nr 01 (XXIII)
styczeń-luty 2003




powrót do indeksunastępna strona

Krzysztof Bartnicki
  Morbus Sacer

        część piąta powieści
ciąg dalszy z poprzedniego numeru

     Xxxx
     
      
      

     Od dłuższego czasu hołduję pękatej butli whisky z piorunami na etykiecie. "SS" Sobieski Stuart, osiemdziesięciowoltowe, słodowe dziecko złączonych fuzją gorzelni, których menedżerowie odszukali w prahistorii wspólnotę królewskich familii. Raczej gorzki mezalians, ale tani i błyskawicznie rozgrzewa serce czy co kto tam ma. Kochanka, która słucha i jest cicho. Prócz kochanki obok mnie na pewno matka i może bóg, skoro mówią że bóg jest obecny w kościele. No właśnie siedzimy w kościele. Pustym, ham, bokiem do ołtarza.
     - Od tak dawna nie było cię w domu... - skarży się szeptem mama. W kościele ludzie szepczą, jak gdyby dźwięczny głos mógł przyciągnąć uwagę niewidomych demonów pokrytych przy spowiednicach. - Somma niczego nie pokazuje wyraźnie ale wydaje mi się, że ona tęskni za tobą.
     A przecież jestem w pokoju obok, zabarykadowany witryną NCM, przecież nie opuszczam holo, o, nawet teraz w realnym świecie od siostry dzieli mnie ścianka działowa. Ham. Lecz nie znajduję się w rzeczywistym świecie. Jestem w VR-Halli. Ten kościół to tylko doskonała ułuda, butelka lichej aqua vitae ułuda. I ta matka to ułuda? Głowa boli bólem parszywym tak, że nie może być ułudnym. No, a przynajmniej nie powinien. Dla przyzwoitości, ham.
     Wzrok mam już zdrowo przymglony, zapach wrzosów zakręca czubem, matka rozmywa się poza kontuar, poza kontur.
     Nie chcę słuchać jej narzekań. Przyszedłem tu raczej rozmówić się z tamtym. Czy, ham, dotrzyma złożonej obietnicy.
     - Jesteś szalony - mówi mama, przedziera się przez kontur, łodzią podpływa, z mieczem twardego słowa.
     Nie jestem szalony, spijam SS, nie mogę być szalony, bo piję whisky a ta nie truje mnie, Celtowie nie oszczędzali chorych umysłowo, składali z nich ofiary bogom. No tak, jestem w kościele, ale akurat nie tych bogów, chyba rozumiesz, mamo.
     - Wiesz, wkrótce może zostaniesz babcią.
     - Nieprawda - odzywa się Ben Abba skrzyżowany w nawie bocznej a więc potrafi odcyfrować moje zakryte podświadome sensy. - Przyznaj wreszcie, że nie robisz tego dla Sommy.
     - A czy ty przyznasz, że nie wisisz tam dla ludzkości?
     Gul, gul, gul, wyciągam z flachy, gul, gul, gulgotanie zagłusza Jego odpowiedź. Haam. Ależ ta matka się postarzała. Stara jest i nudna z tym całym przestrzeganiem, przeżegnaniem, niebuntowaniem. Spyta zaraz czy wiem, że ktoś zaszlachtował Promotora, wyjął mu płuca, nerki, i serek topiony z lodokłamacza, ham, trele morele, zbrodni musiał dokonać potwór, nie człowiek, to pasuje do kanalii z Firmy; niczego nie bądź pewna, mamo, cóż, ja też nie jestem pewien, może to właśnie ja, różności się robi pod wpływem, sam sobie dupek zawinił, nie cenił człowieka, bruździł. - A później będzie ględzić, że się staczam, ale ciągle jest szansa, niech tylko wrócę do tego cuchnącego świata, który wychrzciła domem, akurat, stara babo, szansa to najwyżej wyłożyć pasjansa jest, czy wybić Sanczę w Pansa, czy chędożyć szympansa, ham.
     - Czcij matkę swoją - podnosi głos Ben Abba.
     - Bujaj się - syczę ale to mną zabuja. Wścibskim, nieprzekupnym, wydrwiłzawym bólem, pląsem głowy oczu płuc mózgu czaszki uszu wszy, bólem wszystkiego, bólem bólów, najlepszym dowodem na istnienie Stwórcy.
     - Zostaw syna w spokoju - mówi ojciec. W szkarłatnym płaszczu Szperacza wygląda jak Piłat z pokrewnej domeny.
     - To nie ja - mówi Ben Abba i kona na krzyżu, ikona. Ham. No tak, domyślam się kto ham, agens agentis.
     Rozglądam się za głównym staruchem i tymi jego zwiastunami skrzydlatymi, pancernymi podobłocznymi husarzami, ham. Nigdzie ich nie widać. Tylko Ben Abba, dawny przyjaciel na całkiem świeżym krzyżu. No i witraże. Setki tysięcy witraży, miriady kolorowych szkiełek przewracających się przed oczami, opalizujące jak barwne okruchy w kalejdoskopie.
     (Rekord Pacjenta:...kredki woskowe i blok, wtedy na pewien czas pacjent uspokaja się. Najczęstsze motywy rysunków...)
     - Ja z nim porozmawiam - odzywa się witraż ojca. Stapia się w jedno z witrażem boga ojca. - Zostań przy matce.
     - Mamo, jesteś już stara - mówię. Spoglądam uważnie na traconą gwałtownie płynność w butelce. - Gdybym cię zabił, to pewni ludzie bardzo pomogliby Sommie. To tylko taki żart? Co, chciałabyś umrzeć? Dla córki? To byłoby zaszczytne.
     Witraże. Lustereczka Crowleya. W jednym z nich żywe odbicie zasuszonej piety w łachmanach, madonny zaśniedziałej.
     - Doktor Jasnorzewicz... - To znowu starka nudziarka. - Nie pij tyle. Proszę.
     Starka nudziarka. Spycharka pitarka. Tarka pierdziarka.
     Zamknij się, starucho, zamknij, stul i zamknij się, matka, co cię to obchodzi, matka, piję, bo tobie z cyca nie leci, whisky jest dobra, okowita, krew boga, nektar, ambrozja, fluid filozoficzny, wonny towarzysz cywilizacji, zamknij się wreszcie, woda życia, mniam, to święta jucha przenajświętsza. Jest dobra jest dobra ham i tyle i dość i starczy, chwytasz, nadążasz?
     - Doktor Jasnorzewicz zdiagnozował u ciebie schizofrenię. Już nie ma wątpliwości. Nie kontrolujesz swoich alter ego. No i te wszystkie historie, które wykrzykiwałeś przez sen, o Szarym kompanie, jego siostrze, o Bennu...to wszystko urojenia, synku. Rozszczepienia. Drzazgi z drzewa ciebie. Musisz się leczyć, synku. Jak Somma. Drzewo jeszcze wyrośnie zdrowe, musisz dać sobie szansę. Doktor Jasnorzewicz zaleca jak najszybszą izolację. Uważam, że ma rację. Znam taki ośrodek za miastem, bez wejść do Sieci, tam byłbyś bezpieczny, synku, ham.
     Zmierzam cios łokciem. Witraż matki pęka w kilku miejscach i z jękiem bardziej rozpaczy i niedowierzania niż bólu ham opada na wypastowaną, lodowatą posadzkę kościoła. Jej kończyny w drobnych okruszkach, zbite jak najszczerszy kryształ rozsypują się na wszystkie strony, za balaski i ławy i przed ołtarz. Ludzie może znajdą szkło w eucharystii, ham. Sprzątnę po sobie. Ham. (Boli.) Muszę to jakoś posklejać. Nie jestem za dobry z anatomii, może ham coś pomieszałem. Ale matula gada, nie jest źle. Nie mogę tylko znaleźć szklanego drobiazgu z jej kolanami. Ham trudno, nie będzie klękać. Nie będzie kwękać, ham. Nie. Koniec.
     - Jak mogłeś to zrobić... - szlocha szklanymi łzami: bursztynami, cekinami żywicą. Zamieniają się w martwicę. - Synku, jak mogłeś... - A, starka nudziarka. Chyba prosi o repetę. Witraż z SS przenika do witrażu ust. Coś mi nie smakuje, ham. Zapytam ją o to.
     - Jak myślisz, ropucho, dlaczego Somma wybrała mój los? Dlaczego nie pozwoliła mnie być autykiem autentykiem, skoro tak było pierwotnie postanowione? Dlaczego się wtrąciła? Dlaczego skazała mnie na swój los? Przecie to ona powinna tu i teraz pić i zadawać te głupie pytania. Wszystko mi się miesza, matka, co powiesz?...Ty lepiej nic nie mów. Z niemotą ci nawet do głupiej, staruchowatej gęby.
     Otóż i wraca papcio. Jest i ten drugi, od Abby. Potrząsają głowami, pewnie ubili interes. Podsłucham, co mówią.
     - Mój żałosny syn wciąż w ciebie wierzy. Ma za skończonego oszusta, wykoślawia tę wiarę: ale wierzy. A pamiętaj, że to wiara takich jak on daje ci życie. Bez wyznawców żaden bóg nie może istnieć. Oto życie człowiecze jest Kuźnią Bogów a jego zwłoki ich zmierzchem. Mógłbym nauczyć syna niewiary i zapomnienia. Będziesz o tym pamiętał?
     - Nie gróź mi, Szperaczu. Wyjdź stąd i nie męcz ponownymi wizytami. Ja dotrzymuję swoich obietnic. Twój synalek chce poznawać przyszłość? Dam mu ten dar. Chce poznawać prawdę? Pozna. Ale na wszystko ustanowiona jest cena.
     Jestem pijany. Znalazł swój swego. Bóg, który dał się rozpiąć na belce też musiał być pijany. Bóg mniam. Matka umilkła, przeżegnała się, zatopiła ruch szczęk w paciorki, popatrz tylko, nie musisz się tyle modlić, ty kobieto tak zwana, starczą ci dwie, trzy piersiówki i anioły się objawią na wyrywki.
     - Poznałem cię na wylot - mówi ojciec, - więc wiem, że coś knujesz. Znam ten twój uśmieszek. Ze mną nie wygrasz! Ja w ciebie nie wierzę! Oto stoję teraz w pustym kościele i rozmawiam z nieistotnym wiatrem. I tylko tyle. Wiedz wszak, że jeśli go skrzywdzisz, wietrze, wrócę, nauczę go Szlagwortów, tamtych - najgroźniejszych. Zapomni o tobie. Ucieknie ci.
     - Co mnie nurtuje - mówi Ojciec, ten drugi. - Szperacze wyzbywają się uczuć. Nie możesz kochać swego syna. Dlaczego tyle dla niego robisz?
     Witraż z odpowiedzią zaciera się. Przychodzi jakiś człowiek, może zabłąkany społecznik organista i maże po nim szmatką i płynem do czyszczenia. Gul, gul, gul. Bo nad czym tu się zastanawiać? Ham. Na dnie butelki skręca się tłusta, czarowna ścierwica mięsówka, królowa much, mniam. Ben Abba odżywa i od nowa męczy się na krzyżu. Ha! znam jego przyszłość. Uśmiecham się koso ham. Kolejny witraż przedstawia policjanta przegrzebującego stertę błękitnych j-dysków z pożółkłą wanadową żyłką bezpiecznika. Bzdury ścisłego zarachowania.
     - Nie, sir. - Krztusi się zazimną kawą a nie zwykłą homo kofeiną serwowaną przez link ale prawdziwie trującą wylewaną ordynarnie niewirtualnie z cewnika na korytarzu. - Pańskie akta są czyste.
     Mówił mi to ostatnim razem, i przedostatnim, i jeszcze wcześniej wiele razy, ale ja mu nie wierzę, ham. Na pewno coś na mnie mają. Odkryją to w chwili mojej słabości, wykorzystają bez skrupułów. Tak, mam słabości. Nawet ja Björn Samskö ham. Ham to odruch ham, werbalny, między innymi, nie potrafię go, wziął się nie wiadomo, mniam ham. A Firma zwraca uwagę na słabości. Kofeina to przecież słabość, ham. Jako narkotyk bezużyteczna, jako odsypiacz mało skuteczna. Tak, za kofeinę NCM mogłoby się pogniewać na samego diabła, ham.
     - Co to pan wyrabia?! - Policjant powtórzy po raz n-ty, że nie zabiłem Promotora, Szymona, Beaty, nikogo. Nie zabił pan żadnego Promotora, Szymona, Beaty, sir. Oblałem go kawą, zmieniłem planimetrię przeprosin. Ostatnio muszę to robić. I poza tym, muszę to robić, ostatnio, dość ham, często, że plączą mi się wyrazy, słowa. Miewam ataki bólu kiedy wyrazy mi się opierają się buntują, patrzę z trwogą, dość ostatnio często, jak, choć jeszcze w ukryciu na tyle że tego w NCM nikt nie zniuchał patrzę z trwogą jak umykają mi jak linki baloników z dłoni, uciekinierzy od sprawnych gramatycznie parseidów. Swedenborg powiedział, że może mnie pocieszyć, że to mo, że to może to wynik tegoże wyrazy jako byty pojedynkowe, to jest pojedyncze, ham, stają się dla mojego nadumysłu zbyt kruche i nieistotne, że myślę już na wyższym poziom(ham)ie. I jednak denerwują mnie te nadskakliwe tmezy, berezy, bo już sam nie wiem o tym sądzić, ham mniam. Niesprawdziwy to wyraz: "n-ty", bo ham pr, oponuje, że, N, ostatnia litera, albo taka ważna, tak szkarłatna, że trzeba ją wyszywać w kaftany każdego równania dążącego w nieskończoność, zabawną ósemkę upojoną SS, ham, padłą na bok i porzygującą w rynsztok swoją ham symbolikę. Oblałem policjanta kawą, dlatego tak fuka. Fuk off. Kofeina niezdrowa, gdybym to miał tylko takie ja to dopiero mam kłopoty, Firma mnie przejrzewa, trafię do piwnicy, po to mi ją pokazali, wciąż pokazują mi podziemia, bym zmyślił się nad przyszłością bym zwariował opętał się przez diabła gdy diabeł przyjdzie i wskaże w mnie krogulczym kriogenicznie czystym ham palcem ham fallusem dążącym w srom mego strachu. - Co to pan wyrabia?!
     - Nie odpowiem na żadne pytanie bez pozrozumienia się z moim adwokatem diabła za skórą rozdartą w strzępy. Kto wie, może oskarżę posterunek o fukanie. (Jest pan pewien, że akta są czyste?)
     - Napijesz się kawy? - pytam ojca i ruchem śledzion pokazuję mu wolne krzesło z trodami relaksacyjnymi. Rozlewam.
     Ślepowron siada, relaksuje się, popija, ham. Popytuje z zasiadki, wielki łowczy, ham kawaler orderu pod wiązki światła.
     - A pamiętasz jak umarła twoja matka?
     - Comm do pana, sir. - Policjant wykazuje mi link w starą centralkę światłowodową. - To zapewnie ten Rechtsanwalt.
     - Słucham - mówię, bo wizję odjął system prymitywnych rozbezpieczeń, sztubackie to ham firma wie? No dobrze, ojciec, nie spieszy się nam nigdzie. Słuch też już nie ten. Nie zawsze rozumiem, co do mnie słyszą. Lecz taki Metelski nie słyszy w ogóle, ham więc będzie powinno jest być może dobrze będzie. Kawa rozpuszcza witraż z niebólem głowy. Czy diabły w archetypach zawsze mówią po niemiecku? Niby dlaczego. Później, proszę, później. Skądże. Ja nie proszę, ja ostrzegam.
     - To ty, Biernacie? - pyta mnie Grzegorz, wskrzeszając archaiczną i małolubną sztukę wykorzystywania wołacza.
     - A pamiętasz jak umarła twoja matka?
     (Rekord Pacjenta:...pacjent w ostatnich dniach nadpobudliwy. Zmniejszyć dawkę stakka bo...)
     Zaczynam zdeklamować przypomniany nagle kawałeczek, tchnięty cuchnącym przymusem z odwewnętrza:
     Jedni rzekli, że mać zgubi starość,
     Inni, że syn.
     Żem wielbił wszechsynową wściekłość,
     Byłem z tymi, którzy rzekli: starość.
     Gdyby wszak mać dwakroć zdychał był,
     Myślę, że znam tajną syna myśl
     Dość, by rzec: starczyło i w nim
     By ze śmiercią iść
     Bo z-kurwy-syn.17

ciąg dalszy na następnej stronie



17 Tłumaczenie wiersza Roberta Frosta Lee [1874-1963] zatytułowanego "Her Age, Her Sun" a opublikowanego pierwszy raz w Freudlos Tribun w 1920 r.: "Some said the moth was killed by her age, / Some said by son. / Since I've loved this son's radiant rage / I held with those who're blaming age. / But should the moth twice have been gone, / I think I know his darker thought / 'Nough to claim: a dead, sunset plan / He'd too concoct / Of-a-bitch son."

powrót do indeksunastępna strona

25
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.