 | Okładka informatora | Gniezno jest sympatycznym miasteczkiem. Korzystając z okazji przeszedłem się po nim trochę, kiedy odwiedzałem po drodze na Polcon dawno nie widzianą przyjaciółkę. Potem, tradycyjną już trasą przez Tczew i jego wielki żelazny most, ten, co to życie jest nie wiadomo czemu jak on, a dalej obok zamku w Malborku, przyjechałem do Elbląga. Pod dworcem musiałem jeszcze przekonać jednego potencjalnego współpasażera taksówki, że ani półgodzinna droga głównymi ulicami, ani poszukiwanie właściwego autobusu nie mają sensu. Następnie wstydziłem się za Poznaniaków bojących się w tym cichym, spokojnym mieście wziąć auta z postoju pod dworcem i pytających asekurancko o cenę za kilometr. Wreszcie jednak, mijając na pasach Fokę i Romka Pawlaka, dotarliśmy do WOKu, ośrodka Światowid, czy jak się w końcu to miejsce nazywa. Zarejestrowałem się właściwie bez większych trudności, musiałem tylko dokupić konwentową koszulkę, bo zdaje się, że na wysyłanej przeze mnie dawno temu karcie zgłoszeniowej nie była ona jeszcze w ogóle uwzględniona. Koszulka ta zresztą jest wielką atrakcją dla miłośników lateksowych kostiumów, a to dzięki przylepionej na plecach, a po minucie noszenia również do pleców, potężnej płachcie gumy ozdobionej plakatem Polconu.  | Jak zwykle niezidentyfikowny brat Szklarski mówi do PWC, a Marcin Grygiel zagląda przez ramię Agnieszce Szady (fot. autora) | Poza zdobytą garderobą dostałem też identyfikator, szkoda że zgodnie z pleniącą się ostatnimi czasy tu i ówdzie modą przeznaczony do zawieszania na urywającym się sznurku, oraz znaczek, którym na szczęście można go było w miarę normalnie przypiąć. Na identyfikatorze przeczytałem z pewnym zaskoczeniem, że jestem prelegentem. Dopiero po chwili, przy czyjejś pomocy, znalazłem się w programie i przypomniałem sobie o dyskusji o rosyjskiej fantastyce, którą miałem prowadzić. Miałem, ale z braku Siergieja Łukianienki, nad którego nieprzyjazdem spuśćmy lepiej wstydliwą zasłonę, nie bardzo było z kim. Inna sprawa, że jakkolwiek mnie wypadałoby pamiętać o przyjętej swego czasu propozycji, to organizatorom wypadałoby mnie zawiadomić, kiedy mam wykonać swoją robotę. Wracając do wyprawki, każdemu przysługiwały też usiane literówkami informator i wspomniany już program, ten ostatni okraszony wstrząsającymi planami budynków Polconu wykonanymi techniką bezlinijkowego rękodzieła. Niestety, znowu program podzielony był między dwa, i to dość odległe od siebie, budynki. W efekcie zamknięci w RPGowej szkole gracze raczej nie pojawiali się w Światowidzie, i odwrotnie, do szkoły chodzono cokolwiek niechętnie. Ja osobiście nawet nie wiem, jak ona wyglądała.  | Koordynator Polconu Jacek Wronkowski podczas koordynowania (fot. autora) | Niedługo po moim przyjeździe dotarł samochód Piotra W. Cholewy. Biednemu Fiatowi Polcony najwyraźniej nie służą, bo tym razem złapał po drodze gumę. Trasę od niego do wejścia Ela Gepfert pokonywała jakiś kwadrans, bynajmniej nie dlatego, że Piotr tak daleko zaparkował, lecz z powodu przedzierania się przez tłumy znajomych. Natomiast kiedy tylko dostała się do środka, rozstawiła swój nagrodozajdlowy straganik, na razie prowizorycznie kątem przy organizatorach. Zdybaliśmy ich aż parkę, aby sprawdzili że urna jest zamykana pusta, po czym okleiliśmy pudło elegancko i głosowanie mogło się zacząć. Później udało się jeszcze zdobyć jakiś mizerny stolik, następnego dnia zastąpiony zaanektowanym przyzwoitym, a bezpańskim stołem z rejestracji. Oczywiście w tym czasie trwał już program, zaczęty dość wcześnie. Zajrzałem na chwilę do Andrzeja Pilipiuka, prezentującego fragmenty fantastyki Prawdziwych Polaków, jestem jednak zbyt wrażliwy na bogoojczyźniane absurdy i wyszedłem po minucie. Inni, lepiej filtrujący ideologię i pozostawiający sam, niezamierzony zresztą, humor, bawili się jednak świetnie.  | W oczekiwaniu na spotkanie (fot. autora) | Oficjalne rozpoczęcie opuściłem co prawda pilnując zajdlowej urny, ale też, mówiąc szczerze, nie jest to zbyt istotny punkt programu i można bez niego przeżyć. Za to w szkole trwały już konkursy, szykowały się LARPy, w obu miejscach odbywały prelekcje, a w szczególności jedną z sal wydzielono dla programu komiksowego, a inną na blok fanatyczny, zbierając w jednym miejscu tolkienistów i gwiezdnowojenników, co zresztą często na jedno wychodzi. Szczęśliwie startrekowcy są subkulturą w Polsce marginalną, bo trzy grupy mogłyby się już nie pomieścić. Po zamknięciu zaś na noc urny do głosowania PWC zabrał Natalię i Andrzeja Młynarzy, oraz mnie i zawiózł do bursy, od nazwy ulicy zwanej Hotelem Zacisze, przy czym jeśli ktoś tej nazwy nie kojarzy, to albo jest bardzo młody, albo powinien się wstydzić. W pokojach nie było co prawda umywalek, ale za to stały lodówki. Przesuwnymi zaś drzwiami toalety o mało nie zabiłem współmieszkańca; po co się wracał pod prysznic?  | Maja Lidia Kossakowska i Greg Wiśniewski (fot. autora) | Ale to był już piątek, ktory rozpoczynali Anna i Michał Studniarkowie. Powtórzyli swoją prelekcję o miejskich legendach, rozszerzoną o nowości. Od czasu ostatniego Krakonu wydarzyła się przecież katastrofa promu kosmicznego, epidemia SARS i wojna w Zatoce Perskiej, więc materiału na nowe plotki nie zabrakło. Spotkanie było długie, dwugodzinne, bo legend jest sporo, a przecież nie wypada mówić o nich bez przytaczania przykładów; w końcu właśnie po to przychodzą słuchacze. Tymczasem, zanim się skończyło, w małej sali kinowej Mariusz Seweryński zaczął opowiadać, co na początku XXI wieku robią astronomowie. Zasadniczo oczywiście szukają, jak to oni, tylko że wykorzystują do tego celu coraz to wymyślniejsze narzędzia. A jednym z najbardziej, jak wiadomo, znanych obiektów poszukiwań są planety krążące wokół odległych gwiazd. Ciekawe, czy kiedyś nadarzy się okazja sprowadzenia na jakiś konwent samego szefa tych poszukiwaczy, Aleksandra Wolszczana. Ściąganie go specjalnie z Ameryki niezbyt się, jak przypuszczam, opłaca, ale jeżeli akurat przyjeżdżałby do Polski sam z siebie, to kto wie... Naoglądawszy się jasnych spektrogramów z nowoczesnego obserwatorium zamierzałem przenieść się dla odmiany w mroki średniowiecza. Chwilowo jednak nie udało mi się to, jako że mająca współprowadzić prelekcję o ówczesnej muzyce Ania Brzezińska prosiła o jej przełożenie na wieczór. Spędziłem więc miło czas w hallu Światowida zgarniając porozkładane tam licznie fanziny. Szczególnej radości dostarczył, i to nie tylko mnie, jeden z numerów "Informatora" GKF, zawierający notatkę przypisującą autorstwo "CyberJoly Drim" Mai Lidii Kossakowskiej. Szczęśliwym, chociaż może nie dla siebie, zbiegiem okoliczności autor owej notki siedział tuż obok i mógł kilka razy, usilnie się kajając, odebrać zasłużone gratulacje.

Panorama polskiego rynku wydawniczego. Jacek Pniewski (Zysk), Grzegorz Szulc (ISA), Sławomir Brudny (Prószyński), Mirosław Kowalski (SuperNOWA), Katarzyna i Jacek Rodkowie (MAG), Andrzej Hudowicz (Rebis), Anna Brzezińska, Edyta Szulc (Runa) i prowadząca Elżbieta Gepfert (fot. autora) Tymczasem nadchodziła godzina, o której miało się rozpocząć spotkanie z Dawidem Brykalskim, na które oczekiwało sporo osób, acz raczej nie takich, z jakimi chciałby się ów pan spotykać. Tradycyjnie, odpowiedzialni za pojawianie się w towarzystwie takich jak on osobników zwykli ich nazywać kontrowersyjnymi. W tym przypadku byłoby to okreslenie czysto eufemistyczne, gdyż pan Brykalski ma od czasu gdyńskiego Euroconu ugruntowaną opinię chama, na którą solidnie zapracował za pomocą lżenia fandomu, ze słynną, jak się wówczas wyraził, "jędzowatą starszą panią" na czele.  | Przed krążownikami Imperium nic się nie mogło ukryć (fot. autora) | Spotkanie z owym damskim bokserem miało zapewne na celu zareklamowanie jego książki, upychanej też licznie do paczek z nagrodami konkursowymi, co budziło pewną konsternację u obdarowanych. Dość bowiem znanym od dawna faktem jest, że jedyne co jej autorowi jakoś wychodzi, to krzykliwa autoreklama. W ogóle zrobienie z pana Brykalskiego prowadzącego do bodajże jedenastu spotkań było posunięciem po prostu skandalicznym. Wstyd zrobił się tym większy, gdy wyszło na jaw że chyba przy każdym z tych spotkań kompromitował się nieprzygotowaniem, za to przeszkadzał przerywając prelegentom. Po dwudziestu minutach oczekiwania uznałem, że pan Brykalski już nie przyjdzie i udałem się z powrotem do jaskini astronomów, gdzie tym razem prelekcję miała Inge Heyer. Mówiła o teleskopie Hubble'a, a są to w konkurencji opowieści "co robię w pracy" jedne z ciekawszych. Mariusz Seweryński występował tym razem w roli tłumacza, z czym radził sobie nienajgorzej, acz miał tendencję do nadmiernego ubarwiania wypowiedzi interesujących wszak samych w sobie. Kilka też razy sala poprawiała go chóralnie. Jak się jednak okazało, przypadkiem trafiłem ponownie na opowieść o poszukiwaniu planet, więc po kilkunastu minutach wróciłem do hallu, gdzie Szaman w przelocie zawiadomił mnie, iż wiadomy prelegent jednak się pojawił. Ruszyłem więc do odpowiedniej sali. Pan Brykalski raczył się spóźnić ponad pół godziny, próbując zwalić winę na jakieś niedopatrzenie organizatorów. Nawiasem mówiąc, następnego dnia mogłem zobaczyć, co potrafi zrobić z obiadem Runa, firma porządna i szanująca swoich czytelników, kiedy do spotkania został kwadrans i cała pieczeń. Ania i Edyta nie spóźniły się nawet o minutę. Czyli jednak można. Fachowa robota. No ale to trzeba mieć klasę.  | Przed braćmi Kuleszami nie mogło się ukryć nic na krążowniku Imperium (fot. autora) | Wracając jednak do spraw nieprzyjemnych, na spotkaniu nie było chyba nikogo zainteresowanego książczyną, do której jak się okazało autor wpakował wywiady po prostu z każdym, kto mu nie odmówił. Pan Brykalski na zmianę czerwieniał i bladł pod niewygodnymi pytaniami. Na zakończenie usiłował jeszcze zboczyć w koncepcję bycia napastowanym przez wąską grupkę wiadomych sił, a gdy mu nie wyszło, wysnuł teorię jakoby udało mu się pogodzić fandom. Wyraźnie był zadowolony że, cytując "Paragraf 22", "ma rzadki dar godzenia ze sobą zupełnie różnych ludzi co do tego, jaki z niego kutas". Każda nieprzyjemność jednak kiedyś się powinna kończyć, wyszedłem więc na zewnątrz poszukać kogoś do zaciągnięcia na obiad. Życie towarzyskie w hallu koncentrowało się, jak zwykle, wokół zajdlowej urny. Oprócz licznych ochotników na gościnnych występach, czuwała przy niej oczywiście Ela Gepfert, która zaczęła już od tego dostawać zajdlików w oczach. Bardzo pomocne w integrowaniu się były porzucone po pierwszym dniu stoły akredytacji. Rozkładało się na nich a to rysunki braci Kuleszów, których gwiezdnowojenne modele wisiały nad głowami, a to książki, a to komputer Szymona Sokoła, wyświetlający nakręcony na ConQueście film Staszka Mąderka, w szczególności zaś można się było rozłożyć samemu, bo krzeseł nie zawsze wystarczało.  | Tenar/Arha (Helena Sujecka) i Kossil (Magdalena Warnel) w przedstawieniu teatru "Żaluzja" "Kapłanka Grobowców Atuanu" (fot. autora) | Skoro natomiast mowa o Staszku, to właśnie zaczynał on swoje, obliczone na dwie godziny, spotkanie. Miałem ochotę na nie pójść, ale że akurat udało mi się załapać na drużynowe wyjście do restauracji reprezentacji ŚKF, zmieniłem plany. O tyle nie traciłem wiele, że następnym razem Staszek opowie zarówno to, co teraz, jak i kolejne anegdoty, które uzbiera do tego czasu; jego spotkania wyglądają wszak tak, jakby sobie wyciskał mózg dopóki nie wycieknie z niego ostatnia wesoła historyjka. Stąd tak długi przyznany czas, bo zna ich dużo. Na ten, wspominany już wielokrotnie, obiad poszliśmy do meksykańskiej restauracji "Pod Aniołami", będącej niemal oficjalnym lokalem Polconu. Kiedy kończyliśmy, przyszli nas zmienić między innymi Andrzej Sapkowski i Mirosław Kowalski, szef SuperNOWEJ. W drodze powrotnej odwiedziliśmy drogowskaz "Policja: 997 m", będący kolejną po "Apolitycznym Rogu 2. Maja" atrakcją turystyczną Elbląga. Tymczasem Ania Brzezińska prowadziła prelekcję o tym, jak się robi książki, a następnie Maja Lidia Kossakowska mówiła o swoich aniołach. Po wydanym przez Runę zbiorze opowiadań, teraz czas na powieść o nich z Fabryki Słów. Skoro zaś mowa o planach wydawniczych, na odbywający się po spotkaniu Mai prowadzony przez Elę Gepfert panel wydawców przybyła chyba większość liczących się firm: Runa, Prószyński i Spółka, ISA, Rebis, Zysk i Spółka, SuperNOWA i MAG. Zabrakło wspomnianej Fabryki, oraz, co dziwne, Solarisu, mimo że Wojtek Sedeńko w Elblągu był.

Forum Fandomu (fot. autora) Prawdę mówiąc, na tego rodzaju spotkania nie mam zwyczaju chodzić, bo śledzenie planów wydawniczych jest właściwie swego rodzaju hobby. Chociaż fakt, że jeśli ktoś zbiera jakieś cykle, informacje o wydawaniu kolejnych tomów są dla niego istotne. Natomiast porównywanie rynków zagranicznych z polskim jest już jednak zajęciem dla zapaleńców, podczas gdy zwykły czytelnik po prostu czyta, co mu wydadzą. No i w końcu - nie bez znaczenia jest dla mnie oszczędzanie sobie stresów na tle niemożności przeczytania wszystkiego, co wydawcy zapowiadają. Dbając więc o swoje nerwy zajrzałem na chwilę na trwające równolegle spotkanie z Jarosławem Grzędowiczem. Jak słyszałem, fakt że z dość odległych relacji osób, które były tam dłużej, plany reaktywacji "Fenixa" jakby się bardziej urealniły ostatnimi czasy. Ma się tym zająć znowu Fabryka Słów, a czasopismo będzie kwartalnikiem. Wygląda jednak na to, że będzie sobie radzić bez Michała Dagajewa, jako że od niego nie słychać było żadnych tego rodzaju informacji. Natomiast kiedy natknąłem się na niego przed wejściem do Światowida, zrelacjonował odprawianie do domu Staszka Mąderka, który jak się okazało przyjechał tylko na swoje dzisiejsze spotkanie, co ładnie o nim świadczy, bo dojazd do Elbląga nie jest procesem szybkim i prostym. Skoro więc jednak nasz Mały Reżyser się pojawił, to widać zaproszenie na Polcon jest dla niego sprawą istotną. Nawiasem mówiąc, jako że Staszek szybki jest, zdążył jeszcze mimo pośpiechu poderwać jakąś uczestniczkę, acz Michał nie chciał powiedzieć, którą.  | Grzegorz Wiśniewski ujawnia tajemnice zakonne Jedi (fot. autora) | Tymczasem jednak zaczynało się spotkanie z autorem niedawno wydanego "Uśpionego archiwum", Wawrzyńcem Podrzuckim, a przede wszystkim przełożona z południa prelekcja o muzyce średniowiecznej, prowadzona przez Katarzynę Motykę przy pomocy Ani Brzezińskiej. Sądząc z ilustracji dźwiękowych, nawet biorąc poprawkę na niedokładność odtworzenia, średniowiecze było czasem ponurym i okrutnym, a zwłaszcza dla słuchaczy liry korbowej. Za to pomysły artystyczne muzyków były całkiem śmiałe, że wspomnę koncepcję połączenia kościelnych chorałów ze świńskimi przyśpiewkami. Nie, żeby taka twórczość cieszyła się oficjalnym poparciem. Pozostając zaś pod wpływem sztuki, udałem się następnie na wyreżyserowane przez Bożenę Borek przedstawienie, oparte na "Grobowcach Atuanu" Ursuli Le Guin. Prezentował je słupski teatr amatorski "Żaluzja" i to z całkiem dobrym skutkiem. Biorąc pod uwagę, że teatr jako taki w ogóle mnie nie interesuje, wydaje mi się że skoro przedstawienie mi się podobało, to faktycznie musiało być przyzwoite. Oficjalny program tego dnia zakończył się więc pozytywnym akcentem. Nieoficjalny zresztą również, tylko że kilka godzin później i nie w Elblągu, a, jeśli dobrze pamiętam, Janowie, gdzie w pałacowym parku wydawcy rozpalili sobie ognisko i próbowali w spokoju usmażyć trochę kiełbasy. Zasadniczo zresztą udało się im to, bo chociaż gości pojawiło się sporo więcej, niż było w planach, to przecież nikt w zabawie nie przeszkadzał.  | Anna Adamczyk między młotem i kowadłem. Piotr W. Cholewa i Tadeusz A. Olszański wokół Anny Adamczyk. Narzędzia w kolejności przysłowiowej, nazwiska w kolejności alfabetycznej (fot. autora) | W sobotę kwestia kiełbasy wróciła na chwilę, gdy Ania Brzezińska na swoim kolejnym spotkaniu mówiła o trudnościach i pułapkach czyhających na autora powieści historycznej, a przynajmniej opierającej się na historii. Ot, tworząc banalną scenę z Wikingami słuchającymi w karczmie minstrela przygrywającego im do wieczerzy wypada wziąć pod uwagę, że w danych czasach mogło już nie być Wikingów, jeszcze nie być minstreli, na danym obszarze mogły nie istnieć takie karczmy, a co najgorsze mogło jeszcze nie być zaplanowanych na rzeczoną wieczerzę kiełbas. Anię zastąpił Andrzej Sapkowski, a ja tymczasem poszedłem na Forum Fandomu. Tym razem było dość ożywione, a to ze względu na wprowadzanie korekt do fandomowych przepisów. Przede wszystkim w regulaminie Nagrody Zajdla ustalony został sztywny termin zgłaszania nominacji, niezależny od terminu Polconu. Ułatwia to propagowanie nagrody na przykład przez wydawców, którzy mogą publikować gotowe formularze do zgłaszania nominacji. Drugą zmianą, a raczej zapowiedzią zmiany, była kwestia regulaminu samego Polconu, w niektórych miejscach dość przestarzałego. Konkretnie problematyczny był punkt ustanawiający Komitet Organizacyjny, co do którego to ciała opinie były różne, od poglądu iż nikt takowego od lat na oczy nie widział, przez kilka stadiów pośrednich, aż po identyfikowanie go z Forum Fandomu. Istotnie, sprawa wymaga ponownego znormalizowania, bo obecny zapis ma już ładnych parę lat, a fakt, że sporo z dalszych punktów odwołuje się do niego, dodatkowo kwestię komplikuje.  | Bestia. Małgorzata Janiszewska. Gdybyż każdy klub miał taką organizatorkę konwentów... (fot. autora) | Poza pracami ustawodawczymi, podjęta została decyzja o organizacji Polconu 2005 w Poznaniu, o ile tylko Druga Era zalegalizuje formalnie swoje istnienie, oraz wystąpili przedstawiciele zielonogórskiej Ad Astry, która jest organizatorem przyszłorocznym. Ponadto uchwalono, że ze względu na odwieczne wybieranie do komisji liczącej zajdlowe głosy, Leszek Olczak nie może umrzeć, bo bez niego Zajdel nieważny. Po dwóch godzinach wszystko było już załatwione i można było się zająć ponownie działalnością mniej oficjalną. Kto chciał, mógł pójść na spotkanie z nową redakcją "Nowej Fantastyki". Jak słyszałem, Arkadiusz Nakoniecznik zapowiada odpuszczenie sobie działalności misyjnej i przeznaczenie mocy przerobowych na działalność ekonomiczną. Maciej Parowski, jako redaktor działu polskiego, swoją małą misyjkę pewnie będzie próbował prowadzić dalej, ale może wreszcie po długim czasie teksty w "Nowej Fantastyce" zaczną także bawić, a nie tylko pobudzać do głębokich rozmyślań. Głównie o treści "kto to do druku przyjął?".  | Andrzej Pilipiuk dziękuje za nagrodę Zajdla (fot. autora) | Ja jednak na to spotkanie nie dotarłem, trafiwszy na Grega Wiśniewskiego rozmawiającego z Adamem i Markiem Kuleszami, gwiezdnowojennymi fanami sprzętowymi. Stojąc na piętrze Światowida pomówiliśmy sobie o modelach statków wiszących pod nami, oraz o dalszych planach, w tym o kopii stroju Boby Fetta. Pozwoliłem sobie także zasugerować nosiciela do stroju Lorda Vadera, mamy we Wrocławiu stosownego człowieka. Co do statków, jak się okazuje powstają one bez dokumentacji konstrukcyjnej, za to czasem na podstawie mierzenia zatrzymanych klatek na telewizorach. Tu z kolei podzieliłem się swoim pomysłem Star Destroyera - latawca, który zyskał pewne uznanie mistrzów, acz byłaby to konstrukcja znacząco odmienna od ich. Na koniec, korzystając ze zdobycznej drabiny, obfotografowałem na zamówienie Grega Kuleszów i ich czeladnika przy modelach. Jeżeli się uda, w następnym numerze zamieścimy wywiad z nimi. Tymczasem powoli zbliżała się tolkienistyczna prelekcja o pisaniu książek w oparciu o dzieła Tolkiena, na którą miałem sporą ochotę, pamiętając co się tolkienistom robi na wspomnienie o "Ostatnim władcy Pierścienia", lecz uznałem że jedna awantura dziennie wystarczy i pozostawiłem sobie tylko późniejszą z nich. Tymczasem zaś poszedłem na obiad z Runą i jej mężami. Ponownie trafiliśmy do meksykańskiej restauracji, gdzie Anię Brzezińską zdybał z paczką korekty, jak mniemam "Ostatniej sagi" Marcina Mortki, Artur Szrejter. Ciekawie było popatrzeć, jak Artur łapie lecące w jego stronę kolejne niepokreślone kartki, wyjaśnia szybko, o co chodzi na pokreślonych, a co chwilę tęsknie spogląda na stojącą przed nim szklankę, po którą nie ma czasu sięgnąć.  | Andrzej Sapkowski, Jadwiga Zajdel i Katrzyna Motyka p.o. Andrzeja Pilipiuka (fot. autora) | Obiad, którego przygotowanie trwało nieco za długą, acz zapowiedzianą przez kelnera, chwilę, znikł błyskawicznie, chociaż z zachowaniem dobrych manier, bo Ania, Edyta i Greg mieli już lada moment spotkania. Trochę było szkoda przyjemności, no ale porządni prelegenci nie każą słuchaczom czekać. I nie kazali. Runa poszła na swoje spotkanie wydawnicze, zaś Greg na dyskusję o roli zakonu Jedi w świecie Gwiezdnych Wojen. W zasadzie wiele się nie nagadał, bo natychmiast inicjatywę przejęła sala, kłócąc się między sobą, czy Jediów się prosi, czy daje się im zlecenia, a jeżeli to kto im podpisuje protokół odbioru, czy można nie zapłacić za niewykonaną pracę, a wreszcie kto w ogóle płaci, a kto za wszystkim stoi. Poza senatorem Palpatinem, bo to wiadomo. Natępna w kolejności była oczekiwana przeze mnie kłótnia. Na początku w oknie stał Paweł i drażnił Tadeusza, ale jako że zza szafy nie widziała mnie reszta sali, uznałem to za cokolwiek nieeleganckie i przesiadłem się pod przeciwległą ścianę. Oficjalnie głównymi dyskutantami mieli być Piotr W. Cholewa i Tadeusz A. Olszański, zaś moderatorem dyskusji Anna Adamczyk. Ponieważ zaś Anna przyszła w elfim płaszczu, czułem się niemalże w obowiązku wspierać samotnego PWC, zresztą nie był to obowiązek przykry. Nasza wspólna, tytułowa teza, że tolkienowskie postacie są i papierowe, i czarno-białe spotkała się z twardym odporem. Na pierwszej linii Anna twierdziła, że nieprawda, bo nie są, a na drugiej linii Tadeusz dowodził, że nieprawda, ponieważ to jest epos i postacie są w nim papierowe i czarno-białe. Cokolwiek pokrętna i jakby schodząca z tematu logika nie pokonała jednak nas, antytolkienistów, nawet kiedy padł miażdżący argument że doba nieprzerwanego chodzenia z plecakiem męczy, więc Frodo jest postacią głęboką.  | Nieoczekiwanie u Roberta Adlera ujawniła się mroczna natura Sith... (fot. Robert Adler) | Na zakończenie Agnieszka Szady udanie podsumowała całość cytując klasyka skierowanymi do antytolkienistów słowami "dla was jest to igraszką, nam chodzi o życie". Cóż, życie, jak wiadomo, jest twarde i bezwzględne, więc, moi drodzy tolkieniści, jutro znowu wam uciekniemy. A w każdym razie na najbliższym konwencie, na jakim się pojawicie. Tę zabawę trzeba było jednak skończyć, bo nadszedł czas oficjalnego zakończenia, a w odróżnieniu od otwarcia jest to uroczystość znacząca, gdyż zawierająca w sobie ceremonię wręczania Zajdli. Uczestnicy zebrali się w dużej sali kinowej, prowadzący organizatorzy włożyli garnitury, zwycięzcy konkursów odebrali nagrody, kto miał aparat, zrobił zdjęcie przycupniętej w kątku Małgorzacie Janiszewskiej, znanej powszechniej jako Bestia, i już można było przejść do najważniejszego. W tym roku próbowana jest koncepcja unifikacji imion i jak Śląkfy Tomasze, tak Zajdle dostali Andrzeje. Sapkowski za "Narrenturm", a Pilipiuk za "Kuzynki". Statuetki wręczała, jak zwykle, Jadwiga Zajdel, odbierali częściowo oczywiście nagrodzeni, a częściowo Katarzyna Motyka, zastępująca Andrzeja Pilipiuka, który musiał najwyraźniej załatwić jakieś nagłe sprawy i opuścił Polcon przed czasem. Był jednak obecny duchem, mimo że w baterii jego komórki było już owego ducha niewiele, o czym zdążył jeszcze poinformować, złożywszy podziękowania.  | ...przeciwstawiona jasnej strony mocy jednego z braci Kuleszów... (fot. Robert Adler) | Po uroczystości świętowaliśmy udane wręczenie w bursie na Chopina, przejadając akredytację Andrzeja Kowalskiego, który nie mógł przyjechać i przekazał ją bodajże Pawłowi Ostrowskiemu z Poznania, a za uzyskane tą drogą pieniądze kazał kupić cukierków. W ramach świętowania ktoś złapał na trawniku jeża, co wydaje się być już elbląską tradycją, lecz nie do kieszeni schował, a zaniósł go do świetlicy budząc charakterystyczne piski zachwytu zgromadzonych kobiet. Oczywiście potem jeż wrócił na trawnik. Ja zaś wróciłem do Hotelu Zacisze, pełniąc zaszczytną funkcję eskorty Pani Jadwigi. Ostatni dzień, jak to mi się zwykle w tym mieście zdarza, rozpocząłem dość wcześnie rano, bo czekała mnie droga pociągiem przez całą Polskę, a tym razem nawet dłuższa, bo via Warszawa. Cokolwiek zjeżyła mnie konieczność jazdy ekspresem, bo na jakiś egzotyczny pospieszny do stolicy już nie było miejscówek, akurat obowiązkowych. Przeszło mi jednak na peronie w Malborku, gdzie spotkałem transportującą pilipiukowego Zajdla Katarzynę Motykę osłanianą przez zaspanego Artuta. Przegryzając co jakiś czas coś z bufetu, tudzież oglądając ładny, chociaż ewidentnie nie malowany od czasów orła bez korony, neogotycki dworzec, doczekaliśmy się wreszcie pociągu. Miła jest świadomość, że może na tym samym peronie, na którym staliśmy, wysiadali sześćset lat temu rycerze krzyżaccy przyjeżdżający na bitwę pod Grunwaldem.  | ...przeważona jednak przez Nurka (fot. Robert Adler) | Po drodze zdążyłem jeszcze nauczyć Ellen pisania SMS-ów przy pomocy mechanizmu T9. Niby jest to sztuka prosta, a jednak nie każdy potrafi ją opanować. No ale też nie każdy zawozi Zajdla Pilipiukowi. Elbląski Polcon właściwie był udany, chociaż, jak słyszałem, nie tak liczny, jak planowano. Mimo nieszczęśliwego niekiedy układania programu i doboru niektórych jego uczestników, dawało się w nim jednak znaleźć sporo ciekawych rzeczy. Kilka aspektów organizacji mogło, a nawet powinno być zrobionych lepiej, w szczególności nieco przerażały procedury rezerwowania miejsc na sali kinowej, do tego tylko na niektóre filmy. Nie doświadczyłem tego jednak osobiście, bo akurat co chciałem widzieć, widziałem wcześniej, a reszta mnie nie ciekawiła. Na szczęście problemy były, jak mówię, dość punktowe, w powietrzu nie unosiła się aura powszechnej katastrofy. Za rok następne małe miasto, zobaczymy jak będzie. |
|