nr 03 (XXV)
kwiecień 2003




powrót do indeksunastępna strona

Autor Eryk Remiezowicz
  Niewłaściwy człowiek na niewłaściwym filmie

        "Chicago"

Zawartość ekstraktu: 60%
'Chicago'
'Chicago'
Nie powinienem był iść na ten film. Nie ma we mnie miłości do musicali, nie potrafię pasjonować się pięknym kostiumem i zwiewną choreografią, a nad słowicze pienia gwiazd "Deszczowej piosenki" i "West side story" przedkładam rytmiczne łupanie produkowane przez takiego np. Kazika. Większą jeszcze zaporą, niż moja niechęć do uprawianych w musicalach gatunków muzyki, było moje konserwatywne przekonanie, że film ma swoje, wypracowane przez lata, sposoby opowiadania i pakowanie w to wszystko piosenek prowadzi do przesytu i zrywa naturalny dla kinowego obrazu rytm. Niemniej jednak, w ramach przełamywania się i sprawdzania, czy aby gust mi się z wiekiem nie przesunął w łagodniejsze strefy, poszedłem na "Chicago". Okazało się, niestety, że nadal nie jestem fanem musicalu, o czym wszystkich czytających tą recenzję uprzedzam.

Opisuję bowiem "Chicago" z pozycji człowieka, którego ten film nie poruszył, nie dotknął, do którego żadna scena nie przemówiła osobiście, który obserwował wydarzenia obojętnie, notując jedynie fizyczną sprawność tancerek i spokojny przepływ fabuły. Mogę więc, z ręką na sercu, powiedzieć, że jest to film niezwykły i wart obejrzenia, choć osobiście nieco żałuję, że na niego poszedłem.

Przede wszystkim, odnotowania godna jest perfekcja w łączeniu wydarzeń, na których opiera się akcja filmu, ze śpiewanymi w nim piosenkami. Reżyser oplata je dookoła klasycznych, często dość kluczowych, scen, stara się uczynić piosenkę jeszcze jednym punktem fabuły, a nie okazją do pośpiewania i zamachania nogami. Jeszcze pierwsza piosenka, "All that jazz" w wykonaniu Velmy Kelly (świetna rola Catherine Zeta-Jones), nie pokazuje w pełni tej niezwykłej reżyserskiej gry, ale już w drugiej piosence, kiedy Roxie Hart (Renee Zellweger) w piosence opowiada o swoim mężu i jego zeznaniach zarazem, ujawnia się ten niezwykły związek piosenki i fabuły, który towarzyszyć nam będzie do końca filmu, gdzie, w piosence "Razzle-dazzle", w której adwokat Bill Flynn (Richard Gere) śpiewa swoją obronę w kabarecie i na sali sądowej jednocześnie, nastąpi jego kulminacja.

Jeśli jesteśmy przy kulminacjach, to należy tu wspomnieć o dwóch piosenkach, które do tej pory zdarza mi się zanucić i które niewątpliwie były jasnymi punktami "Chicago". Pierwsza z nich, "Więzienne tango", to opowieść (zeznanie?) sześciu kobiet, które zabiły swoich mężczyzn, w którym dziewczęta tłumaczą, dlaczego brzydkim samcom należał się ich smutny koniec. Zachwycająca muzyka, zachwycający taniec, najlepszy teledysk filmu. Drugi mocny punkt, to śpiewany przez Johna C. Reilly'ego "Mr Celophane". Reilly gra w "Chicago" męża Roxie Hart, faceta, którego medialny młyn zmielił, sponiewierał i wypluł. Jego szczere wyznanie, smutek jaki wyziera z jego postaci klowna, zapada na długo w pamięć i świetnie wieńczy tą, bodajże najtragiczniejszą, a na pewno jedną z dwóch najlepszych ról filmu.

Drugą z tych ról miała zaszczyt zagrać Catherine Zeta-Jones. Piszę już po wręczeniu Oskarów, kiedy wiadomo już, że aktorka ta otrzymała statuetkę za rolę drugoplanową i muszę powiedzieć, że w pełni się z tym werdyktem zgadzam *. Obie główne bohaterki "Chicago" startują z poniekąd tego samego punktu - zastrzeliły faceta i muszą się z tego wyplątać, ale Velma Kelly ma znaczną przewagę. Jest znaną i lubianą gwiazdą kabaretu, gazety piszą o niej z wielkim entuzjazmem, a śliski adwokat Bill Flynn na jej widok uśmiecha się, niczym kot na widok świeżego śledzia w misce. Z czasem jednak Velma będzie musiała ustąpić Roxie, która ma lepszą promocję i wybija się na główną bohaterkę prasowych enuncjacji. Taka jest fabuła "Chicago", ale pomimo takiego jej kierunku, mimo planowanego zastąpienia czarnej Velmy złotą Roxie, Zeta-Jones z dużym luzem wyprzedza i deklasuje Zellweger, kradnie jej wręcz ten film. Velma Kelly ma w sobie urok, nie można oderwać od niej wzroku, kiedy tańczy, zdaje się płynąć po parkiecie, ma w sobie to tajemnicze "coś", które czyni kobiety atrakcyjnymi. Tymczasem Roxie... Nie da się ukryć, że pewną fascynację budzą jej kolana, których kościstość każe każdemu mężczyźnie obawiać się tradycyjnego kopa w wątpia. Jednak poza tym elementem, Zellweger wypada blado, a szczupłość jej sylwetki dziwacznie kontrastuje z jej pyzatą twarzą.

Jak wynika z powyższych opisów, film jest zatem ładny i zagrany nieźle. Poza tym, jest w swej wymowie denerwujący, choć gniew przeżywa się na zimno, bez uczuć (bo takich "Chicago" nie budzi). Otóż teza tego filmu, postawiona, a co gorsza, brawurowo udowodniona, jest, moim zdaniem, dość obrzydliwa. Najprostsze jej streszczenie, to chyba "graj pięknie, a wybaczą Ci każdą podłość". Świat przedstawiony w "Chicago" jest podły, jest nieuczciwy, jest miejscem, w którym makijaż może zasłonić każdą brzydotę, a głos prawdy można zagłuszyć sprawnym stepowaniem. I tego stwierdzenia, tej wizji, nie akceptuję, a co za tym idzie. "Chicago" odtrącam i mimo całej jego technicznej perfekcji - odradzam.



"Chicago"
USA 2002
Reżyseria: Rob Marshall
Scenariusz: Bill Condon (na podstawie musicalu Boba Fosse)
Obsada: Renee Zellweger, Catherine Zeta-Jones, Richard Gere
Gatunek: dramat/komedia/musical
Strona oficjalna: www.miramax.com/chicago
Polska strona oficjalna: www.chicago.spi.pl

* Jurorom Akademii na pewno spadł kamień z serca :-)

powrót do indeksunastępna strona

88
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.