nr 10 (XXXII)
grudzień 2003




powrót do indeksunastępna strona

Lois McMaster Bujold
  Pierścień Duszy

        Rozdział powieści
ciąg dalszy z poprzedniej strony

     Szwajcarski kapitan posłusznie zdjął but i pokazał palce rzeźbiarzowi, by ten uważnie je obejrzał. Mistrz Beneforte porównał ciało z woskiem, po czym chrząknął z zadowoleniem.
     – Jeśli będzie trzeba, dam radę naprawić.
     – Da się ujrzeć żyły – rzekł Uri, pochylając się ku figurze. – Niemal się dziwię, mistrzu, że nie użyłeś mych paznokci i skóry, bo zaprawdę wygląda na żywego. Będzie tak wspaniały, gdy opuści glinianą skorupę i przywdzieje skorupę z brązu? Ciało jest wszak tak delikatne.
      – Ha! To ostatnie mogę ci od razu zademonstrować. Właśnie odlaliśmy niewielką ozdobę w złocie. Na twoich oczach zerwę glinę i sam ocenisz, czy paznokcie mego posągu przetrwają.
     – Och, tatko – rzuciła natarczywie Fiametta. – Pozwolisz mnie samej? Wszystko wcześniej robiłam sama.
     – Z pewnością wyczułby, że przed chwilą rzuciła zaklęcie, gdyby dotknął jej dzieła tak szybko.
     – Dlaczego się tu wciąż kręcisz z tą nieszczęśliwą miną? Nie masz żadnych obowiązków? A może żywisz nadzieję raz jeszcze rzucić okiem na nagiego mężczyznę? – Mistrz Beneforte wskazał brodą na Perseusza z wosku.
     – Tatko, zamierzasz go przecież postawić na miejskim placu. Wszystkie pannice go będą widzieć – broniła się Fiametta. Czyżby przyłapał ją na tym, jak podglądała ich, gdy modelowali figurę?
     Uri – żywy Perseusz – wyglądał na zaniepokojonego. Spojrzał na posąg tak, jakby zamierzał poprosić o przepaskę z brązu.
     – Cóż, Fiametto – mistrz Beneforte zachichotał – jesteś dobrą, odważną dziewczyną i należy ci się jakaś nagroda za kielich gorzkiego wina na śniadanie, by przekonać do mnie niewiernego Quistelli. Chodź zatem. – Poprowadził oboje ku pracowni. – Zobaczysz, kapitanie, że pozbycie się wosku to najprostszy z procesów. Dziecko podołałoby temu zadaniu.
     – Już nie jestem dzieckiem, tatko – wtrąciła Fiametta.
     – Na to wygląda.
     Bryłka gliny wciąż spoczywała na stole. Fiametta wzięła z wieszaka na ścianie najmniejsze dłuta i w myślach odmówiła modlitwę. Bezgłośne buczenie świadczące o zaklęciu przerodziło się w niemal słyszalny pomruk. Jej ojciec i kapitan oparli się na łokciach po dwóch stronach stołu, obserwując. Uderzyła dłutem i odłamki gliny odpadły od bryłki. Z formy wyłoniło się złoto.
     – Ach! Pierścień – stwierdził Uri, pochylając się bliżej. Fiametta uśmiechnęła się do niego. – Niewielkie oblicze lwa – ciągnął z zainteresowaniem kapitan, podczas gdy dziewczyna palcami odrywała resztki gliny. – Och! Jakie ząbki! Jak ryczy! – Zaśmiał się.
     – Zęby będą trzymać rubin – wyjaśniła Fiametta.
     – Granat – poprawił ją mistrz Beneforte.
     – Rubin byłby jaśniejszy.
     – I kosztowniejszy.
     – Myślę, że dobrze by wyglądał na palcu diuka – powiedział Uri. – Odzyskałbyś pieniądze za rubin, mistrzu.
     – Będzie mój – stwierdziła Fiametta.
     – Tak? Ma rozmiary jak na palec mężczyzny, panienko.
     – To pierścień na kciuk – wyjaśniła.
     – Przez co materiał kosztował mnie dwa razy więcej, niż gdyby był na serdeczny palec – zauważył mistrz Beneforte. – W przyszłości będę uważniej składał jej obietnice.
     – Czy to magiczny pierścień?
     – Nie – odparł za nią mistrz Beneforte, głaszcząc się po brodzie.
     Fiametta spojrzała na niego spod zasłony powiek. Ani się nie uśmiechnął, ani nie zmarszczył czoła, choć czuła, że pod pozorami rozluźnienia uważnie wszystko obserwuje. Okręciła się na pięcie, włożyła pierścień w dłoń kapitana i wstrzymała oddech.
     Uri obrócił ozdobę w dłoni. Palcem pogłaskał malutką grzywę. Nie zamierzał go jednak wsunąć na palec. W jego oczach pojawił się wyraz zadziwienia.
     – Mistrzu Beneforte, tak gorzko narzekasz na lenistwo i nieporadność swych pracowników, iż przyszła mi do głowy pewna myśl. Może napiszę do Bruinwaldu, do mego brata, Thura. Ma ledwie siedemnaście lat, ale od małego pracował w kopalni i kuźni. Jest bardzo bystry. Pomagał mistrzowi Kunzowi przy piecu. Nie będzie to zatem wychowywanie młodego zielonego czeladnika, wie już bowiem wiele o metalu, w szczególności o miedzi. No i z pewnością jest teraz większy i silniejszy, niż kiedy widziałem go ostatni raz. Czyż kogoś takiego nie potrzebujesz przy swym Perseuszu Wspaniałym?
     – Często pisujesz do brata? – spytał mistrz Beneforte, obserwując kapitana obracającego pierścień w palcach.
     – Nie… Na litość boską! Nie było mnie w domu już cztery lata. Życie górnika jest trudne i tanie. Do dziś prześladują mnie wspomnienia czarnych, wąskich tuneli. Na samą myśl przechodzą mnie ciarki. Już dwa razy zachęcałem Thura, by został gwardzistą diuka, on jednak nie pragnie żołnierki. Rzekłem mu, że nie wie, co dla niego dobre. Chwalebna służba u diuka nie zdołała go wyciągnąć z jamy w ziemi, lecz może wspaniałość sztuki da radę? – Raz jeszcze zamknął dłoń na pierścieniu, po czym oddał go Fiametcie i nieświadomie potarł pustą rękę.
     – Pracował przy wytopie miedzi, tak? – spytał mistrz Beneforte. – Dobrze. Napisz do niego. Zobaczymy, co się zdarzy.
     Kapitan uśmiechnął się zadowolony.
     – Zaraz to zrobię. – Ukłonił się wytwornie Fiametcie, życzył mistrzowi Beneforte miłego poranka i odszedł.
     Fiametta usiadła na stołku, trzymając w dłoni pierścień. Westchnęła rozczarowana.
     – Masz rację, tatko. To bezcelowe. Nie potrafię czynić magii.
     – Tak myślisz? – spytał łagodnie mistrz Beneforte.
     – Czar nie zadziałał! Włożyłam w niego serce i duszę, lecz nic się nie stało! Nawet na chwilę nie wsunął pierścienia na palec. – Spojrzała w górę, nagle zdając sobie sprawę, że wyjawiła tajemnicę. Mimo to Mistrz Beneforte patrzył na nią raczej z zamyśleniem w oczach niż z gniewem. – Nie byłam nieposłuszna, tatko. Nie kazałeś mi nie czynić magii przy pracy nad pierścieniem.
     – Bo nie poprosiłaś o to – odparł wprost. – Dobrze wiesz, że nigdy bym cię do tego nie zachęcił. Magia metalu jest zbyt niebezpieczna, by kobiety miały z nią do czynienia. A raczej tak mi się zawsze zdawało. Teraz zaczynam się zastanawiać, czy nie lepiej jest czegoś cię nauczyć, niż pozostawić bez kształcenia, bo wtedy grozić nam będzie większe niebezpieczeństwo.
     – Tatko! Bardzo się starałam użyć tylko najświętszych czarów!
     – Wiem o tym… Myślisz, że uda ci się coś ukryć, Fiametto? – dodał, widząc jej niepokój. – Jestem mistrzem, dziecko. Nawet inny mistrz nie mógłby zajrzeć do mych ksiąg i użyć mych narzędzi bez mej wiedzy.
     – Ale magia zawiodła – jęknęła.
     Wziął od niej pierścień i obejrzał go, obracając w świetle.
     – Za te podchody i oszustwa powinienem cię zbić… – odwinął fartuch spoczywający na końcu ławy i zacisnął wargi. – Użyłaś zaklęcia prawdziwej miłości mistrza z Cluny, prawda?
     Skinęła ponuro.
     – Ten czar nie tworzy prawdziwej miłości, dziecko. Gdyby to czynił, sama nazwa byłaby przyczyną sprzeczności, albowiem magicznie pobudzone uczucia nie są prawdziwe. Ten czar jedynie ujawnia prawdziwą miłość.
     – Och.
     – Być może twój czar nawet zadziałał, choć magia mistrza z Cluny nie jest dla uczniów. I ujawnił tylko tyle, że przystojny, choć ospowaty kapitan Ochs to nie twa prawdziwa miłość.
     – Ale… ale ja go lubię. Jest miły, uprzejmy, inny niż zwykli nieokrzesani żołnierze.
     – To po prostu pierwszy mężczyzna, jakiego ujrzałaś, czy raczej zauważyłaś. I ujrzałaś nagiego.
     – Cóż, to już nie moja wina – rzuciła zrzędliwie.
     – To te twoje chichoczące koleżaneczki zachęciły cię to tej niestosownej śmiałości.
     – Za kilka tygodni skończę szesnaście lat, tatko. Wiesz, że szepcze się o zeszłomiesięcznych zaręczynach Maddaleny. Już zaczyna przymierzać ślubną suknię. A wieści dzisiejszego poranka? Julia, córka diuka, ma ledwie dwanaście lat!
     – To tylko polityka – odparł mistrz Beneforte. – Nie pachnie różami, a śmierdzi. I pamiętaj, by trzymać język za zębami. Jeśli rozejdą się plotki, będę wiedział, kto za nimi stoi. I wiedz też, że lord Ferrante z Losimo ma przeszło trzydzieści pięć lat i wątpliwą reputację. Jego druga żona nie miała jeszcze szesnastu lat – zważ, że była w twoim wieku! – gdy dwa miesiące temu wyzionęła ducha przy porodzie. Nie przypuszczam, by jej los wydał ci się aż tak atrakcyjny.
     – Oczywiście, że nie! Tyle że… tak nagle… wszystkie zdają się wychodzić za mąż. Tylko ja nie. Wszyscy najlepsi mężczyźni będą zajęci, a ty wciąż będziesz mnie tu trzymał, aż będę stara i gruba, lecz przydatna tobie do magii. „Kochanie, upuść nieco krwi to tej drewnianej miseczki. Tylko kropelkę”. Krew dziewicy. Włosy dziewicy. Siki dziewicy. Pewnego dnia poczuję się niczym magiczna krowa.
     – To dość nietrafiona metafora, Fia-mia.
     – Wiesz, co mam na myśli! A potem wydasz mnie za jakiegoś starego koguta o kościstych nogach i głowie łysej jak jajo.
     – Cóż, bogate wdowy nie wiodą aż tak złego żywota.
     – Ha! To wcale nie jest zabawne, tatko. Chyba że próbowałeś mnie za kogoś wydać i odkryłeś, że nikt mnie nie chce, bo mam zbyt czarną skórę. Albo za mały posag.
     – Nikt nie będzie mówił, że moja córka ma za mały posag – parsknął. Zdołał się jednak pozbierać i dodał: – Opanuj swą gorejącą duszę i bądź cierpliwa, Fiametto, aż odleję mego Perseusza, a diuk nagrodzi mnie, jak na to zasługuję. I wiedz jeszcze, że nie kupię ci na męża żadnego biednego żołnierza. Zatrzymam szczęki twych szczebioczących koleżaneczek – do czego większość z nich nie jest przyzwyczajona – i w dniu ślubnej ceremonii córki Prospero Beneforte będą stać z rozdziawionymi ustami! – Oddał jej pierścień. – Zachowaj to świecidełko jako nauczkę, by na przyszłość ufać ojcu, a nie własnej ignorancji. To lwiątko jeszcze zawyje na twym ślubie.
     „Wypiłam zatrute wino. Ile jeszcze ufności się domagasz?”

powrót do indeksunastępna strona

18
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.