale nie przysparzajmy sobie dodatkowych problemów. Na pewno będziemy mieli w tej pętli Yanniego. Nie ma szans, żeby pozwolili nam coś przesyłać bez dokładnego sprawdzenia zawartości. Popracujemy nad tym - jeśli będziemy mogli. Teraz są zaciekawieni, w to nie wątpię. Nie są aż tak zajęci swoim Projektem, żeby nie dostrzegali potencjału na innym obszarze. A to, synu, jest zarówno plusem jak i minusem. Widzisz, jak się troszczą o moje samopoczucie.
     - Ser - odezwał się strażnik.
     - Przykro mi - rzekł Jordan i westchnął, patrząc na Justina przez długą chwilę, a na jego twarzy malowały się trzeźwe emocje.
     Nie jest tu wolny, jak mogłoby się na pierwszy rzut oka wydawać. Udało mu się i pozyskał ochronę, ale ta stała się więzieniem.
     Poczuł ucisk w gardle, częściowo żal, częściowo panikę. Przez jeden straszny moment chciał wyjść, natychmiast, jeszcze przed świtem. To jednak byłoby głupie. On i Jordan mieli tak mało czasu. Dlatego pozostali całą noc na nogach i doprowadzili się do skraju wytrzymałości, pozwalając sobie na zbytnią uczciwość.
     Do licha, odszedł, kiedy byłem dzieckiem, a teraz nie jestem pewien, jak mnie postrzega. Jako mężczyznę? Czy jako kogoś dorosłego? Może nawet kogoś trochę obcego. Ja go znam, a on tak mało wie o tym, kim teraz jestem.
     Żeby ich wszystkich szlag trafił.
     Nie ma sposobu, żeby to nadrobić. Nie możemy nawet mówić sobie rzeczy, które pozwoliłyby nam lepiej się poznać. Nie wolno okazywać emocji przed naszymi prześladowcami.

     Odwrócił wzrok, spojrzał na Paula, siedzącego przy stole w milczeniu, i pomyślał, że ich życie musi przypominać jego życie z Grantem - tłumiona frustracja z powodu słów, jakich nie mogą wypowiedzieć.
     Tu nie jest inaczej niż w Reseune - pomyślał. Nie dla Jordana. Tak naprawdę to nie, bez względu na to, jakich pozorów by temu nie nadali. Nie może mówić, nie ośmieli się.
     Dla Warricków wszędzie jest jak w Reseune
.

2.


     - Pracujemy do późna? - spytał strażnik, zatrzymując się w drzwiach, a serce Granta podskoczyło i zaczęło mocno bić; podniósł wzrok znad biurka.
     - Tak - odparł.
     - Ser Warricka nie ma?
     - Nie ma.
     - Chory?
     - Nie.
     Miejsce pobytu Justina widniało na liście niezbędnych informacji wymaganych przez Administrację. To był jeden z warunków. Były pewne sprawy, których nie mógł powiedzieć, a cisza była dla biologicznego trudna do zniesienia. Człowiek popatrzył na niego przez chwilę, mruknął coś, zmarszczył brwi i ruszył w dalszy obchód.
     Grant wypuścił powietrze, ale napięcie nie ustępowało, gdzieś w głębi płynął strumień adrenaliny, strach, który rósł od chwili, gdy Justin powiedział mu o podróży do Planys.
     Justin poleciał tam sam, bo taki był jeden z warunków narzuconych przez Administrację. Odsunął od siebie troskę Justina o niego samego i nie chciał na ten temat rozmawiać, bo wiedział, że Justin poleciałby do ojca na każdych warunkach, musiał lecieć: Grant nie miał w tej sprawie nic do powiedzenia.
     Bał się jednak, a strach stał się silniejszy, gdy zobaczył odrywający się od ziemi samolot, oraz gdy samotnie wracał do Reseune.
     Tłumaczył sobie, że po części jest to zwykły niepokój: polegał na Justinie, nie rozstawali się ze sobą od afery związanej ze śmiercią Ariane, a rozstanie w naturalny sposób wywołało złe wspomnienia.
     Z prawnego punktu widzenia nie pozostawał pod opieką Justina. Jego Opiekunem było Reseune. Kiedy więc Justina tu nie było i nie mógł zrobić niczego, by przeciwstawić się Administracji czy wykorzystać wpływy Jordana w celu zapewnienia mu ochrony, nie miał żadnych praw. Justin podejmował ryzyko, gdyż podróżując musiał oddać się całkowicie w ręce Służby Bezpieczeństwa Reseune - która mogła zaaranżować wypadek. W przypadku Granta było prawdopodobne, że zabiorą go do laboratoriów, gdzie przesłuchają lub - co gorsza - poddadzą działaniu głębokiej hipnotaśmy.
     Powtarzał sobie, że panikowanie nie ma sensu, bo i tak nie mógł niczemu przeciwdziałać, nie mógł się ukryć ani niczego zrobić, by ich powstrzymać. Gdyby rzeczywiście mieli wobec niego plany.
     Pierwszej samotnej nocy, kiedy towarzyszyły mu tylko ciche odgłosy wielkiego, pustego apartamentu i nie miał pojęcia, co się dzieje po drugiej stronie planety, wstrzyknął sobie jedną z dawek adrenaliny, jakie trzymali w mieszkaniu, wraz z powalającą dawką narkotyku, a do tego jeszcze wziął kat.
     Siedział po turecku po swojej stronie łóżka i nurkował w najgłębszych czeluściach, jakie sam dla siebie otworzył, zmieniając wszystko krok po kroku, w skupieniu, które sprawiało, że skóra pokrywała mu się potem, a on czuł się rozkojarzony i słaby.
     Nie wiedział, jak podziała kombinacja adrenaliny z narkotykiem działającym nasennie; nie wiedział, co może zrobić, czy wyszedł już z mgły narkotyku i zakończył wysiłek, ale serce waliło mu jak młotem i nie był w stanie zrobić nic, poza padnięciem twarzą na łóżko i liczeniem uderzeń serca w nadziei, że to go nie zabije.
     Projektant, który dobrał się do własnych zbiorów i zaczął je przemieszczać, to po prostu dureń.
     Nie różniło się to jednak bardzo od tego, co robił moduł testowy dla azich, organizując ich podziały mentalne i sterując stopniem zintegrowania nowej taśmy. Była to kwestia gruntownej znajomości własnej mapy mentalnej.
     Wyłączył komputer, zgasił światło i wychodząc zamknął na klucz drzwi do biura, po czym szedł opustoszałym korytarzem do pustego mieszkania i czekał w nim na kolejną noc.
     Reakcje aziego, niejasne i pierwotne, sugerowały udanie się do innego Opiekuna. Szukanie pomocy. Wzięcie pigułki. Odrzucanie stresu na poziomach głębokich.
     Oczywiście wybór pierwszego wariantu byłby głupi; wcale go to nie kusiło. Jednak wzięcie pigułki i przespanie całej nocy mocnym snem było niezmiernie kuszące. Jeśli zaaplikuje sobie wystarczająco mocną dawkę, prześpi noc i rano odbierze Justina z lotniska: było to rozsądne, a nawet zalecane, bo środek uspokajający byłby poważnym problemem dla każdego, kto przyszedłby po niego. Więc gdyby w ostatnim momencie podjęli jakieś próby...
     Nie, spowodowanie opóźnienia samolotu było proste. Zawsze mieli więcej czasu do dyspozycji, gdyby zdecydowali, że go potrzebują.
     Zdecydował, że nie będzie sobie aplikował środków uspokajających dlatego, że dostrzegał pewne korzyści w poradzeniu sobie bez nich; ta myśl najwyraźniej nie pochodziła z logicznych głębin jego umysłu - choć dostrzegał pewne korzyści w hormonalnym uczeniu się, którego nie dopuszczał jednostajnie rozsądny, chroniony sposób weź-taśmę-i-wszystko-będzie-dobrze. Gdyby istniał świat azich, wszystko byłoby czarne albo białe i bardzo, ale to bardzo wyraźne. To szarości myślenia strumieniowego tworzyły naturalnie poczętych ludzi. Szare reakcje w szarych wartościach, nabyte dzięki hormonalnej niestabilności.
     Ból nie sprawiał mu przyjemności. Ale dostrzegał wartość produktu ubocznego.
     Dostrzegał także korzyści płynące ze środka nasennego w kieszeni, podwójnej dawki w ciśnieniowej strzykawce, bo jeśli mają zamiar go gdziekolwiek zabrać, zafunduje im poważny problem medyczny.
      

3.


     Nelly dalej miała problemy, zauważyła Ari.
     - Musimy z nią bardzo uważać - rzekła Ari do Floriana i Catlin, podczas narady w pokoju azich, kiedy Nelly była w jadalni i pomagała Seely'emu w sprzątaniu.
     - Tak, Sera - odparł poważnie Florian; Catlin nie odezwała się, co było normalne: ona zawsze pozwalała Florianowi mówić, jeśli się na coś zgadzała. Co wcale nie oznaczało, że była nieśmiała. Po prostu taka już była.
     Nelly ostro zbeształa Catlin, która w salonie pokazywała Ari, jak wykonać rzut znad ramienia.
     - Zrobisz sobie krzywdę! - wrzasnęła Nelly. - Florian, Catlin, powinniście mieć więcej rozsądku!
     W istocie skarga powinna zostać skierowana do Floriana, bo to on był na podłodze. Udawał Wroga. Florian był w tym dobry: potrafił wylądować i błyskawicznie stanąć na nogi, ale Catlin nie uczyła jej, co się robi potem, tylko najpierw, więc Florian leżał spokojnie, a Catlin pokazywała Ari, co zrobić, żeby już więcej nie wstał.
     Nelly usłyszała łomot, po którym zapadła cisza i wpadła tuż po tym, jak Florian wylądował na środku dywanu. Catlin pokazywała, jak skręcić komuś kark, a robiła to naprawdę powoli. Jeśli Catlin robiła to w rzeczywistym tempie, była tak szybka, że prawie nie dało się spostrzec ruchów. Catlin i Florian pokazywali jej, jak upadać i błyskawicznie wstawać. Umieli robić naprawdę niesamowite rzeczy.
     Czasem bawili się w Zasadzkę, kiedy zostawali sami w apartamencie. Gasiło się światło i trzeba było się wydostać.
     Zawsze to ją Załatwiali. Ale tak miało być. Coraz trudniej było ją Załatwić i cały czas się czegoś uczyła. Było to o wiele zabawniejsze niż Amy Carnath.
     Florian pokazał jej masę rzeczy związanych z komputerami, jak zastawiać Pułapki i jak robić różne paskudne rzeczy za pomocą Majordomusa, na przykład wysadzać kogoś w powietrze, jeśli miało się bombę, ale takie trzymali tylko w sekcji wojskowej. Wiedziała o identyfikacji głosu i o tym, skąd Majordomus wie, gdzie kto jest, oraz jak zamki na odciski dłoni były podłączone do komputera Domu, razem ze skanem siatkówki i innymi takimi rzeczami; a nawet jak otwierać elektryczne zamki bez karty.
     Florian bardzo szybko uczył się nowych rzeczy. Powiedział, że zamki rezydencji Domu były specjalne i bardzo trudno było je obejść. Powiedział, że w apartamencie wujka Denysa były naprawdę ciekawe rzeczy, na przykład specjalne zamki podłączone do jakiegoś miejsca, którego Florian nie umiał wytropić, ale sądził, że to Służba Bezpieczeństwa. Powiedział, że może spróbować się dowiedzieć, ale grozi to kłopotami ze Starszakami, ale zrobi to, jeśli ona będzie chciała.
     Nie powiedział jej o tym, dopóki nie znaleźli się na zewnątrz, bo z Catlin odkryli jeszcze inne rzeczy.
     Na przykład to, że Majordomus może ich podsłuchiwać.
     Był to specjalny typ, powiedział jej Florian: mógł wszystko słyszeć i widzieć, ale robił to po cichu, więc się o tym nie wiedziało; był też specjalnie ekranowany, z funkcją nagrywania, zlokalizowaną gdzieś poza apartamentem. Obiektywy i czujniki były malutkie, jak główka szpilki, obiektywy to mogło być tzw. rybie oko, a czujniki mogły być wszelakie, wykrywacze ruchu i mikrofony.
     - Mogą je umieszczać w ścianach - mówił Florian - są takie malutkie i niewidoczne, że ich nie zobaczysz, dopóki nie obejrzysz wszystkich ścian z mocną latarką i świecąc pod kątem, albo jeśli masz specjalny sprzęt. Tak jest najlepiej, ale one mają bardzo dobrą ostrość. Potem się to przetwarza na postać cyfrową i można uzyskać o wiele wyraźniejszy obraz. To samo z dźwiękiem. Mogą poddać cię testowi wykrywającemu stres w głosie. Jeśli będą czegoś chcieli, dostaną to. Ale jeśli będą naprawdę chcieli, bo to wymaga mnóstwa pracy. Większość Majordomusów jest naprawdę prosta i można się do nich dobrać. Te w Domu są raczej skomplikowane, wszystko od Służby Bezpieczeństwa, dobrze ukryte i naprawdę trudno jest zauważyć wszystkie czujniki, jeśli zostały umieszczone w betonie zanim nałożono kamienie i boazerie.
     To ją naprawdę zaniepokoiło.
     - Nawet w łazience? - spytała.
     Florian skinął głową.
     - Zwłaszcza tam, bo jeśli się poddaje kogoś nadzorowi, to się próbuje dostać do miejsc, w których - jak ludzie sądzą - nie ma pluskwy.
     Poszła wtedy do wujka Denysa i spytała, zmartwiona:
     - Wujku, czy w mojej łazience jest pluskwa?
     A wujek Denys odparł:
     - Kto ci to powiedział?
     - Jest?
     - To od Służb Bezpieczeństwa - oświadczył wujek. - Nie przejmuj się. Nie włączają ich, chyba że muszą.
     - Nie chcę czegoś takiego w mojej łazience!

ciąg dalszy na następnej stronie

powrót do indeksunastępna strona

60
 
Magazyn ESENSJAhttp://www.esensja.pl
redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.