Pasażerowie stłoczyli się w korytarzyku. Drzwi zamknęły się za nimi i zapanowała niemal całkowita ciemność, którą rozjaśniało tylko słabe światło rozmieszczonych co kilka metrów małych lampek awaryjnych. Nessie poczekała, aż z rozwalonego zamka posypały się iskry, przypięła miecz Tehawaru do pasa i poprowadziła grupkę w głąb bazy. Szybko pożałowała, że na wszelki wypadek nie wypytała rycerza o rozkład pomieszczeń. Z tego, co mówił, pamiętała, że wlot do hangaru jest na wysokości sześciu pięter. Baza jednak była zbudowana na stoku wzgórza, częściowo wcinając się w jego zbocze, więc od strony, z której weszli, różnica poziomów mogła być zupełnie inna. Wypatrywała jakichś oznaczeń na ścianach, ale w większości były zniszczone nie do rozpoznania, zresztą wskazywały głównie wyjścia ewakuacyjne. Dotarli do skrzyżowania z większym korytarzem. Na ścianie widniała tabliczka z resztkami napisu, ale Nessie nie znała ithoriańskiego. - Cicho! - ruchem ręki nakazała idącym za nią, by się zatrzymali. Natychmiast znieruchomieli, wstrzymując oddech. Bothanin i Devorianie unieśli miotacze, najwyraźniej myśląc, że spostrzegła jakieś niebezpieczeństwo. Nessie skoncentrowała się z całych sił, usiłując ustalić, czy w pobliżu oprócz nich znajdują się jakieś żywe istoty, ale wciąż jeszcze rozedrgane emocje nie pozwalały jej się zjednoczyć z Mocą jak należy. Nic nie wyczuła, jednak coś jakby cień przeczucia podszepnęło jej, że do hangaru powinna skręcić w lewo. Wyszła więc na korytarz, prowadząc za sobą pozostałych. Tu było mniej kurzu i gruzu, korytarz wyglądał na częściej używany, choć drzwi do pomieszczeń, które mijali, były pordzewiałe, a niekiedy całkiem zniszczone. Lampy jarzeniowe pod sufitem były potłuczone lub popsute, ale te nieliczne, które się paliły, dawały całkiem znośne oświetlenie. W miarę zbliżania się do hangaru otoczenie zaczynało wyglądać coraz porządniej - najwyraźniej banda użytkowała tylko najbliżej położone pomieszczenia. To oznaczało, że w każdej chwili mogli kogoś spotkać. W tym stanie ducha Nessie nie miała pewności, że zmysły Jedi ostrzegą ją dostatecznie wcześnie. Na korytarzach nie było kamer, ale gangsterzy mogli w jakiś inny sposób zorientować się, że mają nieproszonych gości. Dowództwo mogło wysłać wszystkich "żołnierzy" na zwiad, a samo się gdzieś zamknąć. Ale jeśli tamci z lasu dadzą im znać, że Tehawaru... to leżymy. Korytarz kończył się potężnymi, rozsuwanymi wrotami - z oznakowań jasno wynikało, że za nimi jest hangar. Nessie przystanęła i machnięciem ręki nakazała wszystkim schować się pod ścianami. Nic nie wyczuwała, ale równie dobrze w hangarze mógł czekać komitet powitalny z miotaczami. Cała spięta zacisnęła palce na rękojeści miecza i dotknęła kontrolki na panelu sterującym. Drzwi otworzyły się z głośnym sykiem. Nie było za nimi nikogo, tylko ciemnawa hala z dwoma nieruchomymi statkami, przypominającymi śpiące ogromne zwierzęta. Otwór wylotowy był trapezem jaskrawego światła. Weszli ostrożnie, rozglądając się na wszystkie strony. Kiedy byli już na środku hali, prawie przy statkach, Nessie nagle uświadomiła sobie, że nie zna szyfrów do ich zamków i aż jęknęła w duchu. Strzałem w panel można drzwi zamknąć, ale nie otworzyć, a wycięcie otworu mieczem w tym wypadku nie będzie dobrym pomysłem. Może uda się jakoś przepalić ten zamek? Skierowała się w stronę najbliższego pojazdu i w tym momencie wykonała gwałtowny zwrot, zapalając miecz, żeby odbić wymierzony w jej plecy strzał z miotacza. Padł gdzieś z okolic drugiego wejścia do hangaru Nessie stanęła w pozycji obronnej, starając się zasłonić przynajmniej najbliżej stojących pasażerów, i popatrzyła na drzwi. - Poddajcie się! - krzyknął Esquel, osłaniany przez Cayenne i dwóch nieco spłoszonych Twi'leków w kombinezonach mechaników. Miotacze trzymali tak, jakby nie byli pewni, czy zaraz nie eksplodują im w rękach. Oni nie byli groźni. Ale tamta dwójka... - Nigdy!! - odkrzyknął Y'lear'heyr znad ramienia Nessie. - Schowajcie się za statek - powiedziała półgłosem. Nikt z pasażerów nie poruszył się - albo zbyt się bali, albo nie dosłyszeli, co mówi. Nie miała najmniejszego pojęcia, co zrobić. Najmniejszego. Odeszła dwa kroki w bok, rozpaczliwie myśląc, co by tu powiedzieć, żeby zyskać na czasie. Zastanawiała się, czy ma jakiekolwiek szanse, jeżeli rzuci się na nich w pojedynkę. I czy dla dobra pasażerów nie powinna raczej się poddać. Wtedy zabiją tylko ją, a jeśli rozpęta się strzelanina... Jakaś sylwetka wychynęła z lewej strony, zza statku. Odwróciła się błyskawicznie, zasłaniając mieczem, nie dość jednak szybko: smuga plazmowego ognia chlasnęła ją po lewym boku, wzdłuż pleców. Nessie zachwiała się, ale przyzwyczajona do znoszenia bólu zacisnęła zęby i odbiła drugi strzał. Chudy Malastarczyk, który próbował zajść ją z boku, wytrzeszczył z przerażenia oczy, widząc, że znalazł się w zasięgu błękitnego ostrza. - Poddajcie się, bo was wystrzelamy! - powtórzył Esquel. Nessie szybkim rzutem oka oszacowała odległość Malastarczyka od najbliżej stojącego Devorianina, na ułamek sekundy spojrzała temu ostatniemu w oczy i rzuciła wszystko na jedną stawkę. - Dobrze, poddaję się! - krzyknęła w stronę szefa gangu, odwracając się bokiem i rzucając swój zgaszony miecz Malastarczykowi pod nogi. Schylił się po niego... i to był jego błąd. Devorianin skoczył na niego, kopniakiem zwalając z nóg, przygniótł całym ciężarem do ziemi. Zakotłowało się za moment Devorianin wstał, trzymając pomarańczowoskórego stwora w dławiącym uścisku ramienia założonego pod szyję lufę jego własnego miotacza wciskał mu w okolice szczęki. Cayenne strzeliła, chcąc zabić Nessie, ale dziewczyna miała już zapalony miecz w ręku. - Każ mu otworzyć statek i opuścić trap! - zawołała w stronę Devorianina, odbijając strzały błękitnym ostrzem. Udało jej się trafić Esquela w ramię, a Cayenne w nogę, ale byli zbyt daleko, żeby dokładnie wycelować. Mechanicy też strzelali, na szczęście niezbyt celnie. Z sykiem opadła rampa ładowni - statek był towarowy, nie pasażerski. Nessie osłaniała pasażerów w popłochu wbiegających do środka. Rozwścieczony Esquel ryczał, że woli wszystkich pozabijać, niż pozwolić im uciec Cayenne szarpała go za ramię, coś wykrzykując. Wciąż strzelając, pobiegli do drugiego statku. Nessie skoczyła do kokpitu, gdzie tłoczyła się grupka Bothan i Devorian. - Zna się ktoś z was na nawigacji? - krzyknęła, zajmując miejsce pilota. - Ja... trochę - odparł Devorianin, wciąż terroryzujący jeńca pistoletem. - Siadaj i wyliczaj skok, sprawdź, co mamy najbliżej - Nessie zapięła pasy, wcisnęła świecącą się na zielono kontrolkę zamykania ładowni i ogarnęła wzrokiem pulpit sterowniczy, starając się zorientować w jego układzie. Nigdy jeszcze nie pilotowała jednostki tej wielkości, a samodzielny skok w nadprzestrzeń wykonała tylko raz, i to pod okiem mistrza, jednakże nie był to odpowiedni czas na wątpliwości. - A co z tym ścierwem? - Zwiążcie go czy coś - odparła niecierpliwie przez ramię. Znalazła właściwe przyciski, uruchomiła silniki. Po jej prawej stronie Devorianin opadł na fotel nawigatora i nerwowymi ruchami zaczął stukać w klawisze komputera dwóch jego towarzyszy niemal przewiesiło się przez oparcie, zaglądając mu przez ramię. Wycie silników osiągało coraz wyższy ton, wskaźnik na skali zbliżał się do pomarańczowej kreski. Nessie przełknęła ślinę i zdecydowanym ruchem ujęła stery. Niech Moc będzie ze mną. Proszę. Przesunęła dźwignię. Statek bardzo powoli uniósł się nad płytę lądowiska. Nessie zakręciła w miejscu, ustawiając go dziobem do wylotu hangaru, i ruszyła. Kątem oka spostrzegła przez przednią szybę, że z boku startuje drugi statek - Esquel i Cayenne najwyraźniej zamierzali uciec, zanim zbiegowie wezwą galaktyczną policję. Wylecieli na zewnątrz, w oczy uderzyło ich jaskrawe światło dnia. Nessie przeszła z silników manewrowych na podświetlne, dodała gazu, zwiększając jednocześnie wysokość: wierzchołki drzew dżungli przesunęły się pod nimi i znikły, wkrótce mogli spojrzeniem objąć cały horyzont. - Jak tam?... - odwróciła się do Devorianina, przechylając nieco, żeby zobaczyć, co ma na monitorze. - Zaraz... chwileczkę... nie mogę znaleźć właściwego pliku - wyjęczał, zaaferowany. Nessie już się zastanawiała, czy nie zamienić się z nim miejscami - ostatecznie, poza momentami startu i lądowania, pilotowanie ograniczało się głównie do trzymania sterów - kiedy nagle statkiem zatrzęsło silne uderzenie. Na pulpicie sterowniczym zawył alarm. - Strzelają do nas!!! - Y'lear'heyr rzucony na ścianę bluznął potokiem wyzwisk w swoim ojczystym języku. Nessie w popłochu odnalazła włącznik osłon siłowych i uruchomiła je, ale tamci wciąż ich ostrzeliwali i wiadomo było, że osłony zbyt długo nie wytrzymają. Zamknęła palce na sterach i skupiła się tak, jak jeszcze nigdy w życiu. Odgłosy kokpitu jakby od niej odpłynęły: brzęczenie alarmu, Y'lear'heyr wrzeszczący coś o tym, by odpowiedzieć im ogniem na ogień... Nessie poczuła przenikające ją świetliste ciepło - nie tamtą zatrutą, czarną siłę Ciemnej Strony, ale prawdziwą Moc. Zwiększyła szybkość, jak w transie wprowadzając statek w szaleńcze pętle i zwroty, które pozwalały uniknąć trafień. Za pancernymi szybami błękit ustępował miejsca czerni: wychodzili z atmosfery. Statek gangsterów wciąż siedział im na ogonie, uparty jak pasożyt. Smugi wystrzałów przelatywały z boków jeden musnął statecznik, inny niemal osmalił kabinę. - Daleko jeszcze do granicy skoku? - konieczność dzielenia uwagi między pilotaż i formułowanie zdania sprawiła, że prawie zostali trafieni następnym strzałem. Wskaźnik mocy tarcz ochronnych migał nerwowo, informując, że za chwilę nastąpi wyłączenie. - Jeszcze nie wyliczyłem!... - jęknął rozpaczliwie Devorianin. Nessie rzuciła statek w korkociąg, potem nagle skręciła, przelatując tuż nad pojazdem gangsterów. Jeżeli zajdzie ich od tyłu, to nie będą mogli strzelać... Ktokolwiek prowadził tamten statek, też był niezłym pilotem. Rozpoczęła się dramatyczna gonitwa - tamci nie dawali za wygraną, mimo, że strefa planetarna została już za nimi i bez przeszkód mogli wejść w nadprzestrzeń. W kabinie panowało piekło: Y'lear'heyr ryczał na Devorianina, żeby tamten szybciej wyliczał skok, inni starali się mu pomóc, wykrzykując rozmaite wskazówki, choć sami niewiele wiedzieli o nawigacji ktoś inny uczepił się oparcia fotela Nessie i co chwila pokrzykiwał: "Uważaj, z lewej!... Uważaj, z prawej!!". Nie mogła ich uciszyć, bo czuła, że jeżeli na nich krzyknie, to sama podda się narastającej histerii. Ignorowała więc otoczenie jak mogła, starając się skupić na pilotowaniu. - Już prawie, prawie... - szeptał pochylony nad klawiaturą Devorianin, wprowadzając do systemu nawigacyjnego ostatnie sekwencje cyfr. Wyprostował się tryumfalnie i wrzasnął: - Teraz!!! Nessie pchnęła dźwignię hipernapędu, za późno zdając sobie sprawę, że może powinna sprawdzić jego wyliczenia... Gwiazdy rozmazały się w białe smugi, siła ciążenia wgniotła ją głęboko w fotel, a tych, którzy stali z tyłu, pociągnęła na tylną ścianę kabiny. Po chwili wszystko znieruchomiało. Rozluźniła sprężone do bólu mięśnie, odetchnęła głęboko i przeciągnęła obiema dłońmi po mokrych od potu włosach. Niemal namacalnie czuła, jak opada z niej napięcie i jednocześnie dopiero teraz zdała sobie sprawę, jak ogromnym wysiłkiem było dla niej to, co zrobiła. Była osłabiona: gdyby wstała z fotela, pewnie zakręciłoby jej się w głowie. Na szczęście nie musiała wstawać. - Dobra robota - uśmiechnęła się blado do zdenerwowanego Devorianina. Wyglądał na ciężko oszołomionego. - Zrobiłem to... zrobiłem... - powtarzał do siebie w uniesieniu, nie odrywając wzroku od zapisanego na ekranie komputera kursu. - Naprawdę to zrobiłem! Nessie przyjrzała mu się uważnie. - Coś nie tak? - Bo... tak naprawdę to ja nigdy nie nawigowałem statkiem - wyznał, szarzejąc lekko, co u jego rasy było odpowiednikiem rumienienia się. - Chodziłem kiedyś na kurs, ale mnie wylali. Moc była z nami, nie ma co... - Dokąd wyliczyłeś skok? - zapytała głośno, starając się nie pokazywać po sobie zmęczenia. Devorianin w widoczny sposób odprężył się i nawet uśmiechnął, błyskając spiczastymi zębami. - Z logów wynikało, że najbliżej są stocznie Sluis Van, niecałe czterdzieści minut. Nessie kiwnęła głową nagle jakieś miganie na desce rozdzielczej zwróciło jej uwagę. Pochyliła się, żeby odczytać napis. - Stocznie się nam przydadzą - powiedziała nieco bardziej grobowo, niż by tego chciała. - A co się stało?? - Straciliśmy silniki manewrowe. Małe zamieszanie, które wybuchło w kabinie, uspokoiło się po chwili. Nessie nie słuchała gadaniny Bothan i reszty. Odpięła pasy i pochyliła się do przodu wyrwało jej się syknięcie, kiedy tunika, przesiąknięta z lewej strony pleców krwią, odkleiła się od oparcia fotela. Oparła łokcie na desce rozdzielczej, a czoło na rękach. Była straszliwie zmęczona i marzyła o tym, by wreszcie znaleźć się w samotności. Ktoś trącił ją w ramię, podsuwając plastikową butelkę z wodą. Mruknęła coś w podziękowaniu i wypiła ją - pragnienie było jeszcze gorsze niż głód, który dopiero teraz zaczynał do niej docierać. Któryś z Bothan znalazł w ściennej skrytce puszki z koncentratem mięsnym i rozdzielił je między obecnych. Nessie jadła swoją porcję jak automat, pogrążona w dziwnym stanie, ni to odrealnienia, ni to otępienia. Nie wiedziała, czy jest to skutek stresu i zmęczenia walką, straszliwego wysiłku pilotowania statku pod ostrzałem, czy czegoś jeszcze innego. Na przykład tego... tego, co do niej przyszło po śmierci Tehawaru. Z trudem przełknęła ostatni kęs, jedzenie nagle wydało jej się wstrętne. Przypomnienie tego, co myślała - co robiła - wtedy, w tym lesie, rozgramiając bandytów, spadło na nią jak grom. Poprzednio, skupiona na konkretnych działaniach, odsunęła od siebie te wspomnienia i uczucia, ale właśnie nadszedł czas, żeby się z nimi zmierzyć. Najgorsza była świadomość, że zawiodła. Pozwoliła się dotknąć Ciemnej Stronie. To było wstrętne, poniżające, czuła się skażona i zbrukana. Tak mało brakowało, żeby użyła tej mrocznej siły... Prawda, nie użyła jej, ale też nie potrafiła oprzeć się gniewowi i nienawiści. Zawiodła. Przez całe życie chciała stać się prawdziwym Jedi, a teraz wystarczyła jedna walka i śmierć towarzysza broni, żeby pokazać, co naprawdę jest warta. Nic. Ta myśl piekła ją gorzej od poparzenia z miotacza. Co teraz? Yoda zawsze mawiał: "Jeżeli raz na Ciemną Ścieżkę wejdziesz, na zawsze zdominuje ona twoje przeznaczenie". Zrobiło jej się zimno. Czy to znaczy, że jest już zgubiona? Ale przecież wtedy nie byłaby w stanie korzystać z Mocy tak, jak to robiła przy kierowaniu statkiem... Może więc jest jeszcze dla niej nadzieja? Chyba to nie ja powinnam o tym decydować. Opowiem wszystko Qui-Gonowi, on będzie wiedział... Przypomniało jej się coś, co lubił powtarzać Bai-Tr, jej kolega z treningów: "Kiedy uczeń przejdzie na Ciemną Stronę, ostatnim obowiązkiem mistrza jest zabić ucznia". Żołądek skręcił się jej boleśnie. Nie, nie, to niemożliwe. Nie tak! Przecież nigdy nie słyszała o takim przypadku! Jakiś paskudny głosik na dnie umysłu podpowiedział jej, że jeżeli takie rzeczy się zdarzają, to raczej są starannie wyciszane, dla dobra Zakonu. To, że o nich nie słyszała, nie oznacza, że ich nie ma... Nessie skuliła się w fotelu, nerwowo splatając i rozplatając mokre od potu dłonie. Wydawało jej się, że cała jest wewnętrznie napięta, jak rozciągnięty mokry rzemień. Wolałaby umrzeć, niż dłużej to znosić. Pamiętała psychiczne męki, które przechodziła wtedy na dachu Świątyni, zanim podjęła decyzję o ucieczce, teraz jednak tamto wydawało się dziecinną zabawą. Może fakt, że mimo wszystko nie użyła Ciemnej Strony, będzie okolicznością łagodzącą? Atakowałaś, zabijałaś w gniewie. To prawie to samo. Przycisnęła pięść do ust i zagryzła kostki palców, żałując, że krótko ścięte włosy nie pozwalają jej zasłonić twarzy. Więc jak będzie? Skoro tak trzeba, przyjmie to jako sprawiedliwy wyrok. Przyzna się do wszystkiego Qui-Gonowi, uklęknie, pochyli głowę... To nie będzie bolało. Wstyd tylko i żal ze względu na mistrza - może lepiej przyznać się Yodzie? Ale to nie oszczędzi Qui-Gonowi upokorzenia. Honorowe samobójstwo byłoby lepszym wyjściem... Pociągnięcie za rękaw szaty sprawiło, że niezbyt przytomnie podniosła głowę. Devorianin mówił coś, wskazując na przyrządy. Nessie z trudem wróciła do rzeczywistości. No cóż. Cokolwiek ma się stać z jej życiem, najpierw trzeba doprowadzić tę sprawę do końca. - ...układ Sluis osiągnęliśmy kilka minut temu - dotarły do niej słowa Devorianina. - Chyba powinniśmy już wyjść z nadprzestrzeni? Nessie spojrzała na wskaźniki i aż jęknęła. Chwyciła dźwignię hipernapędu, drugą ręką zapinając pasy. - Trzymać się - rzuciła przez ramię do sadowiących się pod ścianami Bothan i reszty. Przesunęła dźwignię, starając się uczynić to możliwie płynnym ruchem, ale i tak szarpnęło zdrowo. Błyskawicznie uruchomiła silniki podświetlne na przednim ekranie rosła w oczach pomarańczowo-czerwona powierzchnia gazowego giganta. To był po prostu cud, że się w nią nie wpakowali. Nessie przesunęła stery, czując, jak zimny pot spływa jej strumyczkiem wzdłuż kręgosłupa. Skręciła w stronę stacji zawieszonej na orbicie planety. Dziesiątki stalowych wysięgników, kratownic i korytarzy szczerzyły się w pozornym chaosie, ale dla Nessie był to w tej chwili najpiękniejszy widok na świecie. Zatrzeszczało radio - ich brawurowe wyjście z nadprzestrzeni zostało, oczywiście, zauważone i teraz ktoś z władz portu domagał się wyjaśnień Nessie sięgnęła po nadajnik, ale czy radio było zepsute już poprzednio, czy uległo uszkodzeniu w czasie ostrzału, dość, że nie dało się usłyszeć ani jednego zrozumiałego słowa. Na wszelki wypadek nadała światłami pozycyjnymi sygnał wezwania pomocy. W chwilę później z platformy awaryjnej poderwały się dwa statki patrolowe, okrążając ich pojazd z boków, jak nerfy ochraniające rannego towarzysza ze stada, i popilotowały do otworu wlotowego dla uszkodzonych jednostek. Promień ściągający namierzył ich i łagodnie wprowadził do wnętrza jak na niewidzialnej smyczy. Lekko szarpnęło, kiedy magnetyczne zatrzaski unieruchamiały statek, po chwili na pulpicie zapaliła się kontrolka oznaczająca, że można bezpiecznie wyjść. Na lądowisku czekała już na nich ekipa ratunkowa z gaśnicami i sprzętem medycznym, pod przywództwem energicznej kobiety o lekko skośnych oczach i czarnych włosach równo przyciętych na wysokości podbródka. Pytającym spojrzeniem obrzuciła wysiadającą z kokpitu malowniczą i uzbrojoną grupkę, najwyraźniej zastanawiając się, kto tu dowodzi, potem zerknęła na wysypujących się z ładowni pasażerów, którymi natychmiast zajęli się lekarze i roboty medyczne. |
|