 | Ilustracja: Łukasz Matuszek | O godzinie pierwszej czterdzieści na podwórku rozległ się hałas. Słychać było odgłosy bójki, najbardziej ordynarne przekleństwa i trzeszczenie żwiru pod czyimiś stopami. I cykady. Ale cykady nie miały w tym momencie najmniejszego znaczenia, bo kolejne osoby, które wybiegały przed dom, by pogapić się na wojujących, nie zwracały uwagi ani na cykanie, ani trzeszczenie. Najważniejszy miał być rozlew krwi. Sonia stała pod ścianą w salonie i dopalała kolejnego papierosa. Była cierpliwa i wytrwała i, choć zaintrygował ją ten nagły zryw gości Tomka, którzy zgodnie wybiegli na podwórko, wiedziała, że jej przeznaczeniem jest czekać na Potencjalnego Jedynego. Ale kiedy w pokoju zostało już tylko kilka osób, Sonię ogarnęła fala zimna. Może wynikło to po prostu ze zmniejszenia ilości ciepłych oddechów w salonie Tobiszewskich, ale Sonia odczytała to jako znak. Coś pchnęło ją ku drzwiom wyjściowym i wcisnęło pomiędzy gapiów. Ale gdy tylko znalazła się przed domem, okazało się, że zblazowaną gromadę wyraźnie rozczarował finał przedstawienia i powoli wszyscy zaczęli wracać do pokoju. Gdy wreszcie tłum przerzedził się na tyle, by Sonia mogła dostrzec ponad głowami mijających ją osób bohaterów całego show, na placu boju pozostały już tylko trzy osoby. Jedna z nich stała prosto, z zaciśniętą pięścią. W odległości pięciu czy sześciu metrów od niej, siedział na ziemi chłopak, a niewysoka blondynka kucała przy nim i perfumowaną chusteczką wycierała krew z jego nosa. Po chwili chłopak wstał, oparł się na ramieniu dziewczyny i nawet nie spojrzawszy w stronę swego przeciwnika, ruszył do domu. Para pokonanych minęła Sonię, ale jej też nie uraczyła spojrzeniem. Gdy znikli za wejściowymi drzwiami, Sonia nieśmiało zrobiła kilka kroków w kierunku Jarka. Wciąż tam stał. Stał tam, gdzie stał, gdy rzucał w przeciwnika stekiem wyzwisk i gdy go uderzył. Stał i patrzył na swoją zaciśniętą pięść, po której spływała krew z nosa Ryśka. Nie zgrywał już takiego chojraka. Wyglądał, jakby był przerażony tym, co przed chwilą zrobił. Patrzył na pięść i chyba sam nie wiedział, kto zadał ten cios, wymierzony w przyjaciela: on czy ta pięść, która nagle zaczęła się rządzić swoimi prawami. I wtedy Jarek dostrzegł Sonię. Stała na podeście i spoglądała na niego spod wachlarza wytuszowanych na czarno rzęs. Nie uśmiechała się ani nie poruszała, po prostu stała, a wachlarzyk jej rzęs trzepotał: w dół i w górę, w dół i w górę, jakby wysyłał Jarkowi wiadomość alfabetem Morse'a. Ale on nie odebrał tej wiadomości. Kiedy uświadomił sobie, że jest obserwowany, schował zakrwawioną pięść do kieszeni spodni i ruszył w kierunku jeziora. Kiedy zniknął za pierwszymi krzakami, Sonia podążyła jego śladem. Nie miała problemów ze znalezieniem Potencjalnego Jedynego. Choć go nie widziała, choć oddzielało ją od niego mnóstwo trzcin i tataraków, Sonia wiedziała, gdzie się zatrzymać, by go znaleźć. Najpierw zauważyła ten kamień: wielki, płaski, wysunięty na brzeg jeziora. Potem jego: zamyślonego, wstrząśniętego, siedzącego na kamieniu. Podeszła do niego cicho i powoli. Nie zauważył jej. Usiadła na kamieniu, ale on wciąż jej nie widział. Dopiero, kiedy poczuł na karku jej ciepły oddech, gwałtownie się odwrócił. - Co się tak skradasz?! - wykrzyknął. - Po co tu przyszłaś?! Sonia milczała. Uniosła rękę i odgarnęła mu ze spoconego czoła mokry kosmyk włosów. Odsunął się. - No mów! Czego chcesz?! - powiedział Jarek. Wciąż był wściekły. Pobicie Ryśka wcale mu nie pomogło. - Obiecałeś... - powiedziała Sonia i uznała to jedno słowo za wystarczające wyjaśnienie. Usadowiła się wygodniej na kamieniu i spojrzała na jezioro. Wielki księżyc odbijał się w tafli wody i oświetlał ich twarze. Sonia milczała. - Co ci obiecałem? - Że gdy wyładujesz swój gniew na Ryśku, spędzimy ze sobą trochę czasu. Jarek westchnął. Faktycznie, obiecał jej coś takiego i teraz nie może jej spławić. Obietnic się nie łamie. - Porozmawiasz ze mną? - zapytała Sonia cichutko, ledwie słyszalnie. Wizja Potencjalnego Jedynego wyślizgującego się spomiędzy jej palców okazała się nadzwyczaj realna. Jarek nie odpowiedział. Sonia pomyślała, że pewnie nie usłyszał jej szeptu i powtórzyła pytanie. - O czym? - odpowiedział Jarek. Siedział plecami do Sonii i nawet na nią nie patrzył. Dotknęła jego ramienia, ale poruszył się, by zrzucić jej rękę. Milczeli. Sonia pomyślała, że jeśli będzie cierpliwa i wytrwała, jej czekanie zostanie wynagrodzone. Po chwili Jarek wstał i zamoczył zakrwawioną pięść w wodzie. Kucał nad brzegiem parę chwil i obmywał dłoń. Sonia obserwowała go, usadowiona na wielkim, płaskim kamieniu. - Porozmawiasz ze mną? - zapytała po raz kolejny. Jarek podniósł się, podszedł do niej i chyba po raz pierwszy w ciągu tej nocy spojrzał w oczy, długo i przeciągle. Nie wiadomo, co sobie wtedy pomyślał. Może wreszcie dostrzegł piękno jej smutnej twarzy. A może uznał ją za natrętne dziwadło, które nie wiedzieć czemu się za nim szlaja. W każdym razie odpowiedział pytaniem: - Dlaczego chcesz ze mną rozmawiać? - Bo potrzebujesz rozmowy ze mną - odparła Sonia. Jarek znów usiadł na kamieniu plecami do niej. Przez moment słyszeli tylko swoje oddechy. I koncert cykad. - Rozwaliłem nos najlepszemu przyjacielowi... Jestem idiotą - wyszeptał Jarek. Był rozgoryczony. - Wiesz dlaczego to zrobiłem? - odwrócił się do Sonii, by zadać jej to pytanie, a potem znowu wbił wzrok w jezioro. - Bo jest mądrzejszy. Bo jest przystojniejszy. Bo zawsze był ode mnie lepszy. I odbił mi którąś z kolei dziewczynę. Sonia ponownie położyła dłoń na ramieniu Jarka, ale tym razem jej nie zrzucił. Jego oddech zaczął być coraz bardziej przyspieszony, a po chwili dało się słyszeć cichy, prawie bezgłośny szloch. - Powinienem przyłożyć sobie. To ja jestem frajerem! Nie zasłużyłem na takiego przyjaciela jak on! A on nie zasłużył na złamanie nosa... - powiedział Jarek i ukrył twarz w dłoniach. Sonia zeszła z kamienia i uklękła na ziemi tuż przed nim. Jarek płakał. Łzy płynęły mu po policzkach i kapały na jej kolana. Sonia już wiedziała, że Jarek jest Jednym z Jedynych. Jego łzy, szczere i pełne żalu, były dla niej jak relikwie. Wzruszył ją jego stosunek do Ryśka i do siebie samego. Wiedziała, że nie może pozwolić mu odejść. Nie była świadoma tego, co robi. To nie mózg regulował jej ruchy, to jesień. Sonia nie zastanawiała się nad kolejnymi posunięciami, po prostu robiła to, co akurat przychodziło jej do głowy. Odsunęła dłonie Jarka od jego twarzy i delikatnie pocałowała go w jedną powiekę, potem w następną. Zadrżał. - Nie całuj mnie, idiotko! - z jego piersi wydobył się zdławiony krzyk. - Uderz!!! Jarek ujął dłoń Sonii i parokrotnie przyłożył sobie jej pięścią w czoło. Ale paluszki Sonii były wiotkie, dłoń miękka i zadanie bólu - tak, jak chciał tego Jarek - było niemożliwe przy użyciu tak delikatnego narzędzia. - Nienawidzę siebie... - wyszeptał. Sonia uśmiechnęła się. - Ja siebie też... - odparła. A potem zapadła cisza. Ciiii... I cykady. Teraz wreszcie były w centrum uwagi. Żadnych odgłosów bójki, żadnych chichotów, głośnej muzyki. Tylko dwa przyspieszone oddechy, pełnie nienawiści i namiętności. Nagle Jarek odwrócił wzrok od jeziora i skierował go na Sonię. Chyba sobie uświadomił, że tak naprawdę nawet nie wie, jak wygląda dziewczyna, która przed chwilą scałowała jego łzy. Na imprezie u Tomka widział ją pierwszy raz w życiu. Musiała chodzić z gospodarzem do szkoły, ale nie przyjaźnić się z nim za bardzo, bo przecież Jarek znał wszystkich najbliższych znajomych swojego przyjaciela. - Jak masz na imię? - zapytał Jarek. Dziewczyna tylko się roześmiała. - A jakie to ma znaczenie? - odpowiedziała mu pytaniem. - To nie ma znaczenia. - Więc po co pytasz? Uśmiech. Pierwszy w ciągu tego wieczoru. Sonia wywołała pierwszy tego wieczoru uśmiech na twarzy Jarka. Nie żaden grymas czy skrzywienie twarzy, ale najprawdziwszy na świecie uśmiech - delikatny, nieśmiały, ale szczery... - Uśmiechasz się - zauważyła Sonia. - Czasem mi się to zdarza. - odparł Jarek i znowu się uśmiechnął. Sonia pocałowała obie jego powieki. Przez chwilę znowu milczeli i patrzyli na wielki księżyc, odbijający się w tafli jeziora. - Z czego zrobione jest twoje serce? - zapytała nagle Sonia. - Bo moje chyba z gliny. Jarek przez moment patrzył na nią tak, jakby nie rozumiał ani jednego z jej słów. - A jak jest z twoim? - powtórzyła Sonia. - Moje jest z kamienia - powiedział Jarek i znów spojrzał na jezioro. - A może wcale go nie ma... - Sonia delikatnie musnęła dłoń Jarka swoją dłonią. - Masz czasem wrażenie, że ten kamień się topi? To znaczy mięknie? Wydaje ci się czasem, że twoje serce jest jednak zdolne do jakichś uczuć? - spytała Sonia i też spojrzała na wodę. - Rzadko. Bardzo rzadko - odparł Jarek. - Moje właśnie się topi... - powiedziała Sonia cichutko i mocniej ścisnęła jego dłoń. Jarek uśmiechnął się do siebie. Ta smutna dziewczyna w czerni, poważna i nieprzystępna, potrafiła go w taki prosty sposób rozczulić. Ba, nie tylko rozczulić, ale do tego wywołać uśmiech. Jarek spojrzał jej prosto w oczy i przycisnął usta do jej ust. Sonia poczuła mrowienie. Od stóp po głowę. Oderwała się od Jarka i próbowała coś powiedzieć, ale wtedy znów uderzyła ją ta dziwna fala gorąca. Przeszyła jej ciało niczym cienką tkaninę i wprowadziła w stan osobliwego odrętwienia. - Moje serce też czasami się topi... - wyszeptał Jarek wprost do jej ucha. Sonia miała pewność: jeden z Jedynych został odnaleziony i nie ulegało wątpliwości, że to właśnie on pozbawi ją duchowego dziewictwa. Pomilczeli jeszcze chwilę i Sonia doszła do wniosku, że po raz pierwszy od długiego czasu czuje się szczęśliwa. Że głupie siedzenie na płaskim kamieniu z jednym z Jedynych (który, notabene, ma do niej dziwnie ambiwalentny stosunek) i bezproduktywne milczenie sprawia jej tyle radości. Wszystko to sprawiało iście surrealistyczne wrażenie i Sonia zrozumiała, że nadszedł odpowiedni moment. Dojrzała. To dojrzewanie zajęło jej sporo czasu i przysporzyło sporo bólu, ale teraz to już nie miało znaczenia. Grunt, że dojrzała. I doczekała się. To czekanie też nie było łatwe, ale ze względu na jego magiczny wymiar i motywującą myśl o tym, jaka będzie nagroda za jej cierpliwość, Sonia nie traktowała czekania jak męczarni - Jarek wydawał się jej najjedyniejszym ze wszystkich Jedynych, z którymi dotychczas obcowała. Tej nocy, o godzinie trzeciej nad ranem, Sonia uwierzyła w dar serendipity i położyła rękę na wewnętrznej stronie uda swojego Przeznaczenia. Sonia stała nago nad brzegiem jeziora i wpatrywała się w ogromny, blady księżyc. Było bardzo późno i zaczynało się robić chłodno - sierpniowe noce nie były już takie gorące. Ale Sonia epatowała jakimś dziwnym, nieznanym ciepłem, zupełnie tak, jakby teraz, w nocy, odbijała światło słoneczne, które wchłonęła za dnia... Jarek siedział na wielkim, płaskim kamieniu i obserwował każdy jej ruch. Nie wiedział, skąd przyszła, ani czego od niego chce, ale cieszył się, że ją poznał. Mimo, że tej nocy stracił najlepszego przyjaciela, wiedział, że zyskał równie dużo, a przecież wcale się tego nie domagał. Planował skopać Ryśka i wrócić do domu, a tymczasem dostał od losu wstrząsający, dziwny prezent. Czarnooka dziewczyna przerażała go, zawstydzała i topiła jego serce jednocześnie. A teraz stała przed nim nago i zmuszała do patrzenia na swoje piękne, przerażające ciało. Czarna, jedwabna bluzka leżała na trawie obok czarnych jeansów, czarnych majtek i czarnego stanika. Teraz, w jasnym świetle księżyca, jak na dłoni widać było wszystko to, co Sonia tak skrzętnie ukrywała pod czarnymi płachtami ubrań. Doskonale ukształtowane, powabne ciało pełne blizn. Całe przedramiona pokryte były maleńkimi, długimi na około trzy centymetry, białawymi blizenkami. Niektóre z nich wciąż były świeże, zaróżowione od gromadzonej tuż pod skórą krwi. Inne - najświeższe - nawet nie zdążyły pozbyć się strupków. Blizny na brzuchu powstały w wyniku dużo głębszych cięć, niż te na rękach. Chaotyczne, nijak nie uporządkowane, w nieregularnych odstępach, wyglądały jak oskubane z kory cienkie patyki, wysypane na bladoróżową gładkość brzucha. Na łydkach znalazło się łącznie pięć czy sześć nacięć, raczej płytkich i długich na co najmniej dziesięć centymetrów. Tylko dwa z nich wyglądały na zrobione niedawno, reszta zdążyła się zabliźnić. W świetle księżyca ciało Sonii wyglądało jeszcze bardziej przerażająco - gładki naskórek, który pokrywały blizny, lśnił i zmuszał Jarka do zamknięcia oczu. Sonia kaleczyła się od tysiąca dwustu siedemdziesięciu siedmiu dni. Pierwsza blizna, na nadgarstku, była pamiątką z jej piętnastych urodzin. Wtedy Sonia odkryła przyjemność bólu - jego drugie, przepiękne oblicze. Cięcie się stało się rytuałem. Kiedy tylko Sonia czuła w sobie pustkę, kiedy wydawała się sobie odrażająca, niepotrzebna i całkowicie bezwartościowa, naciągała skórę, nacinała ją, a potem oddychała głęboko, rozkoszując się przyjemnym pieczeniem i widokiem krwi spływającej po jej ciele. Wystarczyło byle napięcie, trochę negatywnej energii, by Sonia sięgnęła po ostre narzędzie. Z początku kaleczyła się tylko nożem, najczęściej kuchennym. Potem odkryła inne przedmioty: ostrze cyrkla, brzegi kapsli, odłamki szkła, czasami, z braku narzędzi, po prostu wsadzała skórę rąk między zęby. Rzadko kiedy udawało się jej jednak przegryźć naskórek do krwi, więc z czasem zaczęła nosić przy sobie swój ulubiony instrument: mały, dyskretny i niewyobrażalnie ostry nożyk do cięcia papieru. To właśnie on był jej jedynym pocieszycielem. Przynosił upragnioną rozkosz, sprawiał ulubiony ból. Wszystkie lśniące blizny Sonii znikały powoli pod granatowym płaszczem jeziora. Za to Jarek wciąż siedział na wielkim, płaskim kamieniu, otumaniony tym, co przed chwilą zobaczył. Sonia wydała mu się tragicznie, odpychająco wspaniała. Czuł wobec niej ogromną litość, ale i ogromną odrazę. Miał wrażenie, że możliwość obcowania z nią to wielki prezent, którego się nie spodziewał i na który z pewnością nie zasłużył. Zastanawiał się tylko, czy ten prezent ma być dla niego nagrodą czy karą. Ale nawet, jeśli byłby karą, Jarek był gotów znieść cierpienie, bo choć pokryte bliznami, było niezwykle kuszące. Zamknął oczy, by uciec od nadmiaru myśli. Ale po chwili znowu je otworzył i spojrzał na czarnowłosą główkę, wynurzającą się raz po raz z jeziora. Tragiczna, odpychająca Sonia... Jedyne, na co miał ochotę, to przywrzeć do jej mokrego, pokrytego bliznami ciała i z całej siły przytulić. Szybko się rozebrał, wszedł do wody i czym prędzej podpłynął do swojego Prezentu. Najpierw mocno go przytulił, a potem zaczął całować po kolei wszystkie jego blizny. Sonia oddychała głęboko i miała wrażenie, że jeden z Jedynych scałowuje właśnie każdy z jej smutków, każdą udrękę, każdy senny koszmar. Z każdym pocałunkiem stawała się coraz lżejsza i coraz szczęśliwsza. W pewnym momencie przestała myśleć i poddała się Jarkowi. I wreszcie stało się to, o czym zawsze marzyła: zamiast przeczekiwać, zaczęła odczuwać. Pierwszy raz w życiu jej ciało reagowało rozkoszą na dotyk innego człowieka. Mokra dłoń. Mokre kolano. Mokry pośladek. Mokre usta. Mokry brzuch. Mokre uda. Mokre włosy. Mokra twarz. Mokra dłoń na mokrym kolanie. Mokre usta na mokrym pośladku. Mokry brzuch między mokrymi udami. Mokra twarz wśród mokrych włosów. Spełnienie. Sonia usiadła na wielkim, płaskim kamieniu, stojącym nad brzegiem jeziora i zapaliła papierosa. Po raz pierwszy od wielu lat, może nawet od zawsze, czuła się naprawdę szczęśliwa. Jedyny, zmarznięty i mokry, drzemał u jej stóp, a ona wdychała zapach jesieni. Zaczęło świtać. Cykady skończyły swój koncert. Sonia, pozbawiona duchowego dziewictwa, wydała z siebie kilka cichutkich jęknięć. Wierzyła w serendipity bezsprzecznie. Radość uderzała w nią od wewnątrz falą gorąca - tak samo, jak działo się to kilka godzin temu, gdy Jarek, wtedy jeszcze pełen agresji, szukał Ryśka. Sonia chciała zrobić coś, co wyraziłoby jej szczęście, co podsumowałoby dzisiejszą noc i zostawiło po sobie trwały ślad. Wszystko wydawało się jej małowartościowe i trywialne. Krzyknąć? Podskoczyć? Co na zawsze będzie jej przypominać o najpiękniejszej nocy jej życia? Wydawszy z siebie jeszcze jedno ciche jęknięcie, Sonia ostatni raz zaciągnęła się papierosem i zgasiła go na swojej łydce. |
|