– Robili... wielkie wrażenie, sir. Coben i ja mówiliśmy nawet, że chcielibyśmy kiedyś tak wyglądać. Nieważne. Kapral Stephi posłał jakiegoś rekruta po kwatermistrza i rozglądał się, czekając na jego przybycie. Przypatrywał się Paks, ale nie przykładałem wtedy do tego żadnej wagi. Jest ładna i właśnie trafiła Sigera. – Przerwał, jakby czekając na komentarz Stammela. – Mów dalej. – Gdy zjawił się kwatermistrz, rozmawiali o czymś, a potem on i jego ludzie wyjęli miecze. Miałem nadzieję, że coś nam pokażą. Potem jeden z jeźdźców odprowadził konie do stajni, a kapral odszedł z kwatermistrzem. Skończyliśmy ćwiczenia i właśnie sprzątaliśmy przed kolacją, kiedy ujrzałem go rozmawiającego ze strażnikiem i przechodzącego przez Bramę Księcia. Nie wiem, po co... – Zapewne po to, by przygotować kwaterę dla swego kapitana. – Tak czy inaczej, nie widziałem go aż do kolacji. W baraku zostało tylko parę osób, większość rozeszła się do swoich obowiązków. Ja i Paks skończyliśmy przed kolacją. Obiecała mi pokazać, jak się splata warkocz ze skóry, Siger kazał nam pomyśleć o plecionce na rękojeści naszych własnych mieczy. Był z nami Korryn, niemal jak zawsze. I jeszcze dwie czy trzy osoby. Właśnie zaplotłem pierwsze rzemyki i chciałem pokazać je Paks, kiedy wszedł kapral. Rozejrzał się dookoła, zobaczył nas i powiedział Paks, że chce z nią porozmawiać. – Czy wyglądał tak samo, jak wcześniej? – Nie wiem. Może trochę zarumieniony i bardziej zdecydowany. Pokazał jej tył izby i złapał za ramię. Pchnął ją na ławę w rogu, więc usiadła, a on usiadł koło niej i zaczął rozmowę. Mówił, że powinna przespać się z nim i czuć się tym zaszczycona, takie tam... Widziałem, że była zła, najpierw zaczerwieniła się, potem zbladła i rozejrzała dokoła – lecz co mogliśmy zrobić? Był kapralem. Przemawiał coraz głośniej, a potem oświadczył, że... – Saben urwał gwałtownie i poczerwieniał. – Tak? Co takiego? – Powiedział, że musi iść z kimś do łóżka, żeby pozostać liderką szeregu. To było okropne, sir, i Paks była naprawdę rozgniewana. Uznałem, że nie powinien tak się zachowywać, więc wyszedłem, by pana odszukać. Tyle tylko, że nie mogłem znaleźć ani pana, ani żadnego z kaprali, a nie chciałem wrzeszczeć na cały dziedziniec, a kiedy wreszcie zapytałem strażnika, powiedział, że jest pan w Pałacyku Księcia z kapitanem. Wartownik nie chciał wpuścić mnie do środka ani przekazać panu wiadomości. Przypuszczam, że nie powinienem był wychodzić, lecz nie sądziłem, że tak ją pobiją. – Nie mogłeś tego przewidzieć. Jednak w przypadku następnych kłopotów natychmiast zapytaj o mnie któregoś ze strażników. Czy pamiętasz, kto jeszcze znajdował się w sali, kiedy wszedł Stephi, a kto wyszedł przed tobą? – Korryn i Jens, Lurtli, Pinnwa i Vik. Vik wyszedł w chwili, w której wszedł kapral, co do pozostałych... nie wiem. Patrzyłem na Paks. – Saben, czy proponowałeś kiedyś Paks pójście do łóżka? – Nie. Choć chciałem. Ale ona ma wystarczająco wiele kłopotów z nagabującym ją Korrynem, nie chciałem dokładać jej zmartwień z mojej strony. Jeśli będzie chciała, sama da mi to do zrozumienia. Niezależnie od tego jesteśmy przyjaciółmi. – W porządku, Saben, możesz odejść. – Sir, nie pozwoli pan więcej jej skrzywdzić, prawda? – Robię, co mogę. – Ale, sir... – Wystarczy, Saben. Wyjdź. Pełną klepsydrę później, po rozmowie ze wszystkimi zawezwanymi, Stammel spotkał się ze swoimi kapralami i westchnął. – Jestem przekonany – powiedział. – I wy też. Gdyby tylko był to każdy inny kapitan, nie Sejek. – To twardy człowiek – przytaknął Devlin. – I uparty. Jeśli wciąż jest w tym samym nastroju, nie przekonają go żadne dowody. Jak raz coś postanowi... – Może pan nalegać, żeby sądowi przewodniczył Valichi – odezwał się nagle Bosk. – Na Tira, faktycznie! Jak mogłem o tym zapomnieć? Przecież nie przekazał dowództwa Sejkowi, po prostu wyjechał. A ponieważ Paksenarrion jest rekrutem, podlega jurysdykcji swojego dowódcy. – Wstał. – Sejek wścieknie się, bez wątpienia, lecz w obliczu tego, co odkryliśmy, będzie musiał się zgodzić. Mam nadzieję. – Machnął ręką i udał się do Pałacyku Księcia. – Muszę zobaczyć się z kapitanem – oświadczył wartownikowi przy bramie. – Poszedł już na górę – odrzekł żołnierz. – Jesteś pewny, sierżancie, że chcesz go niepokoić? – Jeszcze nie śpi – odparł Stammel, przekrzywiając głowę i spoglądając na palące się w oknie na piętrze światło. – Muszę z nim porozmawiać, zanim uda się na spoczynek. – W sprawie...? – Po prostu mnie zapowiedz. Będzie chciał mnie widzieć. – Na pana odpowiedzialność, sierżancie. – Już tak jest. – Przecięli razem dziedziniec i wartownik przemówił do stojącego przy drzwiach strażnika. – Bardzo dobrze, sir. Tym korytarzem, potem schodami na górę i drugie drzwi na prawo. Nie ma pan przy sobie żadnej broni, prawda? – Stammel westchnął i oddał mu sztylet. – Dziękuję, sierżancie. Stammel wziął głęboki wdech, poprawił płaszcz i ruszył korytarzem, potem pokonał schody i stanął przed drugimi drzwiami po prawej. W pokoju kapitan pisał coś przy świetle oliwnej lampki. Skończył linijkę i zerknął na drzwi. – Wejdźcie, sierżancie Stammel. Obejrzał pan swoją rekrutkę? – Szeroka, płaska twarz kapitana Sejka rzadko ujawniała jakiekolwiek uczucia. Tak było i tym razem. – Tak jest, sir. – Stammel stanął na baczność w połowie drogi pomiędzy drzwiami a biurkiem. – I cóż? – Sir... niepokoi mnie to. – Na kości Tira, człowieku, nikt nie oczekuje od pana radości z powodu szaleństwa swojego rekruta. To się po prostu czasami zdarza. Czy przynajmniej już się uspokoiła? – Sir, według strażników, którzy ją pojmali, nie stawiała oporu, teraz także jest spokojna. – Cóż, okazała wystarczającą brutalność. Owszem, jest duża, ale nigdy nie spodziewałbym się, że rekrut może zadrzeć ze Stephim i pokonać go. Kapral uchodzi za twardego pięściarza. Przypuszczam, że to kwestia zaskoczenia... – kapitan odchylił się na krześle i zamilkł. Cisza przedłużała się. Przerwał ją Stammel, mówiąc możliwie neutralnym tonem: – Nie sądzę, sir, żeby to była cała historia. – Cóż, Stammel, musiała przecież upichcić jakąś opowiastkę. – Nie, sir. To nie o to chodzi. – W takim razie o co? Takie zwlekanie nie poprawi mi nastroju. – Kapitanie, chciałbym, żeby poszedł pan ze mną i obejrzał ją – tylko obejrzał – lub posłał kogoś, komu pan ufa... Oficer uniósł brwi. Niebezpieczny sygnał. – Co... odurzono ją narkotykami? – Nie, sir. Została skatowana. – Skatowana? Widziałem tylko śliwę pod okiem i zakrwawiony nos – być może złamany – ale to nic takiego. – Nie, sir. To coś więcej... znacznie więcej. – No cóż, może strażnicy szturchnęli ją parę razy w drodze do celi. – Twierdzą, że nie, utrzymują, że była spokojna. – Stammel westchnął. – Sir, patrząc na to, jak teraz wygląda, nie widzę możliwości, żeby mogła tak poturbować Stephiego. Jaki jest naprawdę jego stan? – Jest w lazarecie, mówią, że przeżyje. Ma dwa złamane palce, siniaki na gardle... nie wiem, co jeszcze. Wyglądał na oszołomionego, nie był w stanie ze mną rozmawiać, a lekarz radził pozwolić mu spać. Stammel, to naprawdę nic ci nie da. Zaatakowała kaprala. Jeśli została pobita, zasłużyła na to. – Wolałbym, żeby pan ją zobaczył – upierał się sierżant. – Obejrzę ją rano, nie wcześniej. Zdajesz sobie sprawę, że jest winna, prawda? Naoczny świadek z twojego własnego oddziału i Stephi... pamiętasz? Stammel stał nieruchomo, z nieprzeniknioną twarzą. – Nie, sir. Mam wątpliwości. – Stammel, jakąż to żałosną historyjkę wymyśliła? – To nie jej historia, sir, tylko wygląd i fakt, że Korryn, ten rekrut, musi kłamać przynajmniej w jednej sprawie. Ona nie mogła, absolutnie nie mogła wygrać w tym stanie ze Stephim. Nie może nawet ustać na nogach... – Udaje. – Nie, sir. Znam tę rekrutkę, jedną z najlepszych, jaką kiedykolwiek mieliśmy – ona nie udaje. Korryn od samego początku balansuje na krawędzi, a skoro kłamie, że ich rozdzielał, to równie dobrze może łgać w innych sprawach. – A co ze Stephim? – zapytał lodowatym tonem kapitan. – Nie wiem. – Stammel westchnął. – Ja również go znam, kapitanie, i zawsze cieszył się dobrą reputacją. Ale... coś tu nie gra, sir. Uważam, że nie znamy jeszcze wszystkich faktów. – Czy coś odkryłeś? – Tak... za mało dla obrony, niemniej... – Stammel, czy próbujesz doprowadzić do formalnego procesu lub czegoś w tym guście? – Tak jest, sir, to właśnie zamierzam. – Och, na...! Stammel, za ile dni wraca kapitan Valichi? – Trzy lub cztery, sir. – Do tego czasu znikną twoje cenne dowody – obrażenia cielesne. – Nie w przypadku Paksenarrion. Poza tym, może pan zebrać dowody jutro. Sejek krzywił się, rozmyślając nad sprawą. – Obaj jesteśmy w tej sprawie nieco stronniczy – stwierdził w końcu. – Zgadza się, sir. Nie ośmieliłbym się prosić o uznanie mojego osądu. Lecz co z wezwaniem świadków z – powiedzmy – Wschodniej Księcia, którzy mogliby tu przyjechać, obejrzeć ją i przedstawić raport kapitanowi Valichi? Kapitan rozważał to przez chwilę. – Myślę, że można tak uczynić, choć moim zdaniem, to strata czasu. – Zerknął na Stammela. – Zdajesz sobie sprawę, że Val może być równie szybki jak ja... – Tak jest, sir, ale... – Ale to Valichi odpowiada za rekrutów i sprawuje nad nimi władzę. W porządku, nie będę się sprzeciwiał, masz prawo zażądać rozprawy, jeśli uważasz to za uzasadnione. Kogo widziałbyś w roli świadków? Stammel zmarszczył czoło. – Myślałem o członkach Rady, sir, mających doświadczenie wojskowe i sądownicze. Jak pan zapewne wie, nie przepadam za burmistrzem Fontaine, lecz jest uczciwy i niegłupi. Kapitan pokiwał głową. – On to samo mówi o tobie, Stammel. Nigdy nie dowiedziałem się, co was poróżniło. – Im mniej się o tym mówi, tym prędzej pójdzie to w niepamięć, sir, a nie sądzę, żeby on miał o tym coś więcej do powiedzenia. – Bardzo dobrze. Heribert Fontaine – to jeden. Chcesz dwóch czy trzech? – Możliwie jak najmniej, nadal uważam, że dzieje się tu coś dziwnego. Myślałem, że dobra by była Kolya Ministiera. Była kapralem w kohorcie Paduga podczas oblężenia Cortes Cilwan. – Nie pamiętam jej. – Dość wysoka, ciemnowłosa – teraz oczywiście siwa – podczas tamtej kampanii straciła ramię. Gdyby nie to, po roku zostałaby sierżantem. Uprawia sad. – Chyba zabiorę się za pisanie wezwań. Niech cię, Stammel, mogłeś o tym pomyśleć nieco wcześniej. – Sir. – Lepiej, żeby twoja rekrutka wyglądała rano jak najgorzej. A jeśli już o to chodzi, to kiedy pójdziesz odwiedzić ją wieczorem – planujesz to, prawda? – sierżant przytaknął – to chcę, żebyś zabrał ze sobą strażnika – po prostu dla zachowania niepodważalności dowodów. – Kapitan zaczął pisać. Stammel stał cicho, rozwścieczony ostatnią uwagą. – Proszę – powiedział po zakończeniu. – Wyślij to wieczorem do Wschodniej Księcia. Zbierzemy dowody – i jej zeznania, jeśli chcesz – przed śniadaniem. Przed wschodem słońca odbędzie się apel. Mam nadzieję, że jak najwcześniej wszystko wyjaśnimy. – Tak jest, sir. Zamknąłem rekruta Korryna. Chcę, żeby jego także przesłuchano. – Bardzo dobrze. Coś jeszcze? – Tak jest, sir. Proszę o pozwolenie, by asystentka kwatermistrza, Maia, doglądała Paksenarrion przez noc. Zna się trochę na leczeniu. – Naprawdę uważasz to za konieczne? Zresztą nieważne – nie prosiłbyś o to, gdyby tak nie było. Rób, co uważasz za słuszne. Pamiętaj tylko, że jest więźniem, a nie gościem honorowym. Nikt nie może wchodzić do jej celi sam, a jedyne odstępstwa od regulaminu muszą wynikać z konieczności utrzymania jej przy życiu. Nie mam prawa jej osądzać, ale mam obowiązek stosować wobec niej zasady. – Tak jest, sir. Dziękuję, sir. – Zabierz te wezwania i daj mi się wyspać. Odejść. – Tak jest, sir. – Stammel odetchnął, jak tylko znalazł się za drzwiami i rozluźnił się. Osiągnął to, po co przyszedł, a nawet więcej. U podnóża schodów omal nie wpadł na służącego Księcia, Venneristimona, którego ciemne szaty zlewały się z zalegającymi w korytarzu cieniami.
|
|