 | Harlan Veit - postać autentyczna |
W słuchawce zapanowała cisza. Osoba, po drugiej stronie dłuższą chwilę ważyła w myślach odpowiedź. I najprawdopodobniej uznała, że nie warto podejmować ryzyka i narażać się nieznanemu oficerowi SS.
- Nazywam się Albrecht Ganz i jestem siostrzeńcem Helmuta - odparł mężczyzna. - Dlaczego szuka go SS?
- Mogę cię uspokoić, młodzieńcze, że w grę nie wchodzi nic złego. Chciałbym jedynie porozmawiać z twoim stryjem - wyjaśnił Norwich.
- Nie wiem, gdzie teraz się znajduje. Kręcą film gdzieś pod Berlinem, codziennie gdzie indziej. - Głos mężczyzny nagle nabra zaufania. Więcej pytań Norwich zadawać już nie musiał. Ganz mówił sam. - Wraca zazwyczaj około osiemnastej, krótko po zmierzchu. Może wtedy by pan spróbował...
- Owszem, spróbuję - odparł oschle agent i odłożył słuchawkę na widełki.
A więc falstart! - pomyślał. - Psiakrew!
Pod adresem analityków z Departamentu posłał jeszcze serię sążnistych przekleństw, ale tak naprawdę trudno było ich za cokolwiek winić. Niełatwo przecież ustalić w prawie sto lat po wydarzeniach, co dokładnie tego dnia robiła dana osoba. Zwłaszcza gdy w rachubę nie wchodzi człowiek z pierwszych stron gazet. Inna sprawa, że to on poszedł na łatwiznę. Czas jednak naglił i nie mógł tracić kolejnego dnia lub nawet dwóch na ustalenie porządku dnia Helmuta Käutnera. Telefon do mieszkania reżysera był pewnym naruszeniem zasad bezpieczeństwa, lecz Norwich nie miał wyjścia. W londyńskiej placówce Departamentu działał zdrajca i należało jak najszybciej - za wszelką cenę! - ustalić, kto to jest. Wszystko inne nie miało znaczenia.
Czekał na Käutnera od godziny szesnastej, siedząc w samochodzie zaparkowanym na ulicy przed domem reżysera, położonym w jednym z mniej popularnych przedmieść Berlina. Nigdy wcześniej nie widział go na oczy. Miał przed sobą jedynie zdjęcie Käutnera opublikowane w amerykańskiej prasie z okazji Hollywoodzkiej premiery jego filmu "Kapitan z Köpenick". Problem w tym, że działo się to w roku 1955.
Jak bardzo człowiek może się zmienić w ciągu dziesięciu lat? - zastanawiał się, patrząc na opartą na kierownicy fotografię Niemca.
Jego twarz, w przeciwieństwie do twarzy Harlana, wzbudzała zaufanie. Ale chociaż w jego zawodzie ważne bywały przeczucia, nie miał prawa w tej chwili kierować się nimi. W tej sprawie zbyt dużo było niewiadomych, by jeszcze pogłębiać chaos nielogicznymi decyzjami. Käutner był niemieckim reżyserem pracującym dla nazistowskiej propagandy i z tego też powodu był wrogiem. Jakież znaczenie miał w tej sytuacji wyraz jego twarzy? A jednak Norwich nie potrafił pozbyć się kompletnie nieuzasadnionej sympatii dla tego człowieka. Nie spotkał się z nim nigdy wcześniej, a mimo wszystko zdawało mu się, że jest mu on doskonale znany.
Po półtorej godziny oczekiwania popadł w znużenie. Czuł się zmęczony i coraz bardziej senny. Za wszelką cenę starał się jednak zająć czymś myśli. Gdy zrobiło się na tyle ciemno, by z okien okolicznych domostw nikt nie mógł go już dojrzeć, wysiadł z wozu, by rozprostować kości. Było zimno i dął nieprzyjemny wiatr. Listopad 1944 roku zdecydowanie nie należał do przyjaznych miesięcy. Kiedy postanowił z powrotem skryć się w przytulnej kabinie mercedesa, dojrzał światła nadjeżdżającego z naprzeciwka samochodu. Wóz zatrzymał się przed bramą prowadzącą do wilii Käutnera i po chwili wysiadł zeń nieco przygarbiony, sprawiający wrażenie znacznie starszego niż jest w rzeczywistości, mężczyzna. Pożegnał się z kierowcą i zatrzasnął drzwi. Nim zdążył przejść przez furtkę, Norwich stał już przy nim. Käutner przez jakiś czas lustrował go uważnie z nieukrywaną niechęcią, po czym spytał:
- Pan do mnie?
- Nazywam się Lützke, jestem...
- Sturmbahnführerem - przerwał mu Käutner. - Znam się na stopniach.
Nie spytawszy już o nic więcej, wykonał zapraszający gest ręką. Jednocześnie rozejrzał się dokoła, jakby chciał sprawdzić, ilu jeszcze SS-manów oficer ten przywlókł za sobą. Norwich dostrzegł jego ruch i uspokajającym tonem wyjaśnił:
- Jeśli to dla pana istotne, przyjechałem sam.
- Zaiste, istotne - odparł reżyser. - Proszę za mną.
Przez długi, ciemny korytarz poprowadził go do salonu. Wnętrze pomieszczenia zagospodarowane zostało w typowo mieszczański sposób. To, co rzuciło się Norwichowi od razu w oczy, to brak jakichkolwiek faszystowskich emblematów na ścianach i półkach: żadnych flag ze swastyką, portretów Hitlera czy też egzemplarzy "Mein Kanpf" na eksponowanym miejscu. Gospodarz domu na pewno nie zaliczał się do wiernych wyznawców Führera. Pozostawiony w salonie sam, Norwich z zainteresowaniem przyglądał się podręcznej biblioteczce. Goethe, Novalis, Hoffmann, dramaty Hauptmanna, libretta Wagnera i kilka powieści Waltera Harlana - żadnej zakazanej pozycji, ale też żadnej szczególnie hołubionej przez hitlerowski reżim. Käutner z każdą chwilą zyskiwał jego coraz większą sympatię.
Pojawił się w salonie równie niespodziewanie, co wcześniej znikł. Był teraz przebrany w gruby wełniany sweter, na stopach miał również wełniane kapcie. Wyglądał nie tylko na zmęczonego, ale i zrezygnowanego.
Tak wygląda człowiek, dla którego życie nie przedstawia już żadnej wartości - pomyślał Norwich.
- Zapewne napije się pan koniaku? - spytał reżyser. - Teraz to już prawdziwa rzadkość. Nie to, co cztery lata temu, kiedy triumfalnie maszerowaliśmy przez Pola Elizejskie.
- Proszę.
Käutner wszystkie czynności wykonywał wolno i wyjątkowo dokładnie. Był pod każdym względem pedantyczny. Nawet książki na półce poustawiane były alfabetycznie, według nazwisk autorów.
- Mnieman, że nie zdziwiła pana moja wizyta - stwierdził ostrożnie Norwich, delektując się smakiem francuskiego koniaku.
- W ciągu kilku ostatnich miesięcy wielokrotnie odwiedzali mnie pańscy koledzy - odparł Käutner. - Chociaż pana, jeśli się nie mylę, nie zdążyłem jeszcze poznać. Przepraszam, jeżeli po prostu zapomniałem pańskiego nazwiska i twarzy.
- Nie ma pan za co przepraszać. Spotykamy się rzeczywiście po raz pierwszy.
- Poczytam to sobie jako zaszczyt. - Käutner był wytrawnym graczem. Tyle że jego grzeczność mogła wynikać tyleż z przebiegłości, co z poddania się i rezygnacji. - Co pana do mnie sprowadza? - spytał, ale nie dał Norwichowi czasu na udzielenie odpowiedzi. - Przyznam - kontynuował - że kiedy pańscy koledzy chcieli ze mną porozmawiać, nie fatygowali się do mnie...
- Ta rozmowa będzie miała nieco inny charakter - odparł Norwich. - Bardziej poufny.
Dopiero teraz twarz Niemca zmieniła wygląd. Słowa oficera SS bardzo go zaintrygowały i nie potrafił tego ukryć.
Norwich sięgnął do wewnętrznej kieszeni munduru; w tym samym momencie kątem oka dostrzegł panikę malującą się na pochmurnym obliczu Käutnera. Zrozumiał natychmiast, co przyszło reżyserowi na myśl, i poczuł się nadzwyczaj nieswojo. Udał jednak, że reakcji tej w ogóle nie zauważył. Z kieszeni wyciągnął zdjęcie Whitely'a w mundurze oficera Abwehry. Zdjęcie przed odzyskiem komputerowym, a więc to, na którym Whitely miał twarz bliżej mu nieznanego Niemca.
- Spotkał się pan kiedyś z tym człowiekiem? - zapytał, podając fotografię reżyserowi.
Käutner długo lustrował własną pamięć, nim zdecydował się odpowiedzieć.
- Widziałem go kilka razy.
- Kto to?
- To pan nie wie? - odparł, szczerze zdziwiony.
- Pod jakim nazwiskiem pan go poznał?
- Nigdy go nie poznałem. Nie zostaliśmy sobie przedstawieni - Käutner odpowiadał powoli, jakby zastanawiał się nad każdym słowem. Bał się, że jedno nieopatrzne słowo może kosztować go wolność lub nawet życie. - Mówiłem już: widziałem go kilka razy!
- Gdzie pan go widział?
- W Babelsbergu.
- Tylko tam?
- Tylko!
- Co on tam robił?
- Trudno powiedzieć...
- To nie jest odpowiedź! - Norwich podniósł głos. Ostrożność Käutnera, choć w pełni dlań zrozumiała, wyprowadzała go z równowagi.
- Kręcił się tu i ówdzie.
- Często?
- Przyjeżdżał zawsze z Harlanem. Miałem wrażenie, że nie odstępuje go na krok...
Norwich sięgnął do kieszeni munduru po raz drugi i wyjął stamtąd jeszcze jedną fotografię. Ponownie przedstawiała ona Whitely'a. Tym razem jednak była to jego prawdziwa twarz. Zdjęcie zostało zrobione w czasach, gdy Whitely pracował jeszcze dla wywiadu amerykańskiego. Był w cywilu.
- A co mógłby mi pan powiedzieć o tym człowieku? - spytał, siadając na sofie obok Käutnera; trzymał zdjęcie tak, by on mógł je swobodnie obejrzeć.
Reżyser nie odpowiedział od razu. Z wyrazu twarzy Norwich jednak od razu poznał, że nie jest mu ona obca.
Jeśli powie, że widzi go po raz pierwszy - skłamie!
Ale Käutner nie miał zamiaru kłamać, dlatego też jego odpowiedź zaskoczyła Norwicha:
- Nie jestem pewien.
- Czego nie jest pan pewien?
- Czy się z nim kiedyś spotkałem...
- Nie rozumiem.
- Twarz wydaje mi się znajoma, ale coś mi tu nie pasuje.
- Może mundur - podsunął Norwich. - Tu jest w cywilu, a pan...
- Nie, to nie to. - Spojrzał błagalnie na amerykańskiego agenta w SS-mańskim uniformie, po czym niemal błagalnym tonem dodał: - Proszę mi jakoś pomóc. W jakiś sposób naprowadzić na ślad. - Brzmiało to tak żałośnie, że Norwich poczuł się nieswojo. Miał wrażenie, że Käutner odgrywa przed nim psychodramę, jakby chciał odwrócić uwagę od czegoś innego, znacznie dlań ważniejszego.
- Nieważne - mruknął Norwich i schował zdjęcie z powrotem do kieszeni.
- Jeśli sobie przypomnę, z chęcią pana o tym zawiadomię.
- Nie sądzę, żeby było to konieczne - odpowiedział agent. - Ten człowiek w zasadzie nas nie interesuje - stwierdził.
Teraz z kolei Käutner przestał rozumieć, jaką grę toczy z nim jego niespodziewany gość.
- Proszę się nie denerwować - Norwich starał się uspokoić gospodarza. - To nie było formalne przesłuchanie i nigdy na takowe pana nie wezwę, jeśli...
- Jeśli... - powtórzył reżyser.
- Jeśli zechce mi pan pomóc. Naprawdę pomóc!
- Staram się cały czas.
- Zapomnijmy o naszej dotychczasowej rozmowie.
- Proszę bardzo.
Norwich podniósł się z sofy i, teraz stojąc, wyraźnie górował nad Niemcem. Tamten, przygarbiony, wydawał się jeszcze mniejszy, jeszcze bardziej niepozorny, jeszcze bardziej skłonny iść na współpracę.
- Wciąż jest pan przyjacielem pani von Harbou, nieprawdaż?
Käutner wyraźnie pobladł. Nagła zmiana tematu zdecydowanie nie była po jego myśli. Niewprawnym ruchem nalał koniak do kieliszka, przelał jednak i złocisty płyn wąską strużką popłynął po blacie stołu.
- Nie chciałem pana zdenerwować - stwierdził agent.
Niemiec podniósł nań spojrzenie i odparł:
- Nie zdenerwował mnie pan. - Ale ton jego głosu wskazywał na całkiem odmienną reakcję.
Norwich stanął za jego plecami, nachylił się i wyszeptał mu wprost do ucha.
- Chcę, by napisał pan do niej list. List polecający. Przedstawi mnie pan w nim jako swego bardzo dobrego znajomego jeszcze sprzed wojny. Człowieka nader godnego zaufania. Prawda, że pan mi nie odmówi?
- Nie - odparł w pierwszej chwili, po czym wyjaśnił szerzej: - Nie odmówię panu, chociaż kompletnie nie rozumiem, czego jeszcze możecie od niej chcieć...
- To nasza sprawa, herr Käutner!
Nie czekając na inicjatywę gospodarza, Norwich podszedł do, stojącego obok biblioteczki, biurka i sięgnął po czystą kartkę papieru i wieczne pióro. Położył je na stole, przed Niemcem.
- Niech pan pisze, krótko i konkretnie!
Käutner wziął do ręki pióro i zaczął pisać.
- Jak mam pana przedstawić?
- Nazywam się Lützke. Czyżby pan zapomniał?
Pisał jeszcze przed kilkadziesiąt sekund, po czym przerwał i wykonał gest, jakby chciał podrzeć papier. Norwich jednak, przewidziawszy taką ewentualność, był szybszy. Wyrwał mu kartkę z rąk. Niemiec, zrezygnowany, opadł na sofę.
- Nienawidzę was - mruknął pod nosem. - Nienawidzę wojny i wszystkich, którzy jej służą! - Jego oczy, choć wypalone, zapłonęły niecodziennym blaskiem. Za każde wypowiedziane teraz słowo należała mu się kula w łeb, bez sądu, apelacji i odwołań. Norwich stał obok i, z odrazą myśląc o sobie, spoglądał na sponiewieranego człowieka, w sercu którego odezwała się ostatnia może nuta szlachetności.
Nie mógł jednak pozwolić sobie na wtajemniczenie go w swój plan, na uśmierzenie jego bólu. Być może do końca życia będzie musiał teraz żyć z piętnem zdrady, zdrady, o której nikt inny się nie dowie, bo przecież tak naprawdę Käutner w ogóle nie zdradził. Nie zdradził ani swej przyjaciółki pani von Harbou, ani jej nieobecnego w Niemczech męża; zdradził własne sumienie i z tym pewnie już nigdy się nie pogodzi.
Norwich odczekał, aż atrament wyschnie i złożył papier na czworo, po czym go schował. Chciał powiedzieć cokolwiek, co podniosłoby Käutnera na duchu, ale nie znajdował ani jednego słowa, którym mógłby podzielić się z Niemcem. Lecz nawet gdyby je znalazł, nie zdążyłby nic wyjaśnić, nic wytłumaczyć. Gdy rozległo się złowieszcze łomotanie do drzwi, obaj byli równie mocno zaskoczeni.
- To pańscy ludzie? - spytał Niemiec.
Norwich zaprzeczył ruchem głowy.
- Ktokolwiek to jest, nie może mnie u pana zastać. Proszę wskazać mi inne wyjście - poprosił.
- Jeżeli go nie obstawili, może pan się przedostać przez ogród na równoległą ulicę.
- Którędy?
- Do piwnicy i korytarzem do końca.
- Dziękuję - odparł Norwich i ruszył w kierunku wskazanym przez gospodarza. Käutner spoglądał za nim z wcale nie mniejszym niepokojem; potęgowało go coraz bardziej złowrogie walenie do drzwi.
- Kim pan jest? - spytał tylko.
Agent nie odpowiedział.
- Proszę otworzyć. I zapomnieć o tym, że kiedykolwiek mnie pan widział.
|
|