- Tygrys? - Starożytny bóg wojny. Jestem jego uczniem. - Aha - Romboid pokiwał głową. - Oczywiście, mogłem się domyślić. Chyba już pójdę. Wolałbym nie wchodzić mu w drogę - łowca nie bał się potworów, ale bał się wariatów. - Już wszedłeś - oznajmił chłopiec. - Chciałeś rzucić się z drągiem na jego dziecko. Romboid zatrzymał się. - Tego smoka? Herbert pokiwał głową. - I tak byś mu nie zrobił krzywdy, bo on by cię zaaportował, ale podobno liczą się intencje. Myślę, że powinieneś wyjechać gdzieś daleko. - Nie będzie łatwo. Zatrudniono mnie do usunięcia potwora z lasu. - To nie Amadeusz straszy w lesie. - Kto? - Smok. To nie on. On tylko aportuje. W lesie straszy Syk. - Jaki syk? - Bożek szaleństwa wojennego - wyjaśnił chłopiec, odprowadzając go do wyjścia. - Ale teraz nie straszy, bo się zakochał. - Aha. - Więc chyba musisz wyjechać. - Chyba tak. Dzięki za radę - Romboid oddalił się pośpiesznie. Dotychczasowy zwiad nie był owocny. Potworów: jeden, ale mały i na oko niegroźny. Wariatów: troje. Mało prawdopodobnych pogłosek o potworach: jedna. Łowca ruszył w głąb lasu, wytężając wszystkie zmysły. Na najbliższej polanie brzydki człowieczek klęczał przed jasnowłosą dziewczyną. "Klęczał" nie było słowem w pełni oddającym sytuację. Czołgał się, bił pokłony, podrywał się i padał do jej stóp, a ona cały czas patrzyła w przeciwną stronę. - Serce moje, błagam cię! - Nie - odparła stanowczo wybranka jego serca. - Z żadnymi upiorami i strzygami do czynienia mieć nie będę. Matuś by zemdlała, jakby się dowiedziała. - To nie są żadne upiory - skamlał brzydal. - To jest moja rodzina. Trochę dziwaczna, ale nie aż taka straszna. Raptem paru bogów, wiedźma, wilkołak, smok i wścibski smarkacz. Mogło być gorzej. Oni są nawet znośni. - Żadnych nadprzyrodzonych stworów oglądać sobie nie życzę. - Mnie też nie?!? - Iiii. Ty to co innego. - Jakie to tam nadprzyrodzone - zaprotestował brzydal. - Trochę boskości jeszcze z nikogo nie zrobiło nadprzyrodzonej istoty! - Żadnych niezwykłych żyjątek. To nie wypada. Ja powinnam wyjść za jakiegoś porządnego łowcę potworów, a nie za monstrum. - oznajmiła stanowczo. - Wracam do domu. - Fiołka! - jęknął brzydal. - Proszę!!! Fiołka! - krzyknął za odchodzącą. - Ona mnie nie kocha!!! - jęknął w przestrzeń. - Dramatyzujesz jak zwykle - na polanę wyszedł potężny brodacz z naręczem gałęzi. - Kocha cię, tylko trochę zgłupiała. Każdej się to czasem zdarza - rzucił gałęzie na środek polany. - Iskierka chce zrobić piknik, żeby rodzina się integrowała. Czas na kiełbaski! Za nim na polanę weszli chłopiec i ten w brązowym kapturze, tylko że już bez kaptura. Pod kapturem był wilkołakiem. Obaj nieśli koce i koszyki z prowiantem. Ustawili je na polanie. Ostatnia na polanę weszła niezadowolona piękność w czerwonej sukni. Obok niej podskakiwał rozbawiony smok. - Kochanie, bądź tak miła - odezwał się brodacz. Kobieta klasnęła w dłonie i gałęzie zapłonęły. Wilkołak odsunął się od płomieni. - Ognia się w lesie palić nie powinno - jęknął. - To niebezpieczne! - Dla kogo? - zainteresował się brodaty. Wilkołak tylko westchnął. Iskierka siadła pod drzewem, mrucząc pod nosem coś o niewinnych zwierzątkach i brutalności niektórych drani. Romboid oddalił się pośpiesznie widząc, że smok zaczyna zerkać w jego stronę. Nie uszedł daleko, bo wpadł na trupę aktorów, którzy w końcu znaleźli się nawzajem i dyskutowali właśnie nad zmianami w historii o Czerwonym Kapturku. - O bogowie, toż to Romboid Łowca Potworów!!! - aktor w kostiumie wilka otworzył szeroko oczy. - Słyszałem o nim, ale żeby tak go spotkać tak twarzą w twarz... - Ach tak? - rozległ się z boku zimny głos furii w czerwonej sukni. Obok niej smok wystawiał zdobycz, machając intensywnie ogonem. W dłoni kobiety pojawiła się ognista kula. - Jakiś znany przestępca? Psychopata krzywdzący biedne dziatki? Element niezdolny do resocjalizacji? - Ależ skąd!!! To jest Romboid, Wielki Łowca Potworów, obrońca biednych bezbronnych ludzi! - wykrzyknął reżyser, mnąc z przejęcia swoje artystyczne nakrycie głowy. - Bezbronnych, ha! - furia zrezygnowała z kuli ognia i drwiąco złożyła ręce na piersi. - Bezbronni ludzie z kosami i widłami straszą i mordują biedne żyjątka z całą tą swoją niewinnością i bezbronnością w dłoniach. Chciałabym zobaczyć, jak ci "bezbronni" wyglądaliby po uzbrojeniu! - zatrzymała smoka, który chciał zabrać łowcy miecz. - Chodź misiaczku! Mamusia zrobi ci kiełbaskę pieczoną na ognisku - smok podbiegł i polizał ją po twarzy. - Wy też powinniście się stad wynosić - poleciła kategorycznie aktorom. - To niebezpiecznie zostawać w lesie z jakimś podłym złoczyńcą. Odwróciła się i odeszła. Przez chwilę panowała cisza, a potem wybuchł gwar, przez który przebijał się piskliwy głos reżysera. - Wynosić?! Nigdy! - wołał z zapałem, przyciskając swój kapelusz jedną ręką do piersi, a drugą unosząc dramatycznym ruchem w górę. - Pójdę z tobą, dzielny łowco, napisze sztukę o twoich czynach, ukazując w teatrze prawdziwe życie. Będę tym, który pokaże ludziom prawdziwe, krwawe oblicze świata! Wyrwę ich z klatek złudnych myśli o bezpieczeństwie, pokażę im realizm!!!! Trupa zaczęła bić brawo. Romboid jęknął w duchu i zaczął się wycofywać i wyszedł z rozpędu na polanę. Spojrzało na niego sześć par oczu. Dwie wyrażały zainteresowanie mierne, jedna szalone, dwie żywiołową niechęć, a ostatnia, smocza, życzliwość i sympatię. - Romboid Łowca Potworów - westchnął Herbert, który jak zwykle podsłuchiwał, co się dzieje w lesie. Brzydal spojrzał na łowcę z nienawiścią. - Romboid morderca naszych niewinnych współziomków, chciałaś powiedzieć - poprawiła zjadliwie furia. - Iskierka, kochanie, ile razy mówiłaś, że ludzi nie ocenia się od pierwszego wejrzenia? - zapytał niewinnie brodacz. - A to takie indywidua w ogóle się do ludzi zaliczają? - odparła Iskierka, zionąc jadem. Smok zaczął merdać ogonem. - To na pewno ten Romboid - Herbert mrugnął oczami, które zrobiły się podobne do talerzyków. - Ten, co pokonał klątwę skarabeusza i ocalił Psigród od monstrum! - To wszystko wina zawyżonego poziomu adrenaliny - mruknął wilkołak, obracając kijek z marchewką nad ogniskiem. - Mordercy i tyle - skwitowała Iskierka, przytrzymując smoka. - Amadeuszu, zabraniam ci zbliżać się do takich kreatur. - Czemu? Może by go tak zaaportował... - mruknął brzydal. - Cisza - zażądał brodaty. - Mniejsza o kwestie etyczne... - Znalazł się ekspert od etyki i fair play - rzuciła w przestrzeń Iskierka. - Pytanie jest jedno - ciągnął brodaty. - Czy zamierzasz polować na moje dziecko? Bo jak tak, to trzeba cię będzie unicestwić, jak nie, to idź gdzie chcesz. - Wynajęto mnie do zabicia potwora, który zaczął straszyć w lesie - wyznał mężnie łowca. - A, to nie Amadeusz - powiedział Herbert, tracąc nadzieję na rozrywkę. - My tu już jesteśmy od dawna i wszyscy się do nas przyzwyczaili. - W takim razie żegnam - Romboid skłonił się i pośpiesznie odszedł. Na polanie natychmiast wybuchła kłótnia. Dobiegały go jej odgłosy. - On będzie wykańczał niewinne stworzonka!!! To barbarzyństwo!!! - wściekała się Iskierka. - Kochanie, on w ten sposób zarabia na życie. Sama mówiłaś, że ludzie są za mało tolerancyjni dla bliźnich... - powiedział pobłażliwie brodaty. - Taki bohater to jest wspaniały!! - westchnął Herbert. - Wcale nie jest wspaniały - zaprzeczył gwałtownie brzydal. - To tylko odżywki magiczne, a robotę za niego odwalają wynajęte trolle, on sam to takie zero... - Mogę pójść i zobaczyć, jak on zabija potwora? - dopytywał się chłopiec. - Nie!!! To zniszczyło by twoją psychikę!!! - wrzasnęła Iskierka. - Nie wiem, co będziecie piec na ognisku, bo Amadeusz zjadł wasze kiełbaski. Mogę wam dać marchewki jak chcecie... Romboid zaczął brać głębokie wdechy. Robota Łowcy potworów była spokojna, przewidywalna i wymagała tylko precyzji i nie mdlenia na widok krwi. Nikt nie wspominał o odporności psychicznej i zadawaniu się z bandą wariatów. |
|