nr 2 (XXXIV)
marzec 2004




powrót do indeksunastępna strona

Elizabeth Moon
Córka Owczarza
ciąg dalszy z poprzedniej strony

     – Robili... wielkie wrażenie, sir. Coben i ja mówiliśmy nawet, że chcielibyśmy kiedyś tak wyglądać. Nieważne. Kapral Stephi posłał jakiegoś rekruta po kwatermistrza i rozglądał się, czekając na jego przybycie. Przypatrywał się Paks, ale nie przykładałem wtedy do tego żadnej wagi. Jest ładna i właśnie trafiła Sigera. – Przerwał, jakby czekając na komentarz Stammela.
     – Mów dalej.
     – Gdy zjawił się kwatermistrz, rozmawiali o czymś, a potem on i jego ludzie wyjęli miecze. Miałem nadzieję, że coś nam pokażą. Potem jeden z jeźdźców odprowadził konie do stajni, a kapral odszedł z kwatermistrzem. Skończyliśmy ćwiczenia i właśnie sprzątaliśmy przed kolacją, kiedy ujrzałem go rozmawiającego ze strażnikiem i przechodzącego przez Bramę Księcia. Nie wiem, po co...
     – Zapewne po to, by przygotować kwaterę dla swego kapitana.
     – Tak czy inaczej, nie widziałem go aż do kolacji. W baraku zostało tylko parę osób, większość rozeszła się do swoich obowiązków. Ja i Paks skończyliśmy przed kolacją. Obiecała mi pokazać, jak się splata warkocz ze skóry, Siger kazał nam pomyśleć o plecionce na rękojeści naszych własnych mieczy. Był z nami Korryn, niemal jak zawsze. I jeszcze dwie czy trzy osoby. Właśnie zaplotłem pierwsze rzemyki i chciałem pokazać je Paks, kiedy wszedł kapral. Rozejrzał się dookoła, zobaczył nas i powiedział Paks, że chce z nią porozmawiać.
     – Czy wyglądał tak samo, jak wcześniej?
     – Nie wiem. Może trochę zarumieniony i bardziej zdecydowany. Pokazał jej tył izby i złapał za ramię. Pchnął ją na ławę w rogu, więc usiadła, a on usiadł koło niej i zaczął rozmowę. Mówił, że powinna przespać się z nim i czuć się tym zaszczycona, takie tam... Widziałem, że była zła, najpierw zaczerwieniła się, potem zbladła i rozejrzała dokoła – lecz co mogliśmy zrobić? Był kapralem. Przemawiał coraz głośniej, a potem oświadczył, że... – Saben urwał gwałtownie i poczerwieniał.
     – Tak? Co takiego?
     – Powiedział, że musi iść z kimś do łóżka, żeby pozostać liderką szeregu. To było okropne, sir, i Paks była naprawdę rozgniewana. Uznałem, że nie powinien tak się zachowywać, więc wyszedłem, by pana odszukać. Tyle tylko, że nie mogłem znaleźć ani pana, ani żadnego z kaprali, a nie chciałem wrzeszczeć na cały dziedziniec, a kiedy wreszcie zapytałem strażnika, powiedział, że jest pan w Pałacyku Księcia z kapitanem. Wartownik nie chciał wpuścić mnie do środka ani przekazać panu wiadomości. Przypuszczam, że nie powinienem był wychodzić, lecz nie sądziłem, że tak ją pobiją.
     – Nie mogłeś tego przewidzieć. Jednak w przypadku następnych kłopotów natychmiast zapytaj o mnie któregoś ze strażników. Czy pamiętasz, kto jeszcze znajdował się w sali, kiedy wszedł Stephi, a kto wyszedł przed tobą?
     – Korryn i Jens, Lurtli, Pinnwa i Vik. Vik wyszedł w chwili, w której wszedł kapral, co do pozostałych... nie wiem. Patrzyłem na Paks.
     – Saben, czy proponowałeś kiedyś Paks pójście do łóżka?
     – Nie. Choć chciałem. Ale ona ma wystarczająco wiele kłopotów z nagabującym ją Korrynem, nie chciałem dokładać jej zmartwień z mojej strony. Jeśli będzie chciała, sama da mi to do zrozumienia. Niezależnie od tego jesteśmy przyjaciółmi.
     – W porządku, Saben, możesz odejść.
     – Sir, nie pozwoli pan więcej jej skrzywdzić, prawda?
     – Robię, co mogę.
     – Ale, sir...
     – Wystarczy, Saben. Wyjdź.
     Pełną klepsydrę później, po rozmowie ze wszystkimi zawezwanymi, Stammel spotkał się ze swoimi kapralami i westchnął.
     – Jestem przekonany – powiedział. – I wy też. Gdyby tylko był to każdy inny kapitan, nie Sejek.
     – To twardy człowiek – przytaknął Devlin.
     – I uparty. Jeśli wciąż jest w tym samym nastroju, nie przekonają go żadne dowody. Jak raz coś postanowi...
     – Może pan nalegać, żeby sądowi przewodniczył Valichi – odezwał się nagle Bosk.
     – Na Tira, faktycznie! Jak mogłem o tym zapomnieć? Przecież nie przekazał dowództwa Sejkowi, po prostu wyjechał. A ponieważ Paksenarrion jest rekrutem, podlega jurysdykcji swojego dowódcy. – Wstał. – Sejek wścieknie się, bez wątpienia, lecz w obliczu tego, co odkryliśmy, będzie musiał się zgodzić. Mam nadzieję. – Machnął ręką i udał się do Pałacyku Księcia.
     – Muszę zobaczyć się z kapitanem – oświadczył wartownikowi przy bramie.
     – Poszedł już na górę – odrzekł żołnierz. – Jesteś pewny, sierżancie, że chcesz go niepokoić?
     – Jeszcze nie śpi – odparł Stammel, przekrzywiając głowę i spoglądając na palące się w oknie na piętrze światło. – Muszę z nim porozmawiać, zanim uda się na spoczynek.
     – W sprawie...?
     – Po prostu mnie zapowiedz. Będzie chciał mnie widzieć.
     – Na pana odpowiedzialność, sierżancie.
     – Już tak jest. – Przecięli razem dziedziniec i wartownik przemówił do stojącego przy drzwiach strażnika.
     – Bardzo dobrze, sir. Tym korytarzem, potem schodami na górę i drugie drzwi na prawo. Nie ma pan przy sobie żadnej broni, prawda? – Stammel westchnął i oddał mu sztylet. – Dziękuję, sierżancie.
     Stammel wziął głęboki wdech, poprawił płaszcz i ruszył korytarzem, potem pokonał schody i stanął przed drugimi drzwiami po prawej. W pokoju kapitan pisał coś przy świetle oliwnej lampki. Skończył linijkę i zerknął na drzwi.
     – Wejdźcie, sierżancie Stammel. Obejrzał pan swoją rekrutkę? – Szeroka, płaska twarz kapitana Sejka rzadko ujawniała jakiekolwiek uczucia. Tak było i tym razem.
     – Tak jest, sir. – Stammel stanął na baczność w połowie drogi pomiędzy drzwiami a biurkiem.
     – I cóż?
     – Sir... niepokoi mnie to.
     – Na kości Tira, człowieku, nikt nie oczekuje od pana radości z powodu szaleństwa swojego rekruta. To się po prostu czasami zdarza. Czy przynajmniej już się uspokoiła?
     – Sir, według strażników, którzy ją pojmali, nie stawiała oporu, teraz także jest spokojna.
     – Cóż, okazała wystarczającą brutalność. Owszem, jest duża, ale nigdy nie spodziewałbym się, że rekrut może zadrzeć ze Stephim i pokonać go. Kapral uchodzi za twardego pięściarza. Przypuszczam, że to kwestia zaskoczenia... – kapitan odchylił się na krześle i zamilkł. Cisza przedłużała się. Przerwał ją Stammel, mówiąc możliwie neutralnym tonem:
     – Nie sądzę, sir, żeby to była cała historia.
     – Cóż, Stammel, musiała przecież upichcić jakąś opowiastkę.
     – Nie, sir. To nie o to chodzi.
     – W takim razie o co? Takie zwlekanie nie poprawi mi nastroju.
     – Kapitanie, chciałbym, żeby poszedł pan ze mną i obejrzał ją – tylko obejrzał – lub posłał kogoś, komu pan ufa...
     Oficer uniósł brwi. Niebezpieczny sygnał.
     – Co... odurzono ją narkotykami?
     – Nie, sir. Została skatowana.
     – Skatowana? Widziałem tylko śliwę pod okiem i zakrwawiony nos – być może złamany – ale to nic takiego.
     – Nie, sir. To coś więcej... znacznie więcej.
     – No cóż, może strażnicy szturchnęli ją parę razy w drodze do celi.
     – Twierdzą, że nie, utrzymują, że była spokojna. – Stammel westchnął. – Sir, patrząc na to, jak teraz wygląda, nie widzę możliwości, żeby mogła tak poturbować Stephiego. Jaki jest naprawdę jego stan?
     – Jest w lazarecie, mówią, że przeżyje. Ma dwa złamane palce, siniaki na gardle... nie wiem, co jeszcze. Wyglądał na oszołomionego, nie był w stanie ze mną rozmawiać, a lekarz radził pozwolić mu spać. Stammel, to naprawdę nic ci nie da. Zaatakowała kaprala. Jeśli została pobita, zasłużyła na to.
     – Wolałbym, żeby pan ją zobaczył – upierał się sierżant.
     – Obejrzę ją rano, nie wcześniej. Zdajesz sobie sprawę, że jest winna, prawda? Naoczny świadek z twojego własnego oddziału i Stephi... pamiętasz?
     Stammel stał nieruchomo, z nieprzeniknioną twarzą.
     – Nie, sir. Mam wątpliwości.
     – Stammel, jakąż to żałosną historyjkę wymyśliła?
     – To nie jej historia, sir, tylko wygląd i fakt, że Korryn, ten rekrut, musi kłamać przynajmniej w jednej sprawie. Ona nie mogła, absolutnie nie mogła wygrać w tym stanie ze Stephim. Nie może nawet ustać na nogach...
     – Udaje.
     – Nie, sir. Znam tę rekrutkę, jedną z najlepszych, jaką kiedykolwiek mieliśmy – ona nie udaje. Korryn od samego początku balansuje na krawędzi, a skoro kłamie, że ich rozdzielał, to równie dobrze może łgać w innych sprawach.
     – A co ze Stephim? – zapytał lodowatym tonem kapitan.
     – Nie wiem. – Stammel westchnął. – Ja również go znam, kapitanie, i zawsze cieszył się dobrą reputacją. Ale... coś tu nie gra, sir. Uważam, że nie znamy jeszcze wszystkich faktów.
     – Czy coś odkryłeś?
     – Tak... za mało dla obrony, niemniej...
     – Stammel, czy próbujesz doprowadzić do formalnego procesu lub czegoś w tym guście?
     – Tak jest, sir, to właśnie zamierzam.
     – Och, na...! Stammel, za ile dni wraca kapitan Valichi?
     – Trzy lub cztery, sir.
     – Do tego czasu znikną twoje cenne dowody – obrażenia cielesne.
     – Nie w przypadku Paksenarrion. Poza tym, może pan zebrać dowody jutro.
     Sejek krzywił się, rozmyślając nad sprawą.
     – Obaj jesteśmy w tej sprawie nieco stronniczy – stwierdził w końcu.
     – Zgadza się, sir. Nie ośmieliłbym się prosić o uznanie mojego osądu. Lecz co z wezwaniem świadków z – powiedzmy – Wschodniej Księcia, którzy mogliby tu przyjechać, obejrzeć ją i przedstawić raport kapitanowi Valichi?
     Kapitan rozważał to przez chwilę.
     – Myślę, że można tak uczynić, choć moim zdaniem, to strata czasu. – Zerknął na Stammela. – Zdajesz sobie sprawę, że Val może być równie szybki jak ja...
     – Tak jest, sir, ale...
     – Ale to Valichi odpowiada za rekrutów i sprawuje nad nimi władzę. W porządku, nie będę się sprzeciwiał, masz prawo zażądać rozprawy, jeśli uważasz to za uzasadnione. Kogo widziałbyś w roli świadków?
     Stammel zmarszczył czoło.
     – Myślałem o członkach Rady, sir, mających doświadczenie wojskowe i sądownicze. Jak pan zapewne wie, nie przepadam za burmistrzem Fontaine, lecz jest uczciwy i niegłupi.
     Kapitan pokiwał głową.
     – On to samo mówi o tobie, Stammel. Nigdy nie dowiedziałem się, co was poróżniło.
     – Im mniej się o tym mówi, tym prędzej pójdzie to w niepamięć, sir, a nie sądzę, żeby on miał o tym coś więcej do powiedzenia.
     – Bardzo dobrze. Heribert Fontaine – to jeden. Chcesz dwóch czy trzech?
     – Możliwie jak najmniej, nadal uważam, że dzieje się tu coś dziwnego. Myślałem, że dobra by była Kolya Ministiera. Była kapralem w kohorcie Paduga podczas oblężenia Cortes Cilwan.
     – Nie pamiętam jej.
     – Dość wysoka, ciemnowłosa – teraz oczywiście siwa – podczas tamtej kampanii straciła ramię. Gdyby nie to, po roku zostałaby sierżantem. Uprawia sad.
     – Chyba zabiorę się za pisanie wezwań. Niech cię, Stammel, mogłeś o tym pomyśleć nieco wcześniej.
     – Sir.
     – Lepiej, żeby twoja rekrutka wyglądała rano jak najgorzej. A jeśli już o to chodzi, to kiedy pójdziesz odwiedzić ją wieczorem – planujesz to, prawda? – sierżant przytaknął – to chcę, żebyś zabrał ze sobą strażnika – po prostu dla zachowania niepodważalności dowodów. – Kapitan zaczął pisać. Stammel stał cicho, rozwścieczony ostatnią uwagą. – Proszę – powiedział po zakończeniu. – Wyślij to wieczorem do Wschodniej Księcia. Zbierzemy dowody – i jej zeznania, jeśli chcesz – przed śniadaniem. Przed wschodem słońca odbędzie się apel. Mam nadzieję, że jak najwcześniej wszystko wyjaśnimy.
     – Tak jest, sir. Zamknąłem rekruta Korryna. Chcę, żeby jego także przesłuchano.
     – Bardzo dobrze. Coś jeszcze?
     – Tak jest, sir. Proszę o pozwolenie, by asystentka kwatermistrza, Maia, doglądała Paksenarrion przez noc. Zna się trochę na leczeniu.
     – Naprawdę uważasz to za konieczne? Zresztą nieważne – nie prosiłbyś o to, gdyby tak nie było. Rób, co uważasz za słuszne. Pamiętaj tylko, że jest więźniem, a nie gościem honorowym. Nikt nie może wchodzić do jej celi sam, a jedyne odstępstwa od regulaminu muszą wynikać z konieczności utrzymania jej przy życiu. Nie mam prawa jej osądzać, ale mam obowiązek stosować wobec niej zasady.
     – Tak jest, sir. Dziękuję, sir.
     – Zabierz te wezwania i daj mi się wyspać. Odejść.
     – Tak jest, sir. – Stammel odetchnął, jak tylko znalazł się za drzwiami i rozluźnił się. Osiągnął to, po co przyszedł, a nawet więcej. U podnóża schodów omal nie wpadł na służącego Księcia, Venneristimona, którego ciemne szaty zlewały się z zalegającymi w korytarzu cieniami.

ciąg dalszy na następnej stronie

powrót do indeksunastępna strona

23
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.