 |
 | Brak ilustracji w tej wersji pisma | ZEN uczyło się na swoich sukcesach i błędach konkurencji, zaś szef korporacji od dziecka fascynował się historią. Szczególnie podobały mu się opowieści o faraonach, każących uśmiercać budowniczych piramid, aby nikt nie wydarł im sekretów budowy monumentalnych grobowców. Jednak był też człowiekiem interesu i potrafił uprzedzać fakty. Wiedział, że przeczucie go nie omyliło, gdy kazał trzydzieści lat temu zostawić przy życiu umazaną krwią, sadzą i łzami szesnastolatkę, łkającą bezsilnie nad ciałem jednej z PARANOID gdzieś w głębi Heksagonu, do niedawna siedziby rządu głobalnego. Czuł, że dziewczyna może się przydać. Oczywiście, nie mógł wtedy nawet spodziewać się problemów z kolonizacją Marsa, ale kiedy tylko pojawiła się Sigma wiedział, że niedługo nadejdzie pora wykorzystania smarkuli śpiącej kriogenicznym snem w laboratoriach korporacji. Kiedy Sigma zaczęła dławić się własną potęgą, nadszedł czas, by ZEN posłało przeciw niej żywą broń, ostatnią z PARANOID. Prezes rozumował logicznie: jeżeli szóstka takich wyrzutków poradziła sobie z regularnym wojskiem rządowym i oddziałem najemników, to jedna psychopatka bez trudu da radę bandzie ochroniarzy. I nie będzie zadawała zbędnych pytań. Kriogen zwykle powodował trwałe uszkodzenia pamięci. Uśmiechnął się szeroko. Budząc się rano nawet nie sądził, że będzie miał tak wspaniały dzień. Szkoda tylko, że wtedy nie przeżył ID 0710... Chłopak potrafił zabijać myślą. System nerwowy ofiary po prostu się gotował. Piękne wspomnienia... Nie znaleźli nawet jego ciała. Prezes odciął końcówkę cygara. Za trzy godziny usłyszy o zabójstwie dyrektora największej marsjańskiej spółki wydobywczej. Pozostaje tylko poczekać. - Zbliżamy się - suchy głos Owena odbił się od ścian. Michael drgnął, odruchowo opierając rękę na pistolecie laserowym. - To ci się nie przyda. - Chłopak spojrzał pytająco. - Ta bariera zatrzyma laser. Pochłania większość form energii. - Łowca spojrzał w bok z obojętnym wyrazem twarzy - Niekiedy myślałem, że poradziłaby sobie nawet z czarną dziurą. - Szefie? - Tylko kule, mały. I ostrożność. Ona nie wie, co robi. Winda zatrzymała się. Najwyższy poziom biur, siedziby zarządu. Szeregowi pracownicy nie zaglądali tu praktycznie nigdy. Michael O'Brien nerwowo przełknął ślinę. Jego przełożony leniwym gestem przeczesał krótkie, szpakowate włosy. - Szefie? Nie boi się pan? - A czego? - Owen zerknął przez ramię na rudowłosego nastolatka usiłujacego opanować narastające zdenerwowanie. - Śmierci. - Nie - Owen sięgnął do przycisku otwierającego przesłonę wejścia. - Szefie? - piskliwy ton głosu Michaela nie wróżył niczego dobrego. - Tak? - Owen czekał. - Ile właściwie pan ma lat? - Pięćdziesiąt pięć. Ale to nie znaczy, że łatwiej mi umrzeć niż tobie, rozumiesz? Michael sztywno kiwnął głową. Łowca klepnął go w plecy. - I nie zrób niczego głupiego. Idziemy. Przesłona rozsunęła się z głuchym mlaśnięciem. Jasne światło korytarza zakłuło ich w oczy. Chwilę potem zgiełk wypełnił uszy. "Idź". Idę. "Zabij ich". Zabijam. "Zabij ich dla mnie". Dla ciebie. Dla ciebie. "Dla... kogo?" Reika zatrzymuje się nagle, zamiera w zamachu. Kilkoro ocalałych żołnierzy Sigmy ucieka w popłochu, dziękując Bogu za wahanie krwawej diablicy, która przed chwilą wyprawiła na tamten świat większość ich kolegów. Bariera słabnie, ale nadal jest aktywna, mimo że nikt już nie strzela. "Gdzie ja... jestem?" Wspomnienia napływają niepowstrzymaną falą, zmywając przesłaniającą wszystko czerń. Jeden za drugim, niechciane obrazy pojawiają się przed oczami. Reika drży. "Gdzie...?" Facet w czarnych okularach wyciągający ją za kark z klubu, jacyś ludzie w białych kitlach. Młody mężczyzna w garniturze, pewny siebie synalek bogatych rodziców. "Więc walczysz?" "Walczę. Lubię walczyć." Krystaliczne ostrze u nasady oplecione przewodami, potężna rzeźbiona rękojeść, wyświetlacz holo... "A tym?" Zachwyt i niedowierzanie. Digital Angel, najnowszy, testowy egzemplarz, jedyny, jaki istnieje. I ma być jej. "Co w zamian?" nieufność każe jej zadać to pytanie. "Zabijesz kogoś" Dziewczyna stoi zdezorientowana, oddychając z wyraźnym wysiłkiem, walczy z wracającą do niej przeszłością. Zielone oczy siedzącej przy stole kobiety. Chłopak, młodszy od niej, oparty o ścianę nonszalancko żuje gumę. Czterdziestolatek o czerwonych oczach, z rękami splecionymi na piersi, nieruchomy jak posąg. Przy brudnym oknie dziewczyna z cybernetycznym wszczepem na czole obojętnie patrzy na wchodzących. Druga, podobna do tamtej, tyle, że bez implantu, czyści japoński krótki miecz. Oni. I ona. PARANOID. Owen przywiera płasko do muru, starając się dostrzec, co dzieje się za zakrętem korytarza. Nagle zza załomu ściany wybiega kobieta w pokrwawionym mundurze jednostek Sigma. Owen łapie ją w pasie i zatrzymuje. Kobieta krzyczy. Jest w szoku. Łowca uderza ją w twarz. Krzyk cichnie. Kobieta patrzy na nich nieprzytomnym wzrokiem. - Co tam się stało? - Wybiła wszystkich... i stoi... - Nie idzie dalej? - upewnia się Owen. - Ni... nie. - kobieta trzęsie się coraz bardziej, trudno jej mówić. Owen wzdycha z rezygnacją. - Zostań tutaj. - Co jest, szefie? - Michael niepewnie zerka w głąb korytarza. - Szok po kriogenie. Odzyskuje wspomnienia. - Ona? - Przecież nie ja. - I co teraz? - młody "w połowie Irlandczyk" wydaje się być przerażony nie mniej niż najemniczka leżąca pod ścianą. - To ją zdekoncentrowało i osłabiło. Idziemy po nią. Kolejne migawki układają się w niewyraźną jeszcze całość. Czerń znika zupełnie. Jest tylko oślepiająco jasny korytarz i zachlapane krwią ściany. I ciała. Mnóstwo martwych ciał dookoła. Kiedyś już to widziała. Zaraz, to się zdarzyło może pół godziny temu... Zaatakowali Hexagon. Ale to nie jest budynek rządowy. Kiedyś, dawno temu, na jasnym, zalanym krwią marmurze, ktoś umarł... na jej rękach. "Nie umieraj..." "Idź" "Nie. Wstań, pójdziemy razem, proszę." "Nie płacz. Idź. Zabij ich" "June... wstań, ja nie pójdę sama!" "Pójdziesz. Zabij ich dla mnie" "June, nie umieraj! Nie tutaj!" "Idź, Reika..." "June!" - JUNE! JUNE!!! - Reika zrywa się z podłogi, chwytając za miecz. Głos. Zimny, spokojny, budzący echo roztrzaskujące się o kamienną powierzchnię ścian. - June nie żyje. Od dawna. - Dziewczyna odwraca się, zaskoczona. Zna ten głos. Kiedyś już go słyszała. - Robert? - mężczyzna kiwa głową. - Miło cię znów widzieć, Reika. - Ale... co ci się stało? - Czas płynie. Rozejrzyj się. Jak myślisz, gdzie jesteś? - W Hexa... nie. Nie te mundury. To już wszystko było, prawda? - Było. - Owen uśmiecha się smutno, sięgając po broń. - Znów cię wykorzystali - Łowca stara się mówić spokojnie. Dziewczyna zaczyna się śmiać. Zbyt głośno i zbyt ostro. Nienaturalnie. - I mówisz, że June nie żyje? Nikt nie żyje? - Nikt, kogo pamiętasz. - Dlaczego tu jestem? - ZEN. - Oni. Pamiętam... Teraz pamiętam. Miałam tu urządzić rzeź. - I udało ci się. - Zostaw tę broń, Robert. Ja zrobię to, po co przyszłam. - MICHAEL! - Owen rzuca się na ziemię, unikając wystrzelonego przez chłopaka pocisku impulsowego. Reika podnosi głowę, natychmiast rozwijając barierę. Zanim ładunek osiąga jej pole grawitacyjne, rozlega się strzał. Dziewczyna cofa się, odepchnięta siłą uderzenia, zaskoczona. Na jej piersi wykwita szybko rosnąca, czerwona plama. Owen strzela ponownie. Powierzchnia, która uderza ją w plecy, jest twarda i zimna. Ziemia nagle tak bliska i tak odległa, nogi i głowę oddzielają kilometry obcego ciała. Powidok, ostatnie wspomnienie, twarz June otoczona kasztanowymi włosami, echo wystrzału. Szarpnięcie gdzieś na wysokości piersi, tępy ból w skroniach. Zapada wieczór. Dlatego tak ciemno... Tak ciemno. - Jezu, szefie, nie wierzę, że się nam udało! - podekscytowany chłopak skacze dookoła Łowcy jak mały psiak. Owen znów sięga po papierosy. Z nałogami nie ma sensu walczyć. Zapala jednego. Sigma ocalała. Prezes ZEN po raz pierwszy w życiu pochwalił dzień przed nocą. Nie jest to może w pełni satysfakcjonująca zemsta, ale zawsze coś. Owen zaciąga się dymem. Niezależnie od tego, czy Reika zabiłaby dyrektora czy nie, on i tak był przegrany. Ale mógł liczyć na małe prezenty od losu. Niech więc takim prezentem na dziś będzie zły nastrój prezesa nieśmiertelnego keiretsu ZEN. - A jednak tak jest. Michael O'Brien przeżył. Dyrektor będzie zawiedziony. Dzieciak okazał się całkiem dobry, myśli Owen. Smarkacz przejęty pierwszą w życiu misją, z której w dodatku cało wyszedł. Uwija się teraz, rozkazując brygadzie remontowej i sanitariuszom, którzy niepostrzeżenie wypełnili korytarze. Na podłodze obok Łowcy spoczywa nieruchome ciało Reiki. Przedramię dziewczyny jest rozerwane, tkanka odsłania złożony układ hydrauliczny, który pozwalał jej z taką lekkością wywijać potężnym mieczem. Anioł leży zapomniany na brudnej posadzce. Chalcedonit tworzący ostrze pękł i zmatowiał. Miecz jest martwy, tak samo jak jego właścicielka. Za plecami Owena pojawia się starszy, siwy mężczyzna. Jego twarz jest nieruchoma i wyprana z emocji, kiedy rozgląda się, oceniając rozmiar zniszczeń. Dyrektor. - Dzień dobry, panie dyrektorze. - Owen zna swoje obowiązki. Jednym z nich jest okazywanie szacunku przełożonym. - Podziwiasz to cybernetyczne ścierwo? - Obowiązki są po to, aby je łamać. Ruchem tak szybkim, że umyka wzrokowi, Owen przygważdża dyrektora Sigma Corp. do ściany. - Nigdy więcej tak o niej nie mów - syczy przez zaciśnięte zęby. Z satysfakcją zauważa strach ścinający rysy mężczyzny. - I nie zapominaj, że jeśli zechcę, mogę usmażyć twój mózg, nawet cię nie dotykając. - Nie zrobisz tego... - Założymy się? - Moc to coś, czego się nie zapomina. Jest jak jazda na rowerze. Uczysz się raz na całe życie. I pamiętasz zawsze. Oczy, które dla innych miały tylko pogardę, teraz rozszerza lęk. - ZEN może jeszcze wygrać - dyrektor patrzy na niego przerażony. Ludzie przechodzą obojętnie, jakby nie zauważali Łowcy wgniatającego ich przełożonego w marmur. - Zawsze wygrywali. - Uwalnia dyrektora, spoglądając na niego z obrzydzeniem. Nie warto. Nic się nie zmieni. Jej śmierć. Jego śmierć. Moc, wciąż pulsująca pod skórą. Tyle lat minęło. Owen poczuł, jak bardzo jest zmęczony. - Idź. I następnym razem uważaj, kogo zatrudniasz. - Odwrócił się, rzucając niedopałek na podłogę. - I nie myśl, że to koniec. Tak naprawdę nic się jeszcze nie skończyło. |
|
 |
|