 |
Eryk Remiezowicz |
Nie ma, nie ma słoni już na świecie |
Peter Ward "Tajemnica epoki lodowcowej. Dlaczego wymarły mamuty i inne wielkie ssaki przeszłości" |
 |
 |  | 'Tajemnica epoki lodowcowej. Dlaczego wymarły mamuty i inne wielkie ssaki przeszłości' | Nie wiem, jak wielu z nas domyśla się, jak fascynującą dziedziną nauki jest paleontologia. Poczynając od jej podstaw - domyślania się, gdzie też mogą leżeć kości dawnych behemotów, poprzez delikatne odsłanianie jednej skamieniałości za drugą, aż do sedna sprawy, którą jest zgadywanie, co odkryliśmy i co z tego wynika - mamy do czynienia z zagadką. Niełatwo ją rozwiązać - zapis kopalny nie jest obfity i jednorodny, wiele w nim śladów prowadzących do sprzeczności, a poza tym - ostatecznej weryfikacji naszych twierdzeń nie będzie. Nie cofniemy się przecież o tysiące lat, aby móc ze stuprocentową pewnością stwierdzić, co też się stało. Ale trzeba próbować, trzeba zgadywać, bo rozwiązania mogą okazać się zaskakująco aktualne i prowadzić do zatrważających wniosków. Peter Ward w swojej "Tajemnicy epoki lodowcowej" zajmuje się tematyką wymierania trąbowców w Ameryce Północnej. Gdyby ktoś nie miał jasności, to tłumaczę, że "trąbowce" wcale nie są krewnymi naszych parlamentarzystów (niech mi biedne zwierzaki wybaczą to porównanie). Chodzi tu o rząd ssaków, do którego należą dzisiejsze słonie z Indii i Afryki, a którego przedstawiciele charakteryzują się trąbą i wystającymi zębami, tak zwanymi ciosami. Dzisiejsze słonie ciosy mają po dwa i umieszczone w sposób dobrze nam znany, ale mama natura bywała w tym względzie bardziej pomysłowa, czego dowodzi rysunek z dwudziestej szóstej strony tej książki. Z tym Deinotherium to już ewolucja przesadziła, naprawdę nie mam pomysłu, po co mu takie dziwaczne zęby były. Były, po co były, najważniejsze, że były, a teraz ich nie ma, bo z całej gamy ponad 400 gatunków ostały się nam jeno dwa. Logicznie jest założyć, że trąbowce wymarły, następny logiczny krok to zadanie pytania: dlaczego? Peter Ward bierze na tapetę dwa bardzo charakterystyczne gatunki z Ameryki Północnej - mamuta włochatego (dobrze nam znanego Mańka z "Epoki lodowcowej", innymi słowy) i mastodonta amerykańskiego, a potem zaczyna się zastanawiać, co też się stało dwanaście tysięcy lat temu? Czy to zmiany klimatu wywołane powolnym, acz nieustępliwym, ruchem lodowców pozbawiły wielkie zwierzęta pokarmu, a następnie życia? Czy też winę musimy przypisać naszym krewniakom z kultury Clovis, którzy w tym czasie przyszli do mamutów w odwiedziny, przynosząc ze sobą włócznie o długich, wąskich grotach? Tropimy tę zagadkę, skacząc z hipotezy na hipotezę, niczym wytrawni myśliwi-naukowcy. "Tajemnica epoki lodowcowej" to dobra szkoła naukowego myślenia: idziemy od najstarszych pomysłów i dzięki odkryciom paleontologów, tych działających w terenie i tych używających głównie klawiatury, odrzucamy tezę za tezą. Tak działa nauka - tworzymy wyjaśnienia pasujące do istniejących zestawów faktów i uznajemy je za obowiązujące, aż do momentu, w którym nowe odkrycia domagają się stworzenia nowych teorii (względnie jakiś dowcipniś tworzy teorię, która tłumaczy zastany obraz świata, ale jest elegantsza /prostsza/obszerniejsza/lepiej promowana od poprzedniej). Bardzo ciekawe są opisy nowych teorii wymierania wielkich ssaków, przy których niezbędna okazuje się solidna znajomość innych nauk - chemii, fizyki, matematyki. Okazuje się, że rozszyfrowanie zagadek przeszłości wymaga zrozumienia, sięgającego poza składanie kości i hamletowskie medytowanie nad czaszką. Tropimy zatem. Ward, nie da się ukryć, umie pisać, tworzy w swojej książce klimat napięcia i mrocznej tajemnicy rodem z "Psa Baskervillów". W dodatku obdarzony jest umiejętnością ilustrowania swojego wywodu przykładami i obrazami, dzięki czemu dodatkowo ubarwia opowieść, wrzucając w jej bieg od czasu do czasu gigantyczną planetoidę. Niekiedy wkrada mu się w te pogaduszki chaos i zbyt liczne dygresje wymykają się autorowi z rąk, ale szybko chwyta poplątane sznurki i wraca do plecenia swojego kryminału. A kiedy zagadka dojrzewa i przychodzi czas, aby ją zerwać, dostajemy do rąk interesujące rozwiązanie, pozwalające nam zrozumieć jeszcze jeden fragment naszej codzienności. Tu wszyscy się żachną i zaczną zastanawiać, co też parę wymarłych dawno słoni może mieć wspólnego z naszym dniem powszednim. Ano może. Otóż wymieranie wcale nie musi być wielkim i hucznym procesem, pełnym krwi i wycia rozradowanych myśliwych. To wcale nie musi być tak, że krwiożerczy homo sapiens morduje masami bezbronne wielkookie zwierzątka - a dokładnie taki typ tragedii, jako najbardziej medialny, budzi szlochy i gorące protesty (słuszne, nie przeczę). Tyle, że świat jest chytry i czasem jeden, dwa celne strzały, poparte wyluzowanym stwierdzeniem: "Ich jest przecież tysiące", mogą być gwoździem do trumny całego gatunku. Wystarczy. Życie jest wystarczająco trudne bez ludzi, pakujących się z butami we wszystkie możliwe biotopy, w związku z czym niewielkie, tycie wręcz naruszenia istniejącego stanu mogą być kamyczkiem, który pociągnie za sobą lawinę. Co Peter Ward w swojej "Tajemnicy Epoki Lodowcowej" poddaje pt. Czytelnikom pod rozwagę.
Peter Ward "Tajemnica epoki lodowcowej. Dlaczego wymarły mamuty i inne wielkie ssaki przeszłości" (The call of distant mammoths. Why the Ice Age animals disappeared) Przekład: Jakub Szacki Prószyński i S-ka 2002 ISBN 83-7255-118-9 Cena 34,- zł gatunek: popularnonaukowa |
|
 |
|