nr 06 (XXVIII)
sierpień 2003




powrót do indeksunastępna strona

Katarzyna Mokwa
  Biały Ed

        ciąg dalszy z poprzedniej strony

     - Ach tak - odwrócił się plecami do przyjaciółki, żeby nie pokazać jej swojej smutnej twarzy. -No... to dobrze Ki... jesteś potrzebna komuś - powiedział i dodał ledwie słyszalnym szeptem - ...bardziej...
     - No, Ed! Nie smuć się j aż tak bardzo! Lepiej byś się ogrodem zajął, bo całkiem już zarósł - zawołała i klepnęła go tak energicznie w plecy, że niemal się przewrócił - A powiem Ci w tajemnicy, że jak się zaraz nie weźmiesz, to możesz nie zdążyć go uporządkować! - dodała, zaglądając mu z uśmiechem w twarz.
     - Jak to?
     - A tak to! Niebawem i Ty ruszysz w drogę Ed. Tęczowy odebrał znów sygnał od jakiegoś dziecka, które nie wierzy w siebie. - powiedziała Ki jakby od niechcenia, siadając z impetem na kanapę i podskakując na niej kilka razy. - I dlatego stary, weź się w garść! Ogród chłopie! Ogród masz zapuszczony jak spleśniałe cygaro!
     - Ogród? Co u licha ma do tego mój ogród - Ed wzruszył ramionami, ale podszedł do okna i popatrzył. Faktycznie nie wyglądało to najlepiej. No, miało właściwie nawet swój urok, ale... hm.. gdyby z lekka przyciąć tu i ówdzie, a gdzieniegdzie pozostawić ten naturalny nieład to, kto wie? Mogłoby być nawet ciekawie!
     Ki siedziała na kanapie i uśmiechała się szelmowsko.
     - No, a jak myślisz?
     Ed po raz pierwszy od dawna naprawdę się rozpromienił.
     - Tak! Wiem już co kombinujesz... Ech Ki! Co ja bym bez ciebie zrobił? - pokręcił głową - Zamartwiłbym się chyba na...
     - Na cząstki pary? - zaśmiała się Ki - Do usług Jużniesmutny Biały Panie! Ale tylko do wieczora! Jutro mnie już tu nie będzie.
     - Dobra, tymczasem chodźmy gdzieś na spacer! Gdzieś za miasto. Znam jedno fantastyczne miejsce, spodoba Ci się na pewno! - chwycił przyjaciółkę za rękę i wyciągnął z domu.
     - Otóż to! Znowu dawny Ed!
     Pobiegli razem, aby nie uronić ani minuty z ostatniego wspólnego dnia. A minuty, godziny, dni i lata płynęły w Tęczowej Krainie zupełnie innym rytmem niż w świecie ludzi. Po drugiej stronie mgły czas snuł się znacznie wolniej. Nie było jednak żadnego ścisłego przelicznika czasu ludzi na czas istot z Tęczowej Krainy. Tydzień za mgłą, raz mógł oznaczać pięć lat w świecie ludzi, a innym razem tylko jeden dzień znaczył dokładnie tyle samo. Bywało zaś i tak, że czas w kraju Tęczowego Q nagle przyspieszał i na krótko biegł w tym samym tempie, co w świecie ludzi.
     Ki z nastaniem świtu przeszła znów na ludzką stronę mgły, a Ed z zapałem zabrał się za porządkowanie swojego ogrodu. Przy pracy odżywała cała jego radość tworzenia. Budził się w nim ogromny potencjał działania i stawał się coraz bardziej gotów na spotkanie z kolejnym ludzkim dzieckiem. Nie... nie zapomniał o opuszczonym chłopcu. Często wracał do niego myślami. Dopóki nie miał pewności, że ten odnalazł w życiu właściwą drogę, niepokoił się ciągle, ale cóż. - Może Q miał w końcu rację? Może to tak jak z ogrodem, że wystarczy zasiać ziarno, a ono samo wykiełkuje? Kto wie? - Nie miał przecież innego wyboru jak tylko pogodzić się z tym. - "Takie jest prawo, ale taka jest i racja..." - mówił Q.
     Ed wyruszył znów na kolejną misję po tamtej stronie mgły. Był przez jakiś czas powiernikiem innego chłopca, któremu pokazał świat dźwięków. Najpierw bawili się razem muzyką wiatru i deszczu, potem szukali jej w głosach zwierząt i jazgocie miasta. Kiedy odchodził, mały jak zwykle siedział przy starym pianinie po babci i nawet nie zauważył, że Ed zniknął.
     
     Tym razem kiedy wrócił do domu nie zastał Czerwonej Ki. Znowu była po ludzkiej stronie mgły, pomagając jakiemuś dziecku odnaleźć radość życia. Pamiętając rady przyjaciółki, porządkował ogród, a właściwie wymyślał coraz to nowe kompozycje kwiatów na rabatkach, cieszył się wpół zdziczałymi krzewami, które niesamowicie rozrosły się w podczas jego nieobecności i teraz dodawały ogrodowi lekko niesfornego piękna. Przekopał także
     kanałek do pobliskiej rzeczki i teraz w kącie jego ogródka szemrał maleńki strumyczek. Tam właśnie najczęściej przesiadywał. Nie... nie zawsze był sam. Często przychodziła do niego Żółta Su. To dla niej właściwie stworzył ten maleńki, cichy zakątek z potoczkiem. Siadywali tam razem, niewiele mówiąc i słuchając opowieści wody. Być może tylko Ed słyszał co opowiada strumień, a Su słuchała tylko muzyki jego szmeru, nie było to jednak istotne. Każde z nich znajdowało coś dla siebie. Niewiele rozmawiali i choć pogrążeni byli we własnych myślach, cieszyli ze wspólnie spędzonego czasu, bo wystarczała im jedynie wzajemna obecność.
     Tego ranka Ed znów sadził kwiaty na rabatce w pobliżu strumienia. Zastanawiał się jednocześnie jak spodobają się Su, która przyjdzie po południu aby napić się z nim herbatki z róży. Właśnie wlewał wodę do dołka, kiedy nagle furtka ogrodu otworzyła się z impetem. Ed aż podskoczył. Garnuszek wypadł mu z ręki, a woda rozlała się na nogi. Nagły okrzyk:
     - Cześć Ed! - uderzył w jego uszy jak strzał z kapiszona. Stała przed nim Czerwona Ki - No i co się tak gapisz? Przyjaciółki nie poznajesz? Fakt, długo mnie nie było, ale żeby tak od razu zapomnieć? Nooo... wstyd Ed, wstyd. - stała przed nim, śmiejąc się i kpiąc dobrotliwie ze zdziwionej miny przyjaciela, który powolutku dochodził do siebie.
     - Ale.. co ty? Co ty tu robisz Ki? - wydukał w końcu.
     - Zaraz Ci wszystko wyjaśnię. Tymczasem chodź, siądziemy sobie gdzieś na chwilkę, bo tak prawdę mówiąc, nie za wiele mam tego czasu. Wiesz co? Myślę, że najlepiej będzie, jak wejdziemy do domu. Jakoś nie chcę, żeby wszyscy w mieście wiedzieli, że tu jestem. - powiedziała i pociągnęła przyjaciela za rękę. Poszedł za nią, przeczuwając, że musi chodzić o coś bardzo ważnego. Odkąd znał Ki, nigdy nie była taka tajemnicza. Poza tym wiedział, że jeszcze nie skończyła swojej misji, a więc nie powinno jej być w Tęczowej Krainie. A przecież była . Wszystko zatem wyglądało na bardzo dziwną sprawę. Weszli do domu.
     - Zrób mi herbaty Ed, dobrze? Gnałam tutaj jak szalona. - powiedziała Ki siadając na kanapie. Podparła głowę dłońmi i zamyśliła się. Milcząc zupełnie jak "nie Ki", czekała aż przyjaciel wróci z kuchni. Ed przyniósł herbatę i postawił filiżanki na ławie. Ki odruchowo zaczęła mieszać.
     - Nie posłodziłaś jeszcze...
     - Nie? Ach tak, nieistotne. Posłuchaj Ed - zaczęła - Zostałam posłana do małej, smutnej dziewczynki. Wiesz, ona nie żyje w normalnej rodzinie, takiej z mamą i tatą. Tylko z tatą. Jej mamy nie ma. Umarła nagle, kiedy mała była całkiem mała i od tego czasu zostali tylko we dwoje. Ech... Ed, mówię ci, oboje są tak samo smutni. To znaczy ona, bo on... - tu się zawahała - Nie wiem, jak ci to wyjaśnić. On nie czuje smutku. Właśnie, jest smutny i tego nie czuje. Wiesz, tak jakby coś w nim skamieniało... I ona, ta mała, to jest właściwie sama. Jej tata przychodzi z pracy, zabiera ją z przedszkola, sadza do obiadu, kładzie spać i ... i nic. Nawet wiesz, nie pyta jej czym się bawi, na kolana rzadko bierze.
     - Nie kocha jej? - spytał Ed prosto.
     - Nie, nie oto chodzi. Kocha ją na pewno. Tylko on, ja nie wiem, jest taki, jakby coś w nim właśnie skamieniało, jakby zamknął się w sobie i swojej pracy. On chyba nie widzi, że ona jest smutna. Wiesz ... nic nie widzi... Zabiera pracę do domu, do późnej nocy rysuje projekty, albo liczy coś, potem wstaje rano i znów do pracy i dalej tak samo... Ech.. - urwała.
     - Tak Ki?
     - Widzisz, strasznie dużo Ci tu gadam, a to nie o to chodziło żeby tyle mówić, tylko ... Ja ostatnio coś zobaczyłam. - nabrała oddechu - Kiedy mała już poszła spać, to nie miałam co robić i zaglądałam sobie w różne kąty. No i weszłam do jego pokoju. Jak zwykle coś rysował przy lampie, a potem nagle przestał i tak siedział i patrzył w okno. Jej, ja nigdy nie widziałam, żeby tak siedział i nic nie robił i patrzył tylko! - Ki pociągnęła łyk gorącej herbaty, siorbiąc lekko. - A potem wziął papier ze stołu, taki zapisany cyferkami i... wiesz Ed... On zrobił z niego samolot, a potem puścił go po pokoju, a on spadł tak bardzo blisko mnie i... To był taki sam samolot jak ten, przy którym Cię wtedy znalazłam! I ja tak pomyślałam sobie...
     - Co ty mówisz Ki? Przecież tyle jest takich samych samolotów z papieru! Właściwie nawet niewiele jest takich, które się od siebie czymkolwiek różnią i prawie każdy chłopiec robi podobne samoloty! - wykrzyknął. - To nic nie znaczy. Każdy dorosły chłopiec może sobie przypomnieć jakie samoloty kiedyś robił, złożyć jeden i puścić po pokoju. - dodał. Jednak nie był już taki pewien tego, co mówi. Doskonale pamiętał "tamte" samoloty. Prawie każdy był inny. Ich modele były coraz ciekawsze i doskonalsze, a tamtego dnia... tak, wtedy wyszedł mu świetny samolot, może nawet najlepszy.
     - Nie Ed i dobrze o tym wiesz, tylko udajesz. To był wyjątkowy samolot. Trudno byłoby zrobić drugi taki sam, a TEN właśnie TAKI był. - powiedziała Ki z naciskiem, patrząc badawczo na przyjaciela. Ed wstał i podszedł do okna. Założył ręce i patrzył daleko w ogród. Teraz kiedy pogodził się już z myślą, że chłopiec jakoś sobie bez niego da radę, że nigdy się nie spotkają bo przecież takie jest prawo Tęczowej Krainy, odnalazł go. A tam na kanapie siedziała właśnie Czerwona Ki, która mogła go do niego zabrać. Wystarczyło tylko chcieć... Chcieć. Dopóki, nie wpadła tu jak kamień w sadzawkę mógłby przysiąc, że chce znów spotkać tamtego chłopca. Teraz bał się. W jego pamięci tkwił ciągle obraz bezradnego malca pochylonego nad kartka papieru i rysującego jakieś gryzmoły, aby nie płakać, aby... oddzielić się od świata? A kiedy jako inżynier rysuje dziś projekty i pozwala się bez reszty pochłonąć pracy, co innego robi? A więc w tym kierunku się rozwinął? Założył pancerz, pod który nie ma dostępu nawet jego maleńka córeczka.
     - To jak Ed? Idziesz ze mną? - Ki czekała na konkretną decyzję. Czy on myśli, że to łatwe zdecydować się na samodzielne przerwanie własnej misji i zostawienie dziecka powierzonego jej opiece, nie wiedząc nawet na jak długo? Przecież czas w świecie ludzi często płynie niewiarygodnie szybko. A jeśli wróci tam dopiero po kilku latach? A ten tu gapi się w ogród i nie może się zdecydować.
     - Słuchaj Ed. Znam trik, który pozwoli nam przejść na drugą stronę mgły jeszcze dziś, bez czekania do świtu. Idziesz czy nie?
     Wstała nagle z kanapy, podeszła do przyjaciela i potrząsnęła nim za ramiona z całych sił.
     - Nad czym u licha tak długo myślisz? To jest ostatnia twoja szansa! - krzyknęła - Siedzieć w domu i roztkliwiać się nad sobą i wspomnieniami jest najłatwiej, a jak się okazuje, że możesz pomóc to.. - zamilkła na chwilę, po czym dodała z całą mocą - Tchórz! - i ruszyła w stronę drzwi.
     - Nie! - krzyknął Ed - zaczekaj Ki , to nie jest tak jak myślisz - powiedział, w duchu przyznając jednak, że miała wiele racji w tym co mówiła. - Zaskoczyłaś mnie po prostu i to wszystko. Idę z tobą, oczywiście że idę.
     - Ech... Ed, a więc jednak warto było - westchnęła Ki. - No to zbieraj się, nie mamy czasu do stracenia.
     Przez głowę Eda przemknęła jeszcze tylko myśl o Su. No tak, przecież ona nic nie wie. Dziś po południu miała jak zwykle przyjść na herbatkę i zastanie zamknięte drzwi. Szybko naskrobał liścik i powiesił na klamce: "Droga Su, nie czekaj na mnie, bo nie wiem kiedy wrócę - Ed" .
     Ki stała już przy furtce ogrodu.
     
     Po ludzkiej stronie mgły był późny wieczór, kiedy Biały Ed razem z Czerwoną Ki znaleźli się w pokoju dziewczynki. Mała spała już od jakiegoś czasu i widać było, że dręczą ją niespokojne sny. Oddychała nierówno i przewracała się co chwilę z boku na bok.
     - Biedna mała... - westchnęła Ki - Znów ma koszmary. Ciekawe, jak długo mnie tu nie było. Pewnie już kilka dni minęło w tym zwariowanym ludzkim świecie i wystarczyło, żeby wróciły do niej zwykłe smutki i niepokoje. Dobrze, że się szybko zdecydowałeś. Gdyby minął tutaj rok mogłoby być znacznie gorzej. - powiedziała i klepnęła przyjaciela w plecy. Ed zawstydził się patrząc na małą dziewczynkę. Pamiętał doskonale, jak bardzo przeżywał kiedyś to, że nie będzie mógł wrócić do swojego chłopca, jak się o niego bał i myślał, że sobie nie da rady w życiu. Ki musiała przeżywać ten sam lęk, kiedy on zwlekał z decyzją. Tamten chłopiec... właśnie... Przecież musi być gdzieś blisko. Wzdrygnął się. Nigdy nie rozmawiał z dorosłym człowiekiem. Czy on go w ogóle zobaczy? Przecież dorośli ludzie nie wierzą w takie istoty jak Ed i Ki. Co mu powiedzieć? Od czego zacząć? Gubił się w myślach.
     - Chodź Ed. Niech mała sobie śpi. Pokażę Ci jej tatę. - powiedziała Ki i zaczęła się zsuwać po obrusie w dół na krzesło, a dalej po jego nodze, na podłogę. Ed zawahał się. Tak chciałby odwlec moment spotkania z dawnym chłopcem, a obecnie dorosłym mężczyzną. Inżynierem. - Ech, zasadziłeś kwiatki, to je teraz podlej - westchnął do siebie i zsunął się po obrusie w ślad za Ki.
     Weszli do gabinetu taty dziewczynki. Jak zwykle siedział pochylony nad biurkiem przy lampce nocnej. Szerokie męskie plecy nie przypominały Edowi w żadnym calu sylwetki malca, którego kiedyś opuścił. A... może to pomyłka? Miał wprawdzie tak samo jasne włosy, jak tamten chłopiec, ale... iluż w końcu jest ludzi o jasnych włosach? Bardzo wielu. Poczuł, że Ki szarpie go za rękaw.
     - Chodź Ed, chodź. Podejdziemy bliżej. Zobaczysz go i na pewno poznasz - uśmiechnęła się do niego. Dobrze, że chociaż Ki tutaj była. Bez niej czułby się zupełnie bezradny. I to kto? Biały Ed, który tylu dzieciom dodawał otuchy i pomagał uwierzyć w siebie. Pokręcił głową nad własnymi myślami. Nigdy jeszcze nie czuł się tak głupio. Obeszli biurko dookoła i wspięli się aż do blatu. Ukryci w cieniu, poza kręgiem światła nocnej lampki i przycupnięci za grzbietem jakiejś grubej książki, mogli spokojnie obserwować pracującego mężczyznę. Na stole rozrzucone były przybory kreślarskie. Najwyraźniej rysował projekt. Ed patrzył na jego spokojną i skoncentrowaną twarz. Starał się odnaleźć w niej znajome rysy, a może bardziej próbował utwierdzić się w przekonaniu, że ten człowiek to jednak ktoś inny niż jego chłopiec. Lekki zarost na twarzy. Kilka zmarszczek wokół oczu i na czole, twarda linia ust. No tak, jest przecież dorosły... Jako malec wyglądał na pewno inaczej. Nagle jedna ze stalówek nieprzyjemnie zgrzytnęła i złamała się. Mężczyzna mruknął coś do siebie i zmarszczył brwi. Ed zamarł. W pamięci pojawił mu się obraz chłopca, który zawzięcie gryzmoli coś w zeszycie długopisem. Ten sam grymas niezadowolenia i tak samo zmarszczone brwi. Nie, Ki się nie pomyliła. To nie mógł być nikt inny, jak tylko jego chłopiec! Przez chwilę zapomniał, że ma przed sobą dorosłego człowieka i chciał wybiec w światło lampy wołając: - To ja Ed, wróciłem! - lecz oprzytomniał i został na miejscu.
     - I co? - usłyszał konspiracyjny szept Ki.
     - To on. Oczywiście, że on - odpowiedział.
     - Chcesz do niego pójść? - zapytała.
     - Nie Ki.. nie teraz, przyjrzę mu się trochę dziś, trochę jutro i wtedy pomyślę co da się zrobić- powiedział obserwując mężczyznę, który powrócił już do przerwanego projektu.
     - Dobrze. Ostatecznie to twój chłopiec i mnie nic do tego. Zmykam do małej, idziesz ze mną?
     - Jeszcze chwilę. Zaraz do ciebie przyjdę.

ciąg dalszy na następnej stronie

powrót do indeksunastępna strona

22
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.