Przykro mi, że czuję się wywołany, aby taki list napisać. Przykro mi z jeszcze jednego powodu - o nim na końcu. Podobno nic tak nie ożywia środowiska jak jakiś skandalik - otóż więc go macie... Umiejętność dyskusji jest wielka umiejętnością, o czym przekonywał nie tylko Schopenhauer w swej Erystyce - nie wiem, czy jej sprostam. Argumenty racjonalne, nie emocjonalne winny brać górę. Starałem się tego dowieść kilka lat temu w dyskusji z przeczulonymi członkami KKK i myślę, że się udało. Choć nie z wszystkimi już napiję się w Krakowie liściastej herbaty, to wówczas żadna ze stron do obrzucania drugiej słownym błotem się nie posunęła. Spór-nieporozumienie, do którego się w tym miejscu ustosunkuję, został upubliczniony - a nie musiał. Wymiana poglądów u jednej z jego stron przeszła też od argumentów rzeczowych (pewnie takich brak) do ataków personalnych - czyli najgorszej metody rozwiązywania konfliktów. Jak uczą podręczniki, następną fazą mogą być ataki fizyczne - gdy już słów zabraknie. Zatem piszę, cały czas zastanawiając się, czy nie doprowadzam do eskalacji animozji.
Opiszę zatem przyczynę bezpośrednią swego listu-(polemiki?). Otóż w ostatnim numerze Giełdy Komiksów, ukazał się olbrzymi tekst, będący wyciągiem z pracy magisterskiej Krzysztofa Skrzypczyka. Rzetelny kawał akademickiej roboty, zakończony graficzną niespodzianką - dedykacją. Otóż Krzysztof Skrzypczyk wyrysował karykaturę Kultowego Krytyka (-anta), wyłysiałego, a jakże, w przyciemnionych okularach, z bujną brodą i w kamizelce. Krytyk ze związanymi z tyłu rękami (pewnie kaftan bezpieczeństwa) wyskakuje na sprężynce z pudełeczka. Znanym Krytykiem nazwał mnie kiedyś Witold Tkaczyk, z czego się sam autoironicznie nabijam i chyba ta ironijka się przyjęła (patrz ostatnie KKK), co mnie bawi oczywiście. Postać owa wymiotuje do podtrzymywanego przez Gucia i Cezara naczynia ("towarzysze mentalni"), całość otaczają inne drobiażdżki w postaci np. wycelowanego czołgika (wojsko!) z inicjałami KS. Rysunkowi towarzyszy krótki tekst, będący wyjaśniającą dedykacją. Oczywiście jest to karykatura mojej osoby i wszyscy przerzucający czasami strony prasy komiksowej wiedzą doskonale o kogo chodzi. Ale O CO CHODZI? W wielu dymkach otaczających postać pojawiają się epitety wyrażone dość dosadnie, wręcz wulgarnie, do których przede wszystkim chciałbym się tu ustosunkować, dlatego, że tak wyrażone zarzuty, według mnie nie są poparte przykładami. Jeden z uznanych przez Krzysztofa komiksologów zapytał mnie ostatnio przez majla: "coś ty zrobił Skrzypczykowi, że zionie taka nienawiścią?". Według mnie - to wytrysk w próżnię (często zdarza się to młodym), jak by powiedział poeta. Inny dodaje: uderz w stół, a nożyce.... A więc tnijmy.
Znam Krzysztofa od dobrych kilku lat, wręczył mi kiedyś swą świeżą pracę magisterską, nadsyłał rysunki, karykaturalny Poczet Królów Polskich, gazetki szkolne; szczególnie pamiętam katalog wystawy fotografii, gdzie Krzysztof Skrzypczyk zaprezentował się jako poeta obiektywu. Sympatycznie. Ale do czasu, jak się okazuje.
K. jest z wykształcenia Socjologiem Sztuki, jak sam zaznacza (z dużej litery!) w notkach redakcyjnych. Oprócz tego jest oficerem Wojska Polskiego, czego nie afiszuje, bo i po co? Dawniej oficera cechował honor i odwaga. Krzysztof Skrzypczyk deklaruje, że swą pracę traktuje instrumentalnie, zaś dla Komiksu Polskiego (tak, tak - z dużej litery!) oddałby duszę. Odpowiedziałem kiedyś, że pachnie to fanatyzmem, a trochę się na tym znam (ostatnio zajmowałem się fundamentalizmem islamskim, że tak tu z działki nie-komiksowej podam).
Jakiż jest powód owego, nie przebierającego w środkach, ataku na łamach GK? Bezpośrednio są nimi zapewne moje szyderstwa, zamieszczane w "moich krótkich dymkach" w AQQ. Nabijam się tam z "komiksologii", nazwy wg mnie niezręcznej i napiętnowanej negatywnym postrzeganiem (Birek bierze to w cudzysłów); piszę o "interdyscyplinarnych sesjach naukowych", które w praniu gromadzą kilka znudzonych osób; czynię bezimienne aluzje do organizatora - spiritus movens, całego nieudanego przedsięwzięcia (to nie tylko moja opinia, słyszałem, czytałem w Przekroju - mowa o kilku osobach na sali, przypuszczalnie organizatorach -, AQQ, KGB, że nie wspomnę o innych miejscach). Ale jaka z kolei jest przyczyna tych złośliwostek? Ujawnijmy kulisy, czyli źródło. Postaram się to uczynić skrótowo.
Na początku 2001 r. kilka osób zostało zaproszonych do ŁDK, aby spróbować wypracować nową koncepcję Konwentu. Za moją sugestią, przyjętą przez pana Andrzeja Sobieraja, znalazł się tam i k, jako człowiek rzutki, zaangażowany, który już wcześniej zaproponował ŁDK przeprowadzenie kilku prelekcji o wymiarze popularno-naukowym. Na spotkaniu Krzysztof Skrzypczyk wysunął propozycję "dolepienia" do Konwentu-Festiwalu sesji popularno-naukowej, gdzie specjaliści mogliby powymieniać poglądy, a owocem byłby zbiór tekstów, dostępny już na tym spotkaniu. Jako, że idzie to i po drodze moim naukowym zainteresowaniom (jestem socjologiem kultury, pracuję na uniwersytecie), przystałem bardzo chętnie na prośbę o pomoc (bo tak zrozumiałem) przez moje kontakty. Przez kilka miesięcy wysyłałem zawiadomienia (powstały trzy wersje komunikatu), poszukiwałem ludzi chętnych do udziału w tym przedsięwzięciu. Podawałem zawsze namiary zarówno swoje, jak i Krzysztof Skrzypczyk (który w ten sposób był informowany o moich posunięciach), podobnie jak i ŁDK oraz - za pomocą e-maila, cała "Rada Programowa", zawiązaną na wczesnowiosennym spotkaniu. Jakież było moje zaskoczenie, gdy w wakacje otrzymałem z ŁDK regulamin Interdyscypinarnego Sympozjum Popularnonaukowego pt. Sztuka komiksu w perspektywie polskiej komisologii wraz z wytycznymi, jak mają wyglądać owe nadesłane teksty: padały kuriozalne stwierdzenia o wymogu białego papieru, odstępach, objętości tekstu ilościach kopii - w odpowiedzi postulowałem, aby zrezygnować z takiego ośmieszającego zadęcia. Wyraziłem też zdziwienie, że nie pada tam nigdzie moje nazwisko i dociekałem - skoro zostałem odsunięty (ale tego też nie byłem właśnie pewien) co mam (i czy w ogóle) robić dalej. W międzyczasie przychodziły teksty, a ich autorzy korespondowali ze mną.
Następnie przyszedł list od Krzysztofa Skrzypczyka (4 września) jako odpowiedź na mój z końca lipca (komunikat nr 3), gdzie zarzucał mi zawłaszczenie całego pomysłu. Oprócz zaskakujących swym wybuchem inwektyw, znajdowały się tam deklaracje, których przyjemności przytoczenia nie jestem w stanie sobie tutaj odmówić. Krzysztof Skrzypczyk stwierdza, że źle się stało, że do sporu w ogóle doszło i żałuje [...?], trochę pokpiwając z wartości moich tekstów (przypuszczam, że czyta tylko "dymki"), że nie wziąłem udziału w sesji (a byłem za granicą - nie obrażając się wcale na organizatorów sesji).
Padło też mściwe zapytanie; "i co teraz zrobisz ze swoimi referentami" sugerujące, że teksty owych osób na pewno nie znajdą się w antologii. Znalazły się jednak, bo prośbę o ich przesłanie skierował do mnie telefonicznie (akurat siedziałem u Tkaczyka w Poznaniu) Andrzej Sobieraj. Nie jestem psem ogrodnika. Jak się okazało, zagospodarowały one ponad połowę (16 stron) almanachu; osoby wyszukane przeze mnie (np. jeden ze studentów socjologii), 3 strony zajmuje sam Krzysztof Skrzypczyk . ponownie fragmentami pracy magisterskiej. Wbrew mojej pisemnej (11 września) prośbie, aby moje nazwisko nie padało w kontekście przedsięwzięcia, o którego szczegółach nic nie wiedziałem i za które już nie mogłem być odpowiedzialny (z tego powodu nie wysłałem tekstu prof. Sławomira Magali z Rotterdamu), znalazło się imienne podziękowanie na stronie tytułowej almanachu. Dziś czytam je jako ironiczne.
Odpowiedziałem wówczas Krzysztofowi, że nie rozumiem jego ataku, że chyba się nie dogadaliśmy, że pewnie zły obieg informacji. itp. No i że przepraszam, że "źle zrozumiałem swą rolę". Oraz, że na takim poziomie dialogu nie będę prowadzić. Równocześnie wysłałem mu dyskietkę (11 września, podobnie do ŁDK). Dufność we własne siły doprowadziły organizatora do stanu sesji opisanej w Przekroju. Na WSK w marcu 2002 wręczyłem Krzyśkowi kilka pisemnych uwag, jako odpowiedź-podziękowanie za nadesłanie mi almanachu (8 stycznia 2002, a o książkę prosiłem zresztą pisemnie tylko Andrzeja Sobieraja...) oraz ponowny komentarz zaistniałej sytuacji. Kilka zdań wyważonych, bez zbędnych emocjonalnych a brudnych słów. Kopię mam... Na ów list Krzysztof Skrzypczyk nie odpowiedział, zamieszczając jedynie, jak się później okazało, rysunek w GK - przyczynę mojej obecnej reakcji. Z tego to powodu czuję się zwolniony z obowiązku bezpośredniego przekazywania karykaturzyście GK moich uwag. Na Festiwalu 2002, mijając mnie, poklepał protekcjonalnie po ramieniu. Pewnie mi wybacza (to już było w jednym z listów: "że się opamiętałem"). A na odważną rozmowę w cztery oczy go nie stać. Wróćmy jednak do "postmodernistycznego" (określenie KS) rysunku.:
Hiper-egotyzm, fobie, manie, frustracje: z racji swego wykształcenia uczyłem się trochę psychologii, w tym klinicznej. O ile wiem, Krzysztof Skrzypczyk takiego kursu nie przechodził, chyba, że psychologię wojska, skąd wobec tego tak precyzyjne diagnozy? Może i ja się zdobędę gdzieś tutaj o próbę opisu osobowości Krzysztofa? Na razie ograniczę się do stwierdzenia, że "brak mu poczucia humoru" (cyt.); inna, znana osoba "woli [go] omijać z daleka".
W roli psychologa Krzysztof Skrzypczyk pojawia się jeszcze raz, wpisując w swój rysunek zawiść.Grzebiąc więc sprawnie w moim umyśle, przechodzi w sferę uczyć - skok z kresomózgowia do środka CUN (centralnego układu nerwowego). Zaczynam się wstydzić, bo to brzydko, choć chciałbym znać przykłady, żeby zacząć skuteczniejszą psychoterapię.
Zadziwia mnie zawsze określenie "badziewiactwo" bo nigdy do końca nie wiem, o co chodzi, a jest to wyrażenie ulubione przez Krzyśka (vide np. tekst: Socjologia komiksu w AQQ nr 24) Sprawdzałem w Słowniku Wyrazów Obcych, mam także Słownik Języka Niby-polskiego. Nie znalazłem - pewnie stare te kompendia...
Rozumiem jednak uzurpatorstwo - wyjaśniałem już powyżej, z czym jednak się nie zgadzam. Tak jak przekłamania, ta cecha "żałosnych dymków' " odnosi się nie do nich a do osoby - proszę więc o rzeczowe przykłady.
Głupota, intelektualna miernota: Jest to strzał z bardzo grubej rury, naruszający dobra osobiste. Jak napisałem wyżej, Krzysztof Skrzypczyk psychologiem nie jest, by mierzyć moje IQ. Sam jest bez wątpienia inteligentny, co nie zawsze się łączy u ludzi z mądrością, czyli wiedzy zasobem. Zaprezentowany w GK tekst naukowy dowodzi, że Krzysztof Skrzypczyk ma także wiedzę. Jakość człowieka można natomiast jeszcze wyskalować, próbując określić kulturę osobistą oraz refleksję. I tych ostatnich Krzysztofowi Skrzypczykowi z pewnością brakuje, na co dowody powyżej i poniżej
Bzdurowatość i tandeciarstwo; prymitywizm - to się tyczy z kolei formy moich tekścików w AQQ. Wkraczamy więc w kategorie estetyczne, choć i te pojęcia są tu chyba nieostre. Z gustami się nie dyskutuje, pozwalam więc łaskawie mieć Krzyśkowi własne zdanie.
Tyle rysunek w GK. W następnym zbiorze pod redakcją Krzysztofa Skrzypczyka w 2002 roku (sympozjum przestało być interdyscyplinarne...) znalazła się już bezimienna dedykacja, której fragment, jak odczuwam (chyba słusznie w świetle rysuneczku z GK) jako skierowana do mnie: "[antologia} polecana jest uwadze różnej maści krytykom branżowym' - tyleż znanym (a kultowym), co samozwańczym (a domorosłym) - bezrefleksyjnie (choć namiętnie} hołdującym podobnie [jak inni adresaci dedykacji, Dziennikarze Polscy - przyp. TM] pomrocznemu dziennikarstwu' lub raczej bzduropisarstwu.." Musiałem zaleźć redaktorowi bardzo za skórę, bo podobne aluzje pojawiają się dodatkowo we Wprowadzeniu do nowej antologii. Charakterystyczny jest przypis 38, gdzie znów autor zawarł stwierdzenia o "niechlubnych poczynaniach [...], żałosnych zakusach i zawłaszczeniu referatów nadesłanych na ubiegłoroczne sympozjum". Wyrażone jest zadowolenie, że Kultowy Krytyk "nie został dopuszczony do organizowania' sympozjum". Okraszone jest to uwagami o "badziewiu", "polskim piekiełku", itp. (łac. KS - etc.). Znowu publiczne rozgrywanie prywatnych zatargów. Diagnoza: ekshibicjonizm?
Swą niniejszą odpowiedzią nie chce zniechęcać adwersarza do ponownego organizowania sesji (popularno) naukowych poświęconych komiksowi. Gdyby nie on, takie wydzielone spotkania w Łodzi nie miałyby miejsca. I ma rację, mówiąc, że nie są to rzeczy komercyjne. Choć w nich nie uczestniczę (nb. nie wiem, jak się skończyło ostatnie - wysłuchałem tylko jednego referatu, na sali było 9 osób wraz ze mną i moją studentką, a ilość oczywiście nie rzutuje na jakość: wiem, że nie przyjechał Wojciech Jama a Adam Rusek wyjechał wcześniej), to szczerze popieram takie inicjatywy, choć jako Kultowy Krytyk "nie zostałem dopuszczony do organizowania' sympozjum" (nb. oczywiście, nie ubiegałem się o to). Krzywdzące jest więc stwierdzenie o krytykanctwie - kilka razy, np. na owym pierwotnym spotkaniu "rady programowej" postulowałem konkrety mające ożywić Festiwal. Ostatnio też nie odmówiłem poprowadzenia dwu spotkań, choć ta propozycja padła w ostatniej chwili "na 5 minut przed".
I kończąc: przykro mi zaś jeszcze dlatego, że taka "dedykacja" ukazała się w miejscu, które bardzo szanuję, w magazynie skierowanym głównie dla kolekcjonerów. Zazwyczaj redakcje zastrzegają, że "za treść reklam" nie odpowiadają. Dołączenie do wyważonego, suchego, naukowego tekstu Krzysztofa Skrzypczyka elementu jego prywatnych rozgrywek nie świadczy dobrze o poczuciu odpowiedzialności Arka Salamońskiego. Inną rzeczą, którą Krzysztof się nie chwali, są publikacje w NIE, czasopiśmie, od którego odwróciło się niemal całe środowisko dziennikarskie, a także w Faktach i Mitach ("tygodniku antyklerykalnym"). Właśnie poziom NIE prezentuje Krzysztof Skrzypczyk swą obraźliwą "dedykacją". Przykro mi zatem, że redaktor GK zdecydował się ją zamieścić na stronach swego sympatycznego pisma, kierując się pewnie chęcią wywołania "skandaliku", czy sławy przez reklamę. Nie wiem, czy je ma. Ale przykro.
Tomasz Marciniak
2002-10-07/11/16, -12-02
W powyższym tekście zachowano oryginalną pisownię.
|
|