Pobiegł do domu Rosalindy. Była rówieśniczką Sonii. W czasach, gdy żyli jeszcze rodzice, dziewczynki wychowywały się razem. Drzwi otworzył mu Jakub, starszy od Sebastiana zaledwie o trzy lata, ale zachowujący się w stosunku do niego niezwykle wyniośle, co najmniej jakby wiekiem przewyższał go o dwa pokolenia. - Czego chcesz? - spytał, widząc podenerwowanego chłopca. - Chciałbym porozmawiać z Rosalindą. - O czym? - Szukam siostry - wyjaśnił, siląc się na względną grzeczność. - Tu jej nie ma - odparł Jakub i już chciał zatrzasnąć mu drzwi przed nosem, kiedy za jego plecami pojawiła się śnieżnobiała twarz Rosalindy, rozjaśniana dodatkowo przez kępki długich blond włosów. - To ty, Sebastianie? - zdziwiła się. - Myślałem, że może Sonia jest u ciebie. Nie ma jej w domu. Ale skoro nie, to pójdę szukać jej gdzie indziej... - powiedział jednym tchem. Dopiero gdy na moment, dla zaczerpnięcia oddechu, przerwał, Rosalinda weszła mu w zdanie: - Jesteś bardzo zdenerwowany. Stało się coś? Przez chwilę zastanawiał się, czy odpowiedzieć, ale w końcu doszedł do wniosku, że i tak wszystkim opowie, dlaczego więc nie zacząć od Rosalindy i Jakuba. - Wpuść go do środka! - zakomenderowała dziewczyna; Jakub, wykonując jej polecenie, rozwarł drzwi tak szeroko, by Sebastian mógł wejść do przytulnego pomieszczenia. To był zupełnie inny dom niż jego i Sonii. Czuć było w nim ciepło domowego ogniska. Poza tym młodzi kochali się. Nic dziwnego zresztą: Rosalinda była jedną z najpiękniejszych dziewczyn w osadzie, a Jakub jednym z najprzystojniejszych chłopców. - Co cię tak wytrąciło z równowagi? - spytała z troską dawna przyjaciółka siostry. - Byłem dziś w lesie... - zaczął tłumaczyć Sebastian. - Codziennie tam biegasz - wtrącił, rechocząc, nie wiadomo zresztą dlaczego, Jakub. - Ale nie każdego dnia znajduję takie rzeczy. - A co znalazłeś? - zainteresowała się Rosalinda. - Nie "c o", a raczej "k o g o"! Parka spojrzała na siebie, nie bardzo wiedząc, jak traktować słowa młodziana. Stroi sobie z nich żarty, czy też rzeczywiście spotkał w lesie... kogoś? - To byli ludzie, Sebastianie? - spytała z niedowierzaniem Rosalinda. - Dwaj dorośli mężczyźni - odparł. - D o r o ś l i? - powtórzył Jakub, jakby chciał się upewnić, że przed chwilą słuch nie wprowadził go w błąd. - Jeden mógł mieć około trzydziestu lat, ten drugi, starszy, był chyba już po czterdziestce. - Co tam robili? - Polowali na zwierzęta. - Widzieli cię? Sebastian energicznie zaprzeczył ruchem głowy. Rosalinda bez słowa sięgnęła po rozłożony na oparciu fotela ciepły pled i zarzuciła go sobie na ramiona. W przedpokoju zdjęła domowe kapcie i wzuła na bose stopy sandały. Potem zwróciła się do Sebastiana: - Chodź, razem poszukamy twojej siostry! 3. Długo w noc trwała narada, podczas której starano się znaleźć odpowiedź na jedno jedyne, nurtujące teraz wszystkich mieszkańców, pytanie: C o r o b i ć? Zdania były podzielone. Jedni chcieli, aby zorganizować wyprawę, która przedrze się przez las i odszuka osadę, w której mieszkają tamci dwaj, napotkani przez Sebastiana, mężczyźni. Drudzy z kolei uważali, że nie należy robić nic, to znaczy żyć tak, jak żyli do tej pory, nikomu w niczym nie wadząc. Oni postawili również na forum zgromadzenia wniosek zabraniający chłopcu dalszych eskapad do lasu. - Jeśli nieznajomi go spotkają i złapią - nieszczęście murowane - argumentował jeden z najstarszych mieszkańców osady, prawie trzydziestoletni, Mateusz. - Ale jeśli zabronicie mu chodzić do lasu, skąd weźmiecie grzyby na swoje stoły? - zaatakowała Mateusza Sonia. - Bez grzybów możemy się obejść! - odparował tamten. Jeszcze inni twierdzili, że na razie nie należy podejmować żadnych działań. - Czekać! - zawyrokował Jakub, przyjaciel Rosalindy. - Czekać?! - zakrzyknął Sebastian, do tej pory zachowujący zaskakującą dla niego samego powściągliwość. - Czekać, aż nas znajdą. - I co wtedy? - To zależy - odparł Jakub. - Jeśli będą mieli uczciwe zamiary, możemy połączyć nasze osady. - A jeżeli nie? - wtrącił Mateusz. - Wtedy będziemy się bronić. - Ale jak? Nie mamy siekier ani toporków. - To je z r o b i m y! - powiedział z naciskiem na ostatnie słowo Jakub, czym zaimponował Sebastianowi, choć ten z natury brzydził się przemocą. Jakub jednak przynajmniej, jego zdaniem, nie chciał bezczynnie czekać na rozwój wydarzeń. Kłusownicy nie wzbudzili w Sebastianie zaufania. Aż strach było pomyśleć, co mogłoby się stać, gdyby wpadł w ich ręce. A gdyby w ręce takiej bandy wpadli wszyscy mieszkańcy osady? Tak, Jakub miał tym razem rację. Należało czekać, nie wychylać się, ale gdy już przyjdzie do konfrontacji - odpowiedzieć im siłą. Zgodnie z przewidywaniami, narada nie przyniosła jednomyślności. Sebastian wracał z Sonią do domu markotny, kiedy nagle dogonili ich Jakub i, idąca kilka kroków za nim, Rosalinda. - Poczekajcie! - poprosił Jakub. Sonia przystanęła, Sebastian poszedł dalej. - Sebastianie, przecież Jakub cię prosi! - zawołała za nim siostra. Chłopak zatrzymał się i, odwróciwszy na pięcie, spode łba spojrzał na starszego o kilka lat kolegę. - To głupcy, prawda? - stwierdził Jakub, mając zapewne na myśli Mateusza i jego popleczników. - Dobrze im w tej zapyziałej wiosce i pewnie zadowoleni by byli, gdyby do końca życia nie musieli wyściubić z niej czubka swego nosa - perorował. Skąd w nim nagle tyle złości? - zastanawiała się Sonia; także Rosalinda z trudem poznawała swojego chłopaka. Ten zaś poklepał Sebastiana po ramieniu i powiedział: - Zuch z ciebie! - Zuch... - powtórzył bezwiednie Sebastian. Po chwili jednak oprzytomniał, na powrót stał się uważny i ostrożny. - Chcesz czegoś ode mnie? - Żebyś powiedział... - Wszystko już powiedziałem - wtrącił Sebastian. - Daj spokój! - Nie mam nic do dodania - powtórzył brat Sonii. - Ale mnie nie o to chodzi. - A o co? - podejrzliwość nie opuszczała Sebastian. Nie lubił Jakuba - i tyle! Jakub wiele lat pracował na tę niechęć i jeden wieczór tego nie odmieni. - Nie mów mi tylko, że nie jesteś ciekaw, co jest po drugiej stronie lasu... - powiedział ni to od niechcenia Jakub. Wiedział jednak doskonale, jak ogromne wrażenie wywrze to stwierdzenie na Sebastianie. - Czyżbyś chciał?... - nie dokończył; nie miał śmiałości. - Znasz drogę! - Znam tylko część drogi. - Na początek wystarczy. Doszli do domu Sonii i Sebastiana i zatrzymali się przed progiem. - Prześpij się z tym, mały! - powiedział Jakub i, klepnąwszy młodziana poufale w ramię, odszedł; zniknął w ciemnościach razem ze swoją dziewczyną. Gdy tylko zamknęły się za nimi drzwi, Sonia naskoczyła na brata. - Wiem, czego on od ciebie chciał! - krzyczała mu niemal do ucha. - Ale nie myśl sobie, że cię puszczę! Nigdzie nie pójdziesz! Chłopiec zmełł w ustach przekleństwo. Nie chciał być wulgarny w stosunku do siostry. Nie zasługiwała na to. Choć często jej miłość uwierała go, przeszkadzała i drażniła, cenił sobie jej przywiązanie i oddanie. Był pewien, że i tak zrobi to, co uzna za słuszne, ale nie chciał przy tym krzywdzić siostry bardziej, niż będzie to konieczne. - Soniu, ty płaczesz - stwierdził z zaskoczeniem, widząc dwa strumyki łez spływające po policzkach dziewczyny. - Nie, to nie łzy - odparła, przecierając dłonią twarz. Przeszli do kuchni. W piecu nie dogasł jeszcze ogień i z tamtego kierunku rozchodziło się na całe pomieszczenie rozleniwiające ciepło. - Powiedz, że nigdzie nie pójdziesz... nie pójdziesz z nim... z Jakubem... - mówiła błagalnym szeptem. Niewiele brakowało, aby padła przed nim na kolana. - Nie zostawisz mnie samej, prawda? Co miał jej odpowiedzieć? Że jeszcze dzisiaj gotów byłby spakować do plecaka wszystkie najpotrzebniejsze rzeczy i ruszyć do lasu, mając nadzieję na odnalezienie wioski zamieszkanej przez innych ludzi? Otóż to: czy ludzie byliby dlań motorem napędowym? Na pewno dla Jakuba, ale czy dla niego także? Postawiła przed nim na stole talerz smażonych ziemniaków. - To bardzo niebezpieczne, Sebastianie? - Chciała, aby zabrzmiało to jak ostrzeżenie, a wyszło jej pytanie. Chłopak pokręcił głową w taki sposób, że nie wiedziała, czy odpowiedział "tak", czy też "nie". Zdawała sobie sprawę, że na siłę w domu go nie zatrzyma. Że jeśli zechce pójść, to pójdzie. Że nawet lepiej będzie, gdy zrobi to za jej przyzwoleniem, pożegnawszy się z nią, aniżeli zerwie się w środku nocy lub tuż przed świtem i ucieknie z własnego domu jak złodziej. Będzie mi go brakowało - myślała, patrząc jak brat pałaszuje buchające jeszcze parą gorące ziemniaki. - W zasadzie już pogodziłam się z jego odejściem. Odwróciła się plecami do Sebastiana, przytulając niemal twarz do pieca. Zamknęła oczy i odpłynęła do krainy dzieciństwa. R o d z i c e! Umierali na jej ramionach, a ona nie była w stanie im pomóc. Czuwała dzień i noc; po dwóch tygodniach ze zmęczenia zasnęła i właśnie wtedy odeszli, oboje. Długo się potem gryzła ze swoim sumieniem, że przegapiła ten moment, że nie zdążyła się pożegnać. Wówczas też obiecała sobie, że już nikogo nigdy nie straci w ten sposób - po cichu, bez słowa pożegnania. Brzęk talerza wrzuconego przez Sebastiana do zlewu wyrwał ją z zamyślenia. Spojrzała na brata, młodszego o kilka lat, z troską, ale i pewną dumą. Matkowała mu nie tylko dlatego, że uważała to za swój obowiązek; ten chłopak po prostu dał się lubić. Czasami sprawiał całe mnóstwo kłopotów, ale chwil, kiedy rozświetlał jej beznadziejnie szarą codzienność radością i śmiechem, też było niemało. - Proszę tylko, byś mi powiedział. - O czym, Soniu? - Co postanowicie... Kiedy to ma się stać... - Dobrze - obiecał, choć był pewien, że, nawet nie złożywszy tej obietnicy, o wszystkim, co zaplanują razem z Jakubem, siostra dowiedziałaby się pierwsza. I wtedy usłyszał z jej ust słowa, które głęboko wryły mu się w pamięć: - Może gdzieś tam, daleko, spotkasz naszych rodziców... - Przecież o-oni - zająknął się - u-umarli. - Nie - odparła Sonia. - Oni tylko odeszli do innego świata. Ten świat czeka też na nas. Może właśnie do niego chcesz wyruszyć?... I nie czekając na dalsze pytania brata, wyszła do pokoju. Po chwili usłyszał docierający stamtąd odgłos dziewczęcego płaczu. Przecież ona ma dopiero osiemnaście lat - wytłumaczył sobie niemęskie zachowanie siostry. |
|