nr 06 (XXVIII)
sierpień 2003




powrót do indeksunastępna strona

Elizabeth A. Lynn
  Wieża czat

        ciąg dalszy z poprzedniej strony

     Kol skubał brodę w zamyśleniu.
     - Czterech... - powtórzył wolno.
     Held poruszył się obok, lecz nie zabrał głosu.
     - Wyciągnij Errela z zagrody - powiedział Ryke.
     Kol dał znak Heldowi. Żołnierz odemknął zamek. Chwyciwszy więźnia za nogi, wywlókł na zewnątrz jego długie ciało. Ryke przyklęknął na kolano. Omal przy tym nie upadł; opanował się jednak i wyciągnął ręce. Kilku czarnobrodych, zaintrygowanych żołnierzy przystanęło opodal, aby się temu przyjrzeć. Kol pochylił się i chwycił ręce Ryke'a. Ten zwilżył wargi językiem. Nie zamierzał składać tej samej przysięgi, którą w wieku piętnastu lat złożył przed prawowitym panem Tornoru.
     - Ślubuję wiernie ci służyć, póki Errel będzie żył w zdrowiu i spokoju.
     Tyle wystarczyło. Kol cofnął się i pozwolił mu wstać.
     - Dobrze - powiedział. Odwrócił się do Helda. - Niech go zaniosą do medyka.
     Held przywołał dwóch stojących w pobliżu żołnierzy. Gdy podeszli, jeden ujął Errela pod pachy, drugi chwycił jego bezwładne nogi.
     - Rozkażesz Gamowi i Onranowi wybrać skład czwartej straży - rzekł Kol Istor. - I pomożesz im. Nie zareagował, gdy Held kiwnął głową z wyraźną niechęcią. Popatrzył na Ryke'a. - Pójdziesz ze mną. Kowal cię rozkuje.
     
     ***
     
     Kiedy Ryke wyszedł z kuźni, Kol już na niego czekał. Wolnym krokiem ruszyli w stronę koszar. Pierwszy odezwał się Kol:
     - Twoja straż nie różni się od innych. Teraz każda będzie liczyć niespełna sto osób.
     - Jak duży był twój hufiec?
     - Pięciuset żołnierzy. Pół setki zostawiłem do obsadzenia twierdzy Zilia, drugie pół setki straciłem w bitwie.
     Ryke ucieszył się niepomiernie, słysząc, że zdobycie Tornoru kosztowało Kola aż pięćdziesięciu ludzi. Teraz jednak musiał zachowywać tego rodzaju myśli dla siebie, służył wszak Kolowi.
     - Dzisiaj na kolacji ogłoszę nowy rozkład zajęć - ciągnął Istor. - Postarasz się, żeby ludzie nie gnuśnieli i byli zdatni do boju. Za miesiąc, może dwa, kiedy zima popuści, oblegniemy wojskiem Podchmurną Twierdzę. Długo się nie ostoi, gdy przypuścimy szturm.
     Podchmurną Twierdzą dowodził Berent Jednooki. Oko stracił dziewięć lat temu, podczas ostatniej z wojen toczonych z Anhardem, gdy dostał w twarz kamieniem wyrzuconym spod kopyt biegnącego konia. Ryke zastanawiał się, od kogo Kol się dowiedział, że Podchmurna Twierdza jest słaba. Może wśród żołnierzy ma zdrajców z północy, którzy donoszą mu o takich sprawach? Ta myśl napawała go wstrętem.
     - Po Podchmurnej Twierdzy przyjdzie kolej na twierdzę Pel? - zapytał.
     - Owszem. Z nią pójdzie nam najtrudniej. Trudniej niż z Tornorem. Sironen ma głowę na karku. Przygotuje się na moje nadejście.
     Mijali majdan. Nie zważając na śnieg, ludzie zaprawiali się tam w używaniu noża, miecza i topora. Teraz wszyscy należeli do Kola. Warownie nad górskimi przełęczami, jak każda większa wioska czy miasto od źródeł Rurianu aż po Kendrę w delcie rzeki, miały swój majdan. Po ukończeniu trzynastego roku życia chłopcy codziennie przechodzili przez furtę na ćwiczenia. Bez tych szkoleń Arun już dawno uległby Anhardowi. Ryke słyszał pogłoski, że odkąd ogłoszono zawieszenie broni, na południu kraju rygor ćwiczeń został znacznie złagodzony. Chłopstwo szybko zapominało o gotowości do wojny, skoro twierdze brały na siebie główny ciężar walki.
     Zwolnili kroku, by popatrzeć na ludzi pochłoniętych ćwiczeniami. Niegdyś każdym takim placem dowodził mistrz majdanu: człowiek o niekwestionowanym wojennym autorytecie, który uczył chłopców i nadzorował przebieg zajęć. W Tornorze odstąpiono od tego zwyczaju. Kol powiódł wzrokiem po podwórcu. Nic nie umknęło jego bystrym oczom. Najbliżej walczyli dwaj mężczyźni z drewnianymi mieczami.
     - Ma słabą zasłonę - mruknął Kol i obsztorcował winowajcę, który nie odwracając się, uniósł wyżej tarczę.
     Kol odwrócił się do Ryke'a.
     - Sam ją zrobiłem.
     - Byłeś kowalem?
     - Z dziada pradziada. Mieszkałem w wiosce Iste. Może o niej słyszałeś? - Gdy Ryke potrząsnął przecząco głową, podjął: - Maleńkie sioło nad jeziorem Aruna przy Wielkim Południowym Gościńcu. Nieraz patrzyłem, jak dowódcy twierdz gnają tamtędy w stronę gór lub Kendry. Pragnąłem się do nich przyłączyć, zazdrościłem jeźdźcom, którzy wyruszali na wyprawy. Dlatego też przybrałem takie, a nie inne imię. Oprócz niego zabrałem tylko topór wojenny, gdy opuszczałem dom rodzinny. - Zatknął kciuki za pas. - Możesz mieć kłopoty z żołnierzami. Jesteś z północy i do niedawna byłeś naszym wrogiem. Rób, co uważasz za stosowne, bylebyś trzymał ich w ryzach - dodał tonem, jakby chciał jeszcze powiedzieć: A ja będę pilnie śledził twe postępy. Ruszył ku masywnym kamiennym koszarom. - Zapewne siedzą wszyscy w kupie.
     Ryke, który dziesięć lat mieszkał na tym zamku i znał tu każdą szczelinę w murze, podążył za nim posłusznie.
     Setka żołnierzy zgromadziła się w południowo-zachodnim kącie koszar, gdzie było najchłodniej; kominy kuchni znajdowały się w przeciwnej części pomieszczenia. Wstali, gdy ich dowódca wszedł do środka. W powietrzu unosił się dochodzący z kuchni zapach pieczystego. Ryke przełknął ślinkę. Czuł się nieswojo. Jasnowłosy, jasnoskóry, wyższy od reszty, rzucał się w oczy jak lis na śniegu. Skupił na sobie baczne spojrzenia. Zastanawiał się, co Held im naopowiadał.
     - Oto Ryke, jeden z poprzednich komendantów twierdzy. Będzie teraz dowódcą waszej straży. Ma te same uprawnienia co inni dowódcy. - Zakołysał się, wodząc wzrokiem po twarzach milczących wojaków. - Zrozumiano? - Odpowiedział mu zgodny chór pomruków. - To wszystko. - Odwrócił się ku schodom. Odchodząc, posłał Ryke'owi łotrowski uśmiech.
     Dowódca straży skrzyżował ręce na piersi. Pozostali czekali, aż przemówi. Promienie słońca błąkały się po spłowiałych draperiach. Sceny bitewne, przybrudzone tłustym dymem świec zatkniętych w kinkietach, były już prawie niewidoczne. Na najbliższym malowidle wojownicy mierzyli z łuków do jeźdźców z Anhardu. Dało się zauważyć rozcięcie w miejscu, gdzie w pijackim odurzeniu chlasnął mieczem jeden z żołnierzy załogi zamku. Czubate hełmy przykrywały blade, rozmyte twarze. Ryke ogarnął spojrzeniem żywych żołnierzy, którzy stali obok swoich malowanych druhów. Dopiero co byli jego wrogami... Wśród ogorzałych twarzy wypatrzył kilku ludzi z północy. Nie znał ich z widzenia, musieli zatem pochodzić z twierdzy Zilia. Kol wcielił ich do swej służby groźbą lub obietnicą. Niewątpliwie to jeden z nich doniósł mu, kim jest Ryke.
     Ruszył przejściem między pryczami, aż doszedł na sam środek sali.
     - Tu będę spać. - Zrzucił na podłogę rynsztunek leżący na posłaniu. Z szeregu wystąpił długoręki rudzielec. - Jak się nazywasz? - spytał go Ryke. Zapewne miał przed sobą samozwańczego przywódcę grupy.
     - Vargo - odrzekł zapytany. Twarz i wierzch dłoni pokrywały mu piegi. Na lewym biodrze wisiała pusta pochwa na topór. Popatrzył na Ryke'a twardym wzrokiem. - Zająłeś moje miejsce.
     Ryke wskazał mu sąsiednią pryczę.
     - Mylisz się. Tam jest twoje. Mianuję cię zastępcą dowódcy.
     Widzący to żołnierze mruczeli z ciekawością i zaskoczeniem. Vargo zwilżył usta, najwyraźniej speszony, gdy tak znienacka odebrano mu powód do bójki.
     - Przy kolacji Kol oznajmi wam nowy rozkład zajęć. Przedtem stawicie się tu wszyscy na przegląd broni. Macie całe popołudnie, żeby wyczyścić rynsztunek. Spróbuję zdobyć trochę więcej koców. Vargo, ty zostaniesz. Reszta może się rozejść. - Stopniowo znikali za drzwiami lub porozsiadali się w grupkach, zajęci rozmową. Ryke usiadł na pryczy. Vargo poszedł w jego ślady. - Znasz tych ludzi. Powiedz mi, którzy są wałkoniami, a którzy sprawiają kłopoty.
     Przed wieczerzą Ryke rozkazał ludziom ustawić się w rzędzie na dziedzińcu obok koszar. Kucharki spozierały z zaciekawieniem przez okna. Strażnicy z wewnętrznej wartowni obracali na nich oczy. Ryke przechadzał się wolno wzdłuż szeregu, sprawdzając broń i zaglądając w twarze. Jeden z żołnierzy garbił się; miał zabrudzone rzemienie i nie wyczyszczoną rękojeść miecza. Nazywał się Efrem. Vargo uprzedził Ryke'a, że może się on buntować. Gapił się hardo na Ryke'a. Miał ciemne oczy i szerokie bary - posturę byka.
     - Byłeś w koszarach - rzekł Ryke. - Słyszałeś rozkaz.
     Mężczyzna rozejrzał się na boki.
     - Miałem co innego na głowie. - Zachowywał się w sposób wybitnie wyzywający.
     Ryke cofnął się o krok. Efrem odprężył się i opuścił ramiona. Ryke okręcił się na pięcie i z lewej strony trzasnął go w szczękę. Pod rękawicą ściskał gładki metalowy sworzeń, który wyniósł z kuźni. Głowa Efrema poleciała do tyłu. Zatoczył się wstecz i grzmotnął bezwładnie, jak worek zboża, na zimny bruk dziedzińca.
     Ryke wrócił do oględzin. Gdy zakończył przegląd, Efrem leżał jeszcze nieprzytomny.
     - Ty i ty! - Ryke wywołał dwóch przypadkowych żołnierzy. - Połóżcie go na łóżku. - Wskazani przyskoczyli do rannego i znieśli go z placu. Kucharki szydziły z pobitego mężczyzny, reszta stała spokojnie. Ryke odczekał dobrą chwilę, próbując zgłębić uczucia ludzi, podobnie jak jeździec wczuwa się w temperament ujeżdżanego konia. Kilku patrzyło na Efrema, którego dźwigano do koszar. W końcu jednak wszyscy skupili uwagę na Ryke'u. Nastała cisza. Gdzieś w obrębie murów samotnie zaszczekał pies. Może jeden z wilczurów Athora, który na próżno szukał swego pana? - Rozejść się! - nakazał.



Kup w Merlinie

powrót do indeksunastępna strona

42
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.