 |
Eryk Remiezowicz |
Sztuczki, triki, z kapelusza króliki |
Neil Gaiman "Amerykańscy bogowie" |
 |
 |  | 'Amerykańscy bogowie' | Z więzienia wyszedł Cień. Drobny kryminalista, który odbębnił swój wyrok i nie ma ochoty na żadne przygody, wraca do świata tylko po to, aby przekonać się, że jego plany legły w gruzach, a on sam nie ma w życiu celu, planu, niczego. Kiedy zatem dostaje dość tajemniczą i niejasną ofertę pracy, przyjmuje ją, bo co też mu innego pozostaje. Nie wie jeszcze, że wsiadł na nie byle jaki wózek, bo połączył swoje losy z prastarym Odynem, nordyckim bogiem mądrości, który rozstawił w Stanach Zjednoczonych planszę do gry i zaprosił do niej bogów starych i nowych, aby spróbować się w grze o ludzkie dusze. Gra idzie o boskie przetrwanie, a zatem o znalezienie wiernych, bo czymże jest bóg bez ludzi, którzy go czczą? Odyn, wraz z nieodłącznym, nomen omen, Cieniem, rusza kaptować sprzymierzeńców do wielkiej bitwy. Stany pełne są bowiem dawnych bogów, których przyniosły ludzkie strumienie, wlewające się nieustannie w ten ogromny kraj. Jednak świat się zmienia i nowe czasy proszą się o nowych idoli, którzy lepiej odpowiedzą na głód duszy współczesnego Amerykanina. Jest Internet, jest telewizor, jest samochód - one również żądają czci i ofiar. I otrzymują je! Na marginesie - bardzo to trafna obserwacja, stosunki między ludźmi a ich sprzętami bardzo często zahaczają o fetyszyzm. Tak oto pojawiły dwie strony konfliktu, w którym Cień z początku jest głównie, acz niestety nie wyłącznie, obserwatorem. Pierwsza część "Amerykańskich bogów", przygotowanie do bitwy, zbieranie komanda starych bogów w nowym świecie, to znakomity, pasjonujący, a zarazem wieloznaczny fragment prozy. Gaiman kusi czytelnika, wciąga go w wydarzenia, przedstawia mu arenę i przedmiot przyszłej walki w sposób nie pozwalający się oderwać od lektury. Z jednej strony mamy dzisiejszy świat, widziany oczami Cienia, który powoli przyzwyczaja się do nadprzyrodzonego na co dzień, z drugiej strony autor ubarwia swoją opowieść, wklejając w nią historie starych bogów, opisując, jak imigranci przynosili w swoich duszach swoje totemy i znajdowali dla nich miejsce na nowym lądzie. Autor łączy w sobie, w tych niewielkich, doklejonych, zdawałoby się, powiastkach, umiejętności erudyty, swobodnie poruszającego się po kulturach całego świata z duszą prawdziwego pisarza, intuicyjnie wyczuwającego strapienia współczesnego człowieka. "Amerykańscy bogowie" to kilka gatunków powieści, cudem pomieszczonych w jednej książce. Jest tam powieść drogi, jest thriller i czarny kryminał, jest też głęboka opowieść o ludzkich duszach dawniej i dziś. Opowieść toczy się płynnie, nie pozwala zaczerpnąć tchu, a jednocześnie sugeruje, że jest w niej drugie dno. Ta książka zdaje się dotykać prastarych pokładów ludzkiej duchowości, sięgających czasów łowców mamutów i specjalistów do łupania krzemienia, pokładów, które nadal w nas tkwią, choć przemalowaliśmy i wypolerowaliśmy je do czysta. A przynajmniej tak nam się zdaje. Gaiman zdołał, w pierwszych dwóch trzecich książki, stworzyć swój świat złożony z codzienności Stanów Zjednoczonych, na którą nakłada się druga, dostępna dla nielicznych warstwa rzeczywistości (pomysł użyty już w "Nigdziebądź"). Obraz ten fascynuje swoją pełnością, bogactwem typów ludzkich i nieludzkich, niezwykłością zdarzeń; wreszcie - precyzją w opisie miejsca. Zdołał również zyskać czytelnicze zaufanie, obiecał bardzo wiele, odsłonił rąbek tajemnicy, za którą miało znajdować się Wielkie Nieznane. I ta pierwsza część "Amerykańskich bogów" to fragment magicznej prozy, którą każdy powinien przeczytać. Niestety, potem przychodzi końcówka. Całe to wielkie magiczne starcie, cały ten konflikt, który miał wstrząsnąć duszami Ameryki, okazuje się być płaską sztuczką. Rozwiązanie, nie powiem, efektowne, zaskakujące, ale wywołujące straszliwe rozczarowanie. Te sztuczki, triki, te wyciągane z kapelusza króliki. Ta płaskość pewnych rozwiązań, rażąca wręcz, niegodna powieści rozpoczętej tak znakomicie. Naprawdę, ostateczne spotkanie z Czernobogiem było tak obrzydliwie schematyczne, że prosiło się o zakończenie lektury. Z wszystkich rozpoczętych w "Amerykańskich bogach" wątków, jedynie opowieść o Hinzelmannie doczekała się godnego zakończenia. I jak tu taką powieść ocenić? Jak opisać smak cudownie rozpływającego się schabowego, który pod koniec konsumpcji zamienia się w twardą, suchą podeszwę? Jak docenić niezwykłą wyobraźnię i pisarski kunszt autora, a zarazem zaznaczyć, że właśnie dzięki swym zdolnościom, Gaiman przygotowuje na koniec książki rozczarowanie jak rzadko? Cóż, pozostaję przy swoim zdaniu - trzeba zacząć i przeczytać, bo jest w tej książce spory ładunek wizji, które zostają z czytającym na stałe. A końcówka? Da się przeżyć, myślę.
Neil Gaiman "Amerykańscy bogowie" (American Gods) Przekład: Paulina Braiter MAG 2002 ISBN 83-89004-10-0 gatunek: realizm magiczny |
|
 |
|