nr 06 (XXVIII)
sierpień 2003




powrót do indeksunastępna strona

Konrad Wągrowski
  Terminator:  Nadchodzi burza

        czyli o filmach "Terminator", "Terminator 2: Dzień Sądu Ostatecznego" i "Terminator 3: Bunt maszyn"

Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Noc. Ulicą opustoszałego miasta wałęsają się jedynie bandy paskudnie wyglądających mężczyzn. Do grupy motocyklistów zbliża się potężna postać Umięśniony człowiek jest całkiem nagi. Wzbudza to wesołość mężczyzn, którzy właśnie wyszli z baru, uważających, że mają do czynienia z wariatem. To wrażenie zostaje spotęgowany po usłyszeniu od nagiego kulturysty rozkazu "Oddaj mi swoje ubranie". Mężczyźni nie patyczkując się, wyciągają noże. Kilka jednak chwil później dwóch z nich leży martwych na ziemi, na jednym z nich szaleniec zademonstrował w dosłowny sposób sens przysłowia "przez żołądek do serca". Ostatni już bez wahania oddaje swoje ubranie.

Ta scena, w oryginalny sposób przedstawiająca cyborga i jego możliwości, to jedna z pierwszych scen filmu Jamesa Camerona "Terminator", który obecnie bez wątpliwości przynależy do kanonu najsłynniejszych obrazów science fiction. W bieżącym roku na naszych ekranach znajdzie się część trzecia, wprowadzana do kin z ogromnym medialnym szumem. Wszystko to jest zaskakujące, gdy weźmie się pod uwagę, że pierwszy film z serii był z założenia niskonakładowym obrazem klasy "B", robionym przez nie znanego nikomu reżysera z mało znanymi aktorami w obsadzie. Filmem, z pozoru, jednym z wielu, które wówczas powstawały, znikały z mniej popularnych kin po tygodniu i trafiały na rynek video i do kablówek. Tymczasem obraz zrobiony za nieduże pieniądze (6.4 mln. USD) przez całkowicie nieznanego reżysera, bez gwiazd w obsadzie (nawet Arnold wówczas był znany tylko w ograniczonym kręgu fanów "Conana") osiągnął sukces. Zarówno finansowy - zarobił tylko w USA 38 mln. USD - jak i artystyczny, gdyż "Terminator" bardzo spodobał się i widzom, i krytykom, przynajmniej tym związanym z fantastyką.

Czy reżyserzy śnią w gorączce o elektrycznych mordercach?

Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Niekwestionowanym ojcem serii jest James Cameron, późniejszy laureat Oscara za "Titanica", bowiem jest to jego pomysł, scenariusz i reżyseria. W 1983 r., gdy rozpoczynały się prace nad "Terminatorem" doświadczenie reżyserskie Camerona było praktycznie zerowe. Reżyserował bowiem jedynie bardzo słaby horror "Pirania 2" (tytuł i fakt, że to sequel mówi właściwie wszystko), a wcześniej tworzył modele dla filmu "Battle Beyond the Stars" i wizualne efekty specjalne dla "Ucieczki z Nowego Jorku". Praca przy tym pierwszym wiele go nauczyła, gdyż był to projekt mistrza niskobudżetowych filmów sf Rogera Cormana. Miał jednak ambicje i miał scenariusz, który uważał za interesujący. Jak głosi legenda, cały pomysł na historię o elektronicznym mordercy przyszedł Cameronowi do głowy, gdy leżał w Rzymie złożony chorobą, z bardzo wysoką gorączką, po zakończeniu swych prac nad "Piranią 2". Cameron był zdecydowany, "Terminator" był jego projektem, więc odrzucił wszelkie oferty, które nie zapewniały, że to on właśnie pozostanie reżyserem. Pomysł udało się zrealizować - niskobudżetowy thriller mocno inspirowany klasycznymi opowiadaniami science fiction Harlana Ellisona, komiksami, ale także niemieckim ekspresjonizmem filmowym lat 30-tych i czarnym kryminałem lat 40-tych, ujrzał światło dzienne.

W 2029 roku świat jest zniszczony. Wojna nuklearna spustoszyła Ziemię, a po niej nastąpiła kolejna wojna - tym razem między obdarzonymi Sztuczną Inteligencją maszynami, a niedobitkami ludzkości - wojnę bowiem rozpętał superkomputer Skynet, który, jako pierwsza maszyna, osiągnął świadomość. Na czele ludzi staje John Connor, podrywa ich do walki, organizuje, wyrywa z marazmu. Siły zaczynają się wyrównywać, o zwycięstwie maszyn nie przesądzają nawet nowi żołnierze - udające ludzi cyborgi zwane Terminatorami. Skynet, aby w wojnie zwyciężyć, wykorzystuje nową technologię - maszyną pozwalającą na cofnięcie się w czasie (bez możliwości powrotu). Terminator, model T-101, cofa się w przeszłość, aby zabić matkę Johna Connora i w ten sposób całkowicie wymazać jego istnienie. Ludzie również zdobywają dostęp do wrót czasu - w przeszłość cofnie się jeden z żołnierzy, Kyle Reese, z zadaniem powstrzymania Terminatora za wszelką cenę. Przez jedną majową noc stoczą ze sobą straszliwy pojedynek, które stawką będzie życie Sarah Connor. Terminator zostanie zniszczony, lecz Reese przypłaci to życiem. Sarah zmieni się z przestraszonej i zagubionej dziewczyny w odważną i odpowiedzialną kobietę, która przygotuje swego (i Kyle'a) syna Johna do jego misji.

Co zadecydowało o tym sukcesie? Cameron zrobił film trzymający w napięciu, spójny, w pomysłowy sposób wykorzystujący standardowe pomysły fantastyki naukowej, ale przede wszystkim wyrażający lęki współczesnego widza. Czas przyjrzeć się uważniej temu obrazowi.

Dark, dark future. Tonight.

Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Film jest utrzymany w konsekwentnie mrocznym nastroju. Zdecydowana większość akcji rozgrywa się nocą, wyjątkiem jest tylko zawiązanie akcji - przedstawienie Sarah Connor, a także scena zamykająca film. Reszta - to noc na ulicach pustego, nieprzyjaznego miasta. Nastrój pogłębia również para głównych pozytywnych bohaterów. Kyle Reese to straceniec, przybysz ze zniszczonego świata. Można powiedzieć, że dla niego te dwa dni w 1984 r. stały się najszczęśliwszymi chwilami w życiu, pomimo tego, że wypełniła je ucieczka i walka. Sarah, pomimo posiadania przyjaciół, wygląda na osobę osamotnioną i zagubioną. Paradoksalnie - dramatyczne przeżycia i zagrożenie pozwolą jej zebrać się w sobie. Klimatu filmowi dodaje również smutna, lecz czuła historia krótkiej miłości między Sarah i żołnierzem z przyszłości.

Cameron jest konsekwentny w swojej mrocznej wizji - film pozbawiony jest typowego happy endu. Reese ginie, Sarah zdaje sobie sprawę, że to co przeżyła jest jedynie wstępem do prawdziwego piekła - zbliżającego się konfliktu nuklearnego. Dialog na stacji benzynowej doskonale zamyka film - "Zbliża się burza.", "Wiem.". A my wiemy, że Sarah nie myśli o ciemnych chmurach, lecz o zbliżającej się wojnie.

To niesamowite jak wiele pomysłów fantastyki naukowej udało się wrzucić Cameronowi do filmu i zachować jego spójność. Mamy tu i III wojnę światową, i konflikt człowiek - maszyna, mamy cyborgi i podróże w czasie. Warto zwrócić uwagę na podejście filmu do tego ostatniego tematu. Cameron w niezwykle ciekawy sposób wykorzystuje zagadnienie pętli czasowej, zachowując swój film od niespójności i paradoksów. Koncepcja podróży w czasie zakłada, że linia czasu jest już zdeterminowana. Oznacza to, że co się wydarzyło, tego nie można już zmienić i tak naprawę wszelkie podjęte działania mogą tylko tą linię potwierdzić Wszystkie wydarzenia - misja Terminatora i Reese'a, ich walka i jej rozstrzygnięcie determinują, że przyszłość będzie wyglądała dokładnie tak, jak w filmowej wizji 2029 roku. Paradoksalnie, gdyby nie misja Terminatora, nie byłoby Johna Connora, przywódcy ludzkości. Za T-101 podążył bowiem Kyle Reese, ojciec Connora (ciekawe czy wiedział o tym John, czy też kierował się jedynie nakazem matki), bez jego misji Connor nie mógłby przyjść na świat. Bez dramatycznych wydarzeń, Sarah nie stała się zdecydowaną kobietą, wychowującą Connora na prawdziwego przywódcę Widać więc, że z punktu widzenie Skynetu lepsze było nie wysyłanie nikogo w przeszłość - taki czyn usunąłby skuteczniej Connora niż zabójstwo Sarah...

Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Arnold Schwarzenegger wówczas, pomimo sukcesu "Conana Barbarzyńcy", dzięki któremu stał się rozpoznawalny (wcześniej tylko pokazywał muskuły w naprawdę koszmarnych filmach), do megagwiazd się nie zaliczał - to przyszło później, a "Terminator" był krokiem milowym i ukształtował wizerunek Arniego jako głównego bohatera kina akcji lat 80-tych. Jeszcze mniej osiągnięć mieli Michael Biehn i Linda Hamilton. Biehn wystąpił w kilku nieznanych filmach, Hamilton pokazała się w serialach telewizyjnych i w "Dzieciach kukurydzy" według opowiadania Stephena Kinga. Sukces "Terminatora" uczynił z Arnolda jedną z największych gwiazd ostatniego piętnastolecia minionego stulecia. Jego nazwisko przez wiele lat było wystarczającym magnesem dla tysięcy widzów, a takie filmy jak "Predator", "Uciekinier", "Pamięć absolutna", czy "Prawdziwe kłamstwa" okazały się ogromnymi sukcesami kasowymi. Tym niemniej dla wielu fanów, rola beznamiętnego elektronicznego mordercy w "Terminatorze" pozostała na zawsze najlepszą rolą filmową muskularnego Arniego.

Film pozwolił również na rozwijanie karier aktorów grających Reese'a i Sarah Connor, choć oczywiście daleko im do osiągnięć Arnolda. Biehn wystąpił później m.in. w "Obcych", "Otchłani", "Komando: Foki", "K2" i "Twierdzy", dla Hamilton największym osiągnięciem był oczywiście "Terminator 2", ale byt aktorski miała zapewniony, grając w mniejszych produkcjach i serialach telewizyjnych.

Oglądając dziś "Terminatora" widać w realizacji nieco jego niskobudżetowe pochodzenie, nieco sztuczną grę aktorską, proste chwyty narracyjne i scenograficzne (np. wizja wrót czasu), sposób ukazania scen akcji. Nie zmienia to faktu, że mały budżet wykorzystano tu znakomicie - nie darmo Cameron był wcześniej specem od efektów specjalnych i uczył się od Rogera Cormana. Znakomicie wspierali go fachowcy - operator Adam Greenberg (mający wiele pomysłów na zdjęcia - np. Arnold często filmowany był z dołu, co pozornie jeszcze bardziej powiększało Terminatora) i specjalista od efektów specjalnych Gene Warren Jr. wraz z firmą Fantasy II. I choć obraz Terminatora pozbawionego cielesnej powłoki ustępuje wyraźnie współczesnej animacji komputerowej, to nie śmieszy i nie przeszkadza w emocjonowaniu się finałem, jak to miewa miejsce w przypadku wielu innych produkcji z tamtego okresu. A sceny naprawiania swych mechanizmów przez cyborga i sztucznego oka nadal robią ogromne wrażenie i weszły do historii kina science fiction. Tu brawa należą się Stanowi Winstonowi, odpowiedzialnemu za charakteryzację. Należy jeszcze dodać błyskotliwe dialogi (Cameronowi pomagał William Wisher) i szereg one-linerów, które weszły do powszechnego obiegu. To zresztą zaleta obydwu filmów z tej serii.

Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Nie tylko sprawności realizacyjnej zawdzięcza swój sukces "Terminator". Film doskonale utrafił w swój czas. Wyścig zbrojeń, zimna wojna, której apogeum przypadło właśnie na pierwszą kadencję prezydentury Ronalda Reagana, potęgowały dwa rodzaje leków - przed zagładą nuklearną i niekontrolowanym rozwojem techniki, która do tej zagłady może doprowadzić. Film, mówiący o nadciągającej wojnie atomowej i prezentujący mroczną wizję rozwoju techniki dokładnie wyraził lęki współczesnego człowieka. Na domiar złego wojna nie była tu działaniem świadomym człowieka, została wywołana przez zbuntowany (czyli zepsuty) komputer, a takiego przypadkowego zapłonu obawiano się od dawna. Dziś może to wydawać się już nieco dziwne, ale w latach osiemdziesiątych naprawdę odczuwano nieustanną groźbę konfliktu, a wiele filmów tamtego okresu jest jej doskonałym świadectwem ("Nazajutrz", "Mad Max", "Gry wojenne" i właśnie "Terminator").

Film bardzo spodobał się widzom i zrobił ogromną karierę nie tylko w Stanach Zjednoczonych. Wyświetlano go również w polskich kinach, gdzie cieszył się również bardzo dużą popularnością, pojawiło się również mnóstwo nieudolnych filmowych naśladownictw. "Terminator" odniósł również niemały sukces finansowy, co jest nie bez znaczenia, a właściwie ma znaczenie kluczowe dla producentów. Twórcy oddalili się do innych projektów, Cameron nakręcił "Obcych - decydujące starcie" i "Otchłań", Schwarzenegger nagrywał kolejne hity. Tak się jednak składało, że temat kontynuacji "Terminatora" wciąż powracał w rozmowach, w pytaniach dziennikarzy i widzów. A poza tym pamiętajmy, że jednym z najsłynniejszych one-linerów wszechczasów są trzy słowa, które wypowiada Arnold w części pierwszej: I'll be back. Musiał więc wrócić. Ale minęło aż siedem lat.

I'll be back

Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Tym razem sytuacja była diametralnie odmienna. James Cameron i Arnold Schwarzenegger byli już ludźmi sukcesu. Ogromnego sukcesu. Tym razem nie było wątpliwości co do tego, czy wyniki nowego filmu zadowolą księgowych. Cameron mógł więc dysponować astronomicznym budżetem 88 milionów dolarów (zwiększony ostatecznie do 102 mln.) i kształtować film dokładnie według swoich wymagań. To, wbrew pozorom, ogromne ryzyko - możliwość, że twórca spocznie na laurach i odwali scenariusz, aby tylko zgarnąć kasę, bo ludzie i tak pójdą na film. Na szczęście Cameron był znany ze swego perfekcjonizmu, a "Terminator" to jego autorski projekt i nie zamierzał wyprodukować chłamu. I nie zrobił tego.

Udało się jeszcze pozyskać dla projektu ponownie Lindę Hamilton, Cameron razem z Williamem Wisherem (który, notabene, ma w filmie występ cameo) stworzyli scenariusz, pozyskano najlepsze firmy tworzące efekty specjalne i można było zaczynać. Wymyślenie fabuły nie było trudne, podróże w czasie dają ogromny wybór rozwiązać, właściwie można w nieskończoność wysyłać kolejnych żołnierzy z misją do przeszłości.

Podstawową zmianą w scenariuszu jest zamiana roli Arnolda Schwarzeneggera - z robota zabójcy przeistoczył się (przeprogramowany przez Johna Connora) w sprzymierzeńca ludzi. Cóż, widać w tym rękę samego aktora - obawiał się zmiany swojego image, w ostatnich produkcjach grywał wyłącznie role pozytywne. Tym razem musi stanąć do walki z dużo doskonalszym cyborgiem, modelem T-1000, o korpusie z ciekłego metalu, potrafiącym dowolnie zmieniać swój kształt i imitować ludzi i przedmioty. T-1000 przenosi się tym razem w rok 1995, aby zabić dziesięcioletniego Johna Connora, a T-800 (wcześniej nazywany T-101) dostaje zadanie ochrony Johna i unicestwienia przeciwnika. Warto wtrącić, że najwyraźniej rola Terminatorów była tajemnicą i miała zostać ujawniona dopiero w dramatycznej scenie z osaczonym młodym Connorem. Nie była nią jednak, gdyż spece od marketingu już wcześniej ogłosili, że Arnold zagra tu dobrego robota.

Pojedynek dwóch przybyszów z przyszłości byłby jednak tylko kalką pomysłu pierwszego filmu, trzeba było wprowadzić coś więcej. Ogromną rolę odgrywa tu Sarah Connor, trzydziestoletnia już matka Johna. Ona wie, że zbliża się wojna, jest rozdarta między przygotowywaniem Johna do jego przyszłej roli, a pragnieniem przekonania kogokolwiek o zbliżającej się zagładzie. Trafia do szpitala psychiatrycznego, uwolniona przez Johna i T-800 rozpoczyna swą krucjatę przeciwko przyszłości - wierząc, że nie musi ona nastąpić, że można jeszcze ocalić ludzkość Zniszczony zostaje i T-1000, i Skynet, przyszłość jest otwarta i nieznana.

Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Do projektu zaangażowano nowych aktorów - Roberta Patricka do roli beznamiętnego zabójcy nie mającego żadnych uczuć do ludzi, wykonującego tylko swe zadanie i młodego Edwarda Furlonga do roli energicznego i inteligentnego nastolatka, jakim był John Connor. Patrick nie miał dużego doświadczenia aktorskiego, wcześniej pojawił się w kilku filmach, w tym jako drugoplanowy terrorysta w "Szklanej pułapce", dla Furlonga rola w "Terminatorze 2: Dniu Sądu Ostatecznego" była debiutem. Obaj sprawdzili się znakomicie. Kluczową rolę odegrała tu Linda Hamilton i trzeba przyznać, że właśnie "Terminator 2" dał jej szansę na rolę życia. Sarah Connor jednocześnie musi zagrać zarówno troskliwą matkę, jak i bezwzględnego żołnierza, osobę przerażoną i zdecydowaną, rozdartą między chęć zapobieżenia wojnie za wszelką cenę, ale próbującą ratować swoje człowieczeństwo. Jej kreacja jest tu dużo bardziej wyrazista niż w części pierwszej. Dla odmiany Arnold wypada nieco gorzej - wydaje się, że rola zabójcy bardziej do niego pasowała. Tym razem musi dodać do swej roli element komiczny (robot próbujący zrozumieć ludzi), nie do końca pasujący do serii o Terminatorach. Ale dzięki temu wszyscy nauczyli się co po hiszpańsku oznacza "Hasta la vista, baby".

Wydaje się, że fabularnie film ustępuje części pierwszej, w dużej mierze polegając na wykorzystanym już pomyśle walki w naszych czasach przybyszów z przyszłości, zdecydowanie większy nacisk stawiając na sceny akcji i efekty specjalne.

Należy jednak przyznać, że owe efekty specjalne stały się w prawdziwą rewolucją w kinie. Efekty przygotowywały trzy firmy: Fantasy II znów zajmowała się modelami, 4-Ward Productions przygotowała wstrząsającą scenę snu Sarah przedstawiającego wybuch nuklearny, ale największą rolę odegrała słynna Industrial Light & Magic, odpowiedzialna za komputerowe efekty specjalne. "Dzień Sądu Ostatecznego" jest pierwszym filmem, w którym na taką skalę zastosowano grafikę komputerową. W filmie wykorzystano między innymi wprowadzoną w "Willow" technikę morfingu, pozwalającą na płynne przejścia od jednego kształtu do innego, ale do historii kina przeszło wiele innych scen ukazujących metamorfozy T-1000: przeniknięcie do śmigłowca, ręce zmieniające się w ostrza, wreszcie słynna scena, gdy po zamrożeniu i rozbiciu na kawałki, kulki płynnego metalu zaczynają się zbierać, aby przywrócić kształt Terminatorowi. Ale komputery to nie wszystko - dziś, gdy emocjonujemy się sceną pościgu na autostradzie w "Matrix: Reaktywacji", zapominamy, że scena ta ma swoją wielką poprzedniczkę. Właśnie zapierający dech w piersiach pościg ciężarówki i motocykla na zamkniętej autostradzie był ówczesnym odpowiednikiem matriksowej sceny.

Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Wydaje się po latach, że "Terminator 2: Dzień Sądu Ostatecznego" wpłynął na kino fantastyczne lat 90-tych w ten niekorzystny sposób - rezygnacji z ciekawej fabuły i logiki na rzecz coraz bardziej wyszukanych efektów specjalnych. Udowodnił też, że warto w taki film zaangażować naprawdę duże fundusze - z samych amerykańskich kin film przyniósł 205 milionów dolarów, ogromne zyski zapewnił również rynek wideo i telewizji kablowych, a także sprzedaż gadżetów związanych z filmem.

Wracając do mojego konika, czyli koncepcji podróży w czasie, film traci niestety spójność i logikę części pierwszej. Jeśli bowiem udało się zniszczyć Skynet i wojny nie będzie - jak właściwie ma powstać Terminator i wrota czasu, kto wyśle w przeszłość Reese'a, jak narodzi się John Connor i kto w końcu zniszczy ten Skynet? Typowy paradoks dziadka - bez dziadka. Można szukać wyjaśnienia na płaszczyźnie światów równoległych (Reese i dwójka Terminatorów przybyli z innej przyszłości, niż ta, która czeka Sarah i Johna), ale zmieniono koncepcję z części pierwszej.

Sądzę jednak, że nie do końca sprawiedliwe są te moje narzekania. Film ma ogromną rzeszę zwolenników. Jest technicznie wykonany bez zarzutu. Ma w sumie niegłupią fabułę, dobrze nakreślone postacie, trzyma w napięciu i stara się nieść przesłanie. Gdyby wszystkie sequele były choć w połowie tak dobre, świat filmowy byłby o wiele piękniejszy...

Skynet wiecznie żywy

Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
W 1996 roku Cameron, który już szykował się do "Titanica" przygotował krótkometrażowy (12 minut) sequel do filmów o Terminatorze, wyświetlany pod tytułem "Terminator 2 3-D: Battle Across Time". W projekcie wzięli udział znów Arnold Schwarzenegger, Linda Hamilton, Robert Patrick i Edward Furlong. Film miał zademonstrować nową technologię - zaawansowaną grafikę komputerową, efekty dźwiękowe i wyświetlanie trójwymiarowe.

Fabuła tego filmiku jest prosta: publiczność została zaproszona na pokaz nowych technologii Cyberdyne, wśród których pojawia się m.in. cyborg wojskowy T-70. W czasie pokazu dochodzi do sabotażu dokonanego przez Sarah i Johna Connora, gdyż technologia Cyberdyne prowadzi prosto do skonstruowania Skynetu. Na scenie chwilę później pojawia się T-1000 (Patrick) i T-800 (Arnold) ratujący znów Johna. Pokaz kończy się atakiem w przyszłości na Skynet, którego broni nowy cyborg, nazwany T-1 000 000.

Cameron nie miał zamiaru kontynuować swej opowieści, ale temat nadal kusił filmowców. Prawa do ekranizacji części trzeciej wykupiło w 1995 dwóch producentów - Andrew Vajna i Mario Kassar. Założyli firmę C-2 Pictures, której celem miało być właśnie stworzenie kolejnego filmu w tej serii. Próbowali zachęcić do niego Camerona, który jednak nie miał ochoty pisać dalej tej historii, a tym bardziej reżyserować scenariusza kogokolwiek innego. Vajna i Kassar zatrudnili Tedi Sarafiana (m.in. "Tank Girl") do napisania scenariusza, po czym zaczęli szukać reżysera. Zaproponowali pracę prawie wszystkim hollywoodzkim reżyserom z górnej półki: Ridleyowi Scottowi ("Obcy", "Blade Runner", "Gladiator"), Johnowi McTiernanowi ("Szklana pułapka"), Davidowi Fincherowi ("Siedem"), Rolandowi Emmerichowi ("Dzień Niepodległości") i Christianowi Duguay ("Tajemnica Syriusza"). Jak sami żartują, jedyną osobą, do której nie zwrócili się z tym projektem był Woody Allen. Ostatecznie realizować "Terminatora 3" zgodził się Jonathan Mostow ("U-571"), dostając wcześniej zapewnienie, że będzie mógł dokonać zmian w scenariuszu. Oczywiście projekt nie miał najmniejszych szans powodzenia, gdyby nie udało się dla niego pozyskać Arnolda Schwarzeneggera, który stał się niekwestionowanym symbolem całej serii. 55-letni Arnie, potrzebujący odbicia się po niepowodzeniach swoich poprzednich filmów "I stanie się koniec" i "Na własną rękę", zgodził się. Nie udało się pozyskać innych aktorów - Lindzie Hamilton nie podobał się scenariusz, Edward Furlong był już obsadzony w roli dorosłego Johna Connora, ale zrezygnowano z niego ze względu na problemy narkotykowe (ładny mi przywódca ludzkości) i zastąpiono znanym z "Za drzwiami sypialni" Nickiem Stahlem. Patronuje mu Claire Danes (Julia z oryginalnej ekranizacji dramatu Szekspira Baza Luhrmanna, gdzie, jako Romeo, partnerował jej Leonardo di Caprio). Główną rolę, nowego Terminatora T-X, mającego władzę nad maszynami i mogącego przekształcać swe kończyny w śmiercionośną broń, zagrała seksowna aktorka i modelka norweskiego pochodzenia Kristianna Loken (twórca tej postaci, Stan Winston, twierdził, że kreując ową "bitch-on-the-weels" korzystał z doświadczeń 30 lat małżeństwa). O efekty specjalne zatroszczyła się oczywiście firma Industrial Light & Magic.

Pomimo obaw (Cameron twierdził, że po części ma nadzieję, że film będzie klapą, a po części, że będzie udany), wszystko wskazuje na to, że film okaże się sukcesem. Pierwsze recenzje są zadziwiająco pozytywne, chwalą Mostowa, który wyszedł obronną ręką z bardzo trudnego zadania - zmierzenia się z legendą. Z pochwałami spotkał się również scenariusz wcale nie banalny i sztampowy, dobrze ponoć wypadł Arnold, powracający do formy, nie zawiodła oczywiście strona wizualna. Jeśli jest tak rzeczywiście, trylogia "Terminatorów" może dorównać legendzie innym seriom: "Obcym", "Gwiezdnym wojnom" i "Matrix". My w Polsce będziemy mogli się o tym przekonać już 8 sierpnia.

Zbliża się kolejna burza.



"Terminator"
USA, 1984
Reż. James Cameron
Scen. James Cameron, Gale Anne Hurb
Zdj. Adam Greenberg
Muz. Brad Fiedel
Wyst. Arnold Schwarzenegger, Michael Biehn, Linda Hamilton, Lance Henriksen
Kup w Merlinie

"Terminator 2: Dzień Sądu Ostatecznego" (Terminator 2: Judgment Day)
USA, 1991
Reż. James Cameron
Scen. James Cameron, William Wisher
Zdj. Adam Greenberg
Muz. Brad Fiedel
Wyst. Arnold Schwarzenegger, Robert Patrick, Linda Hamilton, Edward Furlong

"Terminator 2 3-D: Battle Across Time"
USA, 1996
Reż. James Cameron
Scen. James Cameron, Gary Goddard, & Adam Bezark
Zdj. Peter Anderson (II) [3-D], Russell Carpenter, Russ Lyster [efekty]
Muz. Brad Fiedel
Wyst. Arnold Schwarzenegger, Robert Patrick, Linda Hamilton, Edward Furlong

Więcej o filmach w Esensji

powrót do indeksunastępna strona

94
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.