 | Brak ilustracji w tej wersji pisma | Kwestia płci
„Nie wolno robić tego, co rozdzielnopłciowiec ma we krwi, to znaczy osadzać Getheńczyka w roli mężczyzny czy kobiety i ustawić się w stosunku do niego pod wpływem własnych oczekiwań co do przyjętych lub możliwych zachowań między osobnikami tej samej lub przeciwnej płci. Wszystkie nasze wzorce społeczno-seksualnych zachowań są nieprzydatne. Oni nie znają tej gry, są potencjalni, całościowi. Jakie jest pierwsze pytanie, które zadajemy na temat noworodka?” – pisała Ursula LeGuin w słynnej „Lewej ręce ciemności”, powieści o cywilizacji hermafrodytów, być może najwybitniejszej, ale na pewno nie jedynej fantazji na temat płci. Przez ostatnie pół wieku powstało wiele książek, w których kobiety-fantastki przedstawiają swoje zdanie w tej kwestii. Wśród ważkich problemów współczesności i paradoksów dzisiejszego społeczeństwa, analizowanych przez ambitną SF kwestia płci zajmuje szczególnie wyeksponowaną pozycję, może dlatego, że czasach złotej ery SF mity dotyczące męskości i kobiecości determinowały nie tylko treść samych utworów, ale nawet status i pozycję ich autorów. Bardzo silne w Ameryce połowy wieku przekonanie, że SF to wybitnie ‘męska’ literatura, funkcjonowało aż do końca lat 60., nawet wtedy, gdy większość publikowanych i nagradzanych utworów pisały już kobiety. W wielu powstających wtedy książkach zadawały one pozornie naiwne pytania, jak rozdzielnopłciowość wpływa na kształt naszej cywilizacji. W końcu lat 60., kiedy era dominacji mężczyzn w amerykańskiej fantastyce ewidentnie miała się już ku końcowi, mawiano, że wszyscy czołowi nowi autorzy to kobiety, z wyjątkiem Jamesa Tiptree jr., pisarza o wielkiej odwadze intelektualnej, w którego twórczości dominują dwa tematy. Jeden to nieziemcy i ich rozrodczość oraz opieka nad potomstwem – najostrzej przedstawione w utworze „Miłość to plan, plan to śmierć”. Drugi to układy między kobietami a mężczyznami opisywane z perspektywy socjologicznej: jak w słynnej fantazji „Houston, Houston” o społeczeństwie stworzonym przez klony kilku kobiet, którym udało się przeżyć światową epidemię. Wkrótce po opublikowaniu tego utworu, ku ogólnemu zdumieniu James Tiptree jr. ujawnił swoje prawdziwe nazwisko i okazał się Alice Sheldon, córką przyrodnika i podróżnika oraz autorki powieści kryminalnych, wychowaną w ciągłych włóczęgach po Afryce, Indiach i Sumatrze. Nim zaczęła pisywać SF, Sheldon miała już za sobą karierę wojskową, szpiegowską, pracę w instytucjach rządowych i wielkim biznesie oraz doktorat z psychologii. Jej suchy styl, logiczne i precyzyjne fabuły nadają tej prozie swoisty, łatwo rozpoznawalny charakter i dużą siłę wyrazu. „Houston, Houston” powraca do klasycznego motywu świata kobiet, ale przedstawia go w zupełnie nowy sposób. Bohaterowie utworu, czwórka mężczyzn powracających na Ziemię po wieloletniej podróży kosmicznej, zostają zatrzymani na orbicie okołoziemskiej na okres kwarantanny. Kosmonauci nie wiedzą, że Ziemia jest w tej chwili planetą kobiecej cywilizacji, podtrzymywanej sztucznie dzięki klonowaniu. Nie wiedzą także, że sami są obiektem nie tyle eksperymentu, ile wnikliwej obserwacji, a kilka kobiet, które towarzyszą im na orbicie, patrzy na nich jak na relikt pradawnych czasów. Jak na dinozaury, którym można współczuć, ale których era przeminęła bezpowrotnie. W „Houston, Houston” Tiptree analizuje dwie całkowicie sobie obce społeczności: kosmonautów i Ziemianek. Ziemi w ogóle nie widzimy, jest tylko głosem z wieży kontrolnej lotów kosmicznych, ułudą wzywaną daremnie słowami „Houston, Houston, czy nas słyszycie?”. Fakt, że utwór rozgrywa się wyłącznie na statku kosmicznym, sprawia, że zamiast fantazji na temat koszmarnej lub, przeciwnie, sielankowej wizji świata kobiet mamy tu opis laboratoryjny: analizę zachowania czterech samców w sytuacji niepewności i zagrożenia. Kluczowe jest to, że Lorimer – narrator, którego oczami widzimy całą akcję – to jeden z prawie do końca nieświadomych sytuacji mężczyzn i to właśnie z nim się utożsamiamy. Lorimer jako jedyny zdolny jest pojąć, że świat za jakim tęskni, odszedł na zawsze: „– Zawieźcie nas na wyspę – mówi Lorimer znużonym głosem. – Na trzy wyspy. Jak one na niego patrzą. Zna to spojrzenie pełne troski i współczucia, jego matka i siostra patrzyły dokładnie tak na chorego kotka, który się do nich przybłąkał. Popieściły go, nakarmiły i zaniosły do weterynarza, żeby go uśpił. – Chyba wezmę teraz to antidotum – mówi.” Całkowity brak zrozumienia i kontaktu między przedstawicielami obu płci, a zarazem dwóch różnych modeli cywilizacji sprawia, że rozumiemy głębsze przyczyny zagłady świata przeszłości rozdartego między kobiety i mężczyzn, naszego świata. Mimo głęboko humanistycznego wydźwięku „Houston, Houston”, jak i cała twórczość Tiptree, jest przepojone pesymizmem. Jak prawie każdy teoretyczny model społeczny pomyślany jako krytyka naszej współczesności. Podobny pomysł – społeczności rozmnażającej się przez klonowanie – powraca w „Gdzie dawniej śpiewał ptak”, powieści innej słynnej fantastki, Kate Wilhelm. W świecie nękanym przez zarazy i ekologiczne katastrofy, których skutkiem jest powszechna bezpłodność, klonowanie okazuje się jedynym sposobem ocalenia ludzkości. W odseparowanej od świata dolinie grupie naukowców udaje się stworzyć eksperymentalne laboratorium klonujące ludzi, a wokół niego samowystarczalną osadę, której mieszkańcy są w stanie przetrwać ogólnoświatową apokalipsę. Wilhelm opisuje losy osady na przestrzeni kilku pokoleń, zmiany w kulturze i mentalności społeczeństwa klonów. Bardziej niż kwestia płci, różnic między kobietami i mężczyznami, interesuje ją zagadnienie indywidualizmu i samotności. Jacy byliby ludzie-klony, identyczne kopie samych siebie? Jak wyglądałoby życie, gdybyśmy nigdy nie byli sami, gdybyśmy dzielili każde odczucie z grupą identycznie reagujących sióstr i braci? Zdaniem Wilhelm indywidualizm (konsekwencja rozdzielnopłciowego rozmnażania) jest synonimem człowieczeństwa, po kilku pokoleniach klony zamieniają się w pół-automaty niezdolne do tworzenia sztuki, wyzbyte zdolności twórczych. Głęboko humanistyczna powieść Wilhelm ma jednak wydźwięk optymistyczny, pisarka wierzy głęboko, że ludzkość ma zdolność odradzania się, że to co w nas najcenniejsze nie zaginie. Wystarczy zbieg okoliczności, sprzyjające warunki: odseparowanie jednego z dzieci i ucieczka jednej odważnej kobiety, a spontaniczne łączenie się w pary nielicznych wciąż płodnych osobników i cywilizacja taka jaką ją znamy, patriarchalna, heteroseksualna, oparta o strukturę rodową i wysoko ceniąca indywidualizm, odrodzi się samoistnie. Klonowanie, konieczne, by przetrwać lata postapokaliptycznej bezpłodności, zginie śmiercią naturalną. Co ciekawe, to właśnie Molly – kobieta buntownik posłuszna instynktowi płci rozpoczyna powrót do znanego nam ładu społecznego. Vonda McIntyre, pisarka, której twórczość również koncentruje się wokół wizji świata po katastrofie, nigdy nie ukrywała swojej płci, zawsze deklarowała, że fantastyka w jej wydaniu ma charakter ‘kobiecy’. Wedle McIntyre SF powinna służyć sprawie kobiet tak, jak niegdyś zajmowała się kwestiami przesądów rasowych, skażenia środowiska, zagłady atomowej czy przeludnienia. Jej bohaterki to silne kobiety opisywane w sytuacjach kryzysowych, a zainteresowanie autorki dotyczy nade wszystko psychologii kobiet: McIntyre spekuluje, jak zachowałyby się kobiety w społeczeństwach prawdziwie równouprawnionych. Najsłynniejsza nowela autorki „Z Trawy i Mgły, i Piasku” opowiada o Wężycy, młodej szamance, wędrującej po pustyni i leczącej mieszkające tam plemiona jadami żmij. Prymitywna cywilizacja, do której wszyscy należą, rozwinęła się najprawdopodobniej na Ziemi po katastrofie nuklearnej, zastępując wiedzę techniczną umiejętnościami biologicznymi. W świecie tym to kobiety przewodzą plemionom, podejmują decyzje, ciąża wzbudza szacunek taki, jak w naszej kulturze siwe włosy. Mężczyźni grają epizodyczne role kochanków czy pracowników fizycznych. Sukces noweli zachęcił McIntyre do przerobienia jej na cały cykl powieściowy „Dreamsnake” (Wąż Snu). Jednak jawnie zaangażowane w polityczny ruch amerykańskiego feminizmu lat 60./70. książki te są już słabsze. Fantastyka to literatura szybko reagująca na nowe teorie i zmiany w świadomości, komentująca je i spekulująca na ich temat. Wystąpienia studenckie na uniwersytetach amerykańskich w końcu lat 60. i protesty przeciwko wojnie w Wietnamie stanowiły właśnie jeden z takich przełomowych momentów w rozwoju SF. Jedną z debiutujących wtedy pisarek-nowatorek była zmarła w 1999 roku Marion Zimmer Bradley. Sama lub w duecie z bratem napisała wiele książek nawiązujących głównie do klasycznych motywów SF, takich jak światy równoległe czy podróże kosmiczne. Jednak jej najsłynniejsze dzieło, saga „Mgły Avalonu” i jej dopisany później pierwszy tom, „Leśny dom” to fantastyka zupełnie innego rodzaju. W swojej sadze Bradley nawiązuje do jednej z najsłynniejszych legend naszej kultury: opowieści o królu Arturze i rycerzach Okrągłego Stołu. Bohaterka-narratorka Morgiana, która w tradycji arturiańskiej przetrwała jako Morgan le Fay, próbuje opowiedzieć własnymi słowami inną od oficjalnej historii ‘prawdę’. Wie, że jej głos kobiety spokrewnionej z czarownym ludem, podejrzanej o spisek przeciwko Arturowi, zabrzmi słabo i nieprzekonująco. Celtowie, z którymi jest związana, przegrają w konfrontacji z chrześcijańskimi władcami, a przecież to zwycięzcy piszą historię. Morgiana jest politykiem, wie, że jej słowa zostaną zdyskredytowane, a przyszłe pokolenia zrobią z niej wiedźmę-wariatkę. Kultura, z której wywodzi się Morgiana, jest matriarchalna, skupiona wokół kultu kobiecego bóstwa, chtonicznej bogini płodności zwanej nie przypadkiem Matką. Historia i dzieje to dla wyznającej kult więzów krwi i narodzin Morgiany nie saga heroiczna, ale rodzinna: Ginewra, Lancelot i Pendragon, a także wielu innych bohaterów pojawiają się tutaj niby w serialu telewizyjnym jako członkowie jednej wielkiej rodziny. Wszystkim rządzi magia – sztuka kobieca, równie zwyczajna co plotki i rodzinne kłótnie. Artur jest dla Morgiany wyrośniętym nastolatkiem, dzieckiem, którym opiekowała się jako dziewczynka, jej matka Igriana patrzy na dostojników i druidów celtyckiego świata jak na potencjalnych kochanków, Rzymianie kojarzą jej się z dramatem zbyt wczesnego, nie chcianego małżeństwa. „Mgły Avalonu” poruszają nie tyle kwestię sytuacji kobiet w naszym świecie, co pokazują, w jakim stopniu jest ona wynikiem kaprysu historii. Matriarchalna cywilizacja przedchrześcijańska przeciwstawiona tak zakochanemu w męskości Rzymowi, jak i nadchodzącym chrześcijanom nie jest ani odrobinę gorsza od patriarchatu. Ma własne opowieści, sztukę, rytuały, jest postępowa i tolerancyjna. Odeszła wskutek niekorzystnego dla niej rozkładu sił militarnych, zmiotły ją cywilizacje patriarchalne, agresywne i mniej subtelne. To one narzuciły nowe mity płci i nowe wartości etyczne i estetyczne, zgodnie z którymi ideały Morgiany są babskie, a życie grzeszne. Bradley zdecydowała się nadać „Mgłom” formę rozwlekłej, mitycznej sagi, a nie dzieła epickiego sugerującego tradycję eposu rycerskiego, kwintesencji średniowiecznej kultury, w której centrum stał mężczyzna. Mimo sprzeciwu niektórych krytyków powieść tę uważa się powszechnie za osiągnięcie artystyczne. Arcydziełem, zarówno w ramach kanonu SF, jak i w szerszym kontekście okrzyknięto cytowaną już przeze mnie „Lewą rękę ciemności”, powieść najgłośniejszej dwudziestowiecznej fantastki, Ursuli LeGuin. LeGuin, z wykształcenia romanistka oraz znawczyni kultur Skandynawii, ekologii, zen i antropologii, tworzy tzw. fantastykę humanistyczną, skupioną na konstruowaniu zadziwiających modeli społecznych i analizowaniu postępowania żyjących w nich ludzi. Wielekroć nagradzana, jest autorką wielu świetnych opowiadań ( tomy: „Szerzej niż Imperia i wolniej” oraz „Wszystkie strony świata”), powieści oraz dwóch cykli powieściowych. Pierwszy z nich, należące do gatunku fantasy „Ziemiomorze”, opisuje krainę, gdzie spotkać można czarodziejów i smoki, lecz mimo to wciąż funkcjonuje ziemska, a nie baśniowa logika. Co prawda kobiety piastują tam funkcje kapłanek, ale tym razem kwestia płci, zwykle u LeGuin uwypuklana, schodzi na plan dalszy. Znacznie ważniejszą rolę zajmuje ona natomiast w drugim cyklu, który tworzą luźno ze sobą połączone książki o Ekumenie. Wysłannicy Ekumeny, liberalnej federacji planet zamieszkanych przez istoty rozumne, penetrują kosmos w poszukiwaniu społeczeństw, które próbują zrozumieć i przyjąć do kosmicznej rodziny. Poseł Ekumeny Genly Ai jest właśnie narratorem „Lewej ręki ciemności”, człowiekiem wysłanym z misją dyplomatyczną na Gethen, planetę zwaną również Zimą. Mroźna i niegościnna Gethen to ojczyzna cywilizacji, której kultura materialna przypomina trochę średniowieczną Skandynawię. Łagodny feudalizm, system klanów żyjących w zagubionych wśród śniegów folwarkach, bogaty folklor i subtelna filozofia czynią z Zimy świat złożony i fascynujący, tym ciekawszy, że zamieszkany przez cywilizację idealnych hermafrodytów. Ich miesięczny cykl płciowy składa się z długiego okresu someru – seksualnego uśpienia – i kilkudniowego kemmeru, czyli rui, podczas której dany osobnik przybiera jedną z dwu ludzkich płci. Getheńczyk nie wykazuje predyspozycji do określonej roli seksualnej, nie wie, czy w następnym cyklu będzie „mężczyzną” czy „kobietą”, nie ma w tej sprawie wyboru. W pierwszej fazie kemmeru, kiedy osobnik znajduje również przechodzącego kemmer partnera, dochodzi do ustalenia się płci. U jednego partnera zaczynają dominować hormony męskie, u drugiego żeńskie. Jeśli w kemmerze nie dojdzie do zapłodnienia, partnerzy szybko powracają do stanu uśpienia seksualnego. W innym razie hormony w organizmie „kobiety” wydzielają się przez cały okres ciąży i laktacji, po którym wszystko wraca do normy. U Getheńczyków nie ma nawyku fizjologicznego i matka kilkorga dzieci może spłodzić jeszcze kilka jako ojciec.
|
|