nr 01 (XXIII)
styczeń-luty 2003




powrót do indeksunastępna strona

Joanna Kozłowska
  Widelec i inne

        Autorka pisze o sobie:
Jestem 17-letnią uczennicą LO w Ząbkowicach Śląskich. Debiutowałam w wieku lat 7 krótką opowieścią "Ola porwana przez kosmitów", wydaną w liczbie egzemplarzy 1 przez moje własne wydawnictwo. Aktualnie zajmuje mnie wkraczanie w dorosłe życie.
Wiersze Autorki także publikowaliśmy w Magazynie Esensja, w cyklu "Szept poleca".
     Widelec

Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
     Marzyłam, abyś był łyżką. Niezastąpioną, uniwersalną łyżką.
     Chciałam, abyś był idealny, dopasowany do mnie. Miałeś spełniać moje oczekiwania, zachcianki. Miałeś rozpieszczać.
     Łyżką można zjeść zupę, ziemniaki. Można pokroić kotleta. Można ją przyłożyć do guza na czole, aby mniej bolało. Można ją wziąć w daleką podróż i czuć się tak, jakby się miało cały komplet sztućców. Z łyżką można zrobić tyle rzeczy! Nie umiesz nawet sobie tego wyobrazić.
     Z Tobą można się śmiać. Nie można płakać. Można pójść na zachód słońca, ale na wschód już nie. Za bardzo lubisz spać. O piątej rano nie możesz przecież otworzyć oka. Jest zamknięte na kłódkę. A tylko Ty masz klucz.
     Łyżka niczego nie oczekuje w zamian.
     Ciebie trzeba kochać.
     Łyżka.
     Widelec.




     Mniam

Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
     Odchodzimy przesyceni, leniwie odsuwając swe siedzenia od stołu. Na razie wszyscy milczą, wydłubując językiem resztki jedzenia spomiędzy połatanych zębów. A gdy usadowią się w końcu wygodnie w fotelach, zaczynają piać. Jak najgłośniej potrafią. Na obiad mieli kurczaka. Koncert ten potrwa aż do momentu przetrawienia pożywnej papki.
     Rzecz to normalna - mówić głosem swej ofiary. Ale po co krzyczeć? Jest to dla mnie zjawisko nowe i zaskakujące, dziwne i niezrozumiałe. Człowiek najedzony, zadowolony, w pewien sposób ociężały i pozbawiony chwilowo energii z natury nie wrzeszczy ile sił w płucach, co najwyżej cichutko gawędzi. I dopiero znajoma wprowadza mnie w tajniki zabawy. Po tej stronie rzeki jest to tradycja. Co niedzielę rodziny po sytym obiedzie, zazwyczaj o godzinie 13.30, zasiadają w fotelach i krzyczą ile sił. Chodzi o to, która rodzina będzie najgłośniejsza. Bo najgłośniejsza znaczy najbardziej najedzona, co znaczy najmajętniejsza, czyli najważniejsza. I ponoć od wielu lat wyścig ten wygrywa rodzina nr 8, a depcze jej po piętach zawzięta rodzina nr 18. Nr 8 sukces swój zawdzięcza kwakaniu po pieczonej kaczce, a nr 18 usiłuje ją przemuuuczeć za sprawą duszonej wołowinki.
     Podoba mi się to. Tam, skąd przyszłam, wszyscy po posiłku milczeli, wcale nie z zadowolenia. Milczeli, żeby nie słyszeć głosu sumienia. Wprowadzało to dziwnie ciężką atmosferę, jakby wszyscy naraz zapadali się w swoje brzuchy i po raz drugi usiłowali przegryźć raz połknięte danie. Dlatego pewnie masowo nękała nas niestrawność i inne przykre dolegliwości przewodu pokarmowego.
     Od czasu do czasu tylko co odważniejsi konsumenci, klepiąc się po brzuchu, stwierdzali:
     - Dzisiaj nawet dobre było - i na potwierdzenie zdrowo sobie przy tym bekali.




     I spadłam

Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
     Przed oczami wyświetla się film. Niebo błękitne, bezchmurne, dusząco spokojne. Niebo rozpłakane, sino-umierające, z cieniami beznadziei. Niebo krwawiące zachodem słońca letniego, rozleniwionego, smaganego wąskimi pasmami chmur. Niebo zarysowane podwójną tęczą rozpartą między pobliskimi blokami a samotnym kominem cukrowni na obrzeżach miasta. Niebo zmienne, rozkapryszone jak dziecko. Niebo, co było dla mnie dachem. Niebo, co podglądało mnie bezwstydnie, aż na policzkach kwitły purpurowe rumieńce. Niebo, co kusiło diabelnie swymi bramami w chwilach niewymiernej rozpaczy. Niebo rozgwieżdżone, księżycowe i odległe.
     - Koniecznie musisz ze mną pójść na spacer - stanął w drzwiach znienacka.
     - Kiedy?
     - Już. Nie można zwlekać.
     Był bardzo owłosiony. Chyba tylko dlatego od razu go nie wygoniłam. Czy ktoś owłosiony może mieć złe zamiary? Chyba nie...
     - Poczekaj, muszę się przebrać - mówię, żeby zyskać trochę czasu na zastanowienie. Chcę zamknąć drzwi, żeby mnie nie podglądał.
     - Daj spokój, o tej porze nikt cię nie zobaczy - powiedział z niepokojącą pewnością i wsadził rękę w szparę zamykanych drzwi. Przytrzasnęłam ją mocno, a on nawet nie pisnął. - Nie wygłupiaj się, naprawdę musimy już iść - wyciągnął do mnie tę samą dłoń i pociągnął do wyjścia. Uścisk jego nie był mocny czy bolesny, ale bardzo kategoryczny, nie znoszący sprzeciwu. Poszłam.
     Po drodze rozmawialiśmy o alfabecie (wg mnie), abecadle (wg niego). Spieraliśmy się o te dwie nazwy, tylko po to chyba, żeby było inaczej. Żeby było miło. Głos jego długo jeszcze wibrował w dziwnie martwym powietrzu, wprowadzając w jego słowa magię i zwolnione tempo. Szliśmy i szliśmy, a ja nawet nie zauważyłam, kiedy znaleźliśmy się w zupełnie obcej mi okolicy. Nie martwiło mnie to wcale. Miałam przecież przewodnika. Wcale też nie odczuwałam zmęczenia, głodu, pragnienia.
     I gdy kolejny mój beztroski krok natrafił na wielką dziurę w ziemi, zdążyłam tylko zobaczyć, że niebo ponad mną jest przezroczyste.




     Prostota

Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
     Dziękuję Ci Paula. To tylko dzięki Tobie mogę znowu myśleć.
     Najprostsze jest najpiękniejsze. Nie wymaga namysłu, zastanowienia, zadumy. Najprostsze zaskakuje i zapiera dech w piersiach. Wystarczy, że jest. Tak po prostu.
     Najprostsze nie oznacza surowe, banalne czy łatwe. Najprostsze eksponuje się w ukryciu. Najprostsze trzeba odkryć znienacka, aby nie przystroiło się w niepotrzebne zawiłości. Najprostsze znaczy genialne.
     Najprostsze jest mgłą o świcie zawieszoną nad polem pszenicy, spokojnym oddechem śpiącego dziecka, zielonym jabłkiem wstydliwie schowanym za listkiem, ciemną kreską brwi na skroni młodej dziewczyny, żarem lejącym się z nieba w upalny, letni dzień.
     Najprostsze nie może być na siłę. Najprostsze jest niezależne, wolne. Najprostsze jest niepowtarzalne.
     Brakuje mi już tylko kroku do doskonałości. Jestem prostą dziewczyną.
     2 września 2002 (pierwszy dzień szkoły)




     Przygotowania do bierzmowania

Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
     Każdy musi w życiu podejmować trudne decyzje. Niektóre spędzają sen z powiek, inne są przyczyną biegunek, a jeszcze inne zatwardzeń. Ale większość z nich ma jedną wspólną cechę: są złe.
     To tyle.
     Tak naprawdę chciałam powiedzieć, że nie wiem, co robić.
     Mama nie lubi taty, tata nie lubi psa, a ja nie lubię siebie. Zapytałam się koleżanki, co zrobić, a ona powiedziała: "zabij się". W sumie dobry pomysł, ale co to da? Jeszcze pójdę do piekła i co wtedy? Wiem, wiem, mówię jak pesymista. Mój jeden kolega jest takim pesymistą. Kiedy się rano obudzi, od razu zrywa się na równe nogi i, łapiąc się za głowę, śpiewa: "I wtedy co? I wtedy co? I wtedy co? Oooo, mój Boże!". Melodia jest bardzo skoczna. On nazywa to pesymizmem w optymistycznym wydaniu.
     Wiem to, bo czasami z nim sypiam.
     Tak w ogóle to lubię blondynów. Mają ciekawe pomysły. Jeden np. chciał ze mną uratować świat przed złem dóbr. Mówił: "Musimy zacząć od siebie", i gdy się całowaliśmy, nagle przerywał: "Konsumpcja nie jest drogą do szczęścia" i odchodził.
     Wstydzę się grzechów moich przyjaciół. Dlatego się ich wypieram. Zapytana odpowiadam: "Jestem sama". Wtedy od razu się wzruszają i zyskuję nowych. I oni nie wiedzą, że ich też się wyprę.
     Wypierać się jest łatwiej. Kiedy się wypierasz, myślisz, że ich masz, tylko się wypierasz. Bo wypierać się można, nawet gdy się nie ma.
     Codziennie widuję Człowieka-Calineczkę. Może to ma taki wpływ na moją głowę? On wzbudza we mnie tyle uczuć, kolorowych i czarno białych. Jest taki malutki, delikatny, kruszynka. Chodzi jak płatek róży, leciutko popychany przez majowy wietrzyk. Ale to człowiek. Napędzany białym proszkiem.
     Kto powiedział, że ludzie czerpią energię z bigosu? Jakiś święty? Chyba nie... To musiał być jakiś Polak. Polacy nie są święci. Są troszkę niegrzeczni, tak z umiarem. Przez ten klimat.
     Jak będę dorosła, zabiorę brata na koniec świata. I będziemy mieć dużo dzieci, i dużo szczęścia. I wszystko pozostanie w rodzinie. Jak u Jagiellonów.
     Historia lubi się powtarzać.
     Chciałabym być bogata. Żyć dostatnio. Robić łaskę pożyczając 30 zł na pakieta. Później bym wynajęła jakichś typów do ścigania dłużników. A Tobie dałabym w łapę za lekką pokutę.
     Więcej grzechów nie pamiętam...




     Szafa

Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
     Moja szafa nie jest ani duża, ani mała. Jest drewniano-tekturowo-metalowa. Ma zabawny przód w metalową siateczkę. Pamiętam, że nie była droga. Na górze trzyma kilka niepotrzebnych drobiazgów: lampkę w kształcie bałwana, świecznik, rulon plakatów, pudełko po martensach ze starymi listami, olejek różany. Pod nią zalega kurz. Z przodu na siateczce wiszą dwa stare wieszaki ze strychu babci, a na nich paski, torebki, krawaty, szelki.
     W mojej szafie zawsze czeka miejsce na mnie. Drewniana półka zaprasza do odpoczynku. Drewniany drążek ugina się od ubrań, między którymi jest ciepło i przytulnie. Zazwyczaj wtulam się w ulubione sztruksy i zieloną bluzę. W prawym rogu. Tam czuję się bezpiecznie.
     Świat wygląda zupełnie inaczej zza metalowej siateczki. Jest odległy, obcy. Nie musze się nim martwić. Nie jest mój. Moja jest szafa. Tylko moja. Teren jak najbardziej prywatny. Nikogo tam nie zapraszam. Zresztą, kto chciałby wejść? Ludzie nie zwracają uwagi na szafy. Obojętnie wyciągają z nich ubrania, grzebią, czasem posprzątają, ale nic więcej. Nie wiedzą, co tracą. Nie umieją dostrzec w nich możliwości.
     Ooooooo. Moja szafa ma niesłychane talenty. Umie śpiewać kołysanki bardzo pięknie. Gdy ma dobry humor, opowiada też bajki. Raz opowiedziała mi bajkę o starej szafie na dokumenty, która stała na zapleczu sklepu meblowego. Codziennie o 18, gdy sklep zamykano, zostawała zupełnie sama w ciemnym pomieszczeniu bez okien. Tkwiła tam, drżąc ze strachu, aż do 9 następnego dnia. Ta szafa bardzo bała się ciemności. Każdej nocy przeżywała ten sam koszmar - z mroku wyłaniał się wielki walec i sunął prosto na nią. Za każdym razem był coraz bliżej, zawsze z innej strony. Szafa nigdy nie wiedziała, skąd powinna spodziewać się jego ataku. Walec, gorzki owoc jej osamotnienia, powoli doprowadzał ją do obłędu. Szafa próchniała, ledwo trzymała się na nogach, cierpiała. W godzinach otwarcia sklepu z zazdrością obserwowała przez szparę w drzwiach młode szafy na sprzedaż. Dałaby wszystko, aby być na ich miejscu. Zwłaszcza w soboty i niedziele, kiedy tkwiła w swym przerażeniu aż 43 godziny bez przerwy. Pewnego wielkiego dnia wyciągnięto z niej wszystkie papiery, rzucono ją na ciężarówkę wraz z innymi gratami i powieziono w świat. To był wielki szok dla szafy. Zobaczyła wielkie miasto, usłyszała wielki hałas, odczuła wielki wiatr. To była wielka wolność. Jazda jednak wielka nie była. Po 20 minutach szafę zdjęto z samochodu i położono na chodniku. Samochód odjechał. Szafa była zgubiona i już chciała zapłakać nad swoim losem, gdy nagle ktoś ją chwycił i poniósł do sali wypełnionej różnymi meblami. Postawił ją koło stołu z odrapanym blatem i zgasił światło. Jednak szafa była tak podniecona, że zapomniała o swoim strachu i nie zobaczyła walca. Następnego dnia znowu wsadzono ją na przyczepę samochodową i powieziono do domu, prawdziwego domu z firankami w oknach i drewnianymi schodami na piętro!!! Od tamtej pory stała w ubogim pokoiku samotnej kobiety, która każdego dnia starannie układała w niej swoje proste ubrania. Szafa była szczęśliwa.
     Moja szafa jest zawsze szczęśliwa. Bo jest moja, bo ja jestem jej. Nigdy jej nie opuszczę.
     Tak naprawdę nikt nie wie, że śpię w szafie.
     Obok drżącego łóżka.
powrót do indeksunastępna strona

31
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.