nr 09 (XXXI)
listopad 2003




powrót do indeksunastępna strona

Michal Szczepaniak
  Korsykański Korytarz

        ciąg dalszy z poprzedniej strony

     XXXIV.

     Jeśli chciałem uratować życie Sagarze, musiałem szybko dostać się do kwatery sektora. Nie czekałem więc, aż znów puszczą mnie za stery Hueya. Pojechałem siedząc na skrzyniach przewożonego ciężarówkami zaopatrzenia.
     Formalnie rzecz biorąc, Sagara służył jako drugi zastępca dowódcy Trzeciej Kolumny Transportowej, jednak za pięć stów tygodniowo zastępował go jeden z kaprali, a sam Sagara urzędował tymczasem w swym improwizowanym gabinecie w jednym z magazynów. Jak zwykle kręciło się tam sporo kupujących i sprzedających, ale przedarłem się przez nich niczym lodołamacz.
     - Cześć... - Sagara podniósł oczy znad prowadzonej prostym szyfrem księgi rachunkowej. - Naprawdę nie możesz poczekać? Znalazłem właśnie faceta, który zna faceta, który ma dostęp do pięciuset fabrycznie nowych...
     Odetchnąłem z ulgą, widząc go w dobrym zdrowiu. Nie, żebym go jakoś specjalnie lubił, ale też nie miałem nic do niego, a zawsze to lepiej nie być winnym śmierci kolegi. Zwłaszcza, gdy robi się z nim dochodowe interesy.
     - Wywal wszystkich za drzwi - przerwałem mu - to może dożyjesz jutrzejszego ranka.
     Sagara odstawił zamaszyście pióro i wstał, by dać mi ostro do myślenia, ale spojrzał mi w oczy i zastygł w milczeniu.
     - Dobra - powiedział po chwili i machnął ręką. Umięśniony chorąży, robiący u Sagary za ochroniarza, wygonił głośno protestujących interesantów.
     Sagara tymczasem otworzył szufladę w biurku i postawił na blacie butelkę i dwa kubki.
     - Napijesz się? - spytał.
     Kiwnąłem głową. Nie uszło jednak mojej uwadze, że Sagara nie zamknął szuflady. Założyłbym się, że trzymał tam nie tylko koniak. Biorąc kubek do ręki, pochyliłem się lekko do przodu i dojrzałem skrawek kolby małego pistoletu.
     - Masz jeszcze to C-4, które ci sprzedałem? - spytałem.
     - Mam - potwierdził, obracając niespokojnie kubek w ręku i patrząc na mą śmiertelnie poważną minę. - Nie mów tylko, że to trefny towar, mam już na niego kupców. O Boże, wiem! Żandarmeria zrobiła kontrolowany przeciek towaru? - załamał ręce.
     Uspokajająco pomachałem dłońmi. Starałem się trzymać je na widoku, by nie dawać stojącemu tuż za mną umięśnionemu chorążemu powodów do złamania mi obojczyka.
     - Nic z tych rzeczy. Ale pozbądź się tego natychmiast. Zapakuj w folię i daj komuś, by wrzucił do oceanu w czasie lotu do Europy.
     - Człowieku, żartujesz? - zdziwił się Sagara - C-4 jest tu na wagę złota!
     - To nie jest C-4 - odparłem. - To niebezpieczne chemikalia. Na pewno tego nie otwierałeś?
     Sagara zrobił wielkie oczy.
     - Chemikalia? Jak to? - zdziwił się.
     W kilku zdaniach opowiedziałem o wydarzeniach w korytarzu i o tym, co mówił niemiecki lekarz o somanie.
     - Chwila! - zaprotestował Sagara - Dobrze słyszałem? Dwa tysiące litrów? To ile wy tam mieliście tych skrzynek! Mówiłeś, że tylko kilka!
     - Bo tak było. W skrzynce nie jest soman, ale odczynniki chemiczne wyzwalające reakcję. Rozumiesz, coś jak dynamit i zapałka. Wieziesz osobno, a łączysz dopiero wtedy, gdy chcesz wybuchu. Tak samo było z gazem w Korytarzu.
     Sagara chodził w tę i z powrotem po magazynie.
     - Na pewno chemikalia, a nie C-4? W takim razie, czemu jeszcze żyjesz, mimo tego gazu?
     - Bo w Korytarzu nie miał aż takiego stężenia. Na marginesie, sprzedając ci tę skrzynkę chyba sam sobie uratowałem życie.
     Sagara machnął niecierpliwie ręką i chodził w kółko po magazynie. Odgadłem, o czym myśli.
     - Nie sprzedasz tego - powiedziałem głośno. - Dowództwo przymyka oko na handel wódą, ale jeśli zaczniesz się bawić w broń chemiczną, w dwie minuty po pierwszej transakcji wpadnie ci tu przez okno oddział specjalny DGCSE i posieka cię z broni maszynowej. Takich jak my to oni zabijają na śniadanie.
     - DGCSE? Nie ma ich tu! - powiedział szybko przestraszony Sagara. Tym samym zdradził, że zgadłem jego zamiary.
     - Są, są - zaprzeczyłem. - Razem ze Szwabami z KSK mieliśmy szturmować Korytarz, a kto miałby się tym zająć, jak nie oni? Teraz są pewnie rozczarowani, że nie mogą sobie postrzelać, byliby więc szczęśliwi, gdyby dano im na talerzu chociaż jakiegoś skorumpowanego sierżanta sprzedającego soman psychopatom z partyzantki.
     Sagara wzdrygnął się. Jedyną rzeczą, którą kochał bardziej od pieniędzy było jego własne życie.
     - Dobra - powiedział po chwili. - Pozbędę się tego.
     Kilka sekund milczeliśmy. Jednym haustem wypiłem całą zawartość nienaruszonego jeszcze kubka.
     - A tak zmieniając temat, to chcesz jeszcze te beczki na ropę? - spytałem wreszcie. - Teraz już wiem, gdzie są.

     XXXV.

     Lekarz powiedział, że nie puści nas za stery helikoptera szybciej, niż za dziesięć dni.
     - Chyba wam zupełnie odbiło! - oburzył się. - Przecież nadal nie potraficie ustać pionowo w miejscu!
     Obaj czuliśmy się już wcale dobrze, ale faktycznie, ze zmysłem równowagi nadal rożnie bywało.
     - Brać urlopy i spadać w podskokach z bazy! - rozkazał major. - Nie pozwolę, byście tu się kręcili, jeśli nie będziecie mieli nic do roboty. Chryste, dziesięć dni! Zdążylibyście wywieźć nawet asfalt z płyty startowej!
     Florentino ruszył więc do miasta odwiedzić kilka burdeli i barów. A ja udałem się do Sagary, by mnie wkręcił w jakąkolwiek robotę, byle na lotnisku w stolicy, przy kwaterze głównej Interwencji.
     I tak zostałem operatorem wózka widłowego.
     Praca ta nie jest może wielkim wyzwaniem intelektualnym, ale daje bezpośredni dostęp do każdego samolotu, jaki startował na jedynym międzynarodowym lotnisku, które zostało w kraju.
     Cierpliwe znoszenie grymasów brygadzisty opłaciło się siódmego dnia, gdy siedząc za kierownicą swego wózka dojrzałem kobietę, którą dotąd znałem jako Fazi Makarios. Ledwo ją poznałem. Ciasno związane włosy schowane były pod pustynną czapką kepi. Na nos założyła czarne, odblaskowe okulary. Najbardziej zmienił ją jednak zielony mundurowy żakiet i insygnia pułkownika, jakie miała na ramionach i na czapce.
     Wspinała się właśnie po trapie do dużego transportowego C-130 Coronet. Stał w sektorze Y zarezerwowanym dla maszyn kwatery głównej Interwencji i miał lecieć do Europy.
     Podszedłem do brygadzisty i zajrzałem mu nad głową w papiery.
     - Co ładujemy na tego Coroneta z "Y"? - spytałem. - Mam właśnie wolny wózek.
     Brygadzista spojrzał na mnie znudzony.
     - Odwal się, mało ci roboty? Sektor Y obsługuje brygada Fredericka. A ty, skoro się nudzisz, to biegiem na siódme stanowisko. Właśnie ładują na Starliftery rozmontowane czołgi. Jest huk roboty!
     Pozbawiony współpracy mego brygadzisty, wrzuciłem na widły wózka byle jaką pustą skrzynię i podjechałem do bramki w ogrodzeniu z drucianej siatki, za którą zaczynał się sektor Y. Wartownik spojrzał na mnie podejrzliwie spod ciemnych okularów i postukał palcami w kolbę automatu.
     - Z brygady Fredericka - wyjaśniłem. - Ładujemy to na tamtego mamuta.
     Wartownik sprawdził przez krótkofalówkę i potwierdzono mu, że faktycznie akurat Frederick obsługuje tamten sektor.
     - Jazda! - machnął ręką. - Zaraz odlatują.
     Obsługa szarpała się właśnie z blokadami przednich kół. Miałem pięć, może dziesięć minut. Wspiąłem się po trapie i wszedłem do środka.
     Coronet przerobiono na wygodny samolot pasażerski. Falistą blachę podłogi zastąpiono metalową kratownicą, na którą położono maty. Kilkanaście foteli skupionych było wokół kilku prostokątnych stolików. Wszystkie miejsca były jednak puste - z wyjątkiem jednego, gdzie siedziała pochylona nad papierami pani pułkownik.
     Idąc w jej stronę, oglądałem wymalowane na ścianach insygnia kilkunastu formacji. W samym środku dojrzałem odznakę DGCSE.
     - Życzy sobie pani kawę albo herbatę? - zapytałem.
     Pułkownik podniosła głowę i spojrzała na mnie. Nawet jeśli była zaskoczona, nie dała tego po sobie poznać. Zajrzała tylko za moje plecy, by się upewnić, że jestem sam.
     - Może kawę, ale później - powiedziała. - Lecimy tym samym samolotem? Myślałam, że siedzisz za przemyt.
     - Nie - zaprzeczyłem - Major zataił, że podaliście nazwiska i tylko zajął tamten alkohol. Szkoda, że pani pułkownik odmawia kawy. Mógłbym w zamian poprosić o kilka informacji.
     - A ja mogłabym ich nie udzielić - powiedziała spokojnie. - Jak mnie znalazłeś?
     - Praca z wózkiem widłowym pobudza mnie intelektualnie, wydedukowałem sobie parę rzeczy. Sztaby obu sektorów planowały wspólny szturm na Korytarz. Miały w nim brać udział niemiecki KSK i francuski DGCSE. Byłem w obozie Niemców, widziałem, że KSK już tam było, przygotowane. Nawet mieli te swoje szpanerskie desantowe Black Hawki. Ale zespół DGCSE nigdy do naszej bazy nie dotarł. Nie musiał, bo zaplanował coś w zastępstwie. By nie tracić swych ludzi w szturmie.
     - Nie wiem, o czym mówisz - odparła.
     - To wyście podpalili rurociąg - stwierdziłem. - Pod pretekstem naprawy puściliście w Korytarz pociąg z gazem i jednym hermetycznym wagonem, w którym mieliście przeczekać atak chemiczny. Zabrakło jednak jednej skrzynki z odczynnikiem, gaz nie miał więc zabójczego stężenia. Dlatego z pistoletu dobijaliście nieprzytomnych. Zresztą, my też mieliśmy zginąć. Jeden Korsykanin i dwóch najemnych nie-Francuzów bez rodzin, które by zadawały niewygodne pytania.
     - Czekają mnie jeszcze dziś jakieś inne sensacyjne odkrycia? - spytała pułkownik, zerkając na zegarek. - Bo jeśli nie lecisz, to lepiej wysiądź.
     - Ciekawią mnie tylko dwa szczegóły. Na tyle chyba sobie zasłużyłem? - spytałem.
     Pułkownik nie odpowiedziała, co potraktowałem jako zachętę.
     - Dlaczego zabiliście Le Crosse'a? - spytałem.
     - Pytanie to nie świadczy najlepiej o twojej inteligencji - odparła. - Sam doszedłeś do tego, że ktoś zdradzał plany partyzantom. Ale skoro nie był to... facet od lokomotywy, jak go nazywałeś, to kto?
     Ja nim nie byłem. Florentino też nie. Zostawał tylko jeden kandydat.
     - Le Crosse był zdrajcą? Dlaczego?
     - Miał pewnie wiele tysięcy powodów, a wszystkie na koncie w Szwajcarii, które kiedyś znajdziemy. Zapominasz, że gdy nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze?
     Milczałem chwilę.
     - Jeszcze tylko gaz - spytałem wreszcie. - Gdzie wy go zmieściliście? Rozumiem, że w skrzynkach, w których niby był materiał wybuchowy, naprawdę były dwie maski dla was i chemikalia do rozpoczęcia reakcji. Ale nic poza tym nie wnosiliście do wagonów. A przecież było tego podobno dwa tysiące litrów.
     Kadłub samolotu zaczął drgać. To załoga włączyła silniki, by je rozgrzać przed startem.
     Kobieta uśmiechnęła się.
     - To prawda, było tego dużo. Ale też sam powinieneś na to wpaść. Znasz wszystkie elementy układanki.
     Przypomniałem sobie jeszcze raz skład, którym jechaliśmy. Tylko jednej rzeczy mieliśmy tam naprawdę dużo.
     - Pojemniki przysypaliście piaskiem! To dlatego zamiast platformy z workami tamten facet dał po prostu sypki piasek! Potrzebował całego wagonu, a gdyby były worki, część byśmy zabrali, by ustawić karabin maszynowy, i w ten sposób od razu odkrylibyśmy gaz!
     Po sekundzie dodałem jednak:
     - Ale przecież to ja kazałem ustawić ten wagon! Na początku go nie było.
     - Gdybyś ty na to nie wpadł, ja bym kazała go ustawić. Ale to przecież żaden genialny pomysł. Zawsze ustawia się wagon z piaskiem. Liczyliśmy, że któryś z was na to wpadnie i nie my będziemy musieli to sugerować.
     Po raz pierwszy od początku tej rozmowy w jej oczach pojawił się ślad emocji. Było to jednak tylko rozbawienie.
     - I co teraz, gdy myślisz, że już wszystko wiesz? Pobiegniesz do gazet? Rozpowiesz wszystkim wokoło?
     - Nie. Oboje wiemy, że to nie miałoby sensu - powiedziałem smutno.
     - Na pewno?
     - Na pewno.
     - Ta odpowiedź chyba właśnie uratowała ci życie - usłyszałem za sobą. Odwróciłem się zaskoczony, by spojrzeć w lufę półautomatycznego Tokariewa, którego na wysokości mojej głowy trzymał facet, którego wcześniej znałem jako maszynistę. Teraz miał na sobie zielony mundur bez oznak żadnej formacji, za to ze złotą rozetką majora.
     -Zrobiłbym to, i ty o tym wiesz - powiedział, dalej mierząc mi w twarz. - Przypomnij sobie o mnie za każdym razem, gdy przyjdzie ci ochota ulżyć swej duszy, zdradzając naszą wspólną tajemnicę.
     Major-maszynista opuścił broń.
     - Jesteś zbyt dociekliwy - powiedział. - Albo cię to kiedyś zabije, albo znajdziesz się kiedyś w interesie podobnym do mojego. A teraz, jeśli pozwolisz... Samolot startuje za kilka minut.
     Powoli skierowałem się ku wyjściu, ale odwróciłem się jeszcze.
     - Nie szukajcie pieniędzy Le Crosse'a - powiedziałem. - Nigdy ich nie było.
     Wreszcie ujrzałem iskierkę zainteresowania w oczach pułkownik.
     - Le Crosse był Korsykaninem i szkodził Francji z patriotyzmu, nie dla zarobienia zdradą pieniędzy - powiedziałem. - To był bardzo odważny człowiek i wspaniały żołnierz. Siedział tu i walczył dla takich, jak wy, już trzeci rok. I gdy wyście czekali w swym bezpiecznym wagonie, by potem dobić bezbronnych, on walczył z partyzantami, których było trzydziestu na każdego z nas, z takim samym poświęceniem, jak ja i Florentino. Tylko jego szkoda mi w tym wszystkim.
     Zeskoczyłem z podnoszącego się już trapu wjazdowego.

     XXXVI.

     Żandarm podejrzliwie macał zaplombowane w płóciennych workach podłużne kartonowe pudełka.
     - Przecież to papierosy - stwierdził w końcu zdziwiony. - Chryste, ile wy tego macie, tysiąc kartonów?
     Ze zblazowanym uśmiechem człowieka, który robił to już setki razy, postukałem w manifest przewozowy, wystawiony przez Trzecią Kolumnę Transportową.
     - Żadne papierosy, ale poczta dla jeńców, dostarczana przez Czerwony Krzyż. O, tu jest napisane wyraźnie. "Pocz-ta" - pokazałem palcem.
     Żandarm odepchnął kartkę i zaczął szarpać za plomby na workach.
     - Zaraz otworzymy i zobaczymy, jaka to poczta!
     - Broń Boże! - krzyknąłem stanowczo, podsuwając mu szybko pod oczy poszarpaną książeczkę. - Nie słyszałeś o Konwencji Genewskiej? Ani o Regulaminie Służby Korpusu? Patrz i czytaj! Paragraf 247: "Transporty Czerwonego Krzyża są wolne od kontroli władz wojskowych"! Otwórz choćby jeden worek, to choćby tam była elektrownia atomowa w częściach i tak będziesz do końca życia liczył pingwiny na jakimś zadupiu na Grenlandii. Kontroli mogą dokonać tylko władze cywilne.
     Żandarm zawahał się i po chwili cofnął od worków. Ramiona mu opadły, a twarz wydłużyła się.
     - A skąd ja tutaj wezmę cywilnego celnika? - spytał z wahaniem.
     Uśmiechnąłem się szeroko. Florentino właśnie włączał zapłon silnika naszego Hueya.
     - Problem w tym, że nie weźmiesz - odpowiedziałem. - A teraz, jeśli to już wszystko, to będziemy się zbierać. Nie mamy całego dnia na pogaduszki. Jeńcy czekają na liściki od swych mamuś!

     Skróty:
     KSK - Kommando Special Kräfte - (niem.) Uderzeniowe Siły Specjalne
     DGCSE - Direction Général du Combat Special Étranger - (fr.) Dyrekcja Ogólna Walki Specjalnej na Terytoriach Obcych

powrót do indeksunastępna strona

12
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.