WŁADCA JAKO EKRANIZACJA
KW: Profesor Jakub Licheński powiedział, że „Władca Pierścieni” jest dobrym filmem, ale fatalną ekranizacją. Ale potem przyznał, że film jest wielkim hołdem, jaki Peter Jackson składa Tolkienowi. Nie ulega wątpliwości, że Jackson wziął materiał Tolkiena serio – nie pokusił się o parodie, w głównej warstwie jest wierny tolkienowskiej fabule, ale ma własne pomysły, opowiada tę historię po swojemu, kilkakrotnie ją zmieniając, dodając niektóre wątki, a niektóre upraszczając. Jak mu się to udało? Czy uważacie, że możliwa była lepsza ekranizacja „Władcy Pierścieni”?
PP: Oczywiście. Nie byłoby to nawet takie trudne, acz nie miejsce tu na szczegóły, bo jednak wypadałoby przejrzeć dziewięć godzin filmu, aby zaproponować korekty. Cokolwiek osobną sprawą jest w ogóle upuszczenie z „Władcy Pierścieni” trochę tego zadęcia, które czyni powieść tak nierealistyczną. Bardzo dobrą robotę, acz właśnie parodystyczną, wykonał tu niejaki Goblin, tworząc alternatywną rosyjską ścieżkę dialogową, a w dużej części podkładając też inną muzykę, co paradoksalnie miejscami dodało filmowi realizmu.
MCh: Mnie też nie podobało się co najmniej kilka elementów w każdym z filmów, ale akurat to „zadęcie” wydawało mi się całkiem na miejscu. To jest prosta historia o tym, że dobro walczy ze złem, a tego typu historie po prostu muszą nieść jakiś ładunek patosu. Zresztą akurat we „Władcy” nie był on przecież jakiś gigantyczny i widać, że Jackson starał się nie przegiąć. Są tu postacie śmieszniejsze niż inne, są postacie żałosne, są tchórze itd. Nie mamy aż tak prostego podziału na samych szlachetnych i samych parszywych między innymi dzięki temu, że Jackson starał się (częściowo za Tolkienem) jednak nadać postaciom jak najwięcej ludzkich cech, pokazać, że są skonfliktowani, że mają wątpliwości, boją się itd. Rozumiem, że można narzekać na bombastyczną muzykę Shore’a, ale to znowu rzecz trudna do dyskusji - take it or leave it. Mnie odpowiadała właśnie ta bombastyczna forma, bo to przecież jest opowieść o heroizmie, o stawianiu czoła przeważającym siłom itd. Jeśli ktoś ma wątpliwości, czy coś takiego można pokazać lepiej lub gorzej, może obejrzeć wspomnianego wcześniej „Ostatniego samuraja”, pełnego żenująco patetycznych chwytów. Jackson, chwała mu za to, dał radę w wielu miejscach pokazać heroizm bez sztucznego patosu. Choć w kilku - fakt - poszedł za daleko. Pominę w ogóle, że przede wszystkim jest to historia bajkowa i fakt, że wierzymy w to co widać na ekranie na tyle, na ile wierzymy (ja sam - bardzo mocno) to w zasadzie cud i dowód kunsztu reżysera. Czy można to było zrobić lepiej? Jasne, zawsze można. Dla mnie ważniejsze, że można też było to zrobić dużo, dużo gorzej. To, co Jacksonowi „wyszło” w porównaniu z tym, co mu nie wyszło (a mogło) przemawia dla mnie bezdyskusyjnie na korzyść reżysera.
KW: Tak jak pisałem niegdyś w tetrycznej notce, Jackson postawił na ukazanie prostych i ważnych prawd i wartości – przyjaźni, odwagi, odpowiedzialności, lojalności, poświęcenia – i, zwłaszcza właśnie w „Dwóch Wieżach”, udało mu się znakomicie. Powiedziałbym, że lepiej od Tolkiena, ale to niezupełnie prawda. On nadał temu po prostu współczesną estetykę, dlatego może i jego wizja jest mi obecnie bliższa.
Po obejrzeniu „Powrotu Króla” sięgnąłem znowu po książkę I stwierdziłem, że jest ona zupełnie inna od filmu. Też znakomita, ale na swój zupełnie inny sposób. Inne czasy, inna estetyka, inna forma właściwsza do ukazania eposu.
TK: "Władca Pierścienia" jest dla mnie jednym z nielicznych przypadków, gdy film przewyższył literacki pierwowzór. Jackson zgniótł Tolkiena. W niezwykły sposób odarł książkową trylogię z obrastających ją grubymi warstwami pokładów infantylizmu. Uczłowieczył hobbitów (w książce to przecież przerośnięte, gadające chomiki), aby łatwiej było identyfikować się z głównymi bohaterami, urealnił papierowe postacie, wyrzucił Słonia Trąbalskiego Śródziemia (Tom Bombadil), zwierzątka przystające przy drodze i zastanawiające się, co też hobbity robią poza Shire, oraz tony innych kłujących w oczy głupot, które skutecznie wysysają resztki realizmu z pompatycznej opowieści o losach świata. Długaśne opisy przyrody zastąpione zostały pięknymi zdjęciami Nowej Zelandii. Z "Drużyny Pierścienia" wyszedłem oszołomiony – nie spodziewałem się, że z nudnawej, słodkiej opowiastki, można zrobić tak mroczną, hipnotyzującą opowieść. Czy można było zekranizować trylogię lepiej? Można. Na jedno Jacksonowi nie starczyło odwagi – na zmianę zakończenia, które jest tak słodkocukierkowe (i trzy razy za długie) jak w książce. Wielka szkoda, że żadna z głównych postaci nie oddaje życia w walce o Śródziemie.
MCh: To fakt, że akurat zmiana końcowych losów postaci mogłaby przenieść całość trochę mocniej w kierunku romantycznych eposów, ale oczywiście to byłaby zmiana, która najbardziej rozsierdziłaby tolkienistów. Natomiast przy zakończeniu proponuję jednak pamiętać, że to nie koniec jednego filmu, tylko trzech, czyli koniec dziewięcio-, a w rozszerzonych wersjach dwunastogodzinnej opowieści. W takim kontekście przestaje razić długość tych podsumowań. Nie przestaje razić natomiast fakt, że chyba niepotrzebnie większość z nich pokazano w zwolnionym tempie. Dorzucę jeszcze, że Jackson bardzo zgrabnie zrobił dwie rzeczy – uprościł do filmu fabułę, wycinając z niej poboczne wątki i kompresując inne, ale przy tym nie zgubił z powieści tych podtekstów, które powodują, że dla dorosłego odbiorcy „Władca” jest powieścią wielopoziomową Ba, nie tylko nie zgubił, ale podkreślił. W filmowej wersji wyraźne pozostały na przykład freudowskie podteksty w relacjach między postaciami – wybór partnera wbrew ojcu, który okazuje swoją zazdrość i niezadowolenie, poszukiwanie ojcowskiej męskiej postaci przez dziewczę, które straciło ojca w dzieciństwie itd. A do tego doskonale podkreślono w filmie fetyszyzację broni białej – też oczywisty freudowski podtekst, który Jackson akurat rozbudował w stosunku do Tolkiena. Rzućcie okiem przy kolejnym seansie ile tu mamy scen podziwiania błyszczących mieczy. Są też sekwencje kontrastujące długi miecz człowieka z krótkimi hobbitów itd. Interpretacje każdy może sobie tutaj dopisywać sam :)
ER: Problem ekranizacji zmienia się z części na część. Najwięcej Jacksona w Tolkienie jest w części pierwszej, najmniej - w trzeciej. Co do "Drużyny Pierścienia" - swego czasu długo rozpisywałem się na temat różnic w postrzeganiu Śródziemia wg Tolkiena i wg Jacksona, ni będę więc zajmował ekranu. W "Dwóch wieżach" dużą zmiana był wątek miłosnego trójkąta Arwena - Aragorn - Eowina. W części trzeciej też dokonano zmian, jednak żadna z nich tak naprawdę nie powodowała znaczących rozbieżności między książką a filmem. A szkoda. Bo w zasadzie wszystkie dokonane przez Jacksona zmiany wychodziły Tolkienowi na dobre, rozwijały jego zamysły, względnie inteligentnie z nimi dyskutowały.
KW: I tu się z tobą zgodzę – jako czytelnik znający książkę na pamięć (przynajmniej kiedyś, gdy byłem młodszy), od filmu właśnie oczekiwałem czegoś zupełnie nowego – i z radością chłonąłem każdą zmianę, którą wprowadził Jackson, zwłaszcza, że były to zmiany sensowne i ciekawe. Dlatego też może zaskoczył mnie (tym, że mnie nie zaskoczył) „Powrót Króla” – który w najmniejszym stopniu odszedł od Tolkiena i generalnie pokazał to, co znaliśmy już z książki. I można było wykazać czasami odrobinę więcej odwagi – ale wtedy szum podnieśliby tolkieniści, którzy nie mogą znieść usunięcia Imrahila, czy też faktu, że hobbici najwyraźniej palą ziele z czwartej Ćwiartki, a powinni z Drugiej. Czy coś w tym stylu.
Marta Bartnicka: If I were P. Jackson |
---|
W zimny lutowy dzień przy misce gorącej zupy rybnej (przepis dostarczę na życzenie) doznałam olśnienia: wreszcie wiem, co jest nie w porządku z kompozycją skądinąd świetnego filmu "Powrót Króla" i co bym zrobiła na miejscu Petera Jacksona. Akcja filmu toczy się do pewnego momentu wartko i harmonijnie, w dobrym tempie, acz bez zbędnego pośpiechu i z należytym wygraniem tych wszystkich wątków, które wygrać postanowiono. Niejaki problem zaczyna się w okolicy bitwy pod Minas Tirith: problem nie tyle z narracją filmu, co z uwagą widza, któremu leci trzecia dupogodzina, a koncentracja słabnie. Chyba z tych przyczyn zakończenie bitwy i następujące po nim sceny wydały mi się jakieś blade i mniej wyraziste niż trzeba. Z samej zaś narracji zabrakło porządnego uzasadnienia czemu Faramir z Eowiną stoją w jednej parze przed królem i królową, natomiast końcowe odejście Froda wydaje się słabo uzasadnione, bo niespecjalnie mamy czas obserwować losy Froda po Pierścieniu. Niektórzy twierdzą też, że brak "porządków w Shire" to wielka strata (o tym nie jestem zbyt głęboko przekonana, ale zdaje mi się, że ten fragment byłby bardzo wdzięczny do sfilmowania). Nie, nie sugeruję, że film powinien być jeszcze o godzinę dłuższy. Myślę, że na miejscu Jacksona zrobiłabym po prostu czwartą część "Władcy Pierścieni".Powinna się ona zacząć w którymś momencie decydującej bitwy, oczywiście daleko przed jej rozstrzygnięciem. Wtedy można by zafundować widzom nieco dłuższą szamotaninę Eowiny z Nazgulem, na przykład coś w stylu pojedynku Valmonta z Dancenym w "Niebezpiecznych związkach" A.D. 1988 (Malkovich vs. Reeves), gdzie doświadczony szermierz bawi się z melepetą, aż melepeta przypadkiem wykona właściwe pchnięcie. Odsiecz Aragorna i zielonych trafiłaby na widza odpowiednio rozgrzanego, a nie wymęczonego, a długaśne monologi Sama w czasie wspinaczki na Orodruinę byłyby bardziej do przyjęcia. Po bitwie i stosownych zdarzeniach pobitewnych byłby czas na należyte zarysowanie związku Faramira z Eowiną - na miarę obu romansów Aragorna (odmalowanych bodaj czy nie lepiej niż u aseksualnego Tolkiena).Potem, dla podkręcenia dramatyzmu akcji, przydałyby się wspomniane "porządki w Shire": niespodziewanie mroczny wstęp, burzliwe rozwinięcie i szczęśliwe zakończenie. Sam z Różyczką też mogliby się dla przyzwoitości choć raz pokłócić i razik przeturlać po sianie, zanim zobaczymy ich szczęśliwych i statecznych z dwójką uroczych dzieci. A na tle przywracania ładu w Shire oraz pożycia państwa Gamgee można by nienachalnie powplatać motyw hobbita po przejściach, który nie potrafi się już wpasować w społeczeństwo. Tak, żeby widz niemal odetchnął z ulgą, kiedy Frodo wejdzie na statek. I jak by Wam się to podobało?
|
AKTORZY
KW: Czas na ekipę Zawsze w przypadku ekranizacji kultowych dzieł pojawia się burzliwa dyskusja nad sensownością doboru aktorów do kluczowych ról. W tym przypadku chyba jednak zaszła niespotykana okoliczność – ekipa prawie w całości jest doskonale wybrana, a niektóre postaci – jak Gandalf Iana MacKellena, Aragorn Viggo Mortensena, Legolas Orlando Blooma, to już nawet nie strzały w dziesiątkę – to dwunastki na dziesięciostopniowej skali. Zgodzicie się ze mną?
PP: Jak się kontestowało PO w liceum, to się człowiekowi zwidują dziesięciopolowe tarcze strzelnicze. Tymczasem tarcze, do których za szczenięcych lat strzelałem z KBKS miały właśnie kręgów dwanaście. I owszem, trzej wymienieni powyżej aktorzy, a i Elronda Smitha, Lawrence’a Makoare i właściwie dowódcę orków z Pelennoru też bym do tego dodał, zostali obsadzeni może nawet w okolicy takiej dwunastki. Co do Legolasa, uważam nawet, że jest on najlepszą laską w całym filmie, przynajmniej do czasu pojawienia się Eowiny. Niestety bowiem, role kobiece są w większości, co mówię od samego początku, obsadzone marnie. Zwłaszcza strasząca buźką swojego tatusia wielka i ciężka Liv Tyler, jako elfka nie sprawdza się zupełnie.
TK: Ale Cate Blanchett, jak zwykle, była świetna. Zresztą pozostałym dwóm znaczącym rolom kobiecym (Arwena i Eowina) też nie mam nic do zarzucenia. Obsada ogólnie wydaje mi się dobrze dobrana, chociaż nikt jakiejś wielkiej kreacji aktorskiej tu nie stworzył. To kolejny dobry wybór Jacksona, aby obsadzić mało znane twarze. Dobry dla widzów, dla aktorów pewnie mniej – niełatwo będzie im się uwolnić od granych w trylogii postaci.
ASz: 99% aktorów dobranych jest rewelacyjnie, moimi faworytami są Sam, Bilbo, Frodo, Boromir, Gandalf i Aragorn. Natomiast jedną wielką pomyłką są elfy, zwane na niektórych forach dyskusyjnych lolfami. Mówi się potocznie (przynajmniej w światku fantastycznym) o „elfiej urodzie”, która w skrócie charakteryzuje się delikatnymi, może nieco ostrymi rysami twarzy, dużymi oczami i szczupłym podbródkiem. Szczupłym! W filmie tymczasem dostajemy komando aryjskich wojowników o kwadratowych szczękach. Że o rozjaśnionych włosach nie pasujących do koloru brwi już nie wspomnę.
KW: Fakt, coś w tym jest. Ale Hugo Weaving jako Elrond to absolutnie zaskakujący wybór doskonały („Welcome back Mr. Aragorn. We missed you.”).
EKIPA
KW: Czas ocenić resztę ekipy filmowej – zaczynając oczywiście od reżyserii Petera Jacksona. Ale nie zapomnijmy tez o muzyce Howarda Shore’a, zdjęciach Andrew Lesniego, scenografię, kostiumy, efekty specjalne...
TK: Zacznę od tych ostatnich. Zadziwiło mnie trochę to, że przy tak ogromnym budżecie wkradło się kilka bubli. Zastępowanie aktorów ich komputerowymi dublerami wypada słabo. Szczególnego pecha miał w tym względzie Legolas – w pierwszej części wskakiwał na jaskiniowego trolla, w drugiej na biegnącego konia, w trzeciej wyczyniał harce na olifancie. Wszystkie te popisy wypadają bardzo nienaturalnie, podobnie jak kilka innych bliskich interakcji aktorów z animkami. Pewnie zabrakło czasu, bo nie chce mi się wierzyć, patrząc na perfekcyjnego Golluma, aby był to brak możliwości czy umiejętności. Rzuciło mi się też w oczy, że kilka razy aktorzy słabiutko zostali nałożeni na tło.
MCh: Ten problem prześladował trylogię od pierwszego filmu. Szczerze mówiąc miałem nadzieję, że w kolejnych będzie z tym lepiej, ale nie było. W ostatnim filmie nawet w podsumowaniu – czyli w scenach bardzo statycznych, bez zmian oświetlenia - wiele razy widać, że postacie hobbitów powklejano po prostu między ludzi. Faktycznie dziwne, że przy takim rozmachu przedsięwzięcia jest to aż tak widoczne. Może to znak, że dzisiaj po prostu nie da się na taką skalę zrobić efektów idealnie imitujących rzeczywistość.
TK: Howard Shore napisał świetną, mroczną symfonię. Jego tematy nie są tak wyraziste jak u Williamsa czy Zimmera, ale wpisuje się to w panującą ostatnio w Hollywood tendencję – muzyka nie zaczyna przez to dominować nad obrazem. Szkoda, że ilustracja muzyczna ostatnich dwóch części tak mocno bazuje na tej do "Drużyny Pierścienia" i nowe tematy pojawiają się sporadycznie. Wydaje mi się, że dwa Oscary za to samo dzieło są lekko przesadzone, jeden by wystarczył. Oczywiście słowa uznania należą się także całej reszcie ekipy, że zdołali zapanować nad tak gigantycznym przedsięwzięciem.
MCh: Nie zgodziłbym się chyba, że muzyka nie dominuje tu nad obrazem. Dla moich uszu dominuje, ale właśnie o to miało chodzić. Dzięki temu efekt jest raczej operowy, a nie filmowy i w kontekście fantastycznej historii o innym świecie pasuje to doskonale. Moje ulubiony operowy moment trylogii: początek „Dwóch wież”, z Gandalfem spadającym w przepaść z Balrogiem. Muzyka robi z tej sceny rzecz niepowtarzalną.
KW: Mi zawsze dreszcz po plecach szedł, gdy wchodził temat przewodni Rohanu...
PP: Na muzykę filmowa jestem mało czuły, acz przyznam, że orki biegnące w stronę Amon Hen przy wtórze Rammsteinu są rzeczywiście świetne. Podobnie podłożone pod ucieczkę przed Balrogiem „Nas nie dogoniat” Tatu i jakaś ich druga piosneczka towarzysząca bijatyce czarodziejów, bardzo zyskującej w takiej wersji. Również „You’re in the army now” w połączeniu ze scenami zbrojenia się Helmowego Jaru i kozacka piosenka Sektora Gaza doskonale się komponują z Rohanem.
Co do scenografii, to cierpi ona, jak już mówiłem, na gigantyzm, poniekąd zresztą wynikający z pomysłów Tolkiena, co ją trochę usprawiedliwia. To samo dokładnie można powiedzieć o efektach specjalnych: jest dużo, głośno, szybko i pompatycznie. Natomiast istotnie, kostiumy są dobre, może poza co chuderlawszymi orkami, których jednak równoważą rzeczywiście groźnie wyglądający dowódcy.
PODSUMOWANIE
KW: Aby jakoś naszą dyskusję podsumować zadam pytanie – jak sądzicie, jak dzieło Petera Jacksona wpłynie na całą kinematografię?
PP: Nijak, a jak by miało wpłynąć? Film jak film. Nic szczególnie nowatorskiego ani głębokiego w nim nie zobaczyliśmy. Może gdybyśmy byli Amerykanami, to coś by się dało z nami ugrać na samych rozmiarach, w końcu oni też mieli wielkie dwie wieże. No ale już ich nie mają, świat się jakoś, na dobrą sprawę, nie zmienił, a jak wiadomo, nie tyle rozmiar się liczy, co technika.
MCh: Oj, mam wrażenie, że tak jak komputerowe efekty w trylogii Tolkiena nie do końca zdały egzamin, tak też nie do końca zdało egzamin wklejenie do naszej dyskusji komputerowej symulacji niezadowolonego Pawła. Do następnego razu musimy popracować nad enginem, bo ten nie daje rady spojrzeć dalej niż koniec własnego kodu...
KW: Zaiste, karkołomne jest stwierdzenie, że nijak na kinematografię nie wpłyną filmy, które zdominowały na 3 lata rynek i zarobiły kilkaset milionów dolarów...
TK: Z pewnością przybędzie nam obrazów fantasy. Problem polega na tym, że Jackson sfilmował jedyne dzieło tego gatunku, które jest powszechnie rozpoznawane także przez osoby nieinteresujące się fantastyką. Producenci nie zaryzykują chyba z inwestycją kolejnych trzystu milionów dolarów w ekranizację cyklu jakiegoś mało znanego autora. Powstawać będą więc prawdopodobnie pojedyncze filmy. Inna tendencja zapoczątkowana przez film Jacksona, czego efekty już oglądamy, to realizacja kilku ciągów dalszych jednocześnie - zmniejsza to koszty produkcji, choć i ryzyko porażki jest większe. A poza tym dzieło Jacksona stanie się tym w filmie fantasy, czym Tolkiena w literaturze. Wzorem, z którym każdy kolejny film będzie porównywany.
ASz: Na całą kinematografię może nie, wydaje mi się jednak, że wpłynie na kino fantastyczne: twórcy chętniej będą sięgać po ekranizacje, ujrzawszy, że można z sukcesem sfilmować powieść, która przez dziesiątki lat uchodziła za całkowicie niefilmowalną. Mamy już „Solaris” (mniejsza z tym, na ile to się liczy jako ekranizacja), obiło mi się też coś o uszy o „Grze Endera” i „Czarnoksiężniku z Archipelagu”. Mam nadzieję, że te filmy będą równie udane, co trylogia Jacksona.
MCh: Nie wiedzieć, że Jackson już wpłynął na to co dzieje się w Hollywood oznaczałoby chyba nie patrzeć w ogóle. Po pierwsze, zaraz po pierwszym filmie i po pierwszym Harry Potterze w całym Hollywood wybuchł popłoch i wytwórnie na gwałt szukały praw do podobnych filmów. Sprzedały się m.in. „Mroczne materie” Philipa Pullmana, „Opowieści z Narni” Lewisa, „Artemis Fowl” Colfera, „Ziemiomorze” Le Guin i garść pomniejszych rzeczy fantasy dla młodszych, średnich i starszych. Wiadomo, że dzięki „Władcy” inaczej podchodzi się dzisiaj do kilku rzeczy. Po pierwsze, do produkcji filmów – kilka pozycji w serii nakręconych jednocześnie pozwala zmniejszyć koszty, mimo że początkowa inwestycja jest większa niż przy pojedynczym filmie. Po drugie, do marketingu filmów – kilka pozycji nakręconych jednocześnie pozwala skrócić czas między poszczególnymi częściami, a to daje niespotykane wcześniej możliwości marketingowe. Przy „Władcy” mieliśmy do czynienia w sumie z trzyletnią akcją marketingową trwającą prawie bez przerwy, bo wychodził film, zanim schodził z ekranów było o nim głośno z okazji nagród, ledwo schodził z ekranów, na DVD wychodziła wersja podstawowa, ledwo o niej ucichło, wychodziła wersja rozszerzona, która z kolei stawała się początkiem akcji marketingowej towarzyszącej wprowadzaniu do kin kolejnego filmu. Że nie wspomnę o książkach, grach komputerowych, programach telewizyjnych itd. To gwarantuje mnóstwo darmowej reklamy w prasie (recenzje, informacje) obok standardowych inwestycji marketingowych ze strony producentów. Mówiąc najkrócej, po „Władcy” marketingowy krajobraz Hollywood wygląda zupełnie inaczej niż przed. A do tego trylogia stała się bezprecedensowym wydarzeniem gatunkowym – pierwszym filmem fantasy, który zdobył Oscary – i to w jakim stylu! To wszystko radykalnie zmienia podejście do gatunku, do produkcji filmów, do metod ich sprzedaży. Zmienia też podejście do samego fantasy jako gatunku gorszego niż inne. A już zupełnie na marginesie – „Władca” wpłynął też na od lat rozwijającą się koncepcję hollywoodzkiego reżysera jako supergwiazdy. Jackson jest pierwszym reżyserem w historii, którego gaża przewyższa gaże jego aktorów i sięga gaży aktorskich supergwiazd. To może w bardzo ciekawy sposób zmienić zakulisowe rozgrywki w Hollywood, budżety filmów, sposób reklamowania filmów itd.
KW: Ufff – cieszę się, że dzięki powyższej wypowiedzi chociaż udało się jakoś sensownie podsumować naszą nieskładną dyskusję... Myślałem, że dwumiesięczny dystans pozwoli na jakąś spójną, genaralizującą rozmowę – ale się myliłem. Nic to, zaczekamy na wydanie rozszerzone DVD i może wtedy spróbujemy jeszcze raz. Istnieje nadzieja, że wersja specjalna naszej dyskusji nie będzie już tak chaotyczna...
|
|