 |
Esensja: "Pieprzony los kataryniarza" jest chyba twoją najmocniej osadzoną w danej sytuacji społeczno-politycznej książką, zarówno poprzez dobór postaci, jak również odniesienia. Czy teraz, z perspektywy kilku lat coś zmieniłbyś w tej książce? RAZ: Nie. Nic bym nie zmieniał, tak jak nie zmieniłem nic w "Wybrańcach bogów", poza jedną zasadniczą zmianą stylistyczną, którą - nie wiem, czy to można tak nazwać, czy mogą ludzie czytać takie słowa - ale ja nazwałem "dekurwizacją". W porównaniu z pierwszym wydaniem zniknęło tam trzy czwarte "jobów"; wtedy pisałem takim strasznie plugawym językiem, bo mi się wydawało, jak każdemu młodemu chłopcu, że jak się użyje słowa "kurwa" to jest się bardziej dorosłym. Teraz już jestem dorosły, przeszło mi to i postanowiłem te wszystkie "kurwy" pousuwać z tekstu, bo one przecież szkodzą tekstowi. Jak w tekście jest "kurew" za dużo, to ta jedna, która powinna zabrzmieć jest jak w starym dowcipie o bosmanie, który opowiada, że idzie, k..., ulicą, k..., i widzi, k..., pod latarnią - jak to się nazywa - prostytutkę. Więc to była jedyna zmiana jakiej dokonałem, dlatego, że parę lat minęło, odsunąłem się od tego tekstu i już nie mogłem do tego wrócić. Uważam, że autor nie powinien w tym momencie tekstu poprawiać. Nie tak jak Ernst Juenger, który "W stalowych burzach" przerabiał chyba osiem czy dziesięć razy i przez całe życie wydawał nowe wersje swojej pierwszej książki, zupełnie od siebie różne. Pierwsza wersja od ósmej różni się tak jak różnił się 22-letni Ernst Juenger od 80-letniego. Wydaje mi się, że to nie ma sensu. Lepiej jest pisać nowe teksty niż grzebać w starych. Tak więc, przerabiać, tam bym nic nie przerabiał, natomiast kiedy pisałem o Pani Prezydent w roku 2010, to miałem na myśli coś w rodzaju Suchockiej, bo to był ten okres kiedy była mania, ach! - zachwycania się, że premier jest kobietą. Premier był beznadziejny, była Suchocka najgorszym premierem do tego czasu jaki się Polsce niepodległej trafił, ale wszyscy się zachwycali, że nieważne co ona umie, czego nie umie, ale jest kobietą. Więc wtedy myślałem o niej, ale dzisiaj się okazuje, że to pasuje do zachwytów nad Jolantą Kwaśniewską, którą niektórzy rzeczywiście chcieliby widzieć na stolcu prezydenckim, jeśli tak to można określić. Jakieś inne osoby miałem na myśli, ale mechanizmy, okazuje się, że działają. Nie trafiłem z jedną rzeczą w tej powieści, nie przewidziałem, że Wałęsa się tak wygłupi i będzie chciał Kwaśniewskiemu nogę podawać publicznie, i że przegra drugą kadencję. Wyobrażałem sobie wtedy tak, że on te dwie kadencje posiedzi i dopiero po drugiej kadencji poleci. To się wszystko przyspieszyło, ale nie mogłem tego przewidzieć. Każdy kto śledził te sprawy wie, że do momentu tego idiotycznego, chamskiego zachowania w studiu telewizyjnym on wygrywał wybory. To nie ma znaczenia, że on teraz twierdzi, że go sprowokował Kwaśniewski. Jeśli go sprowokował, to znaczy, że on był głupkiem, a Kwaśniewski był lepszy od niego. Polityk nie daje się sprowokować, zwłaszcza przed kamerą, kiedy miliony ludzi go ogladają. W momencie, gdy powiedział, że noge mu poda i wygłosił, że "ani me, ani be, ani kukuryku", w tym momencie przeskoczyła wajcha na drugą pozycję, Polacy stwierdzili, że naprawdę mają tego głąba i chama dosyć i wolą komunistę zamiast niego. Tego nie przewidziałem. Ale poza tym mam wrażenie, że ta książka, której dzisiaj nie napisałbym w ten sposób, bo się trochę zmieniłem, ale mam wrażenie, że ta książka pasuje cały czas do rzeczywistości. Chyba się nawet nie zdezaktualizowała. Mam wrażenie, że ludzie bardzo wpływowi się starają, żeby ta moja wizja się zrealizowała gdzieś tam około 2010 - 2015 roku. Tak długo mówiłem, że zapomniałem jakie było pytanie... Esensja: Odpowiadałeś na pytanie - co zmieniłbyś w "Pieprzonym losie kataryniarza". RAZ: Tak. Moja wersja odpowiedzi jest taka: Nic bym nie zmienił, bo uważam, że pisarz nie powinien zmieniać swoich starych książek. Jeżeli uważa, że te książki są kichą, to powinien ich nie wznawiać, tak jak ja nie wznawiam "Skarbów Stolinów", nawet jakby ktoś je chciał wydać. A Lem nie wznawiał "Człowieka z Marsa", myślę, że z tego samego powodu. Esensja: Ale nie wznawiał też "Obłoku Magellana", a ja "Obłok Magellana" bardzo lubię, pomimo oczywiście całej ideologii... RAZ: Jest też tak, że autor się może mylić i tutaj się Lem być może mylił się co do swoich książek, ale w końcu się zgodził na wydanie "Człowieka z Marsa", natomiast jeśli chodzi o "Stolinów" to ja się nie mylę, bo ta książka była wtórna, niestety. Ale jeszcze mądrzej niż nie wznawiać jest nie wydawać książki, która się nie udała i dlatego mam ksiazki niewydane, które być może wydam, kiedy je napiszę na nowo lepiej - ale na razie, ani "Worożychy", ani "Ogni na skałach" nie wydam. Esensja: Możesz sobie na to pozwolić, ale niektórzy autorzy, którzy potrzebują pieniędzy, nie mogą sobie na to pozwolić. Podobnie jest z aktorami... RAZ: Z aktorami jest inaczej, bo aktorzy nie decydują o swojej pracy. Aktor nie mówi sobie "a teraz zagram Hamleta". Aktor siedzi przy telefonie i czeka. Sytuacja aktora jest porównywalna z moją sytuacją jako publicysty. Dzwonią do mnie i mówią: "panie Rafale, tekst jest nam potrzebny o tym, i o tym, na wtorek". I ja mogę powiedzieć, że ten temat mnie nie obchodzi, nie mam nic mądrego do napisania na ten temat, zwróćcie się do kogoś innego. Oni mogą się zwrócić do kogoś innego, tylko, że istnieje niebezpieczeństwo, że następnym razem oni od razu się zwrócą do kogoś innego. A ja właśnie z tego żyję. Wiec zdarza się, że czasami piszę teksty publicystyczne głupie, na tematy, na które mam mało do powiedzenia, żeby nie stracić zamówienia. I myślę, że z aktorami jest podobnie - moja żona jako aktorka pewnie to potwierdzi - że oni czasami przyjmują rolę w filmie mętnym, dlatego po prostu, że gdy odmówią, to się rozejdzie, że nie chcą. Ale właśnie taka jest różnica, że ja z publicystyki żyję, tak jak aktor żyje z grania. Natomiast nie żyję z pisania science fiction i stać mnie na ten luksus, żeby nie wydać ksiażki. Myślę zresztą, że w Polsce w ogóle się nie żyje z pisania wyjąwszy Wołoszańskiego, Chmielewską, z naszej branży chyba tylko Sapkowskiego. Może jeszcze 4, 5 nazwisk można dodać, ale nie w skali polskiej fantastyki. No, Kres żyje z pisania, ale on ma bardzo ograniczone potrzeby, bo lubi takie życie lumpeninteligenkie, a do tego nie trzeba wielu pieniędzy. Ale większość ludzi w Polsce nie żyje z pisania i ma to swoje dobre i złe strony. Dobrą stroną jest, że nie musisz. Autor w Ameryce musi wydać książkę co roku i efekt jest taki, że kiedy się zobaczy książki nawet największych mistrzów, to to są czasami straszne knoty. Każdy z tych, którzy mają świetne rzeczy na koncie, wypuścił od czasu do czasu jakiegoś gniota, bo po prostu rok mijał, a on się musiał wydawcy opłacić, miał w kontrakcie, że będzie co roku nowa powieść i musiał jakąś nowa powieść wydać. Choć są takie wypadki jak Bester, który między "Demolition Man" i "Gwiazdy - moje przeznaczenie" miał 16 lat przerwy. On przez te 16 lat uważał, że nie ma dobrego pomysłu i nie będzie byle gówna pisał i utrzymywał się z pensji na uniwersytecie. Ale to jest odosobniony przypadek. Esensja: W "Źródle bez wody" i "Pięknie jest w dolinie" pojawia się motyw ekspansji islamu. Czy po wydarzeniach 11 września 2001 roku inaczej patrzysz na to, co napisałeś, czy uważasz, że to się potwierdziło? Jak sądzisz, jak te wydarzenia wpłyną na literaturę popularną? RAZ: To są dwa pytania - odpowiadam na pytanie pierwsze. W moim widzeniu sytuacji zderzenia cywilizacji nic się nie zmieniło, raczej byłem może jedną z niewielu osób, których ten zamach nie zaskoczył, rzeczywiście pisałem o tym. Zdziwiło mnie jedno - to jest przykład, że ludzie z różnych cywilizacji nie są się w stanie zrozumieć - dla mnie kompletną głupotą bin Ladena jest to, że on uderzył w Nowy Jork, w Amerykę. Widać inne sposoby myślenia, że inaczej myśli Europejczyk, a inaczej Arab. Arabowie, którzy mają bardzo silny determinizm w swojej kulturze, uważają, że jeśli się uderzy w samo serce, to to będzie cios porażający. Gdyby ktoś zrobił taka rzeź w Mekce, Arabowie by na 30 lat zamarli w bezruchu, bo według ich sposobu myślenia, fakt, że Allach dopuścił, aby dostali taki cios oznacza, że Allach jest przeciwko nim. A jak Allach jest przeciwko nim, to nie ma co podskakiwać. Można podawać takie przykłady z historii, gdzie jedna taka klęska Arabów paraliżowała ich na długie lata - taki jest ich sposób myślenia. Oni, zadając cios w samo serce Ameryki, wyobrażali sobie, że Amerykanie zareagują podobnie, że przykucną, załamią się, zwątpią i powiedzą "o Jezu, jak nam przylutowali!". Natomiast myślenie człowieka białego jest inne - on mocno uderzony chce oddać. To co zrobiła Al-Kaida w Ameryce miało skutek odwrotny od przewidywanego. Ameryka się wściekła, stanęła na nogi, wydała ciężkie pieniądze na zbrojenia, zdemolowała Afganistan, wreszcie zniszczyła ich bazy w Afganistanie i prawdopodobnie teraz przez wiele lat będzie ściagała tych terrorystów po świecie, dopóki ich wszystkich nie złapie i powydusza, bo taki jest sposób myślenia białego człowieka. Gdyby Osama bin Laden był mądrzejszy, to nie uderzałby w Amerykę, tylko uderzałby w peryferia, czyli w Europę - bo Europa zachodnia, to niestety obecnie peryferia cywilizowanego świata. Gdyby odpalił jedną małą bombę we Francji, Anglii, Niemczech, Włoszech, Hiszpanii, to spowodowałoby to, że te kraje by się ugięły i gotowe by były się zgodzić na wszystko, włącznie z wystąpieniem z NATO, z odejściem od wszystkich, z opuszczeniem Ameryki. Mógłby ich niszczyć po kawałku. I rzeczywiście wtedy, gdy pisałem "Czerwone dywany...", "Śpiącą królewnę" i cały ten zbiór, to spodziewałem się właśnie, że starcie między islamem, a białą cywilizacją nastąpi na terenie zachodniej Europy. Na to się zapowiadało - była fala zamachów terrorystycznych we Francji, która dość gwałtownie ucichła, co samo w sobie jest dość tajemniczą rzeczą. Prasa brytyjska, powołując się na wywiad brytyjski, twierdziła, że Francuzi zawarli taki cichy pakt z terrorystami, że nie będą ścigać islamistów na swoim terenie, nie będą ich wydawać innym krajom, w zamian za to nie będzie zamachów we Francji, tylko w innych krajach. To nie jest niemożliwe. Tu wchodzimy w obszary gdzie wiedza nie może być zweryfikowana, bo oczywiście, jeżeli nawet taki pakt został przez francuskie służby specjalne i rząd zawarty, to nikt się do tego nigdy nie przyzna. Ale faktem jest, że seria zamachów w paryskim metrze potem gwałtownie została urwana i zapowiadało się, że tak będzie, że Europa się ugnie, że pod pozorem wielkich słów będzie zawierać koncesje z Arabami. Al-Kaida zadziałała całkowicie odwrotnie, i w moim przekonaniu samobójczo. Rzeczywiście to co wydarzyło się 11 września wywoła wieloletnią wojnę - to co Amerykanie nazywają "wojną z terroryzmem" jest tak naprawdę wojną z Arabami - oni się do tego nigdy nie przyznają, ale to jest wojna między cywilizacjami, w której oczywiście biała cywilizacja wygra, bo, choć jest nadgryziona przez szczury i korniki, to jest cały czas cywilizacją wyższą niż cywilizacja islamu. Oczywiście w bogatych krajach arabskich są samochody, są komputery, ale mają to wszystko, bo są to rzeczy kupione z Europy, albo produkowane na amerykańskiej licencji. Natomiast oni sami nie istnieją, nie mają nauki - jeśli będą mieli islamską bombę jądrową, to tylko dlatego, że kupią ją od Ruskich. Wojna będzie trwała przez kilkadziesiąt lat, a skoro będzie wojna, to literatura popularna będzie musiała to podchwycić i w ogóle cała literatura będzie musiała się do tego ustosunkować. Na pewno będzie to miało swój wielki wpływ na twórczość, zwłaszcza na kulturę popularną. Kultura popularna zawsze bierze udział w takich zmaganiach.Tak było w drugiej wojnie światowej, kiedy miała krzepić i podrywać do walki. Tak było na przykład po wojnie wietnamskiej, kiedy Ameryka się rzeczywiście zhańbiła sromotną ucieczką, żałosną rejteradą, przede wszystkim pozostawieniem na pastwę losu sojuszników, południowych Wietnamczyków. A później Amerykanie się zachwycali filmami o Rambo, czy kawałkami z Chuckiem Norrisem, gdzie ci herosi kultury popularnej amerykańskiej wjechali do Wietnamu, rozpirzali dwie wietnamskie armie ludowe i wygrywali wojnę w imieniu tych, którzy ją przegrali. Kultura popularna kompensuje różne rzeczy, naprawia to co się w dziejach nie udało, pokazuje jakie powinno być to, co się dzieje w rzeczywistości. Na pewno i w tym przypadku będzie kultura popularna w ten sposób funkcjonowała. Esensja: Mówiąc, że Al-Kaida powinna zaatakować Europę Zachodnią... RAZ (smiejac się): Chciałem powiedziec tak: gdybym był Osamą bin Ladenem... Esensja: ... to znaczy, że nie zaliczasz Europy zachodniej do tej cywilizacji białej... RAZ: Zaliczam ją, tylko mówię, że to są w tej chwili peryferia. To zresztą jasno wyszło podczas wojny w Kosowie, a później podczas wojny w Afganistanie. Armie europejskie nie są już Amerykanom potrzebne. Oni nawet nie prosili o nie w Afganistanie, poza brytyjskimi komandosami, Amerykanie po prostu podziękowali za współprace wszystkim innym armiom natowskim, bo one są epokę do tyłu za nimi, technologicznie. Europa jest po prostu zacofana w stosunku do Ameryki o kilkanaście lat i ta przepaść miedzy Europą i Ameryka się pogłębia. W Ameryce mówi się obecnie (na razie publicyści, nie politycy, ale politycy zawsze są ostatni), że należałoby zmienić pozycję miedzy oceanami. Ocean Atlantycki, który zawsze był ważny w polityce amerykańskiej, przestaje być ważny. Ważny jest Pacyfik, bo za Pacyfikiem są Chiny - a to jest prawdziwy partner, czy rywal do gry. Chiny są liczącym się krajem, natomiast Europa przestaje się liczyć. Na własne życzenie.
Dokończenie wywiadu w następnym numerze "Esensji" Rozmawiał Konrad Wągrowski |
|
 |
|