Papierowy samolot przeleciał przez pokój i opadł łagodnie na tapczan. Mały chłopiec podbiegł, ukląkł tuż obok i zapatrzył się w poskładana kartkę. - Hej Ed! Jak Ci się podobało? Niezły lot prawda? - powiedział z przejęciem - Chcesz jeszcze raz? - Jasne! - odezwał się delikatny głosik, a spomiędzy zagięć papieru wysunęło się na moment coś na kształt jasnej główki. - Uwielbiam latać! - No dawaj! Uwagaaaaaa! Proszę usunąć się z pasa startowego! Nasz najlepszy pilot Ed będzie zaraz leciał! - chłopiec pochwycił samolocik, zrobił okrążenie po całym pokoju, zamachnął się i znów puścił wehikuł obserwując z radością jego czysty i długi lot. Tym razem dziób samolotu poderwał się lekko do góry i papierowa maszyna wylądowała aż na wysokiej półce. - Ech... Ed nie wiem jak to jest, ale jak jesteś w środku to ekstra niesie! - No przecież jestem twoim najlepszym pilotem! - zaśmiał się głosik z góry. Chłopiec przystawił krzesło i zdjął samolot z półki. Usiadł przy stole i położył go delikatnie na blacie. - Wyłaź Ed, mam chrupki, na pewno masz ochotę, co? - powiedział, przysuwając dłoń blisko samolotu jakby czekając, że ktoś na nią wskoczy. Po chwili z misternie poskładanej części, którą można by uznać za kabinę pilota wyszła maleńka postać. Posturą przypominała niewielkiego człowieczka, mierzącego około dwóch centymetrów. Rozczochrane włosy na głowie mieniły się lekko srebrzyście. Całe ciałko miało kolor biały, lecz nie mlecznobiały. Ed wyglądał mniej więcej tak, jakby wyrzeźbiono go z lodu powstałego z mleka wymieszanego pół na pól z wodą. Nie... nie był przezroczysty, ale jakby ... rozwodniony. Wyskoczył wprost na otwartą dłoń i usiadł machając maleńkimi nóżkami, które piętami uderzały o palec chłopca. Obaj milczeli przez jakiś czas zajadając się czekoladowymi chrupkami. Byli ostatecznie najlepszymi przyjaciółmi i nie musieli trajkotać, aby czuć, że są naprawdę razem. - Fajnie jest być takim małym, wiesz Ed? Zawsze możesz się schować i nikt cię nie zobaczy. Możesz włazić w takie zakamarki o jakich mi się nawet nie śni. - westchnął chłopiec. - No coś ty! Przecież ja nic nie mogę! Ty przesuwasz krzesła, piszesz długopisem, ooo.. nawet taka torba z chrupkami! Ja bym jej nie otworzył! - Nic nie umiesz, akurat! Zgrywasz się Ed i tyle! Umiesz więcej ode mnie. - naburmuszył się malec. - Nieprawda! - Prawda! Widzisz Ed, kiedyś jak cię nie było, nie umiałem robić samolotów z papieru, nie umiałem rysować... nic nie umiałem. Wiesz co myślę? Że to tak naprawdę nie ja to robię, wiesz? Nawet pomysłów nie miałem fajnych, jak ciebie nie było. Nie Ed, nie mów, że to nie ty, bo ja i tak wiem... - mały zwiesił głowę i zaczął gryzmolić długopisem po rozłożonym zeszycie. - Hej... to nie jest tak jak myślisz. Widzisz, nie wiem jak ci to wyjaśnić tak, żebyś zrozumiał. To nie ja... serio! To ty sam to wszystko potrafisz - Ed patrzył stropiony na opuszczoną głowę chłopca - Nie wierzysz mi? Mały milczał zawzięcie. Odłożył długopis i podparł głowę. Ed zeskoczył z dłoni i podszedł do niego tak, żeby zobaczyć twarz. Była poważna i smutna. - Nie, no ... nie martw się! Czym ty się w ogóle martwisz? Dobra. Ja ci mówię, że to ty, ty mi mówisz że to ja, a czy to w końcu ważne? Dobrze jest przecież, no nie? - zapytał, śmiejąc się i lekko pociągnął chłopca za rękaw. - Ważne Ed... masz rację, jest dobrze, ale ty przecież sobie kiedyś pójdziesz, a ja? Zostanę sam... i do tego niezdara... - w oczach małego na chwilę zabłysła łza, lecz nie stoczyła się po policzku. Zupełnie tak, jakby popłynęła z powrotem do środka. - Nie myśl o tym. Nie chcę stąd nigdzie iść. Nie mam dokąd i wiesz? - urwał na chwilę i dodał ciszej - Nikt mnie nie potrzebuje... - Zaraz jednak odzyskał wcześniejszą werwę i krzyknął jak mógł najgłośniej i najdobitniej - A ty nie jesteś niezdara! Pamiętaj! Słyszysz? Nie jesteś i już! - No dobra. Pogadamy jeszcze o tym później OK? Mama chciała żebym wyprowadził Perełkę - chłopiec wstał i podszedł do drzwi pokoju. - Idziesz ze mną? - Nie, posiedzę w samolocie i poczekam na ciebie. Będę sobie wyobrażał ze latam. - Ed mrugnął znacząco. - No to, wiesz co? Położę ci samolot na parapecie. Będziesz mógł patrzeć na chmury i wyobrażać sobie, że lecisz bardzo wysoko - powiedział chłopiec i przeniósł Eda razem z samolotem na okno - No to cześć! Zaraz będę z powrotem! - zatrzasnął drzwi. Słychać było jeszcze szelest kurtki w korytarzu i radosny szczek psa. Potem wszystko ucichło. Ed siedział w samolocie. Patrzył na chmury i myślał, ale nie marzył teraz o lataniu. Zastanawiał się nad tym, jak mógłby przekonać małego, że zmiany, jakie zaszły w jego życiu od czasu kiedy się spotkali, nie są zasługą Eda. To znaczy są. Nie są. Są. No, tak i nie. Niezdara... hm... Nie! Tego akurat był pewien, ale gdyby kiedyś nie pojawił się na drodze chłopca, ten pewnie nigdy by nie uwierzył w to, co potrafi. Mógł zostać niezdarą... Już się z niego wszyscy wyśmiewali. Teraz kiedy Ed pokazał mu, co naprawdę umie i nauczył go, jak czerpać radość z wymyślania i tworzenia coraz to nowych rzeczy, jest inaczej. Powoli koledzy zaczynają go dostrzegać i doceniać. Zaczęli nawet szukać jego towarzystwa. Tylko ten problem... On myśli, że to nie on, ale Ed. Ojejku... przecież tylko parę rzeczy mu pokazałem, trochę nauczyłem, a teraz wszystko robi sam... nie wierzy w to... Ech... Przez ten krótki czas, który Ed spędził z chłopcem bardzo się z nim zżył. Nie wyobrażał sobie jak mógłby teraz spędzać czas bez niego. Zawsze tak się przywiązywał do "swoich" dzieci. Pokazywał im rozmaite rzeczy. Małą dziewczynkę, z którą ostatnio mieszkał, nauczył malować. Kiedyś sama się dowie, że jeszcze potrafi rzeźbić i robić z różnych nikomu nie potrzebnych rzeczy prawdziwe cuda! Heh ... ale do tego już Ed nie będzie jej potrzebny. Poszedł sobie gdy zaczęła o nim coraz częściej zapominać... Pewnie nawet nie zauważyła jak zniknął. A ten malec? Na razie Ed pokazał mu, jak przyjemnie jest fantazjować. Często razem odpływali w wyobraźni do krain i wydarzeń, które nigdy i nigdzie nie istniały. Kiedyś chłopiec to wszystko opisze... Na razie robi coraz lepsze samoloty, bo każdy przeznaczony jest do jakiegoś specjalnego zadania i opowiada dziwne historie kolegom. Lubią go za to. - Ed uśmiechnął się do siebie - Taaak, samoloty! On też się czegoś nauczył! Rozmyślania przerwało mu skrzypnięcie otwieranych drzwi. W pierwszym momencie pomyślał, że to chłopiec wrócił z psem, ale nie. Do pokoju weszła jego mama. Chyba pomyślała, że warto byłoby wywietrzyć pokój małego zanim pójdzie spać, bo podeszła do okna i otworzyła je. Nie zwróciła uwagi na papierowy samolocik leżący na parapecie. Ostatecznie, czy z każdą kartką trzeba się przejmować ? Powietrze wokół samolotu zawirowało nagle i Ed wystartował w swój pierwszy prawdziwy lot. Tym razem nie cieszyło go to wcale. Był przerażony! Nigdy dotąd nie przeżył tak długiej samodzielnej podróży. Starał się wykorzystać wszystkie swoje umiejętności, których dzień po dniu nabywał w domu chłopca, aby mały samolocik nie zaczął nagle koziołkować i nie zgubił go po drodze. Wylądował w końcu na trawniku przed blokiem. Chłopiec wrócił z psem. Już na schodach cieszył się myślą, że opowie Edowi nową historię, którą właśnie wymyślił na spacerze. Szybko zdjął kurtkę, buty, otworzył drzwi od pokoju i zamarł. Nogi się pod nim ugięły. Okno było otwarte, a samolotu z Edem ani śladu. - Ed? - szepnął cicho, lecz przeczucie najgorszego sprawiło, że nawet nie próbował wołać przyjaciela. Wybiegł z pokoju. - Mamo! Co się stało z samolotem! Gdzie jest samolot? Był tam! Był na oknie! Położyłem go tam specjalnie! Specjalnie! Miał tam być! - słowa pełne rozpaczy, a zarazem oskarżenia wyskakiwały z ust chłopca jak pociski z karabinu maszynowego. - Nie wiem. Nie zauważyłam go. Pewnie wypadł za okno. Tyle ich robisz codziennie, zrobisz sobie drugi. - odpowiedziała matka lekko zdziwiona nagłą napaścią syna, jednak nie na tyle, aby poświęcić choćby ułamek chwili więcej na fanaberie dzieciaka. Powróciła do szykowania kolacji. Mąż niedługo miał wrócić z pracy, a pewnie będzie zmęczony i głodny. Dlaczego miała nagle zajmować się jednym papierowym samolocikiem, których tyle zawsze wala się po kątach? - Nie mamo... nie zrobię sobie drugiego. Nie zrobię już więcej samolotu, żadnego samolotu... - odpowiedział cicho. Odwrócił się, aby ukryć spływające po policzkach łzy, których i tak nie mogła zrozumieć. Wrócił do pokoju i rzucił się bezwładnie na tapczan. Tego dnia nie wyszedł już ze swojego pokoju. Nie pomogły prośby mamy, aby coś zjadł i groźby ojca, który wykrzykiwał coś o skarceniu za nieposłuszeństwo. Wszystko było dalekie i nieistotne. Ed włóczył się bez celu po trawniku, starając się unikać psów, które raz po raz przebiegały w pobliżu. No tak, była pora wieczornego wyprowadzania czworonogów, a na dużym blokowisku niewielka połać trawy to prawdziwa gratka. Niby nie miał się czego obawiać. Nie wydzielał żadnego zapachu, więc zwierzaki raczej go ignorowały. Raczej... no właśnie, zawsze się ich trochę bał. Z dzieckiem można się dogadać, a z psem? Kto wie co mu strzeli do głowy? Zwłaszcza zwariowane, ciekawskie szczeniaki gryzące co popadnie, mogły być niebezpieczne. Ach.. nieistotne. Zastanawiał się jak mógłby wrócić do chłopca. - Zaczekać tutaj? No tak czasem wyprowadzał psa, więc może mógłby go znów spotkać. Nie... tutaj w trawie? Taki maleńki Ed? Kto go tutaj odnajdzie? Poza tym nie wiadomo, czy mały odwiedza z Perełką akurat ten trawnik. Może chodzi gdzie indziej? Ile musiałby czekać na szczęśliwy zbieg okoliczności, żeby ich drogi znów by się skrzyżowały? Całe dnie, może nawet miesiące! Nie, za długo. W takiej sytuacji mógłby pomóc tylko Tęczowy Q. Świetnie, tylko jak się do niego dostać? - Ed nie znał drogi powrotnej. Za każdym razem pojawiał się rankiem na ramieniu dziecka, do którego był posłany, a gdy przestawał być potrzebny i odchodził, Q natychmiast sprowadzał go do siebie. - Mhm... Tęczowy wie wszystko! On mógłby pomóc drugi raz odnaleźć chłopca. Ale jak wrócić? Słońce było coraz niżej. Ed zaczynał odczuwać dotkliwy chłód. Nie był przyzwyczajony do nocowania jesienią w trawie. Żeby chociaż jakiś kawałek szmatki! Czegokolwiek! Samolot? No tak niedaleko stąd przecież leży. W środku będzie troszkę cieplej. Ed ruszył szybkim krokiem aby odnaleźć samolocik zanim zapadnie noc. - O już go widać! Biała plama na tle zgaszonej zieleni trawnika. Ale co to? - W promieniach zachodzącego słońca Ed dostrzegł z samolotu dziwny, czerwony błysk. - Nie chyba mi się wydawało. Może słońce płata takie figle? No bo niby skąd mogłaby się tutaj wziąć? - powątpiewał w duchu, lecz jeszcze bardziej przyspieszył kroku. Już prawie biegł. - To niemożliwe, a jednak? Ten kolor! Trzeba to koniecznie sprawdzić! - Ed podbiegł do samolotu. Ledwie się zatrzymał, usłyszał za sobą znajomy śmiech. - Ki? To naprawdę Ty? - odwrócił się, lecz nie zobaczył nikogo - Gdzie jesteś wariatko? - roześmiał się i rozejrzał uważnie. Mogła być wszędzie, to jej stary numer! Zawsze się chowa. Schylił się, zajrzał pod samolot i w tym momencie usłyszał głos z góry: - Wariatko? Wariatko? To tak się wita starych przyjaciół? - siedziała na samolocie i wymachiwała nogami. Jego ulubiona Czerwona Ki! Jak zwykle roześmiana od ucha do ucha. Czy Ona w ogóle potrafi być poważna? - Biały Ed! Biały Ed! Ale z ciebie nudny zgred! - wyskandowała Ki i zeskoczyła z samolotu. - Ja? Zgred? I to nudny do tego? Ja ci dam nudnego zgreda! - zakrzyknął Ed, udając śmiertelną obrazę i rzucił się w pogoń za Ki, która już zaczęła uciekać. Gonili się chwilę wokół samolotu, aż wreszcie stanęli zasapani. Oczy obojga promieniały radością ze spotkania. - A teraz opowiadaj skąd się tutaj wzięłaś - zagadnął Ed. - No jak to skąd? Q mnie przysłał po ciebie. - wzruszyła ramionami, jakby to było zupełnie oczywiste. - Przysłał Cię? Dlaczego musiał cię przysyłać, czy nie mógł sprowadzić mnie sam jak zawsze? - mnóstwo pytań cisnęło się Edowi na usta - A w ogóle to skąd wiedział co mi się przydarzyło? - Achjej! Jasne, ty nic nie wiesz! - westchnęła Ki - No dobra, wszystko ci opowiem, ale wleźmy do tego twojego samolociku bo tu ciągnie jak nie wiem co! - powiedziała Ki i zaczęła wdrapywać się na samolot pociągając Eda za rękaw. Weszli na górę. Ed ze zdziwieniem zauważył, że zakamarki papierowego samolociku wyścielały dwa ciepłe kocyki, które Ki przyniosła ze sobą. - Super Ki! Widzę że pomyślałaś o wszystkim! - A sądzisz, że chciałoby mi się tutaj marznąć? Wybacz, ale nawet w twoim towarzystwie! - parsknęła. - Siadaj Ed i zawiń się. Mamy przed sobą jeszcze całą noc! Jesteś głodny? - spytała i natychmiast zaczęła szperać gdzieś pod swoim kocykiem niesamowicie apetycznie szeleszcząc. - Mam placki od Żółtej Su. Jak tylko się dowiedziała, że po ciebie idę zaraz mi coś wcisnęła. Mówiła że to specjalnie dla Ciebie. - Ki zmrużyła oko i uśmiechnęła się figlarnie - Ty Ed! Skąd ona wie, jakie placki lubisz? - Ech daj spokój Ki! Byłem u niej parę razy na kolacji, to wszystko! - Ed spuścił oczy i gdyby nie to, że był przecież biały, na pewno by się zarumienił. - Gadasz i gadasz, a nie spróbowałaś nawet odpowiedzieć na moje pytania. - No no no! Aleś ty niecierpliwy... Dobra, już dobra! - Ki rozłożyła się wygodnie, zawinęła w kocyk i wsunęła ręce za głowę. Zastanawiała się, ile mu powiedzieć, a ile niedopowiedzieć. W sumie to nie była żadna tajemnica, ale w ich świecie panowała niepisana zasada "minimalnej niezbędnej informacji". Uśmiechnęła się z satysfakcją, zobaczywszy jak przyjaciel rzucił się z apetytem na placki. - Jak już mówiłam przysłał mnie Q. - Mmmmm... wiem. - mruknął przeżuwając. - Misji nie skończyłeś Ed. I tyle! Ciągle jeszcze jesteś potrzebny, takich się trudniej ściąga. To wszystko! Dlatego Tęczowy mnie wysłał. - powiedziała szybciutko Ki i zadowolona z siebie zamilkła. - No, chyba powiedziała co trzeba i powinno mu wystarczyć. - Rozumiem, a skąd Q wiedział o wypadku z oknem? - Tak jak zawsze! - wzruszyła ramionami, wymyślając w duchu mnóstwo niepochlebnych określeń na zbyt ciekawskich Białych jegomości. Aż uśmiechnęła się do własnych myśli, tak jej się spodobały! - Taaaaaa... Ty myślisz, że ja wiem jak to jest zawsze? A widzę przecież, że ty wiesz. No powiedz... - poprosił wkładając w tę prośbę i swoje spojrzenie tyle słodyczy, na ile tylko mógł się zdobyć. - Ech Wy Biali jesteście okropni! Żadnego szacunku dla zasad! - pokręciła głową z uśmiechem. - Od rosy! Od rosy Tęczowy zbiera informację. Woda skrapla się wszędzie, potem paruje, wiatr ja niesie do Q, a On odczytuje z niej wszystkie dane o niedawnych zdarzeniach. Tak samo wyszukuje też nowych potrzebujących dzieci i od razu wie, kogo z nas ma posłać. |
|