Rozdział 7
WILCZE SERCE
 |
Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Jednym z najbardziej rozpowszechnionych przesądów związanych z Rozumieniem jest błędne przekonanie, iż jest to moc, której posiadacze mogą rozkazywać zwierzętom. W niemal wszystkich rozpowszechnianych o Rozumieniu opowieściach występuje zły człowiek, który wykorzystuje swoją władzę nad zwierzętami lub ptakami, aby krzywdzić innych ludzi. W wielu z tych bajd złego maga spotyka sprawiedliwa kara, gdy jego zwierzęcy słudzy powstają przeciwko niemu i upodabniają do siebie, demaskując go przed tymi, których skrzywdził.
W rzeczywistości magia Rozumienia jest tyleż darem zwierząt, co ludzi. Nie wszyscy ludzie potrafią wytworzyć tę specjalną więź ze zwierzęciem, która jest sednem Rozumienia. I nie każde zwierzę jest do tego zdolne. I nawet spośród tych nielicznych, które posiadają tę umiejętność, tylko niektóre mają ochotą na wytworzenie takiej więzi. Aby takowa powstała, musi być obopólna i oparta na równości. W rodzinach obdarzonych Rozumieniem, gdy dziecko osiąga odpowiedni wiek, zostaje wysłane na swego rodzaju wyprawę, podczas której ma wyszukać sobie zwierzę &ndsah; towarzysza. Nie wybiera sobie odpowiedniego zwierzęcia i nie nagina go do swej woli. Raczej ma nadzieję napotkać podobnie myślące stworzenie, dzikie lub udomowione i zainteresowane nawiązaniem więzi Rozumienia. Krótko mówiąc, aby ta więź została nawiązana, zwierzę musi być równie utalentowane jak człowiek. I chociaż obdarzony magią Rozumienia człowiek może w pewnym stopniu porozumieć się z niemal każdym zwierzęciem, nie powstanie między nimi żadna więź, jeśli zwierzę nie ma odpowiedniego talentu i ochoty.
Jednakże w każdym związku jedna ze stron może zostać wykorzystana. Tak jak mąż może bić żonę, lub żona odbierać mężowi ducha swoim brakiem wiary w jego umiejętności, tak człowiek może zdominować swego partnera w Rozumieniu. Być może najczęściej spotykaną tego formą jest sytuacja w której obdarowany magią Rozumienia człowiek wybiera sobie zwierzę – partnera, który jest zbyt młody aby w pełni zrozumieć doniosłość takiej decyzji. Rzadsze, aczkolwiek również znane są przypadki, w który zwierzęta dominują lub rozkazują związanemu z nimi człowiekowi. Powszechnie znana wśród ludzi Pradawnej Krwi ballada mówi o niemądrym człowieku, który nawiązał więź z dziką gęsią i przez całe życie przenosił się z miejsca na miejsce, zgodnie ze zmianami pór roku.
Borsuczowłosego „Opowieści o Pradawnej Krwi”
Nadszedł ranek, zbyt jasny i zbyt wczesny, trzeciego dnia wizyty Błazna. Obudził się przede mną i jeśli odczuwał jakieś skutki nadmiaru brandy lub rozmów do późnej nocy, to niczym ich nie okazywał. Dzień już zapowiadał się na skwarny, więc na palenisku podtrzymywał tylko mały ogień, zaledwie wystarczający by zagotować wodę na owsiankę. Wyszedłem na zewnątrz, wypuściłem kury, a potem wyprowadziłem kucyka oraz konia Błazna na otwarty stok wzgórza na nadmorskim pagórkiem. Puściłem kuca wolno, ale klacz uwiązałem. Posłała mi karcące spojrzenie, ale zaczęła skubać twardą trawę, jakby o niczym innym nie marzyła. Stałem tam przez jakiś czas, spoglądając na spokojne morze. W jasnym porannym blasku wyglądało jak wykute z sinego metalu. Powiał leciuteńki wietrzyk i rozwiał mi włosy. Poczułem się tak, jakby ktoś głośno i wyraźnie powiedział do mnie następujące słowa, które bezwiednie powtórzyłem:
– Czas na zmianę.
Zmiana, zawtórował mi w myślach wilk. Nie było to dokładnie to, co miałem na myśli, ale lepiej pasowało do mojego nastroju. Przeciągnąłem się, rozprostowując ramiona i pozwalając, aby wietrzyk uwolnił mnie od bólu głowy. Spojrzałem na moje wyciągnięte dłonie i dobrze się im przyjrzałem. Były to dłonie farmera, twarde i pokryte odciskami, z wżartą w nie ziemią i brudem. Podrapałem szczeciniasty zarost. Od kilku dni nie chciało mi się golić. Moje ubranie było czyste i wygodne, lecz podobnie jak dłonie poznaczone śladami codziennej pracy, a ponadto pocerowane. Nagle wszystko to, co zaledwie przed chwilą wydawało się wygodne i trwałe, nagle zdało się przebraniem, kostiumem mającym chronić mnie przez lata odpoczynku. Nagle zapragnąłem odmienić moje życie i stać się nie Bastardem takim, jakim był kiedyś, lecz takim, jakim mógłby być, gdyby nie umarł dla świata. Przeszedł mnie dreszcz. Nagle przypomniał mi się chłodny poranek z dzieciństwa i chwila, gdy patrzyłem jak motyl uwalnia się z kokonu. Czy on też nagle poczuł, że ta nieruchoma i półprzezroczysta okrywa, która chroniła go dotychczas, nagle stała się zbyt ciasna i nieznośna?
Nabrałem powietrza i wstrzymałem oddech, po czym powoli go wypuściłem. Spodziewałem się, że wraz z nim uleci mój nagły niepokój i częściowo tak się też stało. Jednak nie całkiem. Zmiana – powiedział wilk.
– No tak. W cóż się więc zmieniamy?
Ty? Nie mam pojęcia. Wiem tylko, że się zmieniasz, czasem w sposób, który mnie przeraża. Co do mnie, to ta zmiana jest prostsza. Robię się stary.
Zerknąłem na wilka.
– Ja też – przypomniałem mu.
Nie. Ty nie. Przybywa ci lat, ale nie starzejesz się tak jak ja. To prawda i obaj o tym wiemy.
Nie było sensu zaprzeczać.
– I co? – spytałem prowokująco, maskując brawurą nagły niepokój.
I nadchodzi czas decyzji. Ponieważ powinniśmy jakąś podjąć, a nie czekać aż zadecydują za nas okoliczności. Sądzę, że powinieneś powiedzieć Błaznowi o naszym pobycie wśród ludzi Pradawnej Krwi. Nie dlatego, żeby mógł i chciał zdecydować za nas, ale ponieważ lepiej będzie się nam myślało, jeśli podzielimy się z nim naszymi przemyśleniami.
Taką starannie sformułowaną wypowiedź przekazał mi wilk, niemal aż nazbyt ludzką jak na tę część mojej jaźni, która biegała na czterech nogach. Nagle przyklęknąłem przy nim i objąłem ramionami jego kark. Nagle przestraszony czymś, czego nie odważyłem się nazwać po imieniu, przytuliłem go z całej siły, jakby chciał wtłoczyć go do mojej piersi i zatrzymać tam na zawsze. Znosił to przez chwilę, po czym spuścił łeb i wyrwał się z moich objęć. Odskoczył i zatrzymał się. Otrząsnął się, wygładzając zmierzwione futro, a potem spojrzał na morze, jakby oceniał nowy teren łowiecki. Zaczerpnąłem tchu i obiecałem:
– Powiem mu. Wieczorem.
Zerknął na mnie przez ramię, z nisko opuszczonym pyskiem i nastawionymi uszami. W jego ślepiach pojawił się dobrze znany mi błysk. Na chwilę przybrały dawny kpiący wyraz.
Wiedziałem, że to zrobisz, braciszku. Nie bój się.
Nagle, niewiarygodnie zręcznym jak na jego wiek susem odskoczył i zmienił się w szara smugę, która w mgnieniu oka wtopiła się w krzaki i kępy traw porastających łagodne zbocze wzgórza. Zrobił to tak zręcznie, że natychmiast znikł mi z oczu, lecz towarzyszyłem mu duchem – jak zawsze. Sercem – powiedziałem sobie – zawsze będę przy nim, zawsze zdołam znaleźć miejsce, gdzie będziemy mogli spotkać się i zjednoczyć. Posłałem w ślad za nim tę myśl, ale nie odpowiedział.
Wróciłem do chaty. Pozbierałem w kurniku zniesione przez kury jajka i zaniosłem do domu. Błazen usmażył je na węglach paleniska, podczas gdy ja parzyłem herbatę. Potem wynieśliśmy jedzenie na zewnątrz i siedząc na ganku zjedliśmy śniadanie. Wiejący od morza wiatr nie wpadał do dolinki. Liście drzew nie poruszały się. Tylko kury gdakały i grzebały w pyle podwórza. Nie zdawałem sobie sprawy z tego, jak długo milczałem, dopóki Błazen nie przemówił.
– Ładnie tutaj – zauważył, wskazując łyżką na okoliczne drzewa. – Strumień, las, w pobliżu morze. Rozumiem dlaczego wolisz to miejsce od Koziej Twierdzy.
Zawsze miał dar czytania w moich myślach.
– Nie jestem pewien czy je wolę – odparłem powoli. – Nigdy nie porównywałem ich ze sobą, żeby dokonać wyboru. Pierwszą zimę spędziłem tu tylko dlatego, że dopadła nas tutaj burza i szukając schronienia między drzewami, natrafiliśmy na stare koleiny. Doprowadziły nas do tej opuszczonej chaty. – Wzruszyłem ramionami. – I od tej pory mieszkamy tutaj.
Przechylił głowę, patrząc na mnie.
– A więc, mając do wyboru cały świat, niczego nie wybrałeś. Po prostu pewnego dnia przestałeś wędrować.
– Chyba tak. – Następne słowa wypowiedziałem po chwili wahania, gdyż wydawały się niezwiązane z tematem. – Ta droga prowadzi do Kuźnicy.
– I to cię tu przywiodło?
– Nie sądzę. Byłem tam, popatrzeć na ruiny i powspominać. Teraz nikt tam nie mieszka. Zazwyczaj w takich miejscach ludzie plądrują ruiny. W Kuźnicy – nie.
– Z tym miejscem wiąże się zbyt wiele złych wspomnień – przytaknął Błazen. – Kuźnica była tylko początkiem, ale ludzie pamiętają ją najlepiej i tak też nazwali plagę, która rozeszła się z tego miejsca. Zastanawiam się, ilu ludzi padło jej ofiarą?
Poruszyłem się niespokojnie, a potem wstałem i wziąłem pusty talerz Błazna. Nawet teraz nie lubiłem wspominać tamtych dni. Szkarłatne okręty przez lata napadały na nasze brzegi, rabując nasz dobytek. Stawiliśmy im czoło dopiero wtedy, kiedy zaczęły odzierać nasz lud z człowieczeństwa. Zaczęły szerzyć zło w Kuźnicy, porywając mieszkańców wioski i oddając krewnym jako bezduszne monstra. Niegdyś tropienie i zabijanie dotkniętych kuźnicą było moim zadaniem – jednym z wielu tajnych, nieprzyjemnych obowiązków królewskiego skrytobójcy. Jednak było to wiele lat temu, powtarzałem sobie. Tamten Błazen już nie istniał.
– To było dawno temu – przypomniałem Błaznowi. – Teraz to już przeszłość.
– Tak twierdzą niektórzy. Inni nie zgadzają się z tym. Niektórzy wciąż żywią nienawiść do Zawyspiarzy i mówią, że nawet smoki, które na nich wysłaliśmy, były da nich zbyt litościwe. Oczywiście, inni powiedzą, że powinniśmy zapomnieć o wojnie, gdyż Sześć Królestw i Zawyspiarze zawsze na przemian wojowały lub handlowały ze sobą. W drodze tutaj słyszałem, jak ludzie powiadają, że królowa Ketriken usiłuje zawrzeć pokój i pakt handlowy z Zawyspiarzami. Słyszałem jak mówiono, że ożeni księcia Sumiennego z zawyspiarską narczeską, aby umocnić pakt, który zaproponowała.
– Narczeską?
Podniósł brew.
– Sądzę, że to ktoś w rodzaju księżniczki. A przynajmniej córka jakiegoś możnowładcy.
– No cóż. – Usiłowałem nie okazać jak bardzo zaniepokoiły mnie te wieści. – Nie byłby to pierwszy taki wypadek w historii dyplomacji. Pamiętasz w jaki sposób Ketriken została żoną Szczerego. Celem tego małżeństwa miało być umocnienie naszego przymierza z Królestwem Górskim. Mimo okazało się czymś znacznie ważniejszym.
– Istotnie – przytaknął zgodliwie Błazen, lecz jego spokojne słowa dały mi do myślenia.
Zaniosłem nasze talerze do chaty i umyłem je. Zastanawiałem się, co Sumienny sądzi o tym, że ma być wykorzystany w transakcji wymiennej jako zabezpieczenie traktatu, ale zaraz porzuciłem ten temat. Ketriken z pewnością wychowała go zgodnie z zasadami Królestwa Górskiego, w którym władca zawsze był sługą ludu. Sumienny będzie… hmm… sumiennie wypełniał swoje obowiązki, powiedziałem sobie. Niewątpliwie przyjmie je bez wahania, tak jak Ketriken zaakceptowała jej zaaranżowane małżeństwo ze Szczerym. Zauważyłem, że beczka z wodą jest już prawie pusta. Błazen nigdy nie oszczędzał jej myjąc czy piorąc. Zużywał trzy razy więcej wody niż jakikolwiek znany mi człowiek. Wziąłem wiadra i wyszedłem na zewnątrz.
– Przyniosę więcej wody.
Zwinnie zerwał się na równe nogi.
– Pójdę z tobą.
I poszedł ze mną upstrzoną plamami cienia ścieżką do strumienia, do miejsca, które pogłębiłem i ocembrowałem kamieniami, żeby łatwiej napełniać wiadra. Skorzystał z okazji, aby umyć sobie ręce i napić się zimnej, słodkiej wody. Wyprostował się i nagle rozejrzał się wokół.
– Gdzie jest Ślepun?
Wstałem, trzymając w obu rękach wiadra.
– Och, czasem lubi chodzić własnymi drogami. On…
Poczułem przeszywający ból. Upuściłem pełne wiadra i kurczowo złapałem się za gardło zanim zrozumiałem, że to nie moje cierpienie. Błazen napotkał moje spojrzenie i jego złocista skóra nagle zmatowiała. Myślę, że poczuł cień mego strachu. Sięgnąłem myślą do Ślepuna, znalazłem go i pobiegłem.
Gnałem na przełaj przez las, a krzaki szarpały moje odzienie, usiłując mnie zatrzymać. Przedzierałem się przez nie, nie zważając na całość mojego ubrania i skóry. Wilk nie mógł oddychać: jego spazmatyczne dyszenie było jak parodia mojego sapania. Starałem się nie poddawać jego panice. Biegnąc, wyjąłem nóż, szykując się do walki z atakującym go nieprzyjacielem. Kiedy jednak wypadłem spomiędzy drzew na polankę w pobliżu bobrowego stawu, zobaczyłem, że jest sam. Wił się na ziemi przy brzegu. Jedną łapę miał wetkniętą do szeroko rozwartego pyska. Na kamienistym brzegu leżała połowa dużej ryby. Ślepun kręcił się w kółko, potrząsając łbem i usiłując pozbyć się tego, co utkwiło mu w gardle.
Opadłem na kolana obok niego.
– Nie szarp się! – błagałem, ale nie sądzę, żeby mnie usłyszał. Strach odebrał mu rozsądek. Chciałem go objąć i uspokoić, ale wyrwał mi się. Gwałtownie potrząsał łbem, ale nie mógł pozbyć się ryby z pyska. Rzuciłem się na niego, przygniatając go do ziemi. Wylądowałem na jego żebrach i przypadkiem uratowałem mu życie. Ciężar mojego ciała wypchnął powietrze z jego płuc i przesunął rybę. Nie zważając na ostre zęby, wetknąłem rękę do jego pyska, wyrwałem rybę i odrzuciłem. Poczułem, jak spazmatycznie wciąga powietrze. Puściłem go. Chwiejnie stanął na nogi. Ja jeszcze nie czułem się na siłach, aby wstać.
– Dławić się rybą! – wykrzyknąłem drżącym głosem. – Mogłem się domyślić! To cię nauczy, żeby nie połykać tak łapczywie!
Ja również nabrałem tchu, czując niewiarygodną ulgę. Jednak krótkotrwałą. Wilk zrobił dwa niepewne kroki, po czym znów padł na ziemię. Już się nie dławił, lecz czułem emanujący od niego ból.
– Co się stało? Co mu jest? – zapytał za moimi plecami Błazen.
Nawet nie wiedziałem, że przybiegł za mną. Teraz nie miałem dla niego czasu. Na czworakach pospieszyłem do mego towarzysza. Z obawą położyłem dłoń na jego ciele i poczułem, jak ten dotyk wzmacnia naszą więź. Ściskało go w piersi. Bolało tak, że ledwie mógł oddychać. Bicie serca nierównym echem dudniło mu w uszach. Spod niedomkniętych powiek widać było tylko białka ślepi. Jęzor wystawał mu z pyska.
– Ślepunie! Bracie mój! – wykrzyknąłem, lecz wiedziałem, że mnie nie słyszy. Sięgnąłem ku niemu, siłą woli przekazując mu moją siłę, ale poczułem coś, co mnie zdumiało. Unikał kontaktu. Nie chcąc nawiązać tej więzi, która łączyła nas tak długo, wycofywał się na tyle, na ile pozwalała mu słabość. Gdy skrywał przede mną swe myśli, poczułem, że umyka przede mną w szara mgłę, której nie zdołam przeniknąć.
To było nie do zniesienia.
– Nie! – zawyłem i rzuciłem w ślad za nim moją jaźń. Nie mogąc przedrzeć się przez tę szarą barierę Rozumieniem, rzuciłem przeciwko niej moją Moc, zuchwale oraz instynktownie wykorzystując każdą uncję posiadanej magii, aby go dosięgnąć. I nagle byliśmy razem, a moja świadomość złączyła się z jego jaźnią tak ściśle, jak jeszcze nigdy przedtem. Jego ciało stało się moim.