nr 08 (XXX)
październik 2003




powrót do indeksunastępna strona

Esensja
  Nowości

        "Ludzie, których znam", "Tożsamość", "Bad Boys II"

Zawartość ekstraktu: 80%
'Ludzie, których znam'
'Ludzie, których znam'
Piotr Kozłowski     W sław cieniu żyć w poniżeniu

Zepsuty do szpiku kości świat nowojorskiej socjety. Eli Wurman (Pacino) jest podstarzałym, zmęczonym życiem promotorem, organizatorem towarzyskich bankietów. Jego praca opiera się głównie na przysłowiowym włażeniu w dupę wszystkim znanym osobistościom, wzajemnych przysługach, tuszowaniu skandali etc. Eli jest także pracoholikiem i lekomanem. Aby w miarę sprawnie funkcjonować przez całą dobę, regularnie łyka bodaj wszystkie dostępne na rynku tabletki, zarówno te dozwolone, jak i te, które sprawiły, że Nick Stahl musiał zastąpić Edwarda Furlonga w trzeciej części "Terminatora". Wurman nienawidzi swego zawodu, ale jednocześnie go kocha. Kocha nawet bardziej niż wdowę po rodzonym bracie, Victorię (Basinger), która składa mu propozycję porzucenia tego całego bagna i przeniesienia się na wieś sielską anielską. Eli jednak odmawia, nie potrafi się uwolnić od adrenaliny, jaką zapewniają mu błyski fleszy i obcowanie z podziwianymi powszechnie ludźmi. Kiedy na prośbę najważniejszego klienta, zdobywcy Oscara Cary Launera (O'Neal) eskortuje na lotnisko stanowiącą dla gwiazdora problem starletkę (Leoni), ulega jej namowom, by odwiedzić jeszcze pewien nocny, nieznany mu w ogóle wcześniej klub. W tym tajemniczym, pełnym narkotycznych orgii miejscu spotka nieoczekiwanie kilku znajomych z wyższych sfer, a po wszystkim, już w hotelowym apartamencie, będzie świadkiem morderstwa dziewczyny. Ta jedna noc zmieni cały światopogląd bohatera. Eli odkryje smutną w sumie prawdę, z którą na co dzień styka się każdy z nas: w życiu nie liczy się to, kim jesteś, a to, jakich znasz ludzi.

Rola Eliego Wurmana została chyba napisana specjalnie z myślą o Alu Pacino. Nie wiem, w każdym razie rzecz ma się podobnie jak z postacią Vito Corleone w interpretacji Brando: po projekcji nie wyobrażam sobie żadnego innego aktora, który mógłby tej roli sprostać, nawet takiego pokroju, dajmy na to, Nicholsona. Nie sądziłem, że kiedykolwiek to napiszę, ale w mym prywatnym rankingu Al prześcignął Roberta de Niro. Nieprzerwanie kręci wspaniałe filmy, weźmy choćby "Informatora" czy "Bezsenność", podczas gdy jego najpoważniejszy konkurent do miana aktora wszech czasów specjalizuje się ostatnimi laty niemal wyłącznie w sensacyjnych komediach i ich sequelach, mocno nadwerężając swój nieskazitelny jeszcze dekadę temu status.

"People I Know" to z pewnością kino z górnej półki, ale nie dla każdego. Zawiodą się ci, którzy po obejrzeniu nieco mylnego zwiastuna, spodziewają się thrillera z wartką akcją. Film jest spokojnym dramatem, o sile którego stanowią świetne, błyskotliwe dialogi, ładne zdjęcia, cudowna jazzowa muzyka i, przede wszystkim, koncertowa gra aktorska. Nie tylko Pacino zresztą, Ryan O'Neal taką formą popisywał się ostatnim razem w "Barrym Lyndonie", a było to, bagatela, lat temu dwadzieścia osiem. Nawet Tea Leoni przekonała mnie, iż potrafi być kimś więcej niż tylko żoną Duchovnego, ba, zdeklasowała samą Kim Basinger, bardzo przyzwoitą zresztą, ale tym razem w cieniu mniej popularnej koleżanki.

Sporo oglądałem w tym roku filmów, po których wiele sobie obiecywałem, po czym w przerażającej większości przypadków następowało wielkie rozczarowanie. Problem w tym, że owo rozczarowanie ujawniało się zazwyczaj dopiero po półtorej-dwóch godzinach projekcji w postaci głupiego, błahego, durnego, banalnego, bezmyślnego, debilnego, idiotycznego, spieprzonego zakończenia, że użyję tylko co łagodniejszych przymiotników. Jeśli cały film jest po prostu zły, to pół biedy, dziesięć minut po seansie można go wyrzucić z pamięci i po krzyku. Ale nie może być nic gorszego dla widza, jeśli z zapartym tchem śledzi interesującą, oryginalną, świetnie nakręconą historię, a koniec doprowadza go niemal do epilepsji, pozbawiając jakichkolwiek złudzeń, że oto dane mu było obcować z równym, przemyślanym dziełem. I właśnie za to, że od początku, poprzez środek, aż do finału nie schodzi ani na chwilę poniżej wysokiego poziomu, film Daniela Algranta ma u mnie dodatkowego plusa. Szkoda, że coś, co powinno być w kinie regułą, staje się powoli od tej reguły wyjątkiem.



"Ludzie, których znam" (People I Know)
USA 2002
Reżyseria: Daniel Algrant
Scenariusz: Jon Robin Baitz
Obsada: Al Pacino, Ryan O'Neal, Kim Basinger, Tea Leoni, Richard Schiff, Bill Nunn, Robert Klein
Ekstrakt: 80%
Więcej o filmach w Esensji




Zawartość ekstraktu: 70%
'Tożsamość'
'Tożsamość'
Piotr Kozłowski     Modelowy thriller motelowy

Noc. Rzęsista ulewa, nieprzejezdne drogi, odcięte linie telefoniczne i komórki pozbawione zasięgu. W położonym na odludziu motelu stykają się losy jedenastu osób. Niesympatyczny właściciel przybytku, świeżo upieczone małżeństwo, humorzasta aktoreczka i jej szofer, policjant eskortujący więźnia, para z kilkuletnim synem, panienka lekkich obyczajów - szybko się okazuje, że brak jakichkolwiek koneksji między nimi jest tylko pozorny - ktoś zaczyna ich po kolei mordować.

Równolegle obserwujemy historię seryjnego zabójcy, którego psychiatra, pod pretekstem niepoczytalności, stara się wybronić od krzesła elektrycznego. Oba wątki, przez długi czas jakby zupełnie niepowiązane, zazębią się dopiero na ok. kwadrans przed końcem. Finał będzie nagły i mroczny, tudzież efektowny i w pełni uzasadniony - odetchnąłem z ulgą na brak wszędobylskiego happy endu.

"Tożsamość" to niezgorzej pomyślany i bardzo sprawnie zrealizowany thriller. Scenarzysta sprytnie nas zmylił początkiem, sugerującym powtórkę z "Dziesięciu małych Indian" czy, Boże uchowaj, "Show", by w konsekwencji mocno zaskoczyć oryginalnym patentem na rozwikłanie intrygi. Trochę szkoda, że równą inwencją nie wykazał się w kwestii uśmiercania bohaterów - większość ginie w sposób najbardziej oklepany z możliwych. Na szczęście te drobne uchybienia z powodzeniem rekompensuje świetnie dobrana ekipa aktorska, z Johnem Cusackiem, Rayem Liottą, Alfredem Moliną i Amandą Peet (nie wiem dlaczego o tej uroczej dziewczynie z figlarnym błyskiem w oku, sprawdzającej się zarówno w komediowym jak i dramatycznym repertuarze, nie jest jeszcze należycie głośno) na czele.

Ok., scenariusz cacy, aktorzy cacy, ale nie byłoby tych zachwytów bez odpowiedniego reżysera. James Mangold to nie byle kto. Facet ma na koncie m.in. zrobienie aktora z Sylvestra Stallone'a ("Copland") i doprowadzenie Angeliny Jolie do oscarowej formy ("Przerwana lekcja muzyki") - oba te zadania nie należały z pewnością do najłatwiejszych. Przy "Tożsamości" nie musiał się już tak wysilać, wystarczyło nieco skomplikowaną, pełną retrospekcji fabułę przedstawić w przystępnej, atrakcyjnej formie i dorzucić do tego przyzwoitą dawkę napięcia. Udało się. Patrz pan, panie Ślesicki - a jednak można!



"Tożsamość" (Identity)
USA 2003
Reżyseria: James Mangold
Scenariusz: Michael Cooney
Obsada: John Cusack, Ray Liotta, Amanda Peet, Alfred Molina, John C. McGinley, Clea DuVall, Jake Busey, William Lee Scott, John Hawkes, Rebecca De Mornay
Zawartość ekstraktu: 70%
Więcej o filmach w Esensji




Zawartość ekstraktu: 80%
'Bad Boys II'
'Bad Boys II'
Piotr Kozłowski     Very Bad Boys

Po ośmiu latach przerwy niepoprawni policjanci z Miami wracają na ekrany. Tym razem Mike Lowrey (Smith) i Marcus Burnett (Lawrence) tropią kubańskiego handlarza narkotyków (Molla), który chce się spiknąć z rosyjskim mafiosem (Stormare). U tego ostatniego pracuje zaś siostra Marcusa, Syd (Union), będąca tak naprawdę tajną agentką DEA, a przy okazji także dziewczyną Mike'a, o czym z kolei brat nie ma pojęcia.

Opisane wyżej relacje między postaciami może i wyglądają na dość zawiłe, ale nie zagłębiajcie się w to zbytnio, proszę, gdyż nie w tym rzecz. Tu chodzi przede wszystkim o zadowolenie fanów części pierwszej i pozyskanie, w miarę możliwości, nowych. A więc - jeszcze więcej wybuchów, jeszcze więcej humoru i jeszcze piękniejsze kobiety. Tylko tyle i aż tyle, bo jak pokazuje historia - sequele dorównujące oryginałom są jak osiemnastoletnie dziewice - niewiele ich.

Obawiałem się, że i tym razem będzie podobnie, szczególnie, że Michael Bay od początku swej reżyserskiej kariery notował tendencję zniżkową. Od debiutanckich "Bad Boysów", poprzez "Twierdzę" i "Armageddon", do "Pearl Harbour" - jakby tak dalej poszło, Bay mógłby zostać zapamiętany jako jedyny reżyser regularnie robiący filmy, z których każdy kolejny jest gorszy od poprzedniego. Facet ma chyba jednak szczęście do Willa i Martina - po niewypałach z Affleckiem i Hartnettem - powraca do formy sprzed lat, serwując nam kino akcji najwyższej próby. Tak moi drodzy, "Bad Boys II" jest co najmniej tak samo dobry jak jedynka. Trup ściele się jeszcze gęściej, wybuchy są bardziej spektakularne, a dialogi między sympatycznymi gliniarzami jeszcze zabawniejsze. Mamy tu także genialnie nakręcony pościg samochodowy, który grubo przebija ten przereklamowany matrixowy czy nawet ten całkiem niezły z "T3". No i nie można zapomnieć o wdziękach Gabrielle Union - ech, żeby choć jeden mój kumpel miał taką siostrę.



"Bad Boys II"
USA 2003
Reżyseria: Michael Bay
Scenariusz: Ron Shelton, Jerry Stahl
Obsada: Will Smith, Martin Lawrence, Gabrielle Union, Jordi Molla, Peter Stormare, Joe Pantoliano, Theresa Randle, Jon Seda, Oleg Taktarov
Zawartość ekstraktu: 80%
Więcej o filmach w Esensji

powrót do indeksunastępna strona

63
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.