– Oczywiście, że tak – starała się zachować spokój. – Nie mówiłeś nic o niewyciąganiu broni. – Nie sądziłem, że to konieczne – mruknął Macenion. – Nie przypuszczałem, że to zrobisz, tak bez powodu... – Prychnęła, a on ciągnął pospiesznie: – Gdybyśmy szli spokojnie, nic by się nie stało... – Powiedziałeś mi, że nic się nie stanie. – Obejrzała miecz, czy nie jest uszkodzony, po czym schowała go do pochwy. – Gdybyś mnie ostrzegł, nie wyciągnęłabym go. Nie lubię kłamców, Macenionie. – Zmierzyła go twardym spojrzeniem. – Ani tchórzy. Obejrzałeś się chociaż, by sprawdzić, czy żyję? – Nie jestem kłamcą. Po prostu sądziłem, że powinnaś to była wiedzieć. – Spojrzał w bok. – Zamierzałem wrócić zaraz po schwytaniu Wiatronogiego lub Gwiazdy, żeby cię znaleźć... albo pochować. Nie była pewna, czy mu wierzy. – Dzięki – mruknęła sucho. – Dlaczego wybrałeś ten szlak – tym razem prawdziwy powód, proszę? – Mówiłem ci: jest krótszy. I są tu ruiny... – I? – I słyszałem o tym miejscu. Parsknęła. – Z pewnością. Więc przyszedłeś tu, żeby je sobie obejrzeć, co? – Wiedziałem, jak wygląda. – Spojrzał na nią. – Nie patrz tak na mnie, człowieku. Omal nas nie zabiłaś... – Ponieważ nie powiedziałeś mi prawdy. – Ponieważ myślisz tylko o walce... o broni. Wiedziałem, jak tu wygląda, gdyż rozmawiałem kiedyś z kimś, kto tu był. – To nie byłeś ty dwa wcielenia temu, czy coś takiego? – Nie. To była... moja kuzynka. Mówiła, że jest tu bezpiecznie dla pokojowo nastawionych istot. – Położył nacisk na słowo „pokojowo”. Nie miała odpowiedzi. Zerknęła na Wiatronogiego, a za zasłoną drzew dojrzała Gwiazdę. Zawołała łagodnie, wyciągając rękę. Wiatronogi obejrzał się na Maceniona i zrobił kilka kroków w dół ścieżki. Paks wyszła na środek i zawołała znowu. Koń postawił uszy, patrzył na nią. Podeszła do niego i złapała za zwisające wodze. Były uszkodzone z jednej strony, tuż przy kółku. Elf patrzył na nią dziwnie, bez słowa podała mu wodze i zawołała Gwiazdę. Kucyk przedarł się przez zarośla i podbiegł do Paks, składając jej łeb na piersiach. – Już dobrze, dobrze. – Odpięła klapę plecaka i wyjęła jabłko. I tak zaczynały gnić. – Masz. – Kuc otoczył owoc wargami i zgryzł go, opryskując ją mokrymi drobinkami. Wiatronogi parsknął, obserwując Gwiazdę, i Paks wyjęła dla niego drugie jabłko. – Jak twoja noga? – spytała elfa patrzącego na to w milczeniu. – Widziałam, że utykasz. – Nie najgorzej – odparł. – Mogę iść. – Chciała dorzucić, że może nawet biec, ale zrezygnowała. Obróciła się do Gwiazdy, sprawdzając jej nogi i podkowy, a potem juki. Wszystko było w porządku. Tymczasem Macenion naprawił wodze. Podróżowali do zmierzchu, prawie nie odzywając się do siebie. Rozdział trzeci Bardziej niż kiedykolwiek rozumiała, do jakiego stopnia polegała dotychczas na uczciwości swych towarzyszy w Kompanii Księcia. Nie byli czarownikami ani elfami o mistycznych mocach, ale przynajmniej nie udawali, że władają siłami, których nie mieli. Dotrzymywali obietnic. I w żadnej walce nie porzuciliby jej, rannej ani martwej. Teraz, wędrując po górach z Macenionem jako przewodnikiem, zastanawiała się, czy w ogóle wie, gdzie są. Nie wspominał więcej o kamieniach strażniczych... ani ona. Jak zwykle sprawiał wrażenie pewnego. Niemniej czuła się jak schwytana w pułapkę, zupełnie jakby wtrącono ją do lochu. Ich droga – czy raczej szlak, którym prowadził Macenion – wspinała się w górę, dzień za dniem. Odległe morze skryło się za ramionami gór. Zapytała, czy oznacza to, iż minęli już przełęcz, lecz elf skwitował to jedynie śmiechem. Próbował pokazać jej na mapie, jak daleko zaszli. Lecz dla Paks zawiłe ukształtowanie gór i płaska mapa nie miały ze sobą wiele wspólnego. Przez większość czasu szlak wiódł lasami przerywanymi niewielkimi polankami. Uznała, iż byłyby to dobre tereny do wypasu owiec. Macenion twierdził jednak, że tak daleko od miejsc, w których można coś kupić lub sprzedać, nikt nie zakłada farm. Z rzadka widywali zwierzynę. Elf opisywał jej dzikie owce – czarnoskóre koryliny – pasące się na łąkach powyżej lasów. Czasami wskazywał kryjące się między drzewami czerwone jelenie, lecz Paks brakowało doświadczenia, by je dostrzec. Widzieli za to mnóstwo skalnych królików i innych małych zwierzątek, lecz nic niebezpiecznego. Macenion także nie wydawał się niczym martwić. Jego zdaniem wilki rzadko tu zaglądały. Dzikie koty były za małe, by ich zaatakować, przynajmniej w lasach. Wyżej polowały śnieżne koty – ale Paks nigdy o nich nie słyszała. – Nie dziwi mnie to – orzekł elf z charakterystyczną dla siebie wyższością. – Są duże... bardzo duże. Zakładam, że znasz leśne koty o krótkich ogonach? – Nie miała pojęcia, jak wyglądają, ale nie chciała tego przyznać. – Hm. Śnieżne koty są trzykrotnie większe od nich i mają długie ogony. Nazywają je tak, gdyż żyją wysoko w górach, wśród lodowych szczytów i śniegów. Są białe i szare. – Czym tam się żywią? Zmarszczył brwi. Drgnęły mu ramiona. W końcu odpowiedział: – Duszami. – Duszami? – I wszystkim innym, co tylko znajdą. Mięsem dzikich owiec. Ale... nie sądzę, żebyśmy mieli o tej porze roku jakieś kłopoty, Paksenarrion. Na przełęczy nie powinien leżeć śnieg. Jeśli jednak jakiegoś zobaczymy, pamiętaj, że to najgroźniejsze stworzenia w górach. Nie wyłączając ludzi – śnieżny kot jest bardziej niebezpieczny od bandy rzezimieszków. – Ale jak? Czy one... – Mówię ci. Śnieżny kot to magiczna bestia, tak samo jak smok czy eryx. Żyje po obu stronach świata i żywi się po obu stronach. Dla nasycenia głodu zjada owce, konie i ludzi. Dla przyjemności pożera dusze, zwłaszcza ludzi i elfów, choć, jak słyszałem, pożywił się już wystarczającą liczbą krasnoludów, żeby te panicznie się go bały. – Myślałam, że elfy nie mają dusz... Macenion zrobił nagle zakłopotaną minę. – Nie sądziłem, że tyle wiesz o elfach... – Nie wiem, lecz z tego, co słyszałam, nie mają dusz, ponieważ ich nie potrzebują – i tak żyją wiecznie. – To nie jest powód, chociaż masz rację. Elfy nie mają dusz, przynajmniej elfy pełnej krwi. Ale – uśmiechnął się smutno – choć przyznaję to z niechęcią, Paks, nie jestem czystym elfem. – Ale mówiłeś... – No cóż, jestem bardziej elfem niż człowiekiem – o wiele więcej przejąłem po moich elfich przodkach. Nie nazwałabyś mnie wszak człowiekiem... Musiała się z tym zgodzić, niemniej nadal czuła się urażona. – Cóż, skoro nie jesteś elfem... – Jestem. Jestem... można powiedzieć... półelfem. Człowiekiem-elfem. Jeśli już musisz wiedzieć, w ten sposób opanowałem ludzką magię tak samo, jak magię elfów. – Wyprostował się i przybrał minę, która ją najbardziej irytowała. – Och. – Porzuciła ten temat i wróciła do poprzedniego. – Ale śnieżny kot – nie możemy go pokonać? Mamy łuk i... – Nie. On jest naprawdę magiczny, Paksenarrion. Pozbawi cię duszy, zanim naciągniesz łuk. Jestem magiem i częściowo elfem – mojej duszy będzie pożądał jeszcze mocniej. Paks zastanowiła się nad tym. Dla niej oznaczało to ni mniej, ni więcej tylko śmierć. Podzieliła się z nim tą wątpliwością, a on obrócił się do niej zaskoczony. – Nie! Na Pierwsze Drzewo, wy, ludzie, nic nie wiecie, nawet o sobie! To nie to samo, co zostać zabitym. Kiedy umierasz, twoja dusza udaje się do... cóż, nie znam twych wierzeń i nie chciałbym cię urazić... – Paks patrzyła na niego, a on ciągnął. – Masz duszę, która dokądś idzie, w zależności od tego, jak żyłaś. Czy to wystarczająco jasne? Jeśli jednak pożre ją śnieżny kot, nie dotrze ona tam, gdzie powinna. Jest na zawsze uwięziona w śnieżnym kocie. – Och. Ale – czego on chce od duszy? – Paksenarrion, to magia. Wykorzystuje dusze do magii. Nie wiem, jak to się zaczęło i dlaczego, wiem jedynie, że tak jest. Jakimś sposobem pochłonięte dusze podsycają jego moce. Jeśli zobaczymy śnieżnego kota, natychmiast uciekniemy – spróbujemy mu umknąć. Cokolwiek zrobi, nie patrz mu w oczy. – Przeszedł bezszelestnie jakieś sto kroków. – Paksenarrion, jak sprawiłaś, że Wiatronogi podszedł do ciebie? Nie pamiętała już o jego zaskoczeniu tamtego dnia. – Nie wiem. Przypuszczam, że oswoił się ze mną. Wie, że mam jabłka. Konie zawsze mnie lubiły. Macenion pokręcił głową. – Nie. To coś więcej. To elfi rumak, nasze konie nie zbliżają się do ludzi, chyba że... masz jakieś magiczne przedmioty? Bransoletę, pierścień albo... Pomyślała o medalionie Canny, lecz nie wpłynąłby on raczej na zachowanie elfiego zwierzęcia. – Nie – odparła. – Nic o tym nie wiem. – Hmmm. Czy nie miałabyś nic przeciwko temu, żebym to sprawdził? – Co? – Mógłbym... hm... poszukać? – Czego? Macenion obrócił się ku niej z płonącym wzrokiem. – Tego, czego użyłaś, by uzyskać kontrolę nad moim wierzchowcem. – Nie zrobiłam tego! Nic nie mam... – Musisz mieć. Wiatronogi nigdy nie podszedłby do człowieka. – Macenionie, każdy koń podejdzie do przedstawiciela każdej rasy. Popatrz na Gwiazdę... – Gwiazda to... żałosna, kudłata, przypominającą krowę imitacja kuca jucznego, a... Paks poczuła, jak krew uderza jej do głowy. – Gwiazda jest piękna! Ona... Macenion prychnął. – Co ty wiesz o... – Wiatronogi przyszedł do mnie. Muszę coś wiedzieć. – Dopiero teraz uświadomiła sobie, że trzyma dłoń na rękojeści miecza. Dostrzegła wzrok Maceniona. Westchnął i przybrał cierpliwą minę. – Paksenarrion, przepraszam, że obraziłem Gwiazdę. Jak na kuca jest miła – nawet piękna. Ale to tylko wyhodowany przez ludzi kucyk, nie jest elfim rumakiem. To pewna różnica. Spójrz tylko na Wiatronogiego. – Spojrzeli obydwoje. Rumak stulił uszy i parsknął, nie wiadomo, na Paks czy Gwiazdę. Widząc jego elegancką sylwetkę, dziewczyna nie umiała dłużej podsycać w sobie gniewu. Elf chyba to dostrzegł, gdyż ciągnął pospiesznie: – Jeśli nosisz magiczny przedmiot i nic o tym nie wiesz, może okazać się bardzo niebezpieczny – lub pomocny. Magia w niewyszkolonych rękach... – Nic ci nie dam – warknęła Paks. – Nie miałem tego na myśli. – Lecz zdaniem dziewczyny dokładnie o to mu chodziło. – Jeśli masz takowy przedmiot, pokażę ci, jak go używać. Pomyśl, Paksenarrion. To może być coś, co ściągnie na nas niebezpieczeństwo – wilki albo... – No dobrze. – Zmęczyła ją ta dyskusja. – Dobrze, poszukaj go. Pamiętaj jednak: co moje, to moje i nie oddam ci. Jeśli przywoła zagrożenie, będziemy z tym walczyć. – Rozumiem. – Wyglądał na zadowolonego. – Możemy rozbić obóz tutaj – wiem, że jest wcześnie, lecz potrzebuję czasu. A koniom dobrze zrobi wypoczynek. Mogą paść się na łące. Wkrótce rozłożyli się obozem, napoili i nakarmili zwierzęta. Macenion stanął po jednej stronie ogniska i zaczął grzebać w torbie. Paks obserwowała go z zainteresowaniem. Podniósł wzrok i skarcił ją: – Nie patrz. – Dlaczego? Nigdy nie widziałam czarodzieja... – I nie zobaczysz. Na Orphina, chcesz, żeby spłonęły ci uszy? Albo wypłynęły oczy? Czemu nie mogę cię przekonać, że magia jest niebezpieczna? – Paks nie drgnęła. Zmęczyło ją to ciągłe besztanie. Macenion mamrotał coś w mowie elfów, jak przypuszczała, odwróciwszy się do niej plecami. Przyszło jej do głowy, żeby obejść ognisko i zobaczyć, co robi, ale zrezygnowała. W zamian położyła się na plecach, gapiąc się na popołudniowe niebo nad głową. Jak dotąd pogoda im sprzyjała, miała nadzieję, że tak zostanie. Przesunęła się, usuwając ostry okruch skały spod biodra i pozwoliła opaść powiekom. Słyszała, jak nieopodal konie szczypią trawę, rozbawiło ją, że potrafi odróżnić Gwiazdę od Wiatronogiego. Kucyk brał trzy – cztery szybkie kęsy trawy i potem długo je żuł, rumak przeżuwał każdą kępkę oddzielnie. Otworzyła oczy, by sprawdzić, czy wszystko z nimi w porządku i zerknęła na Maceniona. Wciąż widziała tylko jego plecy. Zamknęła z powrotem oczy i zasnęła. * * * – Znalazłem. – Paks otworzyła oczy i ujrzała podekscytowane oblicze Maceniona. Roztarła policzki i usiadła. – Co znalazłeś? – Magiczny pierścień, nosisz go stale. – Wyglądał na zadowolonego z siebie. – Co? Nie mam żadnych magicznych pierścieni! – Musisz mieć. Ten. – Wskazał na skomplikowane sploty złotych drucików, które Książę podarował jej w Strażnicy Krasnoludów. – On nie jest magiczny – zaprotestowała, choć z mniejszą pewnością. Książę nie wspominał nic o magii, a raczej wiedziałby o tym. – Jest. Ma moc kontrolowania zwierząt, to dlatego mogłaś wykorzystać go przeciwko Wiatronogiemu. – Nie wykorzystywałam go przeciwko niemu. Po prostu zawołałam go i wyciągnęłam dłoń... – To wystarczyło. Dotknęłaś go – być może przypadkiem, skoro twierdzisz, że nic o nim nie wiedziałaś. – Nie... nie wierzę. – Była już jednak na wpół przekonana. – Skąd go masz? – Dostałam od dowódcy po pewnej bitwie. – Jako nagrodę? – Tak. – Czy był częścią łupu? – Tak przypuszczam. – Z armii Siniavy? – Owszem. – Słyszałem, że on i jego kapitanowie często używali magicznych przedmiotów. Możliwe, że twój dowódca o niczym nie wiedział. Jest magiczny i dzięki niemu zapanowałaś nad Wiatronogim. Możesz to udowodnić – zawołaj go, dotykając pierścienia. Nic nie mów ani się nie poruszaj, tylko dotknij go i pomyśl, że chciałabyś, aby przyszedł. Spojrzała na drugą stronę łąki, gdzie Wiatronogi i Gwiazda pasły się koło siebie. Zacisnęła dłoń wokół pierścienia i pomyślała o rumaku. Nie podobało się jej, że pierścień, który otrzymała od Księcia, dysponuje taką mocą. Zawsze lubiła konie, a one lubiły ją. Pomyślała o Wiatronogim: jego prędkości i elegancji. Podniosła wzrok, słysząc tętent kopyt. Koń przygalopował do niej, po czym zwolnił do stępa. Gwiazda biegła za nim, jej krótsze kroki synkopowały rytm rumaka. Wiatronogi zatrzymał się kilka kroków od niej i wyciągnął łeb, strzygąc uszami. – W porządku – mruknęła cicho, podstawiając rumakowi dłoń do powąchania. Gwiazda wepchnęła się przed towarzysza. – Ale nie wołałam przecież Gwiazdy... – Nie, przybiegła dla towarzystwa, jak sądzę. To na pewno jest magiczny pierścień, umiejący przyzywać zwierzęta. Sprawdź, czy będziesz mogła go odprawić. Zmarszczyła brwi. Nie wydawało się jej słuszne w taki sposób traktować szlachetne zwierzę. Machnęła ręką i koń odsunął łeb, cofając się kilka kroków. – Nie tak – rzucił rozdrażnionym tonem elf. – Właśnie tak. – Odepchnęła łeb Gwiazdy. – Odejdźcie, konie! Idźcie jeść obiad. – Wstała. – Wierzę ci: jest magiczny. Ale to wcale mi się nie podoba. – Wolałabyś sama dysponować taką mocą? – Tak. Nie... nie wiem. Po prostu takie przywoływanie ich i odsyłanie wydaje się być nie w porządku. – Ludzie! – prychnął Macenion. Paks spojrzała na niego ostro i zaraz się poprawił. – Nieczarownicy nigdy nie zrozumieją czarowników, to wszystko. Po co mieszać w to dobro i zło? Pierścień jest magiczny, to użyteczna magia i powinnaś z niej korzystać. * * *
|
|