 | Brak ilustracji w tej wersji pisma | Esensja: Czy, a jeśli tak, to w jaki sposób wpływają na Twoją twórczość aktualne wydarzenia na świecie, jak 11.09.01, wojna w Iraku, afera Rywina etc.? KTL: Pierwsza wojna w Iraku wpłynęła na "Notekę2015", afera Rywina i druga wojna w Iraku jeszcze się nie skończyły, więc i temat się nie uleżał. Własne przeczucie 11 września miałem w "Misji Ramzesa Wielkiego", gdzie z przyczyn religijnych rozwala się planety, rozbijając o nie wyładowane antymaterią kosmoloty razem z załogą. Nie było to miłe uczucie patrzeć jak coś podobnego się spełnia. Na to, co piszę wpływa raczej całokształt rzeczywistości, co jak sądzę widać w "Bo kombinerki były brutalne". Esensja: Jak oceniasz współczesną polską fantastykę? Których autorów cenisz i dlaczego? KTL: Polska fantastyka całkowicie wymknęła się spod kontroli krytyki. Uznani krytycy notorycznie za nią nie nadążają, są co najmniej 5 lat za tym, co się aktualnie dzieje. Stosowanie anachronicznych metod krytycznych i skal wartości powoduje tylko zamęt, konflikty, jałowe narzekania, a co gorsza próby mszczenia się na autorach za to, że ktoś ich lubi. Chwilami dochodzę do wniosku, że powinienem się przekwalifikować i zostać krytykiem, bo mnie przynajmniej aktualne zjawiska ani gorszą, ani dziwią. Co więcej, potrafię znaleźć dla nich logiczne wytłumaczenia, że wspomnę jak na marginesie polemik pisałem o antybohaterze Brzezińskiej i nowym micie Liedtke. Teraz zaś nie zgadzam się z opinią, że "Pilipiuk dostał Zajdla za całokształt". To było po prostu najlepsze opowiadanie roku. W "Kuzynkach" jest autentyczne wkurzenie tym, co się w Polsce dzieje, jest trochę elegancji i trochę nostalgii. Tymczasem Brzezińska odpuściła sobie selekcję pomysłów i pomieszała klimaty z Kresa i Pratchetta, tak że nie wiadomo czy autorka chce nas bawić czy wstrząsnąć sumienia losem chłopstwa w świecie fantasy. Ziemkiewicz, szkoda gadać. On chyba nie myślał poważnie, że dostanie Nagrodę Literacką imienia Janusza Zajdla za podróbkę Tomaszewskiego? Jeżeli tak myślał, to potrzebna mu pilnie pomoc specjalisty, konkretnie spowiednika. Chwalić mogę, razem z innymi, Dukaja i Ziemiańskiego, z tym że z finałową oceną należy moim zdaniem zaczekać 3-4 lata, kiedy na ich popularności przestaną ważyć efekty socjologiczne. Chodzi mi o to, że na Dukaja - "następcę Lema" zapanowała wyraźna moda. Z kolei Ziemiański z "Achają" wszedł w niszę opuszczoną przez Wiedźmina. Są ludzie, którzy po prostu muszą czytać historie o traumatycznych przejściach księżniczek (Królewna Śnieżka, Ciri, Achaja), rozumiem to. Nie sądziłem jednak, że jest ich tak wielu! Tak czy owak, jak się czyta Ziemiańskiego to człowiek zwyczajnie chce wiedzieć co będzie dalej. Główną zaletą Dukaja jest rozmach wizji literackiej, nadal jednak ma on problem z zachowaniem spójności tej wizji. Co do autorów młodych stażem i/lub wiekiem, to jest to wielki zawrót głowy. Istny ocean Solaris, z którego wyłaniają się i giną kolejne twarze. Kto z nich zostanie nie śmiem prorokować, w zamian jestem pewien, że selekcja będzie okrutna. Stosunkowo łatwo jest błysnąć i pobyć gwiazdą kilku sezonów, ale żeby wytrzymać dłużej niż 5 lat trzeba mieć szczególne cechy psychiczne, zwłaszcza umiejętność zachowywania świeżości wyobraźni. Stare wilki mają jeszcze bardzo dużo pary w szczękach... Esensja: Zdecydowanie przeważają na Twojej liście starsze nazwiska, ludzie, którzy pisali już w latach 80-tych. Czy problemem młodych nie jest może to, że fantastyka jako gatunek zaczyna się wyczerpywać i trudno jest powiedzieć coś nowego? KTL: Powiedz to młodym autorom. Na tym polega istota młodości, że robi się coś tylko dlatego, że się puściło mimo uszu gadanie starych kiedy cierpliwie tłumaczyli, że tego się zrobić nie da. Ja się jeszcze aż tak nie zestarzałem i ty chyba też, skoro robisz to pismo. Zawsze trudno było powiedzieć coś nowego, dla grafomanów jest to z zasady bariera nie do przebycia. Z tego tłumu debiutantów z pewnością ktoś zostanie, a fantastyka nie może się wyczerpać, przynajmniej do póki istnieje gatunek homo sapiens. Esensja: A pisarze zagraniczni? KTL: Zagraniczni autorzy jakoś mnie nie interesują. Pewnie to kwestia społecznego kontekstu, który jest mi obcy, albo wcale go nie ma. Ostatnio zaserwowałem sobie porcję Pratchetta, ale była to intelektualna pańszczyzna - znany to trzeba go znać. Zupełnie mnie nie śmieszył i wtedy odkryłem, że nie śmieszą mnie dowcipy politycznie poprawne. W książkach Pratchetta należałoby zainstalować śmiech z offu. Esensja: Ale musisz mieć jakieś inspiracje i fascynacje z młodzieńczych lat! Nawet niekoniecznie fantastyczne. KTL: Oczywiście klasyka gatunku - Clark, Asimow, Silverberg, Dick, Vonnegut i cała reszta z tej półki. W podstawówce zaczytywałem się antologią opowiadań "Kroki w Nieznane". Dziś przez szacunek dla szczenięcych fascynacji nie śmiałbym tego czytać. Po prostu wyrosłem z tych lektur. Kiedyś były one pożywką dla mojej wyobraźni, która teraz już potrafi wyżywić się sama. Wyjątkiem jest "Mistrz i Małgorzata", którą po wielu kolejnych czytaniach niemalże znam już na pamięć i czekam na starość i chorobę Alzheimera, bo wtedy będę mógł odkrywać tę książkę co tydzień od nowa. Wciąż nie mogę się nadziwić doskonałości syntezy fantastyki i realizmu, którą udało się osiągnąć Bułhakowowi. Esensja: Jesteś jedynym posiadaczem Zajdla i Złotego Meteora. Czy uważasz się za osobę kontrowersyjną? KTL: Łaska Fandomu na pstrym koniu jeździ. W gruncie rzeczy obie te nagrody dostałem za to samo, czyli za współpracę z brukowcem, konkretnie "Skandalami". Niektórzy nie mogą zrozumieć, że pisarz musi czasem narozrabiać i narobić dymu, żeby potem coś fajnego z tego wynikło. Od pisarza oczekuje się żeby stale pisał genialne teksty, na każdym spotkaniu autorskim dawał show, a w bezpośrednich kontaktach usilnie robił wrażenie, że jest "swój chłop". Mnie się to wszystko bez przerwy zajączkuje. Genialne teksty piszę rzadko, przy czym nie zawsze można od razu stwierdzić że są one genialne. Nie mam stylu bycia showmana, a jak już odstawiam niezły pokaz, to raczej w barze niż na sali konferencyjnej. Z kolei domorośli cenzorzy literaccy i obyczajowi, typu "tego nie pisz, tamtego nie rób", irytują mnie do tego stopnia, że dostaję pomroczności jasnej, budzi się we mnie kotołak i potem jak przytomnieję, to wszędzie wokół pełno rozwłóczonych psychicznych bebechów. Generalnie, istnieje pewien snobizm na "niecierpienie Przewodasa". Z kolei demonstrowanie przyjaźni z Przewodasem to forma kontestacji towarzyskiej akceptowana przez elitę Fandomu. Sam siebie uważam za zupełnie normalnego faceta - dom, rodzina, rachunki za gaz, wodę, komorne, przedszkole, komitet rodzicielski i dopiero gdzieś na czubku tej góry lodowej fandomowe szaleństwa. Zapewniam, że mógłbym być o wiele bardziej kontrowersyjny. Esensja: Jaki jest Twój stosunek do życia fandomowego? Lubisz jeździć na konwenty. Traktujesz to jako rozrywkę, czy promocję własnej osoby? KTL: W latach 90. bardzo lubiłem konwentowe imprezy. Na Nordcony na przykład czekałem cały rok, a jak już tam byłem miałem wrażenie, że reszta roku w międzyczasie to tylko męczący sen, z którego właśnie się obudziłem. Chodziłem tak podekscytowany i naładowany adrenaliną, że mogłem spać trzy godziny na dobę, wypijać skrzynki piw i tylko raz zdarzyło mi się przysnąć na kanapie w Piekiełku. Konwent to przede wszystkim zabawa, totalne psychiczne odkorkowanie, pełna spontaniczność. Dlatego tak wkurzają mnie wyniośli obserwatorzy co to wszystko mają za złe. Przykładem wybory prezydenta Fandomu, w których kandydowałem pół żartem, pół serio, najpierw domagając się debaty prezydenckiej na golasa w basenie, potem siedząc na krześle postawionym stole ponad śmiertelnie poważnymi "politykami" i "wyborcami". Mało kto chwycił konwencję, a parę osób miało mi to bardzo za złe. Potem były bardziej udane eksperymenty z przedstawieniem teatralnym (2000) i wieczorem poetyckim z paleniem kartek z haiku (2001). Co do promocji, to owszem zapadam niektórym w pamięć, ale nie jestem w stanie wykonywać na konwencie czynności profesjonalnych, mogę się tylko bawić. Jednak ostatnio konwenty cieszą mnie coraz mniej. Z pewnością jest to kwestia wkroczenia w wiek średni i końca szaleństw młodości. Esensja: Czy mógłbyś przypomnieć młodszym czytelnikiem skąd wzięło się pseudo "Przewodas"? KTL: Nie. To moja tajemnica. Zachowuję ją już od 22 lat.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma | Esensja: Czytujesz recenzje swoich książek? Czy jakoś wpływają na Twoją twórczość? KTL: Że czytam, to chyba widać po tym co robię z niektórymi krytykami... Nad krytyką zaczynam się poważnie zastanawiać dopiero wtedy, gdy kilka osób niezależnie od siebie powie mi to samo, np. że "Królowa Joanna D'Arc" jest za krótka. Generalnie, wciąż naiwnie oczekuję, że krytyk powie mi o mojej książce coś, czego bym o niej nie wiedział. Jednak większość recenzji, nawet pozytywnych, piszą ludzie, którzy nie zrozumieli moich intencji. Zazwyczaj za cały warsztat krytyczny starcza im jedno luźne skojarzenie. W zasadzie mają do tego prawo, ale trudno żebym traktował to poważnie, podobnie jak liczne przejawy mody na "dowalanie Przewodasowi". W tej ostatniej dziedzinie odkryłem ostatnio ciekawe zjawisko, kiedy świeżo poznany człowiek unika patrzenia mi w oczy, to mogę na 100% założyć, że niedawno obgadał mnie w sieci... Esensja: A skąd moda na "dowalanie" Przewodasowi? KTL: Towarzysko poprawna odpowiedź brzmi: "Przewodas sam sobie jest winien bo ma konfliktowy charakter." Tylko że ja swój charakter miałem od zawsze, ale na przykład w latach 1995-97 nikt by mi się dowalać nie ośmielił. Myślę, że powodem była moja fascynacja metafizyką. Najpierw były pretensje, że ciągle o niej gadam na spotkaniach autorskich. Potem komisja fizyków-inkwizytorów w osobach Ewy Pawelec i Marka Huberatha orzekła, że teoria metafizyczna Przewodasa jest niezgodna ze współczesną nauką, konkretnie z teorią względności (teraz już jest), co dla innych oznaczało tylko tyle, że Przewodas gada bzdury. Potem Ziemkiewicz przypomniał sobie, że Adam Wiśniewski - Snerg też miał teorię i się powiesił, więc kiedy pogrzeb Przewodasa? Zaczęły się kpiny, zrazu półgębkiem potem coraz śmielej, a za przykładem fandomowych elit poszła reszta ludu bożego. W pewnym momencie już nikt nie chciał słuchać i dyskutować, wszyscy wiedzieli swoje. Nikt nie zwrócił uwagi, że sam uznałem, że jestem niedouczony i poszedłem na studia doktoranckie. Nawiasem mówiąc, na metafizykę mnie nie przyjęli. Kierownik katedry wysłuchawszy mnie stwierdził, że nic z tego, bo on już miał jeden zawał i nie chce mieć drugiego. Poszedłem więc tam, gdzie było miejsce, czyli na filozofię ekologii (sozologię), bo przede wszystkim chciałem opanować warsztat filozoficzny. Tymczasem dla zadowolonych z siebie Podpór Fandomu bez znaczenia było to, że facet z wykształceniem wyższym technicznym, w wieku 32 lat postanawia zmienić cały dotychczasowy profil swego wykształcenia uzupełniając je o studia humanistyczne. Na przykład, w przeciwieństwie do magistrów filozofii musiałem zdać 11 dodatkowych egzaminów zanim w ogóle dopuszczono mnie do sesji doktoranckiej (3 egzaminy), poprzedzającej obronę. To wszystko ma znaczyć tylko tyle, że potrzebna mi pomoc psychiatry. Taka zachęta "autorytetów" sprawia, że wyłażą z fandomowych kątów jakieś leszcze i demonstrują mi swoją wyższość, bo myślą że mogą się tanio dowartościować. Kiedy w końcu się wściekam i wysyłam te ryby na drzewo to jestem "nieznośny prostak" i cykl zaczyna się od początku. Esensja: Czy nadal będziesz wplatał w swe teksty sceny erotyczne? ;-) KTL: Myślę, że tak, chociaż nie mam jeszcze konkretnych planów. Seks w moich tekstach to też efekt eksperymentów. Najpierw, w "Ksinie" chciałem sprawdzić prawdziwość tezy, że język polski nie nadaje się do mówienia o erotyzmie bez popadania w wulgaryzmy lub ginekologię. No i okazało się, że można jeszcze popaść w śmieszność. Jednak drugi krok na tej drodze - onanizująca się strzyga w "Różanookiej" już wcale nie był śmieszny, ale w pewnym stopniu fascynujący. Ostatnio traktuję seksualizm moich bohaterów jako klucz do ich psychiki. Tak było w "Królowej Joannie", mam na myśli wyczyny wiedźmy Karwiny, które miały uzasadnić jej spalenie na stosie. Potem na dużą skalę zastosowałem tę metodę w "Misji Ramzesa Wielkiego", wywołując szok u niewinnych recenzentów. Teraz w znacznie subtelniejszej i udoskonalonej wersji ten "erotyczny klucz do psychiki" zagrał w "Kombinerkach". Owszem, jak ktoś nie umie inaczej, to może na seks w moich książkach reagować nerwowym chichotem, ale postawa wiktoriańska jest tu zdecydowanie anachroniczna. Esensja:. Jak to w ogóle jest być pisarzem fantastycznym w Polsce? To chyba raczej hobby a nie zawód, prawda? Czy masz jakieś wspomnienia z przygód z wydawcami, redakcjami etc.? KTL: Wspomnienia? Miałbym głowę człowieka-słonia gdybym wszystkie zachował w pamięci. Ujmę to tak: od 11 lat utrzymuję rodzinę z pisania, ale nigdy nie miałem etatu. Przez cały ten czas, co miesiąc od nowa wymyślam jak zarobię na opłacenie bieżących rachunków. Trzeba wpaść na pomysł, znaleźć chętną redakcję, wykonać zamówienie i odebrać wierszówkę. To za każdym razem jest cała seria przygód z wydawcami i redakcjami, po czym od pierwszego kolejnego miesiąca wszystko zaczyna się od początku. Muszę wykazywać "kreatywność", "produktywność" i "samodzielność w podejmowaniu decyzji", od których przeciętny yapiszon by osiwiał, ale po paru miesiącach już prawie nic z tego nie pamiętam. Wiem, że zrealizowałem jakieś świetne pomysły, dowodem na to są zapłacone rachunki, tylko nijak nie mogę sobie przypomnieć co to było. Wyjątkiem są oba wywiady z Lemem, zwłaszcza drugi dla "Machiny" (7/2000), który przekształcił się w dłuższą prywatną dyskusję na temat ewolucji alternatywnej. Tak się składa, że moje hobby jest moim zawodem. Jeżeli jednak ktoś chciałby mi zazdrościć, to niech mi najpierw odpowie na pytanie, co mam robić po fajerancie? Uprawiać hobby? Serio, jako dziennikarz zaspokajam swoją ciekawość świata, a jako pisarz daję sobie odpowiedzi, których nie dostałem w rzeczywistości. Jedno wymaga drugiego, nawet ekonomicznie bo honoraria za książki często łatają dziury, które zostały po publicystyce. Jedno lub drugie oddzielnie by nie wystarczyło. Zwykle jednak nie myślę o sobie, że jestem pisarzem, podobnie jak nie mogę przyzwyczaić się do tytułu doktora nauk humanistycznych. Sam siebie nazywam "łowcą z wielkomiejskiej dżungli", który codziennie zamiast dzidy bierze aktówkę i idzie polować, a gdy coś będzie chciało go zeżreć, to nie pójdzie wszak do rzecznika praw obywatelskich i nie naskarży na tygrysa szablozębego... Ta analogia była pełna w czasie kiedy żona siedziała w domu, na urlopie wychowawczym z dwójką drobiazgu. Wtedy jak wracałem z wierszówką to mówiłem, że "przyniosłem mamuta". Zresztą, powiedzmy sobie szczerze; maniery to ja mam takie bardziej z epoki kamienia łupanego. Tym gorzej dla moich wrogów. Dobra wiadomość dla tych ostatnich jest taka, że mogę być skazany na dwa lata więzienia za zniesławienie prokuratury kieleckiej, tej samej, która tak walecznie ściga posłów Jagiełłę i Długosza. Pięć lat temu, jako publicysta "Przeglądu Technicznego" nie pozwoliłem im sponiewierać niewinnego człowieka - wynalazcy któremu najpierw ukradziono patent, a potem jeszcze oskarżono go o kradzież patentu. Napisałem, że w prokuraturze kieleckiej funkcjonują "układy sitwiarskie", wtedy sprawę wynalazcy przeniesiono do innej, normalnej prokuratury, gdzie liczyły się fakty i mój wynalazca wygrał wszystkie sprawy. Jednak panowie z Kielc nie mogą darować mi boleśnie podeptanych odcisków i moja sprawa właśnie zaczyna się przed sądem w Radomiu. Broni mnie adwokat z ramienia Fundacji Helsińskiej. Esensja: Nad czym obecnie pracujesz i jakie są Twoje dalsze plany? Czym chcesz czytelnikom o sobie mocniej przypomnieć i może znów postarać się o Zajdla? KTL: Przymierzam się do rozszerzenia i kontynuacji "Królowej Joanny", ale to jeszcze nic pewnego. Rusza nowy Ksin. Mam nadzieję, że uda mi się klasyczne wystąpienie filozoficzne na łamach renomowanego pisma, czego mam powody się spodziewać. Trzeba by też wreszcie spoważnieć, postarać się o etat akademicki i zająć habilitacją. A Zajdla już mam, jak znów dadzą, to się nie obrażę, ale na pewno już nie będę gonić tego "króliczka". I myślę, że parę osób jeszcze zaskoczę, z samym sobą włącznie. Esensja: Dziękuję bardzo za rozmowę.
Rozmawiał Konrad Wągrowski (wsparcie: Eryk Remiezowicz) Wybrana bibliografia Konrada T. Lewandowskiego.: 2003 - "Bo kombinerki były brutalne" 2001 - "Misja 'Ramzesa Wielkiego'" (Kup w Merlinie) 2000 - "Noteka i inne alternatywy" 2000 - "Królowa Joanna d'Arc" 1999 - "Trop kotołaka" 1996 - "Noteka 2015" 1995 - "Most nad otchłanią" 1992 - "Różanooka" 1991 - "Ksin" |
|