 |
 |
'Wydział Zabójstw, Hollywood' |
Piotr Kozłowski Policyjny kabaret
Hollywood. Dwóch gliniarzy prowadzi dochodzenie w sprawie zabójstwa w hiphopowym klubie. Poza pracą w policji, obaj dorabiają na boku - Gavilan (Ford) jest handlarzem nieruchomościami, Calden (Hartnett) instruktorem jogi. Pierwszy ma trzy byłe żony, kochankę i wydzwania nocami na sekslinie; drugi ma co wieczór inną panienkę w jacuzzi i marzy o zostaniu aktorem. Typowa komedia sensacyjna z sympatycznymi, pozornie niedobranymi, a w rzeczywistości zgranymi partnerami? Typowa, z sympatycznymi, tyle, że nieudana.
Winowajcy nie trzeba szukać daleko. Nazywa się Robert Souza i jest współodpowiedzialny za scenariusz, który powstał na podstawie jego własnych, życiowych doświadczeń. Wątpię, czy sam zainteresowany potrafiłby odpowiedzieć na pytanie, co właściwie pisał - kryminał, komedię? A może obyczaj, gdyż akcji doświadczamy dopiero w ostatnim kwadransie? Takie miszmasze też czasem bywają udane (vide "Jezioro Salton"), ale w tym wypadku wyraźnie zabrakło talentu. W rezultacie powstał film niespójny, nierówny i nijaki - konia z rzędem temu, kto umiałby zliczyć wszystkie wątki z jakich to osobliwe dziełko zostało sklecone.
Szkoda zmarnowanej taśmy, bo potencjał był spory. Widać, że Ford i Hartnett nieźle się bawili swoimi niewymagającymi rolami, wizualnie pasują do siebie świetnie i przy odpowiedniej fabule mogliby nawet stworzyć duet na miarę Gibsona i Glovera. Sporo tu też autentycznie śmiesznych scenek i gdyby tylko nie zostały podane w sposób przywodzący na myśl "Jasia Fasolę" czy "Benny Hilla", domagałbym się sequela. Niestety twórcy nie pomyśleli, iż kino nie jest najlepszym miejscem na zbiór luźnych skeczy i ponieśli sromotną porażkę. Trudno się dziwić - nikt nie idzie na wysokobudżetową produkcję patrzeć na dwóch jankeskich Dańców.
"Wydział Zabójstw, Hollywood" (Hollywood Homicide)
USA 2003
Reżyseria: Ron Shelton
Scenariusz: Robert Souza, Ron Shelton
Obsada: Harrison Ford, Josh Hartnett, Lena Olin, Bruce Greenwood, Isaiah Washington, Lolita Davidovich, Keith David, Martin Landau, Dwight Yoakam, Master P, Lou Diamond Phillips, Gladys Knight, Kurupt, Dre, Eric Idle
Zawartość ekstraktu: 40%
Więcej o filmach w Esensji
 |
 |
'Włoska robota' |
Konrad Wągrowski Dobra robota
Niezmiernie się cieszę, że powraca do łask klasyczny film sensacyjny. Obraz, w którym nie są najważniejsze efekty specjalne, ale też nie będący pogłębioną analizą psychologiczną, czy też traktatem społecznym. Najważniejsza jest w nim bowiem intryga (fabuła musi zainteresować) i sprawność realizacyjna (dobre tempo, dozowanie napięcia). Dwa lata temu zobaczyliśmy w kinach "Rozgrywkę", rok temu "Ocean's Eleven" i "Tożsamość Bourne'a". Wszystko to były udane filmy, "Włoska robota" to ta sama liga.
Film Gary'ego Greya jest remake obrazu Petera Collinsona z Michaelem Cainem z lat sześćdziesiątych, ale w udany sposób przenoszący fabułę we współczesne czasy. Opowiada historię dwóch misternie zaplanowanych i perfekcyjnie wykonanych napadów, ale zobaczymy w nim również zemstę, humor i zaskakujące zwroty akcji. Nie ma tu stróżów prawa, rozgrywka prowadzona jest tylko między bandytami, dzielonymi na tych sympatycznych i antypatycznych. O sile filmu decyduje pomysłowość napadów, które śledzimy z zainteresowaniem, wartka akcja i humor. Oczywiście nie należy roztrząsać prawdopodobieństwa wydarzeń, bo wykonanie skoków ma tu w sobie coś z macgyverowskich popisów. Doskonale wypada drugi plan. Jason Statham po raz kolejny udowadnia, że świetnie nadaje się do grania wspierających postaci, niezły jest też Seth Green w roli młodego hakera, a wątek z kradzieżą pomysłu serwisu Napster jest najzabawniejszy w całym filmie. Jak zwykle klasą dla siebie jest Edward Norton, choć oczywiście w drugoplanowej roli bohatera negatywnego nie może pokazać wszystkich swoich możliwości. Sympatycznym ukłonem dla starszych widzów jest krótki występ wielkiej gwiazdy dawnych lat - Donalda Sutherlanda. Na tym tle słabo niestety wypadają główne role - zwłaszcza drewniany Mark Wahlberg, bo Charlize Theron przynajmniej nadrabia niebanalną urodą. Wielka szkoda, że Wahlberga nie zamieniono rolami z Nortonem. Cóż, zawsze jednak można przenieść swoją sympatię na niezawodnego Stathama.
Z drobnych smaczków należy wspomnieć jeszcze pościg Mini Morrisów, ładne widoki alpejskie i postać pośrednika o nieco niestandardowym wyglądzie. W sumie - kawał solidnego kina rozrywkowego.
Włoska robota ("Italia Job")
USA 2003
Reż. F. Gary Grey
Scen. Donna i Wayne Powers
Zdj. Wally Pfister
Muz. John Powell
Wyst. Mark Wahlberg, Charlize Theron, Edward Norton, Jason Statham, Donald Sutherland
Więcej o filmach w Esensji
 |
 |
'American Pie: Wesele' |
Piotr Kozłowski Szarlotka ciągle świeża
Do tzw. komedii młodzieżowych miewam przeważnie ambiwalentny stosunek. Z jednej strony to kino o kilka klas gorsze od Ritchiego, Coenów czy Kevina Smitha, z drugiej - o niebo zabawniejsze od różnych Lubaszenków, Zaorskich, Wereśniaków czy nawet nudzącego w kółko o tym samym Allena. Seria "American Pie" to, obok "Road Trip" i "100 dziewczyn i ja", jedna z najsympatyczniejszych pozycji rzeczonego podgatunku. Oczywiście poważni krytycy nigdy nie przestaną psioczyć na tego typu filmy, odsądzając je od czci i wiary za hołdowanie prymitywnym instynktom i rzekome szerzenie seksualnych dewiacji wśród młodych widzów. No cóż, nie po to nazywamy ich "poważnymi", by nagle zaprzestali głoszenia swych przeintelektualizowanych poglądów. Przeciętny polski homo sapiens, uznający wyższość mielonych nad kawiorem czy wódki nad chardonnay i tak będzie miał owe poglądy głęboko w dupie. Ja sam od komedii wymagam tylko jednej podstawowej rzeczy - mają mnie śmieszyć. A "American Pie", w przeciwieństwie do rodzimych kalek zachodnich produkcji bądź też żenujących obrazów hiphopowych, spełnia to zadanie może nie aż w takim stopniu jak Mel Brooks, trio ZAZ czy wspomniany wyżej Ritchie, ale spełnia całkiem nieźle.
Trzecia odsłona szarlotkowego cyklu rozpoczyna się przezabawną sceną oświadczyn. Przez następne kilkadziesiąt minut będziemy świadkami przygotowań do ślubu i zmagań przyszłego pana młodego z niezbyt chętnymi mu rodzicami narzeczonej. Pobocznym, choć niemniej eksploatowanym na ekranie wątkiem, jest próba przemiany Stiflera w dżentelmena. W tym miejscu brawa dla Seanna Williama Scotta - tak wybornie grać skończonego idiotę też trzeba potrafić. W rezultacie sekwencje ze Stiflerem, takie jak m.in. taniec w klubie dla gejów czy seks z babcią, okazują się jednym z mocniejszych punktów "American Wedding" (choć i Scottowi zdarza się momentami przeszarżować, symulowanie stosunku za plecami każdej napotkanej kobiety, za n-tym razem może już tylko wprawiać w niesmak). Pozostali aktorzy spisali się niewiele gorzej, a wszystkich, łącznie ze Scottem, i tak przebił niezawodny jak zawsze Eugene Levy w roli ojca Jima.
"American Pie: Wesele" jest godnym domknięciem najpopularniejszej młodzieżowej trylogii. Fani dwóch poprzednich filmów będą usatysfakcjonowani, przeciwnicy i tak nie dadzą się namówić na seans. Ze swojej strony polecam, jest tu co prawda sporo klozetowego humoru, ale udanych gagów również nie brakuje. Jeśli kina stricte rozrywkowego nie traktujecie jako wymysłu szatana i nie jesteście z LPR-u, te półtorej godziny wyjęte z życiorysu nie powinno stanowić dla Was większego problemu.
"American Pie: Wesele" (American Wedding)
USA 2003
Reżyseria: Jesse Dylan
Scenariusz: Adam Herz
Obsada: Jason Biggs, Seann William Scott, Alyson Hannigan, Eddie Kaye Thomas, January Jones, Eugene Levy, Thomas Ian Nicholas, Molly Cheek, Deborah Rush, Fred Willard
Zawartość ekstraktu: 60%
Więcej o filmach w Esensji
 |
 |
'10 minut później: trąbka' |
Joanna Bartmańska Siedmiu wspaniałych
Siedem niezwykłych opowieści, łagodna melodia trąbki i delikatny odgłos wody - tak chyba można w maksymalnym skrócie określić film "10 minut późnej: trąbka", który na firmamencie filmowym ostatnich lat jest zjawiskiem co najmniej oryginalnym.
Siedmiu twórców postanowiło stworzyć autorską, a co za tym idzie, bardzo osobistą interpretację czasu. Każdy z reżyserów nakręcił nowelę w odrębnej poetyce, która podpisana jest rozpoznawalnym charakterem pisma. Aki Kaurismaki opowiada o swoim bohaterze w wyciszonym, spokojnym, nieco zdystansowanym stylu, Victor Erice dramat swoich postaci ujawnia w głębokich, nasyconych czernią i bielą kadrach, Werner Herzog tragedię zanikającego plemienia Indian w Brazylii pokazuje z właściwym sobie zaangażowaniem i empatią, Jim Jarmusch w pozornie banalnej codzienności swojej bohaterki odnajduje tajemnicę i niezwykłość, Wim Wenders wyścig z czasem filmuje w halucynacyjnej i transowej poetyce, Spike Lee - w telewizyjnej i dokumentalnej stylistyce, a Chen Kaige w brawurowy sposób pokazuje potęgę i magię wyobraźni.
Wszystkie historie to swoisty rozrachunek z czasem, z jego upływem i wpływem na bohaterów i otaczającą rzeczywistość. Za każdym razem mamy do czynienia z momentem przełomowym i znaczącym w życiu postaci, po którym nic nie jest już takie, jak dawniej, a zbanalizowane stwierdzenie: "czas zmienia wszystko" nabiera tu nowego, zaskakującego znaczenia. Film jest również przejmującym obrazem teraźniejszości, która bezlitośnie i niebezpiecznie balansuje między tym, co już było i już się nie powtórzy, a tym, co jeszcze nie zostało wyartykułowane i co jest tylko zuchwałą hipotezą. Czasem niewiele trzeba, by znaleźć się po drugiej stronie, gdzie wszystko traci sens: miłość, tożsamość, praca, bezpieczeństwo, spokój, a nawet życie - zdają się mówić twórcy.
Film dowodzi, że jego autorzy nie ulegają gotowym tendencjom, nie uprawiają retoryki, a o czasie i sprawach ludzkich opowiadają bez patosu i rezonerstwa. Chwała im za wyjątkową subtelność, mądrość, ironię, umiejętność kondensacji znaczeń i zdarzeń, smutną zadumę i bezkompromisowość. To rzadkie w dzisiejszym kinie.
10 minut poźniej: trąbka ( Ten Minutes Older: The Trumpet)
Reżyseria i scenariusz: Aki Kaurismaki - Psy nie mają piekła, Victor Erice - Linia życia, Werner Herzog - Dziesięć tysięcy lat starsi, Jim Jarmusch - Wnętrze. Przyczepa. Noc., Wim Wenders - Dwanaście mil do Trony, Spike Lee - Ograbiono nas, Chen Kaige, Tan Zhang ( tylko scenariusz) - Dom głęboko ukryty; zdjęcia: Timo Salminen, Olli Varrja - Psy nie mają piekła, Angel Luis Fernandez v- Linia życia, Vincente Rios - Dziesięć tysięcy lat starsi, Frederick Elmes - Wnętrze. Przyczepa. Noc., Phedon Papamichael - Dwanaście mil do Trony, Chris Norr - Ograbiono nas, Yang Shu - Dom głęboko ukryty
Produkcja: Wielka Brytania, Niemcy, Hiszpania, Holandia, Finlandia, Chiny, 2002
Dystrybucja w Polsce: Gutek Film
Gatunek: dramat
Oficjalna strona: www.tenminutesolder.com
Strona polska: www.gutekfilm.com.pl/10minut-pozniej-trabka
Więcej o filmach w Esensji
 |
 |
'Ciśnienie' |
Tomasz Kujawski Za mało atmosfer
Łódź podwodna od dawna przyciąga filmowców, gdyż jako miejsce akcji niemal za darmo dostarcza olbrzymią dawkę dramaturgii. Klaustrofobia, brak możliwości ucieczki, ograniczona ilość powietrza. Wystarczy wrzucić ją na środek oceanu, dodać sztorm, trochę antagonizmów wśród załogi, jakiś mały dramacik czy awarię i film gotowy. Tym tropem poszli także autorzy "Ciśnienia", ale chyba jako pierwsi posunęli się jeszcze dalej i zamienili historię o łodzi podwodnej w horror.
Jest rok 1943, łódź U.S.S. Tiger Stark podczas rejsu patrolowego po Oceanie Atlantyckim natrafia na troje rozbitków, którzy ocaleli ze storpedowanego statku szpitalnego. Jest wśród nich młoda lekarka i jeden z jej pacjentów - Niemiec. Kobieta i wróg na pokładzie wzbudzają niepokoje wśród załogi, która, jak się okazuje, niedawno straciła w tragicznym wypadku swojego kapitana. Wraz z przybyciem nieoczekiwanych pasażerów na łodzi dochodzi do niewyjaśnionych wypadków.
Jak widać, zawiązanie fabuły nie jest zbyt pomysłowe, ale trzeba przyznać, że możliwości dramaturgiczne oferowane przez sytuację, w której znaleźli się bohaterowie, wykorzystywane są umiejętnie. Łódź zostanie zbombardowana, ulegnie awarii, zacznie kończyć się powietrze, zapadną ciemności, do tego dojdą wypadki, których nie da się wyjaśnić w sposób racjonalny. Poszczególne sceny zrealizowane są bardzo sprawnie, jest kilka naprawdę udanych sekwencji - wydaje się, że bez przerwy powinniśmy siedzieć przykuci do fotela, ale w rzeczywistości film się dłuży. Wyjątkowo dziurawa fabuła i mdłe aktorstwo (choć może to także wina scenariusza, w którym na zarysowanie bohaterów poświęca się niewiele miejsca) nie pozwalają zbytnio przejmować się losami postaci. Skutecznie straszeni jesteśmy klaustrofobiczną atmosferą, duchami, szalonym kapitanem, ale chwil grozy jest zbyt mało, a cała otoczka rozczarowuje. Intrygujący pomysł horroru na łodzi podwodnej został zmarnowany przez kiepski scenariusz.
"Ciśnienie" (Below)
USA 2002
Reżyseria: David Twohy
Scenariusz: Lucas Sussman, Darren Aronofsky, David Twohy
Muzyka: Graeme Revell
Zdjęcia: Dariusz Wolski
Obsada: Chuck Ellsworth, Crispin Layfield, Holt McCallany, Bruce Greenwood, Matthew Davis
Zawartość ekstraktu: 50%
Więcej o filmach w Esensji
 |
 |
'Piraci z Karaibów' |
Marta Bartnicka Chała z Karaibów
Zwiedziona zapewnieniami kolegi, że "Piraci..." to wspaniała zabawa, on był już dwa razy i trzeci raz się wybierze, pomknęłam do kina. Matko kochana!!! Dwie i pół godziny wgapiałam się w wysokiej klasy chałę z rodzynkami. Rodzynków, przyznam, było sporo - i to smakowitych, tym niemniej chała pozostaje chałą, na dodatek zakalcowatą.
Najładniejszy w filmie był Johnny Depp. Obwieszony szmatkami i paciorkami, rozkudłany, usmolony i z równiutko podmalowanymi oczami. Za każdym razem, kiedy stojąc przy sterze zerkał na busolę, nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że to puderniczka z lusterkiem albo taki przyborniczek z cieniami do powiek (Shiseido 1, "granite stone"). Jego seplenienie i irlandzko-karaibski akcent były równie staranne jak makijaż - może i trochę za staranne, ale za to jakże zabawne!
Depp ma u mnie spory szacuneczek za Jacka Sparrowa. Ten rodzynek okazał się na tyle wybitny, że nadawał smak reszcie chały.
Dramatycznie film skończył się w momencie, kiedy panna Elizabeth wyszła na pokład statku piratów i została uraczona rewią szkieletów. To mogła być scena wstrząsająca albo tajemnicza, tymczasem niespodziewanie zaserwowano nam danse macabre z pogranicza kabaretu i komiksu, roztrzaskując budowane dotąd w filmie napięcie o kant kościstej dupy. Szkieletów wystąpiło coś ze 3 razy więcej niż załogi, a u mnie wystąpiło coś w rodzaju senności. Za to późniejszy spacer załogi po dnie był kolejnym pysznym rodzynkiem: i pomysł, i wizualizacja robią duże wrażenie.
Były oczywiście pojedynki. Bardzo efektowne, z rekwizytami, ekwilibrystyką i tak dalej. A że film przydługi, więc żeby publiczność nie przegapiła, kiedy będzie to fajne, każdy ważniejszy pojedynek z udziałem Jacka Sparrowa lub Willa Turnera (Orlando Bloom) zaznaczono taką samą muzyką. Nie było to zresztą jedyne ułatwienie dla widza - piraci informowali o tym, że są piratami, średnio 3 razy na 10 minut. Bez tego moglibyśmy niechybnie wziąć ich za kowbojów albo górników dołowych.
Pominę milczeniem grubsze warstwy zakalca, jak happy end, tło obyczajowe, grę aktorską Keiry Knightley (Elizabeth Swann, córka gubernatora) czy piratów recytujących coś nudno o Kodeksie. Niewątpliwym rodzynkiem jest scenka zgodnego upijania się rumem przez kapitana Sparrowa i pannę Swann. Przeogromnie ubawiła mnie armatnia salwa sztućcami i wszelkim metalowym śmieciem oraz tejże salwy skutki - scenę tę, jak już film będzie na wideo/DVD, polecam nawet niecierpliwym, którzy żadną miarą całości by nie wysiedzieli.
Reasumując, film jest za długi, zbyt banalny, za bardzo napuszony i zamknięty na odpieprz, a jednak obejrzeć można. Jeśli nie dla efekciarskich pojedynków, to na pewno dla kreacji Deppa, który gra trochę sam dla siebie - świetną kabaretową rolę na tle kiczowatego Disneylandu.
"Piraci z Karaibów: Klątwa Czarnej Perły" (Pirates of the Caribbean: The Curse of the Black Pearl)
USA 2003
Reżyseria: Gore Verbinski
Scenariusz: Ted Elliott, Terry Rossio
Muzyka: Klaus Badelt
Zdjęcia: Dariusz Wolski
Obsada: Johnny Depp, Geoffrey Rush, Orlando Bloom, Keira Knightley, Jack Davenport, Jonathan Pryce
Zawartość ekstraktu: 50%
Więcej o filmach w Esensji