XXVIII. Mer, komendant żandarmerii oraz Herzog pociągnęli za wszystkie sznurki. Mes-Chavres uznana została za osobę skrajnie niebezpieczną. Chłodny ranek zastał dwudziestokilometrowy pas terenu wokół "Marseille Cargo" szczelnie otoczony kordonem sił bezpieczeństwa. Żandarmeria kontrolowała szczegółowo wszystkie samochody na drogach. Policja przeczesywała teren. Helikoptery KBW z antyterrorystami na pokładach krążyły, gotowe w każdej chwili do interwencji. Ludzie szczerze się starali - wśród szeregów rosły plotki o psychopatycznej kobiecie, mordującej bez mrugnięcia oka policjantów i KBW-owców. Paryż też naciskał - Francja zdobyłaby w oczach sojuszników wielki prestiż, gdyby to w Marsylii zdołano pojmać kogoś tak poszukiwanego przez najpotężniejsze służby tej planety. Saperzy rozbroili ładunek podłożony pod naszym wozem. Był identyczny z tym, jaki według ekspertów zabił Basila. Laboranci zabrali się do drobiazgowych analiz, licząc na znalezienie najmniejszych chociaż śladów. Pięć tysięcy ludzi, elita służb południowej Francji, duma federacji i obiekt zazdrości wielu obcych krajów, szukało jednej kobiety i miało duże szanse odnieść sukces. Całą noc spędziliśmy z Florentino na miejscu, dokładnie opisując wydarzenia. Potem Willmore uznana została za porwaną, przypuszczalnie już martwą. Przy okazji dowiedziałem się, że we krwi d'Hauterville odnaleziono śladowe ilości wyrafinowanej trucizny, symulującej w swych skutkach śmiertelną niewydolność nerek. Mes-Chavres nie zostawiała niczego w rękach przypadku. XXIX. NIEDZIELA Pojechałem do domu, usiadłem z Anne-Claire w ogrodzie i przez godzinę wszystko jej opowiadałem. Przynajmniej tyle jej się ode mnie należało za trzy dni nieobecności w tak ciężkiej dla niej chwili. Ominąłem tylko ładunek pod samochodem, który o mały włos nie posłał mnie w ślad za Basilem. Anne-Claire nie przerwała mi ani razu, ale gdy skończyłem, posypały się głazy. - Sądzisz, że byliście cały czas manipulowani? Potwierdziłem. - Robiliśmy dokładnie to samo, co Basil i Hoffi przed nami. Trafialiśmy na te same ślady, rozmawialiśmy z tymi samymi ludźmi. Myślę, że ta Mes-Chavres nie przewidziała jednak, że tak szybko trafimy na jej śmiertelnego wroga, Willmore, i że nie zjawimy się na "Marseille Cargo" sami. Na piechotę i obciążona zakładnikiem nie mogła uciec dalej niż poza teren, który jest teraz przeszukiwany. Jej ujęcie to kwestia godzin. Anne-Claire pokręciła głową. - No, słucham - zachęciłem, przekonany, że jestem w stanie rozwiać każdą wątpliwość co do mojej błyskotliwości. - Mes-Chavres, jak ją nazywasz, podała się wam na tacy, a wy tego nawet nie dojrzeliscie. - Przecież właśnie w tej chwili pięć tysięcy ludzi... - powiedziałem oburzony. Anne-Claire wstała i na chwilę wróciła do domu. Wróciła z pięknie oprawioną w skórę grubą książką. - Willmore, Busoni, "MCh". Myślę, że nie wybrano nazwisk na chybił trafił. Ona liczyła na pojedynek intelektualny, podsuwała wam wskazówki, no i chyba zawiedliście ją, bo niczego się nie domyśliliście. - Na przykład czego? - nie zrozumiałem. Anne-Claire wskazała mi palcem grawerowany tytuł książki. "La comte de Monte-Christo". Aleksander Dumas. - Chyba nawet kiedyś o tym słyszałem. No ale co z tego? - niecierpliwiłem się. Złotowłosa, z rozczarowaniem i ironią w oczach, zasłoniła palcami wszystkie litery tytułu, z wyjątkiem inicjałów głównego bohatera. - MCh! - wykrzyknąłem. - To pewnie przypadek, że te nazwiska są podobne, jednak fakt ten mógł podsunąć jej ten pomysł z manipulacją. W tej powieści tytułowy hrabia, chcąc zmylić i poznać zamiary swych nieprzyjaciół, w przebraniu udaje swojego własnego najzagorzalszego wroga. Tym wrogiem miał być lord Willmore. Wpadłeś na to, że Willmore i Mes-Chavres to ta sama osoba? - Anne-Claire przeszła do ataku. - Niemożliwe! - wykrzyknąłem stanowczo - Przecież ojciec Willmore... - A skąd o tym wiesz? - spytała, patrząc na mnie swymi głębokimi oczami. - Ona sama ci o tym powiedziała. Sprawdzałeś to? Nie. Kto by przecież podejrzewał, że Mes-Chavres gra własnego wroga i to robi to tak przekonująco? Zerwałem się z miejsca i zacząłem chodzić nerwowo po ogrodzie. Jeśli to prawda, to wiedziała wszystko o obławie i o zastawionej pułapce. Mogła uciec natychmiast po podłożeniu ładunku w samochodzie. Jeśli miała na przykład ukryty motocykl, na pewno zdołała się wyrwać z przeszukiwanego obecnie terenu. Przypomniało mi się, ze nie chciała napisać w notesie "Mes-Chavres" i dopiero potem podyktowała pisownię. Obawiała się identyfikacji po charakterze pisma? Ale to nie był koniec. - Kto ci powiedział o Willmore? - Urzędnik w Nicei. Ale to przecież absurd... - A skąd znałeś to nazwisko? - Od wspólniczki d'Hauterville, Busoni. - Nie sądzisz, że Busoni i Mes-Chavres to też jedna i ta sama osoba? Monte-Christo z powieści miał jeszcze drugie przebranie, za niejakiego księdza Busoni. - Kupowałaby od samej siebie podrobione karty? - wyszeptałem oszołomiony. - A czemu by nie? - Mój Boże, racja... Przecież to idealny kamuflaż... Kto wpadłby na to, że pośrednik jest swym własnym najważniejszym klientem... Spojrzałem na Anne-Claire i zadałem jej część zagadki, która była dla mnie nie do rozwiązania. - Jak w takim razie zabito d'Hauterville? Przecież nie przebrałaby się za strażnika! - Czy tylko strażnicy mieli do niego dostęp? - Nie, był przecież chory. Pielęgniarka...! Ale sam z nią rozmawiałem! Nawet jeśli naprawdę jest taką mistrzynią kamuflażu i przebrania, przecież nie dodałaby sobie aż tyle wzrostu! - Czy w areszcie była tylko jedna pielęgniarka? - Racja, oczywiście, że nie... Ale nie wpuszczono by nikogo bez ważnych dokumentów! No tak... - odpowiedziałem sam sobie. - Sama je sobie przygotowała... - Musi być teraz naprawdę zdesperowana - dodała w zadumie Anne-Claire, bardziej do siebie niż do mnie. XXX. Herzog stał oszołomiony, opierając się o mapę, na której przed chwilą planował koleją fazę operacji przeczesywania terenu. - Jeśli to prawda, ta obława zupełnie nie ma sensu - Florentino starał się nie okazywać wielkiego zawodu, jaki odczuwał, ale mimo to wyglądał tak, jakby chciał walić głową o ścianę. Milczeliśmy wszyscy. Herzog przez chwilę zastanawiał się, jak to powie szefom i kolegom-komendantom innych służb, szybko się jednak otrząsnął i zaczął szukać pozytywnych stron całej sprawy. - Tak czy owak, zdarliśmy z niej dwa lata ciężkiej pracy poświęconej zatarciu śladów. Contessa Willmore i pani Busoni są spalone. Adres pielęgniarki już idzie do naszych ludzi w mieście. Oczywiście, nie będzie jej tam, ale kolejne wcielenie ma stracone. Jej zdjęcia są na każdym lotnisku, porcie i przejściu granicznym federacji. W ten swój pałacyk musiała włożyć ogromne pieniądze, na pewno nie zostało ich jej już za dużo. Jest przyparta do muru. Zawiodła się może na naszym wykształceniu, ale my nie zawiedziemy się na naszej sile. - Może w takim razie się podda? - Florentino podsunął najbardziej optymistyczny scenariusz. - Nic z tego, sama siebie nazwała diabłem wcielonym - przypomniała mi się pierwsza rozmowa w pałacyku contessy. Herzog sięgnął pamięcią do lat swej młodości w służbie Shin-Beth. Wspominał zdesperowanych i mściwych bojowników palestyńskich, nigdy się nie poddających i ginących ostatecznie w krwawej, mściwej walce. - To wyście ją dopadli. Zna wasze adresy? - spytał z niepokojem Herzog. Spojrzeliśmy z Florentino po sobie. - Jej sekretarz zażądał nazwisk i numerów służbowych przed pierwszą rozmową. - przypomniałem sobie. - Nie byłaby w stanie dostać na tej podstawie adresu. Nie dają ich nikomu spoza KBW. - uspokajał Florentino. - Chyba, że ten ktoś byłby z Ministerstwa Sprawiedliwości! - zaprzeczyłem szybko - To jedno z jej częstszych wcieleń. Florentino wzruszył ramionami. Był po rozwodzie, dzieciaki mieszkały z jego byłą żoną u jej rodziców w Neapolu. Jednak szybko spojrzał na mnie z niepokojem. Palący strach drążył mój umysł. Mój adres zdecydowanie był w kartotece. XXXI. Najgorsze obawy stały się rzeczywistością. Przed drzwiami mojego garażu stał piękny, czerwony wóz. Obserwowaliśmy okna - wszystkie były szczelnie zasłonięte. Obława zamieniła się w oblężenie. W krótkofalówkach zespołu krążyły meldunki. Uzbrojony i niebezpieczny morderca, płeć żeńska, nie mający nic do stracenia, poszukiwany przez rządy tuzina państw. Prawdopodobnie trzej zakładnicy. Dwie kobiety, jedno dziecko. Rodzina któregoś z tych z KBW. Nie strzelać bez rozkazu. Najlepsi snajperzy, jakich znalazł Herzog, ulokowani w oknach sąsiednich domów, mimo wszystko jednak żarłocznie szukali celu. Z Paryża leciał najbardziej doświadczony negocjator. Prawdziwy kryzys dopiero się zaczynał.
Wrocław, 8 marca 2002 |
|