Ilias wypił jeszcze jeden łyk wody z bukłaka, przełożył sobie jego pasek przez głowę na ramię i podniósł się także. – Cienie nie mogą przekraczać rzek i strumieni, ale nie morza. – Morze nie płynie? – zaprotestował Giliead. Miał trochę racji. Ilias zastanawiał się przez chwilę, szukając jakiegoś punktu zaczepienia. – Jest słone. – Kiedy oparł się o ciepłą skałę, poczuł, że jakby drży. Zawahał się, przyciskając policzek do kamienia. Gdzieś w głębi góry coś dudniło. Jak serce olbrzyma szybko bijące w przerażeniu. – A co miałaby sól do… Czując, że zaschło mu w gardle, Ilias wyszeptał z napięciem: – Gil, posłuchaj. Przyjaciel zatrzymał się. Ilias wyczuwał, że nadsłuchuje wibracji w skale. Po chwili Giliead odpowiedział: – Czuję. – Westchnął z rezygnacją. – Nienawidzę mieć racji. – Ja też tego nie lubię – przyznał rześko Ilias, zapierając się nogami o skałę i szukając następnego uchwytu dla rąk. Przynajmniej nie musieli się już nad niczym zastanawiać; pewność dawała ulgę. Chociaż oczywiście odebrało to wszelki sens dyskusji na temat zdolności cieni do przekraczania mórz. – A Halian już myślał, że nie będzie miał do końca roku innych kłopotów poza drenowaniem łąk. – Cóż, to jest także poważny kłopot – odparł z kamienną twarzą Giliead, również podejmując wspinaczkę. Po chwili dodał: – To nie on. To jakiś inny czarnoksiężnik, który pojawił się, by zająć jego miejsce. – Wiem. – Żywy Ixion sam w sobie stanowił problem. Ixion martwy, pozbawiony głowy, a do tego naprawdę rozwścieczony, byłby czymś nieporównanie gorszym. Po długiej wspinaczce w ciemnościach, nieskończonym szukaniu miejsc, gdzie można oprzeć nogę lub dłoń, po obsuwaniu się po śliskiej skale, Ilias zdał sobie sprawę, że widzi nad sobą zarys postaci Gilieada. Jesteśmy prawie na miejscu, pomyślał. Jaka szkoda, że najłatwiejszą część mamy już za sobą. Robiło się stopniowo coraz widniej, dzięki czemu ich oczy, przywykłe do głębokich ciemności, płynnie przystosowały się do panującego w górnej jaskini półmroku, dochodzącego ze szczelin nad ich głowami. Giliead znalazł otwór na tyle duży, żeby się mogli przez niego przecisnąć i zamarł, nasłuchując bacznie, a potem powoli podkradł się do góry, ażeby wyjrzeć. Przestrzeni starczało tam tylko dla jednej osoby, więc Ilias, tkwiąc w dosyć niewygodnym miejscu, czekał w napięciu na dole. To, że Giliead został Wybranym Naczyniem boga sprawiało, iż był odporny na klątwy, ale nie uczyniło go to bezpiecznym przed kreaturami Ixiona. Jeśli coś usłyszało, jak wspinają się po ścianie groty, jeśli czekało teraz jak cybet przy mysiej norze, to Ilias będzie mógł tylko ściągnąć na dół ciało Gilieada, kiedy to coś odgryzie mu głowę. Giliead zasygnalizował, że droga wolna i przecisnął się na górę. Oddychając nieco lżej, Ilias podążył w jego ślady, wciągając się na półkę skalną w wielkiej jaskini. Blade światło dobiegało tu przez mniejsze i większe szczeliny, które prowadziły na powierzchnię góry. Setki stożkowatych kolumn skalnych zwieszały się ze stropu groty, niczym gigantyczne sople lodu, a te, które były jaśniejsze, słały tysiące lśniących odblasków. Powiedzieć teraz „jak na razie idzie nam całkiem nieźle” mogłoby sprowadzić na nich straszliwego pecha, więc Ilias tylko ukląkł, zrzucił z ramienia zwój liny i odpiął od pasa hak do wspinaczki. Giliead przeszedł się wzdłuż krawędzi, szukając miejsca, w którym najlepiej będzie zejść na dół. Jaskinia ciągnęła się na długość około czterech lub pięciu statków, a jej drugi koniec widziało się z trudem w panującym tutaj półmroku. Wiedzieli, że jest tam podobnie jak na tym końcu: brzeg jej opada w przepaść, pełen szczelin i pęknięć, półek skalnych i zupełnie gładkich powierzchni. Nie mieli pojęcia, jak głęboko znajduje się dno, ale Ilias wcale nie był tego ciekaw. Zimne, wilgotne powietrze poruszał powiew, dochodzący jakby nie z tego świata, w rezultacie czego spocona skóra Iliasa pokryła się gęsią skórką. Użyją liny, żeby zsunąć się po skalnej ścianie do wejścia do wewnętrznych korytarzy, które znajdowało się około czterdzieści kroków w dół po tej stronie. Ilias nabrał tchu, kiedy przywiązywał hak. Poza poszumem wiatru w szczelinach nad ich głowami, panowała cisza. Poprzednim razem w tej części jaskiń cały czas słyszeli łoskot maszyn Ixiona. – Przynajmniej jest cicho – powiedział półgłosem, Podniósł wzrok, gdy Giliead nie odpowiedział. Przyjaciel przykucnął na krawędzi półki skalnej, przechylał głowę, żeby lepiej słyszeć, marszcząc w skupieniu brwi. – Co tam? – zapytał szeptem Ilias. Giliead popatrzył na niego nagląco. – Słyszysz to? – Wiatr? – Tyle tylko, że zrobił się on jakby głośniejszy. I nie wył, ani nie jęczał, jak powinien, przechodząc przez skalne szczeliny. Przypominało to raczej… porykiwanie. Giliead zerwał się nagle na nogi, patrząc w kierunku północnej części jaskini, gdzie skała opadała w dół i panowały kompletne ciemności. Coś tam się poruszało, coś bardzo, bardzo wielkiego. Ilias powstrzymał oddech. – To nie wiatr. Było już za późno, żeby wycofać się do szczeliny, którą przybyli. Giliead oparł się plecami o ścianę, a Ilias skulił się. Obaj zamarli w bezruchu. Ryk, który przypominał trochę wycie wichru stawał się coraz głośniejszy, aż wreszcie zadudnił o skały i wypełnił sobą głowę Iliasa. Czując, że serce wali mu jak młotem, młody człowiek mocniej przywarł do twardej ściany. Coś wyłoniło się z ciemności, posuwając się równomiernie do przodu: jakiś niesłychanie wielki, owalny kształt, czarny jak noc. Z przodu wąski, po środku był już na tyle szeroki, by zająć połowę jaskini. Musiał iść po dnie groty, jakimś sposobem do niego sięgając, ale poruszał się w sposób niesłychanie płynny i gładki. Ilias nie dostrzegł nic, co mogłoby przypominać oczy, albo jeszcze gorzej, paszczę, ale dało się zauważyć pewne charakterystyczne cechy: coś jakby blizny i długie grzebienie ciągnące się poziomo wzdłuż całego ciała. Ilias poczuł, że udo Gilieada muska jego ramię. Podniósł wzrok i przekonał się z zaskoczeniem, że przyjaciel odrywa się od ściany. Sięgnął do góry i chwycił go za pas. – Gil – wyszeptał przez zaciśnięte zęby. – Chcę mu się lepiej przyjrzeć – powiedział prawie niedosłyszalnie Giliead, chociaż z pewnością przechodzący przez jaskinie potwór nie mógł słyszeć ich głosów, gdyż ryk który wydawał, musiał zagłuszać wszystko. – Oszalałeś? – zaprotestował Ilias i przytrzymał go mocniej. Giliead z irytacją zacisnął wargi, ale nie spierał się dłużej. Potwór już prawie ich minął, a jego cielsko zwężało się również i ku końcowi. Miał ząbkowany grzebień na plecach i kilka zaostrzonych płetw w miejscu, gdzie powinien znajdować się ogon. Kiedy jego potężna masa zaczęła niknąć w ciemnościach panujących w drugim końcu jaskini, Ilias puścił Gilieada i obaj ostrożnie przysunęli się do krawędzi, żeby przyjrzeć się powoli przesuwającemu się cielsku. – To… to… jest… – zaczął stłumionym głosem Ilias. – Niedobrze. – Giliead raptownie nabrał tchu. – Bardzo – zgodził się Ilias. Wychylił się, usiłując dostrzec, jakie ten stwór ma nogi, jednak w dole jaskini było zbyt ciemno, by mógł cokolwiek zobaczyć. – Myślisz, że był tu i wcześniej? Siedział w tunelach, do których nie mogliśmy dostać się z tej strony? – Jak wszyscy czarnoksiężnicy, Ixion używał klątw, powołując do życia różne stwory. Żywe istoty. Potworne, zniekształcone, zawsze głodne bestie. Kiedy Ixion zginął, większość jego kreatur zdołała opuścić wyspy, zaś ludzie zamieszkujący wybrzeże mieli skłonność do zabijania tych, które umiały pływać. Giliead zmarszczył brwi. – Być może. Myślałem, że odcięcie dostępu wody do kadzi załatwi sprawę wszystkiego, co miał tam na dole. – Zaklął pod nosem. – Ciekawe, co jeszcze pominąłem. – To nie twoja wina – powiedział Ilias, chociaż wiedział, że nie przekona przyjaciela. – Poza tym, większość z nich powinna była już do tej pory pożreć się nawzajem. Może to coś przyszło z jakiegoś innego miejsca. – Sugestia, że nie jest chyba groźne nie miała większego sensu. Giliead patrzył smętnie, jak potwór znika w mroku. – Będziemy musieli coś z tym zrobić. – Dobrze – Ilias kiwnął głową. – Ale co? – zapytał, tylko po to, by usłyszeć to, co sam z góry wiedział. – Coś wymyślimy. – Giliead odwrócił się, podniósł hak wspinaczkowy, leżący chwilowo na ziemi i wbił go w dużą szczelinę w skale. Ilias oparł się na nim, żeby się nie wysunął, a Giliead sprawdził, czy lina utrzyma jego ciężar, a potem przerzucił się przez krawędź półki zaczął zsuwać się w dół. – Zabiliśmy wtedy lewiatana, prawda? Był prawie taki wielki… jak to coś. Obserwując jak przyjaciel znika w czarnej przepaści, Ilias wyszeptał: – Udało się nam przypadkiem i sam o tym dobrze wiesz. Choć wydawało się to czystym szaleństwem, ale ten nowy stwór przypomniał mu latającego wieloryba. Poruszał się również jak wieloryb, przesuwając płynnie w powietrzu. Tyle tylko, że był znacznie większy od jakiegokolwiek morskiego stworzenia jakie Ilias widział przy wyspach zewnętrznych, lub też martwe i wyrzucone na brzeg. Lewiatan, który pogubił się w morskiej pianie i niechcący nadział się na bukszpryt ich statku „Śmiały”, co wcale nie wyszło okrętowi na dobre, nie był nawet w połowie tak wielki. Ilias odczekał aż Giliead dotrze do szybu, znajdującego się około czterdziestu kroków pod nimi, a potem sam poszedł w jego ślady. Zejście nie zabrało mu dużo czasu, ale musiał uważać, jak stawia stopy, żeby nie strącać po zboczu luźnych kamieni. Dotarł do szerokiego, kwadratowego otworu, gdzie Giliead przymocowywał drugi koniec liny i opadł na podłogę. – Czym żywi się coś tak dużego? Ludźmi? – Mogłoby zjeść całe Cineth i wcale nie napełniłoby sobie tym brzucha – stwierdził Giliead, wychylając się z szybu i szarpiąc linę, aż wreszcie hak puścił. Ilias zwijał linę. Nie słyszeli, żeby gdzieś zginęły większe ilości bydła lub owiec, więc stwór chyba nie opuszczał wyspy. Jak na razie. – Musi się czymś żywić. – Nawet jeśli na razie nie jadł ludzi, wystarczy, że pobędzie trochę na tej wyspie, a znajdą się istoty, które go tego nauczą. Ilias przerzucił sobie linę przez ramię i ruszyli w głąb szybu. Wydrążony w ścianie groty, prawdopodobnie jako kanał wentylacyjny, prowadzący do starego miasta, opadał stromo w dół. Miejsca wystarczało im akurat na tyle, by mogli iść obok siebie, a sufit znajdował się tuż nad czubkiem głowy Gilieada. Zrobiło się szaro i mroczno, więc kiedy dotarli do pierwszego skrzyżowania skalnych korytarzy obaj przystanęli, nasłuchując. – Coś się zmieniło – powiedział cicho Ilias. Giliead zatrzymał się, marszcząc brwi i opierając dłoń o ścianę. – Powietrze dochodzi z przeciwnego kierunku. Powiew unosił się do góry, a przecież powietrze powinno opadać w dół, a przynajmniej nie w jaskiniach, w których Ixion czynił swe dzieło. Ilias zdążył się już przyzwyczaić do panującego tu lekkiego odoru, ale teraz czuł woń rozgrzanego metalu z domieszką jakiegoś cierpkiego, gorzkawego zapachu. – Czujesz ten smród? Giliead kiwnął głową, zdejmując z ramion chlebak i wydobywając z niego jedną z przygotowanych na taką okoliczność pokrytych smołą pochodni. – Ta część korytarza była przedtem zamknięta. Myślałem, że może prowadzić do innych, wyżej położonych jaskiń, ale została zablokowana. – Zrobił krok w głąb korytarza krzyżującego się z ich szybem i poczuł chłodny, wilgotny powiew. – Teraz ktoś ją otworzył. – Dziwne. – Ilias wpatrywał się w ciemności, usiłując coś z tego zrozumieć. Giliead mówił o tym, co stwierdził, kiedy znajdował się tutaj sam. Ilias niewiele pamiętał z tego, co wydarzyło się po tym jak został pojmany przez czarnoksiężnika, a Giliead nigdy nie opisywał mu szczegółów. Cokolwiek się tam znajdowało, Ilias wolałby nie wracać do warsztatów Ixiona. Zapalili pochodnię przy pomocy hubki i krzesiwa i ruszyli w dół, uważając, by nie wpaść w jakąś pułapkę na nieznanym terenie. Wkrótce szyb stracił swój regularny przekrój i zaczął przypominać tunel będący dziełem natury; ściany nie były już gładkie, zaś przejście zwężało się, aż wreszcie musieli przeciskać się przezeń bokiem. Korytarz zaczął opadać, najpierw łagodnie, a potem coraz ostrzej i w końcu zsuwali się prawie pionowo w dół. Nieoczekiwanie przejście poszerzyło się i nagle znaleźli się w sporej komnacie. Ilias został o krok z tyłu i dobył miecza, by chronić tyły Gilieada, podczas gdy przyjaciel uniósł pochodnię, by sprawdzić skały ponad ich głowami. Na stropach większych komnat w dolnych jaskiniach często kryły się różne stworzenia, czekające tylko, by spaść to, co przechodziło pod spodem. Kiedy zaczęli ostrożnie posuwać się do przodu, stopa Iliasa natrafiła na coś, co odtoczyło się na bok. Rzucił szybko okiem w tamtą stronę i oznajmił zwięźle: – Kości. – Kiedy jaśniejszy błysk płomienia ukazał więcej podłogi komnaty, jego oczy rozszerzyły się. Leżało tam pełno podobnych szczątków. – Hm, trochę tego dużo. Gilead odwrócił się dookoła, usiłując patrzeć we wszystkie strony na raz. Przez grotę przechodziły jeszcze dwa inne tunele, co powodowało, iż było to znakomite miejsce na zasadzkę. – Jakiego rodzaju? Ilias rozejrzał się, wprawnym okiem oceniając znalezisko. Woń zgnilizny, która wypełniała wszystkie jaskinie nie pozwalała stwierdzić, jak dawno nastąpiła śmierć. Czubkiem buta wydobył ze stosu czaszkę. Sprawiała wrażenie ludzkiej, tyle tylko, że miała wydłużoną żuchwę i wielkie kły. Kości nie wyglądały na stare, a padlinożercy z dolnych jaskiń są w stanie obedrzeć z mięsa każde zwłoki w ciągu kilku godzin. Wiele kości długich było połamanych i nosiło ślady zębów. – Wyjec – stwierdził. – Nie sprawia wrażenia świeżego. – Zmarszczył brwi, przyglądając się czaszce, a potem pochylił się i podniósł ją. Tuż nad prawym oczodołem miała czysto wydrążony, nieduży otwór. – Co ci to przypomina? – zapytał, podsuwając ją swemu towarzyszowi. Giliead rzucił okiem, marszcząc brwi. – Jakby coś wyborowało otwór, żeby wyżreć zawartość. – Też tak pomyślałem. – Krzywiąc z niesmakiem usta, Ilias odrzucił czaszkę na stos. – Którędy teraz? – Powiew dobiega z tej strony. – Giliead wybrał najdalszy od nich tunel po lewej stronie. – Co to za zapach? – mruknął.
|
|