nr 05 (XXVII)
lipiec 2003




powrót do indeksunastępna strona

Esensja
  Druga bije pierwszą

        ciąg dalszy z poprzedniej strony

Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
ER: Scena na autostradzie oraz walka z agentami Smithami to fragmenty, które komentowano szeroko, reklamując ich nowatorstwo i niezwykłość. Ale "Matrix: Reaktywacja" wypełniony jest urokliwymi klejnocikami filmowej sztuki, w których bracia Wachowscy dobitnie wykazali, że kino akcji nie ma przed nimi tajemnic. Na szczególną uwagę zasługują, moim zdaniem, obie sceny akcji w wykonaniu Carrie-Ann Moss, bijącej i obijanej w jednym i tym samym kompleksie budynków. Czy i Wam rzucił się w oko jakiś smakowity kawałek?

MCh: Mnie w całym Matriksie najbardziej smakuje fantastyczne wykorzystanie filmowych środków wyrazu, że się tak głupawo wyrażę. Konkretnie - to, że Wachowscy nawet z pozoru nieciekawą scenę potrafią pokazać w fantastycznie wciągający sposób. Te ich ujęcia steadicamem, nagle wyłaniające się zza słupów scenografie, czy montaż, który w trakcie większych scen nagle przyciąga uwagę do zupełnego drobiazgu - to jest moim zdaniem sedno tego, dlaczego film ciekawi w sposób, który trudno do końca wyjaśnić. W pierwszym filmie była tego masa - jednym z ulubionych jest dla mnie sznureczek, jakim agent Smith obwiązuje zapięcie teczki Neo/Andersona podczas przesłuchania. W drugim filmie to z kolei takie dziwne, niewyjaśnione ujęcia, jak np. facet odprowadzany od stołu Merowinga w momencie kiedy podchodzi do niego Neo - czy to będzie miało znaczenie? Nie mam pojęcia, ale scenka intryguje. Oto przykład filmowców, którzy mają koncepcję pojedynczej sceny i zachowują pełną kontrolę nad tym co i w jaki sposób pokazują.

KW: Krótkie ujęcie zamku Merowinga i scenografia wewnątrz. Scena początkowa snu Neo. Dużo lepiej niż w pierwszej części zrobione poduszkowce. Kruki wzlatujące przed agentem Smithem (ciekawe, czy to ma jakieś znaczenie). Sam pomysł Klucznika i jego realizacja. Ale przyznam, że żadna ze scen jednak mnie nie wcisnęła w fotel tak jak walka w hallu i na dachu w jedynce.

Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
PP: Przykro to powiedzieć, ale nie rzuciła mi się w oko żadna scena akcji, włącznie w tymi wymienionymi. Ponownie mamy do czynienia z pokazem mocy obliczeniowej pozwalającej namnożyć przeciwników, ale niestety niczym więcej. Natłok walczących, z technicznego punktu widzenia zresztą przeszkadzających sobie wzajemnie, uniemożliwia obserwowanie ewentualnej choreografii. Pozostają znowu punktowania zwolnionym tempem, bez których po walce pamiętałoby się jedynie coś w rodzaju asterixowego kadru z wioskowej bijatyki rybami. Wgnieciona plecami ceglana ściana i łapanie pocisków w locie staje się nudne po trzecim razie. Do przyzwoitego chociażby filmu karate, że o "Przyczajonym tygrysie, ukrytym smoku" nie wspomnę, droga jeszcze jest bardzo daleka. Paradoksalnie, efekt psują efekty komputerowe. Nie ma miejsca na uznanie dla umiejętności aktora, czy dla montażystów. Jest tylko komputer i zatrzymane kadry sławiące imię przemysłu tekstylnego pokazywaniem, że spodnie podczas szpagatu nie pękły w kroku.
Jeżeli chodzi o pojedyncze obrazki, przyznaję że kruki wyszły ładnie, tudzież górskie landszafty. Ale z drugiej strony, te dziwaczne statki, jeden z najbardziej wizualnie psujących oba filmy elementów, przypominają swoimi migającymi lampkami BMW z jarzeniówkami pod podwoziem.

MCh: Tutaj znowu zgodzę się z Pawłem. No niestety, parafrazując słowa Architekta, wydaje mi się, że forma Matriksa jest jednocześnie jego największą siłą i największą słabością. Siłą, bo połączenie poważnych tematów z kinem akcji pozwala przebić się do masowej widowni. Słabością - bo tam gdzie zaczyna się mordobicie, tam kończy się filozofia. O ile pierwszy film miał jeszcze uzasadnienie praktycznie dla każdej sceny akcji, o tyle drugi wywołuje już to dziwne wrażenie, że w trakcie scen mordobić fabuła ulega zawieszeniu. A do tego tym razem za mało walczy Trinity i stanowczo za słabo wykorzystano Jadę Pinkett :)

Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
ER: Skoro zaczynamy już mówić o dziewczętach, to od pewnego czasu toczą się gorące debaty pt. "Trinity czy Persefona"? W recenzji, moja szacowna poprzedniczka odniosła się do problemu, stając niestety na pozycjach przeciwnych do moich. Powstrzymam się zatem od wymieniania setek przewag ukochanej Neo nad zgubą Merowinga, bo takie spory rozstrzygnąć może jedynie pojedynek, na która naczelny, narzekający na braki recenzentów, żadną miarą nam nie pozwoli. Zauważyłbym jedynie, że, po pierwsze, w cieniu walki tych dwóch Tytanii kobiecego wdzięku, przemyka się niewysoka Niobe (Jada Pinkett Smith), która też niebrzydka jest. Po drugie, twórcy filmu włożyli kawał solidnej roboty w pokazanie zmarszczek obu bohaterek - i mam wrażenie, że jest to robota celowa. Po trzecie, w przypadku Trinity, mamy dwa obrazy tej samej kobiety - Trinity z Syjonu, kobietę piękną, właśnie dzięki swojej realności, dzięki tym uroczym bruzdom na czole, oraz Trinity z Matrixa, która jest zimną maszyną do nabijania sińców niewolnikom Matrixa. Persefona tymczasem jest jedynie kreacją wewnątrzmatrixową, niewygładzoną - a i tak kamera czujnie wyławia jej mankamenty. Coś mi mówi, że jej czysto ludzka wersja nie grzeszyłaby nadmiarem urody.

MCh: Co do tego ostatniego, to nie wiadomo. Ale jestem pewien, że zmarszczki Persefony i jej lekko niekształtne kształty są zamierzone. Jeśli jest wybranką wcześniejszego Wybrańca, czyli starą wersją Trinity, to ten odrobinę niedzisiejszy wizerunek świetnie pasuje - oto kobieta, której najlepszy czas minął i teraz skazana jest na egzystowanie u boku eks-zbawiciela, który okazał się zwykłym palantem.

KW: Możecie się pojedynkować do pierwszej krwi. :-) Przyznaję palmę pierwszeństwa Trinity - jako kobiecie o oryginalnej urodzie, pasującej bardzo do jej roli. Wyobraźmy sobie, że hakerkę i morderczynię miałaby grać np. Izabela Scorupco. :-)

Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
PP: Nie dziwi mnie niewymienianie przewag Trinity nad innymi postaciami. Byłoby trudno je znaleźć. Pomijam już to, że na zbliżeniach wygląda jak babcia Neo po liftingu, i to bez większej różnicy w którym świecie. Głównym problemem, wspólnym dla wszystkich postaci, ale dla kobiety szczególnie bolesnym, jest drewniana mimika, okaleczana dodatkowo przez ukrycie oczu. Ciężko uznać nie tylko za piękną, ale nawet za interesującą, kobietę, która zachowuje się jak manekin, włącznie z żenującą "sceną zazdrości" robioną za pomocą pistoletu Persefonie. Skojarzenie z Izabelą Scorupco jest rzeczywiście słuszne, sam się sobie dziwię że nie przyszło mi do głowy tak trafne porównanie Trinity do Heleny z "Ogniem i mieczem".

ER: Scena zazdrości w połowie zrobiona jest dobrze. O ile machanie spluwą rzeczywiście było nienajlepszym pomysłem, o tyle "Excuse me?!" powiedziane zostało znakomicie.

PP: Sama Persefona zresztą też nie wypada zbyt dobrze. Bracia Wachowscy ewidentnie nie potrafią ubrać kobiety. O ile obcisły strój Trinity jeszcze jakoś jest spójnym pomysłem, to ciasna sukienka Persefony wygląda nieszczęśliwie. Pewną wskazówką może być zdjęcie obu autorów z żonami, ubranymi jako żywo w tym samym stylu, aczkolwiek w większej objętości. Cóż, trudno zabraniać ludziom propagowania własnych gustów, ale można by chociaż trochę urozmaicić film dla innych widzów.

MCh: No, z tym zarzutem, że Wachowscy nie wiedzą jak ubrać kobietę, bardzo bym uważał. Wchodząc na chwilę w brukowcowy ton, może nie wiecie, że Larry Wachowski ma podobno plany zmiany płci. W sieci można obejrzeć autentyczne zdjęcia z premier Matriksa, na których pokazywał się w strojach... powiedzmy mało męskich... Więc coś o tym powinien wiedzieć :)

Łyżki dziegciu

Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
ER: Jedna duża i bardzo czarna to Laurence Fishburne. Chyba podpadł Wachowskim, bo od samego początku stawiają go przed plutonem egzekucyjnym. W Syjonie wygłasza mowę głosem barana rżniętego na Wielkanoc, na ciężarówce stara się jak może, ale mu brzuch przeszkadza, a na koniec kazano mu liryzować i wzruszać za pomocą gadki nieco, hm, drętwej. Oj, wieszczę mu śmierć w części trzeciej.

PP: To może być trudne. Skoro nie udało się go zabić w straszliwie naciąganej walce na ciężarówce, gdzie niczym Stirlitz łapał się cudem za różne elementy konstrukcyjne, to ciężko będzie go dopaść.

MCh: Ja zresztą przypomnę, że Fishburne już w pierwszym filmie gra koszmarnie. Gesty ma na poziomie szkolnego przedstawienia - wyraźnie udawane, wystudiowane. W Reaktywacji mimo wszystko było nieco lepiej, choć scenę konwersacji z Linkiem z początku filmu i zbiorową z końcówki (kiedy dowiaduje się, że Wyrocznia bzdurzyła) położył jak za starych słabych lat.

ER: Gdzie jeszcze zawinili autorzy? Co im nie wyszło?

PP: Wiele rzeczy. Przede wszystkim nie zdołali mnie zainteresować fabułą, aczkolwiek przyznam, że czas mi się nie ciągnął jakoś szczególnie. Cóż, na ekranie dużo się ruszało. Szkoda, że tak pretekstowo. Ale myślę, że wystarczy już narzekania.

MCh: Jak widać mnie akurat nie podpadli. Wierzę, że po trzeciej części Reaktywację będzie się oceniać lepiej, bo okaże się, że jednak były powody różnych wątpliwych rozwiązań. A w każdym razie wydaje mi się to dzisiaj bardziej prawdopodobniejsze, niż to, że Wachowscy dali ciała.

Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
KW: Ja miałem bardzo dziwne wrażenie w czasie oglądania filmu. Najpierw sympatycznie, ale bez fajerwerków. Potem zdziwienie i rozczarowanie, kumulowane imprezą w Zionie. Potem stopniowy wzrost oceny, a po tym, co dowiedziałem się u Architekta, znowu mnie mieli. :-) Na dodatek ocena jeszcze bardziej wzrosła po postfilmowych dyskusjach. Okazało się bowiem znowu, że dostałem to co najbardziej lubię - niezwykle efektowne kino rozrywkowe, które oferuje inteligentną zabawę z widzem.

PP: Cóż, może więc dodam jeszcze, że mnie właśnie zraziły zachwyty nad logiką, spójnością i dopracowaniem tego filmu. Rzekomą logiką, spójnością i dopracowaniem. Gdyby nie one, patrzyłbym może bardziej tolerancyjnie na niedociągnięcia w naciąganiu fabuły.

KW: Ciekawe, że nadal po dwóch częściach, nie możemy nawet zbliżyć się do oceny całości. Trójka może trylogię wznieść, ale też całkowicie pogrążyć, jeśli Wachowscy nie spełnią naszych oczekiwać. Ale nie sądzę, aby tak było.

MCh: Swoją drogą może to, co właśnie powiedziałeś, jest na razie zasadniczym problemem "Matriksów" - mamy za sobą dwa filmy z trzech, a jednak ciągle nie wiadomo o co chodzi. Po drugim filmie ciągle mamy wrażenie, że ktoś sprzedaje nam tylko wprowadzenie do faktycznej opowieści. Podejrzewam, że choć wielu widzów nie mówi tego wprost, właśnie z tym mają problem. Pierwszy film zostawił nas twardo stojących na nogach, z przeświadczeniem, że świetnie wiemy o co chodzi. Drugi film zostawił w głowie mętlik i tuziny pytań. Dopiero od trzeciego będzie zależeć ocena całości. Moja również. Mnie się i tak wydaje, że największym sukcesem Wachowskich - pomijając już zupełnie kwestie fabularne, czy ideologiczne - jest to, że filmem czysto rozrywkowym doprowadzili do szerokiej dyskusji we wszystkich mediach. W sumie mało dla mnie ważne ilu ludzi jest za, a ilu przeciwko filmowi. Kino rozrywkowe, które potrafi ciągle skłonić nas do tego typu dyskusji, po prostu spełniło swoją rolę - dało coś dla oka i dla szarych komórek.

powrót do indeksunastępna strona

46
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.