nr 06 (XXVIII)
sierpień 2003




powrót do indeksunastępna strona

Feliks W. Kres
  Piekło i szpada

        ciąg dalszy z poprzedniej strony

     Maleńki, skromny sarkofag, zbudowany nie z marmuru, czy choćby z granitu, lecz ze zwykłego piaskowca, stał pośrodku pustej sali, jakby zostawiony przez pomyłkę. Samotny. Nie budził grozy, raczej pewien smutek - jak każda rzecz niepotrzebna, zapomniana i porzucona. Jednakże Del Velaro nie dał się zwieść wrażeniu. A dlatego, że domyślał się, czy też raczej zgoła wiedział, kto w tym sarkofagu spoczywa...
     I zadrżał. Bo był u celu.
     Jednak krypta była pusta, całkiem pusta. I nie pozostało nic innego do zrobienia, jak sięgnąć do owego sarkofagu.
     Hrabia zadrżał po raz drugi.
     - Podejdź waszmość - zażądał Hamirez.
     Wezwany uczynił kilka sztywnych kroków i gryząc usta patrzył na malutki, wyschnięty do cna bukiecik polnych kwiatów, bezbarwnych jak popiół i lekkich jak kurz. Jakże dawno złożono je na tej zimnej, kamiennej płycie!
     - Po raz ostatni hrabio, wzywam cię: zaniechaj. Popatrz, ktoś ją kochał... Powiesz, że kochał zło? Więc ty w imię dobra strącisz ten bukiecik, odbierając jej ostatnią rzecz, jaką ma?
     Del Velaro stał, trzymając uniesioną pochodnię. W tej samej pozie, wyczekując, stał Hamirez. Nagle hrabia przemógł się, zebrał w sobie i z gniewem, niezwykle gwałtownie, starł uschnięte kwiaty z sarkofagu, przemieniając je w pył i kurz.
     - Hamirez, pan jesteś złym duchem, próbującym przywieść mnie do błędu! - zawołał tak głośno, że echo z łoskotem uderzyło w stare ściany. - Pojmijże waszmość wreszcie: to zło! Jakże z nim walczyć, jakże je pokonać, skoro zawsze gdy zaśnie, litujemy się nad jego bezbronnością?! Nie! Czyś usłyszał, Hamirez? Nie zawrócę!
     Drżące światła łuczyw pokazywały miejsce, gdzie leżały kwiaty. Cień zalał szczerby w kamieniu i niezwykle wyraźnie dało się odczytać:
     AKASA. FATANH. AMARE
     - Patrz na to, Hamirez! - krzyknął raz jeszcze hrabia, ukazując litery. - Sam żeś mówił, że wiesz, co te słowa znaczą! Oto jedyna dewiza leżącej tutaj istoty! Zamiast imienia, zamiast westchnienia do Boga... Oto jej jedyne epitafium! Patrz!
     - Widzę. Pokazał mi pan nie te słowa, lecz własną nikczemność. Del Velaro, wyjdziesz stąd, jak powiedziałem, i zabierzesz swoje złe rubiny. Ale choćbyś długo uciekał, znajdzie się ktoś, kto będzie ścigał. I doścignie; i wyrwie twoje małe, podłe serce.
     To powiedziawszy olbrzym chwycił krawędź płyty nagrobnej i ze zgrzytem przesunął ją wolno, a potem zepchnął na kamienną posadzkę.
     Płyta pękła.
     Ale jeszcze nim upadła, ujrzał Del Velaro, jak dłoń Hamireza ześlizguje się po nierównej krawędzi kamienia, trze o ostre szczerby i... zraniona krwawi.
     Dostrzegł tę krew i Hamirez. Huk uderzającej o posadzkę płyty bił echem w ściany krypty, ale mężczyzna w czerni i szkarłacie nie słyszał nic, a widział tylko, unoszoną coraz wyżej do oczu, drżącą dłoń, po której ciekły drobne krople, łączące się z barwą kaftana.
     Sörgethergeft - klątwa wiecznego trwania w okowach obcego ciała - została zdjęta. Hamirez żył i mógł umrzeć, bo jego dusza i ciało były teraz jednym.
     Echo zamierało, aż zgasło.
     Del Velaro w napięciu spoglądał na zastygłą, nieruchomą twarz swego towarzysza. Czerwonozłoty blask ognia pełgał po wieku masywnej trumny, wpuszczonej w głąb sarkofagu, odbijał się od miedzianych okuć, chwytając krótkie błyski kapiących na trumnę kropelek. Jedna... druga... i trzecia.
     - Del Velaro - rzekł głucho olbrzym.
     Uniósł twarz i niewyraźnie, z wysiłkiem, jakby czyniąc to po raz pierwszy w życiu - próbował się uśmiechnąć.
     - Del Velaro, czy czujesz? Tu jest... zimno... Del Velaro, czy tu jest zimno? Poczułem chłód, tak, to chłód... Zapomniałem, co to jest chłód.
     Wyraz napięcia nie schodził z twarzy hrabiego.
     - Jesteś więc u celu, kawalerze, odtąd będziesz sypiał, jadał i krwawił... słowem, będziesz żył. I co teraz?
     Nie patrząc w dół i nie czekając na odpowiedź, wymacał jeden z czterech pierścieni umocowanych do trumiennego wieka - i pociągnął. Unosił wieko wytrwale, wreszcie szarpnął, a wtedy spadło między ścianę sarkofagu a trumnę.
     Jednocześnie opuścili spojrzenia. Hrabia chciał się cofnąć, lecz nogi odmówiły podjęcia wysiłku, zachwiały się pod nim, wreszcie nieudolny krok do tyłu dopełnił miary. Stopa zsunęła się z niskiego cokołu, na którym stał sarkofag i szlachcic upadł, gubiąc pochodnię, nie będąc nadal zdolnym do wyrzucenia ze struchlałej piersi choćby jęku. Potworny trupi fetor uderzył go znów, gdy niezgrabnie powstawał. Del Velaro nie był w stanie snuć dociekań, jakim sposobem przez tak długi czas ciało nie uległo zupełnemu wysuszeniu, albo rozkładowi; nie mógł nawet skupić myśli na swym celu - a więc dwóch ogromnych rubinach, lśniących w fałdach zetlałej czarnej szaty. Wciąż miał przed oczami tylko jedno: przegniłą trupią głowę, szczerzącą zęby ponad gorsem sukni, kłęby białego robactwa, wijącego się w oczodołach, wreszcie ruch, poruszenie owej głowy, nie będące złudzeniem, prawdziwe!...
     Cokolwiek spoczywało w tej trumnie - wciąż żyło!
     - Twoje rubiny, Del Velaro! - rozbrzmiał silny głos Hamireza. - Słyszysz? Co z twoimi rubinami?
     Cofający się krok za krokiem hrabia, odgrodzony od sarkofagu płomieniem podniesionej pochodni, zebrał wszystkie siły i zatrzymał się. Jednak gardło wciąż miał jak zgniecione w kleszczach, uwięziony głos nie mógł się zeń wydobyć. Pochodnia raziła oczy, więc hrabia odsunął ramię w bok - by ujrzeć dalszy ciąg koszmaru, potwornego trupa dobywającego się z miejsca, w którym winien był spoczywać po wsze czasy. Kawałki śmierdzącego mięsa, drgającego od poruszeń robactwa, odpadały od stworu, spadając do sarkofagu i obok. Del Velaro zdołał wreszcie wrzasnąć chrapliwie i nieludzko. Zaraz potem krzyknął raz jeszcze, bo ujrzał cień Hamireza... To nie był cień człowieka; na ścianie widniała rozdygotana sylwetka olbrzymiego kota.
     - Del Velaro, przyszedłeś tu po coś, tak czy nie?! - zawołał najemnik, odrywając od stęchłej szmaty, w którą przyobleczony był potwór, wstążkę z dwoma ognistymi kamieniami. - Chcę dotrzymać mojej przysięgi!
     Dwa drobne przedmioty stuknęły o kamienie posadzki. Del Velaro desperacko rzucił się naprzód, porwał klejnoty i z okrzykiem pobiegł ku wyjściu. Przecisnął się przez szczelinę w kamiennych drzwiach, po czym oparł łuczywo o ścianę, złapał muszkiet i zaczął zsuwać kamienne płyty.
     - Co robisz człowieku?! - krzyknął z głębi krypty Hamirez, unosząc łuczywo.
     Zaraz potem Del Velaro usłyszał szybkie kroki. Puścił muszkiet, wyrwał zza pasa pistolety i wypalił dwukrotnie, mierząc w szeroką pierś nadbiegającego. Stłumiony krzyk i odgłos ciężkiego upadku były dowodem celności strzałów. Hrabia odrzucił pistolety, znów pochwycił muszkiet i z nadludzką siłą - zamknął przejście cztery razy szybciej, niż je wcześniej otworzył. Połówka kamiennych wrót przywarła do drugiej z głuchym hukiem.
     Del Velaro siedział na kamiennej posadzce, łapiąc powietrze gwałtownymi haustami. Nasłuchiwał, ale zza kamiennego muru nie dochodziły - i przecież dojść nie mogły - żadne głosy. Hrabia schował rubiny, wziął łuczywo i jeszcze przez chwilę słuchał...
     - Dzięki Ci, Panie - rzekł samymi wargami, z trudem panując nad ich drżeniem. - Dzięki Ci, Panie.
     Zrobił krok do tyłu, potem drugi, wreszcie odwrócił się i najszybciej jak potrafił, co i rusz oglądając się do tyłu, pobiegł ku wyjściu z podziemi.
     
     *
     
     Opanowawszy nieco ból, Hamirez usiadł powoli, chwytając się za przestrzelone ramię. Upuszczona pochodnia dogasała; podniósł ją i przechylił tak, by rozgorzała na nowo pełnym ogniem. Z bezwładnym ramieniem, omywanym przez gorącą krew, powstał i obejrzał się do tyłu. Pani Ahar stała tuż za nim.
     - Po co przyszedłeś, Morderco? - zapytała głucho. - Nie chciałeś mnie za życia. Zapragnąłeś po śmierci? A więc jestem.
     Przygryzł wargę, bo rana poraziła nowym bólem.
     - Zostaw - powiedział łagodnie, gdy podeszła z ogromnym wahaniem, jakby bojąc się, że znów ją odtrąci, jak tylekroć przed dwoma wiekami. - Jesteśmy zamknięci. A twoją magię, zdaje się, zabrał z sobą ten głupiec.
     Odwróciła się gwałtownie i pośród burzy czarnych włosów ujrzał aksamitną wstążkę, którą było przewiązanych kilka pasm. Dwa olbrzymie rubiny kołysały się u jej końców.
     - Moja magia jest tam, gdzie ja jestem, Morderco i nie wiem, co zabrał ten człowieczek - rzekła, znów zwrócona ku niemu. - Powiedz mi jasno, że jesteśmy razem, a wyjdziemy stąd natychmiast i spalimy całe to przeklęte księstwo. Ale może wolisz uciec, jak tamten? Ciekawam, cóż takiego zobaczył...
     - Chyba wiem - rzekł Hamirez. - Ale każdy widzi to, co zobaczyć pragnie. Najgorzej, gdy ktoś widzi w życiu samo zło i nic nie chce, jak tylko z nim walczyć. Oto zło dopiero: walka z majakami.
     - A ty? Nie widzisz we mnie zła? - zapytała.
     Ogarnął wzrokiem jej delikatną twarz i czarne oczy, podłużne, zalotne. Dotknął spojrzeniem pełnych warg.
     - Każdy widzi to, co chce zobaczyć - powtórzył.
     Pochodnia dogasała.
     - Czy jesteśmy razem, Morderco?
     - Dzięki panu hrabiemu... Tak.



Zobacz też serwis Esensji.

powrót do indeksunastępna strona

39
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.