nr 01 (XXIII)
styczeń-luty 2003




powrót do indeksunastępna strona

Autor Paweł Pluta
  Zobaczyć konwent i nie umrzeć

        kurs dla początkujących

Co to w ogóle są te konwenty?

Spotkania znajomych. To przede wszystkim. Jeżeli ktoś jeszcze znajomych nie ma, pod koniec pierwszego razu będzie zapewne miał. A za drugim na pewno. Wystarczy przecież znaleźć kogoś, kogo się widziało poprzednio, i coś do niego powiedzieć. Albo do niej. Język polski tak jest zbudowany, że jakiś rodzaj gramatyczny trzeba słowom nadawać, żeby wypowiedź wyglądała normalnie, toteż powodowany męskim szowinizmem skorzystam z takiegoż rodzaju, ale nie należy z tego wyciągać żadnych wniosków co do składu osobowego konwentów. Jest na nich miejsce i dla kobiet i mężczyzn, i dla dzieci i starców, a nawet dla tych w wieku produkcyjnym, chociaż oni czasem muszą wziąć z tej okazji dzień urlopu.

Ale wracając do rzeczy. Może się zdarzyć i tak, że to do nas podejdzie ktoś, kto nas zapamiętał. Nie mówię oczywiście, że będą to od razu przyjaźnie na całe życie, ale fandom jest otwarty, przyjmie każdego. A potem to już jakoś pójdzie. Zawsze idzie.

No dobrze, samo spotkanie znajomych jako takie to jeszcze niekoniecznie jest konwent. Wypadałoby więc powiedzieć o tym zjawisku coś więcej. Otóż tak bardziej formalnie, konwent jest imprezą grupującą różne atrakcje, głównie związane z fantastyką. Głównie, bo wcale nie wyłącznie. Spotkania z pisarzami lub innymi twórcami zazwyczaj istotnie fantastyki dotyczą. Ale już reszta prelekcji niekoniecznie. Można na nich posłuchać o ciekawostkach archeologicznych, fizycznych, historycznych, o czymś z biologii, socjologii, właściwie o wszystkim, czym się ludzie zawodowo zajmują lub na czym się chociaż znają. Zazwyczaj prelegentami są współuczestnicy konwentu, chociaż zdarza się także zapraszanie specjalnych gości.

Co jeszcze... Konkursy. Wymagające wiedzy, a czasem raczej poczucia humoru: książkowe, filmowe, dotyczące jakiegoś częstego motywu, indywidualne, grupowe, krótkie, długie, wszelakie po prostu. Rzecz jasna z nagrodami, niekiedy całkiem wartościowymi. I jeszcze gry. Fabularne RPG w cieple przy stoliku albo terenowe LARPy z bieganiem po krzakach. Bitewne lub karciane. Pokazy - od pojedynków bractw rycerskich po całe wycieczki krajoznawcze. Projekcje filmów - kinowe lub wideo. Księgarnie i antykwariaty. Wreszcie ceremonie wręczania nagród, z Nagrodą imienia Janusza Zajdla przyznawaną na Polconie na czele. I co jeszcze organizatorom do głowy przyjdzie.

Oczywiście nie zawsze jest to wszystko, konwenty są duże i małe. Jedne ogólne, inne bardziej profilowane, zwłaszcza w stronę gier. Ale na prawie wszystkich każdy znajdzie coś dla siebie. Nie musi nawet jakoś gwałtownie przepadać za fantastyką, chociaż to pomaga.

Na koniec jeszcze, z całkiem formalnego punktu widzenia - konwenty są normalnymi imprezami masowymi podlegającymi, co więcej - stosującymi się do odpowiednich przepisów. Dzięki temu można się na nich czuć bezpiecznie. Jak by sobie organizatorzy w danym przypadku nie radzili, nic nie będzie puszczone na żywioł, nikt nie zostanie sam z jakimś problemem. A cena za to jest dla uczestników niezauważalna, przynajmniej dopóki nie próbują zrobić czegoś głupiego.

Cóż, chyba udało mi się z grubsza wyjaśnić, czym jest konwent. Czas więc na następny krok.

Skąd wziąć konwent?

Najprościej chyba usłyszeć o nim od znajomych, czy to osobistych, czy zebranych w jakimś klubie. Jeżeli jednak ktoś zadaje sobie takie pytanie, najwyraźniej odpowiednich znajomych nie posiada. Jeszcze, bo odnaleziony konwent jest niezłą metodą na ich zdobycie. Oto więc dalsze metody znajdywania.

Ogłoszenia. Najprościej natknąć się na nie w branżowej prasie - czysto fantastycznej lub RPGowej, takiej jak: "Nowa Fantastyka", "Science Fiction", "Portal" i inne. To przykłady wydawnictw ogólnodostępnych, ale oczywiście te same informacje zamieszczane są w fanzinach. One jednak, wydaje mi się, implikują pewne już istniejące związki ze środowiskiem, więc ich czytelnicy nie potrzebują pomocy w znajdowaniu imprez.

Inną metodą znalezienia informacji jest przeszukanie Internetu. To dobry sposób - zazwyczaj jakaś, choćby symboliczna wiadomość o konwencie jest tam umieszczana. Można też zajrzeć od razu na strony klubów, lub na przykład na http://konwenty.fandom.art.pl, gdzie znajduje się sporo zapowiedzi. Wreszcie można też mieć trochę szczęścia i zobaczyć na ulicy plakat, a może nawet notkę w gazecie. Ma to tę złą stronę, że oznacza, iż konwent zaczyna się w ciągu najbliższych paru dni, albo wręcz już trwa, ale ma i tę dobrą, że ewidentnie odbywa się gdzieś niedaleko.

Poszukiwania ułatwia to, że konwenty są cykliczne i odbywają się zazwyczaj o tej samej porze i w tym samym miejscu co roku (poza Polconem, który organizowany jest przez różne kluby, zależnie od wyników głosowania). Założenie, że za pomocą ubiegłorocznych danych da się znaleźć imprezę bieżącą jest jednak niezbyt bezpieczne, gdyż można trafić tydzień wcześniej lub później, terminy są bowiem często zgrywane z różnego rodzaju świętami, feriami szkolnymi (jak Krakony), czy też możliwościami lokalowymi. Te same możliwości powodują, że nie zawsze uda się konwentowi wrócić po roku w to samo miejsce. A bywa i tak, że jakaś impreza opuszcza jeden termin i powraca dopiero po dwóch latach, na przykład z powodu organizowania przez dany klub Polconu, co jest zadaniem dość wyczerpującym.

Jaki wybrać konwent?

Imprez jest dużo i, rzecz jasna, różnią sie od siebie. Jak wybrać odpowiednią? No cóż - zależy, co kto lubi. Większość konwentów jest dość uniwersalna i każdy znajdzie w programie coś dla siebie, ale bywają i bardziej profilowane lub mające szczególną specyfikę, na przykład chorzowskie Seminarium ŚKF, Arracon elbląskiego Fremena czy GKFowy Nordcon. Mimo że lubiane i mające swoją renomę, na pierwszy kontakt są raczej nienajlepsze, jako przypadki nieco nietypowe. Zwykle w zapowiedziach są jednak ogólne informacje o programie, a dzięki Internetowi obejrzeć można często także i sam program, można więc - i warto - sprawdzić, co nas może czekać.

Czy wybrać konwent duży czy mały? Trudno na to odpowiedzieć. Z jednej strony, na dużym łatwiej nawiązać kontakty, bo jest większy wybór. Z drugiej, na małym łatwiej nawiązać kontakty, bo jest się mniej anonimowym. Każdy musi wybrać samodzielnie. Teoretycznie im większa impreza, tym bogatszy powinien być program i tym lepiej dopracowane szczegóły organizacyjne, co brzmi oczywiście zachęcająco, jednak w rzeczywistości ta zależność nie zawsze się sprawdza. Niekiedy bardzo drastycznie, aczkolwiek raczej w znaczeniu przyprawiania organizatorów o apopleksję niż uczestników o coś innego niż niewygody.

O kwestiach trywialnych, a ważnych dla podjęcia decyzji o wyborze, takich jak koszt konwentu i kwestia nań dojazdu, nie ma co wspominać. Po zebraniu odpowiednich informacji wybór jest już chyba dokonany, pora na krok następny.

Jak dotrzeć na konwent?

Kwestie odczytywania rozkładu jazdy i kupowania biletu na pociąg czy autobus można, mam nadzieję, pominąć, za to parę innych informacji może być przydatnych.

Przede wszystkim, dobrze jest się zapowiedzieć. Zazwyczaj organizatorzy przewidują jakieś formy zgłoszeń i - co ważne - przedpłat, w większości przesyłanych pocztą, ale i emailem, a czasem nawet formularze na stronach WWW się trafiają. Do wpłacania zaś, jak można się domyślić, służą banki. Takie zgłaszanie uczestnictwa nie jest, poza pewnymi wyjątkami, obowiązkowe, ale przynosi niemałe korzyści, na przykład pozwala zaoszczędzić całkiem sporo funduszy, ponieważ wcześniejsze wpłaty są zazwyczaj premiowane zniżką. Dokładniej mówiąc: jako że wcześniejsze zgłoszenie pomaga również ogranizatorom, ustalają oni ceny zależne od momentu wpłaty w taki sposób, że przykładowo pół roku przed terminem wystarczy za akredytację kosztującą 50 złotych zapłacić tylko 25. W jedno-, dwumiesięcznych odstępach cena stopniowo rośnie aż do ostatecznej, przy czym zdarza się czasami, że opłata przy samym wejściu jest jeszcze wyższa, niż ostatni poziom przedpłat. Dzięki wcześniejszemu zgłoszeniu można też zarezerwować sobie nocleg, ale o tym nieco dalej. W drugiej części zaś wspomnę jeszcze kilka mniej bezpośrednich zalet zgłoszeń i przedpłat.

Zapowiedziany czy nie, uczestnik przyjeżdża wreszcie na dworzec odpowiedniego miasta. Teraz trzeba przede wszystkim znaleźć w nim właściwy adres. Ten zaś jest podawany wcześniej przez organizatorów, bywa, że i z mapką. Dobrze jest go pamiętać, najlepiej za pomocą kartki lub innej pamięci zewnętrznej, ponieważ na wiedzę tubylców o konwencie nie ma co liczyć - nie są to wszak wydarzenia tak popularne jak koncert "Tatu". Poza przypadkiem jednego z Nordconów, którego lokalizację należało znaleźć w drodze swego rodzaju harcerskich podchodów, dane organizacyjne i plan miasta powinien wystarczyć każdemu, a w ostateczności taksówkarzowi. Ewentualnie, jeżeli ktoś ma zacięcie detektywistyczne, można iść śladem grupek niosących miecze i temu podobne narzędzia, ponieważ szansa na to, że idą gdzie indziej, jest minimalna. Sprawdzałem, to działa. Z drugiej strony, szansa na to, że akurat się takich spotka, też nie jest nadmiernie wielka.

W ten czy inny sposób stajemy w końcu przed bramą, furtką, drzwiami lub szlabanem, za którym odbywa się nasza wyczekana impreza. Czas teraz na zadanie następne.

Jak się dostać na konwent?

Pierwsze, co widzi przybysz, to bramka wejściowa. Jest to stół, za którym siedzi jeden lub więcej organizatorów starających się jakoś opanować turbulencje w tłoczącym się przez drzwi strumieniu ludzi.

Do akredytacji, bo tak się nazywa operacja, na którą oczekują stojący w kolejce, potrzebne może być kilka rzeczy, które warto mieć ze sobą. Przede wszystkim jakiś w miarę normalny dowód tożsamości. Najprościej dowód osobisty lub legitymacja szkolna, jeżeli ktoś jeszcze nie ma. Przy czym w tym drugim przypadku może się także przydać zgoda rodziców na uczestnictwo, jako że nosiciel legitymacji bywa też zwykle niepełnoletni.

Drugą rzeczą, której nie zaszkodzi mieć przy sobie, jest dowód wpłaty. Oczywiście jeżeli się wcześniej imprezę opłaciło, ale, jak mówiłem, jest to rozsądny zwyczaj, więc załóżmy, że tak istotnie było. Przydatność potwierdzenia wpłaty jest chyba oczywista. Co prawda organizatorzy raczej mają odpowiednie informacje zapisane, ale pomyłki i opóźnienia się zdarzają, szczególnie, jeżeli wpłata nastąpiła tuż przed konwentem.

Kiedy już wszystko się w papierach zgadza, konwentowicz dostaje informator z regulaminem, planem budynku i różnymi innymi ciekawostkami, oraz program imprezy i identyfikator. Ten ostatni to rzecz ważna, ponieważ dzięki niemu można się po terenie w ogóle poruszać. To kwestia bezpieczeństwa, nie sposób przecież zapamiętać kilku setek ludzi i wyłapywać tylko na tej podstawie obcych. Człowiek bez identyfikatora po prostu nie ma prawa przebywać na konwencie.

Nie po to jednak przyjeżdżamy nań, aby zaraz identyfikator gubić czy, co gorsza, wyrzucać, więc możemy przystąpić do dalszego ciągu.

Co robić na konwencie?

Oczywiście - korzystać z programu. Pierwszy dzień zazwyczaj jest jeszcze dość senny, najczęściej jest to tylko piątkowe popołudnie, ale zawsze coś się znajdzie. Typowym głównym dniem jest sobota - zajęta od rana, zwykle od okolic godziny dziesiątej, aż do wieczora, bywa że poźnego. Niedziela z kolei znowu jest krótsza, ponieważ od południa uczestnicy rozjeżdżają się do domów.

Jak z programu korzystać, chyba nie ma sensu tłumaczyć - rzecz jest dość intuicyjna. Po prostu trzeba iść, oglądąć, słuchać i uczestniczyć. Szczegóły pozostawiam dla drugiej części, ale myślę, że i bez niej każdy sobie jakoś poradzi. Wspomnę jednak o kwestiach bardziej przyziemnych. Przez te dwa czy trzy dni trzeba mianowicie coś jeść, a - poza przypadkami wyjątkowo zdeterminowanych graczy - również spać.

Z jedzeniem nie ma większego problemu. Prawie zawsze gdzieś w okolicy jest chociaż bufet, a i do poważniejszych resturacji dostać się nietrudno. Ostatecznie można zamówić jakąś pizzę czy coś w tym rodzaju. Byle tylko nie zapomnieć się i nie opamiętać środku nocy, już po zamknięciu wszystkiego. Cóż, czasem trzeba odżałować godzinę w środku dnia, przerwy obiadowe w programie są stosowane niezbyt często.

Nieco trudniejszą kwestią jest nocleg. Im ciemniej się robi, tym jaśniej staje przed oczami następne pytanie.

Jak przetrwać noc na konwencie?

Praktycznie zawsze można spać w śpiworze gdzieś na podłodze specjalnie do tego przeznaczonej sali, jest to jednak rozwiązanie tym mniej pociągające, im uczestnik starszy. Nie oszukujmy się, po przekroczeniu dwudziestki człowiek coraz bardziej ceni sobie wygody, a mniej marzy o spędzeniu nocy z głową na karabinie. Dlatego też organizatorzy zwykle przewidują miejsca w różnego rodzaju hotelach. Często są to na przykład puste akademiki. Wybierają takie z niewysokimi cenami, ale zwykle pokoje są przyzwoite. Oczywiście każdy może też załatwiać te sprawy na własną rękę, aczkolwiek warto się trzymać razem z innymi także nocą, przecież i w hotelu można, jeżeli ktoś zechce, kontynuować to, co się robiło cały dzień.

Tu jednak wrócę jeszcze do kwestii zgłoszeń i przedpłat. Otóż hotele mają to do siebie, że liczba miejsc jest w nich ograniczona, toteż warto wcześniej zarezerwować sobie miejsce. A dokładniej, warto poprosić o nie organizatorów, którzy zwykle pośredniczą w tej operacji, mogąc uzgodnić zniżkowe ceny. Formularze zgłoszeń mają odpowiednie pola do ustalania takich kwestii, jak rodzaj pokoju czy liczba noclegów, a nawet wybór współspaczy, dzięki czemu nie trzeba biegać po pokojach w poszukiwaniu kolegów lub, co gorsza, w szerokim tych słów znaczeniu, żony lub męża.

Cóż, każda noc jednak mija, potem następny dzień, następna noc i wreszcie przychodzi ostatni dzień imprezy z ostatnią kwestią.

Jak wrócić z konwentu?

Sprawa wygląda na prostą i w gruncie rzeczy taka jest istotnie. Warto tylko pamiętać, że pociągi to nie są miejskie autobusy i nie ma co zakładać, że jakiś się trafi akurat o tej godzinie, o której dotrzemy na dworzec. Zaś ogranizatorzy konwentu rozkład jazdy niekoniecznie będą mieli przy sobie. Najlepiej jeszcze w domu sprawdzić, chociaż w przybliżeniu, możliwości powrotu, aby potem nie biegać bez sensu po obcym mieście, tracąc czas potrzebny na korzystanie z imprezy.

I drugi, chyba nawet ważniejszy szczegół. Jak wspomniałem, na konwencie są księgarnie i inne sklepy, a w trakcie jego trwania chadza się do restauracji, barów i ogólnie rzecz biorąc - wydaje pieniądze. Doradzałbym wydzielenie sobie żelaznego ich zapasu, lub wręcz kupienie od razu biletu powrotnego. A planującym płacenie kartą przypominam, że jeszcze nie każdy dworzec został wyposażony w urządzenia umożliwiające takie ekstrawagancje. No i z bankomatami czasem różnie bywa.

Ale to już są w gruncie rzeczy drobiazgi. Komuś, kto przetrwał cały swój pierwszy konwent, byle pociąg już nie straszny. Za to w wagonie może przyjść refeksja.

Co jeszcze warto wiedzieć o konwencie?

O tym w drugiej części.

powrót do indeksunastępna strona

96
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.