nr 01 (XXIII)
styczeń-luty 2003




powrót do indeksunastępna strona

Qualis
  Sezon Ogórkowy

        ciąg dalszy z poprzedniej strony

     "- Głupia dziwka - warknął Qjohn. - Jak śmiała się puścić z tym dupkiem?! Qjohn, choć znał Qmerry od wielu lat, nie sądził, iż była zdolna tak nisko upaść. A przecież dla niej harował, dla niej wypruwał sobie żyły, dla niej zabijał za grosze. - W Qrwe Jeża - zaklął szpetnie Qjohn. Prawda była taka, iż Qmerry puściła go z wiatrem, pokazując swoje pośladki Qtomowi. Qtom, jego najlepszy przyjaciel... Qmerry, ta skryta suka, wykorzystała go, a oddała swoją pupę jemu. Zakpiła z jego erekcji, erekcji, którą przez lata hodował tylko dla niej, dla swej księżniczki... Jak teraz spojrzy w twarz kumplom, wiedząc doskonale, że oni wiedzą, iż jego kobieta pokazała pupę innemu?!... Czarna, gorąca rozpacz podlana lodowatą wściekłością wypełniła serce Qjohna. - Nie - warknął. - Nie, tak to się nie skończy..." - z książki "Przeminęło z Pupy Wiatrem" Qilberta Q. Qproota.
     Komandor Włodzimierz "Wkręcio" Wkrętakowski z powagą spoglądał na główną wajchę mocy w Silniku. Raz w roku przesuwała się ona na pozycję, o której nawet Edward P. Poohwa wyrażał się z szacunkiem. Prawdę rzekłszy, Edward, projektując dopalacz dla Silnika, nigdy nie brał poważnie możliwości użycia tak wysokich sprężeń. Ale życie, jak zwykle, przerosło fantazję.
     Krążownik Biddon stał na granicy układu Ożeszkurwamać. Składało się nań 12 planet, niezliczone morza stad meteorytów oraz nieznana bliżej liczba Stworów Kosmicznych. Załoga na Biddonie była jak jeden mąż blada. Oprócz, rzecz jasna, uśmiechniętych od ucha do ucha komandorów Biddona i Karthona, którzy z wyraźną przyjemnością spoglądali na dziką chaotyczność ożeszkurwamaciańskiego układu planetarnego.
     - To co, Emil - odezwał się Karthon - kto zaczyna?
     - Rzucaj, Fred, rzucaj - odparł pogodnie Biddon.
     Karthon wydobył z kieszeni błyszczącą małą monetę, którą pieszczotliwie zwał "Na szczęście".
     - Ożesz... to znaczy orzeł, co?
     - Ha! Pewnie, że orzeł - rzekł Biddon. - Reszki zawsze przegrywają!
     Karthon podrzucił monetę w powietrze. Zabłysła, powoli obracając się w przestrzeni pomieszczenia. Przez okna sterowni, w której znajdowali się obaj komandorzy, dalekie słońce groźnego układu wyglądało jak maleńki diament w koronie grozy. Komandor Kiszcz, dowódca Bazyliska, czuł zimną panikę w sercu, której nie mógł opanować, ale do której nie chciał się przyznać. Nawet z daleka zła sława ożeszkurwamaciańskich Kosmicznych Potworów ziała jadowitą niesamowitością. Kiszcz nigdy nie był bliżej tego układu niż dziś. Nigdy też specjalnie nie wierzył w plotki opowiadające o wakacyjnych wyprawach Głównodowodzącego do tego serca koszmaru. Lecz przecież widział to, co widział... Widział potężny kadłub Biddona z wolna tam zdążającego. Im bardziej krążownik się oddalał, tym jego kruchość i delikatność wydawała się bardziej oczywista i bezbronna. Komandor Kiszcz, człek młody jeszcze, nie miał wątpliwości - oglądał krążownik Biddon po raz ostatni. Mała moneta, nieme usta losu, została tymczasem sprawnie schwycona ręką Karthona.
     - HA! - wykrzyknął uradowany. - Reszka!
     Biddon uśmiechnął się i ceremonialnym gestem wskazał na konsolne sterowania neuralnego. Fryderyk "Wy" Karthon majestatycznie poszedł do niej, zanurzył ręce, uśmiechnął się radośnie i ryknął: - Maszynownia - dawać mi DYCHĘ!
     Komandor Wkrętakowski z ponurym, fatalistycznym uśmiechem rzucił raz jeszcze okiem na panel Silnika, który oznajmiał wszystkim zainteresowanym co następuje:
     0 - Brak mocy
     1 - Normalnie
     2 - Max
     3 - Max fabryczny
     4 - Normalny Max
     5 - Maksymalny Max
     6 - Niezły Kop
     7 - Dobry Wypierdziel
     8 - Piździach!
     9 - Oż kurwa!!
     10 - Nie używać!!!
     Po czym zamknął oczy, przesunął wajchę do oporu i krzyknął: - Maszynownia, jest 10!
     I tak rozpętało się piekło.
     Dlaczego żaden inny statek żadnej innej cywilizacji nigdy nie zwiedzał tego układu? Bo Stwory Kosmiczne? Przecież to nie brzmi poważnie. Jednak taka właśnie jest prawda. Kiedy krążownik Biddon z głuchym jękiem wyrwał się do przodu pozostawiając za sobą bulgoczącą plazmę, Kosmiczne Stwory bezszelestnie wyprysnęły na jego spotkanie. Wielosettonowe cielska - czarno-matowe, radioaktywne i zębiste - namierzyły źródło ciepła, poczuły smak rozgrzanego metalu i nienawistną im woń białkowego życia. Więc ruszyły jak charty na małego zajączka. OKOK na Biddonie nie był spocony, nie był przerażony, nie był skamieniały. OKOK na Biddonie był blady, ale naprawdę szczęśliwy. Bowiem OKOK na Biddonie tylko raz w roku był ważniejszy niż piloci myśliwców, niż "Płukanie" Komandora Sedessa. Tylko w wakacje OKOK stał w centrum wydarzeń, tylko w wakacje wszyscy chodzili dookoła nich jak na paluszkach, tylko w wakacje wszyscy ich wielbili, podziwiali i modlili się za nich - bo tylko w wakacje od Chłopaków "O Krok Od Krocza" zależało życie wszystkich na Biddonie. I OKOK nie zamierzał zawieść nikogo.
     
     General Quj poczuł się jak... jak... jak... Zabrakło mu słów na porównanie. Całe jego życie, cała jego kariera, wszystkie jego marzenia spopieliły się w jednej chwili. Widok Świętego Dziewiczego Pośladka Królewny Qtaski, na którym widniała CZYJAŚ ŁAPA, wgryzł mu się w umysł jak kwas. Zżerała go wściekłość - nie, coś więcej niż wściekłość, coś... coś... Quj stał nieruchomo z niewidzącym wzrokiem wbitym w holo przedstawiające hańbę Królewny. Została zgwałcona, została zbezczeszczona, została znieważona... Więcej... Teraz Quj nie ożeni się przecież z nią, runie wszystko... Władza, marzenia... I to PRZEZ KOGO... Lodowiec wściekłości zaczął pękać w generale. Potężne odłamki nienawiści wpadały z sykiem do oceanu mściwej wyobraźni Quja. Dorwać, zniszczyć, zadeptać... Uwolnić planetę od... od... ZIEMIAN... uwolnić kosmos od... od.. ZIEMIAN. W Quju coś się załamało... i zarazem coś nowego zakrzepło - coś ohydnego, potwornego i mrocznego - jego życie zostało złamane, ale on za to połamie o wiele, wiele więcej na tym świecie... o wiele, wiele więcej...
     Biddon sunął do przodu przez mroźną pustkę, wciąż przyspieszając. Na jego spotkanie runęły dwa pierwsze Stwory Kosmiczne, śpiewając pieśń zagłady. Lecz zanim dotarły do refrenu, coś zaczęło się dziać nie tak. OKOK ryknął swoją sfrustrowaną, wyczekiwaną przez cały rok odpowiedź. Głuchy ból dochodzący z okolic płciowych rozorał stalowe umysły obu Kosmicznych Stworów. Zanim zdołały sobie one uświadomić dotkliwość otrzymanych ran, były już tylko kilkoma setkami nędznych kawałków dryfujących w próżni. Nastała chwila ciszy, chwila grozy - Kosmiczne Stwory swym nieomylnym instynktem poczuły, iż ów hałaśliwy kąsek o cudzoziemskim zapachu nie zamierza dać się łatwo zjeść. Na spotkanie z nim wyruszył jeden z Dużych Kosmicznych Stworów, tak na oko pięć razy większy niż sam krążownik. Nie snuł on pieśni, nie ryczał, lecz tylko mknął w furii lodowatej ciszy. Dwie masy pędziły naprzeciw siebie - Stwór, któremu doświadczenie mówiło, że statek prędzej czy później zboczy z kursu, aby uniknąć zderzenia, oraz komandor Karthon za sterami Biddona, który ufał OKOK'owi. Biddon nie zbaczał, Stwór przyspieszał. Kiedy zderzenie wydawało się nieuniknione, Stwór popełnił błąd. Działając instynktownie i chcąc na poły przerazić ofiarę, na poły ją połknąć, otworzył swoją wielką paszczę. Na to tylko czekał OKOK - skoncentrowana siła wszystkich laserów pokładowych Biddona bluznęła w nieopancerzone podniebienie Stwora, wyorała sobie drogę przez jego mózg, by rzygnąć olbrzymim otworem po drugiej stronie głowy. Krążownik przemknął przez czuleść zionącą w Stworze jak język kochanka przez wargi lubej. Karthon ryknął radośnie, a OKOK uśmiechnął się mściwie. Stwory Kosmiczne w tym momencie nie wytrzymały i rzuciły się po kilka na raz na groźnego obcego. I rozpoczęła się rzeź. Karthon kierowany siódmym zmysłem lawirował pędzącym, trzeszczącym krążownikiem pomiędzy cielskami Stworów, pomiędzy labiryntami meteorów, cudem unikając zderzeń. OKOK ogarnięty psychozą pomieszaną z dzikim uniesieniem działał jak chirurg erotoman, którego przez przypadek ktoś zamknął na 30 lat w celi, a potem nagle wypuścił. Z dziką fantazją wykastrowywał atakujące Stwory, uzyskując tym samym kilka cennych sekund oszołomienia potrzebnych do dokładnego wcelowania w ich układy decyzyjne. I padały jeden po drugim, rozłupywane, rozcinane, rozbebeszane już to laserami, już to rozpędzoną masą krążownika. I OKOK, i komandor Karthon świetnie się bawili. Wakacje! Nareszcie długo oczekiwane wakacje!...
     Na nieszczęście wszystko co dobre, szybko się kończy, Biddon wkrótce wszedł w obręb okręgów górniczych Ożeszkurwamacian i objęła go ochrona systemowa. Kosmiczną przestrzeń rozorały grube na kilka metrów promienie laserowe z boi obronnych stacji górniczych, anihilując za jednym zamachem całe stada Stworów Kosmicznych. Krążownik dotarł do cywilizacji. Ale przecież będzie jeszcze musiał stamtąd wylecieć, prawda?
     Emeryt Fuzz wkroczył zdecydowanie do sklepu spożywczego. Namierzył wzorkiem Sprzedawcę Dupzza. Sprzedawca siedział w swoim boksie i oglądał jakąś szmirę na holo. Fuzz zapukał w drzwi. Dupzz, zdziwiony tak brutalną, niecodzienną ingerencją w swą boksową przystań, przez dłuższą chwilę nie reagował. Fuzz załomotał ponownie. Za drzwiami rozległo się niechętne szuranie. Drzwi z sykiem rozwarły się, ukazując dorodną postać sprzedawcy. Sklepy spożywcze, choć zautomatyzowane, posiadały - by tak rzec - pierwiastek ludzki w postaci sprzedawców zawsze gotowych w czymś pomóc, ewentualnie fachowo doradzić. Dupzz, jako były wojskowy droid, znał się na kuchni niespodziewanie dobrze, czego Fuzz nie raz był już świadkiem. Lecz dziś Fuzz przyszedł z reklamacją.
     - Dupzz, czy Waszym zdaniem z tą bułką jest wszystko w porządku? - zagadnął sprzedawcę, prezentując mu rozpakowane nieświeże pieczywo.
     - Ta' jest! - odkrzyknął zdecydowanie Dupzz.
     - Tak? - zdenerwował się Emeryt Fuzz. - A co to Waszym zadaniem jest?!...
     Fuzz wyjął bułkę z bezosobowych objęć papieru, po czym rzucił na blat. Bułka z mokrym pacnięciem przytuliła się do powierzchni stołu, tworząc niemą kompozycję plamiastego wyrzutu. Fuzz rozpostarł jej paszczę, wyciągnął z środka jęzor i pokazał Dupzzowi. - A to co jest, Dupzz... Jaki to ma, waszym zdaniem, kolor?!...
     Sprzedawca Dupzz - droid doświadczony - z namysłem pochylił się na bułką. Jęzor sztywno sterczący z bezzębnej paszczy pieczywa miał kolor lekko niebieski. Prawidłowy jęzor świeżej, niedawno ubitej bułki jest zielony.
     - Ta' jest?... - wyraził elokwentnie swą wątpliwość Dupzz.
     - Bułka jest nieświeża - warknął Emeryt Fuzz. - I to jest trzecia nieświeża bułka zakupiona w tym sklepie.
     - Ta' jest?! - zdziwił się sprzedawca.
     - Ta' jest! Zróbcie coś z tym, Dupzz, złóżcie reklamację, zróbcie awanturę, zmienicie dostawcę - ale coś zróbcie!
     Sprzedawca Dupzz zamarł z zamyśleniu. Nieświeże pieczywo jest ewidentnym kiksem. Dupzz jako ciało kierownicze odpowiada na całość zaplecza logistycznego. I kiedy szeregowy klient zgłasza zapotrzebowanie na świeże pieczywo, obowiązkiem dowództwa sklepu - czyli obowiązkiem jego, Dupzza - jest wykonać ten rozkaz. Sprzedawca Dupzz wyprostował się zdecydowanie i równie zdecydowanie zdecydował:
     - Ta' jest!
     - Doskonale - ucieszył się Emeryt Fuzz. - Doskonale!...
     
     Król Po Prostu o'Q czuł narastający ból głowy. Koszmarny wieczór zamienił się w koszmarną noc, a ta z kolei przeszła w nie mniej koszmarny ranek. Król Po Prostu o'Q był unoszony przez przybierającą falę wydarzeń i, co najgorsze, nie miał najmniejszego wpływu na to, gdzie woda go wyrzuci. Generał Quj, dowódca sił specjalnych, najwyraźniej zwariował. Zamierzał w jego - Króla - imieniu wydać wojnę połowie Galaktyki... Król cicho syknął. Przy tym gwałt na księżniczce Qtatsce, nad którym bolało całe królestwo, ba! cała planeta, wydawał się Królowi zwykła błahostką. Po prostu o'Q, jako historyk z zamiłowania, znał długą listę poprzednich lapsusów, których dopuścili się przeróżni przedstawiciele przeróżnych ras na powierzchni Qwisty. Poza tym polityka jest sztuką kompromisu, zakon braci Brandzlonów - zwykłą enklawą religijną, księżniczka - małą nieznośnicą, zaś Quj... żądnym władzy skurwysynem. Król Po Prostu o'Q był realistą. Przez całe swoje panowanie walczył z konserwatywnym myśleniem politycznym od zawsze mącącym prostą, demokratyczną linię pragmatycznego rodu o'Q. Polityka jest sztuką kompromisu... Właśnie w jego imieniu jego szanowny Ojciec król Q do Bólu związał kontraktowo rodzinę największych oszołomów Qujów ze swoim rodem, mając przy tym nadzieję, iż żaden z nich nie będzie w stanie zapanować nad nieodmienne nieopanowanymi, żywiołowymi, inteligentnymi i bardzo złośliwymi księżniczkami rodu o'Q. Król Po Prostu o'Q nie miał bowiem wątpliwości - skoro mała ksieżniczka Qtaska miała temperament całkiem sporego wulkanu, to wyrósłszy na dorosłą kobietę byłaby w stanie zjeść Quja razem z całą jego nawiedzoną rodziną nie zakrztusiwszy się nawet... Nie wziął widać pod uwagę komplikacji przedmałżeńskich.
     Ale teraz było za późno na cokolwiek. Quj odizolował obszar, na którym znajdował się zakon polem siłowym, obsadził go swoimi ludźmi jak ciastko rodzynkami, zakonników postawił pod murem i wydał Ziemianom Wojnę. Króla złapał paroksyzm bólu... Na Wielkiego Qtasa - jak można być tak tępym Qujem, aby w dzisiejszych czasach urządzać wojnę w samym centrum ludnej planety!? W wojny, to wszyscy bawią się w kosmosie, gdzie jest dużo miejsca i gdzie nikt nikomu nie przeszkadza. Król doskonale wiedział, że Ziemianie będą musieli zareagować, czyli podjąć próbę uwolnienia braci Brandzlonów. Nie da się podjąć desantu, nie zbliżając się do planety; nie da się zbliżyć do planety, nie napotykając po drodze sił Kosmicznych Qwisty. Na dodatek tutaj, w centrum Galaktyki, przedstawicieli innych cywilizacji jest więcej niż gwiazd na niebie - i bardzo łatwo jest sobie wyobrazić, w co może się przerodzić lokalny konflikt... Po Prostu o'Q może wybrać inne wyjście - rozprawić się sam z Qujem, wdając się tym samym w bratobójczą walkę, wydając córkę na pewną śmierć, a całą planetę na koszmar wojny domowej. I tak źle, i tak niedobrze. Generał Quj wygenerował sytuację bez wyjścia...
     
     Urzędy celne są wszędzie takie same - to znaczy podejrzliwe. Krążownik Biddon, choć był obiektem wojskowym, obiektem gościnnym, obiektem pochodzącym z innej cywilizacji, nie był przecież - wedle rozumienia urzędu - czymś tak niepojętym czy niezwykłym, aby nie zastosować wobec niego zwykłych przepisów celnych. Ożeszkurwamacianie nie szukali kontrabandy, ale czegoś o wiele bardziej prozaicznego. Nauczeni gorzką historią, która roiła się od przypadków tzw. mimikry użytkowej, wyciągnęli z niej właściwej wnioski.
     Ewolucja obiera zawsze dwa tory - mięśniowy i umysłowy. W przypadku Ożeszkurwamacian nurt mięśniowy był nad wyraz dobrze rozwinięty, o czym świadczy choćby populacja Kosmicznych Stworów. Ale Stwory nie miały szans w walce 1:1 - technika wojskowa obficie zraszała próżnię posoką kosmicznej zwierzyny. Toteż, nie zaniedbując dalszego rozwoju siłowego, ewolucja próbowała małych eksperymentów psychologicznych. Zaczęły nagle pojawiać się w kosmosie małe, acz atrakcyjne przedmioty codziennego użytku. A to ekspres do kawy, a to kalkulator, a to paczka dobrej herbaty - i zawsze były to produkty markowe, znakomitej jakości. Kiedy nieostrożny Ożeszkurwamacianin zabrał taki gadżet na pokład swego statku kosmicznego, narażał się na kłopoty. Z przedmiotów po pewnym czasie używania inkubowały się agresywne formy. Nie był to jakiś szczególny problem czy zagrożenie, bowiem przywykłym do twardych warunków życia Ożeszkurwamacianom walka z agresywnym ekspresem do kawy czy bojową puszką herbaty sprawiała czystą radość tudzież była miłą rozrywką podczas długich i nudnych lotów. Ale okazało się, że przedmioty pochodzenia kosmicznego rozsiewały zarazki powodujące uporczywą biegunkę, na którą wrażliwe były szczególnie dzieci. A dzieci, jak wiemy, skore są do nader pochopnego wkładania czegokolwiek bądź do buzi. Niefrasobliwi rodzice często pozwalali bawić się swoim pociechom przedmiotami nieznanego pochodzenia. Lekarze zaczęli bić na alarm, rozpętała się akcja uświadamiająca rodzicom prostą prawdę - jeżeli znaleźliście coś w kosmosie, nie dawajcie tego do zabawy swoim dzieciom. A urzędy celne zostały uczulone na wypadki przypadkowych zazwyczaj prób wwiezienia kosmicznych przedmiotów na powierzchnię planety. Akcję poparły też stowarzyszenia ekologiczne, twierdzące - nie bez podstaw - że nie wiadomo, co by było, gdyby - przykładowo - puszki z herbatą czy grzechotki zdołały zaaklimatyzować się na planecie Ożeszkurwamać.

ciąg dalszy na następnej stronie

powrót do indeksunastępna strona

22
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.