nr 05 (XXVII)
lipiec 2003




powrót do indeksunastępna strona

Agnieszka "Achika" Szady
  Tańcz ze mną walca, Matyldo, co sił

        Terry Pratchett "The Last Continent"

Zawartość ekstraktu: 80%
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Wbrew pozorom, tytuł tej recenzji nie jest całkowicie pozbawiony sensu. Popularna australijska piosenka "Waltzin' Matilda" odgrywa nie pierwszoplanową wprawdzie, ale dość ciekawą rolę w książce Terry'ego Pratchetta "The Last Continent" (po polsku pewnie będzie "Ostatni kontynent"). Autor na samym początku zastrzega, że nie jest to, broń Boże, książka o Australii, ona jest tylko... "nieco australijska".

Ci, którzy czytali "Ciekawe czasy", zapewne pamiętają, że na końcu tej książki Rincewind przy niezbyt udanej próbie teleportacji zamienił się miejscami z pewnym pechowym kangurem. Pechowym, ponieważ w trakcie lądowania został z niego kangur w wersji 2D (jak mawia mój kumpel na widok żaby rozjechanej przez samochód). Rincewind natomiast trafił na kontynent oznaczany na mapach jako XXXX, gdzie nigdy w historii nie spadła ani kropla deszczu.

Patologicznie tchórzliwy Rincewind (słowo daję, zaczyna mnie już nudzić czytanie o tej postaci) zostaje przez lokalne moce magiczne, chwilowo spersonifikowane pod postacią kangura1), wplątany w intrygę, która ma sprawić, aby na IksIksIksIks wreszcie spadł deszcz. Wygląda to na bardzo wysilony zabieg ze strony autora, który chyba nie miał innego pomysłu, jak inaczej usprawiedliwić obecność pechowego maga na kartach powieści. Wysilony, ponieważ w końcowym rozwiązaniu osoba Rincewinda nie była akurat szczególnie potrzebna.

Podczas kiedy Rincewind miota się od jednej przygody do drugiej, napotykając to napadanego przez zdziczałe drogowe bandy krasnoluda-woźnicę o przezwisku Mad (czyżby nawiązanie do kręconych w Australii filmów z Mad Maxem?), to postrzygaczy owiec, krokodyla-barmana czy włóczęgę, który próbuje ukraść owcę przy wodopoju2), jego konfratrom z Niewidocznego Uniwersytetu przytrafiają się jeszcze bardziej zadziwiające wydarzenia.

Wszystko zaczyna się od choroby Bibliotekarza, który zaraził się magiczną grypą i teraz każde kichnięcie zmienia go w porośnięty futrem przedmiot pasujący do sytuacji - na przykład na plaży jest to rudy, kudłaty leżak, a w bibliotece - książka, w której wszystkie wyrazy brzmią "uuk". Aby sporządzić czarodziejskie lekarstwo, potrzebna jest jednak znajomość imienia chorego, a nikt nie pamięta, jak Bibliotekarz ma na imię. Jedyną nadzieją wydaje się Rincewind, który przez pewien czas był jego pomocnikiem. Magowie próbują go odnaleźć i sprowadzić z powrotem, co skutkuje tym, że przypadkowo przechodzą przez portal czasoprzestrzenny i znajdują się na małej, bezludnej wysepce, na której spotykają Boga Ewolucji pracującego nad różnymi nowymi gatunkami i próbującego parać się inżynierią genetyczną, co skutkuje np. wyhodowaniem krzewów rodzących cygara, ser pleśniowy, a nawet statki dalekomorskie.

Ślicznie i zabawnie brzmią w tej książce "australijskie" nazwy wymyślane przez Pratchetta, na przykład Didjabringabeeralong3) (ciekawe jak Piotr Cholewa przetłumaczy to na polski?), Worralorrasurfa albo Bugarup4). Sporą dawkę humoru zapewnia też spotkanie z Bogiem Ewolucji, kolejne przemiany Bibliotekarza, niepowtarzalne osobowości Kwestora oraz pani Whitlow, a także umiejętność znajdywania pożywienia na pustyni, którą Rincewind zostaje obdarowany przez jakiegoś życzliwego boga (ducha?): zamiast robaków pod kamieniami czekają na niego apetyczne kanapki i naleśniki. Motyw z opiekującą się chwilowo Bagażem grupą wędrownych transwestytów5) miał być zapewne w zamierzeniu zabawny, ale sprawia wrażenie doczepionego na siłę i jedyne, co może rozśmieszyć, to rozbrajająca naiwność Rincewinda. Za to niezwykle zabawnym pomysłem jest przyczynienie się naszych zarozumiałych, kłótliwych magów do powstania dziobaka.

"The Last Continent" jest książką lokującą się w górnej strefie stanów pratchettowych, interesującą już przez sam fakt, że akcja nie dzieje się w wyeksploatowanym już do cna Ankh-Morpork, lecz odkrywa przed czytelnikiem nowe obszary Dysku. Zastanawiam się tylko, kiedy autor da wreszcie spokój biednemu, znerwicowanemu Rincewindowi i pozwoli mu odpocząć, a sam zajmie się jakąś inną postacią. Tak, jak to robił chociażby w cyklu o czarownicach albo o Straży Nocnej.



1) nie, NIE tego, który został rozpłaszczony
2) motyw przewodni piosenki "Waltzin' Matilda"
3) dla nie znających angielskiego: "Czyprzyniosłeśpiwo", ale po polsku nie brzmi to tak... australijsko
4) zapewne chodzi o to, żeby fonetycznie brzmiało jak "bugger up" - ponownie zastanawia mnie kwestia tłumaczenia, ale wierzę w PWCa
5) kłania się "Priscilla, królowa pustyni", jak sądzę

Terry Pratchett "The Last Continent"
Doubleday 1998
Ekstrakt: 80%

powrót do indeksunastępna strona

66
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.