Agata Bieniek |
Diabeł Morski |
Autorka pisze o sobie: Kilka zdań o Autorce? Autorka nie lubi pisać o sobie, zwłaszcza, że w porównaniu z innymi Autorami publikującymi na Waszych łamach, nie ma za bardzo co napisać. Urodziła się w 1979 roku. Jest zadowoloną z życia przeciętną dziewczyną, która bardzo lubi polskie morze i kąpiel pośród dużych fal. "Diabeł Morski" to jej debiut. |
 |
 | Ilustracja: Łukasz Matuszek |
Gazeta lokalna z 13 lipca 1972 roku:
"(...)Właścicielka latarni morskiej została znaleziona martwa na betonowym tarasie przy latarni. Przyczyną śmierci był prawdopodobnie nieszczęśliwy wypadek spowodowany nieostrożnością kobiety, która podczas nocnego sztormu, po spożyciu nadmiernej ilości alkoholu, tańczyła samotnie walca na górnym tarasie wieży (wysokiej na 88,5 m). W pobliżu nie było nikogo, kto zdążyłby zapobiec jej upadkowi. Mąż zmarłej znajdował się wówczas na odległym o 200 mil morskich statku "Diabeł Morski", ich syn przebywał na obozie studenckim, a nastoletnia córka wracała rowerem z pobliskiego miasteczka. (...)"
Zło czai się w zaroślach, he, he.
1.
Wprowadzili się w czerwcu 2002. Opuszczona i od lat nie używana latarnia morska, którą kupili za śmiesznie małe pieniądze, wyróżniała się czerwienią cegieł na tle błękitnego nieba. Na kamiennych stopniach wiodących do drzwi wieży można było usmażyć jajko. Powietrze stało nieruchomo, ciężkie gorącem i nasycone barwami słońca. Okoliczne zarośla zdawały się jęczeć i prosić o cenne kropelki wody. Każda obecna, a ożywiona istota, dotknięta została męczącymi skutkami położenia w klimacie umiarkowanym.
Piękne zaiste miejsce wypadowe wybrali na lato. Romantyczne niczym w XIX-wiecznych balladach, estetyczne za dnia, mistyczne nocą, o tajemnej aurze zdolnej poruszyć serca wrażliwych dam, a szlachetnych mężów podjudzić do bohaterskiego czynu. Tylko że nikt spośród nowych lokatorów latarni nie był ani wrażliwy, ani tym bardziej bohaterski. Inaczej ich wspólne wakacje nie zakończyłyby się nieprzypadkową śmiercią jednego z nich.
Ona - zadbana i ponętna specjalistka od marketingu, na dodatek całkiem błędnie przekonana o dużej wartości swego sukcesu zawodowego. On - adwokat, wymuskany 50-latek, jakieś 10 lat starszy od swej urodziwej żony. W pracy pewny siebie intelektualista, w domu miękki jak poranny pantofel. Pomiędzy nimi jego nastoletnia córka - zapryszczone, grubawe biedactwo o wzroku wciąż skierowanym na swoje mało ciekawe palce u stóp. Typowa rodzina, której los przydzielił dużo pieniędzy i znacznie więcej potencjalnego szczęścia, niż na to zasługiwali.
Przyjechali wczesnym popołudniem, po wcześniejszym remoncie piętrowego domu, odgrodzonego jedną potężną ścianą od latarni. Wyładowali stos markowych, specjalnie dobranych mebli z kilku ciężarówek oraz postawili ciężkie walizy na jeszcze nie odrestaurowanej, popękanej powierzchni tarasu. Jej zaletą było to, że w upalne wakacyjne dni chłodziła rozgrzane stopy.
Rozlegały się pokrzykiwania tragarzy, a wysoki, męczący głos nowej gospodyni z przykrą regularnością rozcinał powietrze i nieprzyjemnie wrzynał się w uszy. Poganiała męża, zrezygnowanych pracowników i ospałą pasierbicę, która usiłowała skryć się w cieniu bujnych zarośli głogu. Tacy ludzie, jak pani domu - Viola (zgodnie z tym, jak zwracał się do niej mąż) - nie znoszą sprzeciwu i zawsze muszą mieć rację. Viola w dodatku dysponowała bronią w postaci swego apetycznego wyglądu doświadczonej, zadbanej 35-latki. Idealnie wypielęgnowana cera, makijaż zgodny z najnowszymi trendami lansowanymi przez debilne kobiece magazyny i długie, pomalowane na czerwono paznokcie z pewnością wymagały nakładu czasu, uwagi i pieniędzy. Zgrabne, opalone nogi, odziane w buciki na modnym ostatnio cienkim obcasiku, plus rzekomo naturalnie wyglądające brązowe loki, dopełniały całości. Istne cacuszko, starannie przyodziane w podkreślającą jej smukłe kształty firmową sukienkę.
Z pewnością natychmiast postara się przeistoczyć malowniczą latarnię w luksusową twierdzę o marmurowych posadzkach i satynowych zasłonach, które nie wpuszczają słońca.
Aż tu nagle - trach!!! Brzęk szkła i plątanina podnieconych głosów naraz ucicha. Jakiś przedmiot, pewnie zbłąkany kamień wpada we wnoszone właśnie przez tragarzy duże lustro o bogato zdobionej ramie. Masa drobnych igiełek szkła, połyskujących niczym bursztyny na tle lazurowego morza, wbija się w czerwone obicie stojącej w poprzek tarasu sofy. Co za pech! Taki ładny, nowiutki mebel - całkowicie zniszczony, zanim jeszcze ujrzał wnętrze przybudowanego do latarni dwuspadowego domku. Wszyscy obecni, z tragarzami na czele, oniemieli. Ciszę przerwał po chwili nienaturalnie donośny skrzek mewy. A może to szum fal morskich, wnikających w wilgotny piasek tak kojąco działał na nerwy? Pierwsza oprzytomniała ta cudowna, błyszcząca od olejku do opalania Violetta.
- No co się tak gapicie! - krzyczała na osłupiałych tragarzy - Zaraz mi to sprzątnąć! Płacę wam ciężko zarobione pieniądze, a wy jeszcze przynosicie szkody???
Praca ruszyła więc znowu. Viola co chwila włączała telefon komórkowy i wydawała swym piskliwym głosikiem władcze polecenia, wysyłane następnie z szybkością światła w głąb bezpiecznego, zaludnionego lądu.
- Co tak stoisz? - Warknęła na pasierbicę - Wnoś swoje bagaże. Tragarzy wynajęłam tylko na trzy godziny.
Smutne dziewczę o dużych, stłamszonych pod zbyt małym podkoszulkiem piersiach i niezgrabnym ciele, posłusznie chwyciło dwie kanciaste walizy i zniknęło wraz z nimi w ciemnym otworze drzwiowym wiodącym do domu przy latarni.
Tymczasem pan domu, przekonany o swej wyższości prawnik, który jak zawsze wszystko dokładnie słyszał, gapił się teraz z bezmyślnym, błogo nieświadomym wyrazem twarzy w spienione morze. Wzrok utkwił w chaotycznym stadzie niewielkich ptaków, kołującym ponad wodą. Pomimo 50-tki na karku, doskonale jeszcze widział, zarówno z dalszej, jak i bliższej odległości. W przeszłości musiał być uroczym, przystojnym chłopcem, za którym dziewczęta, niczym te ptaki, stadami podążały w poszukiwaniu wrażeń.
Tak więc nowi państwo powoli zajmowali swoje stanowiska, które były im pisane bez względu na miejsce pobytu. Viola myślała, że dyryguje pozostałymi, sama będąc niewybaczalnie ślepa, on gapił się i niewiele widział, a zapryszczona nastolatka kursowała pomiędzy nimi jak posłaniec.
2.
Myśleli zapewne, że kupili sobie raj na ziemi. Co za ironia! - Romantyczne gniazdko dla tego magicznego, trzyosobowego związku o formie różnobocznego trójkąta. Ale każdy z jego wierzchołków boleśnie kłuje, wpija się, polaryzuje pozostałe. Najmniejszy błędny ruch może zerwać ten naprędce i niechlujnie zbudowany twór.
Latarnia wraz z przyległościami była wprawdzie malownicza, stare drzewa owocowe pokrywały się na wiosnę białym kwieciem, skalne rośliny oplatały nadbrzeżne głazy, a radosne słońce pukało rano do okien domu, ale noc potrafiła być przerażająca. Zwłaszcza gdy nadchodził sztorm, wzmagał się wiatr, a okiennice głucho dudniły w wypalone słońcem mury. Świst i skowyt pędzącego powietrza naruszał wtedy spokój zasłon i firanek, z parapetu spadała kamionkowa donica z ledwo rozwiniętymi, malutkimi kwiatuszkami azalii. Huk ginął gdzieś pośród jęków wzburzonego morza.
Tak właśnie było pewnego dnia w lipcu, kiedy to zło czające się wokół tajemniczej latarni po raz pierwszy postanowiło zrobić psikusa losowi. Zanim jednak niebo przysłoniły chmury, dzień zapowiadał się na tradycyjnie słoneczny. Viola opalała się na tarasie, co podczas tych wakacji stało się, szczęśliwym zbiegiem okoliczności, jej ulubionym zajęciem. Miała na sobie czerwone bikini z seksownymi falbankami. Włosy trzymała upięte wysoko - tylko dwa fikuśne loki zalotnie dyndały w okolicach jej drobnych, zdobionych złotem uszu. Pomimo średniego wieku wciąż posiadała młodzieńczą figurę, zakodowaną przez los w dobroczynnych genach. Niestety nie znajdowała się na publicznej plaży, gdzie jej wdzięki zostałyby zauważone przez rozochoconych, podstarzałych adoratorów lub ich zazdrosne, krągłe żony. W okolicy latarni nie było przecież nikogo, nawet cholernego, zagubionego turysty. Miejscowi ludzie również z pewnych względów szerokim łukiem omijali to pechowe miejsce. W dali, w półcieniu, na pasiastym leżaku rozłożona była tylko jej pasierbica, która nigdy nie miała i na pewno już mieć nie będzie tak zgrabnej figury jak Viola.
Wałeczki tłuszczu widoczne były nawet z daleka na bladym, wstydzącym się słońca, ciele dziewczyny. Drżącymi rękoma przeglądała kolejny numer kobiecego piśmidła, regularnie czytywanego przez wyemancypowaną Violę. Na okładkach widziała uśmiechnięte panienki, których jedynym zmartwieniem był kruszący się tusz do rzęs. Głupie, puste blondyny zostały zbyt hojnie obdarowane przez los, choć na to nie zasługiwały. Wiodły próżne, bogate i leniwe życie, zbierając pieniądze za coś, co nie wymagało z ich strony żadnego wysiłku, czyli za wygląd. Dziewczyna opalająca się w cieniu latarni takiej szansy nie otrzymała.
A gdyby tak wziąć gwóźdź i namiętnym pociągnięciem wyżłobić rysy na wizerunku gładkiej cery, poodrywać płaty papieru i pociąć tę nieskazitelną powierzchnię? A potem wydać z siebie udawany jęk przerażenia, patrząc na swoje dzieło destrukcji? Gdzie jest teraz twój wystudiowany uśmiech, ty piękna, pusta dziewczyno z okładki? Zniszczeń nikt nie naprawi, a ty będziesz do końca życia, moje biedactwo, używać drogich pudrów do twarzy i instynktownie chować się do półcienia. W twoich oczach nie zajaśnieje już pewny siebie, zalotny płomyk. Ciężko ci będzie zarobić na życie, na przykład najpierw studiując, potem przechodząc kolejne etapy wyścigu szczurów, w którym niechybnie przegrasz z pierwszą lepszą idiotką o nieskazitelnej twarzy.
Pan domu, niewidoczny z tarasu, prawdopodobnie pracował w swoim gabinecie, gdzie rozstrzygał kwestię obrony jakiegoś wielokrotnego mordercy. Zabawne, bo doświadczenie mówi, ze ci wielokrotni zabójcy znacznie rzadziej są łapani niż "jednorazowcy". Wyszedł na chwilę na zewnątrz, spodnie od garnituru miały sztywno zaprasowane kanty. Prawnicy tak już mają, że wierzą w ukrytą moc i siłę oddziaływania niewygodnych ubrań. Traktują je jako dowód zawodowego prestiżu, wysokiej pozycji społecznej, a zarazem wyraz szacunku dla klienta. Wszystko zresztą u tych dobrych, pracujących w zawodzie, prawników już z dala cuchnie sztucznością i błazenadą, którą mami się kasiastych klientów.
Mężczyzna podszedł do żony i pocałował ją delikatnie w policzek. Z jego strony te drobne czułości były naiwnie szczere, tymczasem Viola traktowała je jako należny hołd dla jej wypielęgnowanego ciała i rzekomo wysokiej inteligencji.
- Zasłony w dużym pokoju są za jasne. Należy je wymienić - stwierdziła nagle ich pasierbica.
- Który pokój uważasz za duży? - spytała Viola ze złośliwych błyskiem w oczach.
- Wiesz dobrze, o czym mówię. Jadalnia jest ewidentnie największa.
- Phi! Ewidentnie! Masz na myśli ten pokój, gdzie jadamy obiady czy kolacje, moja mała? Musisz nauczyć się jasno wyrażać swoje myśli. To pomaga w życiu.
"Mała" przygryzła wargi, starając się opanować złość. Viola zaś świetnie się bawiła, udając, że powstrzymuje śmiech.
- Już nieważne, moja mała. Na szczęście twoja macocha ma dużo inteligencji i cierpliwości. A na dodatek się nudzi. Więc czemu uważasz, że są za jasne?
Dziewczyna z powrotem wlepiła wzrok w zdjęcia modelek z okładki.
- A nie, nic. Tak sobie pomyślałam. Takie duże okna, a w nocy przez zasłonięte zasłony wszystko widać z zewnątrz...
- Kto cię tu będzie oglądał? Myślisz, że każdy od razu chciałby się gapić na ciebie? - głos Violi był miękki i uprzejmy, lecz jej oczy złośliwie zabłysnęły. Podobała jej się ta konwersacja.
Mała machnęła z rezygnacją ręką. Chciała coś dodać, otworzyła nawet usta, ale zmieniła zamiar i szybko je zamknęła. Rozmowa nie jest przecież czynnością, bez której człowiek nie może żyć. Można się łatwo pozbyć tego nieprzyjemnego nawyku kłapania jęzorem i mimo to czerpać z życia minimum przyjemności.
Gdy niebawem na niebie pojawiły się chmury, pan domu zdążył już wyjechać w interesach do miasta, a Viola zrezygnowała z opalania. Wzmógł się wiatr, który złowieszczo kołysał spróchniałymi gałęziami, niebo natychmiast pociemniało. Dwie opalające się kobiety zebrały pośpiesznie swoje manatki i udały się do jadalni. Mała usiadła w rogu pokoju na kanapie z opasłą książką w ręku, Viola zaś stanęła przy zamkniętym oknie, rozkoszując się bezpieczeństwem i spokojem wnętrza latarni.
I wtedy do pokoju wpadła przez okno ułamana gałąź. Rozległ się głuchy brzęk tłuczonego szkła, którego dwa zabłąkane kawałki ugodziły zdumioną Violę w udo i nadgarstek.
- O, kurwa! - krzyknęła z wściekłością, oglądając, jak początkowo cienki i niemrawy, a potem coraz prężniejszy strumień krwi sączy się w dół po jej nodze, aż ku podłodze.
Mała zerwała się w pośpiechu z kanapy, książkę rzuciła w zdenerwowaniu gdzie popadło. Ręce trzęsły się jej ze zdenerwowania, głos drżał w panice.
- Rany!!! - pokrzykiwała, zupełnie nad sobą nie panując i dławiąc się własnymi łzami. - Już dzwonię na pogotowie...! O, Boże... szukam telefonu!... już...zaraz... - biegała zrozpaczona po pokoju, a różne gazety i papiery sfruwały z szumem na posadzkę
- Tylko bez paniki! - rozkazała jej bardziej przytomna w tej chwili macocha. - Uspokój się i podaj mi jakiś materiał. Zatamuję krew.
Mała posłusznie wypełniała polecenia i ściągnęła z okna zasłony. Ścierką do wycierania rąk związały wspólnie niezbyt mocno skaleczony nadgarstek Violi. Mała cały czas przy tym ryczała, z trudem łapiąc powietrze i trzęsąc spoconymi łapami. Viola tymczasem, co trzeba uczciwie przyznać, zachowała zimną krew i ani razu nie pisnęła z bólu.
Później dopiero, gdy krew ciekła już wolniej, zadzwoniły na pogotowie. Czekając, aż przyjedzie, obie kobiety siedziały na ustawionych naprzeciw siebie kanapach. Viola skupiona, o napiętym wyrazie twarzy, uparcie starała się nie tracić kontaktu z otoczeniem. W takich chwilach zbawienna jest rozmowa, zwykła, nieskomplikowana rozmowa, z kimkolwiek i o czymkolwiek, taka banalna wymiana słów i odrobina uwagi ze strony obu jej uczestników. Mała milczała, częściowo na skutek szoku, częściowo z powodu otępienia i zmęczenia. Nie była zdolna wypowiedzieć ani słowa, co w podobnej sytuacji mogło zdarzyć się przecież każdemu.
Karetka przyjechała bardzo szybko, choć dwóm oczekującym kobietom ta chwila zdawała się wiecznością. W szpitalu pozszywano Violę, zapewniono ją o jej niebywałym szczęściu, gdyż podobny wypadek mógł skończyć się o wiele gorzej, i następnego dnia odwieziono z powrotem do domu. Leżała potem kilka dni w łóżku, pielęgnowana przez troskliwego męża i obsługiwana przez milczącą pasierbicę. Jej łoże, z pościelą w tandetne różyczki, wystawiono na taras, w półcień nieopodal krzewów głogu, tak, by mogła oddychać wilgotnym w te dni morskim powietrzem. Jej miękkie włosy błyszczały w słońcu jak lodowe igiełki.
Rekonwalescencja przebiegała pomyślnie, toteż jeszcze w lipcu Viola wyjęła swoje porcelanowe ciałko z nagrzanej pościeli. Zło czyhające w każdym zacienionym zakątku tylko czekało na taką okazję do dokończenia zaplanowanego dzieła.
|
|
 |
|