 | Kadr z filmu 'Kolberg' |
Kiedy Whitely ponownie wycelował weń broń, Niemiec skierował lufę swego karabinu w jego stronę.
- Nie mogę panu pozwolić go zabić - powiedział drżącym głosem. - Przynajmniej nie teraz...
- To rozkaz! - ryknął Whitely.
- Pan nie może mi rozkazywać, herr hauptmann.
- Zejdź mi z drogi, głupcze! - Whitely chciał odepchnąć żołnierza, gdy jednak poczuł lufę karabinu wżynającą mu się w brzuch, zamarł w miejscu. Norwich czekał na ten właśnie moment. Spuszczony z oczu, podskoczył go do Whitely'a i potężnym ciosem w potylicę pozbawił go przytomności, po czym wyrwawszy mu pistolet z ręki, wycelował weń w żołnierza. Ten, zdezorientowany, nie zdążył nawet zareagować. Na żądanie Norwicha położył karabin na ziemi.
- Rozbieraj się natychmiast! - nakazał Norwich.
Dwie minuty później miał już na sobie mundur Wehrmachtu. Rozebrany do bielizny, żołnierz trząsł się z zimna jak osika. Błagalny wzrok wbijał w agenta.
- Niech pan mnie nie zabija - poprosił.
- Nie mam takiego zamiaru - odparł Norwich, posyłając mu po chwili równie silny cios w tył głowy.
Zaciągając ciała obu mężczyzn głębiej w las, zyskał w ten sposób mniej więcej godzinę.
Tyle mi potrzeba, by zwiać stąd, gdzie pieprz rośnie! - doszedł do wniosku. By jednak bezpiecznie opuścić teren wytwórni, potrzebował pani Söderbaum.
Zastał ją w hangarze, siedzącą w samotności na tyłach pustego atelier. Aktorzy prawdopodobnie cały czas przebywali w stołówce, omawiając między sobą ostatnie zajścia. W pierwszej chwili go nie poznała. Dopiero gdy odezwał się do niej, podniosła głowę. Może mu się zdawało, ale na twarzy aktorki pojawił się przelotny uśmiech.
- Ma pan zadziwiający dar wracania z piekieł - stwierdziła.
- Nie skomentował, powiedział tylko:
- Muszę stąd zniknąć. Najlepiej w ten sam sposób, w jaki tu przyjechałem.
- Chce mnie pan odwieźć do domu?
- Nie inaczej... - odpowiedział. - Wcześniej jednak chciałbym jeszcze udać się do montażowni.
Prośba ta wcale jej nie zdziwiła.
- Gdzie to jest?! - ponaglił kobietę.
Krystyna wiedziała, że ma broń, wolała więc nie doprowadzać go do ostateczności. Poprowadziła go bez słowa do pomieszczenia, w którym poza Harlanem Norwich zastał jeszcze dwóch mężczyzn. Pakowali właśnie do aluminiowych pojemników taśmy filmowe.
Norwich bez słowa podszedł do skrzyni. Miał przed sobą przynajmniej część materiałów do "Kolberga".
- To wszystko, co nakręciliśmy w ciągu ostatnich trzech dni - wyjaśnił Harlan.
- A reszta?
- Jedna kopia w sejfie Göringa.
- Więc on jedzie tu po to?
- Czasami zawoziliśmy mu sami, czasami on fatygował się do nas...
Norwich był bliski wściekłości. Powinni to przewidzieć. Nie on, ale analitycy w Nowym Jorku i Londynie.
- Zniszczenie tych materiałów nic panu nie da. Cofnie wprawdzie naszą pracę o kilka dni, ale to przecież dla nas żaden problem...
Najgorsze, że Harlan miał rację. Spojrzał na zegarek. Ile czasu mogło zostać do momentu, kiedy prób montażowni przekroczy marszałek Rzeszy? I czy ma sens narażanie życia dla tego skrawka taśmy filmowej?
- Niech pan schowa broń i pójdzie za mną - zaproponował reżyser.
Wyszli na korytarz, za nimi fräulein Söderbaum.
Nie wiem, kim pan jest, ale jestem coraz bardziej skłonny uwierzyć w tę pańską fantastyczną historię - powiedział Harlan, gdy znaleźli się na korytarzu sami. - Zbyt dużo dziwnych rzeczy wydarzyło się ostatnio, bym miał je potraktować jako coś normalnego...
- Do czego pan zmierza? - spytał Norwich. Jego czas kurczył się coraz bardziej.
- Niech pan wsiada do samochodu i wyjeździe stąd z Krystyną. Jeśli to będzie konieczne, jedźcie nawet do szwajcarskiej granicy. Tylko proszę nie zrobić jej krzywdy.
Krystyna, stojąc obok, przysłuchiwała się słowom męża i nie protestowała.
Wiem, po co pan tu się znalazł - kontynuował reżyser. - Obaj już wiemy także, że pańska misja się nie powiodła. Niemcy wojnę przegrają, "Kolberg" zostanie ukończony, ale wszyscy przeżyjemy, prawda? Tak pan mówił? - upewnił się Harlan.
Norwich przytaknął głową.
- Niech więc pan odnajdzie mnie po wojnie i zrewanżuje się tym samym.
- To znaczy czym?
- Życiem, panie... sturmbahnführer Lützke czy kim pan tam jest...
8.
Wartownicy przy bramie tak byli zaaferowani kolejną wizytą marszałka Göringa, że wcale nie zwrócili uwagi na samochód wyjeżdżający z wytwórni. Nie podpadł im również tym samym fakt, iż kierowca, który przywiózł panią Söderbaum zaledwie godzinę wcześniej był cywilem, natomiast ten, który ją odwozi, ma na sobie mundur.
- Czy pan go zabił? - spytała Krystyna po kilku minutach jazdy w milczeniu.
- Kogo?
- Tego hauptmanna z Abwehry?
- Nie. Chociaż po odzyskaniu przytomności może się czuć jak w piekle.
Jechali w kierunku Berlina. Krystyna słyszała propozycję, jaką złożył Norwichowi Veit, ale nie miała śmiałości pytać agenta o jego dalsze plany. Ten dostrzegał jednak zdenerwowanie kobiety i pragnął ją uspokoić.
- Zawiozę panią do domu - powiedział. - Ale potem, jeśli pani pozwoli, choć prawdę mówiąc zrobię to nawet wówczas, gdy nie wyrazi pani na to zgody, pożyczę sobie samochód.
Proszę bardzo - odparła, znacznie już spokojniejsza.
Gdy wysiadała przed willą, w której mieszkała z Harlanem, spytała tylko:
- Pan naprawdę pomoże Veitowi po wojnie?
- Będę miał wobec niego dług do spłacenia - odparł Norwich. - I wobec pani także - dodał.
- Życzę więc panu powodzenia.
- Mam jeszcze tylko jedną prośbę - powiedział, nim zdążyła odejść.
- Słucham pana.
- Za dwie godziny proszę poinformować policję o kradzieży samochodu. To dla waszego bezpieczeństwa.
- A pan?
- Ja będę wtedy już bardzo daleko stąd - odparł.
Kwadrans później zaparkował wóz w podwórzu kamienicy, w której rano zostawił Ganza. Dochodziła dwunasta. Możliwe, że Whitely już doszedł do siebie. Jeśli tak, to niebawem ponownie może zrobić się gorąco. W nowojorskim biurze znano przecież adresy wszystkich "melin". Ten, kto zdradził, mógł więc podać Whitely'owi również ten namiar.
Gdy Norwich stanął przed drzwiami mieszkania, w którym spędził ostatnią noc, przypomniał sobie, że klucze zostały w ubraniu robotnika, to zaś porzucił przy dwóch nieprzytomnych mężczyznach w zagajniku na terenie wytwórni. Zapukał więc delikatnie, mając nadzieję, że Ganz usłyszy. Gdy to nie przyniosło skutku, zaczął uderzać mocniej.
Zamknął się tam i siedzi jak mysz pod miotłą. Muszę go stamtąd wykurzyć!
Dobrał się więc do zamka przy drzwiach wejściowych. Włamywaczem był kiepskim i nie miał większych nadziei na ich otwarcie. Liczył jednak na to, że sprowokuje w ten sposób Ganza. I rzeczywiście: kilka sekund później drzwi otwarły się szeroko i zobaczył stojącego przed sobą Żyda w mundurze SS z bronią wycelowaną prosto w niego.
- Nie strzelaj, Albrecht - powiedział szybko. - Po prostu zapomniałem klucza - wyjaśnił, kiedy już zamknęli za sobą drzwi.
Mundur SS-mana przydawał Ganzowi powagi; Norwich w roli żołnierza Wehrmachtu wyglądał przy nim jak ubogi krewny.
- Mam tylko nadzieję, że nie zrobiłeś nic głupiego...
- Próbowałem zadzwonić do Helmuta, ale...
- Ale co?
- Nikt nie odbierał.
- Na szczęście!
Norwich obszedł pokoje i wrócił do korytarza.
- Idziemy - zakomenderował.
- Dokąd?
- Poszukamy bezpieczniejszego schronienia.
- To już nie jest bezpieczne?
- Stanie się takie lada chwila.
Ganz wpadł w panikę. Zaczął się jąkać, dopiero, przynaglony, wykrztusił:
- Muszę się przebrać.
- Wcale nie musisz, nieźle w tym wyglądasz...
- Ale... ja źle się czuję.
- Uwierz mi, że w obozowym pasiaku czułbyś się znacznie gorzej - odparł Norwich, siłą niemal wypychając go na korytarz.
Swoją misję w Berlinie agent uznał za zakończoną. Chociaż nie odniosła ona pożądanego skutku, cieszył się przynajmniej z tego, że wciąż pozostawał przy życiu. Nie oznaczało to jednak końca trosk. Czuł bowiem doskonale, iż niebezpieczeństwo, mimo że na pewien czas zostało zażegnane, wciąż istnieje - tak długo, jak długo nieznany pozostaje ten, kto zdradził.
Gdzie go szukać? Pewien był już, że w Nowym Jorku. Utwierdziły go w tym przekonaniu słowa Whitely'a: Harlan był przynętą! Miał odwrócić uwagę! Od czego?
Od tego, co przygotowywali w zupełnie innym miejscu... i w innym czasie. Nie w Londynie, ale w Stanach.
- Ukradłeś samochód? - spytał Ganz, kiedy Norwich wreszcie, grożąc mu, usadowił go na tylnym siedzeniu, tam gdzie nieco wcześniej siedziała Krystyna Söderbaum.
- Pożyczyłem.
- Pożyczyłeś?!
- Od Harlana.
- I masz zamiar mu go oddać?
- Nie mam zamiaru zabierać go na własność.
Ruch na ulicach Berlina był o tej porze dnia nieznaczny. Tym większym niebezpieczeństwem było zbyt długie korzystanie z zabranego żonie Harlana wozu. Nawet jeśli pani Söderbaum zawiadomi policję o kradzieży dopiero za półtorej godziny, co do czego wątpliwości Norwich nie miał, Whitely mógł zacząć szukać go już na własną rękę. Nadepnął więc pedał gazu, by jak najszybciej przejechać przez centrum miasta.
- Dokąd mnie wieziesz? - spytał Ganz.
- Do miejsca, w którym nikt nie będzie cię już prześladować za to, że jesteś Żydem.
- Chcesz jechać aż do Szwajcarii?! - krzyknął wprost do ucha Norwicha. - Ale my przecież nie mamy paszportów, żadnych dokumentów. W jaki sposób chcesz przekroczyć granicę? To niedorzeczne!
- Zamknij się! - warknął Norwich. - Bo mi bębenki w uszach popękają.
Ganz przestał się odzywać. Obrażony, do końca drogi siedział z nosem przyklejonym do szyby samochodu. Wciąż na nowo odkrywał Berlin; ulice, po których nie chodził już od czterech lat. W pewnym momencie westchnął tylko, ale na pytające spojrzenie Norwicha nie raczył zareagować.
|
|