nr 06 (XXVIII)
sierpień 2003




powrót do indeksunastępna strona

Robin Hobb
  Misja Błazna

        ciąg dalszy z poprzedniej strony

     Przed wieloma laty, kiedy zabił mnie Władczy, umknąłem z pokiereszowanej skorupy mojego ciała i schroniłem się w ciele Ślepuna. Dzieliłem je z wilkiem, snując jego myśli, patrząc na świat jego ślepiami. Towarzyszyłem mu, jak pasażer w jego życiu. W końcu Brus i Cierń przywołali mnie z powrotem zza grobu i kazali powrócić do mego zimnego ciała.
     Tym razem było inaczej. Zupełnie inaczej. Teraz, gdy uczyniłem jego ciało moim, moja ludzka świadomość zawładnęła jego wilczą jaźnią. Wniknąłem weń i zmusiłem, by przestał się wić. Zignorowałem jego oburzenie moim postępowaniem: robię to, co jest konieczne, powiedziałem mu. Gdybym tego nie zrobił, niechybnie by umarł. Przestał się opierać, ale nie pogodził się z tym. Miałem wrażenie, że wzgardliwie poddaje się moim zabiegom. Później będę się tym martwił. Teraz jego urażona duma była najmniejszym z moich zmartwień. Dziwnie było w ten sposób być w jego ciele. Jakbym włożył cudze ubranie. Czułem każdą cząstkę jego ciała, od pazurów po koniec ogona. Czułem dziwny smak powietrza i nawet w tym stanie wyraźnie wyczuwałem otaczające mnie wonie. Zapach znajdującego się obok, mojego ciała, które pochylało się nad tym wilczym, potrząsając nim. Nie miałem teraz czasu, żeby się nad tym zastanawiać. Odkryłem źródło cierpienia. Było nim skołatane serce. Zmusiwszy wilka, żeby leżał spokojnie, już trochę mu pomogłem, lecz nierówne tętno było złowieszczym znakiem, że coś jest nie tak.
     Zaglądanie do piwnicy, a wejście do niej i rozglądanie się w ciemnościach, to dwie różne rzeczy. Wiem, że to kiepskie wyjaśnienie, ale lepszego nie znajduję. Teraz nie wyczuwałem bicia jego serca, ale czułem je. Nie miałem pojęcia, jak tego dokonałem. Tak jakbym rozpaczliwie uderzył barkiem w drzwi, wiedząc, że po ich drugiej stronie znajdę ocalenie, a te drzwi nagle ustąpiły. Stałem się jego sercem, znałem moją rolę w wilczym ciele i wiedziałem również, że nie funkcjonuję jak należy. Mięśnie zwiotczały ze starości i osłabły. Jako serce, uspokoiłem się i postarałem wyrównać rytm uderzeń. Kiedy mi się to udało, ból zelżał i zabrałem się do roboty.
     Ślepun wycofał się w jakiś odległy zakamarek naszej jaźni. Pozwoliłem mu skryć się tam, skupiając wysiłki tylko na tym, co musiałem zrobić. Z czym mógłbym to porównać? Z tkaniem? Stawianiem ceglanego muru? Może najlepszym porównaniem byłoby cerowanie przetartej skarpety. Czułem jak tworze, a raczej odtwarzam to, co zostało osłabione. Wiedziałem również, że nie robię tego jako Bastard, lecz jako część tego wilczego ciała, kieruję nim podczas tego procesu. Przy mojej pomocy, szybciej wykonało to zadanie. To wszystko, wmawiałem sobie, ale wiedziałem, że kiedyś ktoś zapłaci za to przyspieszone uzdrowienie.
     Kiedy dzieło było skończone, wycofałem się. Przestałem być „sercem”, ale czułem dumę z jego nowej sprawności i siły. Jednak wraz z tym uczuciem przyszedł strach. Nie byłem w moim własnym ciele i nie wiedziałem co się z nim działo, kiedy przebywałem w ciele Ślepuna. Nie miałem pojęcia, ile minęło czasu. Zaniepokojony, poszukałem kontaktu z wilkiem, lecz ten nadal go unikał.
     Zrobiłem to tylko po to, żeby ci pomóc – zaprotestowałem.
     Nadal milczał. Nie mogłem odczytać jego myśli, ale wiedziałem, co czuł. Był urażony i rozgniewany, jak jeszcze nigdy przedtem.
     Jak chcesz – powiedziałem mu chłodno. Niech ci będzie.
     Wycofałem się, wściekły.
     A przynajmniej próbowałem się wycofać. Nagle wszystko zaczęło mi się mieszać. Wiedziałem, że muszę dokądś iść, ale słowa „dokądś” oraz „iść” przestały mieć jakikolwiek sens. Trochę przypominało to wrażenia towarzyszące niespodziewanemu zanurzeniu się w wezbraną falę Mocy. Ta rzeka magii może poszarpać duszę niedoświadczonego użytkownika na strzępy, może ponieść człowieka przez otmęty świadomości, aż całkowicie zatraci swą jaźń. Teraz czułem się nieco inaczej, nie rozciągany i szarpany, lecz uwięziony w pułapce własnego ja, niesiony prądem bez żadnego stałego oparcia, mogąc osiąść jedynie w ciele Ślepuna. Słyszałem jak Błazen wypowiada moje imię, lecz to mi nie pomagało, gdyż słyszałem jego głos uszami Ślepuna.
     Widzisz – powiedział żałośnie wilk. Widzisz co nam uczyniłeś? Próbowałem cię ostrzec, żebyś trzymał się z daleka.
     Mogę to naprawić – zapewniłem go pospiesznie. Obaj wiedzieliśmy, że nie tyle skłamałem, ile rozpaczliwie pragnąłem, żeby tak było naprawdę.
     Zacząłem oddzielać się od jego ciała. Zrezygnowałem ze zmysłów dotyku, wzroku i słuchu, zignorowałem kurz na języku i zapach mojego ciała. Uwolniłem moją świadomość, lecz ta zawisła gdzieś w niebycie Nie wiedziałem, jak wrócić do mojego własnego ciała.
     Nagle poczułem coś, słabiutkie pociągnięcie, jakby ktoś ciągnął za nitkę moje koszuli. To coś sięgało po mnie, dotykając mnie za pośrednictwem mojego prawdziwego ciała. Próba załapania go była jak łowienie promienia słońca. Rozpaczliwie usiłowałem go uchwycić, po czym znów zapadłem w mój bezcielesny stan, wyczuwając, że próba uchwycenia go tylko zgasiła ten słaby sygnał. Uspokoiłem moją jaźń i czekałem, jak kot przy mysiej dziurze. Znowu poczułem to pociągnięcie, słabe jak księżycowy blask, sączący się przez gałęzie. Starałem się pozostać w bezruchu, zachować spokój i pozwolić się znaleźć. W końcu dotknął mnie, jak złocisty promyk słońca. Dotknął mnie, a upewniwszy się, że to ja, uchwycił i lekko pociągnął ku sobie. Ciągnął uparcie, lecz łącząca nas więź była cieńsza od włosa. Nie mogłem mu pomóc, nie zrywając jej. Musiałem pozostać w bezruchu, obawiając się, że w każdej chwili może pęknąć, ta więź odciągająca mnie od wilczego ciała ku mojemu własnemu. Ciągnęła mnie coraz szybciej, aż nagle poczułem przypływ sił.
     Wyczułem bezwładny kształt mojego zimnego ciała. Wniknąłem w nie, przerażony chłodem i odrętwieniem siedziby mojej duszy. Oczy, które długo bez mrugnięcia spoglądały w niebo, miałem lepkie i zaschnięte. Z początku nic nie widziałem. I nie mogłem nic powiedzieć, gdyż w ustach i gardle też zupełnie mi wyschło. Spróbowałem przewrócić się na bok, lecz zdrętwiałe mięśnie nie chciały mnie słuchać. Mogłem tylko lekko dygotać. Jednak nawet ten ból był błogosławieństwem, gdyż był moim własnym, towarzyszył powrotowi do mojego własnego ciała. Chrapliwie jęknąłem – z ulgą.
     Woda pociekła z złączonych dłoni Błazna, do moich ust, a potem do gardła. Zacząłem widzieć, z początku niewyraźnie, lecz po chwili dostatecznie dobrze, aby stwierdzić, że słońce już minęło zenit. Opuściłem moje ciało na ładnych kilka godzin. Po jakimś czasie zdołałem usiąść. I natychmiast sięgnąłem myślą do Ślepuna. Leżał obok mnie. Nie spał. Był nieprzytomny. Dotykając jego jaźni, wyczułem jej nikły płomyk, palący się w głębi. Z satysfakcją usłyszałem miarowe bicie serca. Szturchnąłem go myślą.
     Odejdź! Wciąż był na mnie zły. Nie przejmowałem się tym. Jego płuca pracowały, a serce biło rytmicznie. Chociaż on był wyczerpany, a ja zdezorientowany, warto było przez to przejść, żeby uratować mu życie.
     Po jakimś czasie zauważyłem Błazna. Klęczał przy mnie, obejmując mnie ramieniem. Nawet nie wiedziałem, kiedy to zrobił. Z trudem obróciłem głowę i spojrzałem na niego. Twarz miał poszarzałą ze zmęczenia, a czoło pomarszczone z bólu, ale zdobył się na krzywy uśmiech.
     – Nie wiedziałem, czy mi się uda. Jednak nic innego nie przyszło mi do głowy.
     Po chwili zrozumiałem sens jego słów. Spojrzałem na mój przegub. Znów ujrzałem na nich ślad jego palców. Nie srebrny, jak za pierwszym razem, gdy dotknął mnie Mocą, lecz nieco ciemniejszy niż przedtem. Nić świadomości, która nas łączyła, stała się jeszcze mocniejsza. Poruszyło mnie to, co dla mnie zrobił.
     – Jestem ci wdzięczny. Chyba – powiedziałem niezręcznie. Byłem urażony. Nie spodobało mi się, że dotknął mnie w taki sposób bez mojej zgody. To było dziecinne, ale na razie nie miałem siły, żeby walczyć z tym uczuciem.
     Zaśmiał się, lecz w tym śmiechu usłyszałem nutkę histerii.
     – Spodziewałem się, że to ci się nie spodoba. Jednak nie mogłem się powstrzymać, przyjacielu. Musiałem to zrobić.
     Z trudem chwytał oddech. Po chwili dodał nieco łagodniejszym tonem:
     – A zatem znowu się zaczyna. Jestem przy tobie zaledwie od dwóch dni, a przeznaczenie już wyciąga po ciebie swą doń. Czy zawsze już będziemy na to skażani? Czy wciąż będę musiał wpychać cię w paszczę śmierci, żeby skierować ten świat na lepszy kurs?
     Zacisnął dłonie na moich ramionach.
     – Ach, Bastardzie. Jak możesz wciąż wybaczać mi to, co ci robię?
     Nie mogłem. Nie powiedziałem mu tego. Odwróciłem oczy.
     – Na chwilę muszę zostać sam. Proszę.
     Po moich słowach zapadła głucha cisza.
     – Oczywiście – rzekł po chwili.
     Zdjął dłonie z moich ramion i wstał. Poczułem ulgę. Jego dotknięcie zacieśniało łączącą nas więź Rozumienia. Sprawiało, że czułem się bezbronny. On nie wiedział, jak ją wykorzystać i spenetrować mój umysł, lecz to nie zmniejszało moich obaw. Przytknięty do gardła sztylet budzi strach, nawet jeśli trzymający go ma jak najlepsze intencje.
     Usiłowałem zignorować drugą stronę medalu. Błazen nie miał pojęcia, jak odsłonięty był przede mną w tym momencie. Kusiło mnie, by podjąć próbę dalszego zacieśnienia tej więzi. Wystarczyło, abym skłonił go, żeby ponownie dotknął palcami mojego nadgarstka. Wiedziałem, co mógłbym zdziałać w tym momencie. Mógłbym wniknąć weń, poznać wszystkie jego sekrety, przejąć całą jego siłę. Mógłbym uczynić jego ciało przedłużeniem mojego i od tej pory wykorzystywać go do moich własnych celów.
     Była to zawstydzająca myśl. Widziałem co działo się z tymi, którzy ulegli tej pokusie. Jakże mógłbym mu wybaczyć, że mnie na nią wystawił?
     Głowa pulsowała mi znajomym bólem Mocy, a całe ciało bolało, jakbym stoczył bitwę. Czułem się nagi i bezbronny, i nawet dotknięcie przyjaznej dłoni sprawiało mi ból. Chwiejnie podniosłem się z ziemi i powlokłem nad wodę. Spróbowałem uklęknąć na brzegu, ale łatwiej było wyciągnąć się na brzuchu i wciągać wodę spierzchniętymi ustami. Zaspokoiwszy pragnienie, obmyłem sobie twarz. Opłukałem czoło i włosy, a potem przetarłem oczy, aż stanęły mi w nich łzy. Od razu poczułem się lepiej i zacząłem widzieć wyraźniej.
     Spojrzałem na bezwładnie leżącego wilka, a potem na Błazna. Stał zgnębiony i lekko zgarbiony, z zaciśniętymi ustami. Zraniłem go. Żałowałem tego. Chciał dobrze, jednak część mego ja z uporem odmawiała mu tych dobrych intencji. Szukałem jakiegoś usprawiedliwienia dla mojego zachowania. Nie znalazłem. Mimo to, czasem nawet wiedząc, że nie powinniśmy się złościć, nie potrafimy wyzbyć się gniewu.
     – Już mi lepiej – powiedziałem, otrząsając się, jakbym w ten sposób mógł przekonać nas obu, że powodem mojej nieuprzejmości było tylko pragnienie. Błazen nie odpowiedział.
     Nabrałem wody w dłonie i zaniosłem wilkowi. Usiadłem przy nim i polałem nią jego wywieszony jęzor. Po chwili poruszył się i schował język.
     Ponownie spróbowałem przeprosić Błazna.
     – Wiem, że zrobiłeś to, żeby uratować mi życie. Dziękuję.
     Uratował nas obu. Oszczędził nam dalszego istnienia w takiej formie, jaka zniszczyła by nas obu.
     Wilk nie otworzył oczu, lecz jego myśl pulsowała pasją.
     Jednak to, co uczynił…
     Czy to było gorsze od tego, co ty mi uczyniłeś?
     Na to nie znalazłem odpowiedzi. Nie żałowałem tego, że utrzymałem go przy życiu. A jednak…
     Łatwiej mi było rozmawiać z Błaznem niż snuć dalej te myśli.
     – Uratowałeś życie nam obu. Ja… w jakiś sposób znalazłem się w ciele Ślepuna. Myślę, że dzięki Mocy.
     Wypowiadając te słowa, doznałem nagłego olśnienia. Czyżby to miał na myśli Cierń, kiedy mówił, że Moc można wykorzystywać do uzdrawiania?
     Zadrżałem. Wyobrażałem sobie, że mówi o dzieleniu się siłą, tymczasem to, co zrobiłem… Starałem się o tym zapomnieć.
     – Musiałem podjąć próbę ocalenia go. I… rzeczywiście mu pomogłem. Potem jednak nie mogłem wrócić.. Gdybyś nie przyciągnął mnie z powrotem…
     Zamilkłem. Nie byłem w stanie wyjaśnić mu, przed czym nas uchronił. Teraz wiedziałem już, że opowiem mu o tym roku, który spędziliśmy wśród Pradawnej Krwi.
     – Wracajmy do chaty. Jest tam kora wiązu na herbatę. A ponadto muszę odpocząć i Ślepun też.
     – Ja również – przyznał cicho Błazen.
     Zerknąłem na niego i zauważyłem poszarzałą ze zmęczenia twarz oraz głębokie bruzdy na czole. Zrobiło mi się wstyd. Bez przygotowania i żadnej pomocy użył Mocy, aby sprowadzić mnie z powrotem do mojego ciała. W przeciwieństwie do mnie, on nie miał tej magii we krwi, ani dziedzicznych predyspozycji do jej wykorzystywania. Dysponował tylko śladem starożytnej Mocy, która pozostała mu na palcach jako wspomnienie przypadkowego kontaktu z ociekającymi magią dłońmi Szczerego. To oraz słaba więź, jaką niegdyś nawiązaliśmy poprzez ten dotyk, były mu jedyną pomocą, gdy zaryzykował, żeby sprowadzić mnie z powrotem. Nie powstrzymał go lęk ani niewiedza. Nie miał pojęcia, jak niebezpieczne było to, co zrobił. Nie wiedziałem, czy to czyniło jego postępowanie mniej czy bardziej odważnym. A ja tylko skarciłem go za to.
     Przypomniałem sobie jak szczery po raz pierwszy wykorzystał moją siłę, żeby wzmocnić swoją Moc. Zemdlałem z wyczerpania. A Błazen utrzymał się na nogach, chociaż chwiejnie. I nie skarżył się na ból, jaki niewątpliwie przeszywał i szarpał jego mózg. Nie po raz pierwszy zadziwiła mnie wytrzymałość tego smukłego ciała. Widocznie wyczuł, że mu się przyglądam, gdyż spojrzał na mnie. Spróbowałem się uśmiechnąć. Odpowiedział krzywym uśmiechem.
     Ślepun przetoczył się na brzuch, a potem wstał. Chwiejnie jak nowonarodzone szczenię, podreptał do wody i napił się. Gdy ugasił pragnienie, obaj poczuliśmy się lepiej. Nogi uginały się pode mną ze zmęczenia.
     – Potrwa chwilę, zanim dowleczemy się do chaty – zauważyłem.
     Błazen zapytał spokojnie, niemal obojętnie:
     – Dasz radę tam dojść?
     – Jeśli mi trochę pomożesz.
     Wyciągnąłem rękę, a on podszedł, ujął ją i pomógł mi wstać. Wziął mnie pod rękę i szedł obok mnie, ale sądzę, że bardziej opierał się na mnie, niż ja na nim. Wilk powoli dreptał za nami. Zacisnąłem zęby i zebrałem wszystkie siły, żeby nie skorzystać z tej więzi Mocy, która łączyła nas jak srebrny łańcuch. Potrafię oprzeć się tej pokusie, powiedziałem sobie. Szczery potrafił. Ja też to mogę.
     Błazen przerwał skąpaną w słońcu ciszę leśnej głuszy.
     – W pierwszej chwili pomyślałem, że dostałeś ataku, jednego z tych, jakie nieraz cię powalały. Kiedy jednak leżałeś tak nieruchomo… przestraszyłem się, że umarłeś. Oczy miałeś szeroko otwarte i nieruchome. Nie mogłem wyczuć twojego pulsu. Jednak od czasu do czasu dygotałeś i łapałeś ustami powietrze. – Po chwili milczenia dodał: - Nie reagowałeś na mój głos. Mogłem zrobić tylko jedno: ruszyć w ślad za tobą.
     Jego słowa przeraziły mnie. Nie byłem pewien, czy chcę wiedzieć, co porabiało moje ciało, kiedy byłem nieprzytomny.
     – Zapewne tylko w taki sposób można było uratować mi życie.
     – I moje – dodał cicho. – Gdyż za wszelka cenę muszę zachować cię przy życiu. Jesteś klinem, którego muszę użyć, Bastardzie. I jest mi niewymownie przykro z tego powodu.
     Mówiąc te słowa, odwrócił do mnie głowę. Jego złociste spojrzenie umacniało łączącą nas więź, złocisto-srebrną. W tym momencie pojąłem i odrzuciłem prawdę, której nie chciałem znać.
     Wilk powoli szedł za nami, ze spuszczonym łbem.



Kup w Merlinie

powrót do indeksunastępna strona

49
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.