XIII. - I kto rąbnął tę maszynę, Sherlocku? - spytał Banjo, gdy tylko doszliśmy do samochodu. - Ktoś od was! - krzyknął ostro Florentino. - Jak to: od nas? - zdziwiła się Leese. - Mieli pisemny rozkaz, by go wywieźć. W tej bazie takie rozkazy wydaje tylko Korpus i Marynarka. Korpus tego rozkazu nie wydał. Zostajecie wy. - Ta wątpliwa intelektualnie dedukcja to cholernie, cholernie słaby dowód na tak poważne oskarżenie, Sherlocku - wysyczał Banjo, z lodem w oczach. - Dosyć! - przerwałem ostro. - Zastanówmy się lepiej, co będziemy teraz robić. - Wydawaj rozkazy, szefie - roześmiała się Leese. - My podobno jesteśmy tu tylko od ich wykonywania. Florentino mruknął coś jeszcze o wykradaniu helikopterów, po czym wykazał się szybkim, konstruktywnym myśleniem. - O ile nie wrzucą tego pożyczonego Chinooka do morza, to muszą go tu odstawić z powrotem. Zaczaimy się, zgarniemy kogo trzeba i, jak nie będą gadać, to poślemy kopniakami na Marsa. - Pokojowa Nagroda Nobla dla naszego asa z Korpusu - mruknęła rozbawiona Leese. - Jest i druga możliwość - dołączyłem się - O ile nie mają tu totalnego burdelu... - Kuuur... - zawarczał z tyłu Banjo. Po raz kolejny zauważyłem, że jest bardzo wyczulony na punkcie honoru Marynarki. - ...to tamten Chinook musiał się meldować w wieży. - Nie musiał podawać prawdziwych koordynatów - zauważyła Leese. - W wieży oprócz obsługi radia są też radary - tłumaczyłem cierpliwie. - Nawet jeśli mówił, że leci na Antarktydę, a poleciał na Hawaje, będziemy przynajmniej wiedzieć, że leciał na wschód, nie na północ. - Antarktyda jest na południu. Na północy jest Arktyka - poprawił mnie mechanicznie Banjo. - Doktorze Einstein, wasza wiedza nas przytłacza - odciął się Florentino. - Einstein był profesorem, Sherlocku - Banjo lubił mieć ostatnie słowo. XIV. Florentino i Banjo zostali, by czekać na powrót Chinooka, ja zaś i Leese wzięliśmy wóz i pojechaliśmy do wieży kontroli lotów. - Jak się nie da ich przygwoździć, to przynajmniej dowiedz się, kto siedział za sterami. Masz wszystko? - dawałem wcześniej ostatnie rady Florentino. - Nie rozstaję się z zestawem "Mały Szpieg" - mruknął Florenino i poklepał torbę wyciągniętą z bagażnika. Wśród różnych drobiazgów był tam na przykład krótkolufowy pistolet automatyczny. - Mamy nasze telefony, ale nie dzwoń bez cholernie ważnego powodu. Anne-Claire mało mnie nie zabiła za te cztery stówy rachunku wtedy, dwa miesiące temu... - Dziwne zespoły potworzyłeś - zainteresowała się Leese, gdy już jechaliśmy do wieży. - Czemu po jednym z Marynarki i Korpusu? Mogłeś zostać z Florentino. - W tej cholernej bazie wszystko jest podzielone - wyjaśniłem. - Radary są wasze, ale radio nasze. Straże przy bramach wasze, ale żandarmeria nasza. Kawę do kubków wlewają wasi ludzie, a cukier podają nasi. Gdybym został z Florentino, z nami nie gadaliby wasi ludzie, a z wami nasi. W ten sposób i my, i oni mamy możliwość pełnego działania. - Sprytne. - Daruj sobie tanie komplementy - uciąłem. - Każdy średnio rozgarnięty przedszkolak by na to wpadł. Dzisiaj wpuściłem do swej maszyny piechociarza z odbezpieczonym granatnikiem i szajbus odstrzelił mi akumulator. Dlatego nie jestem w nastroju do gadania o moim sprycie. Na mój niewielki wybuch złości Leese odpowiedziała śmiechem. - Wściekasz się zupełnie, jak Banjo - powiedziała. - Wiem - też się uśmiechnąłem. - Dlatego on siedzi z Florentino. Gdybym go wziął ze sobą, pobilibyśmy się już na pierwszym skrzyżowaniu. - Serio? - zaciekawiła się. - Nie zauważyłam, byście choć raz się pokłócili. - To dlatego, że nie gadamy ze sobą. Za każdym razem, gdy Banjo coś do mnie mówi, odpowiada Florentino. - Faktycznie. Dlaczego? - Florentino zna mnie lepiej, niż moja żona - roześmiałem się. - Lataliśmy razem jeszcze w czasie wojny, jeszcze w starym Korpusie. Leese gwizdnęła zaskoczona i przyjrzała mi się uważnie. - Latałeś na wojnie? Nie wyglądasz aż tak staro. - Załapałem się na ostatnie kilka miesięcy - wyjaśniłem niechętnie. - Mieli wtedy duże straty. Szkolili każdego, kto się zgłosił i był mniej więcej pełnoletni. Leese wyczuła moją niechęć do tego tematu, więc go dalej nie drążyła. Po dziesięciu minutach szybkiej jazdy w milczeniu byliśmy już przy wieży kontroli. - Dobra! Ja idę do radiooperatorów, a ty weźmiesz się za radarowców. Szukamy wszystkiego o Chinooku, który odleciał między 8.30 a 9.00, a zwłaszcza o jego kursie. XV. - I nie meldują kierunku lotu? - zdziwiłem się. - A po co mają to robić? - zdziwił się równie mocno radiooperator, z którym rozmawiałem. - To nie lotnisko Kennedy'ego w Nowym Jorku. W tak ładną pogodę zdarza się nawet, że jak coś mniejszego odlatuje, to się w ogóle nie melduje. - No a groźba kolizji? - naciskałem - My się zawsze meldowaliśmy, łącznie z podaniem kursu. - Ale wy wykonujecie zadania, macie większe maszyny, dwunastu ludzi na pokładzie, latacie w kluczu, no i jesteście w ogóle pedantyczni gliniarze. Meldujecie nawet o tym, że filtry do kawy wam się skończyły - radiooperator roześmiał się z własnego dowcipu. - Dobra, ale ja nie szukam jakiegoś śmieciowatego UA-4, tylko Chinooka z podwieszonym Hueyem! Ile dziś mogło startować takich maszyn! - Nie, no dobra, ja nie mówię, że się nie meldował - radiowiec przeszedł do defensywy - Tylko, że nie powiedział, dokąd leci. Jak takie bydlę startuje, zawsze jest masa uciechy. Elroy!! - wydarł się nagle. - No? - siedzący za mną wysoki chudzielec niechętnie zsunął słuchawkę z jednego ucha. - Co z tym Chinookiem, co to startował przed południem? - Tym, co nie chciał paliwa? No, poleciał. - Mówił coś ciekawego? - Nigdy nie mówią nic ciekawego - powiedział filozoficznie chudzielec. - Lot, jakich codziennie milion? - zapytałem. - No, jasne - chudzielec spieszył się, by wrócić na eter. - A co z tym paliwem? Czemu go nie chciał? - No, sam nie wiem - Elroy wzruszył ramionami - Jak się wiezie taką krowę, jak te HU-1, to zawsze się sporo spala, nie? No to się pytam, czy podesłać cysternę, bo zostało trochę po tych, co to dzisiaj lecieli do Algierii, no a oni, że nie, bo się spieszą. - Może mieli własne paliwo? Chudzielec pokręcił głową. - No, mieli może tonę, dwie rezerwy, ale to przecież jak nic. Podniesiesz się i już zostają same spaliny. Sam wiesz zresztą najlepiej. Nie wiem najlepiej, bo na Chinookach nigdy nie latałem, ale zachowałem to dla siebie. Chudzielec pokiwał głową i założył z powrotem słuchawki radia. XVI. - Niczego się nie dowiedziałeś - powiedziała z cieniem satysfakcji Leese. - Wręcz przeciwnie. Wiemy, że miał tylko do dwóch ton paliwa. Nie mógł daleko polecieć. Gdy dowiemy się, czy wrócił, na podstawie tego, ile mu tego paliwa zostanie, określimy, jak daleko poleciał. - A jak nie wrócił? - Też dobrze. Będziemy wiedzieć, że poleciał na tyle daleko, że nie starczyło już na powrót. A jeszcze ty teraz mi powiesz dokładnie, w którym kierunku poleciał, bo jak nic wasze asy z radaru ci to powiedziały i będziemy w domu. - Nie wiem, dokąd poleciał. Ale wiem, że na północ! - dodała szybko, widząc moją zdezorientowaną minę. - Jak to nie wiesz, dokąd? To po co ten cholerny radar, jeśli nie śledzi lotów?! - Uspokój się! Radar jest teraz skierowany wyłącznie na południe, w stronę Afryki. Jasne, że teraz wiedzą o każdym komarze, który wytknie nos z bagna w Burkina Faso, ale nic to nie daje, jeśli się leci na północ. Leese miała rację. W związku z naszymi lotami do Afryki przestawiono radar tak, by ostrzegał o wszystkich lotach w tym rejonie. Północ nikogo teraz nie interesowała. W mojej kieszeni zadzwonił telefon satelitarny. Odebrałem. - Gadaj, byle krótko. - numer znał właściwie tylko Florentino. - Wrócił Chinook, oczywiście bez naszego wiatraka. Walnął o płytę, jak ty dziś rano. - Uszkodzony? - zaciekawiłem się. - Nie, tylko doleciał na samych spalinach. Kapitan wścieka się, jak jasna cholera, bo mu porysowali lakier. - Pogadaj z nim, musimy wiedzieć, ile mieli paliwa przy starcie. Wiemy, że miał kurs na północ. Znając odległość, dowiemy się, gdzie był. I pogadaj z pilotami. Jak trzeba będzie, przymknij ich, tak dla strachu. - Pogadać mogę, ale nie przymknąć. To nie są nasi ludzie - powiedział spokojnie Włoch. - Nie ma tam z tobą Banjo? Jak nie ty, to on. - Marynarka to też nie jest. Ci ludzie są z Lotnictwa Armii. Dobra, biegnę, bo już do czegoś wsiadają. Dam znać natychmiast, jak się czegoś dowiem. XVII. - Wiecie, gdzie poleciał, wiecie jak daleko - podsumował Herzog, gdy go o wszystkim poinformowałem. - Jedźcie tam. - Problem w tym, że tam nic nie ma - wyjaśniłem zmieszany. - Same kozice górskie. - Kozice? - zdziwił się pułkownik. - Na północ od nas i w takim dystansie, na jaki poleciał Chinook, są góry Rotondo i Chino. To nagły uskok w górę, Chinook musiał się unieść wyżej i spalał więcej paliwa. Nie mógł dolecieć do żadnego miasta, bo nie miał na czym. Wrócił z praktycznie pustymi bakami. - Co jest miedzy nami a górami? - spytał Herzog. Spojrzałem uważnie na mapę. - Nic. Nic, oprócz... - no jasne - U podnóża Rotondo biegnie autostrada. - Jedźcie tam. Znajdźcie wreszcie ten cholerny helikopter! - Herzog przerwał połączenie. XVIII. Autostrada u podnóży gór Rotondo i Chino Korsyka, Francja, Środa, 14.15 Z matematyki zawsze byłem raczej słaby, ale Leese szybko obliczyła dokładny dystans, jaki, wliczając manewr osadzania Hueya na ziemi, mógł przelecieć obciążony Chinook na dwóch tonach paliwa, w taką pogodę, jak wtedy. Wziąłem kawałek sznurka, dobrałem odpowiednią długość i zakreśliłem na mapie półkole, określające ten zasięg. Przecinało w dwóch miejscach autostradę. O ile oczywiście nie zrzucili go po prostu w jakąś przepaść, były to jedyne możliwości. Przejechaliśmy dwukrotnie w pobliżu każdego z tych miejsc. Żadne niczym specjalnym się nie wyróżniało. Rzecz jasna, nie było też nigdzie porzuconego helikoptera. Spojrzałem na Leese, która bezradnie wzruszyła ramionami. - Jakoś się go pozbyli. Zadzwoń do swego makaroniarza, może on i Banjo coś wyciągnęli od pilotów - poradziła. - Cholera jasna... - niechętnie wyciągnąłem telefon. - Co jest? - zdziwiła się Leese. - To mój prywatny telefon, nie zwracają mi kosztów - wyjaśniłem, wystukując numer. - Nie przesadzaj. Też mam w domu taki i wcale tyle nie kosztuje - machnęła ręką. - To jest telefon satelitarny - wyjaśniłem. - Za każde pięć minut rozmowy płacę pół stówy. Florentino?! Macie coś?! - krzyknąłem do słuchawki. - Od godziny włazimy im w dupę - odpowiedział niechętnie Włoch. - Ten Meks jest szczególnie śliski, aż byś się zdziwił. - Za to mu płacą. No, ale macie coś czy nie? Nie przeciągaj, mam raty za dom do spłacenia. - Jasne, że mamy. Banjo ma. Chcesz go? - Nie, ty mi powiedz. - Banjo ich spił, wyobraź sobie. Sam też jest wstawiony, ale cholera jasna, dawno nie widziałem tak mocnej głowy. Wiesz, ile ruskiej wódki... - Florentino, cholera jasna! - zdenerwowałem się. - Moje raty za dom szlag trafia! - Wrzucili wiatrak na jakąś lorę na parkingu przy autostradzie. Nawet nie lądowali, więc nie wiedzą, czyja była. Na pewno cywilna. Jakaś prywatna firma. - Mamy tu jakiś większy parking dla ciężarówek? - spytałem Leese, która szybko rozłożyła mapę. - Jest jeden, przy drugim, północnym punkcie przecięcia. - Florentino, wyciągniesz coś jeszcze z nich? - spytałem. - Nie bardzo. Już właściwie śpią. - Wlej w Banjo litr mocnej kawy, wepchnij pod zimny prysznic czy coś i czekajcie tam, gdzie znaleźliśmy LeRue i Kaisera. Złapiemy was po drodze. I kombinuj przez ten czas, gdzie ta lora mogła pojechać. Rozłączyłem się i spojrzałem na licznik. - Dwie i pół minuty. Trzy dychy. Mogło być gorzej. - Ale z ciebie sknera - mruknęła Leese. |
|