- A tatuś? - westchnął Bogumił. - Do dziś pamiętam jego pierwsze zdjęcie - ogromny krater wypełniony zwęglonymi szczątkami robotów bojowych... Tatuś też był bohaterem... - A mój tatuś był kwatermistrzem - odparł Emeryt Fuzz. - Ile razy opowiadał mi o krwawych walkach z karaluchami, ileż to zginęło wtedy poborowych... - Setki, setki - zgodził się Bucholtz. - Nie da się prowadzić wojny bez strat, kraterów, gruzów i krwawych stosów z poborowych! - Prawda - wykrzyknął Fuzz. - Napijmy się! Alkohol św. Tomasz z Akwinu nie raz już dowiódł swojej mocy, jeżeli idzie o stosunki międzycywilizacyjne. Z gwałtomasażem żołądka się nie dyskutuje... Ale powyższa miła i budująca rozmowa nie miałaby miejsca, gdyby wcześniej Emeryt Fuzz nie uratował z opresji komandora Schizosena. Czym zrobił niejakie wrażenie na Fryderyku "Wy" Karthonie. Gdyby nie owo wrażenie, Karthon nie wpadłby na pewien pomysł. Ale aby wpaść na ów pomysł, Karthon musiał wcześniej odbyć rozmowę z Ambasadorem Komandorem Qupą z Qwisty. Lecz zanim Qupa w ogóle mógł stanąć oko w oko z Karthonem, podchorąży Ssonar musiał stracić swój uroczy różowy kolor lica z powodu ważnego holo, które zdumiało komandora Kiszcza na równi z kolorem podchorążego. Ważnego holo by nie było, gdyby nie rutyna Ojca Brandzlona, której owoc, czyli czerwony odcisk ręki na Dziewiczym Pośladku Księżniczki Qtaski, nie wywołał szaleństwa u generała Quja i bólu głowy u Króla Po Prostu o'Q. Ten, kto powiedział, że historia kołem się toczy, zaiste nie wiedział, co czyni... Krążownik Sił Kosmicznych Qwisty pomalowany w bojowe fioletowe kolory dostojnie tkwił obok zdumienia komandora Kiszcza. To znaczy obok krążkownika klasy S100 Bazylisk, na którego pokładzie znajdował się zdumiony komandor Kiszcz. Kiszcz miał okazję na własne oczy oglądać powrót krążownika Biddon prowadzonego przez samego Biddona z układu Ożeszkurwamać. A był to widok, którego nie zapomni do końca życia - patologiczne nastroje OKOKu wywołane niespodziewanym końcem wakacji robiły swoje. Tym razem Kosmiczne Stwory nie były anihilowane w furii, lecz bardziej w patologicznej orgii seksualnego, dewiacyjnego zniszczenia... Biddon otoczony wianuszkiem plazmy laserowej, radioaktywną posoką tudzież kawałkami wnętrzności, zgrabnie zatoczył łuk i zatrzymał się w przepisowej odległości od obu statków. Zdumiony komandor Kiszcz mógł li tylko westchnąć skrycie. Ambasador komandor Qupa, Komandor Karthon i Komandor Biddon siedzieli w sali widokowej Biddona sącząc drinki św. Tomasz. Sytuacja była wprawdzie poważna, a politycznie wręcz krytyczna, co wszakże nie oznacza, iż prawa kultury są poza nawiasem! Przed nimi stały dwa tłumczłonki. Dwa - jeden ambasadora, drugi Karthona. Jak wiadomo, tłumczłonki obowiązuje zasada nieoznaczoności alkoholowej, to znaczy są one w stanie pracować poprawnie li tylko, kiedy są w parzystej liczbie. Dwa tłumczłonki działają doskonale, lecz trzy już nie. Ogólna teoria komunikacji za pomocą tłumczłonków jest dosyć skomplikowana, zaś jej szczegółowe odgałęzienie szczególnie. Jak wszyscy wiemy, za procesy świadomościowe w mózgu odpowiadają efekty kwantowe. Fizyka kwantowa odpowiada też za działanie tłumczłonków, czyli symulacji komputerowej wprowadzonej w stan upojenia alkoholowego kory językowej. Dwie pijane kory językowe generują poprawny ciąg tłumaczeń. Trzy (i ogólnie każda liczba nieparzysta) już nie. Przypuszcza się, że zachodzi tutaj tzw. proces zgody von Pubowa. Joseph von Pubow, wybitny fizjolog niemiecki, wysnuł teorię dominacji, której istota zasadza się na prostym przypuszczeniu. Mianowicie dwa tłumczłonki dochodzą do konsensusu na zasadzie równowagi, zgadzając się po prostu ze sobą. Trzy wpadają w nieskończoną pętlę Pubowa - starają się osiągnąć równowagę za pomocą przewagi dyskusyjnej - to znaczy raz po raz dochodzą do niepełnego konsensusu translacyjnego opartego na przewadze zdania dwóch tłumczłonków oraz niezgodzie jednego z nich. Następnie przystępują do ponownej próby uzyskania dominacji translacyjnej i proces powtarza się. Von Pubow doszedł do wniosku, że trzy pijane byty nigdy się z sobą nie zgodzą, zawsze bowiem dwa z nich będą miały inne zdanie, niż ten pozostały, przez co będą starały się na siłę przekonać go do swego zdania. Lecz zgodnie z zasadą nieoznaczoności alkoholowej mówiącej, że nie można jednocześnie wchłaniać i emanować (tzn. pić i artykułować), zdanie dwóch zgodnych bytów jest w stanie kwantowym, to znaczy po wchłanianiu przyjmuje stan zależny od emanacji innych bytów. Tym samym lokalna konfiguracja stanu trzech umysłów zmienia się w zależności od wchłoniętego alkoholu, nigdy nie stając się czymś stałym. Trzy tłumczłonki (i każda liczba nieparzysta), wpadłszy w nieskończoną pętlę von Pubowa, nadają się już li tylko do serwisu. Stąd właśnie taka, a nie inna liczba tłumczłonków w pomieszczeniu. Ambasador komandor Qupa, który już wcześniej holograficznie przedstawił Karthonowi całą zaistniałą sytuację, osobiście pofatygował się nad granicę układu Ożeszkurwamacian, aby całość przedyskutować. Karthon ze swojej strony miał propozycję gotowego rozwiązania, na którą wpadł, obserwując akcję Emeryta Fuzza. Problemem okazało się jednak właściwie zrozumienie intencji Qupy, a w rzeczy samej, Króla Po Prostu o'Q. - Czyż kwiat, zasłaniając kawał zielska - pytał retorycznie ambasador Qupa - nie gwałci tym samym jego dążenia do szczęścia? - Hm - mruknął Karthon. - To znaczy co, Król nie chce angażować się w konflikt z Qujem, czy też nie chce wywołać szerszego konfliktu międzygwiezdnego?... Albo - albo, nie da się uniknąć dwóch tych rzeczy naraz. - A czy dobry ogrodnik wycina chwasty wiedząc, iż zaszkodzi to kwiatu? - odparł Qupa. Cała rozmowa toczyła się dalej w podobnym tonie. Ambasador tonął w ogrodniczych metaforach, których wieloznaczność najwyraźniej umykała tłumczłonkom. Pewnym rozwiązaniem byłoby zwiększenie liczby tłumczłonków uczestniczących w tłumaczeniu, ale... za cenę wydłużenia czasu rozmowy. A właśnie czasu nie było dużo. Generałowi Qujowi do wywołania wielkiej awantury brakowało bardzo, ale to bardzo niewiele. Karthon, chcący wyłuszczyć swój pomysł, obawiał się, że utknie on pomiędzy różą, chwastem a środkami owadobójczymi. Na szczęście wojsko nie jest bezradne wobec takich trudności. Świat cywilny zadowala się takim poziomem tłumaczeń tłumczłonków, lecz wojsko jest wszak tworem o wiele bardziej zaawansowanym. Dlatego czasem używa Spectłumczłonków. Spectłumczłonek, czyli tłumczłonek podwójnie alkoholizowany, jest urządzeniem przeznaczonym do skomplikowanych wojskowych tłumaczeń. Wiadomo - cywilne tłumaczenia nie potrzebują precyzji, ot, jajko więcej, jajko mniej - jajecznica i tak wyjdzie, ale w wojskowych rozmowach... Sprowadzono Spectłumczłonka na miejsce, usunięto dwa zwykłe tłumczłonki (Spectłumczłonków nigdy nie należy stawiać wraz z innymi tłumczłonkami tudzież Spectłumczłonkami, bowiem zachodzą w nich takie reakcje, że mogłoby to skończyć się wręcz katastrofą) i wtłoczono w niego dotychczasowy przebieg rozmowy. Nastała cisza. - Kurwa - odezwał się po długim milczeniu Spectłumczłonek. - W dupę jeża! Wojskowi oraz ambasador przyjęli to wyznanie spokojnie; wszak czy da się coś precyzyjnie i wojskowo przekazać, nie klnąc przy tym? Oczywiście, że nie. - O co idzie?... - zapytał zaczepnie Spectłumczłonek. - Król Po Prostu o'Q, w dupę jeża, chce się pozbyć generała Quja, ale tak, aby wszyscy myśleli, że to general Quj pozbył się sam siebie przez własną głupotę. Król, w dupę jeża, nie chce ani interwencji ziemskich sił zbrojnych, ani tym bardziej interwencji sił Qwisty. No i pas, panowie. - Przekaż panu Ambasadorowi pytanie - zwrócił się do Spectłumczłonka komandor Karthon - co by było, gdyby jakiś szalenie utalentowany żołnierz zdołał... powiedzmy... przywrócić porządek? - W dupę jeża - zaklął ordynarnie Spectłumczłonek, wysłuchawszy wpierw ambasadora Qupy - jeżeli ten żołnierz jest przedstawicielem innej cywilizacji, równa to się wypowiedzeniu wojny całej Qwiście. Nie tędy droga... - Hm - mruknął wyraźnie rozczarowany Karthon. - Szkoda... Bo miałem coś na oku... - W dupę jeża! Oż, kurwa - warknął Spectłumczłonek, reagując na nagłe ożywienie ambasadora Qupy. - Ale jeżeli by skorzystać z Prawa Policzka na Pupie... to... ale to i tak nie jest realne... - To znaczy? - zainteresował się Biddon. - To znaczy, w dupę jeża - odparł skwapliwe Spectłumczłonek - Quj jako konserwatysta wyznaje stary kodeks honorowy, pozwalający wyzwać go na pojedynek, a w tym przypadku - wyzwać całą jego jednostkę specjalną na pojedynek za pogwałcenie Prawa Policzka na Pupie. Jeżeli Quj uderzy jakiegoś Ziemianina podczas incydentu w Pupę, względnie w twarz, jego rodacy mają prawo ubiegać się o pojedynek. Ale mam dwie wątpliwości - Quj musiałby to zrobić, oraz jakie są szanse na zmierzenie się z całym oddziałem sił specjalnych...? W dupę jeża... Generał Quj, zdarłszy sobie gardło na wrzeszczeniu na Ojca Brandzlona, nie wytrzymał w końcu i plasnął go z całej siły w Pupę. No cóż. Zakon Ojców Brandzlonów położony był na sporym wzniesieniu. Gdyby spojrzeć nań z daleka, całość przypomniała trochę bujną pierś zakończoną budynkiem zakonu jawiącym się jako spory, sterczący sutek. Teraz nad tym wszystkim unosiła się jeszcze groźna, masywna bryła niszczyciela sił specjalnych, na podobieństwo ręki chcącej zachłannie wziąć w garść lub w brutalną pieszczotę pierś. Nastało późne popołudnie. Ojcowie Brandzlonowie zgodnie stłoczeni pod murem klasztornym medytowali nad tajemnicami wiary. Mała, niegrzeczna dziewczynka rozłożyła się wygodnie pod fontanną i grała w coś na przenośnej konsoli komputerowej. Ojciec Brandzlon, bardzo zmęczony, z boląca pupą, z całą świadomością swej gafy, której ogrom dopiero teraz do niego w pełni dotarł, przysiadł sobie koło niej. A Generał Quj, którego wściekłość została troszkę utemperowana przez zdziwienie wywołane faktem, że ktoś wyzwał go na honorowy pojedynek, stał obok nich w pełnej gotowości bojowej. Honor honorem, ale Quj nakazał pokryć teren zakonu podwójnym polem siłowym, postawił załogę niszczyciela w stan gotowości, każąc jej strzelać we wszystko, co się tylko zbliży, rozkazał swoim żołnierzom załączyć pancerze w tryb cloak, dlatego dziedziniec dookoła fontanny wydawał się zupełnie pusty, choć w rzeczywistości naszpikowany był wojskiem. Co wyjaśnia wiele spraw, pomyślał Ojciec Brandzlon. Słowem - generał Quj czuł się przygotowany na wszystko, czuł się panem sytuacji. Emeryta Fuzza na miejsce akcji podrzucił swoim myśliwcem pilot Bucholtz. Akurat wybór Bucholtza - poza jego osobistą sympatią do Fuzza - jako przewoźnika był o tyle sensowny, że jego myśliwiec nafaszerowany był przeróżnymi nowinkami technologicznymi made by komandor Edward P. Poohwa. Stąd nikt nie zauważył, jak mały myśliwiec ląduje niedaleko wzgórza. Z myśliwca wysiadł Emeryt Fuzz, przeciągnął się, wyciągnął BPE, porozmawiał chwilę z Bogumiłem i poszedł w kierunku majaczących w oddali budowli zakonu. Emeryt Fuzz był świadom tego, czego wymaga się od niego. Ale kiedyż to on był ostatnio na wakacjach? Bardzo dawno. Dlaczego więc, rozmyślał sobie zdążając ścieżką ku górze, mam odmawiać sobie takich drobnych przyjemności? I to w dodatku na koszt rządu. Emeryt Fuzz nie dopłacił ani złamanego zzuza do tej wycieczki. A nawet czegoś więcej niż li tylko zwykłej wycieczki, bo przecież czeka go spora dawka rekreacji, i to nie z jakimiś dzikimi komarami czy jaszczurkami, ale prawdziwymi zawodowcami. Fuzz był pewien - wnuki pękną z zazdrości, kiedy po powrocie opowie im całą historię. Wkrótce doszedł do granicy pola siłowego. Załoga niszczyciela widziała go już od jakiegoś czasu, ale generał Quj mówił o uzbrojonym po zęby Ziemianinie, nie zaś o drobnym, liczącym 162 cm wzrostu, ważącym 52 kilogramy siwym i miłym staruszku o spokojnym pulsie. Po prawdzie mało kto w Galaktyce widział Ożeszkurwamacianina we własnej osobie, toteż nie ma co winić załogi niszczyciela za jej pomyłkę. Miły, siwy staruszek dotknął pola siłowego ręką. Po czym... przeszedł przez nie jak przez masło. Tak przynajmniej wyglądało to z punktu widzenia załogi niszczyciela. Tym czasem Fuzz użył BPE - bo w końcu od takich pierdoł ono jest. Dziedziniec zakonny zalało światło zachodzącego słońca. Zerwał się lekki wiatr, wzniecając kurz z suchej polnej drogi. Figurka Emeryta Fuzza wraz z maleńką kropką BPE lewitującą parę centymetrów nad ziemią wyłaniała się powoli w zarysie głównej bramy wiodącej na dziedziniec. Żołnierze sił specjalnych ze zdumieniem spoglądali na ich zbliżanie. Światło zachodu barwiło Fuzza złocistą barwą, a kurz skrywał jego nogi. Emeryt Fuzz wyglądał jak postać z dziecięcej kreskówki, kruchy, zabawny człowieczek. Lufy laserów szturmowych powoli nakierowały się na niego, żołnierze bezpieczni i niewidoczni zza swoich pancerzy bawili się w myślach swoją wszechmocą. Generał Quj splunął z pogardą. Zerwał się silniejszy wiatr. - Nie wtrącaj się - mruknął Fuzz do BPE. Czuł rozłożenie mas na tle dziedzińca. Choć nie widział żołnierzy, wyczuwał, gdzie są rozlokowani. Wyciągnął przed siebie swoją laskę. Specsiły Qwisty zamarły. I Emeryt Fuzz rozpoczął swoją część wakacji. Nie zachowały się żadne materiały holo z tego zdarzenia. Ojciec Brandzlon pamiętał tylko sam moment pojawiania się Fuzza, potem wszystko utonęło w chaosie, a później zapadła cisza. Księżniczka Qtaska była zbyt zajęta graniem, aby cokolwiek zauważyć. Generał Quj poza ślinieniem się nie był w stanie wnieść czegoś owocnego do dyskusji. Zaś Ojcowie Brandzlonowie, jako byty zatopione w religijnych rozważaniach, roniące łzy potu i wysiłku, czuli się usprawiedliwieni nic nie widząc i niczego nie słysząc. Poza nimi nikt nie przeżył spotkania z Emerytem Fuzzem. Emeryt Fuzz wystrzelił do przodu; nie biegł szybko jak na Ożeszkurwamaciania, ale wystarczyło to, by stać się roziskrzoną smugą w oczach obserwujących go żołnierzy. Jego laska z łatwością przecięła pierwszego z nich, zanim jego krew wytrysła z rany i zdążyła dotknąć ziemi, Fuzz ze świstem śmierci zdekapitował kilku następnych. Powietrze zawrzało od plazmy laserów, komandosi instynktownie kierowali ogień tam, gdzie ich zdaniem był Fuzz. Mylili się, a ich błędy stawały się posoką treści żołądkowych oblewającą stalowe pancerze. Przy włączonych urządzeniach maskujących wyglądało to, jakby nagle wszędzie wykwitały żółto-czerwone róże, na sekundę, na chwilkę, zanim płatki kwiatu pokonane przez grawitację przemieniły się w pionowe rozbryzgi strug krwi. Racjonalność generała Quja zginęła śmiercią tragiczną gdzieś tam, gdzie zdziwienie zmienia się w przerażenie. Załoga niszczyciela widząc, co się dzieje, zaczęła ostrzał z ciężkich dział laserowych. W niewielkiej przestrzeni dziedzińca wybuchło piekło. Płaty ziemi wyrywane eksplozjami zastąpiły powietrze. W tym chaosie ognia i ziemi Emeryt Fuzz spokojnie wykończył resztę oddziału specjalnego generała Quja. Został tylko niszczyciel, walący nieprzytomnie do niego i próbujący go przygwoździć. Fuzz z łatwością unikał ognia, ale i nie mógł nic zrobić statkowi. Niechętnie bo niechętnie, przywołał BPE. Bojowy Pomocnik Emeryta, urządzenie mające w swym zamyśle służyć starzejącym się Ożeszkurwamacianinom jako pomoc w codziennych spacerach po parku, tym razem został użyty do innego celu. Fuzz wskazał mu masywną sylwetkę niszczyciela. BPE zamarł, wydał z siebie ciche sapnięcie, po czym bluznęła z niego struga energii, wbijając je w grunt. A niszczyciel po prostu zniknął. Nad zakonem rozpostarło się pyszne niebo delikatnie zabarwione ostatnim tchnieniem zachodzącego słońca. Emeryt Fuzz z przyjemnością wyciągnął się - ech - trochę ruchu dobrze mu zrobiło... "Pieprzę pośladki... walić emerytów! Gwałcić księżniczki! Niech żyje wolny sex!!!... Sratataa!... Prawda dla Pupeciów!" - dokumentacja szpitalna pacjenta kategorii 2fc Qumana Q. Quja, egzemplarz "A", treść napisu wykonanego przez pacjenta na ścianie toalety szpitalnej. Rozsądni ludzie długo nie dumają nad pewną kategorią rzeczy. Niewątpliwie należał do nich wakacyjny wyczyn Emeryta Fuzza. Ani Ziemianie, ani Qwistanie woleli nie wnikać głębiej w to, co właściwie się stało, w to, że krucho wyglądający staruszek o wadze 52kg... nie, nie... po prostu - nie było sprawy. Polityka jest sztuką kompromisów... Sprawa z generałem Qujem doczekała się zadowalającego rozwiązania. Stosunki pomiędzy Qwsitą, Ożeszkurwamać i Ziemią nabrały nowych rumieńców. Komandor Emil Biddon wraz z Komandorem Fryderykiem "Wy" Karthonem spędzili satysfakcjonujące wakacje. Emeryt Fuzz także miło wspomina swoją zagraniczną wyprawę, poza tym poznał ciekawego Ziemianina w osobie Bogumiła Bucholtza IV. Ojciec Brandzlon dostał uczulenia na małe dziewczynki, nieważne przy tym, czy grzeczne, czy niegrzeczne. Królewna Qtaska z zadowoleniem odnotowała zniknięcie ze swego otoczenia generała Quja, który zawsze sypał przy niej niezrozumiałymi żartami w stylu "Mój słodki mały Pupć..." albo "Mój mały Pupeć żądny władzy...". Wszyscy w Kosmicznych Sił Ziemskich zyskali jeszcze jeden powód do wpatrywania się we Fryderyka "Wy" Karthona jak w obrazek. Odkurzacze w Sztabie zbliżyły się o jeden rok, czy może lepiej - o jeden krok do Ssącej Zagadki Odkurzania. A były generał Quj, przebywający w zakładzie zamkniętym, zajął się wypisywaniem na ścianach toalety męskiej haseł w stylu "Wolność dla Dup", lub bardziej tęsknych - "Pupeciu mój, gdzież ty, gdzie...". I wszystko było pięknie, do czasu gdy... |
|