Wspólnie z Hari Mau sformalizowaliśmy pracę sądu. Wygląda na to, że do tej pory strony za wszelką cenę starały się stanąć przed obliczem rajana (bo taki tytuł nosił ich władca w przeszłości) i przedstawić mu swoją sprawę. Świadków albo wzywano, albo nie – i tak to szło. My natomiast wprowadziliśmy system – eksperymentalny, naturalnie, ale zawsze – w okolicznościach, w których jakikolwiek system musiał oznaczać poprawę. Nauvan reprezentuje powoda, Somvar pozwanego – o ile powód lub pozwany nie zażyczą sobie, by było inaczej. Obowiązkiem Nauvana i Somvara jest dopilnować, by podczas procesu dowody i świadkowie byli na swoich miejscach. W sprawach kryminalnych sam wyznaczam oskarżyciela. Czuję się jak Vulpes. Będzie im trzeba płacić, rzecz jasna. Jednak groźba obowiązkowych opłat sądowych zachęci strony do zawarcia ugody, zatem sprawy finansowe powinny się jakoś ułożyć. Poza tym będą jeszcze grzywny. Szkoda tylko, że nie znam lepiej naszego virońskiego prawa, bo ci ludzie nie mają tu własnego. Ale do rzeczy. Położyłem lewą rękę na Piśmie Chrasmologicznym, prawą wyciągnąłem w stronę krótkiego słońca i złożyłem przed Remorą przysięgę. Najchętniej bym o niej zapomniał. Nie pamiętam słów, których użyłem – nie muszę; udręka i bez tego jest nieznośna – ale nie potrafię zapomnieć, co przyrzekłem zrobić. A sumienie każdego dnia przypomina mi, że tego nie zrobiłem. Koniec z listami! To farsa! Białozór zaproponował, że zabierze mnie do Nowego Vironu. Podziękowałem mu, ale odmówiłem z trzech powodów, które wymienię tu, aby dały świadectwo stanu mojego umysłu w czasie gdy opuszczałem Jaszczurkę. Po pierwsze chciałem porozmawiać spokojnie z rodziną. Wolałem nie poddawać ich – zwłaszcza Ciebie, moja kocha Pokrzywo – presji, jaką z pewnością wywieraliby na nich Szpik, Rozeta i Białozór. Odczekałem najpierw do kolacji, a potem jeszcze trochę, aby uciszyć plotki i wyjaśnić wątpliwości wywołane wizytą pięciorga gości. Kiedy kroiłem podaną przez Ścięgno pieczeń, zapytał, o czym rozmawialiśmy z Remorą i pozostałymi, kiedy oddaliliśmy się na sam koniuszek Ogona. – Słyszałeś naszą rozmowę – odpowiedziałem, krojąc mięso. – Wiesz, czego chcieli. – Nie bardzo was słuchałem. Westchnęłaś wtedy, Pokrzywo. Przypomniałem sobie, jak podsłuchiwałaś pod drzwiami, kiedy Jedwab konferował z dwoma radcami. Doszedłem – pochopnie – do wniosku, że słyszałaś również, o czym rozmawiałem na osobności ze Szpikiem i innymi, i czekałem, aż wyjaśnisz całą sprawę naszym synom, ale Ty powiedziałaś co innego: – Chcą, żebyśmy przestali pisać. Czy nie o to właśnie im chodzi? Pomysł był tak absurdalny, że z najwyższym trudem zachowałem powagę. Nie roześmiałem się jednak, a Ty dodałaś: – Byłam przekonana, że to właśnie ich sprowadza. Nadal jestem. Spochmurniałeś, Rogu, a na co dzień jesteś przecież taki pogodny. Nigdy się za takiego nie uważałem. – Chcieli dostać papier na kredyt – wtrącił Racica. – W mieście źle się dzieje. Stokrotka niedawno stamtąd wróciła. Mówi, że to straszne miejsce. – Sprzedałeś im papier na kredyt, ojcze? – zapytał Skóra. – Nie – odparłem. – Ale sprzedałbym. – Te kasetki z kartami… – Ścięgno wyszczerzył zęby w uśmiechu. – Nie miałbyś wyboru. – Mylisz się. – Wycelowałem w niego nóż, którym kroiłem mięso. – Chciałbym, żeby jedno było jasne: nie muszę spełniać ich zachcianek. Grozili mi, przynajmniej Białozór mi groził. A właściwie powinienem powiedzieć: próbował mi grozić, bo specjalnie się nie przestraszyłem. Może teraz próbowałby wywrzeć nacisk na nas wszystkich, ale jestem pewien, że gdybym chciał, po roku jadłby mi z ręki. Ścięgno prychnął. – Nie wierzysz mi? To dlatego że przez wzgląd na matkę zawsze traktowałem cię łagodnie. Zapewniam cię, że w mojej rodzinie było inaczej. W jej zresztą też. Czy przyznasz się do błędu, jeśli przed jutrzejszym zaciemnieniem będziesz mnie błagał o litość? – Uderzyłem trzonkiem noża w stół, żeby zaakcentować te słowa. – Masz dość odwagi? Spojrzał na mnie wyzywająco. Nie odpowiedział. Jest najstarszy z naszych synów, ale mimo że go kochałem, nigdy go nie lubiłem. W każdym razie nie wtedy. Na Zieleni wiele rzeczy się zmieniło. Jestem zresztą przekonany, że i on mnie nie lubił. (Oczywiście Pokrzywa to wszystko dobrze wie). – To gorsze od wszystkiego, co nam powiedzieli – mruknęłaś. – A co właściwie powiedzieli? – zainteresował się Racica. – Czego chcieli, matko? – zawtórował mu Skóra, jak to miał w zwyczaju. Wtedy właśnie (jestem tego pewien) podałem Ci, kochanie, kawałek pieczeni, który dla Ciebie ukroiłem. To bardzo dziwne, ale dobrze pamiętam, jak wyglądał. Musiałem zdawać sobie sprawę, że dzieją się rzeczy niezwykłej wagi, i w jakiś sposób skojarzyłem je z tym udźcem zielonka. – W pewnym sensie masz rację – powiedziałem, zwracając się do Ciebie. – To nasza książka ich tu sprowadziła, chociaż dopiero zapędzeni w kozi róg przyznali się do tego. Ty, Racico, również się nie mylisz. Z roku na rok wszystkim żyje się coraz trudniej i coraz głodniej. Jak myślisz, dlaczego tak się dzieje? Racica wzruszył ramionami. Bliźniacy są przystojni. Na mój gust bardziej przypominają Twoją matkę niż któreś z nas, chociaż wiem, że udajesz, iż uważasz ich za podobnych do mnie. – Kiepska pogoda, mizerne zbiory. Coraz słabsze ziarno. – Ten chudy o tym wspomniał – dodał Skóra. – To było nawet ciekawe. Nałożyłem Ścięgnu, który zawsze – w dobrych i złych czasach – potrafił zjeść konia z kopytami, gruby plaster mięsa z mnóstwem chrząstek. – Dlaczego z każdym rokiem zbiory są coraz mniejsze? – zapytałem. – Czemu mnie o to pytasz? Ja nic takiego nie powiedziałem. – Co za różnica, kto to powiedział? Tak się składa, że to prawda, a ty, jako starszy od bliźniaków, powinieneś być od nich mądrzejszy. Uważasz się za takiego, więc to udowodnij. Dlaczego spada wydajność upraw? A może byłeś tak zajęty rzucaniem kamieniami do wody, że nie miałeś czasu słuchać? – Nadal nie rozumiem… – zaczął Racica. – … czego chcieli ci ludzie. Właśnie o tym mówimy. – Dobre ziarno to ziarno z lądowników – odparł Ścięgno, cedząc słowa. – Wszyscy tak mówią. Ziarno, które farmerzy odkładają ze zbiorów na siew, jest dużo słabsze. Najgorzej jest z kukurydzą, ale i inne rośliny są do niczego. Pokiwałaś głową, kochanie. – Rzeczywiście, mówili o tym. Wiedziałam o tym już wcześniej; twój ojciec z pewnością również, ale Strup i Rozeta i tak postanowili zrobić nam wykład. Skupmy się na razie na kukurydzy. To najważniejszy i najbardziej wyrazisty przykład. Dawniej, w domu, mieliśmy wiele odmian kukurydzy. Pamiętasz, Rogu? Skinąłem z uśmiechem głową. – Pamiętam co najmniej cztery odmiany żółtej, a niespecjalnie interesowałam się rolnictwem. Poza tym mieliśmy czarną, czerwoną, błękitną i kilka odmian białej. A wy, chłopcy, widzieliście kiedyś kukurydzę, która nie byłaby żółta? Nikt nie odpowiedział. Kiedy mówiłaś, kroiłem dalej pieczeń. Nałożyłem po kawałku Racicy i Skórze. – W domu nigdy nie widziałem takiej kukurydzy, jak ta z naszych pierwszych zbiorów na farmie – dodałem. – Kolby na łokieć długie, nabite ogromnymi ziarnami. Później kolby były najwyżej długości mojej dłoni. – Ostatnio na bazarach i w ogrodach znów pojawiły się takie duże. – Zgadza się. Ci ludzie powiedzieli nam jednak coś, o czym nie wiedziałem: najlepszą kukurydzę uzyskuje się, krzyżując dwie odmiany. Jak łatwo się domyślić, krzyżówki bywają lepsze i gorsze, ale te najlepsze dają plony dużo wyższe od obu pierwotnych odmian, są odporniejsze na zarazę i potrzebują mniej wody. Usiadłem i zacząłem kroić swój kawałek mięsa. Po minach Skóry i Racicy poznałem, że nadal nic nie rozumieją. – Można na przykład skrzyżować czarną kukurydzę z czerwoną, prawda, Rogu? – zapytałaś. – Właśnie. Problem polega na tym, że te najlepsze cechy krzyżówki po roku zanikają. Drugie zbiory są zwykle słabsze od zbiorów z każdej ze skrzyżowanych odmian, a zawsze słabsze od zbioru sprzed roku. – Nie mamy żadnych czystych odmian – mruknął Ścięgno. – Mamy dobre ziarno, ale dobre to nie znaczy czyste. – Odchylił się na krześle, aż uderzył oparciem o ścianę. Zawsze mnie to denerwowało. – Bóg, który zapełnił ładownie lądowników, wrzucił do nich mieszane ziarno, prawda? Nie dał nam żadnych czystych odmian, żebyśmy nie mogli sami produkować nowych krzyżówek. – To Pah – powiedziałaś. – Pah w swojej nieskończonej mądrości przygotował dla nas lądowniki. Możesz nie uznawać jego zasług, ale to wielki bóg. – Może i był wielki we whorlu długiego słońca. – Ścięgno wzruszył ramionami. – Ale nie tutaj. – Wszyscy ci bogowie, o których mówicie, zostali w domu – wtrącił Racica. – Tak jak Scylla i jej siostry. Uśmiechnęłaś się wtedy tak smutno, Pokrzywo najdroższa, że żal było na ciebie patrzeć. – Są jednak piękne i prawdziwe – odparłaś. – Rzeczywiste jak moi rodzice i ojciec waszego ojca, choć ich też tu nie ma. – To prawda – przytaknąłem. – Natomiast ty nie masz racji – dodałem, zwracając się do Racicy. – Z twoich słów wynikałoby, że Pah był bogiem tylko we whorlu długiego słońca. W duchu się z nim zgadzałem, ale nie chciałem tego głośno mówić. Ku mojemu zaskoczeniu – miłemu zaskoczeniu – Ścięgno stanął w obronie brata: – W każdym razie tutaj żaden z Paha bóg. Nawet jeśli stary prolokutor w mieście mówi co innego. – Może i tak, ale obaj zapominacie… Nie wiem, jak wam to wytłumaczyć. Nazywamy ten whorl Błękitem, a jego słońce krótkim słońcem. – Owszem. – Dawniej whorlem krótkiego słońca nazywaliśmy whorl, z którego przybyli nasi przodkowie. Wasza matka na pewno pamięta tę nazwę, ja zaś pamiętam, jak rozmawiałem z patere Jedwabiem o mądrości i wiedzy, którą tam porzucono. – Opisaliśmy to w naszej książce – przypomniałaś. – W rzeczy samej. – Nie rozumiem, co to wszystko ma wspólnego z kukurydzą – wtrącił Skóra, który od dłuższej chwili czekał na swoją szansę. – Bardzo dużo. Chciałem właśnie powiedzieć, że to właśnie w tamtym poprzednim whorlu krótkiego słońca Pah napełnił ładownie lądowników. Wtedy był bogiem, i to prawdopodobnie najpotężniejszym. A skoro tam był bogiem, może nim stać się i tutaj, chociaż na razie tego nie uczynił, a w każdym razie nie dał nam się poznać jako bóg. Nikt nie oponował. – Pewnego wieczora, kiedy patere Jedwab ukarał mnie za to, że się z niego naśmiewałem, rozmawialiśmy o osiągnięciach naukowych whorla krótkiego słońca. Opatrunek, który nosił na kostce, właśnie stamtąd pochodził. My nie umielibyśmy go zrobić, nie wiemy jak. Szkła, święte okna i całą masę innych cudów zawdzięczaliśmy Pahowi, który przeniósł je do naszego whorla z whorla krótkiego słońca. Tak jak chemy: żywych ludzi z metalu i żaru słonecznego. Ścięgno przestał się huśtać na krześle (które grzmotnęło głucho o podłogę), ale nic nie powiedział. Przełknąłem i ukroiłem sobie następny kęs. – Zastrzeliłeś tego zielonka z łuku – stwierdziłem. Pokiwał głową. – Pomodlę się. Jeżeli któreś z was chce się przyłączyć, proszę bardzo. Jeśli wolicie po prostu jeść, to sprawa między wami i bogiem. – Ojcze, ja… – zaczął Skóra. Nakreśliłem znak dodawania nad moim talerzem, pochyliłem głowę i zamknąłem oczy. Poprosiłem Zewnętrznego, którego Jedwab czcił bardziej niż innych bogów, aby pomógł mi dokonać mądrego wyboru. Kiedy otworzyłem oczy i wróciłem do jedzenia, Racica zauważył: – Mówiliście o kukurydzy, a potem zmieniłeś temat. Zacząłeś opowiadać o różnych innych rzeczach, które mieliście z matką we whorlu. – Obiecałeś nam powiedzieć, czego chcieli ci ludzie – upomniał się Skóra. Uciszyłaś ich gestem. – Wasz brat już chyba wie – powiedziałaś. – Prawda, Ścięgno? Ścięgno pokręcił głową. – Dlaczego ojciec wspomniał o twoim łuku? Zainteresował się Racica. – Chodziło mu o to, że kiedyś mieli lepszy sprzęt. Pistolety kulowe, igłowce. W mieście robi się już pistolety. Ojciec ma igłowiec, sami widzieliście. Kiedyś dał mi go nawet potrzymać. – Dam ci go na własność – powiedziałem. – Dziś, może jutro. Ścięgno wytrzeszczył oczy. Pokręcił z niedowierzaniem głową. – Gdybyśmy umieli je produkować, na pewno mielibyśmy co jeść – stwierdził Racica. – Nowe pistolety nie umywają się do starych – odparł Ścięgno. – Poza tym są dla nas za drogie, a koniunkcja zbliża się wielkimi krokami. Jeszcze dwa lata. Wy, szproty, nie pamiętacie poprzedniej. – Zjawiła się banda inhumich i zabili masę ludzi – powiedział Skóra. – Ale gdybyśmy mieli więcej igłowców i nowy pistolet, moglibyśmy z nimi powalczyć – dorzucił Racica. Na co ty – jestem prawie pewien, że to byłaś ty, Pokrzywo, najdroższa – dodałaś: – Ten, który mamy, jest prawie całkiem zużyty. Zapadła cisza. Chłopcy wzięli się do jedzenia, ja również udawałem, że jem z apetytem, chociaż nigdy w życiu nie byłem mniej głodny niż wtedy. Minęła minuta, a może i więcej, zanim Ścięgno zapytał: – Dlaczego ty? – Dlatego że to ja zbudowałem papiernię. I dlatego że nikt z mieszkańców Nowego Vironu nie znał patere Jedwabia lepiej ode mnie. Ścięgno pokręcił głową i wrócił do jedzenia. – A co to ma do rzeczy? – zdziwił się Skóra. – Z pewnością bardzo dużo – odpowiedziałaś mu, Pokrzywo. – Pozwolisz, Rogu? Chyba wszystko dobrze zrozumiałam. Zgodziłem się – nie pamiętam, czy coś powiedziałem, czy wykonałem jakiś przyzwalający gest, ale mówiłaś dalej: – Potrzebujemy nowego ziarna, Skóro. Co więcej, potrzebujemy ziarna czystych odmian, żeby produkować odpowiednie krzyżówki. Przypuszczam, że można by je jakoś wydzielić z odmian, które mamy; jednak nawet jeśli ktoś już nad tym pracuje, zajmie mu to dużo czasu. Do najbliższej koniunkcji… Ścięgno jak zwykle wszedł ci w słowo: – Nie jesteśmy w stanie produkować nawet igieł, a to przecież zwykłe metalowe drzazgi! Większość broni trzymanej po domach jest bezużyteczna, bo mało kto ma do niej amunicję. Wszyscy się martwią, co się stanie przy najbliższej koniunkcji. Osobiście uważam, że jakoś sobie poradzimy, tak jak poprzednio, ale co będzie później, przy następnej? Zostaną nam tylko łuki i włócznie. Czy ktoś z was zamierza do tego czasu umrzeć? – Nikt się nie odezwał. – Ja też nie. – Kiedy opuściliśmy whorl krótkiego słońca i weszliśmy na pokład „Whorla”, ogromna część wiedzy przepadła bezpowrotnie – powiedziałem. – Zdaniem mędrców we „Whorlu” przeżyliśmy jakieś trzysta lat, ale nie udało się nam jej odzyskać. Jak zauważył Ścięgno, w tej chwili cofamy się jeszcze bardziej. Ścięgno skłonił mi się z udawanym szacunkiem. – Nawet gdyby chodziło tylko o broń, nasza sytuacja byłaby tragiczna, ale są i inne sprawy, problemy, o których nie wspomniałem. – Mamy przecież jakąś wiedzę – zauważyłaś. – Choć zapewne niewystarczającą. Ludzie z innych miast wylądowali tu i żyją rozsiani po całym whorlu. Gdybyśmy spotkali się i zebrali wszystko… Pokiwałem głową. (Wydawało mi się, że wcale na nie patrzę na Pokrzywę, a jednak teraz, pisząc, wyraźnie widzę w wyobraźni jej zmęczoną, poważną twarz). – Być może. Do tego jednak potrzebne byłyby szkła, tymczasem nie mamy nawet świętego okna w naszym Wielkim Manteionie. – Seriola mówi, że stary prolokutor usiłuje zbudować święte okno – wtrącił Skóra. – Usiłuje! – powtórzył szyderczo Ścięgno. Udałem, że ich nie słyszę. – Jeżeli nie mamy szkieł, to przydałyby się skrzydła, takie jak mieli lotnicy – ciągnąłem. – Albo statki powietrzne, jak w Trivigaunte. |
|