nr 10 (XXII)
grudzień 2002




powrót do indeksunastępna strona

Milena Wójtowicz
  Statystyka magii

        ciąg dalszy z poprzedniej strony

     Trzy minuty później Iskierka opuściła salę tronową wyposażona w dokument ułaskawiający dowolnego więźnia. Spytała przechodzącego strażnika o lochy i ruszyła we wskazanym kierunku. Zeszła po naprawdę długich schodach i pchnęła niewielkie drzwi. Weszła do zamkowych lochów.
     Korytarz był długi, ciemny i ponury. Kamienie pociemniały ze starości, miejscami porastał je mech, który wyglądał, jakby go ktoś przeżuł i wypluł. Z sufitu kapała woda, tworząc kałuże na nierównej posadzce. Wrażenie ponurości i zaniedbania psuły trochę trzy miednice stojące pod miejscami, gdzie najbardziej kapało. W kącie coś rozpaczliwie piszczało.
     Zaskrzypiały drzwi i w korytarzu pojawił się przykurczony człowieczek z ogromnym garbem, zezem i krostą na kartoflanym nosie. Podszedł do miednicy w której było już prawie pełno, podniósł ją, wylał zawartość pod ścianę i odstawił ją na miejsce. To samo zrobił z pozostałymi.
     - Przepraszam bardzo - powiedział Iskierka. Indywiduum odwróciło się. Oprócz zeza i krosty miało jeszcze wytatuowany na czole napis "Kocham Deleonorę". - Szukam więzienia - indywiduum dalej patrzyło. - Lochów. Sali tortur - indywiduum wciąż patrzyło. - Jakiegoś miejsca, gdzie trzymacie więźniów. Macie chyba coś takiego?!?
     Indywiduum przestało patrzeć się na nią i zaczęło gapić się w sufit. Wreszcie zdecydowało się odpowiedzieć.
     - Trzecie drzwi na lewo.
     - Dziękuję bardzo - Iskierka przeskoczyła strumyk płynący przez korytarz i ruszyła we wskazanym kierunku.
     Indywiduum rozejrzało się, czy nikt nie patrzy, wyciągnęło z kieszeni kredę i napisało na ścianie "Krul jess gópi". Potem zachichotało i pobiegło gdzieś świńskim truchtem.
     Iskierka nie znalazła trzecich drzwi, bo ich nie było. Była tylko pusta framuga i otwór w ścianie prowadzący do ogromnej, niedbale oświetlonej sali, pełnej jakiegoś żelastwa i drewna. Za starty jakichś gratów wygrzebał się kat w pocerowanym kapturze i podszedł do wiedźmy
     - Skierowanie - wyciągnął rękę.
     - Jakie skierowanie?
     - A skąd ja niby mam wiedzieć co ja mam z tobą zrobić? Co ja niby jestem, wyrocznia delfiniacka? Jak nie będzie skierowania, to nie będzie tortur. Won. Możesz sobie iść.
     - Ja nie chcę na tortury - powiedziała Iskierka.
     Kat łypnął okiem.
     - To po co ty tu?
     - Po kogo - skorygowała Iskierka. - Mam sobie zabrać więźnia. Król pozwolił - na wszelki wypadek wyciągnęła dokument, ale kat machnął na to ręką.
     - A bierz sobie. Możesz nawet paru, jeśli chcesz. Oni wszyscy pogubili skierowania - poskarżył się. - I co ja mam z nimi zrobić? Ci na górze mówią "na tortury z nim", a skąd ja mam wiedzieć na jakie? To wielka odpowiedzialność, tu jest potrzebny wywiad środowiskowy, świadectwa lekarskie, nie można ot tak kogoś wysłać na tortury - kat rozpłakał się, wsparty o framugę.
     Iskierka ostrożnie go ominęła i weszła do sali tortur. Pełno w niej było sprzętu, w większej części zakurzonego, a w kilku przypadkach pokrytego rdzą. Iskierkę zainteresowało małe pudełko ustawione nad paleniskiem. Było całkiem przerdzewiałe i tylko cud utrzymywał je w jednym kawałku. Pochyliła się, żeby lepiej się przyjrzeć.
     - To Skrzynka Mistrza Pumpernikla z Bzyku. Bardzo wyrafinowana tortura - powiedział mentorskim tonem rudy, piegowaty i pryszczaty pomocnik kata, który pojawił się nagle obok niej. - Przypala się w niej odcięte palce skazanych.
     Iskierka doskonale wiedziała co myśli o pomysłach znudzonych katów z reumatyzmem.
     - Więźniowie?
     - Prosto i w prawo - pomocnik kata machnął ręką gdzieś w stronę sterty połamanych desek i metalowych kolców.
     Kiedy Iskierce udało się ją obejść, znalazła małe drzwiczki. Przecisnęła się przez nie i znalazła się w więzieniu.
     Po lewej za kratami, trzech zasuszonych staruszków grało w pokera o sztuczne zęby. Po prawej wychudły więzień kończył ogromne malowidło na suficie swojej celi. Trzech innych podtrzymywało go w górze.
     - Gdzie strażnik? - zainteresowała się wiedźma.
     - Nie ma - rzucił któryś ze staruszków znad kart. - Na ścianie wiszą klucze, weź je i zamknij się gdzieś.
     Iskierka spojrzała na pęk kluczy, równie zardzewiałych jak kraty i, właściwie bez zdziwienia, zauważyła, ze drzwi do cel przywiązane są sznurkami.
     - Szukam kogoś - rzuciła w przestrzeń. - Wysoki, brodaty, niesympatyczny.
     Artysta odwrócił głowę spod arcydzieła.
     - Mam wrażenie, że zabrali go do jamy bestii. W prawo, potem w dół i znowu w prawo. Panowie!! - krzyknął na swoich tragarzy. - Wyżej, ja nie dostaję do sufitu!!
     - Dzięki - Iskierka przedarła się przez pajęczyny i wąskie, rozpadające się schody. Z kilku ostatnich stopni zleciała, potknąwszy się o jakiegoś chrapiącego więźnia. Przetoczyła się po podłodze i wyhamowała dokładnie nad jamą bestii.
     Jama była średnio głębokim dołem wykutym w skale. Po jednej stronie siedział wściekły Tygrys, po drugiej bestia, nastrojona konwersacyjnie, paliła fajkę.
     - ...i rozumiesz, mój chłopcze, kiedy ten młodzian przyszedł do mnie i zaczął wymachiwać bronią domagając się wydania mu księżniczki, to ja mu mówię: "synku, żadnej księżniczki tu nie ma i nie było jako żywo". A ten mi w krzyk. No więc ja mu na to: "synku, szacunku dla starszych nikt cię nie nauczył? Ja jestem stara i schorowana, a ty zamiast pomóc staruszce, drew narąbać, grządki wypielić, to jeszcze grozisz"...
     - Przepraszam bardzo, że przerywam - odezwała się z góry Iskierka. - Ale my już musimy iść.
     Tygrys poderwał się na jej widok.
     - Daj mi miecz!!
     - Po co ci miecz, synku - zdziwiła się bestia. - Drabina by się bardziej przydała.
     - Mogłabym...
     - Nie!! Zdecydowanie mam dość magii - zaprotestował Tygrys. - Postaraj się o zwykłą drabinę.
     - Pójdę zapytać, może tu mają - Iskierka podniosła się z posadzki, oglądając swoje siniaki. - Nie ruszaj się stąd - rzuciła przez ramię, kuśtykając w górę po schodach.
     - A niby gdzie miałbym iść? - warknął Tygrys.
     - Powinieneś być uprzejmiejszy, synku - zwróciła mu uwagę bestia. - Tak się nie mówi do damy.
     - Zamknij się wreszcie!!!!
     - Tak też się nie mówi do damy - powiedziała bestia i pyknęła fajką.
     Dotarcie po schodkach na górę okazało się o wiele trudniejsze niż spadnięcie z nich w dół. Iskierka w końcu znalazła się w więzieniu.
     - Nie macie drabiny?
     Wszyscy więźniowie pokręcili głowami.
     - Zapytaj w sali tortur - poradził jeden ze staruszków.
     Iskierka przedarła się przez stertę drewna i metalu przy wyjściu. Zauważyła rudego pomocnika kata.
     - Macie tu drabinę?
     Rudy zastanowił się głęboko.
     - Nie. Ale mamy urządzenie do wydłużania człowieka. Rozciągnię Mistrza Pipcia.
     - Wolałabym drabinę. A jakiś sznur?
     - Mamy Straszliwą Linę z Tymbru. Służy do...
     - Może być. Dawaj.
     Rudy pogrzebał chwilę w stercie śmieci i wyciągnął gruby sznur. Wiedźma wzięła go od niego i natychmiast upuściła.
     - Kłuje!!
     - W Tymbrze są bardzo pomysłowi. Wczepili w nią małe kolce.
     Iskierka powiedziała co myśli o tych z Tymbru i ich pomysłach. Rudy wytrzeszczył oczy.
     - Mogłabyś to powtórzyć? Zapiszę sobie.
     Iskierka prychnęła, podniosła ostrożnie sznur i, lekko utykając, poszła z powrotem na dół. Bestia i Tygrys siedzieli tak, jak ich zostawiła. Tylko nie odzywali się już do siebie.
     - Mam linę - poinformowała wiedźma.
     - To przywiąż ją gdzieś dziecino i zabierz stąd tego gbura - powiedziała bestia. - On nie umie postępować z damami.
     Iskierka zaczepiła linę o kolumnę, sycząc z bólu za każdym razem, kiedy kłuła się w palec. W tym czasie bestia i wojownik rzucali sobie paskudne spojrzenia.
     Wiedźma zrzuciła linę do dołu. Tygrys złapał ją i wrzasnął.
     - Zapomniałam powiedzieć - Iskierka przyklękła nad jamą. - To lina do tortur. Z kolcami. Ale jeśli ja dałam radę znieść ją na dół, to ty możesz po niej wejść - dodała beztrosko. - Chyba, że mam użyć czarów.
     Tygrys powiedział coś pod nosem.
     - Słyszałam - mruknęła bestia. Podniosła głowę do góry. - Słuchaj, dziecinko, zostaw tego draba i znikaj. Z takim typem daleko nie zajdziesz.
     - Dziękuję za troskę, ale nie narzekam - Iskierka pomogła Tygrysowi stanąć na nogach. - A ty?
     - Mi tu dobrze. Nie wszyscy są tacy gburowaci jak on - zwierzyła się bestia. - Niektórzy znają nawet wyliczanki.
     - Idziemy - warknął Tygrys.
     - Oczywiście, kochanie - zgodziła się Iskierka.- Czeka na nas mnóstwo roboty.
     
     W obozie wojsk króla Ferdynunda Czajka wpadała w panikę. Zgodnie z radą Iskierki uczepiła się rękawa Niedźwiedzia, ale rękaw został jej w dłoniach, a jego właściciel podążył na naradę wojenną. Czajka podjęła męską decyzję i ruszyła za nim. Wpadła do namiotu, przewróciła stojącą przy wejściu pustą zbroję, potknęła się i z impetem usiadła na stole, na rozłożonej tam mapie, przywracając ustawione tam figurki i chorągiewki.
     - Nie możecie walczyć!!
     - W tej sytuacji nie ma innej alternatywy - oznajmił jeden z dowódców.
     Czajka spojrzała na niego nieżyczliwie.
     - Oczywiście, że jest. Tylko wam się nie chce myśleć!!!
     - W tej sytuacji nie ma już mowy o pokoju - powiedział cicho Niedźwiedź.
     Czajka postanowiła, że się nie rozpłacze. Coś sobie przypomniała.
     - Gdyby była burza, to nie mielibyście warunków do walki...
     - Świeci słońce i mamy piękny dzień.
     - Otóż nie! - Czajka zerwała się ze stołu i wybiegła na zewnątrz mamrocząc jakieś zaklęcia.
     Nic się nie stało. Dowódcy wyjrzeli z namiotu, któryś parsknął śmiechem. Czajka nie na darmo miała w sobie krew bogów, taka samą jak Tygrys. W pełni odczuła ogarniającą ją wściekłość. Spojrzała z nienawiścią na błękitne niebo.
     - Nic mnie nie obchodzą prawa natury, kodeksy magii, ani to, że straciłam moc. Doskonale wiesz, kim jestem. I ja chcę burzy. Natychmiast! - tupnęła nogą. Dokładnie w to miejsce strzelił pierwszy piorun.
     Rozpętała się burza. Czajkę obrzuciło kilka metrów w tył. Nie upadła na ziemię tylko dlatego, że podtrzymał ją Niedźwiedź.
     - Udało mi się - ze szczęścia Czajka przekrzykiwała nawet burzę. - Pierwszy raz od trzech tysięcy lat.
     - Miejmy nadzieję, że ostatni - mruknął przemoknięty Stokrotka wyłaniając się spomiędzy namiotów. - Bądźcie tak mili, nie zadawajcie pytań i już jedźmy, bo ja się łatwo przeziębiam - kichnął.
     
     - Myślisz, że na tych skrzydełkach dałby radę zlecieć w dół? - zapytał Musiałek.
     - Wątpię. Zdaje się, że zostaniemy tu na dłużej.
     - A twoja moc... Nie wróciła?
     Skarpeta pokręcił głową. Amadeusz nagle zaczął z przejęciem nasłuchiwać. Spomiędzy oblodzonych szczytów wyleciał latający dywan z jednym pasażerem - Herbertem. Dywan wyhamował przy występie. Smok radośnie na niego wsiadł, oblizując przy okazji chłopca. Herbert jakoś przetrwał te wyrazy uczuć.
     - Wsiadacie czy nie?
     Skarpeta spojrzał podejrzliwie.
     - Zależy gdzie lecimy.
     Musiałek złapał go za płaszcz i wepchnął na dywan.
     - Wszędzie lepiej niż tu - oświadczył z przekonaniem.
     
     - Nie mogłaś postarać się o szybszy środek transportu? - narzekał Tygrys.
     - Powiedziałeś, że chcesz mieć jak najmniej do czynienia z magią.
     - Nie powiesz mi, że teraz jej nie używasz. Konie nie jeżdżą aż tak szybko.
     - Oczywiście że używam, kochanie. Ale jak widzisz, przejechaliśmy pół drogi, zanim się zorientowałeś. To tak, jakbym przez te pół drogi nie używała jej wcale...
     
     - Apsik!!! - Stokrotka ponuro zastanawiał się, ile jeszcze potrwa, zanim, pogrążony w malignie, spadnie z konia i zostanie na drodze samotny i porzucony, bo tamci dwoje nawet nie zauważą jego braku. Promieniejąca szczęściem i dumą z siebie Czajka właśnie streszczała Niedźwiedziowi historię rodziny, a generał usiłował przyswoić sobie otrzymywane informacje bez szkody dla psychiki.
     
     Amadeusz wychylał się z dywanu i usiłował łapać przelatujące ptaki. Wszyscy trzej poświęcali wszystkie siły, żeby skłonić go do pozostania w bezruchu.
     - Długo jeszcze? - warknął po raz setny Musiałek, skłaniając Amadeusza do zaprzestania kopania dziur w dywanie.
     - Chyba nie - powiedział bez przekonania Herbert.
     - Chyba się nie zgubiliśmy? - jęknął Skarpeta.
     Amadeusz zapiszczał i zaczął wyrywać się w lewo.
     - Czego on chce? Tam nie ma żadnych ptaków - zdziwił się Herbert.
     Amadeusz złapał go delikatnie za ucho i pociągnął w lewo.
     - On chyba chce powiedzieć, że tam jest dom.
     - Myślisz, że wie?
     - A ty wiesz, że on nie wie?!
     - Raz kozie śmierć, lecimy w lewo.
     
     Lanfred siedział na polanie czując się jak piąte koło u wozu. Obok niego siedziała kupka szmatek pod którymi ukrywała się Lucilla, uparcie odmawiająca rozmowy. Za nim, na kamieniu, siedział Syk, który wcześniej, otumaniony sytuacją zwierzył się Fiołce ze wszystkiego, co wcześniej dyplomatycznie przemilczał i teraz zastanawiał się, czy warto ją cucić po raz ósmy, żeby kontynuować zwierzenia, jeśli za chwilę ona i tak znowu zemdleje.
     Jego rozterki przerwało pojawienie się latającego dywanu, z którego zeskoczył Amadeusz. Smok natychmiast rzucił się w stronę swoich rodziców, którzy właśnie wychodzili spomiędzy drzew. Z przeciwnej strony pojawili się Czajka i Niedźwiedź, prowadzący kichającego wilkołaka. Musiałek i Skarpeta pomogli Herbertowi zwijać dywan. Iskierka rozejrzała się po polanie.
     - Wszyscy są? Świetnie. Jak to szło.... Co się stało niech się odstanie Czarne moce skończyły pranie! - wyrecytowała radośnie.
     - TO ma być zaklęcie? - zirytował się Tygrys. - Magia schodzi na psy!
     - Działa!!! - Syk wystrzelił w powietrze. Fiołka otworzyła oczy, zobaczyła swojego ukochanego w charakterze latającego upiora i zemdlała po raz dziewiąty.
     - Jestem sobą! - wrzasnęła Lucilla wylatując spod szmatek. - To znaczy nie jestem sobą, ale nie jestem żadnym obrzydlistwem!!!!
     - Nie jestem chory - westchnął Stokrotka. - O jak dobrze. Pójdę sobie spać.
     - Herbercie, przygotuj Amadeuszowi ciepłą kąpiel - polecił wiedźma.
     - Znalazłam cel w życiu - oznajmiła radośnie Czajka. - Zostanę rozjemcą, będę nie dopuszczać do krwawych bitew!
     - Czyś ty do reszty oszalała? - Tygrys wytrzeszczył oczy.
     - I zacznę od razu od królów Ferdymunda i Pimpusza! - pstryknęła palcami i oboje z Niedźwiedziem zniknęli.
     - My już sobie pójdziemy - Musiałek i Skarpeta wycofali się zgodnie. - Do widzenia.
     - Kochanie, obudź się, ja ci naprawdę wszystko wyjaśnię - jęczał Syk.
     - Najwyższy czas wracać - stwierdziła Lucilla. - Pozostanie tu może grozić mi przemianą w coś jeszcze innego.
     - Jak sobie życzysz - zgodził się Lanfred.
     Tygrys usiadł na pniu i spojrzał ponuro na polanę.
     - Moja własna kuzynka! Trzy tysiące lat w depresji, a tu nagle coś takiego.
     Iskierka usiadła obok.
     - Rodziny się nie wybiera.
     - A propos rodziny, co Syk wyprawia?
     - Postanowił zagrać z Fiołką w otwarte karty.
     - Całkiem nieźle to przyjęła. Zemdlała tylko dziewięć razy.
     - Rodzina się powiększa.
     - Byle tylko Czajka nie znalazła sobie jakiegoś pacyfisty.
     - Wiesz kochanie, założę się o pięćdziesiąt sztuk złota, że wypowiedziałeś to w złą godzinę.
     - Ja bym się założył o sto.

powrót do indeksunastępna strona

9
 
Magazyn ESENSJAhttp://www.esensja.pl
redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.