 |  | 'Gerry' | Marta Bartnicka Gerry my ass Zgubiliście się kiedyś w górach, na pustyni czy innym zadupiu? Jeśli tak, to film "Gerry" nie powie Wam niczego nowego. Znacie to uczucie grozy, kiedy w mózgu zakiełkowała myśl "nie wiem, gdzie jestem, i nie mam się jak dowiedzieć". Pamiętacie, jak było, kiedy krajobraz przestał cieszyć, bo chciało się do domu, a zachód słońca nie był już wcale ładny, bo zapowiadał noc i zimno. Nigdy się Wam to nie zdarzyło? Po "Gerrym" nadal nie będziecie wiedzieć, jak to jest. Zobaczycie tylko dwóch patafianów, którzy albo idą i gadają, albo tylko idą. Streszczenie: dwóch dorodnych amerykańskich chłopców wybiera się na spacer po pustyni. Jakimś szlakiem mają dojść gdzieś i coś zobaczyć. Niedaleko, bo nie zabrali wody ani jedzenia, o mapie nie wspominając. Generalnie poruszanie się w terenie nie jest ich hobby ani mocną stroną, co poznajemy po sposobie, w jaki się zgubili (nie powiem, żeby nie odzierać filmu z tej odrobiny dramatyzmu), po technice wspinaczki skałkowej (prosto z placu zabaw), czy po tym, kiedy zaczynają się zastanawiać nad kierunkiem marszu i stronami świata (na drugi dzień... a może trzeci?). Nieprzystosowanie bohaterów do warunków to główny element dramatyczny filmu - zresztą całkiem realny (wystarczy przejrzeć kronikę wypadków w górach; te najtragiczniejsze zdarzają się nie wspinaczom, a spacerowiczom). Trzecim i najciekawszym bohaterem - zza kadru - okazuje się pan Darwin, który w ostatecznym rachunku robi swoje, wybierając ciut lepiej przystosowanego. Można to było wspaniale pokazać w półgodzinnej krótkometrażówce. I to już prawie wszystko. Jeśli "Gerry" miał być studium rozpadu przyjaźni w warunkach zagrożenia, to nie jest, bo nie miało się co rozpadać. Jeśli chodziło o pokaz gry aktorskiej Matta Damona i Caseya Afflecka, to istotnie, grali jełopów z wielkim poświęceniem i nader starannie - nic nowego do archetypu jełopa nie wnosząc. Dopóki mają siłę rozmawiać, mamy okazję posłuchać jednego wynurzenia o teleturnieju i jednego o grze komputerowej. Ani turyści, ani intelektualiści - grubą krechą narysowani Panowie Nikt; może dla podkreślenia "niktowatości" obaj nazywają się Gerry (to nie tyle prawdziwe imię, co synonim złamasa, frajera, palanta, lamusa lub ciula). Jeśli twórca "Good Will Hunting" miał jakiś genialny zamysł, to ukrył go chyba nawet przed sobą. Daję filmowi 2 punkty na 10 - 1 za niesamowite pustynne krajobrazy, 1 za darwinizm. Jeśli nie macie na co iść do kina, to można ostatecznie na to, acz po 30 minutach widz sam czuje się jak Gerry.
 |  | 'Obraził się... wiedziałem...' | Janusz A. Urbanowicz Nie ma wody na pustyni Dwóch nienazwanych młodzieńców wyrusza na wycieczkę w pustynnej, górzystej okolicy. Gubią się. Błądzą. Zachowują się jak idioci. Jeszcze troche błądzą. Następuje pointa. Napisy. Autorski projekt Caseya Afflecka, Gusa van Santa i Matta Damona rozczarowuje. Nie jest to inny "Buntownik z wyboru", oj nie. Niestety. Film jest monotonny, dialogi minimalne, ujęcia długie, spokojne... przyzwyczajony do nowoczesnego szybkiego montażu widz oczekuje, że coś się zacznie dziać. Ale się nie zaczyna. To nie wada, ale i nie zaleta. Nie jest to film dla miłośnikow kina popularnego. Piękne krajobrazy i minimalistyczna fabuła im nie wystarcza. Podobnie przesłanie jakie można z niego wysnuć - że nie należy iść w góry bez porządnych butów, ciuchów, kompasu i wody - nie jest celem tego dzieła. Celem jest chyba przekazanie widzowi uczuć towarzyszących sytuacji zagubienia w dziczy. To się udało. Film nierozrywkowy i nie polecam go każdemu. Ogląda się go na swoją odpowiedzialność. Tak samo jak idzie się w góry. Moja ocena: 70%
"Gerry" Reżyseria: Gus Van Sant Scenariusz: Casey Affleck, Matt Damon, Gus Van Sant Obsada: Casey Affleck, Matt Damon USA 2002 Gatunek: dramat Czas: 103 min. Więcej o nowościach filmowych w Esensji Oferta filmowa księgarni Merlin |