nr 05 (XXVII)
lipiec 2003




powrót do indeksunastępna strona

Wawrzyniec Podrzucki
  Uśpione archiwum

        ciąg dalszy z poprzedniej strony

     Zaraz, a może tu się zupełnie nic nie stało? Może Gerhard po prostu wszystko to zaaranżował, żeby sprawdzić szybkość jego reakcji, znajomość procedur, predyspozycje śledcze? Innymi słowy, by zobaczyć, czy jego niezrównoważony emocjonalnie zastępca wciąż jeszcze zasługuje na to miano. Egzamin ostatniej szansy? Ale przecież jest ktoś, kto mógłby to potwierdzić, choćby z czystej przekory! Thomas od razu się rozluźnił, po czym otworzył kanał bezpośredniej łączności ze strażnicą.
     - Regulamin!
     Po irytująco długiej chwili stary safanduła zaświergolił po drugiej stronie łącza.
     - Funkcjonariusz Farquahart?
     - No, a kto? Staruszku, bądź tak miły i podaj mi aktualne koordynaty Gerharda.
     Po drugiej stronie łącza odezwało się coś jakby ciche chrząknięcie, a potem ironiczne:
     - Proszę, proszę... Nie minęło jeszcze dwadzieścia minut od waszego wyjścia na patrol, funkcjonariuszu Farquahart, a wy już zdążyliście zgubić partnera? Doprawdy, nie przestajecie mnie zadziwiać.
     Thomas zgrzytnął zębami.
     - Słuchaj no, ślimaku, wyjątkowo nie mam czasu na twoje abstrakcyjne dowcipy, więc z nimi skończ i podaj mi namiar na Gerharda, te es jot pe.
     - Pytanie tylko, który z nas dwóch żartuje sobie w tej chwili? - odparował Regulamin, niezmieszany.
     - O czym ty mówisz?
     - A o tym - odrzekł Regulamin z lekka urażonym tonem - że najpierw wydajecie mi kategoryczny zakaz utrzymywania z wami jakichkolwiek otwartych połączeń podczas dzisiejszego patrolu, powołując się zresztą na konkretny artykuł Protokołu, dokładnie paragraf zero trzynaście, ustęp sześć kreska trzy kreska jeden, o nadzwyczajnych okolicznościach dochodzeniowych, a zaraz potem wycofujecie się z tego bez żadnego uzasadnienia.
     Szczęki Thomasa zwarły się w głuchej złości. Znowu się zaczyna! Regulamin, przejęty przez von Klosky'ego w spadku po poprzednich rezydentach strażnicy i stanowiący dla całych pokoleń kesheńskich konstabli coś w rodzaju sekretu Wielkiej Loży, ukrywanego przed ogółem mieszkańców, był nadzwyczajnym dziwadłem. Ni to maszyna, ni to wielka gadająca gąsienica, zdziwaczały i manieryczny, był na swój sposób inteligentny i, w zasadzie, całkiem do rzeczy. Przeważnie na zadane mu pytania odpowiadał w miarę konkretnie, nawet jeśli zbyt kwieciście i rozwlekle. Czasami jednak rozmowa z nim stawała się po prostu surrealistyczna, co potrafiło doprowadzić Thomasa na skraj furii.
     - Przepraszam, co? O czym ty bredzisz, dżdżownico? Jaki zakaz?
     - Ten, który wydaliście mi osobiście dwadzieścia trzy minuty temu - powtórzył Regulamin z naciskiem. - Czyżbyście nieudolnie próbowali wziąć mnie pod metaforyczny włos, funkcjonariuszu Farquahart?
     - Owszem, próbuję z tobą rzeczowo porozmawiać i nie dostać przy okazji szału! - rozsierdził się Thomas. - Jak mogłem ci czegokolwiek zakazać, stary pomyleńcu, jeśli mnie jeszcze dzisiaj w ogóle w strażnicy nie było?
     - Wybaczcie, funkcjonariuszu Farquahart, ale w tej chwili chyba już lekko przesadzacie w lekceważeniu moich zdolności psychosensorycznych! - żachnął się Regulamin. - Nie pojmuję tylko, jaki macie cel w robieniu ze mnie, że użyję tu gminnego określenia, durnia?
     - Dobrzy ludzie, dajcie mi cierpliwość! - syknął Thomas przez zaciśnięte zęby. - Ty masz już urojenia ze starości!
     - Czy służbowy rejestrator, który odnotował w dniu dzisiejszym waszą obecność w komendanturze, także posądzicie o uleganie przywidzeniom, funkcjonariuszu Farquahart? - spytał Regulamin sarkastycznie.
     Thomasa na chwilę zatkało.
     - Bzdura, niemożliwe! - zaprzeczył z irytacją. - Nie mam pojęcia, czyją obecność odnotował ten cholerny rejestrator, ale z całą pewnością nie moją!
     - Któż zatem mógł to być, waszym zdaniem?
     Thomas zgłupiał. Rejestrator na swoim nośniku nie uchwyci mary sennej, sfabrykować zapisu też się w zasadzie nie da. Jeśli zatem ta sflaczała meduza nie stroiła sobie żartów...
     - Milczycie, funkcjonariuszu Farquahart. Ergo...
     - Ale ja naprawdę nie byłem jeszcze dzisiaj w strażnicy! - wyjęczał skonfundowany Farquahart. - Nawet nie przechodziłem w pobliżu! I w życiu nie słyszałem o żadnym paragrafie zero trzynaście! Na rany Drzewa, przecież nie lunatykuję!
     - Niemniej funkcjonariusz von Klosky opuścił dzisiaj komendanturę z kimś podobnym do was jak dwie krople wody. Macie brata bliźniaka, którego do tej pory ukrywaliście przed światem? A może replikowaliście się kiedyś w sekrecie?
     - Zwariowałeś? - obruszył się Thomas, jednocześnie czując, jak chłodny dreszcz zaczyna błądzić mu po plecach.
     - W takim razie - rzekł Regulamin z przekąsem - mamy tu do czynienia z nader interesującą zagadką. I co najmniej z dwoma Thomasami Farquahartami w jednym małym New Cheshire.
     Thomas ponownie rozejrzał się po opustoszałym moście, teraz już z niemal zabobonnym lękiem. Cała sprawa zaczynała wyglądać coraz bardziej nieprawdopodobnie.
     - Przestań się nabijać - mruknął skonsternowany, nerwowo przeczesując palcami rudą czuprynę. - Mam uwierzyć, że Gerhard wyszedł dzisiaj rano ze strażnicy w towarzystwie... mojego sobowtóra?
     - O ile, oczywiście, nie byliście to mimo wszystko wy - rzekł Regulamin z uporem, choć jego poprzednia pewność siebie zdążyła już gdzieś zniknąć.
     - Nie by-łem! - wykrzyknął Thomas, z desperacją akcentując każdą sylabę. - Deus, coś niesamowitego... Zaraz, a ten zakaz komunikowania się z nami, który wydał ci ów... ktoś, odnosił się do wszystkich rodzajów przekazu i wszystkich okoliczności?
     - Absolutnie wszystkich.
     - No i co? Tak po prostu zastosowałeś się do jakiegoś głupiego przepisu? Wyłączyłeś się kompletnie, na wszystkich kanałach?
     Znów coś na kształt świńskiego chrząknięcia zabrzmiało w sensorium Thomasa.
     - Wy chcieliście, więc ja się wyłączyłem - odparł Regulamin defensywnie. - Staram się w miarę możności nie wtrącać do służbowych działań funkcjonariuszy.
     Thomas pokiwał głową z niedowierzaniem.
     - Ale sygnał Gerharda musiałeś odebrać, nie ma siły!
     - O jakim sygnale mówicie?
     - Jak to, o jakim? O sygnale alarmowym A jeden, który von Klosky nadał niecałe pięć minut temu!
     - Niestety, nie - odezwał się Regulamin bezradnie.
     - Matko wszechzieleni! - jęknął Thomas, z wściekłością zaciskając dłonie na barierce mostu. - No to pięknie! Po prostu wspaniale! Jak mi jeszcze teraz powiesz, że transpondera Gerharda też nie możesz namierzyć...
     - W rzeczy samej, nie mogę - odparł Regulamin po chwili milczenia. - Aczkolwiek nie pojmuję, jak to możliwe. Lokalizatorów nie da się wyłączyć, przynajmniej w teorii...
     - Mam gdzieś teorię - parsknął Thomas. - Chcę wiedzieć, gdzie jest w tej chwili Gerhard!
     - Przykro mi, funkcjonariuszu Farquahart, ale obawiam się, że nie potrafię udzielić odpowiedzi na to pytanie. I przyznam, że jest to dla mnie w najwyższym stopniu niepokojące, a zarazem żenujące, iż nie dostrzegłem wszystkiego wcześniej... Proszę o wybaczenie i o poinformowanie starego głupca, co się stało.
     - Nie wiem, co się stało, rozumiesz? Nie wiem, nie wiem! - wyrzucił z siebie Thomas gniewnie. - Gerhard wysłał swój sygnał z mostu Grynish, ale tu nic nie ma! Ani jego, ani krwi, ani w ogóle żadnych innych śladów! Jakby go jakieś przeklęte duchy porwały!
     - Czy... mogę jakoś pomóc? - zapytał Regulamin zgaszonym i pełnym zatroskania głosem.
     - A cóż ty mi pomożesz, jeśli nawet nie potrafisz określić jego położenia?
     - Niemniej od tej chwili będę nieustannie próbował...
     - Więc próbuj. Tak, próbuj, i daj mi natychmiast znać, jak tylko coś złapiesz. I niech cię macierz broni przed ponownym blokowaniem przekazu, bo chyba żywcem pokroję twój stary odwłok!
     - To się już nie powtórzy, funkcjonariuszu Farquahart, macie na to moje słowo - zapewnił go Regulamin solennie.
     - Mam nadzieję - mruknął pod nosem, ze złością odpychając się od barierki.
     I co ja mam teraz zrobić? - zastanawiał się gorączkowo. Od czego zacząć, czego szukać? Żeby chociaż odłamana drzazga, jeden włos, jakikolwiek punkt zaczepienia! Sytuacja była niczym z koszmaru sennego, w którym doznaje się uczucia całkowitej niemocy, kiedy patrząc, nic się nie widzi, słuchając, nie słyszy, a biegnąc, nie można ruszyć z miejsca na krok. Ktoś przeprowadził tu akcję, o jakiej nie było nawet wzmianki w instrukcjach dla stróżów Prawa. Zaplanowaną i wykonaną po mistrzowsku, i to przez kogoś, kto musiał dysponować poufnymi informacjami oraz niebagatelnymi środkami na jej realizację. Tylko kto to był?



Kup w Merlinie

powrót do indeksunastępna strona

18
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.