nr 09 (XXXI)
listopad 2003




powrót do indeksunastępna strona

Cezary Czyżewski
  Pieśń pożegnalna

        ciąg dalszy z poprzedniej strony

     Myśliwce poderwały się z płyty lądowiska, formując dwie pary. Piloci usłyszeli w słuchawkach głos dowódcy bazy:
     - Trzy orkowe "Rekiny" atakują kopalnię Toros. Górnicy ostrzeliwują się, ale sami nie dadzą rady. Zajmijcie się nimi i wracajcie jak najszybciej. Tori, dowodzisz kluczem.
     - Tak jest! - rzucił do mikrofonu pilot.
     - Dane nawigacyjne macie już w komputerach. Powodzenia!
     Cztery myśliwce przyspieszyły i weszły na kurs. Po prawej mieli wielką kulę słońca, przysłanianą od czasu do czasu pojedynczymi asteroidami. Tori przełączył radio i odezwał się:
     - Dagmar, weźmiesz Quoki na skrzydłową. Tod, będziesz osłaniał mnie. "Rekiny" nie są zbyt szybkie ani zwrotne, ale mają niezły pancerz i działko na rufie. Atakujemy rakietami z dystansu i dopiero w ostateczności wchodzimy w bezpośrednią walkę.
     - Przyjęłam, dowódco.
     - Tak jest.
     - Masz to u mnie, Tori.
     - I jeszcze jedno, młodzi. To jest pas asteroidów, uważajcie na małe odłamki skalne dookoła. Mniejsze weźmie na siebie pole ochronne, ale duże mogą wam zrobić kuku.
     Statki oddaliły się nieco od siebie i przyspieszyły. Tori spojrzał na ekran komputera nawigacyjnego. Przy tej prędkości powinni dotrzeć nad Toros za około godzinę. To trochę za późno, orki mogą przez ten czas narobić dużo szkód i uciec bezkarnie. Pilot zastanowił się przez moment nad innym rozwiązaniem. Mogliby wykonać skok podprzestrzenny, ale w tym układzie istniało poważne ryzyko wylądowania na jakimś asteroidzie. Mimo wszystko Tori gotów był zaryzykować.
     - Dag, będziemy tam za godzinę. Trochę późno...
     - Chcesz skakać?
     - Ano...
     Do rozmowy włączyła się Quoki:
     - Jeśli można, dowódco. Instrukcje pilotażu wyraźnie odradzają skoki podprzestrzenne w pasach asteroidów.
     - Wiem - odparł Tori. A Dagmar dodał:
     - Kobieto, gdybyśmy zawsze stosowali się do zaleceń regulaminów, już dawno bylibyśmy martwi. To jak, Tori? Ryzykujemy?
     - Dajcie mi pomyśleć - dowódca klucza postukał w klawiaturę na panelu nad głową. Na ekranie pojawiły się szeregi danych. - Toros jest na skraju pasa i zostanie tam przez najbliższe kilka godzin. Jeżeli skoczymy tuż poza pas, będziemy mieli tylko kwadrans do celu.
     - Jak dla mnie, spoko.
     - Nie podoba mi się to, panie poruczniku - odezwał się po raz pierwszy Tod, kędzierzawy towarzysz Quoki. - Czy warto się narażać?
     - Warto, chłopie, warto. Tam mogą ginąć ludzie. Każda minuta jest cenna.
     Przez chwilę w eterze panowała cisza. Przerwał ją Dagmar.
     - Możemy teraz wyjść z pasa. To dodatkowo zmniejszy ryzyko...
     - Dobra myśl - zgodził się Tori. - Poprawka do obecnego kursu: sześćdziesiąt pięć na piętnaście.
     Wprowadził dane do komputera. Myśliwiec szarpnął lekko, kierując się wprost ku słońcu. Pozostałe maszyny zrobiły to samo z kilkusekundowym opóźnieniem. Lecieli lekkimi zakosami, unikając co większych okruchów dryfujących w próżni. Okna kabin zaciemniły się automatycznie, chroniąc oczy pilotów przed zbyt jaskrawym blaskiem gwiazdy.
     - Poruczniku - odezwał się Tod.
     - Który? - odpowiedzieli jednocześnie Tori i Dagmar. Quoki parsknęła śmiechem.
     - W sumie obojętne. Czy ten układ ma jakąś nazwę?
     - Nie. Tylko oznaczenie kodowe. G3X0. Chyba - Tori rzucił okiem na skaner najbliższej przestrzeni. - Za minutę wychodzimy z pasa. Wracamy na poprzedni kurs i skaczemy. Zaraz podam wam koordynaty.
     Zaczął wystukiwać potrzebne komendy na klawiaturze nad głową. Komputer nawigacyjny błysnął dziesiątkami liczb, by po dłuższej chwili wyświetlić wynik.
     - Przygotujcie się do transmisji danych. Potwierdzajcie gotowość.
     Cztery myśliwce minęły ostatnie większe asteroidy, wyskakując w czystą przestrzeń.
     - Gotów.
     - Gotowa.
     - Dawaj te dane.
     Tori uruchomił transfer. Po kilku sekundach wszyscy potwierdzili koniec transmisji. Piloci położyli maszyny na poprzedni kurs.
     - Skaczemy. Uwaga... Trzy... dwa... jeden...
     Na ułamek sekundy czerń kosmosu przed dziobami myśliwców zafalowała. Cztery maszyny runęły w wygenerowane przez siebie pole podgrawitacyjne, znikając jedna po drugiej. Tysiące kilometrów dalej wyprysnęły z pustki. Skok nie zajął więcej czasu, niż mrugnięcie okiem.
     - Meldować o stanie maszyn! - rzucił Tori, jednocześnie przebiegając wzrokiem po wskaźnikach awarii. Wszystkie błyszczały uspokajającą zielenią. Myśliwiec wyszedł ze skoku bez szwanku. Jak się okazało, pozostałe jednostki również.
     - No i po bólu - odezwał się Dagmar.
     - Kurs na Toros, cisza radiowa aż do wejścia w zasięg rakiet! - zarządził Tori.
     Popędzili z powrotem ku pasowi asteroidów. Rozluźnili szyk i zwolnili, by łatwiej manewrować. Komputery wyświetlały odległość i czas do celu. Minuty upływały w całkowitym milczeniu. Piloci słyszeli tylko stłumiony szum silników, korygujących kierunek lotu. Po niecałym kwadransie na skanerach wszystkich czterech myśliwców na tle szarej plamy pojawiły się migające, czerwone punkty. "Rekiny" krążyły nad kopalnią, raz po raz atakując cel. Tori włączył system uzbrojenia. Na przedniej szybie rozbłysnął celownik i kilka cyfr.
     Asteroid Toros, słabo oświetlony promieniami słońca, rósł w oczach. Rakiety namierzyły wrogie statki. Piloci usłyszeli w słuchawkach trzy sekundowe piknięcia. Dystans zmniejszał się błyskawicznie. Orki chyba dopiero teraz dostrzegły zagrożenie. Rozproszyły się. Pierwszy nie wytrzymał Tod. Jasna smuga rozprężających się gazów znaczyła tor lotu rakiety. Dalsza zwłoka nie miała już sensu. Ku "Rekinom" pomknęły następne pociski.
     - Rozdzielamy się! Skrzydłowi, trzymać się prowadzących! - Tori zwolnił do prędkości manewrowej. Dostrzegł pomarańczowy błysk, gdzieś przed dziobem myśliwca. Pierwsza rakieta Toda chybiła, gdy orkowa maszyna wykonała udany unik, ale następne dwa pociski dosięgły jej zaledwie parę sekund później. Czwarty wpadł w eksplodującego już "Rekina", tylko powiększając kulę ognia, która po chwili znikła.
     - Dag, bierz tego bliższego! - Tori zszedł tuż nad powierzchnię planetoidy. Jego skrzydłowy uczynił to samo, trzymając się o dwie długości maszyny w tyle. Obaj namierzyli kolejny cel. "Rekin" usiłował skryć się za asteroidem, ale M-25 były o wiele szybsze. Wkrótce myśliwce siedziały mu na ogonie.
     - Tod, wal. Jest twój - rzucił Tori do mikrofonu.
     - Dzięki, poruczniku - dwie rakiety pomknęły do celu. Po dwóch sekundach rozerwały rufę "Rekina". Ork, tracąc wysokość, runął na powierzchnię Torosa, wybuchając tuż za niewielkim kraterem. Oba myśliwce minęły resztki statku i uniosły się w ciasnej pętli.
     - To nie było trudne - odezwał się Tod. W jego głosie słychać było radość ze zwycięstwa.
     - To był tylko "Rekin". Bardziej maszyna szturmowa, niż myśliwiec. Ale dobrze, że wystrzeliłeś dwie rakiety. Czasem zdarza się, że jedna nie wystarczy - pochwalił go Tori.
     - Przypadek - odparł skrzydłowy. - Za długo trzymałem przycisk i odpaliły obie.
     - Jak widzisz, skutecznie. Lecimy pomóc naszym.
     Zawrócili. Po kilku chwilach dostrzegli trzy jasne punkciki, manewrujące tuż nad powierzchnią planetoidy. Co chwilę błyskały między nimi kolorowe smugi serii z działek. Kiedy podlecieli bliżej, zauważyli, że strzelała jedynie Quoki. Dagmar szybkimi unikami schodził jedynie z linii strzału orka. Zielonoskóry nie oszczędzał amunicji, waląc długimi seriami z obu działek.
     - Dag, kończ zabawę, bo cię jeszcze trafi - mruknął Tori, niezadowolony z brawury towarzysza.
     - Quoki, kotku, postaraj się go wreszcie trafić - usłyszał w odpowiedzi.
     - Kiedy on mi ciągle schodzi z celownika... Och, kurde, spierdalaj, sukinsynu! - dziewczyna nie wytrzymała i odpaliła dwie rakiety. Niestety, była za blisko. "Rekin" dosłownie o metry otarł się o pociski, które zgubiły namiar na cel i pomknęły w kosmos.
     - Nie mam już rakiet! Dag, co robić? - Quoki na moment straciła głowę. W tej samej niemal chwili dosięgła jej seria z rufowego działka "Rekina". Kadłub M-25 zaiskrzył i zaczął wypuszczać siwą wstążkę dymu.
     Tori zareagował błyskawicznie.
     - Bierzemy go, Tod. Dagmar, osłaniaj dziewczynę!
     Przyspieszył, jednocześnie namierzając uciekający teraz statek orków. Raz za razem odpalił dwie rakiety. Nad jego głową pojawiła się smuga pocisku Toda. W słuchawkach usłyszał głos Quoki, przedzierający się poprzez trzaski.
     - Nic mi nie jest! Kabina trzyma atmosferę, ale mam uszkodzoną elektronikę i chyba stery.
     - Chyba? - zapytał Tori, wciąż trzymając orka na celowniku, gotów wystrzelić ostatnią rakietę, gdyby poprzednie chybiły, ale nie było takiej potrzeby. "Rekin" zmienił się w kulę ognia, gasnącą błyskawicznie.
     - Mam trudności z utrzymaniem równego lotu - głos Quoki stał się bardziej zniekształcony. - O cholera, siadł komputer nawigacyjny... Silniki tracą moc...
     - Ląduj, kobieto! Tylko się nie rozbij! - Tori wprowadził myśliwiec w zakręt. Dostrzegł maszynę Quoki, zwalniającą i tracącą wysokość. Z dziury w kadłubie tryskały snopy iskier. Dziewczyna twardo uderzyła w powierzchnię asteroidu. Wyglądało to niemal jak kraksa. Pozostali dwaj piloci dołączyli do krążącego dowódcy.
     Tori przez chwilę myślał, że nie udało jej się przeżyć. Przygryzł wargę, oczekując eksplozji myśliwca. Podniecenie walką minęło i teraz czuł pulsowanie krwi w skroniach. Próbował uspokoić oddech, ale nie bardzo mu się udawało.
     - Quoki... - rzucił przez ściśnięte gardło. Odpowiedziała mu cisza. Po raz pierwszy dowodził samodzielną misją. Zaczynał czuć ciężar odpowiedzialności za podwładnych. Krążąc nad uszkodzonym myśliwcem, wpatrywał się w jego kabinę. Dopiero po dłuższej chwili dostrzegł chmurki powietrza uchodzącego przez szczeliny przy owiewce. Kabina otworzyła się powoli. Wygramoliła się z niej postać w białym hełmie i pomarańczowym skafandrze. Na plecach miała dwie niewielkie butle ze sprężonym powietrzem. Oparła się o kadłub i pomachała krążącym nad nią maszynom.
     - Żyje. To najważniejsze - głos Dagmara był pełen ulgi.
     - Złap kopalnię i opisz im, co się stało. Niech wyślą kogoś po nią. Jest za daleko, żeby dotrzeć tam na własnych nogach. Ma tlenu na dwie godziny. - Tori zakołysał maszyną kilka razy i wyrównał lot.
     - Przyjąłem - mruknął Dagmar i wyłączył się. Trzy myśliwce pomknęły w stronę kopalni. Po minucie lotu dostrzegli zabudowania, wieżę z anteną dalekiego zasięgu, kompleks mieszkalny, lądowisko dla transportowców i stanowiska koparek. W słuchawkach zabrzmiał głos Dagmara.
     - Przyjęli. Już kogoś wysyłają. I dziękują za pomoc, orki trochę ich poszarpały, mają kilku rannych, ale nikt nie zginął.
     - Dobra. Spadamy do domu - Tori poderwał skierował maszynę ku słońcu, sukcesywnie przyspieszając. Kilka minut później stracili Toros z radarów.
     - To moja wina - Dagmar odezwał się cicho. - Miałeś rację, trzeba było załatwić ich wcześniej.
     - Trzeba było. Na przyszłość stosuj się dokładnie do poleceń dowódcy - Tori był zły na przyjaciela. Potraktował walkę jak zabawę, kusząc los. No i stało się. Mieli dużo szczęścia, że dziewczyna przeżyła, choć pewnie myśliwiec nadawał się teraz tylko do generalnego remontu.
     - Tak jest, dowódco - głos Daga rzadko kiedy był tak pełen skruchy.
     Na pulpicie łączności zamigotała czerwona kontrolka. Jednocześnie monitor błysnął ostrzegawczym napisem.
     - Mamy wiadomość z bazy - ogłosił Tori, przełączając kanały radiowe. - Pilną. Słuchajcie!
     Przez trzaski i szumy przedarł się wyraźny głos kapitana Stobba. Mówił powoli i wyraźnie, akcentując każde słowo:
     - Grupa Toros! Natychmiast wracajcie do bazy! Powtarzam, natychmiast wracajcie! Jesteśmy atakowani! Liczy się każda chwila!
     
     
     Wyszli ze skoku blisko bazy. Pierwszą rzeczą, jaką dostrzegli, był czarny, smukły kształt o poszarpanych krawędziach. Wokół niego uwijało się kilkanaście małych punktów, błyskających od czasu do czasu niebieskim światłem. Ekrany skanerów zalśniły czerwono.
     - O w mordę - jęknął Dagmar. - Co to jest?
     - Fregata upadłych. Pokazywali nam to na kursie - włączył się Tod.
     - Aha. I stado myśliwców - dodał Tori. - Patrzcie!
     Gdzieś ze śródokręcia fregaty błysnęła czerwona smuga, mknąc w stronę asteroidu poniżej. Jej trafieniu towarzyszył jasny błysk i nagły trzask w słuchawkach.
     - Ciężkie działo laserowe... - jęk Dagmara był jeszcze bardziej płaczliwy.
     - Do roboty, chłopaki! Zdejmijmy przynajmniej kilku, zanim się do nas dobiorą - Tori uaktywnił uzbrojenie. - Lecimy trójką. Osłaniacie mnie obaj.
     - Jak się uda...
     - Lepiej, żeby się udało, Dag!
     Trzy myśliwce rzuciły się w stronę atakowanej bazy. Przemknęły pod kadłubem fregaty, nabierając prędkości. Planetoida rosła w oczach.
     - Mam jeszcze trzy rakiety - zameldował Dagmar.
     - To użyj ich i dołącz do nas! - Tori namierzył jeden z myśliwców upadłych. Zaczął zmniejszać dystans.
     - Zaraz wracam, chłopaki! - maszyna Dagmara zmieniła kurs i oddaliła się błyskawicznie.
     Czarny kadłub przeciwnika, z zakrzywionymi ku dziobowi skrzydłami, zbliżał się coraz bardziej. Tori wziął poprawkę i nacisnął spust. Działko plunęło pociskami, trafiając w ogon. Tod również posłał serię, ale chybił. Cała trójka zwinęła się w szaleńczym tańcu uników. Tori kątem oka dostrzegł fioletowy kadłub "Smoka". Elf siedział na ogonie jednemu z upadłych. Tuż pod Torim przemknęła rakieta, eksplodując kilometr dalej. Pilot przewrócił maszynę na skrzydło, gwałtownie skracając dystans do ściganego myśliwca. Celnie umieszczona salwa oderwała wrogowi spory kawałek poszycia. Czarny cień wybuchł, rozpadając się na kilka części.
     - Dwa z tyłu - zameldował Tod. - Idą szybko.
     - Znasz ósemkę? - zapytał Tori wchodząc w zakosy.
     - W teorii...
     - Dobra. Ty w lewo, ja w prawo! - przechylił się błyskawicznie w ciasnej pętli. Nie wiadomo skąd pojawił się nagle przed jego dziobem myśliwiec wroga. Odruchowo nacisnął spust działka. Mijając czarną maszynę widział jak pociski przebijają jej kabinę, eksplodując w hełmie pilota, podobnym nieco do tego, którego używał Aeleandril. Trwało to zaledwie moment, przeciwnik zniknął mu z oczu tak szybko, jak się pojawił. Dokończył ósemkę. Spostrzegł, że Tod uciekał przed dwoma myśliwcami, wykonując karkołomne ewolucje. Nagle jeden z nich skręcił ku powierzchni planetoidy i wybuchł, trafiony rakietą. Tori zajął się drugim.
     - Trzymaj się, młody! Już jestem! - Dagmar pojawił się znikąd, dołączając do Toriego. Razem udało się im przepłoszyć prześladowcę Toda.
     - Jak sytuacja? - Tori powoli zbliżał się do młodego pilota.
     - Ciężko - głos Dagmara nie brzmiał optymistycznie. - Zaatakowali ponad dwudziestką. Nasi klepią ich równo, ale i tak jest trzech na jednego.
     - Ilu jest naszych?
     Zamiast odpowiedzi, w słuchawkach rozległ się głośny trzask. Jednocześnie maszyna Dagmara rozpadła się na kilkanaście fragmentów, trafiona zielona serią.
     - Daaaag! - jedynie to przecisnęło się przez gardło Toriego. - Dag! Jesteś tam?
     Wiedział, że nie. Ale przez długą chwilę nie chciał zrozumieć, że jego skrzydłowy zginął. Tak po prostu. Ocuciły go dopiero serie, śmigające wokół jego myśliwca. Wykonał pół uniku, nagle zmieniając kurs. Udało mu się zmylić wroga jedynie na krótką chwilę. Zielone smugi ponownie zatańczyły nad jego kabiną.
     - Ja ci, kurwa... - wszedł w szybki korkociąg, przyspieszając do maksimum. Na chwilę pociemniało mu w oczach. Kiedy odzyskał wzrok, jego maszyna koziołkowała bezwładnie w stronę fregaty upadłych. Udało mu się oderwać od przeciwnika, przynajmniej na chwilę. Zobaczył zbliżający się z lewej czarny cień. Na burcie miał wymalowany białą farbą dziwaczny kształt, przypominający nakładające się spirale. Tori na chwilę włączył dopalacze, uciekając z linii strzału. Następnie, przewracając się przez plecy, siadł na ogonie wroga. Pilot upadłych był dobry. Reagował niewiarygodnie szybko.
     - Chodź tu bydlaku, chodź... - sapał Tori, starając się nie zgubić celu. Pot zaczął spływać mu po skroniach. Nie widział nic prócz czerwonych wylotów dysz czarnego myśliwca. Reagował jak automat, błyskawicznie zmieniając kierunek lotu. Przemknęli nad lądowiskiem, pełnym teraz kraterów i pęknięć. Runęli w przestrzeń, zakosami. Chwilę później pędzili ku kadłubowi fregaty, z której po raz kolejny pomknęła czerwona smuga, trafiając jedną z anten na powierzchni asteroidu.
     Tori poczuł, że przeciwnik coraz wolniej manewruje. Z satysfakcją przymierzył się i nacisnął spust.
     - Aaaaaaaa! - wrzasnął, kiedy pociski z działka przeorały poszycie czarnego myśliwca. Upadły skręcił w lewo, ale Tori bez trudu namierzył go ponownie. Druga seria weszła w całości w okolice silnika. Mimo to maszyna wroga nadal starała się manewrować.
     - No co jest? Nieśmiertelny jaki, czy co? - Trzecia salwa ledwo dotknęła celu, ale to wystarczyło. Tori ominął gasnące resztki myśliwca.
     Zawrócił w stronę asteroidu. Wykorzystał ten moment, by przełączyć radio na kanał bazy. Niemal od razu usłyszał głos Stobba.
     - ... wysłało transportowiec. Będziemy się ewakuować. Niech wszystkie myśliwce czekają na start promu i eskortują go do punktu skoku...
     Tori pokiwał głową. Ewakuacja. Czy oznaczało to utratę bazy? Dostrzegł "Smoka". Elfi statek krążył nad lądowiskiem wraz z dwoma pozostałymi myśliwcami. Tori rozpoznał ich numery burtowe. Bogis i Tod. Miał szczęście chłopak.
     Cztery maszyny utworzyły krąg nad zgliszczami. Upadli wycofali swe myśliwce i tylko raz po raz błyskało działo laserowe fregaty, bezustannie ostrzeliwując bazę.
     - Miło cię widzieć, poruczniku Tori - w słuchawkach zabrzmiał śpiewny głos Aeleandrila.
     - Dobrze, że żyjesz, elfie - westchnął pilot.
     - Nie udało się obronić bazy. Wiesz, że zaatakowali cały układ? Pozostałe posterunki również się ewakuują.
     - A co z kopalniami? Tam są ludzie!
     - Wydaje mi się, że nie zapomnieli o nich, ale kapitan Stobb nic nie mówił na ten temat.
     W tym momencie odezwał się dowódca bazy.
     - Jesteśmy gotowi do startu. Osłaniajcie nas, chłopcy.
     Tori zauważył otwierające się wrota jednego z hangarów. Wyłonił się z nich obły kształt promu. Statek natychmiast przyspieszył, nabierając wysokości. Niemalże w tej samej chwili wnętrze bazy eksplodowało, zapadając się. Kilkutonowe drzwi hangarów wyleciały z szyn, wieżyczki jeszcze niedawno strzelających dział poprzewracały się, ostatni maszt antenowy runął na powierzchnię asteroidu.
     - No to koniec - odezwał się Bogis.
     - Jeszcze nie. Znowu nadlatują - Aeleandril przyspieszył.
     Na ekranie skanera rozbłysło osiem punktów, odrywających się od czerwonej kreski. Trzy myśliwce Dominium ciasno otoczyły oddalający się od planetoidy wahadłowiec, ale ich piloci wiedzieli, że nie zdążą bezpiecznie uciec. Byli zbyt blisko. Maszyny upadłych mogły wykorzystać pole wahadłowca do skoku i pojawić się tuż za nim po drugiej stronie.
     - Kapitanie Stobb, ilu ludzi ma pan na pokładzie? - zapytał elf.
     - Razem ze mną... trzydziestu dwóch.
     - Ile czasu potrzeba, żeby pole podgrawitacyjne znikło?
     - Nie zdążymy.
     - Ile czasu? - głos aetiree stał się twardy.
     - Dwie do trzech minut od momentu wejścia wahadłowca. Jeśli upadli zdążą przez ten czas...
     - Nie zdążą.
     Myśliwiec elfa błysnął silnikami w szerokim skręcie.
     - Alele... Ellea... pieprzony elfie, chyba nie chcesz...? - Toriemu z zaskoczenia poplątał się język.
     - Ależ tak, poruczniku - głos aetiree znów stał się wesoły i pogodny. - Pamiętasz naszą rozmowę?
     - A... ale dlaczego w ten sposób? Nie dasz rady pokonać ich wszystkich!
     - Wiem. Nie mam czasu ci teraz tłumaczyć. Zresztą i tak byś zapewne nie zrozumiał.
     - Aeleandrilu, zastanów się jeszcze - Stobb włączył się do rozmowy.
     - Nie ma potrzeby, kapitanie.
     "Smok" pomknął z powrotem ku fregacie i zbliżającym się myśliwcom upadłych. Błękitne światła jego silników malały z każdą chwilą. Tori obserwował oddalającego się aetiree. Usłyszał w słuchawkach głos nawigatora promu.
     - Do skoku dziesięć sekund. Dziewięć... osiem...
     W monotonne odliczanie wdarły się dziwne słowa, wymawiane w elfim języku.
     - Sześć... pięć...
     Obcym słowom towarzyszyła melodia, wesoła i smutna zarazem.
     - Trzy... dwa...
     Aeleandril śpiewał. Żaden z zebranych na pokładach ludzi nie rozumiał słów, ale wszyscy wiedzieli, czym była ta pieśń. Pożegnalna pieśń elfa.


     Toruń, wrzesień 2001

powrót do indeksunastępna strona

17
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.