 | Ilustracja: Katarzyna Oleska |
22:13
Susłow i Wilkowski szli po śladach. Nie było to trudne, spadł świeży śnieg. Właściwie to padał cały czas. Wyszli nad morze. Tu, na kamiennym nabrzeżu, niedaleko zacumowanego statku, profesor spotkał się z kimś drugim. Rozmawiali, a ich oddechy pojawiały się w ciemności jak białe obłoczki. Od morza bił ciężki, ołowiany blask. Latanie oświetlające bulwar także rzucały trochę światła. Susłow wydobył z kieszeni lornetkę i przez chwilę przyglądał się rozmawiającym.
- To Ranson - powiedział.
- O. Co on tu robi?
- Sprawa się rypła. Wiedzą już, że wiemy o transporcie.
- Co wobec tego zrobią?
- Ano, spróbują go przeszmuglować jakoś inaczej.
*
- Czy to pewna informacja? - zaniepokoił się profesor.
- Tak. Jestem pewien.
- Oficjalnie nic nie mogą zrobić. Uran sprowadzam legalnie. Nie jest to towar zakazany w żaden sposób. Chcę sprawdzić wyniki badań małżonków Curie.
- Nie wnikam w pańskie przyczyny i cele, profesorze. Chciałem, żeby pan wiedział.
- Hm. Wiem. Nu dobrze. Nie chcę, żeby mi w tym grzebali. Co pan radzi?
- Och, żaden problem. Sfałszujemy listy przewozowe. Uran przyjedzie do nas jako ruda cynku.
- Hmm. To dobry pomysł.
- Dodatkowo przesyłce towarzyszyć będzie kurier. Wyślę po odbiór mojego syna.
- Czy to bezpieczne?
- Ma już szesnaście lat. Poradzi sobie z płatnościami i ze wszystkim innym.
- W porządku.
*
Dwaj agenci odprowadzili profesora aż do jego domu. Gdy zniknął w środku, wślizgnęli się po cichu za nim. W stróżówce siedział agent Szurko.
- No i jak wam idzie? - zagadnął, podsuwając im szklanki z herbatą.
- Spotkał się z jednym starym znajomym. Niedobrze.
- Jeśli można coś doradzić... - zaczął Szurko.
- Tak?
- Mogą przywieźć sobie ten uran legalnie?
- Tak. Nie ma żadnych przepisów zabraniających takiego importu.
- Chyba mam pomysł. Macie błogosławieństwo samego cara. I chcecie, żeby ten towar nigdy nie dotarł do naszego miasta.
- Tak. Z grubsza o to chodzi. Jeśli faktycznie można z tego zmajstrować tak silną bombę, to naszym obowiązkiem jest uniemożliwić wszelkie próby w tym kierunku.
- Więc trzeba wydać zakaz przywożenia tej substancji. Car podpisze w pierwszej kolejności.
- Dobrze. Ale jak to uargumentować?
Szurko wzruszył ramionami.
- Tego nie wiem. Może wymyśliłby to ten cały doradca techniczny księcia.
- To jest myśl. Przyślemy ci Akimowa. Pilnujcie dalej.
- W nocy raczej się nie rusza z domu. Spokojnie. Nie ucieknie. Będziecie znali każdy jego krok.
- Szkoda, że nie da się założyć mu w mieszkaniu podsłuchu - westchnął Susłow.
- Znaczy jak?
- Trwają nad tym próby. Umieścić coś w rodzaju telefonu gdzieś pod łóżkiem, a samemu usiąść w stróżówce i słuchać wszystkiego, co dzieje się w mieszkaniu.
- Genialne! Zakładajmy bez chwili zwłoki.
- Na razie to jest w fazie prób i projektów. Słyszałem o tym w ubiegłym miesiącu, na seminarium poświęconym perspektywom rozwoju tajnej policji w oparciu o najnowsze zdobycze techniki. Nawet nie wiem, kto się tym zajmuje. Ale może rzeczywiście to nie jest zła myśl. Sprawdzę to jeszcze dziś.
Pożegnali się i obaj agenci wyszli w ciemność. Z czynnej całą dobę apteki zadzwonili do centrali i polecili Akimowowi zająć posterunek w stróżówce.
- I co dalej? -zapytał Wilkowski tłumiąc ziewnięcie.
- Złożymy wizytę naszemu promotorowi.
Złapali dorożkę i niebawem wysiedli przed pałacem. Zapukali kołatką do masywnych drzwi. Otworzył im służący o nieprzeniknionym wyrazie twarzy.
- Panowie do kogo? -zainteresował się.
- Chcielibyśmy się widzieć z Pawło Miedwiedem.
- Niestety, pan Pawło jest nieobecny.
- Sprawa, która nas sprowadza, jest dość pilna. Jeśli wydał dyspozycje, żeby mu nie przeszkadzano, poczekamy, aż go pan powiadomi o naszym przybyciu.
Służący uśmiechnął się szeroko.
- Sądząc z głębokiej mądrości pańskiej wypowiedzi, jest pan zapewne Nikiforem Susłowem, agentem Ochrany?
- Zgadza się.
- Konsultant przebywa wraz z Jego Wysokością na pokładzie kanonierki Andromeda, zacumowanej pośrodku zatoki. Pracują nad czymś. Można się do nich dostać wpław albo łódką.
- Chwatit. Dziękujemy za informacje.
- Cała przyjemność po mojej stronie.
Ruszyli na nabrzeże. Niebawem wypatrzyli starego rybaka, który zwijał sieć w świetle latarni. Wilkowski podszedł do niego.
- Wybaczy pan - zagadnął - Potrzebujemy kogoś z łódką celem dostania się na środek zatoki.
Staruszek zamyślił się.
- Padał śnieg. W taką pogodę może niespodziewanie zerwać się burza. W które miejsce zatoki trzeba się wam dostać?
- Na pokład kanonierki Andromeda.
- W zasadzie czemu by nie?
- A ile by to kosztowało?
- Musi co pięć rubli. Za jednego.
- Rozbój w biały dzień.
Starzec uśmiechnął się. Jeden ząb miał złoty, co wyglądało trochę nienaturalnie, bo nie miał żadnych innych.
- Mamy noc, agencie. Zresztą nie powiedziałem jeszcze, że w młodości byłem piratem.
Susłow podszedł i popatrzył starcowi w oczy.
- Jefim Urwanko zwany Dziadkiem? - upewnił się. - Szmugiel jedwabiu do Suomi?
Oczy zabłysły w ciemności.
- Agent Susłow. Jak to miło. Nu pomyślę o ekstra dopłacie. Razem piętnaście rubli.
- Jefim, ty sobie sam grób kopiesz.
- Jestem najlepszy do żeglowania. Pamięta pan w 1901-szym? Nie dogonili mnie parowym kutrem pościgowym.
- Miałeś dobry wiatr.
- Bóg sprzyja przemytnikom. Zatrzymałem się aż w Szwecji.
- Teraz wróciłeś?
- Musiałem spłacić wspólników, gdy wyszli wreszcie z więzienia. Na Andromedę? Tam i z powrotem czterdzieści rubli.
- Zaraz. Przed chwilą miało być piętnaście za przejazd w jedną stronę!
- No tak, ale z powrotem ciężej. Zresztą mam już swoje lata.
- Aresztuję cię za tamte sprawki.
- A ma pan nakaz?
Susłow wyjął z raportówki nakaz i wręczył staruszkowi.
- Noszę zawsze przy sobie nakazy na wszystkich, którym się udało zwiać. Nie wiedziałeś o tym? Nie mówili ci?
- Nie mówili.
- No to jesteś aresztowany.
- Co pan. Tego nie da się udowodnić.
- Czego nie da się udowodnić?
- Nie mam przy sobie paszportu. Nie możecie mi udowodnić, że jestem Urwanko.
Susłow westchnął ciężko.
- Chodźmy stąd, bo zwariuję - powiedział.
- Dobra, zawiozę was za dziesiątaka - powiedział nieoczekiwanie staruszek.
Pięć minut później siedzieli już na jego cuchnącej zgniłą rybą łódce. Jefim postawił brudny żagiel, zszyty z jakichś koszmarnych szmat, i złapał weń wiatr. Łódka, choć brudna i pokraczna, pomknęła szybko po spienionych falach.
Kajuta Wielkiego Księcia była cudowną oazą spokoju pośród ciemności i fal zatoki. Siedzieli, przebrani w suche marynarskie mundury i szczękali zębami o brzegi szklanek. Arystokrata przechadzał się wolno, zastanawiając się nad ich relacją.
- Trzeba się zastanowić, czego właściwie chcemy - powiedział wreszcie. - Jeśli wpuścimy uran na naszą ziemię, to...
- Wpuścimy. Nie istnieją żadne ograniczenia wwozu - powiedział Miedwied.
- Tak czy siak, jeśli wjedzie tutaj, to oni spróbują zmajstrować swoją bombę.
Susłow opanował dreszcze zimna.
- A jeśli jest jakiś błąd w obliczeniach?
Doradca techniczny w zadumie puścił kłąb dymu z fajki.
- To wygląda całkiem realnie. Ilość radu powolutku się zmniejsza. Rad rozpada się, wydzielając światło, fale radiowe i promieniowanie. Promieniowanie podtrzymuje rozpad. Gdy wydzieli się go dużo naraz może to spowodować reakcję łańcuchową. Tak mi się przynajmniej wydaje. Może się mylę. Większa ilość spala się szybciej. Ponieważ następuje niewątpliwy rozpad atomów, możemy założyć, że w przypadku rozpadu dużej ilości na raz efekty będą znacznie większe. Rozpad stymulowany jest jakimś rodzajem promieniowania i wydaje się, że podtrzymuje się samoczynnie. To tak, jak ze stosem mokrego torfu. Palimy małą kupkę suchego. Od niego zajmuje się ten mokry i powolutku, spalając się, suszy kolejną porcję dwa razy większą.
- Hmm - powiedział Susłow. - Nie jestem chemikiem. Cała ta techniczna strona zagadnienia jest mi obca. Proszę o instrukcje. Wpuścić ładunek czy nie wpuszczać. I co zrobić, jeśli mimo to znajdzie się na miejscu.
Miedwied zamyślił się.
- Zrobimy inaczej. Zakaz wyda się jak najprędzej. Gdy pierwsza partia przybędzie, będzie można ją spokojnie skonfiskować. Ta partia posłuży mi do badań. Jeśli uda się skonstruować urządzenie służące do rozbijania atomów, wówczas będziemy wiedzieli, że nie wolno nam dopuścić do dalszej eksploatacji tych złóż. Jeśli się nie uda, niech sobie w tym dłubią do woli.
- Przepuszczamy transport, a potem konfiskujemy?
- Tak.
Podali sobie ręce nad stołem. Oczy Wilkowskiego zabłysły.
*
|
|