 |
 |
'Telefon' |
Konrad Wągrowski Thriller klaustrofobiczny
Pomysł na thriller, którego akcja będzie praktycznie całkowicie ograniczona do budki telefonicznej ma już kilkadziesiąt lat. Pierwszy wpadł bowiem na niego Alfred Hitchcock, który zapragnął nakręcić film, którego akcja będzie rozgrywała się na możliwie jak najmniejszym obszarze - ograniczona budką telefoniczną. Na film ten musieliśmy jednak czekać bardzo długo, nie zrobił go Hitchcock, nie udało się jego następcom, nakręcił go wreszcie Joel Schumacher. W samą porę, bo za parę lat nikt może już nie wiedzieć co to właściwie były budki telefoniczne.
Bohater, Stuart Shepard, grany przez Collina Farrella, machinalnie odbiera dzwoniący telefon w budce telefonicznej, z której właśnie wychodził. To błąd - po drugiej stronie znajdzie się bowiem morderca, który od tej chwili będzie ze Stuartem rozmawiał, jednocześnie trzymając go na muszce karabinu snajperskiego. O tym, że nie żartuje przekonamy szybko, a najboleśniej chcący również skorzystać z telefonu lokalny alfons. Morderca żąda od Stu, postaci skądinąd też mało sympatycznej, aby publicznie wyznawał swoje grzechy i łajdactwa. Pomysł na thriller niezły - bohater jest w ciągłym zagrożeniu, odseparowany od świata, nie może się z nikim skontaktować, bo każde niewłaściwe słowo grozi strzałem między oczy, nie może również wyjść z budki, łatwo też było wmieszać go w zabójstwo, co powoduje, że pojawia się nowe zagrożenie - ze strony policji. Musi bardzo się postarać, aby z tej sytuacji wyjść z głową.
Realizacja zdaje egzamin. Ten krótki film (niecałe 80 minut) cały czas trzyma w napięciu, jest naładowany błyskotliwymi dialogami, nie widać w nim zbytnich niespójności, czyli ma wszelkie cechy dobrego dreszczowca. Całość filmu leży na barkach Collina Farrella, który nie tylko nie znika z ekranu przez cały film, to jeszcze musi grać głównie ze słuchawką telefoniczną, ale ten zdolny młody aktor radzi sobie z tym znakomicie, potwierdzając pogłoski, że już niedługo może być jedną z największych gwiazd Hollywood. Niestety, pomimo tych zalet, film nie pozwala na wyjście z kina z uczuciem pełnej satysfakcji. Podobnie bowiem, jak we wcześniejszym swym filmie, "Upadku", Schumacher nie ma zupełnie pomysłu na zwieńczenie filmu satysfakcjonującą końcówką, z której coś by wynikało i która w jakiś sposób całość by zamknęła. Po prostu najwyraźniej po nakręceniu kilkudziesięciu minut, twórcy zdecydowali, że zabawę należy zakończyć i iść do kasy po odbiór honorariów.
"Telefon" (Phone Booth)
USA 2002
Reż. Joel Schumacher
Scen. Larry Cohen
Muz. Harry Gregson-Williams
Zdj. Matthew Libatique
Wyst. Collin Farrell, Forest Whitaker, Radha Mitchell, Katie Holmes, Kiefer Sutherland
 |
 |
'Superprodukcja' |
Konrad Wągrowski Efekty to nie wszystko
Ach, gdzież ten Machulski z czasów "Vabanku", "Seksmisji", czy "Kingsajzu" choćby! Regres polskiego kina możemy doskonale obserwować na przykładzie tego reżysera. Już okrzyczany "Kiler" jest filmem dużo słabszym od dokonań z lat osiemdziesiątych, później zobaczyliśmy "Kilerów dwóch" - film kompletnie bez fabuły, będący jedynie zlepkiem skeczy; "Pieniądze to nie wszystko" nie spodobały się chyba nikomu. "Superprodukcja", najnowszy film Juliusza Machulskiego, dowodzi, że reżyser ten zatracił już wyczucie komediowego tempa i celności dowcipu.
A wydaje się, że temat to samograj! Reżyser wziął bowiem na cel polskie środowisko filmowe - producentów (ostatnio na medialnym topie, przynajmniej jeden z nich), reżyserów, scenarzystów, aktorów, a przede wszystkim krytyków. Rozgrywając te pomysły, można było zrobić całkiem miłą komedię. Niestety, Machulski i jego scenarzysta Jarosław Sokół chcieli najwyraźniej przyciągnąć do kin szerszą rzeszę widzów, wprowadzając do fabuły tradycyjny dla polskiego kina rozrywkowego wątek gangstera, na dodatek sam schemat fabuły dość bezczelnie kopiując ze "Strzałów na Broadwayu" Woody Allena. Przyznać trzeba, że druga połowa filmu, w której dominuje wątek kryminalny to porażka, a scena ataku na bunkier to jeden z najbardziej żenujących momentów w kinie jakie ostatnio zdarzyło mi się przeżyć.
Ale i żarty z przemysłu filmowego nie są zbyt oryginalne i najwyższego lotu. Producenci chcą zbić szybką kasę, kręcąc filmy o chwytliwych tytułach związanych z lekturami szkolnymi, lub prezentując seks i przemoc. Reżyserzy miotają się po planie, ale naprawdę nic nie znaczą wobec producentów, sponsorów, a nawet aktorów. Ci ostatni to zresztą idioci, szukający jedynie zainteresowania kolorowej prasy. Najwięcej dostaje się krytykom (którzy nienajlepiej potraktowali poprzedni film Machulskiego "Pieniądze to nie wszystko"), którzy są miernotami, umiejącymi jedynie narzekać na polskie filmy, ale nie potrafiąc niczego stworzyć samemu (jak w starej fraszce: "Krytyk i eunuch z jednej są parafii: obaj wiedzą jak, lecz żaden nie potrafi"). Osobno dostaje się krytykom snobistycznie zachwycającym się artystycznymi obrazami z nieznanych kinematografii i pogardzających kinem rozrywkowym. Sceny ich dyskusji oraz bankiet po premierze, na którym myśli krytyków zaprząta jedynie darmowy poczęstunek i oczekiwane upominki należą do nielicznych śmiesznych fragmentów filmu.
Filmu nie ratuje nawet plejada aktorów - Janusz Rewiński, udający odpowiednika Lwa Rywina, gra dokładnie to, co zawsze, Piotr Fronczewski raczej nie sprawdza się jako gangster, Rafał Królikowski jest raczej bezbarwny, udany występ notuje jedynie mało do tej pory znana, sympatyczna Magdalena Schejbal, chętnie obejrzałbym ją w kolejnym filmie. Natomiast rola i gra Anny Przybylskiej poddaje w wątpliwość, czy aktorka ta ma jakiś pomysł na rozwijanie swojej kariery (poza sesjami dla "Playboya").
W tle pojawia się szereg znanych postaci kina "poważnego" - widzimy Glińskiego, mówi się o Wajdzie i Kieślowskim. Machulski lekko nabija się z nich, on, akurat, jako człowiek, który odniósł sukces w kinie rozrywkowym, ma do tego prawo, ale i tak więcej widać tu zazdrości wobec utytułowanych i docenionych poza granicami kraju kolegów. A sam Machulski, jeśli będzie dalej kręcił takie filmy, skutecznie roztrwoni wszystko co do tej pory osiągnął. Bowiem nawet doskonałe cameo Krystyny Jandy i świetne efekty specjalne Tomka Bagińskiego nie ratują tej kolejnej nieudanej polskiej komedii.
"Superprodukcja"
Polska, 2003
Reż. Juliusz Machulski
Scen. Juliusz Machulski, Jarosław Sokół
Muz. Maciej Staniecki
Zdj. Edward Kłosiński
Wyst. Rafał Królikowski, Janusz Rewiński, Piotr Fronczewski, Magdalena Schejbal, Krzysztof Globisz, Jan Machulski, Anna Przybylska
 |
 |
'Daredevil' |
Konrad Wągrowski Niedopracowany superbohater
Na nasze ekrany zawitał kolejny już film, będący ekranizacją marvelowskiego komiksu o superbohaterze. Tym razem jest nim Daredevil, niewidomy prawnik, walczący ze złoczyńcami dzięki niesamowitemu wyostrzeniu pozostałych zmysłów, oczywiście występując w barwnej masce i kombinezonie. Bohater jest w Polsce raczej mniej znany, ale nie jest to jedyny powód dla którego film nie odniósł u nas sukcesu. Należy pamiętać, że mit superbohatera jest wytworem amerykańskim, nie do końca adaptowalnym w innych regionach - u nas zbyt dużego sukcesu nie odniósł nawet udany "Spider-man". "Daredevilowi" jednak do filmu Raimiego daleko. Po pierwsze dlatego, że Ben Affleck nie dość, że aktorsko zdecydowanie ustępuje Tobey'owi Maguire, to niezbyt pasuje do wykonywanej roli. Po drugie - prawdopodobnie licząc na prosty i szybki zysk, bazując znów na popularności "Spider-mana" film jest zrobiony bardzo niedbale. Wydaje się, że właściwie każdy element jest w jakiś sposób niedopracowany. Niejasne są przesłanki bohatera, prawie nic nie wiadomo o przyczynach jego wątpliwości, o tym co stanęło za decyzją bezwzględnej walki z przestępczością. Niejasne jest dlaczego właściwie poznanie Elektry Natchios miałoby wpłynąć na motywację Daredevila, pozostaje to jedynie w wypowiedzi bohatera, którą musimy przyjąć na wiarę. Całkowitym szokiem i czymś zupełnie nieuzasadnionym fabułą filmu jest decyzja darowania życia czołowemu złoczyńcy - Kingpinowi. Na domiar złego, choć to może zabrzmieć dziwnie w odniesieniu do ekranizacji komiksu - wszystkie postacie są wyjątkowo płaskie i nieciekawe, a skrótowość i przewidywalność fabuły przekracza normę. W zamierzeniu miał być to film zdecydowanie bardziej mroczny od poprzednich ekranizacji komiksów, co jednak nie udało się na pewno, gdyż twórcy nie potrafili zdecydować się na jednolitą konwencję. Po stronie plusów można zapisać jedynie ciekawych złoczyńców w osobach Michaela Clarke'a Duncana i Colina Farrella i dobry dobór piosenek do ilustracji muzycznej. Poza nimi, urodą Jennifer Garner i niektórym efektom specjalnym obrazującym "widzenie" świata przez bohatera, nic z tego przeciętnego obrazu nie jest w stanie zapaść w pamięć.
"Daredevil"
USA, 2003
Reż. Mark Steven Johnson
Scen. Mark Steven Johnson, Brian Helgeland na podstawie komiksu Stana Lee
Muz. Graeme Revell
Zdj. Ericson Core
Wyst. Ben Affleck, Jennifer Garner, Michael Clarke Duncan, Colin Farrell
 |
 |
'Star Trek X: Nemezis' |
Konrad Wągrowski Gniew klona
Niezależnie od tego, co sądzi się o serialu Star Trek, przyznać należy, że sam fakt, że powstał już dziesiąty film pełnometrażowy z tej serii, a "Enterprise" w swych kolejnych wersjach pojawia się na ekranach już od prawie 40 lat, jest godny szacunku. I choć każdy kolejny film trafia raczej do ograniczonego grona fanów, to znajdzie się zawsze pewna grupa widzów spoza tego grona, którzy obejrzą kolejne perypetie załogi statku kosmicznego przekraczającego ostateczną granicę z przyjemnością. Ja też się do nich zaliczam i cieszę się, że wreszcie znalazł się dystrybutor na tyle odważny, aby wprowadzić film z serii Star Trek na ekrany naszych kin.
Głównym problemem pozostaje wybór głównego wątku dla każdego filmu, który to powinien usatysfakcjonować fanów, dodając coś do mitologii serialu, a jednocześnie pozostając niezależnym widowiskiem filmowym, które można oglądać w oderwaniu od fabuły serialu. Tym razem zdecydowano się na powtórzenie pomysłu z drugiej filmu z cyklu, czyli "Gniewu Khana" z 1982 r. - przeciwstawieniu "Enterprise" potężnej jednostki, mającej zadawniony żal do załogi słynnego statku eksploracyjnego. Któż może być jednak równorzędnym przeciwnikiem dla znakomitego kapitana Picarda? Oczywiście ...sam Picard, a właściwie jego klon. Niestety, twórcy nie zdecydowali się na narzucające się rozwiązanie - obsadzenie w obydwu rolach świetnego Patricka Stewarta, być może ze względu na lenistwo umysłowe widzów, wprowadzając ... jako klona 30 lat młodszego (ale, aby wszystko było jasne - już łysego). Szkoda, bowiem powierzenie dowodzenia statkiem Patrickowi Stewartowi było najlepszą rzeczą, jaka przydarzyła się temu serialowi w całej jego historii. Szkoda, że ten dobry aktor nie otrzymał szansy zagrania dwóch postaci, dobrej i złej. Reszta ekipy "Enterprise" w zwykłej formie, odkąd z serialu zniknął szczęśliwie Wesley Crusher, nie ma większych wpadek.
Wspominając "Gniew Khana" nie można nie zauważyć jeszcze jednej analogii - podobnie jak w tamtym filmie dla wszystkich poświęcił się Spock, tak tutaj uczynił to jego odpowiednik z "Następnego pokolenie", czyli porucznik Data. I podobnie jak w przypadku filmu sprzed 20 lat, twórcy pozostawiają przesłankę, że Data (jak wcześniej Spock) "nie wszystek umarł". Czyżbyśmy już wkrótce mieli okazję oglądać "Star Trek XII: W poszukiwaniu Daty"?
"Star Trek X: Nemezis"
USA, 2003
Reż. Stuart Baird
Scen. John Logan
Muz. Jerry Goldsmith
Zdj. Jeffrey L. Kimball
Wyst. Patrick Stewart, Jonathan Frakes, Brent Spiner, Tom Hardy
 |
 |
'Johnny English' |
Konrad Wągrowski Johnny Drebin
Komedia o niezdarnym agencie jest po prostu brytyjską wersją "Nagiej broni", w której Leslie Nielsena zastąpił Rowan Atkinson. Niestety, potencjał komediowy chwytliwego tematu i słynnego komika nie został wykorzystany. Co prawda i w "Nagich broniach" dowcipy śmieszne sąsiadowały z nietrafionymi, ale w przypadku "Johnny English" zbyt często czujemy, że szansa na dobry dowcip została zmarnowana, że żart jest zatrważająco przewidywalny (pomyłkowe lądowanie w budynku szpitala), lub że twórcy nie postarali się, idąc po linii najmniejszego oporu, a czasem przekraczając granicę dobrego smaku (dowcipy związane z toaletą). Oczywiście, Jaś Fasola śmieszy samym wyglądem, ale nie można na tym oprzeć wszystkich dowcipów w filmie. Na szczęście zobaczymy kilka gagów naprawdę zabawnych - dobry jest początek, znakomita scena na cmentarzu, a gag ze środkiem zwiotczającym mięśnie przyprawia publiczność o paroksyzm śmiechu. Dodajmy do tego śliczną Natalię Imbruglia, samego Johna Malkovicha udającego Francuza i stwierdźmy, że na odreagowanie ciężkiego tygodnia wraz z położeniem mózgu na sąsiednim fotelu ten film się nadaje.
"Johnny English"
Wlk. Bryt. 2003
Reż. Peter Howitt
Scen. Ben Elton, Neal Purvis, Robert Wade
Muz. Harry Gregson-Williams
Zdj. Remi Adefarasin
Wyst. Rowan Atkinson, Natalie Imbruglia, John Malkovich
 |
 |
'Oszukać przeznaczenie 2' |
Konrad Wągrowski Ręka, noga, mózg...
Sequel udanego horroru młodzieżowego sprzed dwóch lat, cierpi na jedną z głównych dolegliwości sequeli - nie ma żadnego nowego pomysłu. Film opowiada o pościgu śmierci za grupą cudownie ocalałych ludzi z karambolu na autostradzie (w pierwszej części była to katastrofa samolotu) i próbach odwrócenia przez nich przeznaczenia. Sensu w tym wielkiego nie ma, nastroju też nie za wiele, a cały pomysł pochodzi z części pierwszej. Na plus filmu można jednakże zapisać bardzo efektowną, choć daleką od realizmu scenę wypadku na autostradzie i pomysłowość twórców przy uśmiercaniu kolejnych bohaterów. Przyznam jednak, że scena rozczłonkowania ostrym drutem na wzór szatkownicy w "Cube" mnie zirytowała - strasznie często ostatnio jest nadużywana, a sam pomysł raczej absurdalny. Najbardziej przeraziła mnie prezentowana w tym filmie wizja amerykańskiej autostrady - jeden kierowca pije piwo, inny pali trawkę, jeszcze inny robi sobie kawę, lub gapi się na dziewczyny - dziwne, że takie karambole nie zdarzają się co dzień. Horror raczej śmieszny niż straszny, choć wychodząc z kina przez pewien czas wypatrywałem znaków i uważnie patrzyłem na przejeżdżające samochody...
"Oszukać przeznaczenie 2" (Final destination 2)
USA, 2003
Reż. David R. Ellis
Scen. Jeffrey Reddick, J. Mackye Gruber, Eric Bress
Muz. Shirley Walker
Zdj. Gary Capo
Wyst. Ali Larter, Kimberly Corman, Michael Landes
 |
 |
'Pokojówka na Manhattanie' |
Eryk Remiezowicz Jeszcze jeden Kopciuszek
Mit młodej, pięknej dziewczyny, której życie nie rozpieszcza, a którą docenić potrafi jedynie piękny książę wykorzystywany był już wiele razy, ale nadal ma się dobrze, czego dowodzi "Pokojówka na Manhattanie" kolejny film oparty o ten archetyp. Tym razem w roli Kopciuszka wystąpiła Jennifer Lopez, księciem został Ralph Fiennes, a całość odbywa się w wieku XXI.
Trudno opowiedzieć coś oryginalnego o fabule tego filmu, tę bajkę zna każdy. A niestety twórcy niespecjalnie zechcieli urozmaicić swoje dzieło. Nie ma tu zbyt wiele zaskoczeń, nagłych zwrotów akcji, czy niespodziewanych rozstrzygnięć. Wszystko toczy się w sposób klasycznie przeciętny i przewidywalny do bólu.
Lepiej jest natomiast z humorem, bo film jest komedią i ma przede wszystkim bawić. Daleki jestem od szalonego zachwytu nad dowcipem "Pokojówki na Manhattanie", ale parę rozmówek i wydarzeń naprawdę zdrowo mnie rozbawiło. Humor jest najmocniejszą stroną tego filmu, a zarazem jedynym powodem żeby na niego iść (Jennifer Lopez nie wymieniam, bo czytają nas również panie, dla których to żadna atrakcja jest). O grze aktorskiej nie ma co wspominać, bo i grać nie było czego, zdjęcia - no, niezła jest ta Lopez, ale poza nią to wszystko. Absolutnie przeciętny, odprężający, bawiący i znikający z pamięci po kwadransie od opuszczenia kina standard.
"Pokojówka na Manhattanie"
reżyseria: Wayne Wang
scenariusz: Kevin Wade
obsada: Jennifer Lopez, Ralph Fiennes, Natasha Richardson, Stanley Tucci
gatunek: komedia romantyczna
kraj: USA
rok produkcji: 2002
strona oficjalna: www.sonypictures.com/movies/maidinmanhattan
czas trwania: 105 min
 |
 |
'Ballistic' |
Marta Bartnicka Nie takie złe
Nie rozumiem, czemu wszyscy krytycy piszą o tym filmie tak źle. Jak na sensacyjny, jest niegłupi, a przy tym dynamiczny jak trzeba. I do tego niezłe aktorstwo.
Intryga, zgodnie z regułami gatunku, jest prosta: dwoje agentów, Ecks (Antonio Banderas z FBI i Sever (Lucy Liu) niegdyś z NSA, działa po przeciwnych stronach barykady w sprawie porwania syna niejakiego Roberta Ganta (Gregg Henry). Potem okazuje się, że wcale nie po przeciwnych, a dzieciaka trzeba ratować przed kimś całkiem innym...
Warto zauważyć zaskakująco dobrą grę. Antonio Banderas prezentuje wszelkie plusy "ładnego starzenia się" - nie tylko na buźce, ale i w ekspresji. Spory postęp od czasu "Desperado". Lucy Liu jest genialna, psychologicznie prawdopodobna; subtelność od brutalności dzielą tylko milimetry. Kto wie, może wybiorę się drugi raz do kina specjalnie dla jej smutnych uśmiechów i oszczędnych gestów. Gregg Henry jest świetny (choć może nieco schematyczny) w roli pewnego siebie psychopaty. Coś jakby starsza wersja Seana Batemana (James Van Der Beek) z "Żyć szybko, umierać młodo". Jak dla mnie, te trzy postacie wykraczają poza średni poziom filmu akcji.
Co do samej akcji, czyli tego, po co się idzie na "Ballistika", to wszystko jest jak trzeba. Mamy więc bój w hucie, może nie klasy "Terminatora", ale "Kobry" (ze Stallonem) na pewno. Mamy wybuchową bocznicę kolejową. Mamy pościg motocyklowy, porównywalny z tym w "Matrix Reloaded", z tym, że filmowany z poziomu motocykla, więc bardziej bezpośrednio przemawiający do systemu nerwowego. Mamy wreszcie specjalną kulkę, spreparowaną przez agentkę Sever, a wykorzystaną w króciutkiej, perfekcyjnej scenie kulminacyjnej.
Duży ukłon należy się scenarzyście (Alan McElroy): to, co w filmie nie jest pokazane, nie jest też bez potrzeby wyjaśniane. Sprawa zaginięcia żony Ecksa jest zarysowana na tyle mgliście, że ewentualne luki logiczne nie przeszkadzają. Podobnie przedstawiają się powiązania Sever z Gantem: wiemy o nich tyle, ile to niezbędne, ale oszczędzono nam częstej w amerykańskich sensacyjniakach hydratyzacji mózgu widza. Nie zanudza się nas (ani nie rozśmiesza) szczegółami technicznymi nowej miniaturowej broni, o którą toczy się gra. I - gloria, gloria! - nie ma przemówienia na końcu!!!
"Ballistic" (Ballistic: Ecks vs. Sever)
Niemcy,USA, 2002
Reż. Wych Kaosayananda
Scen. Peter M. Lenkov, Alan B. McElroy
Zdj. Julio Macat
Muz. Don Davis
Wyst. Antonio Banderas, Lucy Liu, Gregg Henry, Ray Park