 | Krystyna Soederbaum - postać autentyczna |
Podniósł słuchawkę i połączył się z informacją na poczcie, by poprosić o numer pani von Harbou w Poczdamie. Nie spotkał go zawód. Literatka, wbrew jego obawom, nie miała zastrzeżonego numeru.
- Chce pan ją uprzedzić o swoim przyjeździe? - zdziwił się Żyd.
- Tak... ale tylko w pewnym sensie.
Norwich wykręcił numer, który wcześniej zapisał na kartce. Po drugiej stronie natychmiast podniesiono słuchawkę.
Jakby spodziewano się tego telefonu - pomyślał.
- Tu sturmbahnführer Lützke z Berlina, chciałbym rozmawiać z panią von Harbou!
- Już proszę - odpowiedział mu głos młodej dziewczyny; chwilę później, znacznie już starszy i stateczniejszy, zapytał:
- Czym mogę służyć?
Przedstawił się powtórnie i chwilę odczekał, chcąc przekonać się, jakie to zrobi wrażenie. Starsza kobieta nie wyraziła jednak żadnego zdziwienia ani dezaprobaty. Potraktowała swego, nieznanego sobie, rozmówcę jak dobrego znajomego. To wzbudziło podejrzenia Norwicha, ale tego się przecież spodziewał.
W ciągu następnej minuty poprosił panią von Harbou o spotkanie, a gry ta wyraziła zgodę bez żadnych oporów, zapowiedział swoją wizytę na godzinę czternastą.
Tyle powinno mi wystarczyć - stwierdził, odkładając słuchawkę.
- Pan naprawdę chce tam pojechać? - zapytał Ganz.
- Nie! Ale chcę, żeby oni myśleli, że przyjadę do Poczdamu - wyjaśnił zaskoczonemu i niewiele rozumiejącemu Albrechtowi.
- Oni, to znaczy kto?
- Wczorajsi goście Käutnera!
Zaczął ubierać buty. Po chwili poszedł do swego pokoju i wyjął spod poduszki broń. Ganz przyglądał mu się ze zdziwieniem, lecz nie miał odwagi o nic pytać.
- Kim pan jest z zawodu? - spytał nagle Norwich; pytanie to przywróciło Albrechta światu żywych.
- Jestem... historykiem sztuki.
- A Ganz?
- Także - odparł Żyd. - Był moim przyjacielem z czasów studenckich. Zmarł w trzydziestym siódmym na suchoty. Jego rodzice, dobrzy Niemcy, sprzedali mi jego metrykę. Na jej podstawie wyrobiłem sobie aryjskie papiery - wyjaśnił.
- Sprzedali?
- Tak, to byli bardzo biedni ludzie. Pieniądze były im naprawdę potrzebne.
- Dużo pana kosztowała ta nowa tożsamość?
- Życie ludzkie jest bezcenne - odpowiedział filozoficznie Albrecht.
- A ile pan weźmie za odsprzedanie tych papierów mnie?
- Panu?!
- Czyżbym miał jakąś wadę wymowy, którą mój logopeda przeoczył w dzieciństwie?
Ganz bez słowa sięgnął do kieszeni spodni, wyjął stamtąd dokumenty i położył je na stole. Norwich otworzył dowód i spojrzał na datę urodzenia i zdjęcie. Był zaledwie dwa lata starszy od świętej pamięci Albrechta Ganza. Zdjęcie w dowodzie przedstawiało Wildsteina - Żyda, którego rodzice zginęli zamęczeni w Dachau.
Na pierwszy rzut oka jednak ujdzie - stwierdził Norwich. - Zresztą... nie mam wyboru.
- Ile? - spytał.
Ganz uśmiechnął się tylko i odparł:
- Uratował mi pan życie. Jestem panu coś winien.
- Dziękuję - odparł agent, chowając dokumenty do kieszeni płaszcza skradzionego nieznajomemu robotnikowi ubiegłego wieczora.
- Jeśli to jednak będzie możliwe... - zagaił Albrecht.
- Tak?
- Chciałbym, żeby mi je pan zwrócił.
- Słowo honoru! - By nadać swej obietnicy jeszcze większe znaczenie, powiedział to, kładąc dłoń na sercu. - Ale to nie ostatnia prośba, jaką do pana mam.
Ganz był tyleż zaskoczony, co mile połechtany faktem, że może się na coś jeszcze przydać.
- Jeżeli nie wrócę do godziny czternastej, proszę zadzwonić pod ten numer - ręką wskazał leżącą na stole kartkę z zapisanym nań numerem telefonu pani von Harbou. - Poda pan jakiekolwiek zmyślone nazwisko i stopień i powie, że dzwoni w imieniu sturmbahnführera Lützke. Przeprosi pan za moje spóźnienie, które - proszę zapamiętać - wynikło z przyczyn ode mnie niezależnych. Może uda się panu zmyślić jakąś historię, czasu jest dużo.
- To wszystko?
- W zasadzie tak.
- W zasadzie?
- Rozmowa ma być oczywiście jak najkrótsza. Wolałbym, żeby nie zdążyli ustalić numeru telefonu, z którego pan dzwonił. Dla dobra nas obu...
- Ma mnie pan za idiotę? - odparł, obruszony, Albrecht.
Norwich uśmiechnął się w duchu. Choć poznali się zaledwie kilka godzin temu i to na dodatek w raczej niesprzyjających okolicznościach, poczuł doń sympatię. Na tyle dużą, że odważył się zaryzykować powodzenie misji, aby - niejako przy okazji - ocalić tego człowieka.
- I jeszcze jedno - odezwał się po chwili namysłu agent. - Gdyby coś poszło nie tak i ziemia zaczęła się panu palić pod nogami, niech pan skorzysta z mojego przebrania - dłonią wskazał na leżący obok kanapy plecak, w którym wczoraj wieczorem Norwich upchnął SS-mański mundur. - I tyle - dodał. - Wypada mi jeszcze życzyć panu powodzenia. Nie sądzę bowiem, żebyśmy się jeszcze kiedyś spotkali...
Powiedziawszy to, ukłonił się grzecznie i, pozostawiwszy nieco skonsternowanego Ganza samego w pokoju, wyszedł na korytarz.
By dostać się do Babelsbergu, musiał użyć podstępu. Nie miał bowiem większej nadziei na to, że uda mu się dostać na teren wytwórni w cywilnym ubraniu bez żadnego oficjalnego pisma stwierdzającego konieczność jego obecności w tym miejscu właśnie tego dnia. Gdyby mógł skorzystać z munduru Lützkego, problem rozwiązałby się samoistnie, ale paradowanie przezeń w mundurze sturmbahnführera w sytuacji, gdy jest zapewne jednym z najpilniej poszukiwanych ludzi w Berlinie, zakrawałoby na wyjątkową bezczelność. I głupotę!...
Ułożył sobie jednak w głowie plan, który - przy odrobinie szczęścia - mógł się powieść.
Tramwajem przejechał przez centrum Berlina, a później pieszo dotarł do willi Harlana. Miał nadzieję, że o tej porze reżysera nie będzie już w domu. To zakładał punkt pierwszy planu. Punkt drugi przewidywał, że zastanie w mieszkaniu jego żonę - piękną fräulein Söderbaum. Drzwi otworzyła pokojówka, którą długo musiał przekonywać, że mimo dość niecodziennego ubioru jest sturmbahnführerem SS. I na dodatek musi się natychmiast spotkać z gospodynią. Stojąc w korytarzu, słyszał, jak pokojówka, zdziwionym głosem, przekazuje wiadomość o jego wizycie Krystynie.
- Mówi, że jest z SS, ale wygląda jak zwykły robotnik - tłumaczyła, dziwiąc się zapewne, gdzie jej pani zawiera takie znajomości.
- Jak się przedstawił?
- Niestety, ale bardzo niewyraźnie wymówił nazwisko. Lübow albo Fritzke... Ktokolwiek to jest, nie wzbudził mego zaufania, fräulein.
- Daruj mi już te swoje domysły i wprowadź go do salonu - nakazała gospodyni.
Chwilę później siadł na miękkim puchowym fotelu, czekając na słynną aktorkę. Z obecnym wyglądem rzeczywiście nie pasował do tego wnętrza. Nic dziwnego, że służąca co chwila zaglądała z korytarza przez lekko uchylone drzwi, jakby obawiała się, że mógłby coś ukraść.
Krystyna Söderbaum weszła do salonu przyodziana w długi po kostki welwetowy szlafrok. Natychmiast całe pomieszczenie wypełnił delikatny zapach lawendy. Był on jednak na tyle intensywny, że przez moment zakręciło mu się w głowie.
- A więc to jednak pan... - stwierdziła, przyjrzawszy mu się dokładnie.
- Przedstawiłem się - odparł Norwich.
- Pana... przebranie... wprawiło w zdumienie moją gosposię. Właśnie! - Nagle przypomniała sobie o czymś i cofnęła się kilka kroków, by zamknąć drzwi do korytarza. - Co pana sprowadza o tak niecodziennej porze? - spytała, usiadłszy na kanapie, w bezpiecznej odległości od Norwicha.
- Chciałbym się spotkać z pani mężem...
- Jest od rana w Babelsbergu.
- Domyślałem się tego.
- Dlaczego więc po prostu pan tam nie pojedzie?
- Odpowiem nieco enigmatycznie...
- Słucham?
- Nie ma odpowiedniego środka lokomocji.
- I po ten środek przyszedł pan tutaj?
- Otóż to.
Krystyna zalotnie założyła nogę na nogę, jedna poła szlafroka zsunęła się nieco, odsłaniając powleczone jedwabistą skórą udo. Norwich zaklął w myśli.
Nie czas teraz na amory - pomyślał, doskonale bowiem zdawał sobie sprawę, że zachowanie pani Söderbaum ma jedynie na celu zyskanie na czasie. On zaś nadmiarem czasu nie dysponował.
- Dlaczego chce się pan spotkać z Veitem?
- To pilne - odparł.
- Jestem w stanie panu uwierzyć, że to pilne, skoro pofatygował się pan tutaj o tak wczesnej porze. Ale... dlaczego?
- Pani mąż jest w niebezpieczeństwie.
Ostrzeżenie to nie zrobiło jednak żadnego wrażenia na pięknej Szwedce.
- Kto mu zagraża? - spytała jedynie takim tonem, jakby chciała wiedzieć, kiedy ostatnio był u fryzjera.
- To skomplikowane zagadnienie. - Za wszelką cenę starał się nie dać się wytrącić z równowagi. Kątem oka zerkał też na ustawiony na komodzie zegar. Czas płynął nieubłaganie.
A jej się zebrało na zaloty! Psiakrew!
Poderwał się z fotela i chwilę później klęczał niemal przy Krystynie. Jednym ruchem zarzucił połę szlafroka na odsłonięte udo, co przyjęła pełnym wyrzutu pytaniem: - Co pan robi?
- Musi pani uwierzyć w to, co powiem. To jedyna szansa ocalenia.
- Dla kogo?
- Dla Veita!
- Niech więc pan mówi. - Jej ton uległ natychmiastowej zmianie, wciąż jednak skrywał ogromne niedowierzanie i nieufność.
- Nie mamy teraz czasu. Proszę wezwać samochód i ubrać się jak najszybciej.
- Dokąd pojedziemy?
- Do wytwórni.
- Ale ja nie mam dzisiaj zdjęć...
- Nie szkodzi.
- Veit się wścieknie.
- Proszę mi zaufać!
- Jest pan w tym samym stopniu zabawny, co przerażający - stwierdziła, podchodząc do telefonu.
7.
Zbliżała się jedenasta, kiedy minęli budkę wartowniczą przy bramie wytwórni. Młody kapral w mundurze Wehrmachtu wyraził wprawdzie zdziwienie nieplanowaną i niezapowiedzianą wcześniej wizytą pani Söderbaum, ale nie miał zamiaru być natrętny i wypytywać, co ją do tego skłoniło. Nie przyszło mu także do głowy, o co przez całą drogę modlił się Norwich, legitymować nowego kierowcy aktorki. Veit Harlan i jego żona mieli przecież w Babelsbergu specjalne prawa.
- Dokąd teraz? - spytał, kiedy minęli wartownię.
Krystyna prowadziła go poprzez kręte jak labirynt uliczki wytwórni. Miał wrażenie, że ponownie chce zyskać na czasie. Być może robiła ostatni rachunek sumienia. Podejrzewając go o złe zamiary wobec Veita, mogła się przecież czuć teraz jak zdrajczyni.
- Gdzie jest ten hangar?! - zapytał nienaturalnie głośno. W przeciwnym razie mogliby tak krążyć do wieczora.
- Za rogiem, po lewej - odparła.
Zaparkował kilka metrów od wejścia do hangaru. Kluczyk zostawił w stacyjce, na wypadek gdyby musiał szybko uciekać. Nie na wiele by się to zapewne stało, ale chciał mieć pewność, że zrobił wszystko, by w tej beznadziejnej sytuacji zabezpieczyć sobie tyły. Był przecież profesjonalistą, a to zobowiązywało nawet wtedy, gdy szedł na pewną, zdawałoby się, śmierć. Przed wejściem do potężnej hali pełniącej rolę atelier sprawdził jeszcze, czy schowany za pazuchą rewolwer jest odbezpieczony. Krystyna dostrzegła ten gest i zbladła na twarzy.
- Nie mam zamiaru robić pani mężowi krzywdy - próbował uspokoić aktorkę.
- Więc po co panu broń?...
- Na wypadek, gdyby to Veit chciał skrzywdzić mnie...
Na planie nie było żywej duszy. Najwidoczniej aktorzy mieli przerwę w zdjęciach.
- Dokąd wszyscy mogli pójść?
- Do stołówki, na drugie śniadanie.
- Gdzie to jest?
- Na tyłach hangaru.
- Proszę mnie tam zaprowadzić!
Z oddali usłyszeli gromki śmiech i podniesione głosy.
- Jeśli Veit tam jest, proszę go wywołać.
- A pan?
- Poczekam tutaj - odparł, chowając się za wielką drewnianą skrzynią, w której spoczywały filmowe rekwizyty. - I niech pani nie zapomina, że mam rewolwer - powiedziawszy to, poklepał się dłonią w okolicach biodra.
Zza skrzyni obserwował Krystynę, która stanęła w otwartych drzwiach stołówki. Głosy natychmiast zamilkły.
- Co ty tutaj robisz? - spytał, niewidoczny jeszcze dla Norwicha, Harlan.
- Mogłabym cię na moment prosić?
- Co się stało?
- Nic, ale...
Harlan ukazał się w drzwiach. Podszedł do Krystyny i wpatrywał się w nią z malującym się na twarzy ogromnym zdziwieniem.
|
|