nr 09 (XXXI)
listopad 2003




powrót do indeksunastępna strona

Autor Eryk Remiezowicz
  Pudrowane nieznane

        Eric van Lustbader "Pierścień pięciu smoków"

Zawartość ekstraktu: 50%
'Pierścień pięciu smoków'
'Pierścień pięciu smoków'
"Pierścień pięciu smoków" Erica van Lustbadera chwalony jest na okładce za swoje podobieństwo do dzieł Terry'ego Goodkinda. No cóż, pewne podobieństwo można zauważyć, niestety Lustbader nie przypomina tego najlepszego Goodkinda, pełnego świeżości i dramatyzmu, lecz Goodkinda pompującego napięcie każdym możliwym chwytem - nawet za genitalia, jeśli to pomaga.

Historyjka jest stara jak świat - na Kundalan, planetę matriarchalnych czarodziei spadają V'ornnowie, męskie szowinistyczne świnie kastowe, dysponujące niestety lepszą techniką. Efekt starcia - technicy do miast, magowie do lasów. Jako inżynier mógłbym temu i przyklasnąć, gdyby nie fakt, że ta cała v'ornnańska technika to taka sama magia, tylko z dużą ilością kółeczek, mających jej nadawać pozór naukowości.

W ogóle ta recenzja miała się nazywać "Gra pozorów", ale: a) był już taki film, b) wszyscy podświadomie zaczęliby oczekiwać pojawienia się homoseksualisty. Czas bowiem powiedzieć o największej i jedynej zalecie tej powieści, czyli akcji - wartkiej i wciągającej, mimo autorskiego pędzlowania rzeczywistości. Rzecz cała robi się szczególnie interesująca, kiedy autor w połowie książki bezlitośnie zgniata podkutym butem nasze wyobrażenia o tym, co jeszcze się zdarzy. Nie jest to zwrot o sto osiemdziesiąt stopni, takie przewidzieć najłatwiej - lecz zejście w bok, skręt tak nieoczekiwany, jak śnieg w połowie lipca. Dzięki temu akcja niesie nas przez kolejne strony, bo czekamy na następny fabularny wybryk van Lustbadera.

Wracając jednak do pędzlowania i pozorów - w całej powieści widać brak zamysłu, jakiegoś nietypowego założenia, wielkiej, niezwykłej idei, z której wynikałaby fantastyczność utworu. Autor nie przysiadł fałdów nad tworzeniem podstaw, w zamian za to natkał gadżetów, licząc, że czytelnik da się zwieść i zacznie zachwycać jego pomysłowością. Stąd zbędne udziwnianie - np. v'ornnańskie nazwy ozdobione są umieszczonymi w środku słowa potrójnymi literami, co utrudnia czytanie nic ciekawego nie wnosząc. "Pierścień Pięciu smoków" pełen jest takich pustych neologizmów, za którymi nie stoją ani obrazy, ani oryginalne pomysły. Świat Kundalan jest ziemiopodobny, a obie strony konfliktu zachowują się zupełnie po naszemu. Autorowi wyraźnie brakło inwencji, żeby głębiej pogrzebać w mechanice świata i psychice jego mieszkańców.

Reasumując - rozrywka, ale denerwująca. Może się spodobać, jest tu kawał porządnej akcji, mnie osobiście zmęczyło jednak przebijanie się przez siedem zasłon ze słów i drobiazgów, za którymi nie stoi nic niezwykłego. Może następne tomy pokażą więcej, może "Pierścień pięciu smoków" jest jedynie przynętą, a rzecz cała nabierze w przyszłości rumieńców. Erikson pokazał, że to możliwe, ale Eric van Lustbader na razie lokuje się w stanach średnich.



Eric van Lustbader "Pierścień pięciu smoków" ("The Ring of Five Dragons")
Przekład: Lucyna Targosz
ISBN 83-7301-158-7
Rebis 2003
Cena: 35 PLN
Gatunek: fantasy
Zawartość ekstraktu: 50%
Kup w Merlinie

powrót do indeksunastępna strona

64
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.