 |  | 'Endorfina' | "Endorfina" Romana Karcza mogłaby, po grubych przeróbkach, zostać drugą "Wojną polsko-ruską pod flagą biało-czerwoną". Mogłaby, ale nie zostanie, bo autorowi nie dopisał styl i umiejętności konstrukcyjne. Powieść sklejona jest z dwóch wątków, które owijają się wokół siebie, przeplatają, ale zejść się i stworzyć całości nie mogą. Z jednej strony mamy obraz naszego świata a la Roman Karcz, nasze otoczenie brudne i paskudne, obrzydliwe wręcz, ale nie najgorzej sportretowane. Z drugiej strony - mamy wątek mafijno-kryminalnym, w którym nasz bohater stara się zarobić na życie. A że ostatnio nie wiodło mu się najlepiej, musi oddać przysługą potężnemu ojcu chrzestnemu lokalnej mafii. Osobno są te wątki nie najgorsze, ale razem w ogóle się nie komponują. W refleksyjnej części książki, autor stara się pokazać jak widzi swoje, szczerze znienawidzone otoczenie. Nie jest to wizja szczególnie piękna, główny bohater jest jednostką pełną pogardy dla innych, a zarazem dość tchórzliwą - silniejszych boi się, słabszymi pomiata, a w kluczowych momentach, kiedy potrzebna jest odwaga i siła ducha, musi wzmacniać się narkotykami. I taki człowiek zwierza się nam ze swoich przemysleń, co do sensu świata i kierunku, w jakim idą sprawy. Wizja jest to chora i spaczona, ale... dziwnie interesująca. Karcz nie ucieka w proste nadziewanie tekstu "kurwami", ani w nadmierną subtelność, pasującą do Wersalu, a nie świata gangsterów. Umie odpowiedniej rzeczy dać słowo i pokazana przez niego brzydota jest jak świerzb - nieprzyjemna, ale ciężko się oprzeć przed podrapaniem. Dobrze jest również, kiedy autor trzyma się swojej fabuły. "Endorfina" staje się w tym momencie powieścią gangsterską, a zarazem zapisem stanu ducha człowieka, który się stacza i o tym wie. Jeszcze wymyśla sobie różne alibi, jeszcze zalewa świat strumieniami pogardy, mającej dobitnie wykazać jego wyższość nad resztą hołoty, ale powoli zaczyna rozumieć, że stał się jednym z wielu. Wątek ten zaciekawia, momentami wręcz porywa swoją tajemniczością, powolnym, acz stanowczym dążeniem ku coraz gorszemu. Hm, nawypisywałem do tej pory pochwał, a ocena ogólna "Endorfiny" jaka jest, każdy widzi. Wspomniałem już, że oba opisane powyżej wątki nie schodzą się, zdają się być częściami dwóch różnych powieści, ale są i inne wady. Po pierwsze, od pewnego momentu bohater zaczyna uciekać myślami od realnego świata, aby sobie do siebie mentalnie pobełkotać.. Nie do zniesienia jest to przejście, kiedy pisarz o ostrym, poruszającym stylu ucieka, nie wiedzieć czemu, od rzeczywistości, nie oferując niczego w zamian niczego interesującego. Bo to, co tam sobie główny bohater pobredza, kiedy z nadmiaru narkotyków odpływa w siną dal, ani interesujące jest, ani dobrze napisane. Zdenerwowanie moje pogłębił autor dodatkowo końcówką. Mozolnie i ciekawie konstruował mafijną intrygę po to, aby jej nie skończyć. Jest trup, jest zbrodnia, jest zagadka, ale ani sprawy, ani rozwiązania nie ma. Może to taka moda, niech sobie czytelnik sam rozwiązania dorabia, ale zakończenie "Endorfiny" jest tak rozlazłe i denerwujące przez swój brak sensu, że odechciewa się wszelkich spekulacji. Pozostaje zatem żałować, że Roman Karcz nie wziął się w garść, że nie zdołał wykorzystać dwóch solidnie napisanych fundamentów "Endorfiny" do wzniesienia lepszej budowli, że pod koniec powieści osłabł twórczo i tego, że uległ modzie na ględzenie z nadzieją, że ktoś z tego coś znaczącego odczyta. Bo mogło być nieźle.
Roman Karcz "Endorfina" Rubicon 2001 ISBN 83-913769-4-X gatunek: mainstream |
|