Nessie obudziła się w pozycji półleżącej, niezbyt wygodnie oparta bokiem o wielki korzeń. Nie miała pojęcia, kiedy zasnęła, choć była pewna, że doskonale pamięta całą naradę. Był wczesny ranek, wschodzące słońce oświetlało najwyższe gałęzie drzew, hałasowały ptaki. Obozowisko także powoli budziło się do życia. Kilka osób myło się w źródełku, młoda Twi'lek próbowała doprowadzić do porządku swoją elegancką szatę, która teraz, poszarpana przez krzaki i wytarzana w błocie, przedstawiała raczej żałosny widok. Tehawaru obchodził obóz, budząc maruderów i zatrzymując się przy rannych z pytaniem, czy wszystko w porządku. Nessie wiedziała, że przez całą noc nie zmrużył oka, stojąc na warcie, ale nie było po nim tego widać. - O, cześć, Nessie - pod sąsiednim krzakiem zaszeleściło i Britte Linn podniosła się do pozycji siedzącej, mrugając oczami i wytrzepując patyki z włosów. - Jejku, jak mi się niewygodnie spało!... - Uaaa... dzień dobry - ziewnął Ruvik, również siadając, i przeciągnął się. - Jak się ziewa, to się zasłania usta - zwróciła mu natychmiast uwagę siostra. Zignorował ją. - Głodny jestem. Czy upolujecie coś na śniadanie? - zwrócił się do Nessie. Roześmiała się. - Jeśli w zasięgu wzroku pojawi się jakaś zwierzyna, natychmiast rzucę w nią moim mieczem. Ale obawiam się, że nasza gromada skutecznie przepłoszyła wszystko z okolicy. Poza tym, nie mamy czasu na polowanie: zaraz wyruszamy. - To nic nie będziemy jedli? - spytał Ruvik markotnie. - Mamy to - Nessie wyciągnęła ze schowka przy pasie baton proteinowy i starannie przełamała go na trzy kawałki. - To jedzenie Jedi? - chłopiec z namaszczeniem wziął do ręki swoją porcję. - No, w sytuacjach awaryjnych. Ale nie chciałabym się tym żywić na co dzień. - Czemu? - Skosztuj, to zrozumiesz. Tehawaru w końcu podszedł i do nich. Uśmiechnął się, Nessie jednak wyczuwała, że jest spięty i jakby przygnębiony. - Wszystko w porządku? - omiótł przyjaznym spojrzeniem Ruvika i Brittelin, która poczerwieniała i omal nie zakrztusiła się swoim kawałkiem koncentratu. - Zbierajcie się, za chwilę wyruszamy. Nessie podniosła się z ziemi i podeszła do źródła, ochlapać się z grubsza w wodzie. Britte poszła w jej ślady, za to Ruvve wyraźnie był zadowolony z możliwości niemycia się. - Nessie... - Tehawaru skinął na nią, odwołując ją nieco na bok. Podeszła, wycierając twarz rękawem tuniki. - Dasz sobie radę ze statkiem w razie... w razie, gdyby coś się stało? Już miała zapytać: "Dlaczego coś miałoby się stać?", ale na widok jego poważnego spojrzenia odparła tylko: - Oczywiście. Kiwnął głową i uśmiechnął się z wyraźnym przymusem - nawet bez wyczuwania aury Mocy widać było, że jest mu ciężko. Nessie patrzyła na niego nieruchomo, nie pojmując przyczyn jego udręki. Zrozumiała, kiedy Tehawaru obejrzał się na gromadzących się z wolna wokoło pasażerów. On się czuje za nich odpowiedzialny. A ja... ja tylko stoję z boku i czekam, aż on coś wymyśli. Ogarnął ją wstyd. - Tehawaru... - dotknęła jego nadgarstka, pospiesznie zastanawiając się, co powiedzieć. Pasowałoby jakieś "Moc jest z tobą", ale kimże ona była: Yodą, żeby udzielać takich zapewnień? Podniosła głowę, spoglądając mu w twarz. - Wszystko będzie dobrze. Zobaczysz. Uda nam się. Położył jej dłoń na ramieniu braterskim gestem odwzajemniła go, czując w sercu ciepłe, krzepiące poczucie wspólnoty. Uśmiech rozjaśnił jej twarz. W tej chwili gotowa była uwierzyć, że we dwójkę są w stanie rozprawić się ze wszystkimi gangsterami Republiki. Szli przez dżunglę luźną gromadą: dwójkami, trójkami, jak popadło. Tehawaru tym razem zatrzymał Nessie w pierwszym szeregu, zostawiając w tylnej straży Bothan i Devorian. Wypoczęci pasażerowie mimo ran i głodu z początku maszerowali dość raźno, ale po czterdziestu minutach rozległy się prośby o postój. Usiedli w trawie, na wystających korzeniach, gdzie kto mógł. Tehawaru nie siadał: stał wyprostowany jak struna, czujnie wpatrując się w dżunglę. Nessie nie wiedziała, czy wyczuwa coś złego, czy po prostu stara się być jak najbardziej ostrożny, mając pod opieką tylu ludzi. Brittelin przysiadła się do niej, również przyglądając się młodemu rycerzowi, choć z zupełnie innych powodów. - Ale ci fajnie - wyszeptała z przejęciem. - Czemu? - zdziwiła się Nessie. Britte nachyliła się bliżej do jej ucha. - No bo pewnie będziecie dalej podróżować razem, nie? Ty jesteś Jedi i on jest Jedi... - westchnęła tęsknie. - ...ja mam swoją misję, on ma swoją - Nessie gładko weszła w jej ton. - Niby dlaczego mielibyśmy razem gdzieś lecieć? - Ale pewnie spotkacie się na Coruscant, prawda? - Może kiedyś. W Świątyni są setki Jedi, trudno jest kogoś spotkać przypadkiem, a Tehawaru chyba cały czas jest w terenie. Ruvik, który uważnie śledził tę rozmowę, przyjrzał się kierunkowi spojrzeń Britte Linn, zachichotał i aż podskoczył z radości. - Moja głupia siostra znów się za-ko-cha... - zanucił i urwał gwałtownie, kiedy czerwona jak flaga sygnałowa Britte zepchnęła go z korzenia na ziemię. - Opowiem to w szkole! Ale się ucieszą! - Zamknij się, głupku!! Nessie przysłuchiwała się ich sprzeczce z mieszanymi uczuciami. Nagle zdała sobie sprawę, że chyba im trochę zazdrości tej beztroski. Britte i Ruvik nie musieli się o nic martwić. Nie bali się tego, co ich czeka po dojściu do bazy, nie myśleli o tym, że wszyscy mogą zginąć. Chociaż nie, w zasadzie to nie wszyscy. Śmierć groziła tylko Tehawaru i jej - i może jeszcze temu rudemu Bothaninowi albo jakimś innym pasażerom, którzy będą stawiać opór. Cała reszta jest dla gangsterów cennym towarem: będą się starali raczej wziąć ich żywcem. Ruszyli w dalszą drogę, przedzierając się przez zarośla. Tehawaru prowadził, przeczesując Mocą dżunglę przed nimi w poszukiwaniu istot inteligentnych. Nessie starała się robić to samo, choć dręczyła ją myśl, co zrobią, wyczuwszy zasadzkę. Nie zawrócą przecież - będzie więc musiało dojść do bitwy. Bo na zaskoczenie nie mają co liczyć. Tamci się z pewnością dobrze przygotowali... Byli już prawie na skraju lasu: spomiędzy drzew prześwitywały wysokie, kamienne mury. Żeby dojść do samej bazy, będą musieli przebiec kawałek po odsłoniętym terenie. Pomysł Tehawaru polegał na wycięciu mieczem otworu w metalowych drzwiach bocznego wyjścia. Mogli osłaniać się wzajemnie przy tej czynności, ale nie miała pojęcia, jak sobie w razie ataku poradzą z gromadą nieuzbrojonych, panikujących cywilów. - Uwaga! - Nessie nie wiedziała, co było wcześniej: okrzyk Tehawaru czy alarmująca napięte nerwy obecność zbliżających się do nich osobników. Wyglądało na to, że wpadli prosto na patrol, który Esquel wysłał w charakterze komitetu powitalnego. W jednej chwili dżungla zamieniła się w piekło krzyżowego ognia. Wystrzały odbite od mieczy świetlnych ginęły wśród drzew na szczęście roślinność była zbyt świeża, by mógł powstać pożar. - Wszyscy padnij!!! - młody Jedi skoczył do przodu, starając się jednocześnie odciągnąć ogień od ludzi i nie dać strzelającym czasu na przegrupowanie się i otoczenie ich. Nessie sprawnie odbijała strzały, ale nie mogła przełamać się na tyle, by atakować i zabijać. Z tyłu za sobą usłyszała rozpaczliwy krzyk: któryś z pasażerów dostał ładunkiem z miotacza. Broń nie była nastawiona na ogłuszanie. Zacisnęła zęby i odbiła kolejną salwę pod takim kątem, że trafiła Malastarczyka, który ją wystrzelił. Zwinął się z bólu, nurkując w leśne poszycie. Odwróciła się błyskawicznie, aby osłonić się przed kolejnym strzałem. Odbiła go niecelnie, ale gangster, w którym rozpoznała Zvega, uciekł. Kawałek dalej Tehawaru walczył z kilkoma naraz napastnikami - jednego udało mu się zabić, drugiego ciężko ranić, ale zostało jeszcze trzech - nawet refleks i sprawność Jedi nie zapewniały mu łatwego zwycięstwa. Co powinniśmy zrobić?? Próbować się przedostać do bazy? Nie damy rady osłonić wszystkich... Y'lear'heyr zadecydował sam. - Za mną!! - wrzasnął, wymachując miotaczem. Jego towarzysze rzucili się naprzód, jeden zatrzymał się na chwilę, by podnieść broń zabitego gangstera. - Nie, czekajcie... - wydyszał Tehawaru, ale już było za późno: spora część ludzi czy to pod wpływem okrzyku czy narastającej paniki i oszołomienia poderwała się i pobiegła za nimi. Nessie nie wiedziała dokładnie, co się działo w ciągu następnych kilku minut. Dookoła zaroiło się nagle od biegnących ludzi, bandyci wciąż strzelali, padło kilku rannych i zabitych. Wypadli na otwartą przestrzeń - przed nimi wznosił się mur bazy, przypominającej istną fortecę. W załomie, który kiedyś zapewne był starannie zamaskowany, znajdowały się małe, nieco pordzewiałe drzwi. Bothanin najwyraźniej miał jakąś własną wizję wdarcia się do bazy, bo zamiast w ich stronę, zaczął biec wzdłuż muru, może szukając schodów, którymi uciekali poprzedniego dnia. Pozostali Bothanie i dwóch Devorian poszli w jego ślady. A za nimi spora grupka zdezorientowanych pasażerów. Tehawaru obejrzał się na nich, krzyknął: "Wracajcie!", zatrzymał się, najwyraźniej nie wiedząc, kogo i jak ma osłaniać... W tym momencie trafiła go w plecy seria z miotacza. Zrobił pół obrotu i padł jak ścięte drzewo. Nessie poczuła szarpnięcie i ból, jakby wyrwano jej kawałek duszy, a potem miała wrażenie, że cały świat zastyga. Umilkły nawet strzały. Otworzyła usta do krzyku, ale nie mogła wydobyć z siebie głosu. Podbiegła do ciała Tehawaru, uklękła przy nim, szarpiąc go za ramię, jakby mogła tym sprawić, że odzyska życie. Nie sprawdzała pulsu, nie musiała. Zdawała sobie sprawę, że w tym momencie jest łatwym celem dla gangsterów, ale ci nie strzelali. Bothanie zawrócili i powoli podchodzili do niej, chyba nie mogąc uwierzyć w to, co się stało. Trwało to parę sekund, a może wieczność. W końcu Nessie powoli wyprostowała się, wręcz namacalnie czując, jak w jej wnętrzu ból ustępuje miejsca fali czarnej, piekącej wściekłości. Podniosła głowę i spojrzała na Y'lear'heyra. Zabić. Rozszarpać to ścierwo gołymi rękami to jego wina, jakim prawem on w ogóle żyje... Górna warga skurczyła jej się, odsłaniając zęby. Oddychając z trudem, pomału podniosła się z klęczek - gdzieś w środku czuła lodowate zimno. Bothanin na widok wyrazu jej twarzy aż się zachłysnął cofnął się o dwa kroki, zrobił gest, jakby chciał unieść miotacz, ale zrezygnował. Jego strach jeszcze bardziej podsycił jej nienawiść. Ścisnęła w dłoni rękojeść miecza, gotowa skoczyć na ofiarę. Zabić. Ta myśl sprawiała jej niemal fizyczną przyjemność. Zabić. "Opanuj się!!", krzyknęło w ostatniej chwili coś głęboko na dnie jej umysłu. "Opanuj się, Jedi tak nie postępują! Zostaw go!" Wzięła kolejny rozdygotany oddech, walcząc z szaleńczą żądzą posiekania winowajcy na kawałki. Nadal ściskała miecz tak mocno, że palce jej drętwiały. Zabije go albo się rozpłacze... Z zarośli padł strzał, niecelny, ale to wystarczyło, żeby odwrócić uwagę Nessie. Roznoszące ją uczucia nareszcie mogły znaleźć ujście. Zapaliła miecz i skoczyła między drzewa, za niedobitkami gangu. Mylnie założyli, że z jednym i to niedorosłym Jedi poradzą sobie bez trudu, ale poruszała się zbyt szybko, żeby mogli ją trafić, a po chwili wpadła między nich i nie bardzo mogli strzelać, żeby się nie razić wzajemnie. Moc stopiła się z szalejącą jej w duszy wściekłością jak we wrzącym tyglu. Nessie wyraźnie wyczuwała obok siebie obecność jakiejś potwornej siły - blisko, na wyciągnięcie ręki, na jedno skinienie... Tak, jakby tuż za nią czaił się czarny tajfun gotów, by go przywołać jednym aktem woli, a na jej rozkaz zmiecie wszystko z powierzchni ziemi. Walczyła jak automat, prawie przestawała widzieć przed oczami dżunglę i przeciwników, coraz bardziej pochłonięta odsuwaniem od siebie tego czegoś przerażającego, złego, co... Co mogło dać jej siłę. Już dawało. Czuła się szybsza, wytrzymalsza niż normalnie, bez większych problemów parowała salwy z miotaczy, choć ostrzeliwano ją z kilku stron naraz. I wiedziała, że może mieć jeszcze więcej - wystarczyło zaczerpnąć trochę tej mrocznej energii... A jednocześnie z niezwykłą jasnością czuła, że jeżeli podda się choć na moment, ta potęga zdominuje ją natychmiast, wessie jak wir wodny wciągający malutki strzępek papieru. I nie będzie już odwrotu. W żołądku zalęgło jej się straszne, mdlące uczucie, kiedy uświadomiła sobie, że jakaś drobna część jej duszy pragnie zostać wchłonięta przez tamtą straszliwą moc. Stać się częścią czegoś niewyobrażalnie potężnego. Złego... nieważne, że złego. Potężnego. Silnego. Dającego zemstę... Nie. To jest Ciemna Strona. Ogarnął ją paraliżujący strach, a jednocześnie niesamowita, wszechogarniająca pokusa, żeby skorzystać tego, co wydawało się takie łatwe. Mogłaby zabić wszystkich członków bandy jednym kiwnięciem palca, rozwalić bazę w gruzy, sprawić, że Y'lear'heyr będzie się czołgał u jej stóp, błagając o litość... Ta ostatnia myśl była szczególnie słodka. Nessie zacisnęła zęby, starając się nie myśleć o niczym poza unikami i odbijaniu strzałów z miotaczy, ale tamto wzywało nieubłaganie. Walka zresztą nie ułatwiała jej opanowania wściekłości i strachu. Znacznie gorsza była jednak walka wewnętrzna: miała wrażenie, że za chwilę coś ją rozszarpie od środka. Strach i wstręt do samej siebie albo ta miażdżąca wolę, coraz silniejsza chęć użycia Ciemnej Strony... Dwóch czy trzech bardziej rozsądnych gangsterów uciekło w dżunglę. Jeden ostrzeliwał się zza wielkiego głazu, ale Nessie przefrunęła nad nim szalonym saltem i szerokim zamachem miecza odcięła mu rękę z miotaczem ledwo zdążył się obrócić. Niesiona falą jego przeraźliwego wrzasku, runęła na kolejnego: chudego, zielonoskórego Rodianina. Wystrzelił w panice dwa razy, po czym rzucił się do ucieczki, gubiąc broń, potknął się o korzeń i przewrócił wprost pod nogi Nessie. Przeskoczyła go zwinnie i natychmiast odwróciła się, unosząc miecz. Rodianin zakwiczał, skulił się, wciągając głowę w ramiona Nessie wzięła zamach... W ostatniej sekundzie wstrzymała cios. Świadomość, że o mały włos nie zabiła bezbronnego, była jak chluśnięcie wiadrem lodowatej wody. Zmiękły jej kolana. Opuściła miecz, odetchnęła z ulgą, choć jakaś część jej umysłu wciąż krzyczała głośno o krew i zemstę. Przełknęła z trudem ślinę: raz, drugi. - Kod do zamka bocznych drzwi - wychrypiała, prawie nie poznając własnego głosu. Rodianin milczał. Miała ochotę przyłożyć mu ostrze do gardła, ale wiedziała, że wtedy już w żaden sposób nie pokona tego, co próbowało nią zawładnąć. - Kod! - warknęła. Rodianin zamrugał oczami. - 9-2-2-2-5-0 - powiedział szybko. Nessie odstąpiła o krok i machnięciem ręki dała mu znak, żeby uciekał. Umknął, potykając się z przestrachu, a ona odwróciła się i pobiegła w przeciwną stronę, zataczając się jak pijana. - Wszyscy tutaj! - krzyknęła do pasażerów, dając znak uniesionym ramieniem. Nadal była przerażona tym, co się z nią stało, ale właśnie uświadomiła sobie, że teraz to ona jest dowódcą i musi coś wymyślić, w dodatku szybko, zanim wrócą gangsterzy, którzy uciekli do dżungli. Na dywagacje moralne przyjdzie czas później. Przerażeni ludzie zgromadzili się dookoła. Nessie obrzuciła ich spojrzeniem, starając się sprawdzić, czy nikogo nie brakuje, choć była zbyt roztrzęsiona wewnętrznie, żeby szybko liczyć. Nie mogła jednak nie zauważyć spojrzeń, jakie jej rzucali. Boją się. Oni się mnie boją. Nie miała czasu się zastanawiać, czy ta myśl sprawia jej przykrość czy satysfakcję. W tłumie mignęły jej przerażone twarze Britte Linn i Ruvika, zaraz jednak zasłonił ich wpychający się na pierwszy plan Y'lear'heyr. - Jak zamierzasz... - zaczął, starając się agresją zamaskować strach. Nessie rzuciła mu spod oka spojrzenie, z którego mimo najszczerszych wysiłków nie mogła usunąć nienawiści. - Zejdź. Mi. Z oczu - prawie wysyczała przez zęby. Gdzieś bardzo blisko znów poczuła ten potężny, zimny cień, ale tym razem udało jej się go odpędzić. Wyprostowała ramiona i nabrała powietrza. - Wchodzimy do bazy - powiedziała opanowanym tonem. - Ty i ty - wskazała na Twi'leków - pilnujecie, żeby nikt nie został z tyłu. Ja idę przodem, za mną ci, którzy mają miotacze. Strzelać tylko na mój rozkaz i nie podłazić mi pod miecz, jakby się coś działo. Jasne? Odpowiedzią były potakujące pomruki i kiwanie głowami. Nawet Y'lear'heyr nie zaprotestował. Wystarczy raz wpaść w szał i proszę, jakie posłuszeństwo. - Przepraszam... eee, panienko... czy mamy go zabrać? - niemłody mężczyzna wskazał niepewnie na zwłoki Tehawaru. - Tak - odparła krótko, zaciskając szczęki. - I dajcie mi jego miecz. Odwróciła się szybko, żeby nie widzieć, jak podnoszą z ziemi bezwładne ciało, podeszła do drzwi i wstukała kod do zamka. Otwarły się ze zgrzytem dawno nie konserwowanego mechanizmu - za nimi był wąski, zaśmiecony gruzem korytarzyk. Nessie przywołała do siebie Devorianina z miotaczem. - Zostań na chwilę z tyłu i, jak wszyscy wejdą, strzelisz w zamek. - Ale wtedy... - Nie będziemy mogli wyjść. Wiem. A tamci z zewnątrz nie będą mogli wejść. Nie chcę żadnych niespodzianek. |
|