- Powiesz mi prawdę? - zapytał, choć na końcu języka miał pytanie: "Będziemy się kochać od razu, czy najpierw rozłożymy pled?" Oczy Saytarla zabłysły śmiechem. - Myślę, że na pledzie będzie nam wygodniej - stwierdził spokojnie. Słysząc gniewne prychnięcie Raya, machnął lekko ręką. - Jesteśmy już blisko. Bądź cicho i chodź za mną. Sam zobaczysz. - To chociaż powiedz, jak masz naprawdę na imię! - Say. Chodź już! - Podobnie - Ray nie ruszył się z miejsca. - Co "podobnie"? - tym razem mężczyzna się zdenerwował. Chwycił go za ramię i pociągnął za sobą. - Podobnie do mnie: Ray - Say. Prawie tak samo. Say zignorował go całkowicie. Po prawie godzinie przedzierania się przez krzewy Mag nakazał gestem zatrzymanie się i zachowanie ciszy. - Są tam - wyszeptał, wskazując niewielką polanę. - Gdzie? - Ray wyjrzał mu zza ramienia. Pobladł na widok związanych Magów. Pilnujących ich strażników nie było aż tak wielu, a jednak żaden nie próbował się uwolnić. - S... Say...? - wyszeptał. - Co... co się stało? Kim oni są? I gdzie są Zwierciadła?! - mimo że mówił szeptem, w jego głosie brzmiała coraz większa panika. Mag nie był zaskoczony, choć i na jego twarzy malowało się przerażenie. Chwycił Raya wpół i prawie wyniósł na bezpieczną odległość. Chłopak drżał na całym ciele. Mimo mijających minut nie potrafił się uspokoić. - Czułeś to? Ten strach, ból i żal, jaki się wokół roztaczał? - z trudem wymawiał poszczególne słowa. - Tak. - Say przyciskał do siebie Raya, starając się dodać mu otuchy. Jednak po chwili chłopak wyrwał się z całej siły. Oskarżycielsko popatrzył na Saya. - Ty wiedziałeś! Wiedziałeś od początku, że zostaniemy zaatakowani. Że Zwierciadła zginą! Uciekłeś, zamiast ich ratować!! Jesteś tchórzliwym.... Say wymierzył mu policzek, a chłopak urwał, łapiąc się za piekące miejsce. Żaden z nich nie odezwał się przez długą chwilę. W końcu Say wstał i otrzepał ubranie z piasku. Potem obrócił się na pięcie i ruszył przed siebie. Ray z przerażeniem poderwał się na nogi. - Dokąd idziesz? Nie zostawiaj mnie! - Nie jesteś mi już do niczego potrzebny - stwierdził chłodno Say, nawet się nie oglądając. - Wiedziałem, że nasza grupa zostanie napadnięta. Wiedziałem, że jeśli ciebie tam zostawię, wszyscy zginą. Teraz, kiedy ich odnalazłem, mogę spróbować im pomóc. A ty - obejrzał się, rzucając Rayowi twarde spojrzenie - Ty się nie wtrącaj. Nie potrzebuję cię! Ray zamrugał powiekami, próbując odgonić łzy. Jeszcze nikt nigdy go tak nie zranił zwykłymi słowami. - Jesteś Magiem i potrzebujesz Zwierciadła - rzekł, próbując być spokojnym i rzeczowym. - Ja jestem Zwierciadłem. Mogę pomóc. Beze mnie... - Jeszcze tego nie rozumiesz? Nie potrzebuję Zwierciadła! Poradzę sobie sam. A jeśli kiedyś chciałbym, aby ktoś był przy mnie... z całą pewnością ciebie o to nie poproszę! Nie czekając na odpowiedź, znikł za najbliższymi krzewami. Ray zszokowany wpatrywał się w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą stał Say. Każde jego słowo wyważone było tak, by jak najbardziej zranić Zwierciadło. Udało mu się to doskonale. Ray upadł na kolana i skulił się, zaciskając dłonie na ramionach. Z jego piersi wyrwał się rozpaczliwy szloch. Tym razem nie było nikogo, kto chciałby go pocieszyć. * * * Minęła prawie godzina, zanim Ray pozbierał się na tyle, by wstać i pójść w stronę polany. Jakiś czas temu wyczuł podmuch mocy, której użył Say. Zrozumiał wtedy, dlaczego Mag nie potrzebował Zwierciadła. Panował nad mocą tak dobrze, że sam był dla siebie "Zwierciadłem". Prawdopodobnie nawet gdyby nie ujarzmił swej mocy, i tak pokonałby strażników samą jej potęgą. Ray poczuł się jeszcze bardziej zraniony. Gdy dotarł do obozowiska, trafił na dość ciekawą scenę. Wszyscy strażnicy zniknęli - jakby ich nigdy nie było. Fra z Kryształowych Gór oraz Tyl i Sha, Magowie z Rissarell, wrzeszczeli jeden przez drugiego na stojącego nieruchomo Saya. Wszyscy Magowie, mimo podartych ubrań i wielu drobnych ran, zdawali się mieć więcej energii niż całkowicie zdrowy Say. Mężczyzna spokojnie pozwalał reszcie się wykrzyczeć. Wydawało się, że wszystkich ignoruje, choć tak naprawdę nic nie umknęło jego uwadze. A już na pewno nie pojawienie się Raya. Młodzieniec, widząc jego chłodne spojrzenie, stanął niezdecydowany. Przez długą chwilę mierzyli się wzrokiem. Ray przegrał ten cichy pojedynek, spuszczając wzrok na trawę u swych stóp. Reszta zauważyła go dopiero po kilku minutach. Cichli jeden po drugim, wpatrując się w niego z zaskoczeniem. Ostatni obejrzał się Tyl. - Ray? - rozpoznał go bez problemu, chociaż do chwili wspólnej podróży prawie wcale się nie znali. - Jak udało ci się uciec? Czy inne Zwierciadła są z tobą? Czy nic im się nie stało? Gdy przez dłuższy czas Ray milczał, Tyl podszedł do niego ze zmarszczonymi brwiami i zdecydowanie położył ręce na ramionach chłopaka. Ray skrzywił się lekko, gdy poczuł jak Mag bezlitośnie łamie jego blokady i przeszukuje umysł. Z całej siły odepchnął go od siebie. - Nigdy więcej... tego nie rób! Zrozumiałeś?! Mag jednak wcale go nie słuchał. - Nie wie, gdzie są nasze Zwierciadła. Był cały czas z Sayem - zwrócił się do pozostałych Magów. - Ale... jest Wolnym Zwierciadłem. Może pomóc nam ich odnaleźć. Z tym, że... - zawiesił głos i mrużąc oczy spojrzał na Raya. Chłopak cofnął się o krok. Wcale, ale to wcale nie podobała mu się mina Tyla. Zresztą pozostali Magowie patrzeli na niego takim samym, pełnym bezwzględności wzrokiem. To nie wróżyło niczego dobrego. Panicznie szukał ratunku u Saya. Jednak mężczyzna był zajęty przeszukiwaniem juków strażników i nie wyglądał, jakby miał chęć spieszyć mu z pomocą. Ray westchnął. Miał w tej chwili dwa wyjścia. Jedno - sprzeciwić się Magom, próbować się bronić. Efektem może być tylko śmierć, gdyż zdesperowani Magowie nie zawahają się przed niczym, by odnaleźć swoich partnerów. Drugim wyjściem była zgoda na współpracę. Z własnej woli mógł użyć mocy, aby pomóc Magom. Co prawdopodobnie również skończy się śmiercią, gdyż nie zdoła wytrzymać przepływającej przez niego energii. Magów musi być przynajmniej trzech, by rzucić takie zaklęcie. I przynajmniej dwóch musi mieć Szarą Kartę przyznawaną tylko najpotężniejszym. A trzeci powinien mieć co najmniej Błękitną. Jeszcze raz popatrzył na Saya, ale ten nadal nie zwracał na niego uwagi. Lekko skinął głową. - Pomogę wam - rzekł, patrząc prosto w oczy Tyla. - Zdajesz sobie sprawę, że możesz przypłacić to życiem? - Mag wyglądał, jakby nie mógł się zdecydować, czy powinien się cieszyć, czy raczej denerwować. - Jesteś sam, a żeby odnaleźć pozostałe Zwierciadła, musimy we trzech rzucić zaklęcie. Potrzebne nam są trzy Zwierciadła, nie jedno. - Jestem silniejszy, niż podejrzewasz. Dam sobie radę - Ray wzruszył ramionami i podszedł bliżej. - A jeśli nawet umrę... i tak nie zabiorę nikogo ze sobą. Jestem Wolnym Zwierciadłem, jak sam powiedziałeś - spojrzał wprost w ciemne oczy Tyla. - Jeśli zginę, nikomu nie będzie mnie brakować. Jestem... sam. Róbcie, co musicie zrobić. Ray spokojnie usiadł na ziemi. Był zadowolony ze swej decyzji. Przynajmniej sam zdecydował o tym, jak umrze. Uśmiechnął się gorzko na myśl, że wybrał teraz śmierć tak, jak kilka tygodni temu wybrał ją Kyei. Magowie przez chwilę wahali się, lecz po szybkiej wymianie spojrzeń podeszli do Raya, ustawiając się wokół niego. Początkowo powoli, a potem coraz gwałtowniej zaczęli przelewać moc przez jego ciało. Chłopak bez trudu ją okiełznał i zaczął odsyłać Magom z powrotem. Przez jakiś czas czuł, jak mężczyźni splatają zaklęcie, lecz wkrótce cały świat zniknął wyparty przez jasne, białe światło. Dla Zwierciadła czas się zatrzymał. Przestał dla niego istnieć strach i ból. Nie czuł chłodnej, pachnącej wilgocią ziemi, na którą upadł. A wkrótce przestał także wyczuwać własne ciało. Przesyłał moc Magom już bardziej instynktownie niż świadomie. Płynął w jaśniejącym niebycie, który powoli zasnuwał jego myśli. Zawsze widział moc pod postacią różnych kolorów, zależnie od Maga. Tym razem wokół lśniła zimna biel. Czy tak wyglądała śmierć? Była piękna i spokojna. Jasna. * * * - ...Ray... Ray!... Ray! Głos początkowo dochodzący jakby z dużej odległości, stopniowo stawał się coraz wyraźniejszy i bardziej donośny. Jasność wypełniająca umysł Raya powoli znikała, zastępowana przez słodki odcień błękitu. Wraz z rozwianiem się bieli wrócił ból. Nie! Całe jego ciało zaprotestowało przeciwko tej zmianie. Nie chciał wracać! Chciał na zawsze zostać w tym świecie stworzonym z białego światła, gdzie nie miały dostępu strach, ból czy smutek. - Ray! Ocknij się! - ktoś wymierzył mu piekący policzek. Skrzywił się lekko, próbując otworzyć oczy i chcąc oddać uderzenie. Z zaskoczeniem spostrzegł, że nie ma siły unieść ręki, a otworzenie oczu kosztuje go tyle, co wtoczenie głazu na szczyt góry. Uniósł powieki. Pierwszą rzeczą, jaką spostrzegł, był błękit rozpościerający się nie tylko wewnątrz jego umysłu, lecz i wokół ciała. Potem zauważył, że nie leży na ziemi, lecz że ktoś trzyma go w ramionach. Uniósł lekko głowę i napotkał zaniepokojone spojrzenie szarobłękitnych oczu. - Say? - poruszył ustami, lecz nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Nie zwrócił na to uwagi, zaskoczony sytuacją, w jakiej się znalazł. Gdy mężczyzna zauważył, że Ray wraca do sił, niepokój w jego oczach zastąpił gniew. - Co ty sobie do jasnej cholery wyobrażasz?! Czyś ty totalnie zgłupiał?! Bohaterstwa ci się zachciało?! - Ja... tylko... chciałem pomóc... Musiałem... - Ray próbował się usprawiedliwić, jednocześnie zastanawiając się, po co to robi. Say nie okazywał do tej pory jakiejkolwiek chęci pomocy. Chłopak miał ochotę za to na niego nawrzeszczeć, lecz osłabiony organizm niezbyt na to pozwalał. Zdołał wydobyć z siebie tylko cichy szept. - Pomóc!?! - mężczyzna niezbyt delikatnie potrząsnął ramionami Zwierciadła. - Prawie umarłeś! Gdybym ich nie powstrzymał, już byłbyś zimnym trupem! Czy ty w ogóle nie myślisz? Przecież gdybyś zginął, ja też nie miałbym tu czego szukać! Ty głupi smarkaczu! Ray otworzył szerzej oczy. Zajęło mu to dłuższą chwilę, ale wreszcie dotarł do niego sens słów Maga. Zaskoczony patrzył na Saya, nie wiedząc, co mu odpowiedzieć. - S... Say... - wyjąkał wreszcie. Ten chyba też zrozumiał, co powiedział, bo jego policzki stały się czerwone. Wypuściwszy Raya z ramion wstał, skrzyżował ręce na piersi i odwrócił się do niego tyłem. Chłopak z impetem uderzył o ziemię. To go ocuciło do reszty. Usiadł i popatrzył w górę. Co prawda mężczyzna rzucił go na ziemię, lecz błękit wokół nawet na moment nie zamigotał. Uzdrawiający czar nadal działał i Ray coraz szybciej odzyskiwał siły. - Say... - zdołał tylko powtórzyć, patrząc z zdumieniem na Maga. Mężczyzna westchnął ciężko, garbiąc się przy tym. Wyglądał na załamanego. Potem gwałtownie obejrzał się i przyklęknął przed Zwierciadłem. Delikatnie, gładząc Raya po policzkach i włosach, z lekkim uśmiechem złożył na jego ustach niewinny pocałunek. Później cofnął się i zajrzał mu głęboko w oczy. - Czy zostaniesz moim Zwierciadłem? Proszę.... Ray długo milczał. - Dlaczego? - spytał w końcu. Całym sercem z radością chciał wykrzyknąć "tak", lecz rozum podpowiadał mu, że jeżeli teraz nie uda mu się wydobyć z Saya szczerej odpowiedzi, to już nigdy jej nie uzyska. - Ponieważ cię kocham. Ponieważ jesteś najważniejszą osobą w moim życiu. Ponieważ nie wyobrażam sobie przyszłości bez ciebie. Przez ten krótki czas zająłeś w mym sercu najważniejsze miejsce. A teraz, gdy cię prawie straciłem, zrozumiałem, ile dla mnie znaczysz. Nie chcę żyć bez ciebie... - zamilkł i na dłuższą chwilę zapadła cisza. Ray uważnie badał wzrokiem oczy Saya, szukając w nich fałszu. Nic takiego nie znalazł. - Jaka jest twoja odpowiedź? Zrozumiem, jeśli mi odmówisz. Nie jestem zbyt miłym partnerem. Jestem apodyktyczny, czasem okrutny. Zranię cię z pewnością jeszcze nie raz - tym, co powiem albo zrobię. To nie będzie łatwy układ. I życie ze mną też nie będzie łatwe. Dobrze się zastanów, zanim mi odpowiesz. - Ja... już zdecydowałem... - Ray zacisnął palce na ciemnoszarej koszuli Saya. Uniósł głowę, chcąc mu spojrzeć w oczy. - Chcę być przy tobie, żyć tam gdzie ty i umrzeć przy tobie. Zwyczajowa przysięga nabrała nagle nowego znaczenia dla Raya. Nigdy nie sądził, że te słowa, które wypowiedziało już tyle osób, dla niego będą tak wyjątkowe. Say przytulił go mocno do siebie. - Chcę być z tobą... żyć tam gdzie ty i umrzeć przy tobie - wyszeptał mu prosto do ucha.
|
|