nr 06 (XXVIII)
sierpień 2003




powrót do indeksunastępna strona

Sebastian Chosiński
  Ktoś mnie zawołał: Sebastian!

        ciąg dalszy z poprzedniej strony

     Pobiegł do domu Rosalindy. Była rówieśniczką Sonii. W czasach, gdy żyli jeszcze rodzice, dziewczynki wychowywały się razem. Drzwi otworzył mu Jakub, starszy od Sebastiana zaledwie o trzy lata, ale zachowujący się w stosunku do niego niezwykle wyniośle, co najmniej jakby wiekiem przewyższał go o dwa pokolenia.
     - Czego chcesz? - spytał, widząc podenerwowanego chłopca.
     - Chciałbym porozmawiać z Rosalindą.
     - O czym?
     - Szukam siostry - wyjaśnił, siląc się na względną grzeczność.
     - Tu jej nie ma - odparł Jakub i już chciał zatrzasnąć mu drzwi przed nosem, kiedy za jego plecami pojawiła się śnieżnobiała twarz Rosalindy, rozjaśniana dodatkowo przez kępki długich blond włosów.
     - To ty, Sebastianie? - zdziwiła się.
     - Myślałem, że może Sonia jest u ciebie. Nie ma jej w domu. Ale skoro nie, to pójdę szukać jej gdzie indziej... - powiedział jednym tchem.
     Dopiero gdy na moment, dla zaczerpnięcia oddechu, przerwał, Rosalinda weszła mu w zdanie:
     - Jesteś bardzo zdenerwowany. Stało się coś?
     Przez chwilę zastanawiał się, czy odpowiedzieć, ale w końcu doszedł do wniosku, że i tak wszystkim opowie, dlaczego więc nie zacząć od Rosalindy i Jakuba.
     - Wpuść go do środka! - zakomenderowała dziewczyna; Jakub, wykonując jej polecenie, rozwarł drzwi tak szeroko, by Sebastian mógł wejść do przytulnego pomieszczenia.
     To był zupełnie inny dom niż jego i Sonii. Czuć było w nim ciepło domowego ogniska. Poza tym młodzi kochali się. Nic dziwnego zresztą: Rosalinda była jedną z najpiękniejszych dziewczyn w osadzie, a Jakub jednym z najprzystojniejszych chłopców.
     - Co cię tak wytrąciło z równowagi? - spytała z troską dawna przyjaciółka siostry.
     - Byłem dziś w lesie... - zaczął tłumaczyć Sebastian.
     - Codziennie tam biegasz - wtrącił, rechocząc, nie wiadomo zresztą dlaczego, Jakub.
     - Ale nie każdego dnia znajduję takie rzeczy.
     - A co znalazłeś? - zainteresowała się Rosalinda.
     - Nie "c o", a raczej "k o g o"!
     Parka spojrzała na siebie, nie bardzo wiedząc, jak traktować słowa młodziana. Stroi sobie z nich żarty, czy też rzeczywiście spotkał w lesie... kogoś?
     - To byli ludzie, Sebastianie? - spytała z niedowierzaniem Rosalinda.
     - Dwaj dorośli mężczyźni - odparł.
     - D o r o ś l i? - powtórzył Jakub, jakby chciał się upewnić, że przed chwilą słuch nie wprowadził go w błąd.
     - Jeden mógł mieć około trzydziestu lat, ten drugi, starszy, był chyba już po czterdziestce.
     - Co tam robili?
     - Polowali na zwierzęta.
     - Widzieli cię?
     Sebastian energicznie zaprzeczył ruchem głowy.
     Rosalinda bez słowa sięgnęła po rozłożony na oparciu fotela ciepły pled i zarzuciła go sobie na ramiona. W przedpokoju zdjęła domowe kapcie i wzuła na bose stopy sandały. Potem zwróciła się do Sebastiana:
     - Chodź, razem poszukamy twojej siostry!
     
     3.
     Długo w noc trwała narada, podczas której starano się znaleźć odpowiedź na jedno jedyne, nurtujące teraz wszystkich mieszkańców, pytanie:
     C o r o b i ć?
     Zdania były podzielone. Jedni chcieli, aby zorganizować wyprawę, która przedrze się przez las i odszuka osadę, w której mieszkają tamci dwaj, napotkani przez Sebastiana, mężczyźni. Drudzy z kolei uważali, że nie należy robić nic, to znaczy żyć tak, jak żyli do tej pory, nikomu w niczym nie wadząc. Oni postawili również na forum zgromadzenia wniosek zabraniający chłopcu dalszych eskapad do lasu.
     - Jeśli nieznajomi go spotkają i złapią - nieszczęście murowane - argumentował jeden z najstarszych mieszkańców osady, prawie trzydziestoletni, Mateusz.
     - Ale jeśli zabronicie mu chodzić do lasu, skąd weźmiecie grzyby na swoje stoły? - zaatakowała Mateusza Sonia.
     - Bez grzybów możemy się obejść! - odparował tamten.
     Jeszcze inni twierdzili, że na razie nie należy podejmować żadnych działań.
     - Czekać! - zawyrokował Jakub, przyjaciel Rosalindy.
     - Czekać?! - zakrzyknął Sebastian, do tej pory zachowujący zaskakującą dla niego samego powściągliwość.
     - Czekać, aż nas znajdą.
     - I co wtedy?
     - To zależy - odparł Jakub. - Jeśli będą mieli uczciwe zamiary, możemy połączyć nasze osady.
     - A jeżeli nie? - wtrącił Mateusz.
     - Wtedy będziemy się bronić.
     - Ale jak? Nie mamy siekier ani toporków.
     - To je z r o b i m y! - powiedział z naciskiem na ostatnie słowo Jakub, czym zaimponował Sebastianowi, choć ten z natury brzydził się przemocą. Jakub jednak przynajmniej, jego zdaniem, nie chciał bezczynnie czekać na rozwój wydarzeń.
     Kłusownicy nie wzbudzili w Sebastianie zaufania. Aż strach było pomyśleć, co mogłoby się stać, gdyby wpadł w ich ręce. A gdyby w ręce takiej bandy wpadli wszyscy mieszkańcy osady? Tak, Jakub miał tym razem rację. Należało czekać, nie wychylać się, ale gdy już przyjdzie do konfrontacji - odpowiedzieć im siłą.
     Zgodnie z przewidywaniami, narada nie przyniosła jednomyślności. Sebastian wracał z Sonią do domu markotny, kiedy nagle dogonili ich Jakub i, idąca kilka kroków za nim, Rosalinda.
     - Poczekajcie! - poprosił Jakub.
     Sonia przystanęła, Sebastian poszedł dalej.
     - Sebastianie, przecież Jakub cię prosi! - zawołała za nim siostra.
     Chłopak zatrzymał się i, odwróciwszy na pięcie, spode łba spojrzał na starszego o kilka lat kolegę.
     - To głupcy, prawda? - stwierdził Jakub, mając zapewne na myśli Mateusza i jego popleczników. - Dobrze im w tej zapyziałej wiosce i pewnie zadowoleni by byli, gdyby do końca życia nie musieli wyściubić z niej czubka swego nosa - perorował.
     Skąd w nim nagle tyle złości? - zastanawiała się Sonia; także Rosalinda z trudem poznawała swojego chłopaka. Ten zaś poklepał Sebastiana po ramieniu i powiedział:
     - Zuch z ciebie!
     - Zuch... - powtórzył bezwiednie Sebastian. Po chwili jednak oprzytomniał, na powrót stał się uważny i ostrożny. - Chcesz czegoś ode mnie?
     - Żebyś powiedział...
     - Wszystko już powiedziałem - wtrącił Sebastian.
     - Daj spokój!
     - Nie mam nic do dodania - powtórzył brat Sonii.
     - Ale mnie nie o to chodzi.
     - A o co? - podejrzliwość nie opuszczała Sebastian. Nie lubił Jakuba - i tyle! Jakub wiele lat pracował na tę niechęć i jeden wieczór tego nie odmieni.
     - Nie mów mi tylko, że nie jesteś ciekaw, co jest po drugiej stronie lasu... - powiedział ni to od niechcenia Jakub. Wiedział jednak doskonale, jak ogromne wrażenie wywrze to stwierdzenie na Sebastianie.
     - Czyżbyś chciał?... - nie dokończył; nie miał śmiałości.
     - Znasz drogę!
     - Znam tylko część drogi.
     - Na początek wystarczy.
     Doszli do domu Sonii i Sebastiana i zatrzymali się przed progiem.
     - Prześpij się z tym, mały! - powiedział Jakub i, klepnąwszy młodziana poufale w ramię, odszedł; zniknął w ciemnościach razem ze swoją dziewczyną.
     Gdy tylko zamknęły się za nimi drzwi, Sonia naskoczyła na brata.
     - Wiem, czego on od ciebie chciał! - krzyczała mu niemal do ucha. - Ale nie myśl sobie, że cię puszczę! Nigdzie nie pójdziesz!
     Chłopiec zmełł w ustach przekleństwo. Nie chciał być wulgarny w stosunku do siostry. Nie zasługiwała na to. Choć często jej miłość uwierała go, przeszkadzała i drażniła, cenił sobie jej przywiązanie i oddanie. Był pewien, że i tak zrobi to, co uzna za słuszne, ale nie chciał przy tym krzywdzić siostry bardziej, niż będzie to konieczne.
     - Soniu, ty płaczesz - stwierdził z zaskoczeniem, widząc dwa strumyki łez spływające po policzkach dziewczyny.
     - Nie, to nie łzy - odparła, przecierając dłonią twarz.
     Przeszli do kuchni. W piecu nie dogasł jeszcze ogień i z tamtego kierunku rozchodziło się na całe pomieszczenie rozleniwiające ciepło.
     - Powiedz, że nigdzie nie pójdziesz... nie pójdziesz z nim... z Jakubem... - mówiła błagalnym szeptem. Niewiele brakowało, aby padła przed nim na kolana. - Nie zostawisz mnie samej, prawda?
     Co miał jej odpowiedzieć?
     Że jeszcze dzisiaj gotów byłby spakować do plecaka wszystkie najpotrzebniejsze rzeczy i ruszyć do lasu, mając nadzieję na odnalezienie wioski zamieszkanej przez innych ludzi? Otóż to: czy ludzie byliby dlań motorem napędowym? Na pewno dla Jakuba, ale czy dla niego także?
     Postawiła przed nim na stole talerz smażonych ziemniaków.
     - To bardzo niebezpieczne, Sebastianie? - Chciała, aby zabrzmiało to jak ostrzeżenie, a wyszło jej pytanie.
     Chłopak pokręcił głową w taki sposób, że nie wiedziała, czy odpowiedział "tak", czy też "nie".
     Zdawała sobie sprawę, że na siłę w domu go nie zatrzyma. Że jeśli zechce pójść, to pójdzie. Że nawet lepiej będzie, gdy zrobi to za jej przyzwoleniem, pożegnawszy się z nią, aniżeli zerwie się w środku nocy lub tuż przed świtem i ucieknie z własnego domu jak złodziej.
     Będzie mi go brakowało - myślała, patrząc jak brat pałaszuje buchające jeszcze parą gorące ziemniaki. - W zasadzie już pogodziłam się z jego odejściem.
     Odwróciła się plecami do Sebastiana, przytulając niemal twarz do pieca. Zamknęła oczy i odpłynęła do krainy dzieciństwa.
     R o d z i c e! Umierali na jej ramionach, a ona nie była w stanie im pomóc. Czuwała dzień i noc; po dwóch tygodniach ze zmęczenia zasnęła i właśnie wtedy odeszli, oboje. Długo się potem gryzła ze swoim sumieniem, że przegapiła ten moment, że nie zdążyła się pożegnać. Wówczas też obiecała sobie, że już nikogo nigdy nie straci w ten sposób - po cichu, bez słowa pożegnania.
     Brzęk talerza wrzuconego przez Sebastiana do zlewu wyrwał ją z zamyślenia. Spojrzała na brata, młodszego o kilka lat, z troską, ale i pewną dumą. Matkowała mu nie tylko dlatego, że uważała to za swój obowiązek; ten chłopak po prostu dał się lubić. Czasami sprawiał całe mnóstwo kłopotów, ale chwil, kiedy rozświetlał jej beznadziejnie szarą codzienność radością i śmiechem, też było niemało.
     - Proszę tylko, byś mi powiedział.
     - O czym, Soniu?
     - Co postanowicie... Kiedy to ma się stać...
     - Dobrze - obiecał, choć był pewien, że, nawet nie złożywszy tej obietnicy, o wszystkim, co zaplanują razem z Jakubem, siostra dowiedziałaby się pierwsza.
     I wtedy usłyszał z jej ust słowa, które głęboko wryły mu się w pamięć:
     - Może gdzieś tam, daleko, spotkasz naszych rodziców...
     - Przecież o-oni - zająknął się - u-umarli.
     - Nie - odparła Sonia. - Oni tylko odeszli do innego świata. Ten świat czeka też na nas. Może właśnie do niego chcesz wyruszyć?...
     I nie czekając na dalsze pytania brata, wyszła do pokoju. Po chwili usłyszał docierający stamtąd odgłos dziewczęcego płaczu.
     Przecież ona ma dopiero osiemnaście lat - wytłumaczył sobie niemęskie zachowanie siostry.

ciąg dalszy na następnej stronie

powrót do indeksunastępna strona

6
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.