- Przyjąłem posadę służącego lorda Złocistego.- Nawet wiedząc, że to tylko przykrywka, z trudem wymawiałem te słowa. Nie zdawałem sobie sprawy z tego, jakim dumnym jestem człowiekiem, dopóki nie musiałem udawać sługi Błazna. - Kiedy opuszczałem dom, kazałem Trafowi, żeby wyruszył za mną. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, co będę robił. Sądzę, że po przybyciu do Koziej Twierdzy chłopak spróbuje cię odszukać. Mogę zostawić ci wiadomość dla niego, żebyś mogła skierować go do mnie, kiedy się tu zjawi? Przygotowałem się na nieuniknione pytania. Dlaczego tak nagle postanowiłem pójść na służbę, czemu po prostu nie zabrałem Trafa ze sobą, skąd znam lorda Złocistego? Zamiast tego rozpromieniła się i zawołała: - Z ogromną przyjemnością! Mam jednak inną propozycję. Kiedy Traf się tu zjawi, zatrzymam go i przyślę ci wiadomość. Na tyłach mam mały pokoik, a którym może zamieszkać. Należał do mojego bratanka, zanim ten dorósł i ożenił się. Niech chłopiec spędzi kilka dni w Koziej Twierdzy. Tak bardzo podobało mu się święto wiosny, a twoje nowe obowiązki zapewne nie pozwolą ci pokazać mu wszystkiego. - Wiem, że bardzo by mu się to spodobało - usłyszałem swój głos. Znacznie łatwiej byłoby mi udawać służącego lorda Złocistego, gdybym nie musiał na dodatek zajmować się Trafem. - Mam nadzieję, że w Koziej twierdzy zdołam zarobić dosyć, aby opłacić mu czesne u dobrego rzemieślnika. Nadchodzę. Oznajmił mi wielki bury kot, zwinnie wskakując mi na kolana. Spojrzałem na niego ze zdziwieniem. Oprócz wilka jeszcze żadne zwierzę nie przemówiło do mnie tak wyraźnie za pomocą Rozumienia. I jeszcze nigdy nie zostałem tak zignorowany przez zwierzę, które dopiero co nawiązało ze mną kontakt myślowy. Kot stanął na tylnych łapach na moim podołku, a przednimi oparł się o stół i popatrzył na jedzenie. Puchatym ogonem machał mi tuż przed nosem. - Koper! Wstydź się, przestań natychmiast. Chodź tu. - Dżina przechyliła się przez stół i zdjęła kota z moich kolan. Robiąc to, podjęła przerwaną rozmowę. - Owszem, Traf mówił mi o swoich marzeniach. Miło widzieć młodzieńca, który ma takie ambicje i nadzieje. - To dobry chłopiec - przytaknąłem z przekonaniem. - I zasługuje na to, żeby dać mu szansę. Zrobiłbym dla niego wszystko. Koper stanął na kolanach Dżiny i spoglądał na mnie nad stołem. Ona lubi mnie bardziej niż ciebie. Ukradł z jej talerza kawałek ryby. Czy wszystkie koty tak nieuprzejmie odzywają się do nieznajomych? - skarciłem go. Odchylił się do tyłu i potarł łbem o pierś Dżiny, podkreślając swoją zażyłość. Spojrzał na mnie żółtymi ślepiami. Wszystkie koty mówią, co chcą. I do kogo chcą. Tylko nieuprzejmi ludzie odzywają się nie pytani. Bądź cicho. Powiedziałem ci. Ona lubi mnie bardziej niż ciebie. Obrócił łeb i popatrzył Dżinie w oczy. Jeszcze ryby? - To widać - przytaknęła. Patrząc jak kładzie kotu kawałek ryby na krawędzi stołu, usiłowałem przypomnieć sobie, co przed chwila powiedziałem. Wiedziałem, że Dżina nie jest Rozumiejącą. Zastanawiałem się, czy kot nie kłamie twierdząc, że wszystkie koty mówią. Niewiele wiedziałem o kotach. Brus nie trzymał ich w stajniach. Do tępienia szczurów mieliśmy teriery. Dżina źle zrozumiała moją zadumę. Ze współczuciem w oczach powiedziała: - Mimo wszystko musiało być ci ciężko opuszczać dom, w którym sam byłeś sobie panem i podjąć pracę w mieście, choćby ten lord Złocisty był bardzo dobrym panem. Mam nadzieję, że płaci ci równie hojnie jak wszystkim, kiedy przychodzi do miasta na zakupy. Odparłem z wymuszonym uśmiechem: - A zatem znasz lorda Złocistego? Skinęła głową. - Przypadkiem miesiąc temu siedział w tym oto pokoju. Chciał nabyć amulet przeciwko molom. Powiedziałam, że jeszcze nigdy takiego nie robiłam, ale spróbuję. Był bardzo miły jak na szlachcica. Zapłacił mi z góry. A potem chciał obejrzeć wszystkie moje amulety i kupił nie mniej niż sześć z nich. Sześć! Jeden na słodkie sny, jeden na dobry humor, inny wabiący ptaki... Och, ten ostatni po prostu go zauroczył, niemal jakby sam był ptakiem. Kiedy jednak chciałam zobaczyć jego dłonie, żeby dopasować do niego działanie amuletów, powiedział, że zamierza rozdać je w prezencie. Powiedziałam, że może przysłać obdarowanych do mnie, żebym nastawiła amulety wedle ich życzenia, ale do tej pory nikt się nie zjawił. Chociaż amulety będą działały nawet bez tego. Mimo wszystko wolałabym je dostroić. Właśnie na tym polega różnica między tandetą, a dziełem mistrza. A ja uważam się za mistrzynię mojego fachu. Piękne dzięki! Te ostatnie słowa wypowiedziała ze śmiechem, na widok moich uniesionych brwi. Roześmialiśmy się razem i w tym momencie poczułem się niewiarygodnie dobrze w jej obecności. - Dzięki tobie na chwilę zapomniałem o troskach - wyznałem. - Wiem, że Traf to dobry chłopiec i już nie wymaga mojej opieki. Mimo to zawsze obawiam się, że przydarzyło mu się coś złego. Nie ignorujcie mnie! - gniewał się Koper. Wskoczył na stół. Dżina zdjęła go na podłogę. Wskoczył jej na kolana. Machinalnie pogłaskała go po grzbiecie. - Między innymi na tym polega ojcostwo - zapewniła mnie. - Albo przyjaźń. I dodała z dziwną miną: - Ja również nie potrafię wyzbyć się niepotrzebnych obaw. Nawet w sprawach, którymi nie powinnam się przejmować. - Obrzuciła mnie badawczym spojrzeniem, na widok którego znów poczułem niepokój. - Powiem szczerze - ostrzegła. - Proszę - zachęciłem, chociaż wolałbym, żeby tego nie robiła, - Jesteś Rozumiejącym - powiedziała. To nie było oskarżenie. Mówiła o tym tak, jakby komentowała wadę postawy. - Mój zawód zmusza mnie do częstych podróży, których zapewne odbyłam więcej niż ty w ciągu kilku ostatnich lat. Ludzie zmienili swój stosunek do Rozumiejących, Tom. Wszędzie, gdzie ostatnio byłam, są do was wrogo nastawieni. Nie widziałam tego na własne oczy, ale słyszałam, że w jednym z miasteczek wystawili na publiczny widok poćwiartowane ciała Rozumiejących, umieszczając szczątki w osobnych klatkach, żeby zabici nie ożyli. Wysłuchałem tego z niewzruszoną miną, lecz zimny dreszcz przebiegł mi po plecach. Książę Sumienny. Porwany lub zbiegły, był w niebezpieczeństwie. Poza ochronnymi murami Koziej Twierdzy, gdzie ludzie byli zdolni do takich potworności, młody książę mógł zginąć okropną śmiercią. - Jestem wróżbiarką - powiedziała cicho Dżina. - Wiem jak to jest, kiedy urodzisz się z magicznymi zdolnościami. Nie możesz tego zmienić, nawet jeśli chcesz. Co więcej, wiem jak to jest mieć siostrę pozbawioną magicznych umiejętności. Czasem zazdrościłam jej tego. Mogła spojrzeć na zrobiony przez ojca amulet i widziała tylko patyki i paciorki. Talizman nigdy nie szeptał do niej, nie mówił. Podczas gdy ja spędzałam długie godziny z ojcem, ucząc się jego fachu, ona była z matką w kuchni. Dorastałyśmy zazdroszcząc sobie wzajemnie. Jednak byłyśmy rodziną i nauczyłyśmy się tolerować dzielące nas różnice. - Uśmiechnęła się do swoich wspomnień, a potem potrząsnęła głową i spoważniała. - Jednak na świecie jest inaczej. Może ludzie nie grożą mi ćwiartowaniem i spaleniem na stosie, ale nieraz widziałam nienawiść i zawiść w ich oczach. Ludzie sądzą, że to niesprawiedliwe, że mam coś, czego oni nie mogą mieć, albo boją się, że wykorzystam ten dar, aby ich skrzywdzić. Nigdy nie przychodzi im do głowy, że oni też posiadają umiejętności, których ja nigdy nie zdołam opanować. Bywają nieuprzejmi, potrącają mnie na ulicy lub próbują zająć moje miejsce na targu, ale nie zabiją mnie. Ty jesteś w innej sytuacji. Najmniejszy błąd może kosztować cię życie. A jeśli ktoś cię sprowokuje... Cóż. Potrafisz zmienić się w zupełnie innego człowieka. Przyznaję, że ta myśl niepokoi mnie od naszego ostatniego spotkania. Dlatego... no cóż... żeby uwolnić się od tego zmartwienia, zrobiłam coś dla ciebie. Przełknąłem ślinę. - Och. Dziękuję. Nie miałem odwagi zapytać, co to takiego. Chociaż w pokoju panował przyjemny chłód, pot spływał mi po plecach. Dżina nie zamierzała mi grozić, lecz jej słowa przypomniały mi, w jak niebezpiecznej znalazłem się sytuacji. I odkryłem, jak głęboko zakorzenione są moje nawyki skrytobójcy. Zabij ją, podpowiadały mi. Ona zna twoją tajemnicę i może cię wydać. Zabij. Splotłem dłonie i położyłem na blacie stolika. - Pewnie uważasz mnie za dziwaczkę - mruknęła, wstając i podchodząc do kredensu. - Wtrącam się do twoich spraw, chociaż znamy się tak krótko. Widziałem, że była zmieszana, a jednak postanowiła dać mi ten zrobiony dla mnie prezent. - Uważam, że jesteś miła - wykrztusiłem. Wstając, strąciła Kopra z kolan. Usiadł na podłodze, podwinął ogon pod siebie i zmierzył mnie gniewnym spojrzeniem. A tak mi było dobrze! Wszystko przez ciebie. Wyjęła z kredensu szkatułkę. Postawiła ją na stole i otworzyła. Wewnątrz była plątanina koralików, patyczków i rzemyków. Wyjęła ją, potrząsnęła i okazało się, że to naszyjnik. Spojrzałem z obawą, ale nic nie poczułem. - Jakie ma działanie? - zapytałem. Zaśmiała się. - Obawiam się, że słabe. Nie potrafię ukryć twoich magicznych umiejętności, ani zabezpieczyć cię przed atakiem. Nie mogę nawet dać ci czegoś, co pomogłoby ci trzymać w ryzach twój temperament. Usiłowałam zrobić amulet, który ostrzegałby cię przed złymi zamiarami innych ludzi, lecz był tak duży i ciężki, że bardziej przypominał zbroję niż talizman. Wybacz, ale muszę ci powiedzieć, że kiedy zobaczyłam cię po raz pierwszy, wydałeś mi się bardzo groźnym człowiekiem. Dopiero po pewnym czasie przekonałam się do ciebie, a gdyby Traf nie wyrażał się o tobie tak pochlebnie, pewnie wcale nie próbowałabym cię lepiej poznać. Uważałabym cię za niebezpiecznego człowieka. Za takiego uważało cię wielu tych ludzi, którzy wtedy przybyli na targ. I takim też okazałeś się tamtego dnia. Niebezpiecznym, ale dobrym, jeśli wybaczysz mi tę ocenę. Jednak twoja twarz zdradza groźną stronę twojej natury. A teraz, z mieczem u boku i włosami związanymi w żołnierski kucyk, wyglądasz... no cóż, niezbyt przyjaźnie. A łatwo jest znienawidzić kogoś, kto wzbudza strach. Dlatego zrobiłam ci amulet podobny do tego, który zapewnia szczęście w miłości. Nie będzie przysparzał ci kochanek, lecz przyjaźnie nastawi do ciebie ludzi - jeśli będzie działał tak, jak powinien. Gdyż często takie zmiany działania amuletu osłabiają moc czaru. Teraz siedź spokojnie. Trzymając w rękach naszyjnik, stanęła za mną. Patrzyłem jak go opuszcza i nie proszony pochyliłem głowę, żeby mogła zawiązać mi go na szyi. Nie poczułem działania amuletu, lecz chłodny dotyk jej palców sprawił, że przeszedł mnie dreszcz. Za plecami usłyszałem jej głos: - Pochlebiam sobie, że nieźle mi wyszedł. Nie mógł być zbyt luźny, ponieważ by ci przeszkadzał, ani za ciasny, ponieważ by cię dusił. Niech się przyjrzę. Odwróć się. Zrobiłem to, nie wstając z krzesła. Popatrzyła na naszyjnik, potem spojrzała mi w oczy i uśmiechnęła się. - No tak, może być. Chociaż jesteś wyższy niż pamiętałam. Powinnam była użyć tu węższego paciorka... No nic, trudno. Myślałam, że trzeba będzie trochę go poprawić, ale obawiam się, że manipulując przy nim, mogę pozbawić go mocy. Noś go pod koszulą, tak żeby wystawał tylko odrobinę. O tak. A jeśli znajdziesz się w sytuacji, w której uznasz to za pożądane, postaraj się niepostrzeżenie rozchylić koszulę. Ludzi, którzy zobaczą ten naszyjnik, będzie ci łatwiej przekonać. O tak. Nawet twoje milczenie wyda się czarujące. Spojrzała mi w oczy, rozchylając kołnierzyk koszuli. Popatrzyłem na nią i nagle zarumieniłem się. Nasze spojrzenia spotkały się. - Istotnie, dobrze działa - zauważyła i śmiało pochyliła się, podsuwając mi usta. Nie mogłem jej nie pocałować. Nasze wargi spotkały się. Jej były ciepłe. Odskoczyliśmy od siebie, słysząc szczęk klamki Drzwi otworzyły się ze zgrzytem i na tle ich słonecznego prostokąta zobaczyłem kobieca sylwetkę. Nieznajoma weszła do środka i zamknęła za sobą drzwi. - Uff. W środku jest chłodniej, dzięki Edzie. Och! Przepraszam. Wróżysz z ręki? Miała takie same piegi na nosku i ramionach. Najwidoczniej była siostrzenicą Dżiny. Wyglądała na mniej więcej dwadzieścia lat i niosła koszyk ze świeżymi rybami. Koper podbiegł się przywitać, ocierając się o jej nogi. Mnie najbardziej lubisz. Wiesz, że tak. Weź mnie na ręce. - Nie wróżę. Sprawdzam działanie amuletu. Wydaje się, że działa. Podzielałem rozbawienie, jakie słyszałem w głosie Dżiny. Jej siostrzenica obrzuciła nas uważnym spojrzeniem, najwyraźniej zdając sobie sprawę z tego, że śmiejemy się z jakiegoś tylko nam znanego żartu, ale nie wzięła nam tego za złe. Podniosła Kopra, a on zaczął ocierać się o nią łbem, zaznaczając swoją pozycję. - Powinienem już iść. Obawiam się, że mam jeszcze sporo do zrobienia przed powrotem do zamku. Wcale nie miałem ochoty wychodzić. Jednak moje pragnienia kolidowały z tym, co powinienem robić w Koziej Twierdzy. Co więcej, potrzebowałem trochę czasu, żeby przemyśleć to, co się stało i zrozumieć znaczenie tego wydarzenia. - Naprawdę musisz już iść? - spytała siostrzenica Dżiny. Wydawała się szczerze rozczarowana, gdy podniosłem się z krzesła. - Mamy mnóstwo ryb, gdybyś zechciał zostać i zjeść z nami posiłek. Jej nieoczekiwane zaproszenie zaskoczyło mnie, tak samo jak zaciekawienie w jej oczach. Moja ryba. Zaraz będę jadł. Koper schylił łeb i pożądliwie zerknął na zawartość koszyka. - Zdaje się, że amulet istotnie dobrze działa - zauważyła półgłosem Dżina. Odruchowo zacisnąłem kołnierzyk koszuli. - Obawiam się, że naprawdę muszę już iść. Mam robotę, a w zamku czekają na mój powrót. Jednak dziękuję za zaproszenie. - Zatem może innym razem - zaproponowała siostrzenica, a Dżina dodała: - Na pewno będzie jeszcze okazja, moja droga. Zanim odejdzie, pozwól, że przedstawię ci Toma Borsuczowłosego. Poprosił mnie, żebym popilnowała jego syna, mojego młodego przyjaciela imieniem Traf. Kiedy się tu zjawi, zostanie u nas kilka dni. A wtedy Tom z pewnością zje z nami kolację. Tomie Borsuczowłosy, to moja siostrzenica, Tęskna. - Cała przyjemność po mojej stronie, Tęskna zapewniłem. Zostałem jeszcze krótką chwilę, wymieniając uprzejmości, po czym wyszedłem w skwar i gwar miasta. Spiesząc do Koziej Twierdzy, bacznie obserwowałem reakcje napotkanych osób. Rzeczywiście odnosiłem wrażenie, że uśmiechali się do mnie częściej niż zwykle, lecz wiedziałem, że może reagowali tak na to, że patrzyłem im w oczy. Zwykle unikam kontaktu wzrokowego z przechodniami. Człowiek niezauważany to człowiek, którego nikt nie zapamięta, a właśnie o to chodzi skrytobójcy Zaraz jednak przypomniałem sobie, że już nie jestem skrytobójcą. Mimo wszystko postanowiłem zdjąć naszyjnik zaraz po powrocie do zamku. Odkryłem, że z jakiegoś niewiadomego powodu dobroduszne spojrzenia obcych ludzi drażnią mnie bardziej niż otwarcie okazywana nieufność. Doszedłem do głównej bramy i pilnująca jej straż wpuściła mnie do środka. Słońce stało wysoko na czystym i błękitnym niebie, a jeśli przechodzący ulicami ludzie zdawali sobie sprawę z tego, że dziedzic tronu Przezorny zniknął, to w żaden sposób tego nie okazywali. Zajmowali się swoimi codziennymi sprawami, jakby poza nimi nie mieli żadnych innych zmartwień. Przy stajni kilku rosłych chłopaków osaczyło pulchnego chłopca. Widząc nalaną twarz, małe uszka i wystający z ust język, zrozumiałem, że bawią się kosztem miejscowego głupka. Gdy patrzył na otaczających go kręgiem chłopców, w jego oczkach pojawił się lęk. Jeden ze starszych stajennych spojrzał z irytacją na łobuzów. Nie, nie, nie. Odwróciłem się, szukając źródła tej myśli, lecz oczywiście nie znalazłem go. Ciche dźwięki muzyki nie pozwoliły mi się skupić. Jakiś chłopiec stajenny, spiesząc do swych zajęć, potrącił mnie i widząc jak drgnąłem, grzecznie mnie przeprosił. Puściłem rękojeść miecza, za którą odruchowo chwyciłem. - Nic się nie stało - zapewniłem chłopca i dodałem: - Powiedz mi, gdzie o tej porze znajdę zbrojmistrza? Chłopiec przystanął, przyjrzał mi się uważnie i odparł z uśmiechem: - Na placu ćwiczeń, człowieku. Tuż za nowym spichrzem. Wskazał mi kierunek. Podziękowałem mu i odwracając się, zapiąłem kołnierz koszuli.
Kup w Merlinie |
|