nr 09 (XXXI)
listopad 2003




powrót do indeksunastępna strona

Michal Szczepaniak
  Korsykański Korytarz

        ciąg dalszy z poprzedniej strony

Ilustracja: Daniel Biernacki
Ilustracja: Daniel Biernacki
     XXIX.

     Lekarz cmokał rozanielony, pompując mi w żyły różne mieszanki chemikaliów i leków. Od dawna nie miał takiej zabawy - ponieważ nie miał zielonego pojęcia, co mi się stało, uważał, że ma wolną rękę do eksperymentów. A od kiedy odzyskałem część przytomności, dzielił się ze mną swoją radością, nie przestając gadać.
     - Wissen Sie was? Chyba przyda się jeszcze dziesięć miligramów pirydostygminu bromku - powiedział, rozchylając mi palcami powieki i obserwując reakcję źrenic na światło.
     Tłusta Frau, robiąca za pielęgniarkę, potoczyła się niczym czołg w stronę oszklonej szafki, wypełnionej różnymi mieszankami.
     - No, to niech będzie piętnaście - poprawił się doktor. - Za cholerę nie wiem, co to było, ale pirydostygmin odtruwa wszystko poza jadem kiełbasianym. Szkoda, że nie masz czerwonki - powiedział do mnie z żalem - zobaczyłbyś, jak to stawia na nogi. Twój kolega mało nie wyskoczył z łóżka, tak mu pomogło.
     Jego dziadek robił chyba eksperymenty w nazistowskich obozach koncentracyjnych, pomyślałem, patrząc z przerażeniem na wielką strzykawkę zagłębiającą się mi w ramię. Chwilę potem klatkę piersiową rozerwał mi wielki ból. Wyprężyłem się z sykiem. Oczy strasznie łzawiły.
     - Aha, działa - ucieszył się doktor. - Będzie ci już łatwiej oddychać. Teraz tylko trochę atropiny...
     Pielęgniarka znów sięgnęła spiesznie do przeszklonej szafki.
     Doktor zaczął sobie podśpiewywać pod nosem, szukając po szufladach nowej strzykawki.

     XXX.

     Gdy po trzech dniach prowadzono nas, czy raczej niesiono, do gabinetu starszego majora, zastępcy dowódcy sektora niemieckiego, lekarz jeszcze w korytarzu kontynuował swą terapię.
     - Pamiętaj o oksymach! - wciskał mi w kieszeń fiolki z pigułkami. - Bierz razem z atropiną, przeciwdziała oszołomieniu. Bromku ci nie dam, mam już za mało, ale spróbuj może tego - wyczarował z kieszeni nowe pudełeczko kapsułek.
     Zastępca dowódcy sektora do spraw operacyjnych nie wiedział, czy nam dać po medalu, czy skuć w kajdany i rozstrzelać. Chrząkając niepewnie, ważył wszystkie za i przeciw, chodząc po swym gabinecie. Ja i Florentino, mocno jeszcze otępiali, ograniczaliśmy się do bezmyślnego obserwowania jego butów.
     Z jednej strony, mieliśmy za sobą niebezpieczną misję i cztery plutony wroga na koncie. W sektorze francuskim szykowano dla nas owacyjne przywitanie, a i sam nasz major w chwilach szczególnego porywu sentymentu wahał się nawet, czy może nie zapomnieć o osiemdziesięciu litrach koniaku, które dzięki życzliwemu anonimowemu donosowi przez radio znaleziono u nas w hangarze.
     Z drugiej jednak strony, ledwie tuzin z zabitych partyzantów miał na ciele ślady śmierci w walce. Co do reszty, wszystko wskazywało na egzekucję - pojedynczy strzał w głowę z bliskiej odległości. Jak mogli dać się tak zabić? Rzut oka na nasz stan dawał odpowiedź - gaz paraliżujący. Niemcem wstrząsnął dreszcz zgrozy. Niewielu potrafi z zimną krwią zastrzelić siedemdziesięciu bezbronnych, uśpionych ludzi.
     - Gaz paraliżujący - powiedział lekarz. - Raczej z serii G, niż X. Założyłbym się o swój stetoskop, że to soman GD. Soman w dużym stężeniu zatrzymuje pracę serca i płuc, w mniejszym pozbawia przytomności, a aparat ruchowy staje się całkowicie bezwładny. Porażony, nawet jeśli przeżyje, ponosi wysokie ryzyko trwałych uszkodzeń płuc i układu krwionośnego, a w późniejszym czasie także nowotworów, problemów neurologicznych, bezpłodności...
     - O, kurwa...!
     - ...chyba, że szybko przeprowadzi się kurację odpowiednimi lekarstwami - dokończył doktor, a ja poczułem, jak po raz pierwszy przez gęstą mgłę nienawiści, jaką do niego czułem, przebił się promyk wdzięczności. Pomacałem kieszenie. Tak, fiolki pigułek nadal tam były.
     W szpitalu izolowano nas, ale pogłoski i tak do nas dotarły. Gdy nad Korytarzem pojawił się pierwszy zwabiony wielogodzinną kanonadą śmigłowiec z kwatery głównej Interwencji, dojrzał z góry tylko gęste kłęby dymu, wiszące w pozbawionym przewiewu Korytarzu. W ciągu kilkunastu godzin z całego sektora ściągnięto odpowiednie siły, ale raz - nie było już z kim walczyć, dwa - dym zdążył się nagrzać w promieniach zachodzącego słońca i mimo wszystko unieść nad Korytarz i rozejść. Rzuceni w teren chemicy nie zdobyli więc żadnych próbek ani dowodów na użycie gazu.
     - Gdybym wiedział, że to wy, nie wahałbym się nawet chwili - mówił do nas po niemiecku, więc tylko ja zdobyłem się na wysiłek, by podnieść głowę. - Wisielibyście na najbliższej latarni. To była zbrodnia wojenna, verdammte Scheisse!
     - Nic nie wiem o tym gazie - powiedziałem z wysiłkiem w jego języku, walcząc z zawrotem głowy. - Niczego nie widziałem. Myśmy tylko wieźli rurę na wymianę.
     - Czytałem wasze zeznania - przerwał mi. - Nie odzywaj się, jeśli nie masz niczego nowego do dodania.
     Wspomniałem swego dowódcę i zaintrygowała mnie myśl, że może stopień majora zarezerwowany jest wyłącznie dla tępych dupków. Tymczasem Niemiec zawahał się jeszcze, ale wreszcie opuścił z rezygnacją ramiona. Nic nie mógł zrobić, sprawa go przerosła.
     - Oddam was do waszego sektora - powiedział. - W końcu to po ich stronie płotu. Sierżancie, wywieźcie stąd tych ludzi. Natychmiast.
     Gdy nas wyprowadzano, nadal kręcił z niedowierzaniem głową.

     XXXI.

     - Nie słuchajcie go - mruknął półgębkiem sierżant, którego ludzie nas prowadzili, czy raczej nieśli, do helikoptera. - Gdybyście ich nie wygazowali, trzeba by czesać cały ten cholerny wąwóz. Rozwaliliby nam i wam co najmniej pół batalionu, nim po miesiącu zrobilibyśmy dokładnie to samo, co wyście zrobili w dwie godziny tracąc tylko jednego swojego.
     - Ale to nie my! - zaprzeczałem. Wisząc na jego ramieniu, dojrzałem naszywkę elitarnej formacji szturmowej KSK. Takich jednostek nie trzyma się w terenie dla zabawy. Jeśli tu byli, to znaczy, że niemiecko-francuski atak na Korytarz naprawdę był planowany.
     - Jasne, jasne - sierżant poklepał mnie po ramieniu. - Nie wy. Stawiam wam piwo, gdy tylko się znów zobaczymy.
     Nachylił się mi konfidencjonalnie do ucha.
     - Szef magazynu to mój kumpel - wyszeptał. - Wyszabrował wam coś ekstra, tak w ramach "dziękuję".
     - Nie ma za co - mruknąłem, niezdarnie pakując się do transportowego Black Hawka. Chwilę potem wrzucono do kabiny także Florentino.
     - Gute Reise! - sierżant pomachał jeszcze startującemu helikopterowi.
     Ja poczułem jeszcze lekkie ukłucie zazdrości. Czemu my latamy na starych Hueyach, skoro Niemcy mają nowiutkie Hawki?

     XXXII.

     Dobre dwa kwadranse wpatrywałem się w leżący przede mną hełm, nim przez moje otępione chemią szare komórki przedarła się myśl, że można by to założyć na głowę. Drżącą ręką zapiąłem pasek pod szyją i wetknąłem wtyczkę w odpowiednie gniazdko.
     Przez resztę lotu podsłuchiwałem pilotów, zawzięcie się kłócących o ocenę moralną wydarzeń. Jeden uważał nas za psychopatów, którzy nie słyszeli o Auschwitz i o tym, że jeszcze w dziewięćset dwudziestym drugim zakazano używania gazów w walce. Drugi zaś miał nas za bohaterów, którzy chytrym podstępem załatwili cztery plutony partyzantki w kluczowym obiekcie, mając praktycznie zerowe koszty własne.
     Gdy po raz trzeci zaczęli powtarzać te same argumenty, zrzuciłem hełm i pogrążyłem się w powolnym przypominaniu sobie szczegółów wydarzeń.

     XXXIII.

     - Raport jest tajny - powiedział nasz major, mrugając okiem - więc jakby co, to ja go wam nigdy nie pokazywałem. Zresztą, przecież wam nie pokazuję, tylko czytam fragmenty.
     - Umieramy z ciekawości - mruknąłem.
     - I słusznie, bo są tu intrygujące rzeczy - odparł major. - Po pierwsze, Fazi Makarios, inżynier z Cypru, nigdy nie istniała, nikt o niej nie słyszał poza mną i wami. Blankiet rozkazu, którym machała nam przed oczami, niestety, nigdy nie opuścił jej rąk i zniknął razem z nią. Tu jest napisane - major stuknął palcem w papier - że był sfałszowany. Dla mnie wyglądał na cholernie prawdziwy.
     - Dla mnie też - poparłem go. - Wyraźnie go widziałem.
     - Ale pewnie jest tak, jak piszą - major wzruszył ramionami. - Szef sektora to mój kumpel, jeszcze z Saint Cyr. Gdyby to on go wystawiał, wiedziałbym o tym. A z Paryża go przecież nie przywiozła. Ale czytam dalej! Bla, bla bla... - major pominął kilka fragmentów. - W całym kraju, a już na pewno nie w naszym sektorze, żaden cudzoziemiec nie jest ani kierownikiem pociągu, ani maszynistą. Cudzoziemcy trafić tu mogą zresztą tylko transportem wojskowym. Ludzie z logistyki biją się w piersi przysięgając, że nikogo takiego, jak facet od lokomotywy czy tamta kobieta, nie wozili.
     - Pewnie wykopali sobie tunel. Z Cypru nie jest tu aż tak daleko - mruknął Florentino.
     Major znów pominął kilka fragmentów.
     - O, teraz o was. Byliście oczywistymi podejrzanymi, w końcu tylko was znaleziono żywych. Macie szczęście, że też byliście sparaliżowani gazem. Inaczej nigdy byście się z tego nie wyplątali. Tu jest napisane, że jesteście ostatnie ofermy, bo nie zauważyliście, że ludzie, na których ostatecznie zwaliliście winę, mieli na sobie maski przeciwgazowe.
     - Przecież w nich nie chodzili cały czas! Miałem im przeszukać bagaż? - zrobiłem wielkie oczy.
     - Sam zeznałeś, że ta kobieta nie miała prawie żadnego bagażu, a jedyną rzeczą, jaką facet miał ze sobą, była instrukcja obsługi lokomotywy. Tu piszą też, że na waszych oczach wniesiono do wagonu dwa tysiące litrów skondensowanego gazu soman plus kilkanaście kilogramów odczynników, których użyto potem do rozpoczęcia reakcji chemicznej. To wszystko było potrzebne, by pokryć cały Korytarz. A wyście palcem nie kiwnęli. Wniosek: przekupieni albo ślepi. Porządnie i dyskretnie wziąć ich pod lupę. To ostatnie było dla mnie.
     - Dyskretnie? - zdziwił się Florentino.
     - Daj spokój, przecież wiem, że to nie wy - uspokoił go major. - Wy byście potem co najmniej pozbierali ich porzuconą broń i sprzedali temu chińskiemu Żydowi, który myśli, że nic o nim nie wiemy. Lokomotywę i wagony pewnie też. A! - przypomniał sobie. - Musimy jeszcze pogadać o małym przemycie stu litrów pewnego szlachetnego trunku.
     - Osiemdziesięciu... - zaprotestowałem machinalnie.
     - Trzeba było uważać, komu o tym mówicie. - powiedział major, zanim wrócił do lektury raportu. - Ktoś o tym radiowo doniósł, gdy Niemcy robili na was te swoje eksperymenty medyczne. I macie szczęście, że nie wymienił waszych nazwisk, tylko podał, gdzie to wszystko jest. Inaczej byłaby tu już armia prokuratorów wojskowych...
     ...a ty nie miałbyś pilotów do przywożenia ci spinaczy do biura - dokończyłem w myślach. Ciekawe, czy naprawdę nie podano naszych nazwisk.
     - O, my szczęściarze! - przewracał tymczasem oczami Włoch. Wpakował w interes z koniakiem swą trzymiesięczną wypłatę. Ja zresztą też.
     - Raport kończy się tym, że fajnie byłoby ukręcić sprawie głowę. Jedynym dowodem na gaz jest dedukcja z tego, że inaczej nie dałoby się rozwalić tamtych w Korytarzu, oraz wasz stan, gdy was znaleziono. O tym, że to nie wy, świadczy zaś to, że wskazane przez was osoby znikły. O ile więc nie zakopaliście ich gdzieś pod skałką, to musieli być tamci. Poza tym od razu, gdy jeszcze nie kontaktowaliście, sprawdzono wasze dłonie. Nie mieliście na rękach śladów prochu pistoletowego, a to z tej broni rozwalano nieprzytomnych.
     - Półautomatyczny Tokariew - przypomniałem sobie.
     - Dokładnie. Florentino nosi tylko Berettę. Pistolety miał też Le Crosse, ale on raz, że nie żyje, dwa, sami nie robicie z tego tajemnicy, że miał dwie spluwy, a trzy, nie były to Tokariewy. I to by było na tyle. Wszystko wraca do stanu poprzedniego, tyle tylko, że Korytarz jest teraz nasz. I dobrze, bo jeszcze tydzień, dwa, i by nam kazano go wreszcie oczyścić. I mówię wam, chłopaki, poszłoby za to ze dwie setki naszych w plastikowych torbach. Okropny teren do ataku. Zresztą, sami wiecie. Widzieliście z bliska.
     Gdy już wychodziliśmy, major przypomniał sobie cos jeszcze.
     - Hej, czekajcie, jeszcze dobre wiadomości! Wreszcie wykombinowałem wam mechanika do helikoptera. Nie będziecie musieli go obsługiwać osobiście. No i wiecie, co dostaliście od tego Niemca z wtykami w magazynach? - major rozpromienił się - Porządną beczkę kiszonej kapusty! Jest dziś na kolację! Mam nadzieję, Moriarty, ze wziąłeś do niego jakieś namiary i że załatwisz więcej!
     Florentino zrobił się bardzo nieszczęśliwy, a ja ostatecznie zwątpiłem w czystość francuskiej krwi naszego majora.
     - Czy ta wiedźma naprawdę musiała donosić o koniaku? - spytałem, gdy wyszliśmy na zewnątrz. - Cholera, poszło tyle kasy...
     - Znasz ten typ ludzi - Florentino pokiwał smętnie głową. - Nie dość, że włamią ci się do domu i wyniosą telewizor, to jeszcze zgwałcą twego psa na środku dywanu. A forsy faktycznie szkoda. Będziemy musieli się jakoś odkuć.
     - Ciekawe, czy barak aresztu jest dalej strzeżony... - zastanawiałem się na głos.

ciąg dalszy na następnej stronie

powrót do indeksunastępna strona

11
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.