Chciał o coś zapytać, ale w tej samej chwili dostrzegł stojącego za plecami żony Norwicha. Zastygł z otwartymi ustami.
- On ma broń, uważaj - powiedziała Krystyna.
- Cokolwiek pan zrobi, nie wyjdzie z tego żywy - powiedział Harlan.
- W najgorszym wypadku zginiemy oboje - odparł na to Norwich. - W najlepszym jednak, oboje przeżyjemy tę wojnę.
- Nic nie rozumiem - stwierdziła Krystyna. - O co mu chodzi? - zwróciła się z pytaniem do męża.
- To zdrajca! Podejrzewam, że nie nawet nie jest Niemcem.
- Prawda, nie jestem. Ale jakie to ma znaczenie? Chodźmy! - Pogroził małżeństwu bronią. - Chciałbym porozmawiać w nieco spokojniejszym miejscu.
- Nie sądzę, bym znalazł dla pana teraz czas - zripostował Harlan.
- Mam wrażenie, że jednak będzie mnie pan musiał posłuchać! - Norwich wymierzył broń w Krystynę Söderbaum.
Harlan z trudem przełknął ślinę. Był wściekły, ale nie dawał po sobie tego znać. Spojrzał z wyrzutem na żonę, potem przeniósł wzrok na agenta i cichym głosem powiedział:
- Jak na chorego psychicznie, o co pana pierwotnie podejrzewałem, zachowuje się pan nad wyraz konsekwentnie.
Ruszył długim korytarzem. Za nim szła Krystyna; pochód zamykał Norwich, przez cały czas trzymając broń wymierzoną w plecy aktorki. Nagle ich wzrok przykuło zamieszanie przy drzwiach wejściowych do hangaru. Zaniepokojony Norwich, przyspieszył kroku, wyprzedził Harlana i gestem kazał mu się zatrzymać.
Do hali weszła grupa uzbrojonych żołnierzy Wehrmachtu, dowodził zaś nimi...
- Whitely - mruknął pod nosem Norwich. - Jest stąd inne wyjście? - spytał Harlana.
- Przez stołówkę.
- Więc wracajmy - ponaglił agent, ale reżyser nie zareagował; stał w miejscu, jak wmurowany. Norwich pogroził mu rewolwerem, ale Harlan nie zareagował. Na jego twarzy zakwitł ironiczny uśmiech. - Woli pan jednak zginąć?
Żołnierze systematycznie przetrząsali halę. Za dwie, trzy minuty znajdą ich i ten moment będzie oznaczał koniec jego misji. Nie mógł czekać dłużej, obojętnie co zrobi Harlan... Mocno ścisnął za ramię Krystynę i popchnął ją w kierunku, z którego przed chwilą przyszli.
- Gdy wezmę ją, ty nie będziesz mi już potrzebny - rzucił przez zaciśnięte zęby w stronę Veita.
- Tylko się pospiesz! - odparł Harlan. - Zbliża się już twoja godzina zero!
Krystyna szła przed nim, popychana przezeń lekko, by raczyła przyspieszyć kroku. Ona jednak mniej lub bardziej świadomie zwalniała, co doprowadzało Norwicha do wściekłości. Kiedy wreszcie dotarli do drzwi prowadzących do stołówki, czekało tam już na nich dwóch żołnierzy. Wymierzyli karabiny prosto w Norwicha. Nie widząc nadziei na ucieczkę, nie chcąc jednocześnie narażać Krystyny, która w przypadkowej wymianie strzałów mogłaby zostać raniona, postanowił się poddać. Położył rewolwer na podłodze i podniósł do góry ręce.
- Jak to możliwe, że tak często mijaliśmy się w tym świecie, nie trafiając na siebie? - usłyszał za plecami niski, wzbudzający respekt głos. Znał go, ale kiedy słyszał po raz ostatni, nie potrafił sobie przypomnieć.
Odwrócił się powoli i ujrzał przed sobą, przebranego w mundur oficera niemieckiego wywiadu, Whitely'a.
- Spotkaliśmy się raz...
- Taaak? - odparł zdziwiony renegat.
- Na pewno mnie poznałeś. Ty jednak byłeś przekonany, że ja nie dowiem się, że to byłeś ty. Miałeś inną twarz. A może to był tylko twój hologram?... - Zawiesił głos dla zwiększenia efektu. Uzyskał go, o czym przekonało go zaskoczenie malujące się na twarzy Whitely'a. - Zastanawiam się tylko, jakim cudem twoi brunatni przyjaciele weszli w posiadanie supernowoczesnej techniki. Czyżbyście specjalizowali się także w wywiadzie gospodarczym?
Whitely był jednak wytrawnym graczem i równie szybko, jak ogarnęło go zdziwienie, wrócił do równowagi psychicznej.
- Nie gardzimy żadną możliwością zarabiania pieniędzy - odparł, pochylając się, by podnieść leżący na podłodze rewolwer Norwicha. Schował go do kieszeni spodni.
Norwich kątem oka złowił nadchodzącego Harlana. Czy on też był w to wszystko zamieszany?
- Dziękuję panu bardzo, hauptmann Relke - zwrócił się do Whitely'a usłużnym tonem.
- Relke? - powtórzył agent.
- Tak samo dobre niemieckie nazwisko, jak Lützke, nie uważasz?
- Brzmi nieco pretensjonalnie...
- Nikt nie jest idealny - odparował Whitely. A Harlana spytał: - Ma pan tu jakieś biuro?
- Korzystam z pakamery na końcu korytarza.
- Proszę nas tam zaprowadzić?
Poszli w trójkę, w odległości kilku metrów towarzyszyło im dwóch żołnierzy. Widocznie Whitely kazał im trzymać się w takiej odległości. Może po to, by nie słyszeli zbyt dużo. To, co by ewentualnie podsłuchali, mogłoby bowiem dać im wiele do myślenia. A na tym Whitely'owi ani jego amerykańskim mocodawcom na pewno nie zależało.
- Co zamierzasz ze mną zrobić? - spytał Norwich, kiedy zostali sami.
- Jednego jestem pewien: nie będę ciągał cię ze sobą do współczesności.
- Tutaj też zostać nie mogę.
- Możesz. Ale tylko nieżywy...
- Zabiłbyś mnie?
- Nie zapominaj, że jesteśmy na wojnie...
- Ale to nie jest nasza wojna.
- Nie masz racji. Wplątaliśmy się w nią obaj. Ja jestem zwykłym najemnikiem... Ale na jaki haczyk złapali ciebie?
- Rutynowe zadanie w przeszłości. Nie spodziewałem się, że wyniknie z tego tyle komplikacji.
- Widocznie wcześniej nie natrafiłeś na godnego siebie przeciwnika. Więcej nawet! Pod każdym względem cię przewyższającego. - W tym momencie Whitely był górą i wyraźnie dawał Norwichowi to odczuć. Na tym jednak właśnie mu zależało. Pewność siebie jest największym wrogiem ostrożności.
- Przez cały czas miałem wrażenie, że ktoś depcze mi po piętach. Nawet gdy zyskiwałem chwilową przewagę, natychmiast pojawiałeś się za moimi plecami. Kto ci pomagał? - spytał Norwich wprost.
- A kogo podejrzewasz?
- Wszystkich!
Whitely, z rozbawieniem na twarzy, obserwował Norwicha. Agent wydał mu się w tej chwili nic nie znaczącym początkującym gliniarzem, który zupełnie przypadkowo trafił na grubszą aferę. Aferę, której rozmiarów nie był sobie w stanie nawet wyobrazić.
- Lang? - rzucił na oślep.
- Daj spokój staruszkowi.
- Waxworth?
- Zimno!
- Sir Charles?
- Wydajesz mi się coraz bardziej zabawny.
- Ktoś musiał zdradzić!
Ale Whitely wcale go nie słuchał, tak był rozbawiony sytuacją, w jakiej znalazł się Norwich.
- Poszczuli cię na złodzieja i dali za krótką smycz. A może po prostu zostałeś wystawiony do odstrzału? Nie wpadło ci to do głowy, prawda?
- Wpadło - odparł zgodnie z prawdą. - Choć nie znalazłem odpowiedzi na pytanie, komu mogło na tym zależeć...
Whitely zarechotał.
- W zasadzie, dlaczego nie miałbym ci powiedzieć prawdy?
- Jaką rolę pełnił Harlan? - przerwał mu pytaniem Norwich.
- Był tylko przynętą. Niczym więcej.
- A jego film?
- Historii zmienić nie można. Doskonale o tym wiesz...
- Ale można wpłynąć na pewną ocenę faktów z przeszłości. Idee też są bronią, zwłaszcza te, którym dane jest ocaleć z pożogi...
Umysł Norwicha pracował na zwiększonych obrotach. Nagle przestało go interesować, kto zdradził; ten problem - w kontekście tego, co usłyszał - zszedł na znacznie dalszy plan. Kluczowym pytaniem jawiło mu się teraz: Dlaczego?
- Wiem o czym myślisz - powiedział Whitely. - Obawiam się jednak, że pewne rzeczy zrozumieliście za późno.
Uderzył Norwicha fakt, iż Whitely użył czasu przeszłego dokonanego. "Zrozumieliście"? A więc to, co planowali, powiodło się.
- Nie ma więc już znaczenia, czy mnie zabijesz, czy też będę żył? - spytał.
- Najmniejszego.
- Zatem puść mnie!
- Tego zrobić nie mogę.
- Dlaczego?
- Bo jeśli przeżyjesz, ja będę musiał umrzeć!
- Whitely, sam dałeś mi do zrozumienia, że gra jest skończona, że to, co się miało stać, już się stało. A ja po prostu nie chcę umierać. Dam ci słowo honoru...
- Wiesz, ile jest ono dla mnie warte?
- Dam ci pieniądze.
- Marki niemieckie czy amerykańskie dolary? - zapytał, śmiejąc się do rozpuku. - Obie waluty mogę mieć pod dostatkiem. Nie jesteś w stanie mnie kupić, Harry.
- Ale mogę... - Nie dokończył, bowiem przerwało mu energiczne pukanie do drzwi. Podszedł doń Whitely i uchylił je lekko.
- Przepraszam bardzo, herr hauptmann... - zameldował żołnierz.
- Co się stało?
- Wartownicy otrzymali informację o niespodziewanej wizycie Göringa. Marszałek ma być tutaj za pół godziny.
- Mamy więc niewiele czasu. - Odwrócił się do Norwicha. - Muszę przeprosić cię za pewne niedogodności, ale wolałbym, aby ten gruby wieprz nas tutaj nie spotkał.
Żołnierz, wyraźnie zaskoczony epitetem, jakim hauptmann Relke określił marszałka Rzeszy, oblał się rumieńcem, który przystoi co najwyżej kilkunastoletnim pensjonarkom. Whitely nie dostrzegł jego wyrazu twarzy. Gdyby to zrobił, los Norwicha byłby przesądzony. Zresztą nie tylko jego.
Ponownie szli korytarzem. Przodem Norwich w asyście żołnierza; Whitely kilka kroków za nimi.
- Czy marszałkowi towarzyszy ochrona? - spytał agent żołnierza tak cicho, by nie mógł usłyszeć go Whitely.
Ten nie odpowiedział, przytaknął jednak ruchem głowy.
- Nie proszę cię o pomoc w uwolnieniu - mówił dalej, widząc, iż trafił na podatny grunt. - Nie pozwól mu tylko zabić mnie do czasu przyjazdu marszałka.
Teraz oczekiwanie na odpowiedź żołnierza trwała kilka sekund dłużej. Wahał się, ale ponownie kiwnął potakująco głową.
Wyszli z hangaru i skierowali się w stronę oddalonego o kilkaset metrów zagajnika. W zasięgu wzroku nie było żywej duszy. Pogoda zdecydowanie nie sprzyjała odpoczynkowi aktorów na świeżym powietrzu.
Norwich ważył w myślach szanse ucieczki i z tej perspektywy przyszłość nie rysowała mu się w różowych barwach. Whitely zdania nie zmieni - był tego pewien. Agent stanowił dlań realne zagrożenie. Poza tym, dopóki by żył, dopóty zagrożony mógł się czuć także ten, kto... zdradził. Ktokolwiek to był - stwierdził Norwich.
Zawiał mocniejszy wiatr i eskortujący obu Amerykanów, w tym świecie jednak udających Niemców, żołnierz zaklął pod nosem.
Ten dopiero musi być skołowany - pomyślał agent, dostrzegając w całej sytuacji promyczek nadziei.
Doszli do brzegu zagajnika. Whitely pchnął Norwicha tak mocno, aż ten potknął się i upadł. Gdy przyklęknął, aby się podnieść, zauważył wycelowany w swoją głowę pistolet.
- Herr hauptmann, jeśli to zdrajca, nie powinniśmy go zabijać - zaprotestował żołnierz. - Za kilka minut zjawi się tu marszałek Göring...
- Właśnie dlatego musimy się go pozbyć - odparł twardym, nie znoszącym sprzeciwu tonem Whiely. - Ten człowiek zagraża bezpieczeństwu marszałka Rzeszy - wyrecytował po chwili zapewne już wcześniej przygotowaną formułkę.
- Nawet gdy nie jest uzbrojony?... - spytał żołnierz z niedowierzaniem.
Norwich co chwila przenosił wzrok z jednego na drugiego swego adwersarza. Nie spodziewał się, że o jego życiu może decydować pryncypialność zapewne w miarę uczciwego, ale również mocno ograniczonego żołnierza Wehrmachtu. Doskonale jednak potrafił wyczuć moment wahania swoich wrogów, to już niejeden raz ratowało go z opresji.
- Myślę, że marszałek Göring z chęcią by mnie wysłuchał. Miałbym mu do przekazania wiele ciekawych rzeczy - powiedział nienaturalnie głośno Norwich, nie adresując w zasadzie tych słów do nikogo. Nadał swemu głosowi władczy ton; tylko w ten sposób mógł przekonać żołnierza, by ten nie pozwolił Whitely'owi go zabić.
- Słyszy pan, co on mówi... - stwierdził żołnierz, spoglądając wyczekująco w stronę Whitely'a.
Haczyk chwycił!
- Łże! - zawyrokował renegat.
- Co nam jednak szkodzi? Jeśli próbuje tylko ratować w ten sposób skórę, zyska co najwyżej godzinę, dwie życia. A może jednak?...
Co za piorunująca logika! - pomyślał Norwich, błogosławiąc matkę Niemkę, która wydawała na świat tak rozsądnego syna.
Na twarzy Whitely'a odmalowało się zniecierpliwienie. Wolałby mieć już tę sprawę za sobą. Trup Norwicha nie byłby dla nikogo przydatny. Przekazanie go w ręce marszałka mogłoby natomiast odwlec wszystko w czasie. W czasie, którego on zapewne nie miał.
- Proszę nie zapominać, że jestem oficerem SS. - Chwycił się ostatniej już deski ratunku Norwich. Wiedział doskonale, jak złą reputacją cieszą się SS-mani i miał nadzieję, że w ten sposób wystarczająco nastraszy żołnierza.
Pomogło.
|
|