nr 06 (XXVIII)
sierpień 2003




powrót do indeksunastępna strona

Konrad T. Lewandowski
  Żywa woda

        ciąg dalszy z poprzedniej strony

     Syrena rozdygotanymi dłońmi wertował swoje ksero. Kopia bezimiennej księgi była wilgotna, wręcz mokra. Kartki pomarszczyły się, posklejały, niepewny dotyk palców sprawiał, że płaty papieru darły się, rozchodziły i wypadały. Kiedy wreszcie Rodrigez odnalazł szukany ustęp, wersy tak skakały mu przed oczami, że nie mógł skupić się na ani jednym zdaniu. Docierały do niego tylko strzępy tekstu: roztwarza się w wodach i na powrót z wód koncentruje..., ...pierwsza inteligencyja, zrodzona w przedwiecznym oceanie, zanim Bóg nakazał stać się światłości...
     Odbitka wyleciała z rąk, kiedy Agnieszka położyła mu dłoń na jego ramieniu.
     - Kim... jesteś? - zapytał ją, walcząc z bezwładem języka.
     Dziewczyna bez słowa wzięła go za rękę i poprowadziła na brzeg, do kajaka, którym wczoraj płynęli. Również bez słowa rozebrała się do naga, położyła nad dnie i wysoko uniosła nogi, zaczepiając łydki o burty. Krzysztof ruszył ku niej, ogarnięty nagłym pragnieniem, by zapomnieć o wszystkim. Już stał obiema nogami w kajaku, już rozpinał spodnie, gdy ona nagle uniosła biodra i zaczęła oddawać mocz prosto na jego buty. Syrena zamarł ogarnięty wstrętem. I tak pozostał z wpół rozpiętym rozporkiem, bo z pochwy Agnieszki zaczął wylewać się drugi, znacznie obfitszy strumień wody. Kałuża na dnie kajaka szybko rosła...
     Krzysztof Rodrigez, zwany Syreną, oderwał wzrok od krocza dziewczyny i spojrzał na jej twarz. Wtedy zawył. Gwałtownie szarpnął się do tyłu, przewrócił na rufę, poderwał nogi.
     Twarz Agnieszki była wyschłą twarzą mumii z obnażonymi zębami. Reszta ciała kurczyła się w oczach, piersi wiotczały i przysychały do żeber, które rysowały się coraz wyraźniej pod szarzejącą skórą. Kiedy nogi zamieniły się w sękate patyki, woda w kajaku zafalowała, wspięła, wbrew ciążeniu przelała przez burtę i, pozostawiając za sobą truchło, wijąc się w trawie jak srebrzysty wąż wróciła do rzeki.
     - Ciało ludzkie w sześćdziesięciu procentach składa się z wody... - powiedział Syrena cicho i wyraźnie, ze zdumieniem, w całej pełni ogarniając ten fascynujący fakt. - Ludzkie ciało w sześćdziesięciu procentach składa się z wody... - powtórzył - z sześćdziesięciu... ludzkie ciało... procent.... - Wstał, zaczął iść w stronę Beaty, wciąż klęczącej przy zwłokach Leszka. - Ludzkie ciało... sześćdziesiąt... wody... - podniósł saperkę, leżącą koło wygasłego ogniska. - Ludzkie ciało z wody... - z rozmachem uderzył Rzepę w tył głowy. Kość ustąpiła od razu. - Sześćdziesiąt procent... z wody... z wody... ciało... - tłukł krawędzią łopatki raz po razie.
     - Z wody! - Syrena wyprostował się i rozejrzał. Napotkał wzrok pobladłego Młynarczyka. Natychmiast skoczył ku niemu unosząc oblepioną włosami saperkę.
     Tadeusz zaczął uciekać. Syrena byłby go dopadł, ale potknął się o linkę namiotu i przewrócił. Gdy wstał, grabarz już przepadł w krzakach.
     
     *
     
     Młynarczyk pędził przed siebie bez jednej myśli w głowie, całkowicie podporządkowując się instynktowi przetrwania. Nie liczył czasu, nie zapamiętywał drogi. Gdy drogę zagrodziła mu rzeka, po prostu skręcił w bok. Potem znów natknął się na rzekę i znowu skręcił, nie pamiętał, czy w prawo, czy w lewo. Kiedy nie miał już siły biec, szedł, przebijał przez zarośla i napotkawszy rzekę znów starał się ją ominąć. W ten sposób, po dwóch godzinach, pokaleczony przez krzaki jeżyn, dysząc ciężko, rozgarnąwszy kolejną kępę krzaków... wrócił do obozu.
     Obawa rozwiała się natychmiast. Syrenę widać było z daleka. Powiesił się na brzozie, na skraju polany, z dala od rzeki. Młynarczyk podreptał niepewnie ku niemu, ale powstrzymał go cichy charkot.
     Beata jeszcze żyła. Poszatkowany mózg był na wierzchu, przemieszany z włosami i skrzepami, mimo to żyła. Leżała twarzą do dołu, na zalanym krwią trupie Leszka, jedna jej dłoń miarowo drapała darń. Na ten widok w Tadeuszu ocknęły się resztki człowieczeństwa.
     Trzeba ratować, pomyślał machinalnie, dowieźć do wioski... Ruszył do kajaków. Strupieszałe zwłoki Agnieszki nie zrobiły na nim żadnego wrażenia. Po prostu nie przyjął tego widoku do wiadomości. Z łatwością uniósł mumię jedną ręką i cisnął daleko w szuwary. Zepchnął kajak na wodę, przywiązał, potem wrócił po Beatę. Przyniósł ją na rękach i ułożył na przednim siedzeniu, na tak by klęczała twarzą do dołu, oparta policzkiem o pokrywę dziobu. Ręce po obu burtach, bezwładnie osunęły się do wody. Nie poprawiał ich, chwycił wiosło, odcumował i ruszył z prądem.
     Nie analizował swego planu, nie rozważał szans, nie rozpamiętywał. Instynkt podpowiadał mu, że pomysł, by dowieźć ranną do jeziora, do wioski, jest jego ostatnią szansą. Tylko ta myśl chroniła przed obłędem. Jej musiał się trzymać za wszelką cenę. Dotrzeć do wioski, wezwać pogotowie... Rzeka musiała przecież wpadać do jeziora!
     Wiosłował ile sił, wypatrując otwartych wód za każdym zakrętem. Jezioro nie pojawiało się. W zamian nadeszło zmęczenie, potem osłabienie, spowodowane brakiem śniadania i obiadu. Młynarczyk walczył ze znużeniem nawet nie siłą woli, lecz samymi nerwami, desperacją, tępym uporem. Gdy w końcu musiał zrobić przerwę, spostrzegł, że Beata już nie oddycha. Jest zimna. Skrzepła krew mocno przykleiła strzaskaną głowę do poszycia kajaka.
     Przyjął to obojętnie. Przecież najważniejsze było dotrzeć do jeziora! Tymczasem słońce chyliło się już ku zachodowi. Chwycił za wiosło. Cała jego świadomość zatraciła się w rytmie wiosłowania.
     Za kolejnym zakrętem rzeka skończyła się nagle. Woda rozlewała się po bagnistej łące, rozproszyła między kępami trawy i sitowia, nikła w ziemi. Nurt ustał zupełnie. Młynarczyk machinalnie zepchnął kajak z mielizny, wycofał, zaczął szukać głównego koryta. Odnalazł je, chwilę płynął pod prąd, wypatrując jakiejś przeoczonej wcześniej odnogi, po czym znów dał się znieść. Po paru minutach ponownie znalazł się na znieruchomiałym rozlewisku. Opuścił wiosło i zaczął martwo patrzeć przed siebie. Las był daleko, może ze trzysta metrów; przysłaniały go zwolna podnoszące się pasma wieczornej mgły.
     Zapatrzony w dal Młynarczyk nie zauważył małego zawirowania, jakie pojawiło się między zanurzonymi w wodzie, skurczonymi palcami Beaty, przekształciło w strumyczek, który owinął się wokół martwego nadgarstka i wpłynął w górę, do rękawa koszuli...
     Zamiast tego usłyszał plusk wioseł. Ktoś nadpływał rzeką! Tadeusz z nagłą nadzieją zawrócił na spotkanie. Zdołał przebyć kilkanaście metrów. W czerwonym blasku zachodzącego słońca, wśród zarośli mignęły znajome paski koszulki i niebiesko-czerwone pióro wiosła...
     Groza zalała gardło, poraziła serce. Jeszcze chwila, a zza zakrętu wyłoni się cała postać... zobaczy twarz. Jeszcze parę sekund... Tadeusz czekał zamarły, stężały.
     Nie doczekał się. Wcześniej Beata z chrzęstem oderwała przyklejoną głowę, podniosła się i płynnie odwróciła ku niemu.
     Zwierzęcy ryk zadławił się w gardle grabarza. Młynarczyk poderwał się z siedzenia, szarpnął w bok, wywracając kajak. Zapadł z głową pod wodę, nie przerywając krzyku. Dno było blisko, zmacał je, poderwał się i wyprostował. Woda sięgała mu nieco ponad kolana, do brzegu było może ze dwa metry. Z umysłu Młynarczyka znikły najmniejsze ślady człowieczeństwa, przepadły nawet instynkty i odruchy, w zmian wypełnił go obłąkańczy, upiorny, przeciwny naturze strach przed wodą. Uciec z niej... wybiec... biec... nie dotykać!!!
     Ale woda nie chciała wypuścić Młynarczyka. Kiedy do brzegu pozostały dwa kroki, przybrała konsystencję budyniu, potem smoły.
     I gęstniała nadal...
     
     *
     
     Wielce Szanowny Panie Profesorze!
     Zgodnie z Pańską uprzejmą prośbą, przysyłam Panu odpis historii choroby pacjenta, którego przypadek wzbudził Pańskie zainteresowanie podczas ostatnich odwiedzin w naszej Klinice.

     Starczy palec, pokryty cienką, przebarwioną skórą przesuwał się wzdłuż linijek tekstu w miarę postępu lektury:
     Z uwagi na tajemnicę lekarską oraz z obawy gdyby list ów dostał się w niepowołane ręce, pomijam niektóre dane.
     Pacjent T. M..., syn Stefana, urodzony ... grudnia 1975 r., w Poznaniu, wykształcenie średnie, zamieszkały..., kawaler, z zawodu grabarz. Obciążenia dziedzicznego nie stwierdzono. Zaburzeń psychicznych wcześniej nie zdradzał.
     Przyjęty do szpitala wojewódzkiego w ... 10 września 2000 r. w stanie skrajnego wyczerpania fizycznego i psychicznego. Stwierdzono głębokie odwodnienie organizmu, drobne stłuczenia i otarcia naskórka. Kilkakrotne próby pojenia wywołały u chorego napady szału. Ze względu na hyperaesthesia (nadwrażliwość zmysłów) i bardzo silny wodowstręt, postawiono wstępnie diagnozę zaawansowanej wścieklizny po pokąsaniu przez nieznane zwierzę. Rozpoznanie wykluczone przez dalsze obserwacje i badania. Zastosowano znieczulenie ogólne i obfite nawodnienie dożylne (kroplówka), doodbytnicze i dożołądkowe (sonda). Ponieważ psychiczny stan pacjenta nie uległ poprawie, 13 września, przeniesiony na oddział psychiatryczny. Badanie psychiatryczne wykazało silną psychozę, stany urojeniowe i prześladowcze, dotyczące przede wszystkim wody. Chory zdezorientowany w czasie, przestrzeni, otoczeniu, sytuacji własnej. Zachowana jedynie orientacja we własnej osobowości. Wielokrotnie wyrażał przekonanie, że musi uciekać od wody. Wszelkie próby perswazji zawiodły. Zaszła konieczność dalszego pojenia i karmienia pod przymusem. Po dwóch tygodniach udało się skomponować zestaw leków psychotropowych, znoszących lęk przed wodą. Chory je i pije samodzielnie, unika jednak pokarmów płynnych, zwłaszcza o barwie i konsystencji zbliżonej do czystej wody.
     Policja z dużym prawdopodobieństwem ustaliła, że pacjent był uczestnikiem spływu kajakowego, który w nie wyjaśnionych okolicznościach zaginął na rozlewiskach rzeki ... Z nieznanych powodów młodzi ludzie zboczyli z głównego nurtu i skierowali na cieszące się złą sławą bagna w rejonie środkowego biegu ... Chory T. M. jest jedyną osobą, którą dotychczas odnaleziono. Wśród okolicznej ludności utrzymuje się uporczywa pogłoska, jakoby pozostałych porwały tzw. topce. Ponad wszelką wątpliwość ustalono, że spływ faktycznie miał miejsce, chociaż nie znaleziono sprzętu pływającego, ani żadnego innego wyposażenia turystycznego. Zaszło podejrzenie działań zbrodniczych nieznanych osób o motywie rabunkowym. Ze względu na nie wykrycie sprawców, sprawę umorzono.
     Chory T.M., wskutek zaniedbania opieki pielęgniarskiej, po około trzech miesiącach przestał przyjmować leki, co spowodowało nawrót psychozy i wodowstrętu. 14 grudnia stwierdzono ucieczkę. Podjęte na szeroką skalę poszukiwania nie dały rezultatu. 17 marca 2001 r. zwłoki pacjenta odnaleziono na strychu budynku oddziału psychiatrycznego. Obdukcja wykazała śmierć z pragnienia i samomumifikację zwłok. Ułożenie ciała i inne ślady w bezpośrednim otoczeniu zwłok wykluczyły działanie innych osób. Według wszelkiego prawdopodobieństwa chory z obawy przed wodą udał się na strych i ukrył w trudnodostępnym kącie między ścianą szczytową, dachem i kominem. Narastające pragnienie nie zdołało zmusić go do opuszczenia kryjówki. Po konsultacji z lekarzem sądowym datę zgonu ustalono na 26 grudnia 2000 r. Mimo prób zachowania sprawy w najgłębszej tajemnicy, wiadomości przedostały się do pozostałych pacjentów, budząc w wielu wypadkach głęboki niepokój.
     Gdyby Pan Profesor zechciał mieć jeszcze jakieś uwagi, służę w granicach możliwości. Pański głęboko oddany: H. P. ordynator Kliniki

     Palec czytającego znieruchomiał w prawym dolnym rogu kartki. Wokół opuszki, na papierze zaczęła tworzyć się plama wilgoci.
     
     Warszawa, sierpień-wrzesień 2001 r.

powrót do indeksunastępna strona

13
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.