35. Ślizgacz obejrzał się dyskretnie. - Nie chciałeś przyciskać ich mocniej? Widziałeś, jak się spocili. Zwłaszcza, kiedy się bawiłeś tą księgą. - Nieraz podejście musi być pośrednie. Ivy, czekaj tutaj. Gwizdnij, gdyby ktoś się napatoczył. Właśnie tu znajdował się wylot wąziutkiej uliczki wiodącej na zaplecze sklepu Wixona i White'a. Sklep nie miał okna na zapleczu. Niespodzianka, niespodzianka. Nawet w najlepszych dzielnicach miasta niewiele jest okien na parterze. Lepiej nie kusić losu. Dom miał jednak tylne wejście. A to niewiele bezpieczniejsze od okna. Zastanawiałem się co ci chłopcy robią, że potrzebują tylnego wyjścia. Czyżby tak załatwiali reklamacje klientów? Drzwi prowadziły do pokoju, do którego schronili się chłopcy i słabo tłumiły odgłosy sprzeczki. - ... co ty miałeś we łbie, żeby tak ją zostawiać na wierzchu? - Zapomniałem. W porządku? - Zapomniałeś. Zapomniałeś. Nie do wiary. - Nic o niej nie wiedział. Dam widziałeś. Obchodziło go tylko, gdzie ta mała Jenn. - No to dlaczego mu nie powiedziałeś, żeby się wreszcie wyniósł? Musiał nabrać podejrzeń, tak się wiłeś... - Nie powiedziałem, bo nie wiem, skarbie. Nie widziano jej od dnia, kiedy jej matka przybyła do miasta. No, no, no... - Przestań się martwić tą cholerną księgą. Taki dupek nie potrafi odczytać nawet własnego podpisu. - Garrett... - mruknął Ślizgacz. Machnąłem ręką, pilnie nadstawiając uszu. Musiałem tu i tam trochę nadrabiać z kontekstu, żeby wszystko zrozumieć. Chyba sobie jeszcze pogadam z tymi korsarzami od okultyzmu. - Garrett! - Czekaj chwilę. - Chłopcy, lepiej, żebyście byli ludźmi-szczurami i śmieciarzami w przebraniu, bo jeśli nie, to... - odezwał się nieznajomy głos. - Garrett, którego mam napocząć pierwszego? - ...jeśli nie, to wy skończycie w pojemniku na śmieci - ten krasomówca był rzecznikiem prasowym pięciu łobuzów w koszmarnie niegustownych, orzechowej barwy przebraniach. Mogłem przypuszczać, że to mundury straży sąsiedzkiej. Chyba zapomniałem wspomnieć, jak cicho i spokojnie wydawało mi się w tej okolicy? Stary i powolny się robię, skoro o tym zapomniałem i straciłem czujność. Nadeszli z kierunku, którego nie pilnowałem. Za drzwiami panowała kompletna cisza. Naturalnie. - Którego pierwszego? - zapytał znowu Ślizgacz. Rwał się do bitki, widać było, że poradzi sobie z nimi jednym paluchem. Kolesie nie byli zbyt rośli, a znad pasów zwisały im wielkie brzuszyska. Mieli małe, złośliwie świńskie oczka. Warczenie Ślizgacza dało do myślenia naczelnemu knurowi Zrobił taką minę, jakby zachęcał Ślizgacza do wprowadzenia słów w czyn. Wydawało się, że to nie najlepsza chwila na bójkę. Wciąż miałem przy sobie jedną z flaszek soczku uciekinierów Cudownego Milta Straszliwego. Ostatnią. Świsnąłem, żeby Ivy wiedział, że coś się szykuje, po czym rzuciłem buteleczkę na bruk tuż pod nogi strażników spokoju. Miałem szczęście. Buteleczka się rozbiła. Paskudna ciemna plama rozlała się i rozpełzła jak żywa istota. I nic więcej. Brunowie ani mrugnęli. Zrozumieli, że coś powinno się stać. Chyba nie chcieli sprawdzać, co. Złapałem Ślizgacza za ramię. - Czas się ewakuować. Z bruku uniosła się cieniutka smużka dymu. Cóż, lepiej późno niż wcale. Niestety, kierowała się w moją stronę, jako że byłem jedyną osobą, która się ruszała. - Au, Garrett - mruknął Ślizgacz. - Nie lepiej to przemodelować jednego czy dwóch? - Proszę uprzejmie. Ale jesteś sam. Ja wychodzę - smużka mgiełki uparcie kierowała się w moją stronę. Wprowadziłem w czyn moją filozofię dyskrecji szybko i z ogromnym entuzjazmem. Złapałem po drodze Ivy'ego i wyniosłem się z zaułka. Wstrząśnięty Cholerny Papagaj wygłosił jedno ze swych bardziej pamiętnych kazań. Ślizgaczowi też się chyba odwidziało, bo deptał mi po piętach. 36. Wejście do sklepu. W oknie stał wielki szyld ZAMKNIĘTE, podparty od tyłu zasuniętymi storami. Miałem przeczucie, że nawet, gdybym zapukał, chłopcy nie odpowiedzą. - Cóż, wrócimy, kiedy chłopcy zaczną myśleć, że o nich zapomnieliśmy - oznajmiłem. - Teraz jednak poszukajmy bardziej sprzyjającej pogody w innej części miasta. Kątem oka zauważyłem jeszcze kilka orzechowych uniformów. Nietrudno je było spostrzec, bo ulica opustoszała nagle. Tak to bywa w TunFaire. Usunęliśmy się z okolicy tak szybko, jak pozwalało na to tempo Ivy'ego, obarczonego tym durnym ptaszyskiem. Orzechowi brunowie zadowolili się pewnością, że idziemy rozrabiać gdzie indziej. Po dłuższej chwili spytałem: - Ślizgacz, wiesz może, dlaczego lubię pracować sam? - Co? Nie. A dlaczego? - Dlatego, że kiedy pracuję sam, nikt nie zacznie mnie wołać po nazwisku w obecności ludzi, których nie chcę znać. Ani razu, a co dopiero cztery razy! Przemyślał to sobie i chyba doszedł do wniosku, że jestem wściekły. - No wiesz co! Ale faktycznie głupio, no nie? - Tak - a co się będę pieprzył? Taki błąd może być fatalny w skutkach. Z drugiej strony, orzeszki nie miały powodu, żeby żywić urazę. Przegonili mnie, zanim napełniłem kieszenie zdobyczą, do której według własnego mniemania tylko oni mieli prawo. Teraz mogą walić się w piersi i powiedzieć stowarzyszeniu kupców, że są potężnymi łowcami i obrońcami. Nie wydawali się skłonni do kontynuacji sprawy. A tamtym chodziło wyłącznie o książkę. - Zamknij się, ty zmutowany gołębiu - warknąłem. Ta książka mnie zastanawiała. Przeczytałem wszystkie trzy tomy "Kruki nie bywają głodne" kręcąc się po bibliotece. Cała akcja opierała się na dynastycznym sporze pomiędzy tłumami spokrewnionych ze sobą ludzi. Nagrodą był tron królewski i panowanie tylko z nazwy nad bandą barbarzyńskich klanów. W całej sadze nie było ani jednej osoby, którą chciałbyś zaprosić do domu. A sam bohater, niejaki Orzeł, w ciągu swojego żywota zamordował nie mniej niż czterdziestu ludzi. "Kruki nie Bywają Głodne" opierała się na prawdziwych faktach, zamarynowanych w ustnej tradycji, zanim wreszcie ktoś zlitował się i je spisał. Książka nie podobała mi się, ponieważ nie mogłem polubić żadnego z bohaterów, ale również i z tego powodu, że autor uznał za stosowne nazwać po kolei każdego z przodków, kuzynów i potomków bohaterów, jak również wszystkich, których kiedykolwiek poślubili lub zamordowali. Po chwili trudno już było się połapać w stadach Thor, Thralfów, Thorolfów, Thoroldów, Thordów, Thordis, Thorid, Thorirów, Thorinów, Thorarinów, Thorgirów, Thorgyerów, Thorgilów, Thorbaldów, Thorvaldów, Thoriumów i Thorsteinów, nie wspominając o licznych Oddach, Eirikach i Haraldach - przy czym każdy z nich mógł zmieniać imię, kiedy mu tylko odbiło . - Co teraz? - zapytał Ślizgacz, wyrywając mnie z zadumy. Ivy z nadzieją obejrzał się przez ramię. Wydawał się jeszcze bardziej zawiedziony niż Ślizgacz, że go ominęła rozróba. Trzeba jednak przyznać że umiejętnie zatykał dziób Cholernemu Papagajowi, skoro ten tylko zaczynał robić propozycje przechodniom. - Idę do domu, wrzucę coś na ząb. To na razie. - A co nam z tego przyjdzie? - Nie będę głodny - i będę mógł wreszcie pozbyć się jego, Ivy'ego oraz całego konduktu szpiegów, który się ciągnął za nami. Miałem swoje plany. |
|