 | Brak ilustracji w tej wersji pisma | Było ich siedmiu: Kamyk, Myszka, Promień, Stalowy, Wężownik, Winograd i Koniec. Trzej pierwsi opuścili góry, bo co prawda Hajgowie uwielbiali cuda, ale woleli takie, które nie spełniały się na ich oczach. Stalowego wymiotły z Pierścienia wyrzuty sumienia. Choć doszedł do jakiej takiej równowagi, bardzo chciał się na coś przydać. Motywy Końca i Winograda były niejasne. Możliwe, że martwili się o przyjaciół i nie chcieli ich opuszczać w potrzebie, a może zwyczajnie nie odpowiadały im Góry Zwierciadlane - coraz zimniejsze i bardziej mgliste. Wężownik natomiast postanowił zobaczyć większy kawałek świata, skoro już nadarzyła się okazja. Nocny Śpiewak bardzo poważnie podchodził do swego obowiązku opieki nad rodziną. W Pierścieniu podobało mu się i miał zamiar zostać na dłużej (może na zawsze) wśród Hajgów. Srebrzanka naturalną koleją rzeczy trzymała się męża. Ona także tęskniła do czegoś stałego. Gryf był zmęczony włóczęgą i wbrew spodziewaniom postanowił zaczekać na powrót zwiadowców. W dodatku hajgońskie dziewczyny były aż nadto łaskawe dla przystojnego Obserwatora. Wiatr Na Szczycie postawił sprawę twardo - on był w domu, wśród swoich, i zostanie tam, choćby to miało go zabić! Jagoda nie odzywała się zbyt wiele po wypadkach w czasie Strzyży. Omijali się z Kamykiem tak starannie, jakby jedno było ogniem, a drugie beczułką prochu. Czuło się na odległość, że coś niedobrego między nimi zaszło. Było pewne, że dziewczyna nie wybierze się w podróż z grupą, do której dołączy Tkacz Iluzji. Pożeracz Chmur wpierw nie mógł się zdecydować, a potem nagle postanowił zostać. Odkrył w Zwierciadlanych Górach znakomite tereny łowieckie. W taki to sposób siedmiu podróżnych znalazło się w imponującej, choć wilgotnej puszczy Ogorantu. - No i masz ten swój większy kawałek świata. Coś niesamowitego - odezwał się Myszka do Wężownika, z upodobaniem rozglądając się wokoło. - Pięknie - przyznał starszy z Wędrowców. - Warto było tu skoczyć. Dokoła nich rozciągała się niewiarygodna dekoracja w kolorach złocistym i purpurowym. Co jakiś czas nadciągał lekki podmuch wiatru, a wtedy z koron drzew sypał się deszcz liści. Cała okolica zasłana była brązowo-złotym dywanem, z którego wyrastały srebrzystoszare pnie buków. Gdzieniegdzie, jak rdzawo łuszcząca się kolumna, tkwiła osamotniona sosna, tak jakby natura postawiła ją tam tylko w tym celu, by dołem złamać inną barwą jednostajną kompozycję, a w górze podkreślić żałobną purpurę za pomocą zieleni igieł. - Tak to wygląda, jakby cały świat płonął na stosie - powiedział Myszka. - Masz teraz dziwnie pogrzebowe skojarzenia - odezwał się Winograd. Dokładał właśnie drewna do ogniska, nad którym gotowała się w kociołku woda na zupę. Uważał przy tym, by gałęzie były podsuszone i nie dymiło się nadmiernie. Szczeniak bawił się liściem u jego boku. - Dziwisz się? - spytał Promień za jego plecami. Obdzierał ze skóry ubitego zająca, więc Bestiar przezornie wolał się nie oglądać. - Zresztą jesteśmy właśnie w kraju, gdzie pali się magów na stosach! - Naprawdę?! - Myszka zrobił wielkie oczy. - Nie słuchaj go. Gada byle co, jakby w Lengorchii nie paliło się nikogo na stosie. W tym magów. - Ale tutaj PRZED śmiercią, a nie PO - zadrwił Promień i z chlupnięciem wrzucił oderżnięte zajęcze skoki do kociołka. Winograd odwrócił się z krzykiem: - Co ty robisz?! Gdzie wrzucasz te zwłoki?! Ja też mam to jeść! - Niech to...! Zapomniałem. Nie ciskaj się. Raz mógłbyś zjeść to, co wszyscy! - Daruj sobie. Zeżryj i moją część, ludożerco. - Szczurzy kochanek! Idź modlić się do fasolki! - Przynajmniej się modlę, a ty wcale! Bezbożnik i ścierwojad do tego! Promień z pasją rzucił mięsem o ziemię. Winograd nastroszył się. Był głodny, a nieprzemyślany postępek Iskry pozbawił go obiadu. - Czego?! Twój pies mięso żre, tak? A mnie nie wolno? - warknął Promień. - Zwierzęta zjadają się nawzajem! Taka ich natura. - To może ja i jestem zwierzę, tłumoku! - One są lepsze od ciebie, Promień! One myślą, czują i okazują to, a ty nie masz pojęcia o uczuciach wyższych! Dla ciebie zwierzę to tylko mięso! Zeżarłbyś własnego brata, gdybyś go miał! Promień aż spurpurowiał. Myszka próbował załagodzić spór, ale nikt go nie słuchał. - Nie będziesz mi tu robił wykładów z filozofii, głąbie kapuściany! Ani tykał mojej rodziny. Jarzynki, jarzynki...! A mleko pijesz, co? A jajka? - Co mają jajka do rzeczy? - To, że jesteś hipokrytą, szczurzy pyszczku. Jajko to taki kurczak, któremu się nie powiodło. No pomyśl, ile to życia poczętego pochłonąłeś od chwili, kiedy mamka cię odstawiła od cycka? Winograd zesztywniał. Spojrzenie, jakim zmierzył Promienia, wyraźnie dawało do zrozumienia, co o nim sądzi. - Nie odzywaj się do mnie - wycedził. - Mam cię powyżej uszu. Obyś się kością zadławił! Odwrócił się na pięcie i ruszył w las. Po drodze podniósł szczura i posadził go sobie na ramieniu. Pies jak wierny cień podążył za Bestiarem. - Hej, dokąd idziesz?! - zawołał zaniepokojony Wężownik. Winograd machnął ręką, nie oglądając się za siebie. - Skoro nie ma dla mnie zupy, to idę poszukać orzechów. Może jeszcze jakieś znajdę. * Gdy tylko zniknął kolegom z oczu, Winograd poczuł ulgę. Lubił ich, ale podczas posiłków stanowili męczące towarzystwo. W gospodarstwie, gdzie dorastał, nigdy nie dostał do jedzenia niczego, co przedtem oddychało. Jego talent nie tolerował nawet wywaru z ryby. A potem, w Zamku, skrzętnie przygotowywano Mówcom Zwierząt posiłki całkowicie pozbawione wszelkich zwierzęcych elementów. Jadali też przy osobnym stole. Gdyby ktoś podstępem zmusił Bestiara do spożycia kawałka mięsa, skończyłoby się to ciężkim rozstrojem żołądka na tle nerwowym. Tylko ktoś tak pozbawiony wrażliwości, jak Promień nie potrafił zrozumieć, że zwykłe pieczenie kury było dla Bestiara równie potworne, jak dla innych smażenie dziecka. Jeśli zaś chodziło o samego Promienia, Winograd był przekonany, że Iskra kochał zabijać. Gdyby w grę wchodziło jedynie zaspokojenie głodu, Winograd postawiłby go w jednym rzędzie z drapieżnikami takimi jak tygrys, wilk czy pantera... albo smok. Promień jednak uwielbiał łucznictwo, a polowanie było dla niego doskonałą rozrywką. Mordował zwierzęta nawet wtedy, gdy jego towarzysze mieli inną żywność i lubił chwalić się celnymi strzałami. W dodatku miał chyba rację co do jajek i Winograd był naprawdę wściekły z tego powodu. Pił mleko, lubił śmietanę, jajka jadał, odkąd sięgał pamięcią, nie kojarząc ich jakoś z kurą oraz jej sprawami rodzinnymi. Były takie... bezosobowe. A tu - życie poczęte! Niech to! Od tej chwili będzie mu się wydawało, że każde jajko na twardo zawiera ugotowanego żywcem kurczaka. Koszmar! Już zaczynało go mdlić. Czerwono-złoty las tchnął jednak spokojem, który zaczął udzielać się także Winogradowi. Szedł tak bez pośpiechu ze szczeniakiem u nogi. Od czasu do czasu sięgał talentem do umysłu psa, a wtedy razem z nim wyczuwał setki fascynujących zapachów. Szczur kręcił się na ramieniu młodego Bestiara, łaskotał go wąsami w ucho. W płytkim parowie kłębiły się kolczaste pędy. Winograd znalazł dwa ostatnie owoce pod zwiędłym liściem i dał je szczurowi, choć nie był pewien, czy są jadalne. Wiedział doskonale, że Niuchacz nie tknie trucizny ostrzeżony instynktem. Zwierzątko zjadło, po czym dało znać, że chętnie wrzuciłoby do brzucha coś jeszcze. Winograd podrapał szczura po wąskim łbie i karku. - Cierpliwości. Znajdziemy leszczynę, zjemy orzeszków. Winograd nie był pewien, czy rozpozna zarośla leszczyny w tym powszechnym zalewie żółci i rudości. W pamięci zapisany miał kształt liści, lecz zielonych. Trafił na coś, co było ogromnie podobne do leszczyny z kształtu gałęzi, lecz orzecha nie znalazł ani jednego. Może zaopiekowały się nimi zaradne wiewiórki. Poszli więc dalej. Szczur chciał zejść na ziemię, chłopiec posadził go wśród brązoworudych, wrzecionowatych liści. Niuchacz natychmiast zaczął w nich gmerać. Wygrzebał duże nasiono w kształcie spiczastego grotu i spokojnie zabrał się do obgryzania go. Winograd rozgarnął liście za przykładem szczura, znalazł więcej nasion. Brązowe, lśniące łuski dawały się łatwo obierać. Wnętrze było całkiem smaczne. Lekko cierpkie, trochę oleiste, ale niewątpliwie jadalne. I pochodziło z rośliny, co dla Winograda było najważniejsze. Szczur szeleścił wśród liści, pies kręcił się dokoła i ze szczenięcą ciekawością chłonął świat. Czasem grzebał łapą tuż przy rękach Winograda, chcąc pomóc i oczywiście okropnie przeszkadzając. Winograd zjadł garść bukowych orzeszków. Napełnił nimi kieszeń na zapas. Potem położył się na szeleszczącym kobiercu i patrzył w zachwyceniu na taniec spadających liści. To było to, co nazywano northlandzką złotą jesienią. Słyszał o niej, ale nawet nie wyobrażał sobie, że może być tak wspaniała. Las wydawał się bezkresną komnatą balową wyłożoną drogocennymi tkaninami. Późna jesień w Lengorchii była beznadziejną porą słot, błota i mgieł. Drzewa na południu zrzucały liście, ale robiły to raczej w najgorętszej fazie lata, dla oszczędności, na czas suszy. W dodatku każdy gatunek preferował inną porę. Na jesieni wszystkie rośliny pęczniały w deszczu jak gąbki. Listowie było przerzedzone, smętnie oklapłe, ale w ogromnej przewadze zielone. A tutaj wszystkie drzewa jednocześnie, jakby się umówiły, wykładały na pokaz wszelkie bogactwa w ekstatycznym ataku rozrzutności. - Jak tu pięknie... - wyszeptał Winograd w podziwie. Niuchacz wspiął się na jego pierś, a Tajfun wpasował w zgięcie łokcia. Chłopiec pogłaskał szczura, pieścił miękkie uszy psa i był w tej chwili doskonale szczęśliwy. Głupią kłótnię z Promieniem zepchnął na skraj umysłu. To nie wina Iskry, że jest taki. Po prostu nie potrafi być inny. We krwi ma tę arogancję i porywczość. A co tam... Po chropawym pniu, głową w dół, zsunęła się wiewiórka. Tak samo ruda i złota jak otoczenie. Różniła się od swoich krewnych z gór i zza gór. Tamte były bure albo ciemnobrązowe, miały krótsze ogonki, za to większe uszy. Przysiadła między korzeniami buka, zawinęła puchatą kitę ogona nad czołem, patrzy. Winograd uśmiechnął się. Zabawna cwaniara. Nie boi się, tylko ciekawa jest, co to za przybysze wygniatają ziemię pod jej domem. Bestiar powstrzymał chęć, by zespolić się z drobną iskierką jaźni zwierzątka. Mały rudzielec byłby zdezorientowany, może chciałby się poufalić, a to nie było dla niego bezpieczne. Dzikie stworzenia powinny pozostawać dzikie. Wiewiórka wygrzebała coś spod opadłego listowia, wpakowała pod policzek i smyrgnęła z powrotem w górę pnia jak rdzawa błyskawica. Tajfun odprowadził ją wzrokiem, a potem kichnął, jakby podkreślając ważność zdarzenia. - No proszę, jak taki malec sobie tu radzi, to chyba i my nie zginiemy, co, pieseczku? - mruknął Winograd, a szczeniak trącił go nosem, domagając się nowych pieszczot. Po jakimś czasie Winograd zziębnął. Po skromnym posiłku z buczyny zachciało mu się pić. Postanowił przejść jeszcze kawałek, szukając dolnego biegu strumyka, w górze którego magowie rozbili obóz, a potem wrócić wzdłuż brzegu. Obrany kierunek okazał się dobry. Woda wpływała czystym, wartkim nurtem wprost do jaru o stromych zboczach. Opadłe liście żeglowały na jej powierzchni jak maleńkie łódeczki. Gdzie je zaniesie? Jak daleko? Winograd przyklęknął na brzegu i zanurzył dłoń w zimnej wodzie. Z przeciwległego brzegu poderwał się do lotu kruk z głośnym krakaniem. Wiatr znów wpadł między gałęzie i otrząsał z nich liście złotym deszczem. W tym szumie Winograd ledwo dosłyszał głośniejszy szelest za plecami, jednocześnie pies zawarczał i obnażył zęby. Chłopiec poderwał się, obrócił, odruchowo zasłaniając głowę ramieniem. Cios pałki, który miał go ogłuszyć, spadł na rękę. Trzasnęła kość, gorąca fala bólu przebiegła aż do barku. Następne uderzenie trafiło go w twarz. Oszołomiony, upadł na plecy. Tajfun rzucił się z ujadaniem na napastnika, chcąc bronić pana. Tamten mężczyzna jednak bardzo sprawnie posługiwał się kijem. Ogłuszył szczeniaka niewiarygodnie łatwo - szybkim, oszczędnym ruchem, jakby miał do czynienia z kupką liści. Płynnie zmienił kierunek uderzenia i następny cios dosięgnął chłopca. To co nastąpiło potem, Winograd zapamiętał jako jedno pasmo udręki. Razy spadały jeden za drugim, a każdy z siłą łamiącą kości. Nie mógł bronić się ani uciekać. Napastnik katował go z dziką uciechą, roześmiany, jakby świetnie się bawił. Winograd zwijał się jak robak, instynktownie chroniąc brzuch i krocze przed kopniakami. Czuł, jak pękają mu żebra. Ostatnim widokiem, zanim litościwa Bogini zesłała na niego omdlenie, był jego pies leżący bez ruchu z roztrzaskaną głową. * |
|