nr 9 (XXI)
listopad 2002




powrót do indeksunastępna strona

Achika
  [GW] :  Na krętym szlaku

        część druga
ciąg dalszy z poprzedniej strony

Ilustracja: Robert 'Blutengel' Łada
Ilustracja: Robert 'Blutengel' Łada
     Miasto zostało za nimi, las zbliżał się z każdą chwilą, wpadli już między pierwsze drzewa i Cranberry musiała znacznie zmniejszyć prędkość. Lecieli dalej, przedzierając się przez gęste zarośla Gałęzie szorowały o burty śmigacza i wiele razy musieli schylać głowy, żeby którąś nie oberwać po twarzy. Trwało to długo, wreszcie teren obniżył się nieco i wydostali się na trawiastą polanę, otoczoną drzewami tak ogromnymi, że same ich korzenie, wyglądające w trawie jak wielopalczaste nogi jakichś gigantycznych zwierząt, sięgały człowiekowi niemal do piersi. Proste pnie rozgałęziały się gdzieś wysoko w górze.
     Cran zatrzymała pojazd i obejrzała się na Setiego.
     - Myślisz, że możemy się tu ukryć?
     - Tak. Nikt za nami nie trafi.
     - Mogą użyć skanerów.
     - W lesie jest tyle zwierząt, że powinno to zakłócić wszystkie czujniki. A z góry nas nie wypatrzą.
     Istotnie, zielony baldachim gałęzi wysoko nad nimi prawie całkowicie przesłaniał niebo, choć był na tyle rzadki, że polanka skąpana była w łagodnie rozproszonym świetle.
     - To jeszcze sprawdź, czy to pudło nie ma jakiegoś nadajnika, którym by nas mogli namierzyć.
     - Sprawdzę.
     Cranberry na wszelki wypadek zaparkowała śmigacz pod krzakami, które dawały dodatkową osłonę przed kimś, kto mógłby zobaczyć zdradliwy błysk metalu. Wysiedli wszyscy. Seti ostrożnie wyniósł Nessie, położył na trawie. Jęknęła cicho i otworzyła oczy.
     - Gdzie?...
     - Jesteśmy w lesie - powiedział Seti. - Tu jest bezpiecznie, możesz się nie martwić.
     Nessie przymknęła oczy, oddychając z trudem; mokre od potu włosy przykleiły jej się do zgorączkowanego czoła. Część ludzi myślała, że rycerze Jedi są w stanie całkowicie odciąć się od fizycznego bólu, ale to nie była prawda. Przywołała Moc na ile zdołała, starając się wejść w leczniczy trans. Nagle poczuła coś dziwnego, coś, co sprawiło, że otwarła oczy i poszukała wzrokiem klęczącej przy niej Cranberry.
     - Cran... te drzewa...
     - Co mówisz? - przyjaciółka pochyliła się nad nią, bo Nessie niemal szeptała, krzywiąc się z bólu przy każdym głębszym oddechu.
     - Drzewa - powiedziała z wysiłkiem. - To całe miejsce... nie czujesz tego?... Jest jakby źródłem Mocy. Weźcie mnie... bliżej... do drzew.
     - Co ona mówi? - spytał Seti, odrywając się od uważnego penetrowania otoczenia.
     - Chce, żeby ją zanieść bliżej drzew. Pomóż mi.
     Seti przeniósł Nessie w miejsce, gdzie ogromne korzenie tworzyły naturalne zagłębienie akurat dopasowane do ludzkich rozmiarów. Podparła się na łokciu i z wielkim trudem podciągnęła się do pozycji siedzącej tak, że opierała się o korzeń. Przytuliła do niego twarz i położyła dłoń na szorstkiej, ciepłej korze.
     - Połóż się lepiej - doradził, ale ona nie słuchała, całym ciałem przywierając do drzewa, jakby chciała czerpać z niego siłę. Po chwili jej urywany oddech uspokoił się i zwolnił. Zwolnił aż za bardzo. Seti zaniepokoił się, wstał z miękkiej trawy i podszedł, chcąc wziąć ją za ramię.
     - Hej?...
     - Zostaw. Jest w głębokim transie, to jej dobrze zrobi - powiedziała Cranberry, choć sama nie odrywała od Nessie zatroskanego spojrzenia.
     - Co ona powiedziała do ciebie, przed chwilą?
     - Że wyczuwa tu silne oddziaływanie Mocy - Cran zastanowiła się nad własnymi słowami. Czy to możliwe? Nigdy nie słyszała o tym, żeby jakieś miejsce samo z siebie miało być bardziej przesycone Mocą niż inne, z drugiej jednak strony Moc była pełna niespodzianek i nikt, nawet sam Yoda nie twierdził, że wie o niej wszystko. A ten las... Rozejrzała się. Czuła się tu dobrze, to prawda. Ich towarzysze, nie wyczuleni na Moc, musieli też coś odbierać z atmosfery tego miejsca, bo siedzieli lub leżeli z wyrazem spokoju na twarzy, pogrążeni w odpoczynku i nawet gadatliwa zwykle Zeloe popadła w dziwną zadumę. Z drugiej strony, mieli prawo być milczący i zmęczeni - przed chwilą uszli ze strzelaniny, cudem ratując życie, a dla niezaprawionych w boju dzieciaków musiał to być prawdziwy szok.
     Poczuła, jak i jej udziela się spokój lasu. Poprawiła się, żeby usiąść wygodniej i ze zdziwieniem zauważyła, że klęczy w pozycji medytacyjnej. Nie medytowała od miesięcy, bojąc się nawiedzających ją koszmarów: wizji przyszłości i wydarzeń z przeszłości, o których nie chciała pamiętać.
     Ale tutaj czuła się bezpieczna, jakby chroniła ją jakaś siła, może będąca częścią Mocy a może czymś innym. Cranberry zamknęła oczy i pozwoliła się ogarnąć tej sile, roztopić się w otaczającym ją wszechświecie. Przez chwilę nie czuła nic, a potem nagle zaczęła docierać do niej świadomość różnych istnień. Drzewa, starsze od niej i mające żyć jeszcze długo po tym, jak jej zabraknie; setki małych stworzeń w ich koronach, w trawie, pod ziemią - odbierała je wszystkie jak jasne iskry, żywe, pulsujące, oddychające, łączące się w doskonałej harmonii z innymi żywymi istotami na tej planecie, na sąsiednich planetach, w całej galaktyce... Czuła je wszystkie wokół siebie i czuła, że sama jest ich częścią, częścią ogromnego wiru życia rozciągającego się niemal w nieskończoność. To było tak, jakby stała się całym wszechświatem - na chwilę albo na wieczność, bez różnicy.
     
     Kiedy otworzyła oczy, zapadał już zmrok. Seti wyciągnął wojskowe zapasy ze śmigacza i na przenośnej kuchence przygotowywał skromną kolację. Zeloe siedziała opodal, z namaszczeniem czesząc włosy, i szeptała coś do Mattisa, rzucając na obie Jedi ukradkowe spojrzenia. Nessie spała na trawie, przykryta kurtką Setiego. Zwinęła się w kłębek na zdrowym boku, dłonią wciąż dotykając kory drzewa. Była nadal bardzo blada, oddychała jednak równo i głęboko.
     Cranberry wstała, rozprostowując zdrętwiałe odrobinę nogi. Czuła się bardzo dziwnie. Nigdy dotąd nie przeżyła czegoś takiego: całkowitego zjednoczenia z całym kosmosem, idealnej harmonii, poczucia przynależności i sensu. Teraz, kiedy była z powrotem w normalnym świecie, nie do końca umiała sobie to uczucie przypomnieć. Nie wiedziała, czy będzie umiała powtórzyć to doświadczenie, pozostał jej jednak po nim głęboki spokój, wyciszenie, jakiego nigdy nie znała. Miała mgliste przeczucie, że ten spokój pozostanie z nią już na zawsze.
     
     Zjedli papkowate danie z proszku i zaczęli szykować się do snu. Seti podszedł do Cran.
     - Musimy trzymać straż. Kto pierwszy?
     - Mogę być ja - powiedziała. - Mam dość sił, będę czuwać choćby i pół nocy. Obudzę cię, jak mi się już bardzo zachce spać.
     - W porządku.
     - Mamy spać na ziemi? - zapytała Zeloe z oburzeniem.
     - Możesz na drzewie, jak ci niewygodnie - warknął Seti. - Nie zawracaj głowy.
     Każdy umościł sobie jak mógł posłanie między korzeniami i po chwili w obozowisku panowała zupełna cisza. W lesie słychać było nawoływanie nocnych zwierząt, niespokojne i kojące zarazem; wiatr leciutko szeleścił gałęziami drzew.
     
     Noc upłynęła spokojnie. Cranberry pozwoliła sobie zdrzemnąć się dopiero przed świtem, kiedy wartę przejął Seti. Obudziły ją świergoczące ptaki i mocne, poranne słońce, padające prosto na twarz. Przeciągnęła się i wstała ze swojego prowizorycznego posłania, dziwnie lekka i wypoczęta, zupełnie, jakby spała kilkanaście godzin, a nie dwie czy trzy. Zeloe i Mattis jeszcze spali, przytuleni do siebie jak szczenięta. Seti siedział na jednym z ogromnych korzeni, żeby mieć oko na wszystko. Kiwnął jej głową znad miotacza, który polerował z zapałem godnym lepszej sprawy.
     Nessie poruszyła się, powoli wygrzebując spod kurtki. Cranberry podeszła do niej i ostrożnie pomogła usiąść prosto.
     - Jak się czujesz?
     Nes przetarła twarz grzbietem dłoni, poprawiła potargane od snu włosy.
     - Bywało lepiej - zamruczała, ostrożnie obmacując zraniony bark. - Co robimy z tak pięknie rozpoczętym dniem? Ma ktoś jakieś plany?
     Seti zeskoczył ze swojego miejsca i podszedł do nich.
     - Dzień dobry, eee... Nina. Cieszę się, że... że odzyskałaś przytomność. Dasz radę wstać?
     - Wstać tak, ale walczyć raczej nie. Zresztą lądowisko pewnie jest obstawione.
     - Gorzej. Do tej pory pewnie już przyleciały imperialne posiłki zrobić porządek. Zaraz! - Cranberry plasnęła się otwartą dłonią w czoło. - Przecież w śmigaczu jest radio, możemy posłuchać wiadomości.
     Z włączonego odbiornika dobiegła muzyka poważna. Potem popłynął z niego głos prezydenta planety, długo i nudnie apelującego do rodaków o zachowanie spokoju i nieprzyłączanie się do wywrotowych antyimperialnych ruchów. Wreszcie doczekali się wiadomości.
     - Z ostatniej chwili: zamieszki w stolicy przygasają. Grupka przywódców buntu broni się jeszcze na uniwersytecie i w dzielnicy północno-zachodniej, ale reszta miasta jest już bezpieczna. Przywracany jest normalny ruch komunikacyjny i praca większości instytucji, ale godzina policyjna zostanie utrzymana do odwołania. Według wstępnych oszacowań, straty materialne wynoszą około dwóch i pół miliona kredytów. A teraz oddajemy głos ministrowi obrony, który powie nam, jakie skutki mogą te wydarzenia pociągnąć dla całej planety...
     Seti ściszył radio.
     - Nie powiedzieli nic o liczbie ofiar - mruknął.
     - Ani o tym, czy przyleciały posiłki z Imperium - dodała Cran.
     - Może nie wzywali, Wygląda na to, że udało im się stłumić to powstanie własnymi siłami.
     - Jak znam Imperium, to przylecą i bez wzywania - pokręcił głową Seti. - Jak się jeszcze dowiedzą, że widziano tu dwie Jedi... A tak nawiasem mówiąc, to w życiu bym się nie domyślił, kim jesteście, dopóki nie wyciągnęłyście mieczy.
     - Mało kto się domyśla. Dzięki temu udaje nam się przeżyć.
     - Dobra, musimy zdecydować, co dalej. Nie możemy długo ukrywać się w lesie, jedzenie się kończy. Przedzieramy się do miasta? I co robimy z tą dwójką? - kiwnął głową w stronę Mattisa i Zeloe. - Po cholerę w ogóle ich ze sobą ciągniecie?
     - Mówiłyśmy ci przecież. Wynajęli nas jako ochronę - Cranberry uśmiechnęla się krzywo.
     - A, prawda. Moglibyśmy ich podrzucić do chandrilskiej ambasady, ale nie zamierzam ryzykować, że powiedzą wszystkim, kim jesteście. Chyba najlepiej będzie zostawić ich w porcie tuż przed odlotem. O cholera, odloty pewnie są wstrzymane.
     - Tym się będziemy później martwić. Na razie musimy tam dotrzeć.
     - "Kryształowa gwiazda" to ich statek - wtrąciła półgłosem Nessie. - Nie możemy im go tak po prostu zabrać.
     - Trudno, potraktuj to jak rekwizycję wojenną - mężczyzna wzruszył ramionami.
     - Rekwizycjami nie zdobędziesz Sojuszowi zwolenników, Seti.
     - Nessie ma rację. Odeślemy im statek, jak tylko wrócimy do naszych - Cranberry oparła się wygodniej o pień, wyciągając nogi przez siebie.
     - Tylko najpierw tam wróćmy. Jak sobie wyobrażasz wjazd do miasta wojskowym śmigaczem? Przecież zastrzelą nas na rogatkach.
     - Możemy zostawić go na skraju lasu i dalej pójść piechotą - powiedziała Nessie. Seti rzucił jej zdumione spojrzenie.
     - Tobie jest potrzebny szpital, a nie parugodzinny marsz. Jedi nie Jedi, ale dopiero co odzyskałaś przytomność!
     - Wytrzymam.
     Seti wyglądał, jakby zamierzał się kłócić, ale ruch od strony miejsca, gdzie spała para nastolatków odwrócił jego uwagę. Mattis i Zeloe obudzili się i niemal natychmiast rozpoczęli gwałtowną szeptaną kłótnię.
     - Ty im powiedz!...
     - Nie, ty!
     - Zwariowałeś! Idź, powiedz im!...
     - Dobra, ale ty ze mną...
     Świadomi, że spojrzenia wszystkich obecnych skupiły się na nich, wstali i dość niepewnie podeszli do skupionej przy ogromnych korzeniach grupki.
     - Dzień dobry - powiedział grzecznie Mattis i umilkł. Zeloe z całej siły huknęła go łokciem w bok.
     - Chcemy wrócić do domu - oznajmił. Cranberry obrzuciła go długim spojrzeniem.
     - Dobrze się składa. My też chcemy wrócić do domu. I chcemy, żebyście wy wrócili do swojego. Cieszę się, że nasze pragnienia są tak doskonale zbieżne.
     - Chcemy, żebyście nas zawieźli do domu - sprecyzował Mattis. - Na Chandrillę.
     - Przykro mi - powiedziała bardzo spokojnie Cran - ale to jest zupełnie niemożliwe. Po pierwsze dlatego, że nie wiemy, czy uda nam się bezpiecznie dostać do miasta, a po drugie, nie zamierzam na Chandrilli dać się przymknąć za porwanie.
     - Jesteście rycerzami Jedi, nie? - wtrąciła się Zeloe. - Powinniście opiekować się ludźmi! Mój tata zawsze mówił, że...
     - Od opiekowania to są przedszkolanki - nie wytrzymał Seti. - Mała, oprzytomniej! W mieście są zamieszki, będziemy mieli szczęście, jeśli w ogóle dotrzemy na lądowisko.
     - No to co, że zamieszki, przecież nie bierzemy w nich udziału - do Zeloe najwyraźniej nie docierała świadomość, że córka gubernatora może mieć jakieś kłopoty. O swoim strachu z poprzedniego dnia najwyraźniej już zapomniała. Seti tylko wzniósł oczy do nieba.
     - Najpierw musimy się stąd wydostać - Nessie oparła się zdrowym ramieniem o pień drzewa i wstała z trudem, sztywnymi, powolnymi ruchami. Przygryzła wargi z bólu, ale stanęła prosto. - Moja propozycja jest taka: podlecimy do granicy lasu, zostawimy śmigacz i piechotą pójdziemy dalej. Mam nadzieję, że we wczorajszym zamieszaniu nikt nie zwrócił na nas uwagi na tyle, żeby, hm, zarządzić jakieś poszukiwania, ale na wszelki wypadek powinniśmy się rozdzielić. Jeżeli będą szukać całej grupy, to dwie, trzy osoby nie powinny im wpaść w oko.
     - Nie dasz rady przejść takiej odległości - upierał się Seti.
     - To moja sprawa.
     - Dobrze - wtrąciła się niespodzianie Cran. - Tak zrobimy. Rozdzielimy się na rogatkach, ty pójdziesz z naszymi młodymi przyjaciółmi, a my obie razem. Spotkamy się przy statku.
     - Lepiej będzie, jak Zeloe pójdzie z Setim, a Mattis z nami. Będzie wyglądało mniej podejrzanie.
     Zeloe próbowała protestować, ale nikt jej nie słuchał. Wsiedli do śmigacza i ruszyli, ustalając po drodze ostatnie szczegóły.

ciąg dalszy na następnej stronie

powrót do indeksunastępna strona

33
 
Magazyn ESENSJAhttp://www.esensja.pl
redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.