nr 04 (XXVI)
maj-czerwiec 2003




powrót do indeksunastępna strona

Autor Sebastian Chosiński
  Modlitwa ostatniej szansy

        Jacek Podsiadło "Wychwyt Grahama"

'Wychwyt Grahama'
'Wychwyt Grahama'
Zapewne niewielu jest w Polsce pisarzy-poetów, na książki których oczekuje się z niecierpliwością; tym bardziej w tym - i tak nielicznym - gronie brakuje autorów młodych, na poetyckim dorobku. O ile bowiem spokojni o popyt na własną twórczość mogą być literaci znani i uznani (jak np. nobliści Czesław Miłosz i Wisława Szymborska bądź nagrodzony przed trzema laty Nike Tadeusz Różewicz), o tyle tomiki ich znacznie młodszych kolegów po piórze nie dość, że ukazują się najczęściej w śladowych ilościach (dla wielu nakład kilkuset egzemplarzy to wprost nieosiągalna granica), to na dodatek okazują się finansową klapą (praktyką się stało, iż autorzy do wydawanych książeczek bardzo często dokładają z własnych kieszeni). Z różnych zresztą powodów: począwszy od braku reklamy (bo przecież książka, także poetycka, jest w dzisiejszych czasach towarem na sprzedaż), poprzez fatalną dystrybucję (a raczej jej brak), aż po - choć te mają najmniejszy na to wpływ - względy czysto artystyczne. Od każdej jednak reguły są wyjątki. Od kilku już lat sztandarowymi postaciami młodej - lecz mimo wszystko nieubłaganie się starzejącej - polskiej poezji są dwie postaci: Marcin Świetlicki i Jacek Podsiadło (na szczęście po piętach depczą im już Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki, Krzysztof Siwczyk, Mariusz Grzebalski, Jacek Gutorow, Darek Foks i inni). Obaj debiutowali, na łamach krakowskiego "bruLionu", jeszcze w latach 80-tych; obaj w chwili obecnej od swego macierzystego pisma dość mocno się odżegnują, co wynika jednak głównie z przyczyn światopoglądowych, korzenie swe mających daleko poza względami artystyczno-estetycznymi. Obaj doczekali się statusu poetów - niemal (bo sami raczej takiemu ich postrzeganiu się przeciwstawiają) - kultowych. Jak niegdyś Rafał Wojaczek, Edward Stachura, Ryszard Milczewski-Bruno. Zapracowali na to zresztą tak swoimi nieprzejednanymi postawami życiowymi, jak i poglądami wyrażanymi w wierszach. Tu jednak podobieństwa pomiędzy nimi się kończą; gdyby bowiem wkroczyć na pole materii czysto już poetyckiej, dostrzeglibyśmy zdecydowanie więcej różnic aniżeli paraleli. Chociaż - nie, jest jeszcze jedna wspólna dlań płaszczyzna: obaj świetnie się sprzedają, a więc - są czytani!

"Wychwyt Grahama" to pierwszy - po wydanej przed pięcioma laty dwutomowej edycji "Wierszy zebranych" - tom nowych liryków Jacka Podsiadły. Ale też nie do końca: (quasi-)poemat "*** (Atakowany o północy...)", w formie swej i treści wyraźnie nawiązujący do "Mojej piosnki [II]" Cypriana Kamila Norwida, opublikowany pierwotnie w "Tygodniku Powszechnym" (w roku 1998), znalazł się - wśród "wierszy rozproszonych" - w drugim tomie wzmiankowanego wyżej wydawnictwa; teraz natomiast dołączony został do "Wychwytu...". Była to zresztą decyzja nader słuszna, bowiem znakomicie łączy się on w całość z pozostałymi lirykami, stanowiąc, do spółki z "Powrotem do Anny Marii", opus magnum zbioru (nie tylko z uwagi na swe rozmiary). W porównaniu z wcześniejszymi dokonaniami poety rodem z Ostrowca Świętokrzyskiego "Wychwyt...", chociaż jakoś szczególnie nie zachwyca, to jednak intryguje, przyciąga uwagę i daje do myślenia. Mimo że stanowi dziełko o zdecydowanie mniejszym kalibrze, jeśli chodzi o siłę "ideowego" rażenia... Zmienił się bowiem Podsiadło - nie tyle nawet jego poetycki język, ile pogląd na świat i, wynikający zeń bezpośrednio, literacki przekaz. Wiersze Podsiadły, tak jak i wcześniej, sprawiają wrażenie poetyckiego kolażu, patchworku, puzzli: zszyte z luźnych myśli, opisujących różne, na pozór nie przystające do siebie, zdarzenia i odczucia, zebrane w całość tworzą nader wyraźny i konsekwentny obraz przemyśleń człowieka w średnim (już!) wieku. Człowieka, który dorastał otoczony absurdalną rzeczywistością Polski socjalistycznej, na którego jednak znacznie większy wpływ niż zmiany ustrojowe, społeczne i ekonomiczne (dokonujące się w III Rzeczypospolitej), miały - z punktu widzenia zbiorowości czy państwa zupełnie nieistotne - zmiany w życiu osobistym (vide związek z kobietą, narodziny syna). Jeżeli bowiem zaprzedaje komuś Podsiadło duszę, nie jest tym czymś żadna nadrzędna doraźna myśl bądź idea. W tym przypadku pozostaje poeta wierny ideałom młodości, które skłoniły go chociażby do zaangażowania się w działalność, w swym założeniu anarchizującej, organizacji "Wolność i Pokój". Nie jest on jednak anarchistą - przynajmniej nie w potocznym znaczeniu tego słowa. "Anarchizm" Podsiadły to umiłowanie wolności, to prawo do bycia poza układem, prawo do wyrażania głośno swoich - choćby niepopularnych - przekonań (co często czyni jako felietonista na łamach "Tygodnika Powszechnego"...).

Z najnowszych wierszy spogląda na nas poeta pogodzony z życiem, wewnętrznie spokojny, opanowany; czasami tylko rozdrażniony, znacznie częściej natomiast sentymentalny i zapatrzony w przeszłość (czytaj: we własne dzieciństwo i młodość); wciąż jednak bardzo często - samotny. Jest w nim ciągle ogromna, przemożna chęć ułożenia sobie życia z ukochaną kobietą i, niekiedy wręcz naiwna, wiara w potęgę miłości. "Niewiele kobiet miałem w życiu. / Może dlatego żadna nie była nieważna" - przyznaje w wierszu "Niewiele". Nie może się jednak wyzbyć wątpliwości i obaw, czy miłość, choćby nawet najczystsza i najpiękniejsza, jest w stanie przezwyciężyć prozę życia. "Są sobie obcy. Dzieli ich odległość / kosmiczna, przez nic niepodzielna. / Nic o sobie nie wiedzą, to gorzej, / niż gdyby nienawidzili" - ileż wielkich miłości takiego oto doczekało się finału, zdaje się ostrzegać w otwierającym tomik "Hymenie". Ileż cieplutkich "gniazd" z upływem czasu i odpływem uczuć zamieniało się w "mroczne teatra mieszkań, /  gdzie wystawia się rodzinne dramaty na pokaz przechodniom" ("Lubię patrzeć"). Czy da się tego uniknąć? Jeśli tak, to w jaki sposób? Na te pytania odpowiedzi nie ma, bo być nie może - złożoność ludzkiej natury, jej nieprzewidywalność, ale i zarazem kruchość, nie stwarza na to większych szans. "W gwiezdnym projekcie czasu nasze niestałe istnienia nie znaczą być może nic - - - " ("Melzak. Piegowata piękność") - wątła to jednak nadzieja, skryta jedynie w przypuszczającym trybie zdania ("być może").

W poezji Podsiadły coraz mniej jest już miejsca na młodzieńczą (co, z racji upływającego czasu, jest jak najbardziej zrozumiałe) beztroskę; coraz bardziej zajmują go przemyślenia nad "materią" świata, który odziedziczy po nim jego syn Dawid. "Sto razy pytasz, dlaczego. / (...) / Coraz więcej ważysz. / Coraz więcej rozumiesz. / Zrozum, że czasem nie wiem, dokąd pójść" - wyznaje bez ogródek w wierszu "Dlaczego?", jasno w ten sposób precyzując swoją bezradność. Nie pozbawiony jest przy tym wyrzutów sumienia, gdyż - dając swemu dziecku prezent - czuje się, jakby starał się go przekupić za winy wszystkich ojców - "(...) wierzę, że niweluję złe czyny / podkładających bomby, stawiających miny, / i gładzę własne grzechy wygładzając kołdrę, / pod którą to dziecko (...)" ("Kładąc Dawidowi pod poduszkę prezenty"). Boi się świata i boi się odpowiedzialności za życie istoty, którą na ten świat powołał. Być może właśnie dlatego tak często myślami zapędza się w "zamierzchłe" czasy swojego dzieciństwa, kiedy wszystko było znacznie prostsze i łatwiejsze (chociaż zdaje sobie doskonale sprawę z tego, iż jedynie z jego punktu widzenia). Upływu czasu nie da się jednak oszukać. Jego dawni przyjaciele, tytułowi "Chłopcy z Placu Broni", to dzisiaj lekko już łysiejący faceci z brzuszkami, obolali, kuśtykający pod prysznic po rozegraniu kolejnego piłkarskiego pojedynku - krótko: pozbawione złudzeń pokolenie trzydziestokilkulatków! W tym kontekście słowa: "Mieć w sobie wieczny zapłon, / eolską harfę w piersiach, ciągłą gotowość, by biec, / prozac życia" ("Przychodzi baba do lekarza i mówi: Nie czuję bólu") - odczytać należy niemal jak, skierowaną do Najwyższego, modlitwę ostatniej szansy. Jeżeli i ta prośba nie zostanie spełniona - cóż pozostanie temu pokoleniu, uwikłanemu w "samo życie"? Życie, które w wierszu "Glina i gumoleum" staje się wprost synonimem powolnego "umierania". Czy powinniśmy więc dziwić się poecie, który bez żalu pozostawia za sobą to "życie" i ten "świat"? Czy powinniśmy mieć mu za złe, że - miast zostać w domu i pisać romanse, "zmyślać, zmyślać" ("*** [Układam w szufladzie pięć harmonijek ustnych...]") - tak często gloryfikuje naturę? Ona jedna daje mu przecież azyl, daje poczucie wolności i, idącego z nią w parze, bezpieczeństwa.

Kim bowiem by się stał, przyjmując reguły gry narzucane przez rzeczywistość? "(...) nędzniejszym od kurwy harasymowiczem odcinającym / kupony od własnej niesławy czy małym humerkiem zasłaniającym się niepamięcią / jak tarczą" - odpowiada w wierszu "Sobie na 33 urodziny". I jest to jedyny wiersz "zaangażowany", wiersz z kluczem, w którym tropy aż nazbyt jasno są zarysowane. Brak zrozumienia rzeczywistości, brak zgody na nią, rodzi w poecie naturalny odruch jej odrzucenia. Im jednak silniejsze jest w Podsiadle uczucie niechęci do tego, co go otacza, tym większy w nim wewnętrzny spokój i tym głębsze przekonanie, że dokonał trafnego wyboru. "(...) myślę / o naszej Miłości czystej jak śnieg zanim spadł, / jak oczekiwanie i jak rezygnacja, jedyne zwycięstwa" ("Kilka przypuszczeń dotyczących natury śniegu") - ten zatem, kto oczekiwał i kto w odpowiednim momencie potrafił zrezygnować, odniósł podwójne zwycięstwo! Nad nieprzyjaznym mu światem (cokolwiek się pod tym, bardzo szerokim i uniwersalnym, pojęciem kryje) i - kto wie, czy jeszcze odeń nie groźniejszymi - własnymi złudzeniami.

"Bunt" Podsiadły objawia się w jego poezji poprzez kreowanie własnego, bardzo intymnego, świata. To świat, o dziwo, rodzinny: jest w nim miejsce dla kobiety (przyjaciółki, kochanki, w końcu - tej najważniejszej - żony), dziecka, ulubionego psa. Ową "rodzinną" atmosferę poeta przez cały czas nosi w sobie i przenosi z miejsca na miejsce; nie zamyka jej, nie pozostawia w czterech ścianach mieszkania, dla niego domem jest cały świat, dlatego - włócząc się po Polsce, będąc w Trzciance, Krośnie, Mielcu, Dukli, czy też przemierzając bieszczadzkie połoniny - wszędzie może się czuć jak w domu. Dzięki temu zachowuje wolność, ale i bezpieczeństwo. Bezpieczeństwo, którego zabrakło np. Edwardowi Stachurze, będącemu, co do tego chyba nie można mieć wątpliwości, jednym z - jak to się teraz modnie określa - idoli Podsiadły. Mimo to poetycko prezentują oni dość odległe światy. Podsiadło woli nazywać rzeczy po imieniu, relacjonować zdarzenia, unika mistyki, rzadko i niechętnie zapuszcza się w sferę fantazji. Tak zapewne pisałby Marek Hłasko, gdyby był poetą. I choć, jak zauważył kiedyś Janusz Drzewucki w "Rzeczpospolitej", "jeden tekst [Podsiadły] podobny [jest] do drugiego", w tym, paradoksalnie (sic!), tkwi ich siła. Czyta się je jak dziennik - pamiętnik poety, od którego nie sposób się oderwać, do którego chętnie się wraca i - co najważniejsze - cały czas czeka się na ciąg dalszy, albowiem poezja Podsiadły w znacznej części stanowi sprawozdanie także z naszego życia.



Jacek Podsiadło "Wychwyt Grahama"
Lampa i Iskra Boża 1999
ss. 72

powrót do indeksunastępna strona

26
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.