 | Kadr z filmu 'Kolberg' |
Harlan nerwowo wędrował po pokoju. Brał do ręki sprzęty i odkładał je nie na swoje miejsce, może celowo, a może przez roztargnienie. Na dłużej zatrzymał się przy oknie. W ogrodzie dojrzał rozpiętą między dwoma drzewami dziecięcą huśtawkę. Wszystko wokół przypominało mu jego świat, jego dom, tyle że pozbawiony życia. To była absolutnie sterylna rzeczywistość, nie skażona obecnością człowieka.
- Nie jesteś Niemcem, prawda? - spytał Harlan, stając na wprost Lützkego.
- Jestem i... nie jestem - odparł człowiek w mundurze oficera SS.
- Powiedz. Interesuje mnie bowiem, czy jesteś szpiegiem, czy tylko zdrajcą!
- Łatwo oskarżać, trudniej dowieść winę.
- Nie ja już bym się tym zajmował...
- Jak na gościa nie jesteś zbyt grzeczny.
- Nie pamiętam, aby mnie ktoś tutaj zapraszał...
Uroczy facet - pomyślał Lützke, zastanawiając się przy tym, jak długo jeszcze cała ta maskarada ma trwać.
- Wtedy, w restauracji, nie powiedziałem panu wszystkiego...
- Mniemam więc, że resztę usłyszę teraz.
- Jeśli tylko wyrazi pan taką ochotę.
- Użył pan wobec mnie przemocy. Nie mam wpływu na to, co będzie pan mówił, a więc i na to, co ja usłyszę...
Spryciarz - przyszło Lützkemu na myśl.
- Sprawa jest nad wyraz prosta. Chcemy dać panu szansę!
- Na co?
- Na normalne życie po wojnie. Na pracę w zawodzie, kręcenie filmów.
- W zamian za?
- Oddanie się w nasze ręce już teraz!
- Teraz?
- Za niespełna rok Hitler nie będzie już żył. Jego najbliżsi współpracownicy zostaną aresztowani i osądzeni. Większość z nich skazana zostanie na karę śmierci, niektórzy popełnią samobójstwo. Pan też wpadnie w nasze ręce.
To, co usłyszał, zachwiało Harlanem: zachwiało jego pewnością siebie, i jego ciałem. Bezwiednie, opadł z powrotem na bujany fotel.
- Skąd ta pewność? - spytał, łamiącym się głosem.
- Może jestem jasnowidzem?
Zapadła cisza, długa, ciągnąca się w nieskończoność cisza.
Prędzej - usłyszał Norwich w mikroskopijnej słuchawce umieszczonej w jego lewym uchu. - Czas się kończy - głos należał do któregoś z naukowców pracujących dla Waxwortha.
- Jaka jest pana decyzja? - spytał Lützke.
- Czego wy ode mnie chcecie?
- Dwóch rzeczy.
- Słucham!
- Zeznań. Opowie pan wszystko przed trybunałem. Rozumie pan, wszystko! O Hitlerze, Himmlerze, Goebbelsie, Speerze. O swoich kolegach, aktorach, reżyserach, scenarzystach...
- Pan oszalał! - wykrzyknął Harlan, nie pozwalając Lützkemu dokończyć.
- Nie żądamy zbyt wiele. Proszę mi uwierzyć. Jeśli nie dziś dobrowolnie, za rok powie pan to wszystko pod przymusem...
Harlan wyraźnie spuścił z tonu. Przygniatała go pewność siebie oficera i przekonanie, z jakim mówił on o tym, co stanie się... za rok.
- A drugi warunek? - zapytał, zrezygnowany.
- Nie dokończy pan swego filmu.
- "Kolberg" to dzieło mego życia! - zaprotestował, a jego głos znów zyskał na sile.
- Podobnie jak "Żyd Süss" po wojnie stanie się podstawą oskarżenia.
- Oskarżenia?
- Przeciwko panu. Jak większość pańskich kolegów, zostanie pan poddany procesowi denazyfikacyjnemu. Z tym wyjątkiem, że wielu z nich wyrazi zgodę na współpracę.
- Jaki sąd? Jaka współpraca? Skąd pan to wszystko wie? Przecież to przyszłość!
- Ja przybywam z przyszłości - wyjaśnił jak najspokojniej Lützke. To musiało zabrzmieć w jego ustach wiarygodnie. Czy zabrzmiało?
- Pan oszalał, prawda? - odpowiedział pytaniem Harlan. - Dla jednego wariata mam zrezygnować z dokończenia największego arcydzieła filmowego świata? Mam przerwać prace tuż przed ich końcem i zniszczyć wszystkie materiały!?
Tak. Tak. Po trzykroć tak! - chciał krzyknąć Norwich, ale zdawał sobie sprawę ze śmieszności takich słów. - Owszem, gdyby w rachubę wchodziły względy ekonomiczne, nawet ideologiczne, ten człowiek dałby się przekonać. Ale tu chodzi o dzieło stworzenia, o twórcze ambicje. Nie, on się nie podda. Położy na szali wszystko, własną reputację, ba! własne życie, byle tylko dokończyć dzieła - myślał, z każdą chwilą tracąc nie tylko nadzieję, ale i wszelkie przekonanie co do sensu własnej misji.
Harlan dostrzegł jego wahanie.
- Pan mnie rozumie - stwierdził. - Widzę to w pana oczach. Pan mnie rozumie! - powtórzył triumfalnie.
Kończ! - usłyszał Norwich w słuchawce. - Rozmowa przybiera niebezpieczny obrót.
- Z pana powodu, a raczej - poprawił się - z powodu pańskiego filmu zginą setki, tysiące żołnierzy. Służy pan przegranej sprawie!
- Polityka nie ma tu nic do rzeczy! - krzyknął Harlan.
Wszystko wymknęło się spod kontroli - tłumaczył agentowi technik nadzorujący transmisję. - Nie mamy już ani chwili.
Cholera! - zaklął w duchu Norwich, a jego myśli zostały natychmiast przekazane do Centrum Dowodzenia Operacjami Specjalnymi. - Nie mogę tak po prostu zrezygnować, poddać się, zniknąć - tłumaczył, wiedząc, że każde jego niewypowiedziane nawet słowo zostanie odczytane i odpowiednio zinterpretowane.
To rozkaz! - odpowiedział technik z Centrum. - Operacja została uznana za fiasko. Pamięć Harlana zostanie oczyszczona. Nie będzie pamiętał tego spotkania...
Ale Norwich już tego nie słuchał. Widział stojącego przed sobą, na wyciągnięcie ręki, Niemca. Jego triumfujący wyraz twarzy nie dawał mu spokoju.
Mógłbym przecież teraz wyciągnąć pistolet i strzelić mu prosto między oczy - pomyślał nieopatrznie. W tej samej chwili o zamiarze, który zrodził się w głowie agenta, dowiedzieli się specjaliści z Centrum.
Nawet się nie waż! - usłyszał w słuchawce. - Jeżeli wykonasz choć jeden podejrzany ruch, użyjemy paralizatorów!
Harlan obrócił się na pięcie i począł zmierzać w kierunku drzwi wyjściowych. Norwich poczuł ulgę, nie musiał już przynajmniej oglądać jego twarzy. Niemiec oddalał się chwiejnym krokiem. Po krótkim okresie wyzwolenia wielkiej energii, znów musiał popaść w apatię i zniechęcenie. Każdego wieczora dawały znać o sobie nieprzespane noce, wypełnione koszmarami o wojnie, i spędzone na wytężonej, katorżniczej wręcz, pracy na filmowym planie dnie.
Skąd w nim tyle siły? - zdążył jeszcze pomyśleć Norwich, nim jego hologram rozpłynął się w powietrzu.
4.
Niezapowiedziana wizyta Göringa na planie filmowym wpędziła w popłoch całą ekipę. Aktorzy szukali schronienia w garderobach, pracownicy techniczni natomiast nagle wynajdywali nie cierpiące zwłoki problemy do rozwiązania i znikali w zaciszach licznych atelier. Harlan, niechętnie towarzyszący marszałkowi Rzeszy, oprowadzał go po planie, streszczając przy okazji scenariusz powstającego dzieła. Z trudem powstrzymywał się od złośliwych odpowiedzi na wielce irytujące go pytania. Był wściekły jak rzadko kiedy, ale nie miał prawa ani przez moment uzewnętrzniać swych uczuć.
Göringa interesowało wszystko, co nie miało bezpośredniego związku z filmem. Zbywał milczeniem uwagi o niewystarczającej liczbie statystów i kurczących się z dnia na dzień środkach finansowych. Bywał, jak zwykle, rubaszny, ale za jego dobrym humorem kryło się tym razem coś jeszcze. Harlan znał marszałka doskonale i wiedział, że nie bez powodu pofatygował się do Babelsbergu.
Może to ma jakiś związek ze sturmbahnführerem Lützke? - pomyślał i zadrżał w duchu na samo przypuszczenie, co mogłoby się zdarzyć, gdyby teraz Hitler zaczął podejrzewać go o zdradę. Biorąc pod uwagę, jak krwawo rozprawiono się z oficerami zamieszanymi w zamach w Wilczym Szańcu, nie mógłby liczyć na żadną pobłażliwość. - Jeżeli nie oszczędzono nawet Rommla...
Ciarki przeszły mu po plecach, kiedy marszałek protekcjonalnie klepnął go w ramię.
- Kiedy macie zamiar skończyć z tym wszystkim? - Pytając, Göring zakreślił ręką wielkie koło.
- To zależy, panie marszałku - odparł Harlan.
- Od czego?
- Wciąż czegoś nam brakuje.
Göring spojrzał na niego surowo, ale już po chwili jego twarz rozświetlił promienny uśmiech.
- Wy, artyści... - mruknął pod nosem, po czym, znacznie głośniej, dodał: - Ciągle wam mało! Przecież mamy wojnę. W kraju powoli wielu rzeczy zaczyna brakować, a wy byście chcieli mieć wszystkiego pod dostatkiem.
- Myślę jedynie o tym, co może zostać zrealizowane - zaoponował Harlan. Choć bardzo starał się zapanować nad swoim głosem, czuł i słyszał, jak drży. Nie brzmiał on tak przekonywująco, jak tego pragnął. Na dodatek z kieszeni jesiennej skórzanej kurtki musiał wyciągnąć chusteczkę i wytrzeć nią zroszone potem czoło.
Czego się tak boję? - pomyślał, próbując nadążyć za masywnym mężczyzną, który pomimo swej tuszy poruszał się ze zręcznością wielkiego kota szykującego się do pogoni za upatrzoną ofiarą.
- Wiem, wiem - stwierdził enigmatycznie marszałek, wychodząc z hangaru, w którym mieściło się jedno ze studiów filmowych. Na dworze porywisty wiatr prawie zerwał mu czapkę z głowy. - Oddelegowaliśmy na plan pańskiego filmu ponad tysiąc żołnierzy. Nie uważa pan, że godniej spełniliby swój obywatelski obowiązek walcząc na froncie wschodnim?
- Ten film...
Göring machnął ręką, nie dopuszczając go jednak do głosu.
- Tak, Göbbels nazwał go niemiecką odpowiedzią na "Przeminęło z wiatrem". - Mówiąc to, uśmiechnął ironicznie. - Ja boję się tylko, że jeśli produkcja potrwa jeszcze kilka miesięcy, to nie będzie go miał już kto obejrzeć.
Harlan znów zadrżał.
Tym razem to z zimna - wytłumaczył sobie.
- Zgadzam się, że Niemcy potrzebują tego filmu, ale jeszcze bardziej potrzebują żołnierzy, którzy powstrzymają Sowietów w marszu na Berlin.
- Mój film na nowo rozbudzi w Niemcach patriotyczny żar! - zadeklarował Harlan. Powiedział to ostrym, nie znoszącym żadnego sprzeciwu, dowódczym tonem. Tyle razy recytował to zdanie przed Hitlerem i Göbbelsem, że i Göringa musiał przekonać.
Marszałek, zbliżając się do czekającego nań służbowego wozu, zwolnił kroku.
- Czasu mamy coraz mniej - powiedział szeptem, pochylając się w stronę Harlana. - Sytuacja na obu frontach staje się coraz trudniejsza...
- A wunderwaffe? - spytał Harlan. - Führer zapewniał, że...
- Owszem - ponownie przerwał mu marszałek - to może być rzeczywiście nasza ostatnia nadzieja. - Znów zniżył głos. - Obawiam się jednak, że bardziej będzie to wunder niż waffe. Ale ta uwaga niech już pozostanie tylko między nami.
- Tak jest, panie marszałku!
Otworzywszy drzwi samochodu, Göring odwrócił się jeszcze do Harlana.
- Kiedy będzie miał pan gotowe pierwsze materiały?
- Część filmu jest już od jakiegoś czasu w montażowni.
- Tego samego dnia, gdy skończycie nad nią pracę, chciałbym mieć kopię u siebie na biurku - stwierdził oschle. Po rubasznym i życzliwym artystom marszałku Rzeszy nie pozostał już żaden ślad. - Proszę to potraktować jako rozkaz - dodał, moszcząc się swoim wielkim cielskiem na tylnym siedzeniu wozu.
Harlan przyglądał się samochodowi ozdobionemu na przedzie czarno-czerwonymi chorągiewkami z emblematem swastyki tak długo, aż dojechał on do bramy wjazdowej do wytwórni. Dopiero gdy był pewien, że z takiej odległości Göring nie może go już zobaczyć, zziębnięty wrócił do atelier.
- Wszyscy z powrotem na plan! - wrzasnął, nie zastawszy nikogo w pomieszczeniu, które przez cały czas powinno tętnić życiem.
Norwich przyglądał się komputerowemu wydrukowi zdjęcia, na którym siedział razem z Harlanem w berlińskiej restauracji. Zdjęcie pochodziło z archiwum gestapo. Kto je zrobił - nie miał pojęcia. Świadczyło jednak niezbicie o tym, iż Harlan przez cały czas ciągnął za sobą ogon.
Być może nawet nieświadomie - pomyślał. - Tylko jakie to ma znaczenie?...
Chciał już odłożyć fotografię na stół, kiedy jego uwagę przykuł pewien szczegół - siedząca przy stoliku para! Kobieta... nie, raczej dziewczyna, wyglądała bowiem na nie więcej niż osiemnaście lat. A obok niej, nieco tylko starszy, bezsprzecznie przystojny, mężczyzna w mundurze Abwehry. To właśnie jego twarz wydała mu się znajoma. Ten charakterystyczny tik nerwowy, który chyba tylko cudem uwieczniony został na fotografii.
Dlaczego nigdy wcześniej nie zwróciłem na to uwagi?!
Poderwał się z fotela i pobiegł do przedpokoju, w ścianie którego srebrzył się ekran wideofonu. Wystukał odpowiedni numer i po chwili jego oczom ukazała się niemłoda już, zmęczona życiem, twarz sekretarki.
- Słucham? - spytała kobieta, powoli podnosząc wzrok znad rozłożonych na biurku dokumentów. - To ty, Norwich? - zdziwiła się, napotkawszy go przed sobą. - Jeśli mnie pamięć nie myli, masz urlop.
- Przestań, Barbaro! - stęknął. - Połącz mnie natychmiast z szefem. To ważne! - dodał z naciskiem, chcąc uciąć w zarodku jej, wrodzoną chyba, ochotę do przekomarzania się z nim.
- Proszę - odparła sekretarka urażonym tonem.
Jej twarz zniknęła z ekranu, pojawił się na nim za to dystyngowany mężczyzna pod siedemdziesiątkę. W tle, za jego plecami, majaczyła czerń nieba upstrzonego gwiazdami.
|
|