nr 9 (XXI)
listopad 2002




powrót do indeksunastępna strona

Sebastian Chosiński
  Kolberg

        część pierwsza
ciąg dalszy z poprzedniej strony

Krystyna Soederbaum - postać autentyczna
Krystyna Soederbaum - postać autentyczna
     - Pan jest tym słynnym reżyserem?!
     - Tak - odparł Lang i usiadł na krześle, które zaproponował mu gospodarz.
     Norwich również spoczął.
     - Pan Lang poznał kiedyś Harlana - stwierdził prawnik. - Prawda?
     - Wprawdzie tylko pobieżnie, ale wiem o nim dużo. Zresztą, czytał pan chyba moje opracowanie na jego temat? - zwrócił się do agenta.
     - Tak, dowiedziałem się o nim wielu ciekawych rzeczy.
     - A tutaj - sięgnął po aktówkę, z której wyciągnął szary skoroszyt; nie otwierając, podał go Norwichowi - ma pan dalsze materiały.
     - Co w nich jest?
     - Analiza psychologiczna postaci dokonana na podstawie jego dzieł. Pracowali nad tym najlepsi psychologowie oraz... ja.
     Agent zważył teczkę w dłoni. Jakieś pół kilograma - przeszło mu przez myśl. - Więc tyle jest warte dzieło stworzenia.
     - Co z niej wynika? - zapytał.
     - Dostanie pan do ręki dodatkowe argumenty - odparł Lang. - Choć, jeśli dokładnie przejrzał pan poprzednią porcję "wyprodukowanych" przez nas dokumentów, powinien pan już o nim dużo wiedzieć.
     - O nim jako człowieku, o artyście jednak niewiele.
     - Proszę mi wybaczyć - reżyser zarumienił się. - Trwało to może trochę dłużej niż zakładaliśmy, ale w końcu jest. - Jeszcze raz wskazał palcem na skoroszyt, który przed chwilą wręczył Norwichowi. - Znajdzie pan tam również specjalny rozdział poświęcony... - głos nieco mu zadrżał i na moment zamilkł. - Poświęcony mojej żonie. Thea przez kilka lat, po mojej ucieczce z Niemiec, była jego bliską współpracownicą.
     - Słyszałem - westchnął agent. - A pan czuł się za to w jakiś sposób odpowiedzialny...
     - Prawdę mówiąc, nie mam pojęcia, co nią kierowało. Proszę jednak zwrócić uwagę na to, że ostatni wspólny film zrobili jeszcze przed wybuchem wojny.
     - Pan to uważa za okoliczność łagodzącą?
     W tym momencie wtrącił się Waxworth.
     - Pan Lang pomaga nam między innymi dlatego, by ocalić swoją żonę - wyjaśnił. - To jednak nie powinno ciebie interesować.
     - Rozumiem - stwierdził Norwich. - To są już zakamarki wielkiej polityki.
     - Pan nigdy nie poznał mojej żony - powiedział cicho reżyser. - Co więc pan może o niej wiedzieć, o dylematach, przed jakimi stawali artyści w III Rzeszy?...
     - Zaiste, niewiele.
     Waxworth z trudem podniósł się z fotela, okrążył biurko i podszedł do agenta.
     - Zapoznaj się dokładnie jeszcze raz z całą dokumentacją na temat Harlana. Masz wiedzieć o nim wszystko, musisz umieć przewidzieć każdy jego ruch. I musisz go do nas ściągnąć. Jest nam potrzebny jako świadek, świadek oskarżenia. Są sprawy, o których nikt nie wie więcej niż on.
     Norwich wstał i usłużnie pokłonił się przed swoim szefem, następnie złożył pokłon Langowi i wyszedł z biura, dzierżąc w dłoni papierową teczkę.
     Minę najwidoczniej miał niewyraźną, bowiem sekretarka szefa spytała:
     - Było aż tak źle?
     - Wiesz, jak nie lubię papierkowej roboty - mruknął, pokazując jej wypchany po brzegi skoroszyt. - To mi zajmie całą noc - w głosie agenta można było wyczuć sztubacką skargę.
     - Kiedy ruszasz?
     - Akcję zaplanowano na jutro rano.
     Sięgnął po płaszcz, rozpięty na wieszaku, i zaczął się ubierać.
     - A dokąd teraz się wybierasz? - spytała sekretarka.
     - Do domu. Czeka mnie bardzo zajmująca lektura - odparł z wyrzutem.
     - Otóż, jeszcze nie - stwierdziła.
     Natychmiast spojrzał na nią zaniepokojony.
     - Dzwonił major Fairfax. Masz się u niego jak najszybciej zgłosić - powiedziała to z czarującym uśmiechem na twarzy, jakby chciała osłodzić nie najweselszą przecież wiadomość.
     - A czego on może ode mnie chcieć?
     - Nieoficjalnie słyszałam... - podświadomie ściszyła głos, co w tej instytucji było dosyć częstą praktyką. Chociaż nikt o tym nie mówił, istniało powszechne przekonanie, że na początku wojny we wszystkich biurach, jak i pomieszczeniach, zdawałoby się, mniej ważnych ze strategicznego punktu widzenia, zamontowano podsłuchy. Miało to pomóc w wykrywaniu potencjalnych zdrajców, których obawiano się nawet w takiej instytucji.
     Norwich przysiadł na blacie biurka i pochylił się w stronę sekretarki. Niechcący jego wzrok powędrował w kierunku głębokiego dekoltu panny Fishbourne.
     Szef powinien nakazać pracownicom noszenie staników - przebiegło mu przez myśl, mimo że w duszy podświadomie cieszył się z faktu, iż przepis taki, przynajmniej na razie, nie obowiązuje.
     - ...słyszałam, że plan uległ pewnym zmianom.
     - Cholera! - zaklął na tyle głośno, by jego słowa wychwycić mogła każda pluskwa.
     
     Lützke szedł pustą ulicą. Groźba nalotu była na tyle realna, że nikt z mieszkańców Berlina nie chciał ryzykować. Prawie wszyscy szukali więc schronienia w specjalnie do tego celu przystosowanych kamienicznych piwnicach. Widok oficera SS, wałęsającego się samotnie po mieście, był w tej sytuacji niecodziennym widokiem, ale przynajmniej mógł mieć on pewność, że nikt go nie będzie śledzić, ani że nikt go nie zatrzyma.
     "Chyba że Harlan? - pomyślał i odruchowo spojrzał za siebie. Nikogo jednak nie zauważył. Przyspieszył kroku i dwieście metrów dalej wszedł w bramę, na dziedzińcu której stał jego "służbowy" mercedes. Wsiadł do wozu i odjechał.
     Z oddali dobiegał go szum odlatujących już alianckich samolotów. Zaraz ulice ponownie zaroją się cywilami, policjantami, przebywającymi na urlopach żołnierzami. Wyjdą ze swych nor złodzieje i prostytutki, których przybywało z każdym dniem od czasu, gdy kraj popadał w coraz większy kryzys polityczny, militarny i - w efekcie - gospodarczy. Ludzie biednieli z dnia na dzień. Samotne kobiety, żołnierskie wdowy, dorabiały kurestwem, a że nie brakowało chętnych na ich tanie usługi - jakoś wiązały koniec z końcem. Przeklinały ich jednak zawodowe ladacznice, zmuszone do sztucznego zaniżania cen, byle tylko pozostać w biznesie. Im też sprzykrzyła się już ta wojna...
     A on nie chce nam pomóc - pomyślał Norwich, przebrany w mundur oficera SS.
     Na swój sposób to uroczy człowiek, ale zarazem wyjątkowa kanalia - relacjonował kilka tygodni wcześniej majorowi Greenowi. To było tego samego dnia, kiedy po raz pierwszy wrócił z wyprawy do czasów III Rzeszy. Spędził wówczas w Berlinie zaledwie dwa dni, a jego zadaniem było poznanie Harlana. Okazja była przednia: uroczysty bankiet wydany przez Goebbelsa z okazji niemieckiej premiery filmu "Żyd Süss". Reżyser, u boku swej pięknej żony Krystyny, triumfował pod każdym względem. Miał świadomość, że ten film wyniesie go na piedestał, że w ten sposób zdetronizuje innych ulubieńców Goebbelsa - Steinhoffa, Tourjanskiego, Liebeneinera, Rittera, a przede wszystkim Ucickiego, o pozycję którego był najbardziej zazdrosny. Mocniejszą pozycję od niego miała teraz już tylko słynna Leni. Ale w niej kochał się sam Führer. Poza tym, gdy tylko wybuchła wojna, Riefenstahl odstawiła kamerę na bok.
     - Przyszłość należy do nas! - powiedział Harlan, wznosząc toast, ale wszyscy byli pewni, że tak naprawdę, mówiąc to, myśli tylko o sobie.
     Chwilę później, rozpromieniony, zwrócił się do Goebbelsa:
     - Niezły zrobiliśmy numer temu Żydowi Feuchtwangerowi, nieprawdaż?
     Minister propagandy nie odpowiedział, uśmiechnął się tylko i jednym łykiem opróżnił kielich szampana.
     Lützke, korzystając z okazji, podszedł do stojącej nieco z boku, porzuconej przez męża, Krystyny.
     - To wielki dzień dla pani małżonka - powiedział, całując ją w dłoń. - Pani pozwoli, że się przedstawię. Nazywam się Lützke.
     - Jest pan oficerem czy też pracuje w dyplomacji? - spytała, bowiem nie miał tego dnia na sobie munduru.
     - Owszem, w swojej pracy często muszę być dyplomatą - odparł.
     - A więc?
     - Jestem oficerem SS.
     Pięknej kobiecie mina wyraźnie zrzedła.
     - Wolałaby pani, aby ukłony słali jej raczej żołnierze innego autoramentu? - Nie odpowiedziała, więc dodał: - Mogę panią zapewnić, że moje dłonie nie są splamione krwią.
     - Wcale pana o to nie podejrzewałam - odpowiedziała obojętnie, starając się w ogóle nie patrzeć w jego kierunku; wzrokiem szukała męża.
     - Nie jest pani chyba zazdrosna o Goebbelsa? - spytał z uśmiechem.
     - Tak jak i Veit nie będzie zazdrosny o pana - zripostowała. I choć dotknęła go ta uwaga, w tym momencie poczuł do niej szacunek. Nie lubił jej jako aktorki, drażniła go jej melodramatyczność i fakt, że niemal w każdym filmie, reżyserowanym zresztą przez męża, ginęła w odmętach wody. Nieco później zaczęto ją, nieco złośliwie, nazywać "pierwszą topielicą Rzeszy". A przecież wcale nie była Niemką.
     - Gdyby nie zdecydowała się pani pozostać w Niemczech, mogłaby zrobić karierę równą Grecie Garbo - powiedział, chcąc się nieco przypochlebić.
     - Jestem pewna, że praca w Niemczech daje mi znacznie więcej satysfakcji, niż jej kręcenie filmów w Ameryce - odparła.
     - Nie lubi pani Hollywood?
     - To nie kwestia amerykańskich reżyserów ani aktorów, ale widzów. Amerykanie są głupi i filmy, jakie się dla nich robi, muszą siłą rzeczy być głupie...
     Coś w tym jest - pomyślał Norwich. - Gdyby oni wszyscy zobaczyli choć jeden film z Marylin Monroe w roli głównej, zyskaliby kolejny dowód na moralną i artystyczną degrengoladę Zachodu...
     Niespostrzeżenie podszedł do nich Harlan. Stanął za plecami Lützkego i przysłuchiwał się ostatniemu zdaniu wypowiedzianemu przez swoją żonę.
     - Czyżby pan, który bawi cię rozmową, uważał inaczej? - spytał, stając u boku Krystyny.
     - Nie, uważam dokładnie tak samo jak pani Söderbaum - odpowiedział oficer, po czym dodał: - Bardzo miło mi pana poznać, herr Harlan. Nazywam się Lützke.
     - Zapomniał pan dodać, że jest oficerem SS - wtrąciła Krystyna.
     - Tak się składa, ale dzisiaj akurat nie jestem na służbie.
     - Jakim więc cudem pan się tu znalazł?
     - Otrzymałem zaproszenie...
     - Pan zna się na kinie? - zapytał Harlan, wpatrując się weń świdrującym wzrokiem.
     - Jako tako. Ale ten film chciałem zobaczyć szczególnie. Po tym jak zachwycili się nim Włosi...
     - To przede wszystkim prawdziwy film. I dlatego jest także obrazem uniwersalnym. Gdziekolwiek będzie się wyświetlany, zaskarbi sobie wdzięczność widowni. Oczywiście aryjczyków - wyjaśnił reżyser.
     - Nie wątpię.
     - Dlatego taki film nie mógłby nigdy powstać w zażydzonym aż do granic przyzwoitości Hollywood...
     - Wielu Amerykanów na pewno z chęcią by go zobaczyło.
     - Wątpię jednak, by znalazł się dystrybutor chętny do wprowadzenia tego filmu do amerykańskich kin. Po raz kolejny prawdziwa sztuka będzie musiała schylić czoła przed polityką - stwierdził tonem nie znoszącym sprzeciwu Harlan. - A teraz, pan wybaczy, poproszę żonę do tańca.
     I odpłynęli w gąszcz zaludniający parkiet. Byli piękną, aryjską parą...
     
     3.
     
     Dzień był wyjątkowo męczący. Siedząc w samochodzie i wsłuchując się w jednostajny szum silnika, Harlan na moment przysnął. Przebudził się, kiedy wóz podskoczył na nierówności szosy.
     - Mógłbyś uważać, jak jeździsz! - warknął do kierowcy, który zbył uwagę zwierzchnika trwożliwym milczeniem.
     Kiedyś mógłbym mu zagrozić chociażby wysyłką na front wschodni, ale teraz, gdy ten wschód znajduje się niespełna czterysta kilometrów od Berlina... - pomyślał.
     - Daleko jeszcze? - spytał głośno.
     - Za dziesięć minut będziemy na miejscu - odparł szofer.
     - Dlaczego tak ciemno? - zastanowił się głośno Harlan, spoglądając przez okno samochodu na wyludnione uliczki. - Przecież jeszcze nie ma szóstej.
     - Wszyscy się boją. Naloty to już codzienność.
     - Tak, tak. Po prostu... - przerwał, bo zadrżał mu głos - pamiętam inny Berlin.
     - Wszystko przemija.
     - Wszystko - powtórzył bezwiednie jak echo. - Masz także na myśli naszą Tysiącletnią Rzeszę?
     - Jeśli Führer czegoś nie wymyśli...
     - Jeśli, jeśli... Wszyscy chcą, by ktoś robił coś za nich! - Na moment podniósł głos, ale już po chwili spasował. Nie ma po co się tak gorączkować. Swoje poglądy lepiej zostawić na inne czasy.
     - Pan myśli, że ja nie chciałem na front? - odparł kierowca. - Chciałem, ale nie wzięli. Mam źle zagojoną ranę jeszcze z tamtej wojny. Ale, kto wie, może mi jeszcze dadzą karabin do ręki.
     - Co byś z nim zrobił, człowieku?
     - Strzelałbym, do każdego, kto w obcym mundurze stanąłby naprzeciw mnie. Do Anglików, Amerykanów, Sowietów. I do Francuzów, do każdego, bez wyjątków.
     - Oby nigdy do tego nie doszło - mruknął Harlan pod nosem. Szofer jeszcze coś dodał, ale tak cicho, że nie dosłyszał ani słowa.
     Resztę drogi spędzili w milczeniu.
     Wysiadłszy z wozu przed bramą swej willi, Harlan otworzył drzwi od strony kierowcy i powiedział:
     - Jutro punktualnie o szóstej!
     - Tak jest!
     - Ani sekundy spóźnienia.
     - Będę pięć minut wcześniej.
     W korytarzu zrzucił z siebie buty i futro, po czym chwiejnym krokiem przeszedł do salonu. Padł na kanapę i w milczeniu spoglądał na wielki fotos, powieszony na ścianie, tuż nad ławą, przedstawiający jego żonę.
     Ile to było lat temu? - pomyślał. - Dawno, bardzo dawno, jeszcze przed wojną.
     Zamknął powieki, mając nadzieję, że w ten sposób łatwiej przeniesie się w tamte zamierzchłe czasy, krótko po tym, gdy poznał Krystynę.

ciąg dalszy na następnej stronie

powrót do indeksunastępna strona

6
 
Magazyn ESENSJAhttp://www.esensja.pl
redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.