nr 04 (XXVI)
maj-czerwiec 2003




powrót do indeksunastępna strona

Autor Eryk Remiezowicz
  Nasi obrońcy

Czasem, kiedy siedzę w spokoju w pociągu i delektuję się lekturą, w myśli moje wdziera się głuchy ryk. Bełkot ów narasta, po czym po krótkim czasie osiąga poziom hałasu, przy którym daje się rozróżnić pojedyncze słowa. Niestety. Bo ani powtarzać ich, ani się w nie wsłuchiwać nie warto. Jak łatwo się domyślić, właśnie dosiadła się grupa... no właśnie, kogo? Dresiarzy? Kiboli? Meneli?

Nie. Żołnierzy. Rozumiem, że młodość musi się wyszumieć, a chłopcy mają prawo żywiołowo odreagować wypuszczenie poza teren koszar. Ale niepokoi mnie, że siedliskiem chamstwa nie są ludzie powszechnie uważani za nosicieli wandalizmu, ale nasi właśni poborowi, krew z krwi, kość z kości, sól naszej ziemi i pieprz na rany kaleczonej przez nich mowy. Nasi obrońcy stają się z wolna największym zagrożeniem podróżnego. Bo, powiedzmy sobie szczerze, przeciwko trzydziestu odpasionym byczkom wesoło zaczepiającym otaczających ich cywili niewiele można wskórać. Jedyna nadzieja w tym, że na następnym dworcu czaić się będzie policja do spółki z żandarmerią. Chłopcy o tym wiedzą i bawią się znakomicie w swoje stadne gierki - fale, lata zimy, cyfry i inne rozrywki dostępne umysłom niechętnie zajmującym się czynnościami wykraczającymi poza zaspokajanie podstawowych instynktów i zajmowanie pozycji w hordzie. Można by teraz strzelić paroma kolumienkami danych pokazujących udział poborowych z wykształceniem podstawowym i podstawowym niepełnym, można się ze zgrozą pośmiać z rozporządzenia Ministra Obrony Narodowej, które zakazuje umieszczać w jednostce więcej niż 20 procent kryminalistów, można długo dywagować nad selekcją negatywną, dzięki której do wojska trafiają ludzie nadający się co najwyżej do prania onuc, ale lepiej nie myśleć o tym za długo, bo groza ogarnia.

Jedno jednak warto powiedzieć, niechcący biorąc udział w toczącej się już od dawna dyskusji: armia poborowa czy zawodowa? Zawodowa. Bezwzględnie. Sama myśl o tych pawianach z pociągu wyposażonych w broń palną każe mi prosić o sprawnego zdobywcę, który w trakcie agresji rozbroi ich szybko i nie pozwoli im się przeistoczyć w stada maruderów zarabiających na życie bandytyzmem. Jeżeli młodzi żołnierze żyją wyłącznie problemami "kotów", "dziadków" i tego, kto ile wypił i komu przylał, jeżeli nie ma w nich świadomości, że są - bądź co bądź - stróżami opłacanymi i wynajętymi przez nas, struchlałych cywili, a przy tym przepełnia ich testosteron i przekonanie o własnej sile, to ja za tę armię dziękuję, wysiadam, niech jadą beze mnie. Powierzanie niebezpiecznych narzędzi osobnikom o świadomości społecznej na poziomie stadnych naczelnych nie jest najlepszym pomysłem.

Żołnierzy widzi się na co dzień. Gorzej, że widać sygnały, że podobna sytuacja zaczyna się tworzyć w policji, niedoinwestowanej i przesiąkniętej kultem twardziela w lśniących butach. Policja zdaje się być dla tych młodych ludzi supermafią, miejscem, gdzie można sobie postrzelać i porządzić, gdzie ma się władzę i możliwości. Nasi "macho" na niebiesko zapominają, że są opłacani z podatków i mają robić za pasterskie owczarki na każde zawołanie; im się roi, że ich istnienie jest celem, dla którego powołano polskie państwo.

Jest źle i nie wiem, kiedy będzie lepiej, bo problemem nie są pieniądze czy organizacja, ale zwyczaje i nawyki, a takie rzeczy ciężko się zwalcza. Co robić? Nie wiem jak Wy, drodzy Czytelnicy, ale ja się zastanawiam nad emigracją, zanim bardziej niż bandytów zacznę się bać policji i wojska.

powrót do indeksunastępna strona

53
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.