Marcin Perkowski |
zlewII i inne |
Marcin Perkowski. Marcin Perkowski. Urodzony 16 czerwca 1977 roku. Magister Zarządzania. Drukowany w PRACOWNI, białostockiej Kulturze i TOPOSIE. Wiele publikacji internetowych. Mieszka w Białymstoku. |
 |
(***)zlewII nie ulega najmniejszej wątpliwości, że idea biopaliw jest sensowna. to już nie pierwsze weto, nie pierwsze. czemu kiedy byłem dzieckiem bogusław nie powiedział mi: pij mleko. wielki bym był – a tak odeszłaś i branie cię na świetliki, pearl jam czy kult jest braniem tabletek przeciwbólowych na brak bólu. ale co z tego, że ci powiem jak z mówienia do ciebie nic nie wynika. zacznijmy współpracę – o ile chcesz być z kimś – kogo pięć minut nadeszło właśnie pięć minut temu. nic nie powiesz. może i masz rację. niewygodny świadek – – sumienie. w telewizji ginie ostatnio tylu niewygodnych świadków. a może zastawić pułapkę. obliczyć kiedy owulujesz i ewoluować w kierunku prężnie postawionego wykrzyknika. (***)z ch.... z chaosu wychodzi się przez właz, który chwilami światłem razi. z chaosu wychodzi się stopniowo, na początku kupując bilet dekadowy zamiast pięciu piw. potem można szczerzyć zęby do obcych plemion i siać niepokój w małych, zalęknionych snach. można też – chociaż w wersji dla odważnych – patrzeć na cudze szczęście. z chaosu wychodzi się przez właz. stopniowo potykając się, spotykając się, zaglądając do środka. ja wiem, to zacznie robić się coraz mniejsze. to będzie plamą, która sama z siebie wywabi się z białego i na inne, równie kolorowe przelezie. (***)Łapy. Sobota z góry – z perspektywy – cmentarza widać miasteczko dokładnie. charakterystyczna niska zabudowa, więc chmury opierają się na ulicznych latarniach. wycierają się w nie jak wyciera się nos w chustkę. noc ścieka, oblepia gęstą mazią wszystkie chodniki. kot przebiegł, przypomniał o sobie. już prawie dziesięć lat jak widziałem cię pierwszy raz na schodach tego kościoła. w czerwonej kurtce byłaś i mnóstwo niezdarnych wierszy napisane zostało. w tym czasie wiele z ciebie przedostało się na drugą stronę barykady. tysiące razy wywieszałem białą flagę. z góry – z perspektywy – – cmentarza widać nas dokładnie. charakterystyczna niska wykrywalność małych kłamstw i zdrad. tylko chmury ciągle opierają się na ulicznych latarniach. ten kształt sprawia, że stajemy się wilgotnym miejscem. wycieramy się w noc, w chustkę do nosa. chmurzymy się. (***)tym bardziej bez szans na tytuł skorupka pęka i wiosna wyłazi. mokra jeszcze. wymagająca lizania po plecach. śnieg za oknem wydaje dźwięk tłuczonego talerza. kwiecień naznaczył kilka kalendarzy i przeplata. dobre ze złym żyje w zgodzie. z kim wejdziemy do unii skoro nawet wyjść, wyrzucić śmieci nie ma komu. dobry moment wiersza. autor ma szansę uniknąć typowej wyliczanki. wiosna robi zwód i daje na zapowiedzi. ogłoszą przyjście klina wyżowego. ten kac dalej trwać nie może. sobota była trzeźwa. marcin skonstruował sztuczny problem. przecież jest z kim spać, rozmnażać się. jest, jest. skorupka pękła i przyszło chodzenie po parkach. tłuczony talerz wydaje dźwięk topniejącego śniegu. dobrze, że cicho jest i możemy powiedzieć to sobie wyraźnie: ______. (***)pejzaż obojętny przyuliczne drzewa – sprowadzone do rangi futurystycznych rzeźb. zieleń miejska – zawsze dobre hasło dla małych wojen, małych ludzi, wysokich drabin. wojna będzie szybka i zwycięska. zły będzie miał tylko siedemdziesiąt dwie godziny na opuszczenie miasta. między jedną plamą śniegu, a brzegiem ust rozkwitnie nowy rodzaj cierpliwości. właśnie postawiono ultimatum. więc jednak wiosna zadziwi jeszcze raz. dolar pójdzie w dół, złoto pójdzie w górę. dylemat będzie jeden i przyjmie postać: sprzedawać, nie sprzedawać. w tym układzie ulic, ud i uśmiechów nie wytniemy już nic więcej. więc stoimy tu i teraz, patrzymy dokładnie na to skrzyżowanie i nowa wojna krzyżowa śni się. |
|
 |
|