 | Brak ilustracji w tej wersji pisma | Kropla. Pociągnięcie pędzelka. Zanurzenie we flakoniku. Kropla. Jeszcze trzy paznokcie i będzie komplet. I będzie można iść na imprezę. Ładny ten niebieskawy lakier... Będzie pasował do dżinsowego stroju. I szybko schnie. Super, świetny zakup. Jakie to babskie... Fatalnie, fatalnie się to czyta. Jak fragment chamskiego, kobiecego czasopisma. Gdzie się podział jakiś pierwiastek magiczny, jakaś metafizyka? Nie ma. W życiu Mai już tego nie ma. Z typowo babskiego, prozaicznego powodu - przez facetów... Nudzą ją, po prostu. Zmęczyła się ciągłym podrywaniem, flirtami, chciałaby się ustabilizować. To znaczy, niby jest ustabilizowana - od roku spotyka się przecież z Arturem - ale to też ją nudzi. Pocieszają ją tylko myśli o tym, co stanie się za kilka minut, kilka dni, za rok. Przyszłość rzuca jej wyzwanie - staje się kwintesencją istnienia. Nie, przeszłość nic nie znaczy. Rzecz przestaje mieć znaczenie, kiedy mija. Wszystko, co wydarzyło się w życiu Mai w ciągu tych jej osiemnastu lat, nawet jeśli było piękne i podniosłe, straciło wartość, kiedy się skończyło. I liczy się tylko to, co nadejdzie. Nawet to, co trwa teraz, w tej chwili, nie ma znaczenia, bo już za chwilę stanie się przeszłością. Dlatego teraz przedimprezowa ekscytacja ogranicza się do niebieskawego lakieru do paznokci. To od niego zależeć będzie samopoczucie Mai. Czyli właściwie cały przebieg imprezy. Tak, od samopoczucia Mai zależeć będzie cały przebieg imprezy. Imprezy, która dopiero nadejdzie, więc wciąż jeszcze wydaje się interesująca. Paznokcie pomalowane. Które wybrać buty? Czy niebieskie, pod kolor, czy może czarne, uniwersalne? Niech będą czarne. Dobrze. Tak jest dobrze. Maja wygląda pięknie, naprawdę pięknie. Jak z okładki. Tak, to świetne określenie, bo modelki na okładkach zawsze są idealne. Idealna cera, idealnie rozczesane rzęsy, idealnie obrysowane usta. I żeby doprowadzić się do tego stanu, potrzebują sześciu godzin i czterech stylistek. Maja dawała sobie radę sama w niecałe dwie godziny. Mogła iść na imprezę do Tomka Tobiszewskiego i mieć stuprocentową pewność, że będzie tam najbardziej idealną dziewczyną. Artur ma czekać na nią pod pomnikiem Powstańca. Tam się umówili, pójdą do Tomka pieszo. Maja drży na myśl o spotkaniu z chłopakiem. Uwielbia go. Wie, że kiedy go zobaczy, siedzącego u stóp Powstańca, zmiękną jej nogi i pewnie się zaczerwieni. To cudowne uczucie. - Cześć! - Artur całuje Maję na dzień dobry. Jej nogi twardną. Ekscytacja minęła, stała się przeszłością. A przeszłość Maję nudzi. Idą w milczeniu, trzymają się za ręce. Maja myśli o wszystkich twarzach, jakie za chwilę zobaczy, o sytuacjach, które się wydarzą. Niby idzie tutaj, koło Artura, ale tak naprawdę już jej tu nie ma. Do Tomka przychodzą przed dziewiątą. Jest dużo ludzi, każdy chce się z nimi przywitać, pogadać o wakacjach. To właściwie ostatnia impreza tego lata. Teraz przyjdzie jesień. Piękna jesień, Maja uwielbia schyłek lata. Jesień jest cudowna, bo często coś rozpoczyna. Otwiera nowe rozdziały w życiu człowieka. Lato odchodzi w niepamięć, traci znaczenie. A jesień trwa, strąca liście z drzew, leje deszczem, zrzuca kasztany i patrzy na ludzi wielkimi, brązowymi oczami. Jakby się zastanowić, to jesień nigdy nie mija. Wciąż jest, wprawdzie przykryta śniegiem, rosą, albo zielenią traw, ale wystarczy koniec zimy, a potem koniec wiosny i lata, żeby dać ludziom nadzieję na powrót jesieni. - Będziemy się świetnie bawić - obiecuje Maja koleżankom. Wie, że to będzie znakomita impreza. Być może, kiedy spojrzy na nią rano, z kilkugodzinnej perspektywy, diametralnie zmieni zdanie, ale póki co, uważa imprezę za znakomitą. Maja tuli się do Artura i wydaje się jej, że jest szczęśliwa. I że to szczęście ją znudzi bardzo, bardzo szybko. Że oprócz pięknych, nic nie wartych wspomnień, nie zostaną jej żadne perspektywy, żadna spontaniczność, żadne nadzieje. Że wszystko stanie się oczywiste i że nie będzie miała czego wyczekiwać, bo Artur zapewni jej wszystko, czego ona zechce, jeszcze zanim go o to poprosi. Kolejny pocałunek, który za chwilę straci znaczenie. Maja przyciska usta do ust Artura i ją to nudzi. Owszem, istnieje jakiś tam element rozkoszy i podniecenia, ale wszystko to jest krótkotrwałe i ulotne i - co najgorsze - nie ma żadnego wpływu na przyszłość. Nawet nie zostawia po sobie trwałego śladu. Jedynie ich pierwszy pocałunek był dla Mai naprawdę ważny. Dlatego że nawet, kiedy się skończył, jego skutki były widoczne. Ba, w ogóle można było mówić o skutkach. Teraz, kiedy Maja i Artur są razem od roku, ich pocałunki przestały mieć skutki. Są rutynowe, jałowe i przestają mieć znaczenie, gdy się kończą. Maja odsuwa się od Artura i po raz kolejny dochodzi do wniosku, że jej szczęście jest nudne. Że tak naprawdę do niczego nie prowadzi, jest jednostajne i monotonne przez cały rok. Z drugiej strony tkwi w Mai głęboko zakorzeniona świadomość, że czasem wystarczy jedno słowo, jedno głupie słowo, by rozpocząć gigantyczną serię zdarzeń. Teraz Maja konstruuje w głowie zdanie, którym ma się posłużyć, podejmując wyzwanie przyszłości. Krótkie, kontrowersyjne pytanie, które zburzy szczęście, jałowe i trywialne, ale odpowiedź na nie pewnie dotknie Maję głęboko, a i w Arturze obudzi masę dawnych, uśpionych już namiętności. - Opowiedz mi o twoim poprzednim życiu - prosi Maja. Nigdy go o to nie pytała. To temat zakazany. Zapada cisza, ale po chwili oczy Artura rozpalają się nieznanym blaskiem i chłopak zaczyna opowiadać o swojej Przeszłości. Artur rozpoczął swoje drugie życie dwa lata temu. Po prostu pewnego dnia obudził się rano i zauważył, że ściany, które go otaczają, są jakieś inne, nowe, że ludzie, którzy siedzieli przy nim, gdy spał, są obcy. Tego ranka Artur rozpoczął nowe życie, ale tak naprawdę teraźniejszość nie miała dla niego żadnej wartości. Artur kochał swoją przeszłość. Wspomnienia wszystkiego tego, co było tak bardzo pierwsze, szczere, naiwne i ulotne, stały się dla niego najcenniejsze na świecie. Zaczęło się w wakacje. Na początku wcale nie wydawało się to straszne. Wręcz przeciwnie - było piękne. Artur czuł się wolny i szczęśliwy. Niby taki ot, prozaiczny powrót z obozu. Nic banalniejszego - grupa nastolatków pod opieką wychowawcy spędziła dwa tygodnie nad morzem i teraz wracała do domu. Ale takie najbanalniejsze opisy kryją z reguły najgłębsze treści. Nikt postronny nie mógł się zorientować, nawet niektórzy uczestnicy obozu zaliczyli go po prostu do mniej lub bardziej udanych wyjazdów - i koniec. A jednak pod tym wszystkim kryły się naprawdę głębsze treści. Dla Artura to był obóz wiekopomny. Powód jego wiekopomności też mógłby się wydać bzdurny. Za całonocnymi libacjami i próbami podkradania kasy turystom nieśmiało czaiła się najbardziej typowa i najzwyczajniejsza sprawa - pierwsza miłość Artura. Taka miłość, która go nagle uderzyła z ogromną siłą i uczyniła bezbronnym na dotyki, szepty i spojrzenia tej jednej, jedynej dziewczyny. Banał, prawda? I na dodatek w wakacje... Ale w tej całej głupiej banalności kryło się także coś typowego dla każdego uczucia - niekwestionowana oryginalność. Artur poznał ją w autokarze i przegadali całą podróż. O wszystkim. A właściwie to o maksymalnych głupotach. Ale pogląd dziewczyny na te wszystkie głupoty wydał się Arturowi niecodzienny i jakiś taki bardzo dojrzały. Jak można mieć dojrzały pogląd na głupoty? A jednak - i to go oczarowało. Kiedy dojechali na miejsce i wstępnie rozpakowali się w swoich pokojach, Artur zabrał dziewczynę na spacer. Właściwie to na całkiem zwyczajną przechadzkę, nic oryginalnego. Ale jemu wszystko wydawało się wyjątkowe - to, że chodzili boso po piasku i to, że zerwał dla niej kilka polnych kwiatków. Otaczała ich dziwna aura, coś magicznego i wyjątkowego. I kiedy Artur wrócił do pokoju, po prostu usiadł przy stoliku i nie wiedział, co zrobić ze swoimi emocjami. One same wydostawały się z niego przez wszystkie otwory, przez pory skóry i wreszcie - przez łzy, które, nie wiedzieć czemu, zaczęły płynąć z jego oczu. Kropla. Otarcie policzka dłonią. Pociągnięcie nosem. Kropla. To wszystko było dla Artura zupełnie nowe, nieoczekiwane. W kilka minut po ich rozstaniu Artur zdecydował ponownie zapukać do drzwi pokoju dziewczyny. I stali się nierozłączni. Trzy dni przed zakończeniem obozu umówili się z wychowawcą, że spędzą noc na plaży, by rano móc obejrzeć wschód słońca. Też banał, ale im wydawał się największą oryginalnością. Leżeli koło siebie na plaży i pozwalali grać sobie na emocjach. Ona na jego, a on na jej. Noc nad morzem była chłodna i dziewczyna odruchowo wtuliła się w Artura. A on oszalał. Trzymał w ramionach cudo, kruchy, ulotny skarb, wystarczyłby jeden fałszywy ruch i Artur mógł go stracić, choć tak naprawdę wcale go nie posiadał. Drżał, ale hamował popędy. W duchu powtarzał sobie: nie waż się jej tknąć, jest zbyt wiele warta. I gdyby nie zaczęła delikatnie całować go w ucho, prawdopodobnie do niczego by tej nocy nie doszło. Kiedy na horyzoncie pojawiły się pierwsze bladoróżowe łuny wschodzącego słońca, oni leżeli na piasku nadzy, szczęśliwi i wykończeni. Wszystko wydawało im się prostsze, bardziej oczywiste. Uderzyło w nich z impetem i obezwładniło. Tak po prostu. I nie było sensu dorabiać do tego żadnej ideologii. Wracali do domu, trzymając się za ręce. W autokarze panował gwar, ktoś grał na gitarze, dziewczyny śpiewały, ale to wszystko działo się jakby obok. Bo w dwojgu młodych ludzi zadomowiło się szczęście i tylko to miało teraz jakiekolwiek znaczenie. Artur czuł się wolny i otoczony surrealistyczną aurą swojej pierwszej miłości. A potem tylko huk, błysk i cisza... Cztery miesiące później rozpoczęło się drugie życie Artura. Po prostu pewnego dnia obudził się rano i zauważył, że ściany, które go otaczają, są jakieś inne, nowe, że ludzie, którzy siedzieli przy nim, gdy spał, są obcy. Szpitalne łóżko, lekarze, pielęgniarki. I mama. I to dziwne uczucie, jakby odwrócenie światów - Arturowi wydawało się, że właśnie teraz rozpoczyna się sen, że rzeczywistość pozostała gdzieś po drugiej stronie. A potem zaczął rozumieć... Autokar, którym wracał z obozu, miał wypadek. Pięć osób zginęło, szesnaście zostało rannych. Artur był w śpiączce przez cztery miesiące. Przeżył, choć szanse miał niewielkie. Sto dwadzieścia osiem dni temu... Jedyne, co pamiętał z tamtego momentu, to czyjaś drobna dłoń w jego dłoni. Pięć osób zginęło... - Czy ona...? - zapytał mamy. - Tak, synku. Artur nawet się nie rozpłakał. Po prostu przyjął to do wiadomości. Przespał jedną trzecią roku, stracił najważniejszą osobę swojego życia i nawet nie wiadomo było, czy przeżyje. Było mu zupełnie wszystko jedno. Rehabilitacja, psychoterapia, warsztaty ze specjalistami. Zmiana miejsca zamieszkania, szkoły, fryzury. Przeżuwanie, trawienie i wydalanie strzępków wspomnień. Wciąż i wciąż, w kółko i w kółko. A potem jakoś się zaczęło. Drugie życie Artura. Właściwie poszło dużo łatwiej, niż mogłoby się wydawać. Bolało, bolało nieziemsko, ale Artur nauczył się być twardy. Odkrył sekret - nie wystarczyło nie okazywać bólu, po prostu nie można było go odczuwać. Zamiast walczyć z uczuciami, wystarczyło je wykluczyć, całkowicie zlikwidować. Przecież miał wspomnienia, najpiękniejsze z możliwych. I uznał, że wcale nie chciałby wrócić do tamtych czasów. Wszystkie te magiczne wydarzenia były chyba piękniejsze właśnie we wspomnieniu, niż w momencie faktycznego dziania się. Kochał je takie, jakimi były. Maja była dla Artura symbolem drugiego życia. Drogowskazem, podporą, nauczycielką. Kierowała go na odpowiednie tory, kiedy prawie się wykolejał. Uwielbiał ją. Uważał za boginię, która wzięła się nie wiadomo skąd, by się nim opiekować. Ale nie potrafił patrzeć na nią tak, jak na swoją pierwszą miłość. Nic, co dotyczyło Mai, nie było ani pierwsze, ani naiwne, ani łatwe. Artur nie był już zdolny do takich uczuć. - Gdybym mógł teraz cofnąć czas, nie zrobiłbym tego - mówi Artur do Mai i całuje ją w policzek. - Jeszcze kilkanaście miesięcy temu tak, ale nie dziś, kiedy tak wspaniale ułożyłem sobie życie na nowo. Maja odpycha od siebie Artura, bo nagle wydaje się jej zupełnie obcy. Patrzy na niego i ta obcość, bijąca od niego, przeraża ją. A przecież spogląda na nią tak, jak zawsze - tym samym czułym, pełnym uczucia wzrokiem. Wszystko jest tak, jak dawniej. Tylko w niej coś się jakby zmieniło. Maja zastanawia się, czyja jest ta ręka, która ją dotyka, czyje są te usta, które ją całują. Są obce. Zupełnie nieznajome. Jeszcze kilka minut temu pomyślałaby: jego usta są moje, jego dłonie też. Ale teraz ma wrażenie, że tak naprawdę nie należy do niej nic, co jest w nim. Nawet nie jest zła - żadnego gniewu, żadnej wściekłości. Chce się jej płakać bardziej z bezsilności, ze świadomości, że nie może zrobić absolutnie nic. Bo jest za słaba, żeby zabić w nim wspomnienia po tamtej. Bo przecież on kocha te wspomnienia. - Hej, co jest? - pyta Artur. Chyba przestraszył się jej spojrzenia, widzi, że coś jest nie tak. - Nic - odpowiada Maja z uśmiechem i obejmuje go. Ale czuje się, jakby obejmowała manekina. Od chłopaka nie bije żadne ciepło, Maja nie wyczuwa nawet jego oddechu, nic. I nagle zdaje sobie sprawę, że płacze. Że tuli się do manekina i płacze. Dyskretnie wyciera łzy, żeby Artur nie zorientował się, co się w niej dzieje. - No przecież widzę, że coś jest nie tak - szepcze chłopak. Maja ponownie zaprzecza i próbuje oczarować go swoim najbardziej uroczym uśmiechem. No bo co mu ma powiedzieć? Prawdę? Że mu współczuje, bo wpadł w pułapkę przeszłości? To fatalne znaleźć się w tym malutkim sześcianiku, w którym ze wszystkich sześciu stron atakują wspomnienia. Widoki, szepty, zapachy. Wystarczy coś usłyszeć, zobaczyć lub poczuć, gdziekolwiek - w tramwaju, w parku, w kolejce do sklepu. I wspomnienia wracają - kolejną falą, kolejną nieznośną falą. Szkoda więc czasu na budowanie dystansu do siebie samego. Za późno, bo przecież brakuje dystansu do przeszłości. W ogóle trudno jest wytworzyć taki dystans, jeżeli kocha się swoje wspomnienia. Wprawdzie są one okrutne, ranią jak gwoździe wbijane w cienkie błonki między palcami, ale to w gruncie rzeczy miły masochizm. Jeżeli żyje się wspomnieniami i - co gorsza - kocha się je, to teraźniejszość nie ma żadnego znaczenia. Można żyć, ale będzie to zwykłe bytowanie, a nie życie w pełnym wymiarze. Bo żyć można, jeśli serce pompuje krew. Jeśli zaś zostanie ono złamane, nie pozostaje nic innego, jak bytować i żyć przeszłością. Bo walka o teraźniejszość jest zarezerwowana dla najsilniejszych. Maja ma do siebie pretensje, że poprosiła Artura, by opowiedział jej o swoim poprzednim życiu. Zabolało. Zabolało ją, że chłopak bardziej kocha swoje wspomnienia niż ją. A właściwie to fakt, że jest taki ograniczony. Że zamyka się w przeszłości, zamiast pomyśleć, ile pięknych rzeczy jest przed nim. Ale w porządku - sama tego chciała. Sama wiedziała, że wystarczy jedno słowo, żeby zburzyć szczęście i poruszyć lawinę wydarzeń. I oto ją poruszyła - Artur opowiedział jej o swojej największej namiętności, a ona musi teraz wylizać rany. Ale nie jest w stanie robić tego przy tym stoliku, w towarzystwie tego obcego chłopaka. Tak naprawdę wcale go nie zna. Milczą. Maja prowadzi ze sobą cichą walkę. Nie jest w stanie nie myśleć o tym, co za chwilę zrobi. Wie, że będzie ją podniecać myśl o każdym kolejnym ruchu, o tym, co zaraz się wydarzy. Wszystko, co minie, pozostanie w niej jako nic nie znaczące wspomnienie. Teraźniejszość będzie ją bawić, dopóki w perspektywie pozostaną jakieś następstwa. Artur z jego wspomnieniami jest żałosny. Maja nie umie usiedzieć na miejscu. Bierze torebkę, przeprasza chłopaka i wychodzi. Teraz pójdzie do łazienki. Zapyta Tomka Tobiszewskiego, jak tam trafić, uda się schodami na górę i zastanie otwarte drzwi. W łazience spotka niską brunetkę. Zamknie drzwi, ustawi się przy lustrze i wyciągnie kosmetyczkę. Będzie cicho, z dołu da się usłyszeć stłumione dźwięki muzyki i odgłosy imprezy. Maja spojrzy na lustrzane odbicie brunetki, ich spojrzenia się spotkają. Wymienią sympatyczne, dziewczyńskie uśmiechy. Dziewczyna sięgnie do tylnej kieszeni spodni i wyciągnie z niej truskawkowy, bezbarwny błyszczyk do ust. Maja nie będzie w stanie oderwać wzroku od wydętych warg brunetki. Będzie obserwować, jak gęsta maź oblepia jej usta i to strasznie Maję podnieci. Zbliży się do dziewczyny i delikatnie dotknie kciukiem jej dolnej wargi. - Troszkę zjechałaś, pomalowałaś się nierówno - powie, wyciągnie pomadkę z dłoni koleżanki i sama nałoży jej błyszczyk na usta. Przez cały ten czas będą sobie patrzyły prosto w oczy. Narodzi się między nimi dziwne napięcie, gdzieś zatraci się granica między babskimi pogaduszkami w toalecie a jakąś osobliwą, erotyczną gierką. Brunetka zbliży usta do ust Mai i obdzieli ją truskawkową wilgocią. Maja zadrży i delikatnie wsunie język w rozchylone usta koleżanki. Będą się całować dziko i namiętnie, siądą na ubikacji i Maja zacznie pieścić dłońmi plecy brunetki. Ta niby przypadkiem zahaczy palcami o gumkę majtek Mai. Ktoś zapuka do drzwi i dziewczyna, w przerwie między kolejnymi pocałunkami, wykrzyknie: zajęte! Maja rozepnie jej stanik i zacznie całować jej dekolt. Po chwili oderwą się od siebie, poprawią ubrania i, jak gdyby nigdy nic, znów podejdą do lustra. Brunetka wyciągnie z tylnej kieszeni spodni truskawkowy błyszczyk, pomaluje usta, uśmiechnie się do Mai i wyjdzie. Maja zapina kosmetyczkę i wychodzi z łazienki. Śmieszy ją to, co zrobiła. Powinna mieć wyrzuty sumienia, że zdradziła Artura, ale przecież było, minęło, to już przeszłość, seksowna brunetka stała się nic nie znaczącym wspomnieniem. Zresztą - cała ta sytuacja wydawała się piękniejsza, kiedy jeszcze była jedynie majakiem, jakąś tam wizją w głowie Mai. W samym momencie wybuchu namiętności została już jedynie czysto fizyczna rozkosz, a teraz, kiedy dziewczyna znikła gdzieś w tłumie, a Maja wraca do Artura - to wszystko przestało mieć jakiekolwiek znaczenie. Jest przeszłością. - Czemu nie było cię tak długo? - pyta Artur i całuje Maję w czubek nosa. - Babskie pogaduchy w kiblu - wyjaśnia Maja krótko i siada obok chłopaka. - Ciekawe, co się dzisiaj jeszcze wydarzy, nie? - dodaje, a w jej głosie da się wyczuć wyraźną ekscytację. Artur wzdycha. Nie chce urazić Mai, ale ta jej głupia ekscytacja strasznie go denerwuje. Nie, nie może jej tego powiedzieć, ona tego nie zrozumie. Artura drażni fakt, że Maja nie szanuje chwili. Że pozwala życiu przeciekać przez palce i tylko czeka na coś większego, piękniejszego i bardziej wartościowego. Po co tak czekać? Po co czekać, jeżeli w najmniej oczekiwanym momencie może przyjść nagły zwrot, wielki przełom i wszystkie nadzieje i oczekiwania pękną jak bańka mydlana, bo znikną możliwości, by je zrealizować? Co wtedy pozostanie, jeśli nie uszanuje się swoich wspomnień? Ile razy można zaczynać wszystko od nowa? Niby wiele - można budzić się rano i każdy dzień przeżywać tak, jakby był jednocześnie pierwszym i ostatnim. Ale na dłuższą metę to strasznie męczy i życie zaczyna przeciekać przez palce. Nie da się wycisnąć każdej chwili jak cytryny. Można za to wyciskać po kilka kropel każdorazowo, tak by za kilka dni, miesięcy czy lat, stworzyły one wielką i piękną mozaikę. Ale tu potrzebny jest szacunek dla własnych wspomnień. A co, jeśli dla kogoś one nic nie znaczą? Zaczyna świtać, wielu gości już zasnęło - jedni ze zmęczenia, inni od alkoholu. Maja jest zmęczona, najchętniej poszłaby już do domu. - Odprowadzisz mnie? - pyta Artura, a on potakująco kiwa głową. Mai miękną kolana, rozbraja ją myśl o tym, że za kilkanaście minut będą stali pod jej klatką, zupełnie tak, jakby to była ich pierwsza randka. Wytworzy się dziwne napięcie, a potem on ją pocałuje - długo i przeciągle. Maja wraca do domu i siada na łóżku. Wcale nie chce jej się spać. Ściąga buty, przebiera się w piżamę i idzie do łazienki po kilka wacików. Sięga po zmywacz i zmywa ten cholerny błękit ze swoich paznokci. Malutki chlust na watkę i po lakierze nie pozostaje nawet ślad. Jeszcze tylko sześć paznokci i można położyć się spać. Maja pociera wacikiem kolejne paznokcie, zupełnie jakby ścierała wspomnienia z imprezy. Nie chce wyciskać tych kilku kropel z cytryny w swojej głowie. Kciuk - i znika brunetka z łazienki, palec wskazujący - w zapomnienie odchodzi opowieść o poprzednim życiu Artura, palec serdeczny - ohydny poncz, jaki zaserwował gospodarz. Wszystko straciło wartość, kiedy się skończyło. I liczy się tylko to, co nadejdzie. Maja kładzie się spać. Ale nawet ten sen nie ma znaczenia, bo już za chwilę stanie się przeszłością... ukończono 4 maja 2003 w Świętochłowicach |
|