nr 9 (XXI)
listopad 2002




powrót do indeksunastępna strona

Krzysztof Bartnicki
  Morbus Sacer

        część trzecia powieści
ciąg dalszy z poprzedniej strony

Ilustracja: Wojciech Gołąbowski
Ilustracja: Wojciech Gołąbowski
     Nie minęły wieki. Nie śni mi się audiofon od Grzegorza. Raczej telefon, bo nie wyłączył wizji. Nie słyszę jak nie mówi:
     - Czy Promotor już się z tobą skontaktował?
     - Nie - nie odpowiadam.
     - Chciałem złapać cię wcześniej ale twoja mama powiedziała, że przesłuchuje cię policja. (W jego głosie mama nie brzmi jak modlitwa a policja jest jak znak niezapytania.) Wieść na razie nieoficjalna, ale...MBA zdobyłem ja - nie mówi Grześ prosto z mostu. - Wiem, że ci zależało. (Nie słyszy mojej ciszy więc po chwili nie mówi dalej.) Hm. Komisji podobało się, że zważyłem...no wiesz...Uzyskałem jednoznaczne rezultaty...
     Nie słucham tego jak zaczarowany. Nie jestem w pokoju Sommy więc nie patrzę na jej twarz. Nie wyobrażam sobie w tej niejednej chwili, że plan nie powiedzie się. Nie wiem co robić, jak nie zarobić na kilkadziesiąt procent genów Sommy, na nie tyle wstrzyków, nie wiem, nie wiem, nie boli mnie głowa, nie coraz bardziej, nie bardziej, niech nie przestanie!
     - Jesteś tam? - nie pyta Grześ. - Pamiętasz, obiecałem, że ty pierwszy dowiesz się czy naprawdę istnieje dusza. Otóż...
     Nie płaczę. Nie tracę jego głosu. Teraz z kolei nie słyszę płaczu. Niedziwny wyraz: "płacz", nie każe myśleć: "płać za swe czyny, a jeśli jesteś zbyt biedny, by okupić się złotem, kadzidłem czy mirrą, zapłać płaczem, swoją łzą gorzką, bezcenną", nie można podobno wypłakać sobie oczu, nie chciałbym wypłakać oczu, własnych i nie własnych, bowiem wstrzyki oczne są przeraźliwie drogie, już nie ja wiem coś o tym.
     - Powiedz mi jedno... - Grzegorz nie tłumi głosu do szeptu. - Nie daje mi to spokoju. Byłem tam...domyślasz się, no, na miejscu...kiedy...Słuchaj, Biernat...Czy Beata została zabita po to, bym mógł wreszcie dokończyć pracę? - Rozpaczliwie nie pięczetuje ostatniego zdania szybkim wydechem, byle go nie mieć za sobą.
     Pokój faluje, muszę wstać, bo inaczej zostanę wbity w przeklętą wiadomość, przeklętą tym bardziej, że mówi mi ją Grześ, przyjaciel, tym bardziej, że cieszy się Grześ, przyjaciel, takie wieści są najgorsze, testują lojalność i łatwiej pogodzić się z wygraną wroga, drogi mi Platon, drogi mi Hitler, ale najmilszy wróg, cóż sobie myślałeś, jak wyobrażałeś sobie tę chwilę, gdyby ciebie nagrodzili, że Grześ odejdzie w zamilczeniu na grób swej matki, a ty wówczas, pacanie jeden, poklepiesz go po ramieniu, no, no, powiedziałbyś, nie rozklejaj się, całe życie przed tobą, gówno prawda, mogłeś go zabić tak jak Beatę i Szymka, wtedy dopiąłbyś swego, nędzny parszywcu, skoro okazałeś się na tyle słaby, by rzeczy skutecznie nie skończyć, nie wiń teraz pozostałego przy życiu i szczęściu przyjaciela ale własne głupie skrupuły, lenistwo czy co tam masz, no więc muszę wstać, i jakoś się udaje, audiofon umyka spod pamięci krótkiej, mogę udać, że to tylko koszmar, całe życie to tylko koszmar, to był tylko detal, już po sprawie, napij się wreszcie wódki, braciszku, okaż się istotą, na której mógłby polegać Szatan w chwili rozpętania rebelii.
     - A może to korporia NCM wpłynęła na wyniki prac komisji? Jeśli tak bardzo chciała cię u siebie? - Podpowiada butelka wódki. - No wiesz, oni tam mają długie macki.
     - Jeżeli to prawda - chrypię i wypijam łyk rozmówcy, - to jeszcze im odpłacę, ham!
     - Przede wszystkim powinieneś pomyśleć o stabilizacji - ciągnie butelka, a ja ciągnę z niej, a im mniej w niej grzesznego płynu, z tym większym sensem mówi. - Szary cię zostawił, jego siostrzycza też chyba puściła cię kantem. Na uczelnię nie masz co liczyć a pieniądze trzeba mieć. Chyba że pójdziesz na państwowe, by wracać o piętnastej do siostry, która cię nie słyszy, do matki, która cię nie słucha i do mózgu, który nie czyta cudzych jaźni jak powinien, cha! on już nawet twojej nie rozpoznaje!
     - Zamknij dziób! - krzyczę, lecz zdaję sobie sprawę, że butelka wódki nie ma dzioba, więc aby zdanie pozostało logiczne, to ja swój dziób otwieram, wlewam do środka jeden z przedostatnich łyków. - Dobra, będę dla gnojów pracować!
     - W to mi graj! - ekscytuje się butelka. - Nareszcie mówisz jak mężczyzna!
     - Na co mi przyszło - stękam, a jaskrawe, cuchnące wymiociny ulewają mi się po brodzie na sweter, za nimi pastelowe, z kawałkami marchewki i zniechęcenia. - Rozmawiam z butelkami, myszami, szybami i książkami. Dureń.
     Zabijam towarzysza rozmów o krawędź łóżka. Patrząc na bezradne kruchy, które chcą coś powiedzieć, lecz będąc właśnie kruchami nie radzą sobie ze sklejeniem sensownego zdania, przypominam sobie, że mam w kieszeni lusterko.
     - Coś się stało? - woła mama z kuchni.
     - Nie, mamo, nie - odwołuję. - Wszystko w porządku!
     Czekam: uwierzy? Uwierzyła. Spokój, ham. Na rozechwianych stopach wykręcam się powoli do biblioteczki. Wyciągam z półki byle co, siadam w fotelu, biorę głęboki wdech, kładę lusterko na kolano, nagle dostrzegam, że ktoś jeszcze siedzi na sąsiednim fotelu i też ma w przed sobą książkę i także ma lustereczko na kolanie. Jest bardziej zaawansowany, zdążył już przewertować ileś stron i z uwagą skupia się na odbiciach. To chyba jest...tak, to na pewno jest Ben Abba.
     - Co tu robisz? - pytam: ale nie odpowiada.
     - Sacer noster, qui es in circis! - mruczy, co odbija mu jego zwierciadło. - Sanguinicetur nomen tuum. Adumbrat regnum tuum. Fiat voluptas tua! Sicut in caelo et in terra! - Recytuje coraz szybciej. - Canem nostrum cridum da nobis hodie et digitte nobis debita nostra sicut et nos digittimus debitoribus nostris. - (Po wyraźnym zdumieniu:) - Et ne nos reducas in terminationem, sed libera nos a salo. - (Ostatnie słowo przyprawia go o dziwny uśmiech:) - Amens! (Bezszelestnie rusza jeszcze wargami; znać, że powtarza, że uczy się tekstu na pamięć.)
     Muszę być bardzo pijany. Tak pijany, że gość mnie nie interesuje. Lekceważę jego obecność. Może chcę mu w ten sposób dokuczyć ("Patrz, mam cię w nosie! Nie zareaguję nawet jeżeli ugotujesz sobie jajecznicę w mojej kuchni!"), ale on zajęty jest własnymi sprawami i nie udaje mi się. Wstaje, zadumany, przechadza się po pokoju, drapie w głowę, skubie brodę. A tam, rób co chcesz. Prycham jeszcze i otwieram książkę. Trafiłem na dzieło mamy, poznaję po czcionce z naszej drukarki. Moje lusterko ochoczo odbija jej tekst. Muszę być tak pijany, jak jeszcze nigdy nie byłem. Pijany do bólu. Nieprawda, ból jest zawsze. Lusterko recytuje mi ciosem artissimo między oczy wiersz. Wszczyna się od Tygrys Tygrys. Ham. Pan Blake. Nareszcie. Witam pana panie Blake. Ham. Żegnam cię mamusiu.

xxxx

     - Mamo, policzyłem...jeśli...i o ile rzeczywiście...to już za...Somma będzie...a potem...razem...
     - Nie - przerwała kategorycznie mama. - Pieniądze, które obiecuje ci ta firma nie są dobre.
     Wściekłem się, za dużo sekciarskich broszur. Chciałem coś wrzasnąć, nie wrzasnąłem, bo Somma spała. Mama poszła do kuchni. Przejrzałem do siostry, nachyliłem się i pocałowałem ją ostrożnie w otwarte oczy, lewe, prawe. Nie poruszyła się. Znowu. Znowu jej pozazdrościłem. Nie musiała dokonywać nawet takich wyborów.
     - Rzucę NCM, mamo - powiedziałem na dobranoc sonacie księżycowej za oknem. - Gdy tylko ocalę siostrę.
     Gdy dopuścisz do wrzasku uciszane poczucie bezradności, gdy skończy cię boleć głowa, gdy przestanie cię prześladować marzenie o innym życiu - dopowiedziała sonata księżycowa, ale skoro Beethoven był głuchy i źle kończył, przekląłem go. Zasnąłem, we śnie czekałem na następny dzień. A następnego dnia dostarczono mi aparaturę. Zajęła trzy czwarte pokoju. Pierwszy raz widziałem takie cudo, niech się chowa uzdrowienie paralityka. Rozwarcie ust zostało źle zrozumiane.
     - Niepotrzebna panu dodatkowa przestrzeń. Większość dnia i tak spędzi pan w hełmie - mówi Metelski. - A wie pan jak tym operować? Czy wielkość nie przeraża? Brak do niego instrukcji. To model, hm, empatyczny. Działa różnie z różnymi użytkownikami. Testujemy?
     Spojrzałem na niego półprzytomnie. Nieprzytomne oczy Sommy. Cztery tony najnowszego INRI. Oczy Sommy.
     - Będzie pan musiał zostać w pracy w niedzielę - dorzuca zgryźliwie Metelski. - Proszę powiadomić kogo trzeba.
     Mama nie gniewała się o niedzielę. Gniewała się lecz nie dała po sobie poznać. Może nie była zaskoczona. Zapytałem jak czuje się Somma. Odpowiedziała: czy zjawię się w kościele. Przerwała połączenie: milczałem nazbyt długo, gotując się do kłamstwa. Gotując się.
     - Gotowy? - zapytał Stridor.
     Widziałem jego twarz w kącie monitora. Wrzuty z profilu i z góry. Po lewej mam kresy EKG, pętle i sinusoidy oddechów, tętna, sigmoidy o bulgotaniu w brzuchu i przełykaniu śliny. Dużo, dużo lepsze niż konstrukcja Szymka, o, z tym mógłbym nawet powalczyć z fantazjami Beaty. Ale Beata to przeszłość, ham. Teraźniejszość mówi, żebyśmy przeszli na "ty".
     - Więc dobrze. Sprawdzę czy masz refleks.
     Włączyłem OSI. Hopsasa, boskie poczucie władzy. Kilkaset ikon, najważniejsze na krawędziach, w górnym prawym rogu trójwymiarowa trupia czacha. To przeładowanie systemu. Paru ikon nie znam. Zapytałbym Metelskiego lecz już wyruszył w niedaleką podróż. Wyżaglował krótkim spięciem we mnie. Żądłem szerszenia w gardziel ucha.
     - Co jest?! - wrzasnąłem (mogłem wrzasnąć, Somma daleko).
     Metelski nie odpowiedział. Puścił przez ekran raptowny błysk z czerwieni, koła, spirale, rozbryzgi, rozgwiazdy, rozrzuty. Mantysa mięsożernego logarytmu, mantis religiosa, collage z modliszką, confetti spiral DNA, odruchowo zgasiłem oczy.
     - Czy oskarżony przyznaje się do winy? - usłyszałem nienawistny szum rozcapierzony w słuchawkach.
     Szum wszedł w brzęczenie, brzęczenie wyskoczyło w pisk. Śrubokręt dłubie w uszach. Zachybotałem. Spróbowałem oczy, muszę sprawdzić raporty, lecz czerwienie zbyt oślepiające. Pisk szarpał bębenki jak cieniutkie plasterki sera. Nie miałem wyboru. Machnąłem łapą na oślep i pamięć. Trafiony. Kamera zewnętrzna odjęta, czerwienie szybko roztajały w seledyn, spowszedniały z kontrastem.
     - Dobrze - Pisk zwija się w słowo Metelskiego, wraca do kąsania, targania. - Czy oskarżony przyznaje się do winy?
     Raport podał, że atak przeszedł okablowaniem, poza systemem. Propozycja kontrataku? Odpowiedzieć na pytanie, dopóki nie odpowie, pisk nie umknie, jest skojarzony z głosem, to na pewno fale kombinowane.
     - Nie! - zaryczałem a pisk rzeczywiście przystanął i zastanowił się, co oznacza nie.
     Chciałem wygarnąć Metelskiemu, że gra nie fair, ale wyłączał się za każdym razem, kiedy chciałem coś powiedzieć. Skąd wiedział? Raport suflerował: oddech. No tak, poznawał po oddechu! Przedarłem fałszywy komunikat: skończyłem zdanie i jestem na niemym wdechu. I wstrzymałem oddech. Dał się złapać. Wrócił do mnie kamerą.
     - Oskarżam - tylko tyle zdążyłem powiedzieć zanim znowu usunął się z wizją. - Dobrze! - dodał tylko.
     Pisk porzucił ochłapy ucha i upatrzył sobie inną ofiarę. Pognał za oskarżam do adresata. Błyskawicznie przejrzałem spisy raportu. Rozsypuję dostępne tarcze, rozlewam olej na autostrady: Powołuję się na piątą poprawkę, Stwierdzam uchybienia proceduralne, Żądam rewizji materiału dowodowego, Mogę prosić o przerwę. Sprawdzam oddechy Stridora. W ogóle nie oddychał! Od dwustu minut nie oddychał! Raport zawiesił się na chwilę, ham. Piąta poprawka już padła, Metelski kruszył zapory, wracał Walkiriami, mścić się, chłeptać.
     - Czy system zezwala na obejście układu oddechowego? - zapytałem raport.
     Metelski, draniu. Uchybienia padły. Przysiadłem z handżarem za tamą. Padła rewizja. Zdążyłem jeszcze wyminąć seledyn i na krótko włączyć kamerę zewnętrzną. Ujrzałem oblicze Metelskiego, białka oczu miał wywrócone, zęby wyszczerzone. Poczuł, że go odglądam, wściekł się. Kamera precz. Handżar w kanał wejścia. Metelski nie spodziewał się, że czekam na niego, szalony ułan ostrzący szabelkę na czołg. Moja jedyna szansa: zaskoczyć go.
     - Dobrze - ocenił mnie po raz trzeci i wypluł gejzerem: - Sprzeciw, Wysoki Sądzie!
     Jego krótkie zdziwienie spowolniło atak kilka razy. Puściłem się z handżarem za głosem, sprzeeeeciiiiiiiw...próbując nie zawrócić uwagi na odradzający się pisk, zapowiedź tortury, rosnącą w siłę lawinę...wyyyssssooooki...odseparowałem falę dźwiękową...sąąą...wreszcie dojrzałem gdzie podział, gdzie podzielił się oddech, raport melduje...ąąąąą...wróg oddychał przez okablowanie i dlatego system go nie czytał...ąąąąądzie! W jednej chwili gejzer rozpalił mi skórę na twarzy, rozwarł szczęki i zaczął wędzić aortę. Rozwyłem się, powróciły czerwie, czerwienie, bezczelne w swojej jaskrawości, zawaliła się tama, raport dostał rozkaz cięcia oddechu, a nie był tak szybki jak przeciwnik, a pisk, rozbestwiony inkwizytor odbudował uszy tylko po to, by je znowu drzeć, wiadro lodowatej wody na skazańca, na zastrzępy, gejzer rozpoczwarzył się, głównym ogonem wbił w serce, indykator EKG oszalał, może tylko mi się zdawało, przecież nie mogłem dostrzec wskaźników, nie mogłem? Handżar przerwał z uwięzi, uskoczył z rękawicy, zawył, zawyłem, gejzer zapanował serce, spasiony przysiadł na moment, i oczy, oczy same się rozchyliły, kiedyś tak się bawiłem: jak długo zdołam przetrzymać spojrzenie słońca, a teraz patrzyłem w oszalałe, czerwone blaski, ham, bez łez widzę jedynie dwie ikony: trupią czaszkę oraz kciuk celowany w dół. Raport jakoś zdołał odciąć oddech Metelskiemu, jeżeli zginiemy to razem, ale ja pierwszy, gejzer znów był głodny, płuco, tak, objada płuco, wiem, kciuk znaczy Sprzeciw przyjęty, że to poddanie się, rezygnacja, minorowe en cas d'empechement. Zamknąłem oczy, i oto słońce znów zwycięża, zwycięża mnie jak zawsze, przeklęte, strumień łez zamiesza się z sinusoidą jakiegoś wykresu i mknie od lewego do prawego wyrównania z dwoma niewidomymi, obryzgując mnie wypłynną stalą po okopconych powiekach, a Metelski już się zdziwił, że coś kłuje w system pneumatyczny, i już się domyślił, gejzer zmienił się w bazyliszka, bazyliszek wymęczył Ezrbodozdrab, przystawiłem lustro łzawej soczewki, czytam, było: Bardzo dobrze, więc jestem dobry, jestem szybki, w ogóle jestem, ale co z tego, przegrywam, rękawica mknie do ikony kciuka. Przegrać! Urwać nareszcie ten pisk, ten błysk, ogień, stal, skończyć wszystko! (Dziwny wyraz: "wszystko", nie znaczy zupełnie nic.) Nie mam pojęcia czy to palec wymknął się woli, czy podświadomość nie przyznała się do grzechu porażki, tak czy nie tak, coś na przekór wraziło się w ikonę czaszki, prask! z prostej, z hukiem, że gwardia ginie ale nie poddaje się, z satysfakcją, że słońce wygrywa ale sprzeciw oddalony! I nagle: Świetlistość. Ciemność. Cisza.

xxxx

ciąg dalszy na następnej stronie

powrót do indeksunastępna strona

39
 
Magazyn ESENSJAhttp://www.esensja.pl
redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.