nr 07 (XXIX)
wrzesień 2003




powrót do indeksunastępna strona

Autor Konrad Wągrowski
  Pisarz musi czasem narozrabiać i narobić dymu

        Konrad T. Lewandowski, pisarz fantastyczny, publicysta, doktor filozofii, rocznik 1966, pseudonim "Przewodas". Barwna postać - zarówno laureat Nagrody im. Janusza A. Zajdla za przebojowe opowiadanie o odparciu przez Polaków amerykańskiego najazdu "Noteka 2015" (1994), jak i zdobywca antynagrody "Złotego Meteora" za tekst o fandomie fantastycznym do "Skandali". Pisuje hard sf, fantasy, fascynuje go metafizyka. W zeszłym miesiącu opublikowaliśmy jego opowiadanie "Żywa woda".

Konrad T. Lewandowski
Konrad T. Lewandowski
Esensja: Pamiętam, jak swego czasu przyniosłem na zajęcia na studiach egzemplarz "Nowej Fantastyki", aby mieć co robić w czasie wykładu. Był to akurat numer z "Noteką 2015". Tego dnia egzemplarz krążył po całej sali, chyba połowa grupy zapoznała się z tym opowiadaniem. "Noteka 2015" wydaje się być Twoim największym osiągnięciem (dostałeś zresztą za nią Zajdla), ale to było już prawie 10 lat temu. Od tego czasu chyba nieco spuściłeś z tonu - tak przynajmniej wynika z odbioru czytelniczego. Czy zgadzasz się z tym? Jak ocenisz swoją twórczość "ponotekową"?

Konrad T. Lewandowski: Wiem, że "Notekę 2015" czytali ludzie, którzy nigdy wcześniej ani później nie czytali żadnej fantastyki. To opowiadanie niewątpliwie stworzyło jakiś precedens. Jaki? Sporo daje do myślenia fakt, że "Zajdla" dostał w zeszłym roku Andrzej Ziemiański za "Autobahn nach Poznań", czyli też historię o tym jak Polacy łoją Amerykanów. To wygląda na jakąś stałą tendencję, zupełnie jakby zaistniała "recepta na Zajdla", ale nie będę tu krytykom odbierał chleba. Przyjmijmy roboczo, że "Noteka 2015" to był duży sukces. Pytanie, czy sukces literacki do czegoś pisarza zobowiązuje? Czy ja mam obowiązek eksploatować do końca raz odkrytą żyłę literackiego złota? Owszem, kultura konsumpcyjna tego właśnie ode mnie oczekuje, ale mnie to nudzi. Ciągle eksperymentuję, ciągle próbuję czegoś nowego. Noteka to uboczny efekt tego procesu. Po niej był "Półmisek" opowiadanie o wiele dla mnie ważniejsze, bo radykalnie zmieniło mi życie, że wspomnę fascynację metafizyką, dla której poświęciłem całą moją ponotekową popularność i zrobiłem doktorat z filozofii. Czy to jest spuszczanie z tonu? Po prostu poszedłem inną drogą, ku czemuś nowemu, nie rezygnując z eksperymentów literackich. Chciałbym aby czytelnicy podzielali moje fascynacje, ale skoro tego nie robią przecież nie wyrzeknę się siebie. Z pisaniem, nie tylko moim, jest trochę jak ze skokami Małysza, skaczemy stale, ale tylko od czasu do czasu, jak Małysz, łapiemy wysokie "noszenie". Czasem się ono trafia debiutantom za pierwszym tekstem, że wspomnę Ninę Liedtke, czasem jak mnie po 10 latach treningu, innym zaś życia nie starczy. Jeszcze inni jak ostatnio Ziemiański i Dukaj dostają swoje drugie pięć minut po latach mniej udanych. Może więc i ja znów dostanę? Akurat Michał Szklarski z GKF o mojej najnowszej powieści "Bo kombinerki były brutalne" pisze: "to najlepsze osiągnięcie pisarskie Lewandowskiego, lepsze nawet od "zajdlowej" "Noteki 2015"."

Esensja: Jak z perspektywy lat patrzysz na "Notekę"? Czy w kontekście np. wojny w Serbii, czy w Iraku uważasz ją za tekst w jakimś sensie proroczy, czy też nie chcesz traktować jej w takich kategoriach?

KTL: Miałem wrażenie, że "Noteka" się sprawdza, kiedy w Sejmie wybuchła afera Oleksego, jednak Wysoka Izba nie pociągnęła fabuły dalej. Wszystko, jak to w Polsce rozmydliło się całkowicie, że teraz już w ogóle nie ma winnych tamtej zadymy. Zaczęło się "Noteką", a wyszedł "Półmisek"... "Notekę 2015" pisałem bez zamiaru prorokowania. To była intelektualna gra, której punktem wyjścia była Pustynna Burza, czyli pierwsza wojna w Iraku. Potem realne wydarzenia faktycznie zaczęły lekko przypominać fabułę tego opowiadania. Chyba najbliżej była wojna o Kosowo, zwłaszcza wtedy gdy został zestrzelony "niewykrywalny" amerykański bombowiec. Tyle tylko, że Serbowie nie wytrzymali dość długo, żeby wyszła z tego Noteka. Walczyli w złej sprawie i widać zabrakło im motywacji. Teraz z Irakijczykami było podobnie, za szybko wymiękli. Wygląda na to, że taki cyrk mogliby zrobić tylko Polacy.

Esensja: A czy uważasz, ze scenariusz opisany w Notece jest w ogóle prawdopodobny? I dlaczego właśnie Polacy mieliby być w stanie go realizować? Czy cokolwiek z naszej historii o tym świadczy?

KTL: Na pierwsze podpytanie odpowiedź brzmi: to się jeszcze okaże. Na drugie: bo jesteśmy narodem wariatów i potrafimy wygenerować autorytety na każdą okazję: Traugutt, Piłsudski, Jan Paweł II czy Urban. Za Mickiewicza mówiło się coś o wewnętrznym ogniu pod zakrzepłą skorupą. A świadczy o tym chociażby historia Polski jako najweselszego baraku w obozie sowieckim. Jednak warto pamiętać, że mówimy tu o tekście literackim, a nie o tajnych planach strategicznych Sztabu Generalnego. To dziwne, że "Noteka 2015" mimo upływu 8 lat jeszcze nie doczekała się głębszego opracowania krytycznego. Wciąż tylko albo entuzjazm albo niechęć. Odnoszę wrażenie, że niektórzy mają mi za złe, że "Noteka" nie jest częścią historii Polski.

Esensja: Oglądając kiedyś w kinie "Dzień Niepodległości", pomyślałem sobie, że gdyby ktoś w Polsce zrobił ekranizację Noteki, to właśnie byłby taki rodzimy "Dzień Niepodległości, w którym nasi naparzają silniejszych. Co sądzisz o pomyśle takiego filmu?

KTL: Scenariusz już istnieje, nawet go wstępnie zaakceptowałem, ale autor nie odezwał się od kilku lat, więc łatwo zgadnąć co to oznacza. Ten scenariusz nie ma nic wspólnego z "Dniem Niepodległości", jest za to zgodny z duchem "Noteki", czyli satyrą z Polaków. Jest tam na przykład scena jak żołnierze mafii składają przysięgę na wierność Rzeczpospolitej i oddają swe złote łańcuchy w ramach składki na wojsko i policję. Amerykanie traktują siebie o wiele bardziej poważnie, wręcz absurdalnie poważnie, co też zostało wykpione "Notece". "Dzień Niepodległości" jest na serio patriotyczny, pełen patosu i moralizatorstwa. Tylko bardzo zły reżyser mógłby zrobić z "Noteki" taki film. I od kiedy to ufoki z "Dnia Niepodległości" są silniejsze od Amerykanów? To wszak historia o tym jak kosmiczna kosa trafia na kamień amerykańskich wartości...

Esensja: Jakie rady dotyczące pisania dałbyś początkującym autorom?

KTL: Tak ogólnie? Ucz się dziecko i pracuj, a garb, czyli dorobek sam ci wyrośnie! Kiedy prowadziłem w "Cogito" rubrykę literacką "Mówmy Prozą" udzielałem rad w formie wyjaśnień dlaczego wydrukowałem dany tekst. Było tego 89 odcinków, więc gdyby to wszystko zebrać i przeredagować wyszedłby całkiem konkretny poradnik. Jednak jak refren powtarzałoby się tam naleganie na oryginalność spojrzenia na świat: "Zobacz to, czego nie zauważył nikt inny i opowiedz o tym ludziom". Haczyk tkwi w tym, że czasem nawet jak o czymś takim mówisz, to ludzie za nic nie chcą tego dostrzec i dają do zrozumienia, że komuś odbiło... Wtedy trzeba poszukać w sobie motywacji by dalej robić swoje. Więcej rad wolałbym nie udzielać. Nauczyłem pisać kilku nienajgorszych autorów (niech się sami do tego przyznają, jeśli chcą), ale teraz już nikogo uczyć pisania nie zamierzam. W zamian intensywnie udziela się w tej dziedzinie Andrzej Pilipiuk. Odnoszę wrażenie, że pragnienie by uczyć pisać to pewien wyraźnie określony etap rozwoju pisarskiego. Kiedy czujesz, że literacka materia ci ustępuje, że ulega twojej woli, ogarnia cię entuzjazm i chęć podzielania się tym z innymi, czyli organizujesz warsztaty literackiego. Potem zaś okazuje się, że to żmudna orka, polegająca głównie na zniechęcaniu grafomanów i to jest jedyny rezultat ilościowy. Następnie odkrywasz, że w nauce pisania tkwi jakaś fundamentalna sprzeczność - dajesz komuś coś, co on musi odrzucić aby stać się sobą, czyli prawdziwym pisarzem. Jeśli postępujesz uczciwie i nie chcesz li tylko popisywać się przed zapatrzonym w ciebie małolatem, to musisz zachęcać go żeby jednocześnie cię słuchał i buntował się przeciw tobie. W rezultacie hodujesz potwora, którego głównym celem jest wdeptać cię w ziemię. Uczeń musi przerosnąć mistrza. Tylko jeżeli w mistrzu tli się choć trochę ambicji, to trudno tu mówić o satysfakcji z dobrze wykonanej roboty.

Esensja: Co sadzisz o literaturze w Internecie? Czy uważasz, że pisma internetowe mogą stać się konkurencja dla papierowych?

KTL: Idziesz do kiosku lub księgarni, wybierasz, kupujesz, czytasz. Żeby robić to samo w internecie trzeba najpierw kupić komputer i nauczyć się go jako tako obsługiwać, co jest proste dopiero wtedy jak się człowiek tego nauczy. Potem wykonuje się czynności podobne do tradycyjnych - kupuje abonament internetowy, wyszukuje, ściąga i czyta. Krótko mówiąc; dostęp do literatury papierowej jest dużo prostszy, więc będzie miała ona więcej odbiorców, przynajmniej do czasu kiedy elektroniczna książka lub gazeta, zacznie być wielkości papierowej. Mam tu na myśli jakiś wyspecjalizowany typ palmtopa. Jednak jest jeszcze bariera zmysłu dotyku. Z książką jak z kobietą - samo patrzenie nie wystarczy. Trzeba jeszcze dotknąć, wziąć do ręki, dopiero wtedy czujesz że masz. Tego internet na razie nie zapewnia. Jednak sieć w naturalny sposób sprzyja wszelkim niszom, a z prasą wysokonakładową jest odwrotnie, ona maksymalnie homogenizuje gusty i sprowadza ludzi do wspólnych mianowników, czasem najniższych. Myślę więc, że w perspektywie 20 lat konkurencji między pismami internetowymi a papierowymi nie będzie. One się miną i zajmą dwie odrębne nisze ekologiczne.

Esensja: Nie zadam Ci konkretnego pytania o metafizykę, bo jego poziom pewnie musiałoby oscylować wokół "nie ma bytu bez odbytu". Zostawiam Ci więc wolną rękę - co o swych zainteresowaniach metafizyką chciałbyś powiedzieć czytelnikom "Esensji"?

KTL: Próbuję przesunąć górę myśli, usypywaną przez prawie 2300 lat przez Arystotelesa, św. Tomasza z Akwinu, Maritaina oraz wszystkich ich zwolenników i przeciwników. Nawarstwiło się tu strasznie dużo nieporozumień. Po pierwsze, jak wynika z najnowszych badań Arystoteles wcale metafizyki nie wymyślił, nawet nie miał takiego zamiaru. Popełniono błąd w tłumaczeniu, który św. Tomasz potraktował poważnie, a Rzym przypieczętował i tak już zostało. Metafizyki nikt świadomie nie stworzył, powstała spontanicznie z ważnej potrzeby intelektualnej. I zaraz została okaleczona i zahamowana w rozwoju przez system "niepodważalnych" i "świętych" prawd, które zamieniły ją we własną karykaturę. To właśnie chcę zmienić. Ta robota ma sens, bo metafizyka ma to do siebie, że powyżej pewnego poziomu potrzeb intelektualnych po prostu nie można się bez niej obyć. To naturalna skłonność ludzkiego umysłu. Nie można jej wyśmiać, odrzucić i zapomnieć. Zawsze wylezie spod ignorancji jak szydło z worka. Sam tego doświadczyłem, bo mnie do metafizyki skierował jakiś podświadomy tropizm. Początkowo zupełnie nie rozumiałem jej języka, uważałem go absurdalny bełkot, ale jakoś nie mogłem zaprzestać prób żeby się to przebić. W końcu udało się, a efektem na dziś jest doktorat z filozofii i dwa duże eseje metafizyczne, napisane wkrótce po odebraniu dyplomu. Pisałem je absolutnie bez żadnej nadziei druku i teraz przeżywam miłe rozczarowanie, ale nie chcę zapeszać, więc nie powiem nic więcej. Kiedy zajmuję się metafizyką czuję, że służę czemuś większemu ode mnie.

Esensja: Czy metafizyczna teoria przepływu poznania została zainspirowana spływem cieczy po wypełnieniu?

KTL: Sama teoria nie, ale jej wizualizacja, model tak. Poznawalność nie istnieje samodzielnie tak jak ciecz pomiędzy bryłkami wypełnienia. To główna wada opisu zaproponowanego w "Półmisku", ale inaczej nie mógłbym poglądowo wyjaśnić o co mi chodzi. Poza tym, poznawalność jest czymś innym niż poznanie. Poznawalność czyni poznanie możliwym.

'Trop Kotołaka'
'Trop Kotołaka'
Esensja: Jak z perspektywy patrzysz na swoje wcześniejsze dzieła? "Ksin" zyskiwał dość rozbieżne oceny czytelnicze, mam pewne wrażenie (mogę się mylić), ze ogół zaczął Cię uważać za pisarza z pierwszej polskiej ligi fantastycznej dopiero po "Pacykarzu".

KTL: To dwa pytania w jednym, zacznę od "Ksina". Ta książka ma dar podobania się, zupełnie niezależny od niewielkich ówcześnie umiejętności autora. Krytykuje ją z reguły konkurencja, a nie czytelnicy. Tadeusz Olszański pisał kiedyś, że mimo wszelkich niedostatków widać w niej "iskrę bożą". I chyba faktycznie coś w tym jest, zważywszy na żywotność "Ksina", który od 12 lat jakoś nie może odejść w zapomnienie. Ludzie nadają imię Ksin swoim kotom, powstał kiedyś zespół rockowy o tej nazwie, ciągle są zamówienia na wznowienia i kontynuacje. Lada chwila do księgarni wejdzie trzecie wydanie, tym razem w formie czterotomowego cyklu, w którym tom drugi to zupełnie nowa powieść "Wyprawa kotołaka", napisana w tym roku. Wiele osób istotnie uważa, że do pierwszej ligi wszedłem "Pacykarzem" i w zasadzie można się z tym zgodzić. Najpierw jednak sam musiałem uwierzyć, że pisanie literatury ma sens, że nie istnieje podział na poczytną tandetę i wysokoartystyczny bełkot. Wcześniej stojąc przed takim dylematem wybierałem to pierwsze. Trzeba było więc przekonać siebie, że taki podział jest fałszywy, że można pisać i fajnie i ambitnie. Takim przełomowym opowiadaniem była "Wieża Imion" opublikowana w "Feniksie" w 1992 r. Podczas pracy nad tym tekstem zrozumiałem, że chcę tworzyć literaturę, a nie tylko zarabiać pisaniem. Fenomen Tomaszewskiego był tego prostą konsekwencją.

Esensja: Przyznam, ze jestem miłośnikiem Twoich opowiadań ze zbioru "Noteka 2015", nie tylko tych powszechnie uznanych. A jaki jest Twój osobisty ranking swojej twórczości?

KTL: Nie ma takiego rankingu. Jeszcze parę dni temu byłbym skłonny wskazać te moje książki, które uważam za udane lub nieudane, ale w międzyczasie zrobiłem sobie zabawę polegającą na wpisywaniu do przeglądarki imion moich bohaterów. Wyniki w równym stopniu zaskoczyły mnie co ucieszyły. Okazało się, że moje teksty i myśli żyją swoim własnym życiem. O Ksinie na stronach hodowców kotów już wspominałem, wariacką karierę zrobiło "Proroctwo Przewodasa", mam na myśli program "Przewodas" do palmtopów, są też autorki blogów identyfikujące się z Irian Różanooką itd. Dostałem to czego pragnąłem. Wyrzekając się czegokolwiek zraniłbym wiele osób, które zaakceptowały moje teksty zgodnie z intencją autora. Z kolei wskazywanie tekstów najlepszych nie ma sensu, bo każdy jest najlepszy kiedy się go pisze i każdy okazuje się potem pewnym etapem twórczości.

Esensja: Skąd pomysł na postać Radosława Tomaszewskiego?

KTL: On powstał zupełnie spontanicznie, bez planu, w trakcie pisania pierwszych stron "Pacykarza". Chyba nastąpiło tu przekroczenie jakiejś masy krytycznej myśli i doświadczeń początku lat 90. Moja codzienna bieganina po warszawskich redakcjach, konwentowe wygłupy, gęba grafomana, duch czasu - wszystko to nagle, pod dotknięciem pióra, skondensowało w tę postać. Sam byłem zaskoczony.

Esensja: W jakim podgatunku fantastyki czujesz się najlepiej? Pisałeś już sf, fantasy, fantastykę humorystyczna, space operę, fantasy historyczne, nawet pewien rodzaj political fiction.

KTL: Najlepiej czuję się w eksperymentowaniu. To jest reguła od szczenięcych lat, kiedy jeszcze nie pisałem, tylko miałem domowe laboratorium chemiczne. Wynalazłem wtedy, całkiem przypadkowo, jeansy zdobione nieregularnymi dziurami, na długo przed nastaniem tej mody. Niewiele brakowało, a wynalazłbym też perforowaną termitem podłogę i sufit, ale mój anioł stróż okazał się wysokiej klasy specjalistą. Wytop metalicznego chromu w dymarce zaimprowizowanej w kuchennym zlewozmywaku zakończył się pełnym sukcesem. Zanim zacząłem pisać zapełniłem dwa grube zeszyty opisami swoich doświadczeń chemicznych. Te nawyki eksperymentatorskie przeniosłem na grunt literatury. Byłbym po prostu chory, gdybym nie spróbował zbadać jak zachowa się w trakcie obróbki każdy z wymienionych rodzajów materii literackiej.

Esensja: Czy koncepcja historii jako maszyny (ze zbioru "Noteka 2015") znajdzie gdzieś jeszcze swoje zastosowanie poza "Mostem nad otchłanią"?

KTL: Domyślam się, że mówisz o historoskopie, ale zaszło tu drobne pomieszanie pojęć. Historia nie jest maszyną, jest procesem chaotycznym o bardzo podobnej charakterystyce co burzliwy przepływ wody w rurze lub górskim strumieniu. Historioskop jest urządzeniem mechanicznym, działającym w sposób chaotyczny, przy czym rytm i rodzaj generowanego chaosu naśladuje chaos historii. Przyglądanie się pracy historioskopu w specyficzny sposób hipnotyzuje i pozwala wejrzeć w głąb procesu dziejowego. Historioskop jest zatem maszyną filozoficzną, konkretnie historiozoficzną. Z kolei świat "Mostu nad Otchłanią" i "Wieży Imion" jest światem filozoficznym, w którym byty abstrakcyjne są bytami rzeczywistymi, geograficznymi jak Otchłań, czy architektonicznymi jak Wieża Imion. Opowiadanie "Ogień", w którym wystąpił historioskop było pomyślane jako klucz do "Mostu nad Otchłanią", ale było to chyba zbyt ambitne założenie. Teraz wolałbym raczej historioskop zbudować niż o nim pisać. To niebanalny problem techniczny. Gdyby udało się go zrobić, wystawiłbym go w jakiejś galerii sztuki współczesnej. Myślę, że byłby ciekawszy od penisa na krzyżu.

Esensja: "Krolowa Joanna D'Arc" sprawia wrażenie niedokończonej, wiele wątków (szczególnie zaraza w Malborku i Wielka Wojna) prosi się wręcz o rozpisanie. Czy planujesz powrót do tej powieści?

KTL: Tak. Mam zamiar wydać "Joannę" rozszerzoną i uzupełnioną o część drugą, w której dziewczyna nie wytrzymała w klasztorze, bo nie ten temperament i zaczyna towarzyszyć Władysławowi III jako rycerz, którzy ślubował nie podnosić przyłbicy. Rozmawiałem o tym z "Runą", ale nie doszliśmy do porozumienia. Teraz negocjuję z innymi wydawnictwami. Tej książce powinienem był poświęcić znacznie więcej czasu, ale go nie miałem. Do tego trafił mi się dół psychiczny, który postawił pod znakiem zapytania w ogóle możliwość skończenia tej książki. Dociągnąłem akcję do finału samą siłą woli i warsztatem. Potem upłynął termin umowy i to co było należało oddać wydawcy.

ciąg dalszy na następnej stronie

powrót do indeksunastępna strona

85
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.