 |
 |
'Batman: Ego' |
Daniel Gizicki Próba psychoanalizy superbohatera
Najnowszy komiks o przygodach Batmana wydany przez Egmont jest dość przeciętny. Rysunkowo trzyma się nawet przyzwoicie. Na pierwszy rzut oka widać, że rysownik mocno inspirował się z Brucem Timmem, bo ich style graficzne są bardzo podobne (notabene współpracowali razem przy tworzeniu animowanego serialu o Nietoperzu). Cooke dobrze przedstawia emocje bohaterów, ich ruch, dynamikę walki. Potrafi też zadbać o elementy tła i ciekawe ujęcia architektury. Te fragmenty są dopracowane. Cooke'owi jako rysownikowi niewiele można zarzucić, a już na pewno nie można narzekać na brak oryginalności .
Natomiast fabuła jest słabiutka. Bruce Wayne, trapiony rozterkami moralnymi, odbywa dialog ze swoim mrocznym ja - Batmanem. Oczywiście po raz któryś wspominana jest scena zabójstwa rodziców (atrakcyjna tylko dla tych nielicznych czytelników, którzy tej historii jeszcze nie znają), ale nie brak i fragmentów ich wcześniejszego życia. Mroczne ja - Batman (sam nazywający siebie "Strach") wysnuwa ciekawą tezę, że to jego pojawienie się spowodowało zaistnienie nowego rodzaju przestępców. Trudno się z tym zgodzić. Skoro z lektury komiksu wynika, że Batman siedział wewnątrz Wayne`a już wcześniej, to czemu nie miało by tak być w przypadku jego wrogów? Czy świr siedzący w Jokerze nie siedział w nim zanim poznał Batmana? Poza tym dochodząc do finału czytelnik ma prawo zapytać, po co stworzono tę historię? Bo z rozmowy dwóch ja głównego bohatera, nic nowego na dobrą sprawę nie wynika. Nie ma żadnych zmian. Obydwie tożsamości dochodzą do wniosku, że tak, jak było, jest najlepiej. Pogratulować! Szkoda, bo dość ciekawy pomysł niestety gdzieś się rozpłynął. A zakonczenie a'la Hollywood psuje obraz całości.
Reasumując, "Ego" to dobry komiks jedynie od strony graficznej, bo próba psychologizowania Batmana nie jest zbyt udana. Spłycona, zbanalizowana, przewidywalna. Ciężko ten komiks polecić. Więc nie polecam.
"Batman: Ego"
Scenariusz i rysunki: Darwyn Cooke
Przekład: Jarosław Grzędowicz
Egmont 2003
ISBN 83-237-9732-3
Cena: 9,90 zł
Ekstrakt: 40%
 |
 |
'Książę nocy: Powrót do Ruhenbergu' |
Wojciech Gołąbowski Na koniec rozczarowanie
Przywykłem do wysokiego poziomu kolejnych albumów z cyklu "Książę nocy". Dlatego - choć samodzielnie całkiem niezły - na tle poprzednich, szósty album: "Powrót do Ruhenbergu" bardzo mnie rozczarował.
Dzieje się sporo. Leona i Vincent Rougemont przybywają w okolice głównego siedliska Kergana. Przypomnijmy: Niemcy (Szwarcwald), krótko przed II wojną światową... Lokalni naziści traktują wampira jako medium, chcąc przez niego pozyskać cenny kontakt z potężnymi mocami. Loża okultystyczna, czarne msze, ofiary z dziewic... Aż dziw, że nie zorientowali się, z kim naprawdę mają do czynienia - i nie spróbowali wykorzystać Kergana inaczej, bardziej bezpośrednio. Dziwi też tłumaczenie się wampira, który przeczuwając wzrost potęgi nazistów, pragnie się do nich zbliżyć - by pozyskać ich przychylność... A po co mu ona? Wieki się bez niej obywał... i nikomu nie zwykł tłumaczyć ze swych planów.
Leona wprawia Vincenta w hipnotyczny sen, każąc mu zagłębić się we własnej podświadomości, by tam odnalazł odpowiedź na pytanie o walkę z Kerganem... Wyskakuje to w całej tej historii jak diabeł z pudełka - po co? Jasne, że ma to wpływ na późniejsze zachowanie bohatera, ale... samo nie wypływa z niczego.
Wiele scen jest nakreślonych w ogromnym skrócie lub pośpiechu. Jakby w obawie, że w jednym albumie nie uda się zmieścić wszystkiego, co scenariusz zakładał. Cóż, bez trudu znalazłbym wiele scen zbędnych, które poświęciłbym dla rozbudowania innych...
Jeśli zaś chodzi o zakończenie... Słusznie Kergan dziwi się Vincentowi, że wdziera się do jego twierdzy bez przygotowania. Tym większa jego głupota czy naiwność w stosunku do zachowania łowcy - a biorąc pod uwagę wiekowe doświadczenie z poczynaniami rodziny Rougemont, jest to zachowanie wręcz niewiarygodne. Nienaturalne. Sztuczne. Właśnie - naszkicowane w pośpiechu, bez przemyślenia.
No i ten absurdalnie sztampowy koniec, będący wręcz otwartą zapowiedzią ciągu dalszego...
"Książę nocy: Powrót do Ruhenbergu" (Retour a Ruhenberg)
Scenariusz i rysunki: Swolfs
Kolory: Sophie Swolfs
Przekład: Maria Mosiewicz
Egmont 2003
ISBN 83-237-9694-7
Cena: 16,90 zł
Ekstrakt: 60%
Kup w Merlinie
 |
 |
'Garfield: Mściwość od pierwszego wejrzenia' |
Wojciech Gołąbowski Dobry start
2 październik 1995 i 19 luty 1996 - to daty graniczne okresu przedstawionego w dziewiętnastym tomie przygód... Nieee, no - jakich tam znowu przygód? Czy bezustanne zmagania z nieuniknioną dietą można nazwać przygodą? A może popisy na parkanie? Kłopoty z myszami, pająkami i Odiem? Pustoszenie lodówki? Nie...
Ale już zawiśnięcie (na kilka pasków) na gałęzi drzewa... tak. Podobnie wyczyny mrocznego Hrabiego Kocura. I ewentualnie gorączkowy czas Świąt i Sylwestra. No i może wizytę przemiłego aż do bólu Nermala... i wielką bitwę na śnieżki z Jonem - obowiązkowo bez żadnych reguł.
Tomik niniejszy jest dobrym punktem startu dla osób, które jeszcze nie wpadły w uwielbienie Garfielda. Tutaj czarno-białe, ułożone w należytym, chronologicznym porządku trójkadrowe paski oryginalnie są publikowane w wielu światowych dziennikach od poniedziałku do soboty. Niedzielne, rozszerzone paski, nie doczekały się jeszcze (przynajmniej u nas) wydań zbiorczych - wszystko przed nami... i wydawcą.
Niech nikogo nie zwiedzie tytuł i ilustracja na okładce; w tym albumiku nie ma większej ilości zmagań, czy rywalizacji między kotem i psem Jona. Wręcz przeciwnie; częściej niż zwykle ze sobą współpracują lub są przynajmniej nastawieni do siebie obojętnie.
Cytat albumu: "Śpij spokojnie, Odie... Nawet nie myśl o wampirach..."
"Garfield: Mściwość od pierwszego wejrzenia" (Shove At First Sight)
Scenariusz i rysunki: Jim Davis
Przekład: Rafał Westerowski
Egmont 2003
ISBN 83-237-1544-0
Cena 14,90 zł
Ekstrakt: 70%
Kup w Merlinie
 |
 |
'Strażnicy' |
Daniel Gizicki Genialny komiks?
Na początku trzeba nadmienić, że na temat Strażników ,jeszcze przed ich premierą w Polsce, krążyło wiele opinii o zbliżonym charakterze. Gdyby wszystkie wsadzić do maszynki do mięsa i uruchomić ją, wyszłoby mniej więcej takie zdanie: "Moore to geniusz, a Strażnicy to arcydzieło". To stwierdzenie odważne i nachalnie powtarzane przez wielu ludzi. Zapewne większość powtarzająca te słowa, komiksu na oczy nie widziała, ale była święcie przekonana że tak jest. Czy naprawdę?
Drugi tom opowieści o superbohaterach w alternatywnej rzeczywistości, prezentuje dogłębnie kolejnych herosów. Nie da się ukryć, że chyba najbardziej barwną postacią historii jest Rorschach. Tym razem możemy poznać jego losy - wyalienowanego, kierującego się śmiertelnie bezwzględną logiką osobnika, którego działania i przekonania ocierają się wręcz o fanatyzm. Rorschach trafia do więzienia, gdzie jest poddawany badaniom psychiatrycznym. Podczas testu Rorschacha wychodzi na jaw mroczna przeszłość tego nieugiętego mściciela.
Drugim głównym bohaterem wydaje się być Nocny Puchacz, świadomy upływającego czasu, swej minionej świetności, w głębi duszy marzący by znów powrócić na ulice w kolorowym kostiumie. Gdy w jego życiu pojawia się Laurie Juspeczyk, wydaje się, że zapaliła się w nim jakaś iskierka, ale na jak długo wystarczy?
Nie chcę się przyłączać do obecnej Moore'omanii, ale faktycznie trzeba przyznać, że konstrukcja fabularna Strażników jest bardzo szeroko zakrojona i dokładnie przemyślana. Moore dzieli historię na kilka ciągów fabularnych i narracyjnych, co z pozoru może denerwować, ale świetnie funkcjonuje w całościowym ujęciu. Poza tym pozostawia wiele tropów i miejsc, w których może zaczepić akcję, a poszczególne sceny pełne są szczegółów nie pozbawionych znaczenia. Trzeba też zaznaczyć, że na dobrą sprawę nie jest to opowieść o superbohaterach (takich jakich znamy z taśmowych produkcji Marvela czy DC), ale raczej o ludziach nie mogących poradzić sobie z rzeczywistością. Żądza sławy, samotność, skłonność do agresji i wiele innych czynników jest przyczyną chowania się za maską. Moore pokazuje nam jednostki skomplikowane, bardzo autentyczne. Objawia przed nami ich lęki, paranoję, czy ukryte pragnienia. Bardzo to ciekawe i dopracowane. Można więc zaryzykować stwierdzenie, że od strony fabularnej Strażnicy to dzieło jeśli nawet nie genialne, to na pewno bardzo dobre.
Od strony graficznej komiks ten również nieźle się prezentuje. Spokojny, statyczny i klasyczny rysunek realistyczny nie przeszkadza w odbiorze fabuły. Gibbons dobrze wywiązuje się ze swego zadania. Zapycha kadry szczegółami, dobrze przedstawia emocje bohaterów, ich ruch, architekturę itp. Ale czy tego wymagamy od rysownika w komiksie genialnym? Brakuje tu odrobiny szaleństwa, zabawy z perspektywą, prowadzeniem rysunkowej narracji, czy nawet doborem technik. Co prawda komiks ten powstał w 1986 roku i wpisuje się w ówczesne standardy, więc tu może leżeć przyczyna tej zachowawczości.
Strażnicy to komiks godzien polecenia, ale byłbym ostrożny z zachwytami. Bo arcydzieło to to nie jest. Bez wątpienia jednak to jedna z najciekawszych pozycji traktujących o gościach biegających po mieście w kolorowych przebraniach.
"Strażnicy" (Watchmen)
scenariusz: Alan Moore
Rysunki: Dave Gibbons
Przekład: Jacek Drewnowski
Egmont 2003
ISBN 83-237-9717-X
Cena: 24,90 zł
Ekstrakt: 80%
Kup w Merlinie
 |
 |
'Wyprawa: Smocza opowieść' |
Daniel Gizicki Błękitnooka, zielonooka, pomarańczowooka i jednooki.
Dalszy ciąg przygód bohaterów "Wyprawy" jakoś specjalnie nie zaskakuje. Nie można jednak powiedzieć, że nic się nie dzieje. Wprost przeciwnie! Dzieje się! Przede wszystkim Nevena udaje się do samego Mordatha, by porozmawiać o przyszłości. Lord próbuje troszkę podgrzać atmosferę, ale oziębłość kobiety nakazuje mu zaniechać próżnych wysiłków. Tymczasem Gareth i Arwyna kontynuują swą podróż. Łucznik podczas przerw w konwersacji z towarzyszką, streszcza czytelnikom wcześniejsze dzieje świata Quin. W każdym razie chodzi głównie o to, by odnaleźć fragmenty strzały Aydena. Po drodze naszych bohaterów czeka wiele przygód, takich jak rozróba w gospodzie, czy możliwość zdobycia wielkiego bogactwa. Czy wyjdą z tego wszystkiego obronną ręką? Oczywiście że tak - przed czytelnikami jeszcze spora liczba tomów.
Narratorem jest Gareth i wychodzi mu to całkiem nieźle. Poza tym wprowadza on do historii trochę humoru, co kontrastuje z raczej drętwą postawą współtowarzyszki. Jego momentami głupawe stwierdzenia rozluźniają patetyczną historię. Natomiast rozwiązania fabularne zdecydowanie nie imponują oryginalnością. Nie trudno przewidzieć, co wydarzy się na następnej planszy. Ale co z tego? Przecież nie chodzi tu o to, by wprowadzić coś nowego do gatunku fantasy. Ma to być przyzwoita rozrywka dla szerokiego grona odbiorców. Dla tych bardziej obeznanych w temacie, będzie jedynie przyzwoitą mieszanką znanych pomysłów. Dla niektórych być może nic nie wartą popłuczyną. Ale dla dzieci ogłupionych Pokemonami, może być wielkim odkryciem i wspólnie z filmowymi adaptacjami Tolkiena może sprawić, że część z nich sięgnie po mistrzów gatunku takich jak Williams czy Le Guin. Liczę na to.
Graficznie cały czas ten sam, przyzwoity poziom. Brak jakiejkolwiek ewolucji, urozmaicenia - wszystko jest takie samo jak we wcześniejszych tomach i tak pewnie zostanie. Rzemiosło na wysokim poziomie, bez większych wpadek ale i bez rewelacji.
Ogółem rzecz biorąc trzeci tom "Wyprawy" można polecić każdemu. To sympatyczny komiks, przy którym można się zrelaksować. Nie wymaga wielkiego wysiłku umysłowego i nie brak w nim ładnych kobiet i przystojnego bohatera. No i jest jeszcze jedna ważna zaleta - niska cena.
"Wyprawa: Smocza opowieść" ("Sojourn: The Dragon's Tale")
Scenariusz: Ron Marz
Rysunki: Greg Land i Stuart Immonen
Przekład: Maciej Drewnowski
Egmont 2003
ISBN 83-237-9007-8
Cena: 9,90 zł
Ekstrakt: 60%
Kup w Merlinie
 |
 |
'Woje Mirmiła' |
Konrad Wągrowski Duch fair play w Mirmiłowie
Wydawnictwo Egmont nie zachowuje kolejności przy wydawaniu albumów przygód Kajka i Kokosza, zapewne wychodząc z założenia, że i tak wszyscy znają wszystkie albumy na pamięć, lub, że kolejność nie ma większego znaczenia, bo każdy zeszyt jest osobną całością. W ten sposób po dwóch albumach zamykających cykl - "W krainie Borostworów" i "Mirmił w opałach" otrzymaliśmy jedną z wcześniejszych części. W przypadku "Wojów Mirmiła" brak chronologii w wydawaniu ma jednak pewne znaczenie, ponieważjednym z głównych bohaterów jest książę Wojmił, brat księcia Mirmiła, dużo szerzej przedstawiony we wcześniejszych "Szrankach i konkurach", które nie doczekały jeszcze reedycji w serii Egmontu. Jakkolwiek nie wpływa to bardzo istotnie na rozumienie całości komiksu, gdyż Wojmił zostaje znów dość dobrze scharakteryzowany.
Przybycie księcia Wojmiła do Mirmiłowa staje się katalizatorem wielu wydarzeń, które doprowadzą do dużego zamieszania. Zamieszanie to, jak zwykle, będą musieli zażegnać Kajko i Kokosz. Po Wojmile przybywa bowiem do grodu królewski inspektor, który po drodze padł ofiarą Łamignata (wówczas jeszcze kawalera - Jaga dopiero zaczyna czynić pewne kroki w celu zdobycia zbója z wielką maczugą). To rozsierdzi inspektora, a złość będzie musiała odbić się na całym Mirmiłowie.
Widać wyraźnie, że to wcześniejszy komis Christy - jego konstrukcja zbliżona jest wyraźnie jeszcze do opowieści o Kajtku i Koko, drukowanych przez wiele lat w odcinkach. "Woje Mirmiła" rozwijają bowiem swą fabułę w pewnym radosnym rozgardiaszu, sprawiając wrażenie jakby Christa, zaczynając rysować, nie wychodził z planem poza kilka następnych plansz, a na pewno nie wiedział, jak się to wszystko skończy. Nie przeszkadza to jednak komiksowy być bardzo zabawnym, humor Christy jest tu najwyższej próby (scena powitania książęcych braci rządzi!). Widać wyraźnie, że komiks powstał w połowie lat 70-tych, w okresie największych sukcesów polskiej piłki nożnej. Futbol odegra bowiem niebagatelną rolę w wojnie z Omsami, choć pojmowanie reguł fair play nieco różni się od ich współczesnego ujęcia.
Pierwszy tom "Wojów Mirmiła" urywa się jakby w pół zdania. Cóż, gdziekolwiek pewnie podzielić by ten komiks na zeszyty, wrażenia musiałoby być podobne. W pierwszym wydaniu były to dwa tomy ("Woje Mirmiła" i "Rozprawa z Dajmiechem"), tym razem opublikowane zostaną trzy. Najsensowniej chyba jednak byłoby wydać od razu całość - nie wątpię, że kolekcjonerzy wydaliby bez wahania kilka złotych więcej. Ten komiks na pewno jest tego wart.
"Woje Mirmiła" cz. 1
scen. i rys. Janusz Christa
Egmont 2003
Kup w Merlinie
 |
 |
'Green Arrow: Kołczan' |
Piotr Niemkiewicz Odkurzony weteran
Przed lekturą "Kołczanu" warto mocno sobie wbić do głowy kilka rzeczy: Kevin Smith miał przywrócic świetność serii z ogromnymi tradycjami - to raz. Dwa: Oliver Queen to Green Arrow, co po polsku przekłada się na Zielona Strzała. Trzy: nie licząc gościnnych wizyt Olivera Quinna (np. "Powrót Mrocznego Rycerza" i jego kontynuacja), dla polskiego czytelnika postać Zielonej Strzały jest praktycznie nieznana. Czytamy. Nie. Stop. Przed czytaniem komiksu trzeba zrobić jeszcze jedno: koniecznie przeczytać wstęp do polskiego wydania. Dopiero potem można czytać komiks.
Kilka lat temu na pokładzie samolotu zginął Oliver Queen. Zginął jak na supebohatera przystało - uratował Metropolis przed eksplozją bomby. Zginął. Tak przynajmniej utrzymuje Superman - naoczny świadek tego wydarzenia. W to wierzą wszyscy, którzy znali Olliego. I tu do akcji wkracza Kevin Smith.
Smith powoli wprowadza czytelnika w klimat. Najpierw serwuje kilka szybkich spojrzeń na krewnych i znajomych: Supermana i Batmana dyskutujących w zmarzniętym Metropolis; Speedy`ego-Arsenala w Nowym Jorku czekającego w zasadzce i pochłaniającego kanapkę; na Black Canary w Seattle targaną wspomnieniami i przedmiesiączkowymi perturbacjami; Connora Hawka modlącego się w klasztorze.
Tymczasem w Star City dochodzi do incydentu, który poruszy lawinę wydarzeń; dziwnie przebrany i koszmarnie zarośnięty bezdomny ratuje właściciela kamienicy przed dwoma rabusiami. Jak na dziwne miasto przystało posługuje się dziwną bronią - łukiem i strzałami, których groty przyprawić mogą o atak śmiechu, gdyby tylko łucznik nie był tak zastraszająco dokładny. I wygląda też dziwnie znajomo...
Jak nietrudno się domyśleć na ulice Star City, przed oczy całego świata wrócił w glorii chwały Green Arrow. Jeszcze dokładnie nie wie, ile kłopotów sprawi światu i jak wielkim szokiem dla niego samego będzie powrót do tego świata.
Jak jest? Dobrze. Ale "Kołczan" to dla polskiego czytelnika album, który trzeba przeczytać przynajmniej ze dwa razy. Trochę poszperać, poszukać dodatkowych informacji, by wczuć się lepiej w atmosferę i po prostu najzwyczajniej poznać świat, w którym funkcjonuje bohater. Bez tego przygotowania lektura komiksu jest cokolwiek utrudniona.
Za rysunek odpowiada Phill Hester (współpracował ze Smithem przy "Clerks - The Lost Scene"). I tu też jest dobrze. Przyzwoicie, oszczędnie, prosto i na temat. Zawiedzeni zapewne poczują się tylko zwolennicy wszelkich komputerowych wspomagaczy - błysków, odblasków i tańczących na falach promyczków zachodzącego słońca.
Dodatkowy plus to dialogi. Pełne humoru, ironii, podtekstów. Ten komiks się po prostu dobrze czyta.
Tam - za Wielką Wodą - był hitem (inna rzecz, że Olliego znało tam nieporównywalnie więcej czytelników niż w Polsce). Jak będzie u nas? Poczekamy, zobaczymy. Tymczasem warto poznać superherosa, który nie potrafi lewitować, miotać oczami ognia, gonić uciekające samoloty czy jedną ręką podnosić samoloty. Tylko te strzały...
"Green Arrow: Kołczan" cz. 1 (Green Arrow: Quiver)
scenariusz: Kevin Smith
rysunki: Phil Heste
tusz: Ande Parks
kolory: Guy Major
przekład: Maciek Drewnowski
Egmont 2003
ISBN: 83-237-9750-1
Cena: 24,90 zł
Ekstrakt: 70%
Kup w Merlinie
 |
 |
'Anachron: Siódmy kapitan' |
Tomasz Kontny Podbite oczy
Obudzona przez ukrywających się na Anachronie nazistów mityczna bestia - Nienazwany- rozpoczyna wprowadzanie w życie swojego cwanego planu. Na dzień dobry zmienia wybawców w kapitanów swoich (przyszłych) armii, po czym niszczy krążącą nad Anachronem stację orbitalną. To z kolei pozbawia Hugona Vareguę i Sławę Pawłową wsparcia dowództwa, zdając kłótliwą parę na swoich nowych przyjaciół, Wodana i jego towarzyszy, którzy właśnie planują przeszkodzić w szlacheckim ślubie...
"Siódmy kapitan" trzyma poziom pierwszego tomu serii. Umieszczona w fantastycznym świecie akcja kładzie nacisk na humor. Bohaterowie to ścigają, to są ścigani, to odstrzeliwują szkielety w zamkowych katakumbach, to biją młode baronówny (sic!) ale przede wszystkim starają się sypać zabawnymi tekstami. Scenariusz wpasowuje się coraz bardziej w ramy fantasy, a wstawki science-fiction zostają ograniczone do minimum. Niezobowiązujący charakter opowieści i jej dostępność dla czytelnika podkreśla wplecione w akcję streszczenie wydarzeń z poprzedniego odcinka. Jedyną poważną wadą Anachrona są rysunki. Na pierwszy rzut oka to standardowa francuska kreska z komiksu fantasy, ale oprawa graficzna sprawia wrażenie zbyt sterylnej, z nadmiernie uproszczonym tłem i często nieumiejętnie komputerowo pokolorowanej. Na plus należy za to dodać ciekawe kadrowanie.
Seria nie jest skierowana do konkretnego odbiorcy - dla dzieci jest za krwawa, dla dorosłych za infantylna a wszyscy pewnie woleliby zamiast "Anachrona" zobaczyć w księgarniach kolejnego "Kaznodzieję". Również wydanie "Siódmego kapitana" w rok po pierwszym odcinku serii wystawiło na próbę cierpliwość czytelników. Czy ktoś przygarnie zabawnego średniaka?
"Anachron: Siódmy kapitan" (Anachron:Le septieme capitaine)
Scenariusz: Thierry Cailleteau
Rysunki: Joël Jurion
Kolor: Sandrine Cailleteau
Tłumaczenie: Maria Mosiewicz
Egmont 2003
ISBN 83-237-9680-7
Cena 17,90 zł
Gatunek: sf/fantasy
Ekstrakt: 60%
Kup w Merlinie
 |
 |
'W poszukiwaniu Ptaka Czasu: Muszla Ramora' |
Sebastian Chosiński Bohaterowie z przypadku
Po dwudziestu latach od opublikowania we Francji pierwszego albumu z czterotomowej ostatecznie serii "W poszukiwaniu Ptaka Czasu" Egmont zdecydował się na reedycję "Muszli Ramora". Reedycję, albowiem cykl ten pojawił się już na naszym rynku na początku lat dziewięćdziesiątych. Tyle, że wtedy całość opatrzono innym, "polskim" tytułem - "Pelissa". Tym razem wydawca zdecydował się na nowe tłumaczenie i powrót do oryginalnego tytułu, co - w obu przypadkach - uznać należy za decyzję trafną.
Historia rozgrywa się w Akbarze, krainie rządzonej niegdyś przez potężnych i szlachetnych bogów. Często jednak bywa tak, że wśród równych sobie bóstw znajduje się przynajmniej jedno, które zapragnie być "równiejsze". Trafiło na Ramora! Pewnego dnia postanowił podstępnie zawładnąć krainą; gdy jednak tylko jego zdrada została odkryta, wszyscy pozostali bogowie sprzysięgli się i mocą swych czarów doprowadzili do jego klęski. Chcąc upokorzyć niesforne bóstwo, na długie lata zamknęli je w muszli, po czym - wiele lat później, starzy już i zmęczeni - odeszli na zasłużoną boską emeryturę. Wyprowadzając się na dobre z Akbaru, zapomnieli jednak o muszli, w której wegetował Ramor. Dla nich nie miała ona już bowiem żadnego znaczenia; co innego natomiast dla mieszkańców krainy - tym bardziej, że powoli zaczął zbliżać się moment, w którym czar rzucony na okrutnego boga przestanie działać. A gdy to się stanie, powróci on w swej najbardziej parszywej postaci...
Znalazła się jednak osoba, która nie zapomniała o uwięzionym Ramorze, z utęsknieniem oczekującym chwili swego wyswobodzenia i triumfalnego powrotu do opuszczonego przez wszystkich innych bogów Akbaru. To Mara - stara księżna-czarodziejka Marchii Pienistych Zasłon i matka Pelissy. Nie mogąc opuścić swych włości, postanowiła poprosić o pomoc córkę. Ta z kolei miała jej szukać u dawnego druha matki, dożywającego swych dni w uroczej samotni rycerza Bragona. Zadanie, które postawiła przed nimi Mara, tylko na pozór wydaje się łatwe. Nie wystarczy bowiem wyłuskać muszlę z rąk chciwego i zazdrosnego Shan-Thunga, księcia-czarownika Marchii Grzmiących Skał, który - jak można się spodziewać - za nic w świecie nie odda jej bez walki... Jeszcze trudniejszym do spełnienia zadaniem może okazać się odnalezienie tytułowego Ptaka Czasu, bez udziału którego nie uda się Marze wypowiedzieć na czas zaklęcia, które z powrotem wpakuje Ramora do jego niezbyt przestronnego M-1...
Punkt wyjścia całej opowieści jest nader intrygujący, co więcej: scenariusz mu dorównuje, śledzimy zatem losy bohaterów z równym zainteresowaniem od pierwszej do ostatniej strony. A są to bohaterowie, zaiste, niezwykli: piękna rudowłosa Pelissa, która swymi wdziękami przyprawia o zawrót głowy mężczyzn (i nie tylko), gdziekolwiek się pojawi; stary, ale wciąż jeszcze szlachetny Bragon; początkowo skrywający swą prawdziwą naturę Shan-Thung i służący mu były uczeń Bragona Bulrog (tak brzydki, że aż noszący na twarzy skórzaną maskę). Są to postacie z krwi i kości, wielowymiarowe i niejednoznaczne, które w jednej chwili stać na czyn bohaterski, w drugiej natomiast - nie obawiają się okazania strachu czy trwogi. Nie są herosami; to raczej zwykli ludzie, którym przyszło żyć w niezwykłej krainie i dokonywać niezwykłych czynów, aby krainę tę ocalić. Bohaterowie z przypadku? W dużej mierze - tak! W niczym im to jednak nie ubliża i ujmy na honorze też na pewno nie przynosi.
Tak jak niezwykły jest scenariusz komiksu, tak też przedstawia się jego strona graficzna. Rysunki na pierwszy rzut oka sprawiają wrażenie odpychających, rażąc brzydotą barw, rozmazaniem; bardzo szybko jednak przekonujemy się, że to efekt jak najbardziej zamierzony. Co więcej: efekt znakomity, przydający bowiem opowieści dodatkowego wymiaru - niepowtarzalnego klimatu! Nie zapominajmy przecież, że odmalowany przez Regisa Loisela Akbar to kraj, nad którym zawisła groźba największej w jego dotychczasowych dziejach katastrofy. Świadomość nadciągającej apokalipsy znajduje swe odzwierciedlenie w brzydocie rysunków. Loisel niczego nie upiększa: gdy bohaterowie są zmęczeni, my to widzimy; gdy są brudni, spoceni, przemoczeni - niemal instynktownie odczuwamy ich brud i pot. A jednak, pomimo całej swej realności, "Muszla" wciąż pozostaje dziełem fantasy - w kategorii komiksu jednym z najlepszych, jakie kiedykolwiek stworzono.
"W poszukiwaniu Ptaka Czasu" Tom 1: "Muszla Ramora" ("La Quete de l'Oiseau du Temps: La conque du Ramor")
Scenariusz: Serge Le Tendre
Rysunki: Regis Loisel
Przekład: Wojciech Birek
Egmont 2003
Cena: 17,90 zł
Liczba stron: 46
ISBN 83-237-9019-1
Ekstrakt: 90%
Zobacz planszę ilustracyjną
Kup w Merlinie
 |
 |
'Skrzydła serafina: Kontakt' |
Sebastian Chosiński Poszatkowane skrzydełka anioła
Egmont wprowadza tym samym na rynek kolejną - po "Kombinezonie bojowym Gundam Wing" oraz "Edenie" - mangę science fiction. Odniosła ona spory sukces w Japonii, istnieje zatem duże prawdopodobieństwo, że i w Polsce przyjęta zostanie z uznaniem. Pod jednym tylko warunkiem: że czytelnicy nie zrażą się doń po lekturze pierwszego tomu. I to wcale nie dlatego, że jest on wyjątkowo nieciekawy czy nieatrakcyjny; należałoby użyć raczej określenia "zagmatwany". Serafin (zapamiętajcie: to nie jest imię własne, pojęcie odnosi się do stopnia w niebiańskiej hierarchii) jest aniołem z "najwyższej półki", w sztuce sakralnej zazwyczaj przedstawianym z sześcioma skrzydłami. Jaką rolę do odegrania przeznaczył mu scenarzysta "Skrzydeł" - w pierwszym tomie jeszcze się nie dowiadujemy, jednakże sam fakt nawiązania do Biblii sugeruje, że element nadprzyrodzony odegra w tej historii niepoślednią rolę.
Głównymi bohaterami komiksu są Kei Heidemann (dziewczyna) i Sunao Omi (chłopiec). Znali się praktycznie od dziecka; więcej: łączyła ich przyjaźń, której spoiwem była fascynacja gwiazdami i Wszechświatem. Niestety, pewnego dnia Kei musiała opuścić Ziemię i udać się na Księżyc do ojca, który zajmował się właśnie budową księżycowego miasta. Nie trzeba chyba dodawać, że młodziutki Sunao ciężko przeżył "zdradę" swej milutkiej przyjaciółeczki. Tyle scenarzysta zdradził nam we wstępie. Chwilę później akcja przenosi się w przyszłość. Minęło kilka, a może kilkanaście lat. Omi jest już przystojnym młodzieńcem - intrygującym tym bardziej, że posiada zdolność telekinezy. W pewnym sensie dopiął swego: krąży po Wszechświecie, imając się przeróżnych zajęć. A wszystko po to, aby ukoić swój ból po śmierci Kei, która odeszła w niebyt wkrótce po opuszczeniu Ziemi, co spowodowane zostało tajemniczą katastrofą. Jeśli jednak marzył o szczęściu i spokoju, musi o nich zapomnieć. Historia bowiem, jak to często w życiu bywa, lubi się powtarzać. Przypadek (los, a może jednak przeznaczenie?) sprawia, że Sunao, przebywając właśnie na Księżycu, trafia na młodszą od siebie dziewczynę, która kropla w kroplę wygląda jak Kei. I na dodatek tak właśnie ma na imię...
Nie jest to jednak komiks o miłości, aczkolwiek wątek ów zdaje się być dla scenarzysty jednym z ważniejszych (zapewne dlatego, że pozwala rysownikowi na zaprezentowanie uroków kobiecych ciał, co jest nieodłącznym elementem hentai, czyli mangi o zabarwieniu erotycznym). W tle pojawiają się bowiem jeszcze dwa bardzo istotne wątki: tajemniczy pozaziemski artefakt (przez Momimoto nazwany emblematiksem - posiada on zadziwiającą moc, w statku należącym do obcej cywilizacji może służyć np. za generator energii) oraz czarny charakter w postaci niemal żywcem wyjętego z żurnala, długowłosego i trochę zniewieściałego bruneta Apepa. Apep marzy o wejściu w posiadanie mocy obcych, a umożliwić może mu to jedynie zdobycie wszystkich emblematiksów. Po jednym z nich mają - nie wiemy jednak, jak znalazły one się w ich rękach - "nowa" Kei Heidemann i towarzysząca jej w podróży na Księżyc pracownica Organizacji Narodów Zjednoczonych, powalająca urodą, Attim M'Zak. To właśnie Attim ma przeprowadzić śledztwo w sprawie nielegalnych badań prowadzonych nad emblematiksami przez jedną z rządowych agend.
Brzmi to niezwykle pokrętnie i takie też jest. Lektura pierwszego tomu "Skrzydeł" nic bowiem nam nie wyjaśnia. Od pierwszej do ostatniej strony komiksu zachować trzeba spore skupienie, aby nie pogubić się w misternie poszatkowanej przez scenarzystę fabule. Zabieg to nieco karkołomny, mniej cierpliwi czytelnicy mogą poczuć się trochę poirytowani i po kolejny tom już nie sięgnąć. Nic zaskakującego nie spotyka nas jednak od strony graficznej. Utatane potrafi rysować i radzi sobie przyzwoicie, ale na kolana niczym specjalnym nie powala. Owszem, rysunki są znacznie ciekawsze od tych, jakimi uraczył nas chociażby Keinichi Sonoda w "Exaxxionie", ale jednocześnie daleko im jeszcze do maestrii Hirokiego Endo, jaką tenże zaprezentował w "Edenie". W sumie: rozwojowa manga, bo dopiero kolejne tomy pozwolą odpowiedzieć, ile naprawdę jest warta. Preludium nazbyt okazale mimo wszystko nie wypadło.
"Skrzydła serafina" Tom 1: "Kontakt" ("Seraphic Feather 1")
Scenariusz: Yô Morimoto
Rysunki: Hiroyuki Utatane
Przekład: Alex Hagemann
Egmont 2003
Cena: 18,00 zł
Liczba stron: 222
ISBN 83-237-9763-3
Ekstrakt: 60%
Zobacz planszę ilustracyjną
Kup w Merlinie
 |
 |
'Skrzydła serafina: Skrzydła aniołów' |
Sebastian Chosiński Sztuka uników
Zaledwie w trzy tygodnie po debiucie na polskim rynku ukazał się drugim tom głośnej mangi autorstwa panów Morimoto i Utatane - "Skrzydła serafina". Tom, po którym wiele można było oczekiwać, mając jeszcze świeżo w pamięci zawiłości scenariusza, jakimi uraczono nas w albumie zatytułowanym "Kontakt". Pod tym względem "Skrzydła aniołów" niewiele jednak wyjaśniają. Jeśli pojawiają się jakieś promyczki słońca, sugerujące, że "już za chwileczkę, już za momencik" rozwiązana zostanie któraś z tajemnic - scenariusz natychmiast zbacza z głównego toru, serwując nam kolejny wątek poboczny. Trzeba uczciwie przyznać, że sztukę uników Yô Morimoto posiadł w stopniu nader dlań zadowalającym, dla czytelnika jednakże nieco irytującym.
Pomimo swej obszerności (tom drugi składa się z jedenastu aktów, zajmujących ponad 230 stron), album ten niezbyt popycha akcję do przodu. Jak to bowiem często w mangach bywa - także w znakomitym "Edenie" - zwłaszcza sceny walk (pojedynków itp.) rozrysowane bywają na kilkanaście, a niekiedy nawet kilkadziesiąt stron. Podobnie jest tutaj. Efekt jest jednak niejednoznaczny: dynamizm kadrów zbliża komiks do estetyki wideoklipu, ale z drugiej strony - odbywa się to kosztem uwiarygodnienia postaci. Te poznajemy bowiem wyłącznie poprzez działanie, nie zawsze wiedząc, co naprawdę kieruje ich postępowaniem. Owszem, pewnych rzeczy można się domyślać, lecz bez dwóch zdań utrudnia to percepcję komiksu, który - nie da się ukryć - przeznaczony jest raczej dla nastoletnich czytelników. Utrudnienie owo stara się zrekompensować Utatane, który z lubością i maestrią rysuje dziewczęce postaci, zwracając szczególną uwagę na ich niezwykle długie i zgrabne nogi, nierzadko ozdobione seksownymi pończochami z podwiązkami (kto jeszcze je dzisiaj nosi?). Osią akcji drugiego tomu "Skrzydeł serafina" jest wciąż walka o emblematiksy, które stanowią rodzaj artefaktu, pozostawionego na Ziemi przez obcą cywilizację (czyżby świadome nawiązanie do "Pikniku na skraju drogi" Strugackich?). Tym razem dowiadujemy się nieco więcej, co pozwala nam zrozumieć, skąd tak zacięta o nie walka. Stanowią one bowiem niezwykle zaawansowaną technologię, która pozwala działać wbrew prawom ewolucji i prowadzi do dokonania ponownego aktu stworzenia. Kto posiądzie emblematiksy, zapanuje nad światem. W jaki sposób jednak miałoby się to odbyć - dowiemy się zapewne dopiero z kolejnych (niekoniecznie od razu następnego, tzn. trzeciego) tomów. Wiadomo zaś, że walka będzie ostra, na śmierć i życie, co gwarantuje nam dalsze emocje.
Graficznie "Skrzydła serafina" wciąż plasują się w mangowej średniej. Daleko im do "Edenu", ale też prezentują się znacznie lepiej, aniżeli chociażby "Exaxxion". To jednak wciąż za mało, by wystawić temu komiksowi ocenę, która usatysfakcjonowałaby autorów.
"Skrzydła serafina" Tom 2: "Skrzydła aniołów" ("Seraphic Feather 2")
Scenariusz: Yô Morimoto
Rysunki: Hiroyuki Utatane
Przekład: Alex Hagemann
Egmont 2003
Cena: 18,00 zł
Liczba stron: 238
ISBN 83-237-9767-6
Ekstrakt: 50%
Zobacz planszę ilustracyjną
Kup w Merlinie
 |
 |
'Piotruś Pan: Hak" #5 |
Sebastian Chosiński Komiks dla Michaela Jacksona?
"Jeśli komuś się wydawało, że komiksowa seria Regisa Loisela - odpowiedzialnego tym razem nie tylko za rysunki, ale również scenariusz - jest adaptacją klasycznej książeczki dla dzieci autorstwa sir Jamesa Matthewa Barriego, musiał poczuć ogromne rozczarowanie, wertując ów album. Jest to bowiem swoisty prequel, przedstawiający zdarzenia, do których doszło przed historią opisaną w niewielkiej objętościowo powieści szkockiego pisarza. Na podobny zabieg zdecydował się jakiś czas temu Steven Spielberg, tyle że "cudowne dziecko Hollywoodu" postanowiło przyjrzeć się bliżej losom dorosłego już Piotrusia. Jako punkt wyjścia obaj panowie obrali jednak tę samą książkę.
Powieść ta jest, owszem, uroczą - ale wielce naiwną historyjką, w której zaczytywać się mogą co najwyżej dzieci (autorowi niniejszej recenzji trudno przystąpić do chóru apologetów "Piotrusia Pana", bo mimo że dostrzega w nim "magię" i "fantastyczne przygody", jednak nigdy nie dał się ponieść wichrom namiętności, które targają wieloma czytelnikami); tymczasem wiadomo doskonale, że to nie one stanowią grupę, która po komiksy sięga najczęściej i najchętniej. Loisel wolał się więc odwołać, podobnie jak zrobił to Spielberg, do dorosłych odbiorców, dobitnie odcinając się od dziecięcego czytelnika dopiskiem na tylnej okładce: "Tylko dla dorosłych". O ile dopisek taki bywał uzasadniony w odniesieniu do poprzednich albumów cyklu, o tyle tym razem jest raczej mylący. Jeśli bowiem nie dla dzieci, to dla kogo jest ten komiks?
Na głównego bohatera tomu piątego wyrósł największy oponent Piotrusia, czyli Kapitan Hak, który swe imię zawdzięcza typowo pirackiemu atrybutowi: kikutowi prawej ręki, zwieńczonemu pozłacanym hakiem. Z pierwszych kadrów dowiadujemy się, że sprawcą owego nieszczęścia był Piotruś, dlatego też szybko przestaje nas dziwić fakt, że kapitan robi wszystko, aby pojmać niesfornego chłopca. Piotruś tymczasem przebywa na wyspie w towarzystwie swoich wiernych, acz sprawiających wrażenie nieco przygłupich, przyjaciół. Tam właśnie stara się go wytropić i pojmać zawistny pirat. Na tle kompanów Piotruś, próbujący rozwikłać mroczną tajemnicę swojej przeszłości i pochodzenia, jest kimś z zupełnie innej bajki. Ma to pewien wpływ na dynamikę akcji, która raz przyspiesza, to znów - z całkowicie nieuzasadnionego powodu - staje w miejscu, powodując, że podczas lektury tego komiksu może nam się kilka razy zdarzyć przeciągle ziewnąć. O ile nierówny jest scenariusz, o tyle podobać się mogą rysunki. Loisel zrezygnował tym razem z nieco awangardowego sposobu rysowania, jaki zaprezentował w serii o Pelissie (patrz: "W poszukiwaniu Ptaka Czasu"), ale wciąż znać jego charakterystyczną kreskę. Miejscami sprawia ona wrażenie trochę niedbałej, lecz niedbałość owa - szybko się o tym przekonujemy - jest efektem zamierzonym, czymś w rodzaju znaku firmowego autora. Niewiele to jednak pomaga, ponieważ komiks jest najnormalniej w świecie nudny i trzeba wiele samozaparcia, aby doczytać go do ostatniej strony. Ani on dla dorosłych, ani dla dzieci - w sam raz chyba jedynie dla Michaela Jacksona, który uznaje się niemal za wcielenie tytułowego bohatera.
"Piotruś Pan" Tom 5: "Hak" ("Crochet")
Scenariusz i rysunki: Regis Loisel
Przekład: Maria Mosiewicz
Egmont 2003
Cena: 18,90 zł
Liczba stron: 50
ISBN 83-237-9668-8
Ekstrakt: 40%
Zobacz planszę ilustracyjną
Kup w Merlinie
 |
 |
'Tellos: Drugi wybraniec' |
Sebastian Chosiński W chorej głowie...
Piąty tom serii "Tellos", zatytułowany "Drugi wybraniec", kończy tę, powstałą z myślą o dwunasto- bądź trzynastoletnich czytelnikach, osadzoną w świecie fantasy minisagę. Zeszyt ostatni, co oznacza, że wszystkie wcześniejsze wątki muszą tu zostać doprowadzone do szczęśliwego - inaczej nie ma prawa się zdarzyć - końca. I tak się rzeczywiście staje.
Nim jednak do owego końca dotrzemy, przez kilka stron będziemy się pasjonować - nie, "pasjonować" to jednak zdecydowanie za mocno powiedziane! - pojedynkiem głównych bohaterów serii, czyli powiernika amuletu Jareka i towarzyszących mu osób: pięknej i odważnej Serry, przystojnego, aczkolwiek parającego się złodziejstwem Hawke'a (jego imię, jak się okaże w tym zeszycie, jest bardzo znaczące), lisa Rikka oraz lwa Koja, z przerażającym i okrutnym Malesurem. Ten ostatni, wzorowany na Sauronie, względnie Sarumanie, dąży do opanowania dotychczas cichej i spokojnej krainy, jaką była Tellos. Jak zakończy się ów pojedynek, informować chyba nie muszę, bo mamy przecież do czynienia z komiksem z gatunku heroic fantasy, nie zaś dramatem psychologicznym, w którym palce maczał przykładowo Philip K. Dick (gdyby oczywiście zajmował się komiksami).
Z tej pułapki oczywistości zakończenia doskonale zdawał sobie sprawę również scenarzysta serii, dlatego też postanowił wprowadzić w końcówce pewien nowy element. Element, który, jak sądzę, miał - przynajmniej jego zdaniem - przewrócić całą historię do góry nogami i spowodować głośny okrzyk "wow!", wyrywający się z ust powalonych na kolana z wrażenia nastolatków. I, kto wie, dzieciarnia może będzie tym zaskoczona, nieco starszy czytelnik jednak mocno się rozczarowuje. Rozwiązania typu deus ex machina nie należą bowiem do moich ulubionych, ponieważ zawsze naruszać będą logikę narracji, a poza tym - narzucać przekonanie, że autor chwycił się tego sposobu tylko dlatego, iż nie wiedział, w jaki sposób wydostać swych bohaterów z opresji, w które wcześniej ich wpędził. A tak właśnie jest w przypadku "Drugiego wybrańca".
W poprzednich tomach serii bardzo ważnym detalem były dowcipy sytuacyjne; w ostatnim zeszycie elementów humorystycznych nie ma w ogóle - jest za to wszechogarniający patos, ckliwość i rozrzewnienie, na dodatek podrasowane jeszcze wyjątkowo podniosłymi dialogami typu: "Zawsze będę z tobą", "Zawsze będę ci wdzięczna" czy też nad wyraz oryginalnymi wyznania miłosnymi: "Kocham cię", "Kocham was oboje" itp. Stwierdzi ktoś: a co w tym złego, skoro komiks propaguje pozytywne wartości? Na pozór nic, ale nawet głoszenie takich pozytywów, jak przyjaźń, szacunek czy wiara w drugiego człowieka, nie może służyć za usprawiedliwienie twórczej niemocy, bądź też braku dobrych pomysłów na rozwinięcie i - co jeszcze istotniejsze - zakończenie akcji.
"Tellos" nie jest komiksem nudnym; problem jednak w tym, że wydarzenia, które w nim opisano, prowadzą w rzeczywistości donikąd. Jak to kiedyś wyśpiewali osobno i do spółki Grzegorz Turnau i Jacek Wójcicki: "Tak naprawdę nie dzieje się nic i nie stanie się nic, aż do końca". Czyżby na myśli mieli właśnie serię panów Dezago i Wieringo?
"Tellos" Tom 5: "Drugi wybraniec"
Scenariusz: Todd Dezago
Rysunki: Mike Wieringo
Przekład: Michał Studniarek
Egmont 2003
Cena: 9,50 zł
Liczba stron: 48
ISBN 83-237-9658-0
Ekstrakt: 40%
Zobacz planszę ilustracyjną
Kup w Merlinie
 |
 |
'Wyprawa: Ucieczka' |
Sebastian Chosiński Komercja na przyzwoitym poziomie
Można narzekać na komiksy Crossgenu, ale - biorąc pod uwagę reklamę poprzedzającą ich pojawienie się na polskim rynku - trzeba będzie pogodzić się z faktem, że zapewne bardzo szybko (z uwagi zarówno na niską cenę, jak i znakomitą jakość wydania) podbiją one serca nastoletnich czytelników. A jeśli wroga nie da się pokonać, to może spróbować go polubić? Nie powinno to zresztą przyjść nam z wielkim trudem, albowiem "Wyprawa" to wyjątkowo zgrabnie, choć momentami sztampowo, opowiedziana historia fantasy. Crossgen nie ściąga pod swoje ramiona artystów, ale sprawnych rzemieślników - i takie też są jego komiksy. Ron Marz, scenarzysta "Wyprawy" (ale także równolegle wydawanej przez Egmont drugiej serii - "Dziedzica"), z aptekarską dokładnością umiejętnie połączył w tej opowieści wszystkie składniki mające wpływ na podniesienie atrakcyjności dziełka. W drugim tomie Arwyna - niegdyś gwardzistka, obecnie mszcząca się na okrutnym lordzie Mordacie (taka forma odmiany imienia Mordath obecna jest w zeszycie) za zamordowanie męża i dziecka - znalazła się w lordowskiej niewoli. W lochu nie siedzi jednak sama: poza wiernym psem Kreegiem (fonetycznie jego imię przypomina niemiecki rzeczownik: "wojna") towarzyszy jej, również przykuty łańcuchami do kamiennych ścian, jednooki Gareth - Arwyna jeszcze o tym nie wie, ale pomimo kalectwa jest on najznamienitszym łucznikiem Pięciu Krain. Razem postanawiają uciec z niewoli i niemal cudem im się to udaje. Gonieni przez trolle, uciekają na szczyt wieży, skąd ratuje ich tajemnicza, obdarzona nadludzką mocą, pomarańczowooka Nevena. Brzmi to wszystko dość banalnie i takie właśnie jest. Tyle, że zostało smakowicie opowiedziane! A jeszcze lepiej zobrazowane!
Mimo, że szybko jesteśmy w stanie przewidzieć scenariuszowe zakręty losu głównych bohaterów, pomysły Marza nas nie obrażają. Okazuje się on bowiem bardzo pojętnym uczniem, który nie tylko zdołał przyswoić sobie klasykę literatury fantasy, ale na dodatek posiadł również zdolność jej twórczego przetransponowania. Marz zgrabnie żongluje schematami, odpowiednio wyważa nastroje; kiedy trzeba - dynamizuje akcję, innym znów razem - daje nam odrobinę oddechu. Narratorem opowieści jest Gareth: zabieg to interesujący, ponieważ dzięki temu niektóre z sekretów Arwyny poznajemy dopiero po dłuższym czasie; jednocześnie on sam kryje w sobie wiele tajemnic, których nie zdradza zbyt chętnie. W ogóle historia jest na takim etapie, że scenarzysta wciąż jeszcze stawia zdecydowanie więcej znaków zapytania, aniżeli udziela odpowiedzi. A to jedynie wzmacnia nasz apetyt.
Mocną stroną "Ucieczki" są dialogi. Przeważnie damsko-męskie, prowadzone pomiędzy Garethem i Arwyną. Nie brakuje w nich przysłowiowej "iskry", ale także wiele jest humoru, niekiedy dość cynicznego. Dzięki temu bohaterowie stają się ludzcy - mniej papierowi, bardziej realni. Z takimi łatwiej nam się identyfikować i, co jeszcze ważniejsze, trudniej rozstać (zwłaszcza, gdy seria rozpisana jest na większą liczbę zeszytów). Dobre wrażenie podkreśla jeszcze grafika: dynamiczne, skrzące się barwami kadry, odpowiednio przystojni dobrzy herosi (blond piękność Arwyna i Gareth, któremu możemy wybaczyć nawet brak prawego oka; wreszcie pojawiający się na ostatnich stronach szlachetny Ayden, przypominający nieco Thorgala na emeryturze), jak również - adekwatnie do sytuacji - wyjątkowo odpychający i przerażający negatywni bohaterowie (łysy, pewnie po to, by lepiej było widać symbol, którym został naznaczony, lord Mordath i jego armia trolli).
Nie ma wątpliwości, że cała seria to przedsięwzięcie czysto komercyjne, bez większych ambicji artystycznych. Jeśli jednak jest to komercja na odpowiednim poziomie - nie ma sensu się nań zżymać. Bo przecież do czytania "Wyprawy" nikt nas siłą przymuszał nie będzie. Dlaczego? Z dużym prawdopodobieństwem można stwierdzić, że z ciekawości po kolejne tomy sięgniemy sami.
"Wyprawa: Ucieczka" ("Sojourn: From The Ashes")
Scenariusz: Ron Marz
Rysunki: Greg Land
Przekład: Maciej Drewnowski
Egmont 2003
Cena: 9,90 zł
Liczba stron: 96
ISBN 83-237-9796-X
Ekstrakt: 60%
Zobacz planszę ilustracyjną
Kup w Merlinie
 |
 |
'Cygan: Aztecki Śmiech' |
Sebastian Chosiński Komiks niepoprawny politycznie
W czasach posuniętej do granic absurdu politycznej poprawności nadawanie komiksowej serii tytułu "Cygan" musi być postrzegane jako akt wielkiej odwagi, a może nawet wręcz - bezczelności. Aż dziw, że do tej pory nie wyrazili z tego powodu swego oburzenia działacze przeróżnych organizacji walczących o prawa człowieka, domagając się zmiany tytułu na "Rom". Powie ktoś, że całkowicie wypaczyłoby to sens komiksu... Owszem, ale przynajmniej nikt nie obrzuciłby nas inwektywami typu "szowinistyczna świnia".
Pozostawmy jednak dygresje i przejdźmy do zawartości szóstego wydanego w Polsce albumu, którego głównym bohaterem jest - niech będzie, narażę się! - Cygan do specjalnych poruczeń. Dziełko owo to komiks akcji z elementami science fiction (rzecz dzieje się w niedalekiej przyszłości, choć w "Azteckim Śmiechu" nie ma to akurat najmniejszego znaczenia), podlana sosem nieco już stęchłego koszarowego dowcipu. Czyta się sprawnie i nawet z umiarkowaną przyjemnością, ale i równie szybko zapomina. Akcja tomu szóstego rozgrywa się w Ameryce Środkowej (w nieistniejącym, choć często powoływanym do życia, chociażby przez filmowców, państwie Parador), gdzie Cygan najął się jako kierowca TIR-a przewożący jedną z najbardziej uczęszczanych tras kaszki i zupki dla dzieci. Należy on jednak do tego typu ludzi, którzy sami przyciągają problemy, a więc i tym razem ściągnie sobie na głowę całą masę. Głównym ich dostarczycielem staną się dlań lokalni mafiosi i handlarze narkotyków, którzy stopniowo porzucają produkcję heroiny na rzecz nowych szczepów śmiertelnych wirusów - okazuje się bowiem, że znacznie szybciej można się dorobić na przemycie szczepionek, których skład chemiczny także znajduje się w ich (i tylko ich) posiadaniu.
Jest w tym komiksie wszystko, czego wymaga się od współczesnego kina akcji: sceny pościgów i strzelaniny, piękne kobiety o nie zawsze niewinnych duszyczkach. Są źli gangsterzy i szaleni naukowcy. W końcu - główny bohater, który nawet z najgorszej opresji, gdy jego życie wisi już na przysłowiowym włosku, potrafi wyjść obronną ręką. Jest też sporo humoru, aczkolwiek właśnie do jego poziomu można mieć najwięcej zastrzeżeń; ale też "Cygan" nie pretenduje wcale do miana komiksu dla intelektualistów. Od strony graficznej Enrico Marini nie wprowadza żadnych innowacji. Rysunki są wprawdzie bardziej realistyczne, aniżeli np. w serii o "Drapieżcach", ale to akurat trudno uznać za plus "Cygana". W swojej kategorii komiks ten to typowy europejski średniak i takie też stawiać należy przed nim wymagania.
"Cygan Tom 6: Aztecki Śmiech" ("Le Rire Azteque")
Scenariusz: Thierry Smolderen
Rysunki: Enrico Marini
Przekład: Maria Mosiewicz
Egmont 2003
Cena: 18,90 zł
Liczba stron: 54
ISBN 83-237-9015-9
Ekstrakt: 50%
Zobacz planszę ilustracyjną
Kup w Merlinie