nr 2 (XXXIV)
marzec 2004




powrót do indeksunastępna strona

Agnieszka „Achika” Szady
„Marzec” i inne wiersze

     marzec
     zima umiera w męczarniach
     przebita ostrymi głosami ptaków
     spod śniegu leniwie wyłazi brudna ameba ziemi.
     niebieskie oczy kałuż
     spoglądają w gotyckie niebo
     z resztkami nadziei ale oto
     policja wyławia z rzeki
     trupa Marzanny w poplamionej marynarce
     
     wydało się -
     wiosny nie będzie
     
     
     wrzesień
     lato zdradziło mnie podle -
     pozwoliło wkraść się na drzewa
     odcieniom żółci
     tak chytrze, że zupełnie nie wiem, kiedy.
     jeszcze słońce i ciepło
     nawet osy żerujące na opadłych mirabelkach
     niczego nie zauważyły
     
     odeszło ukradkiem po mokrym asfalcie
     i zostałam sama
     w obliczu długiego szeregu wieczorów
     nadciągających jak czołgi
     
     
     objawienie na Marszałkowskiej
     ta dziewczyna z oczami
     jak dwie supernowe
     stąpa po brudnym chodniku jakby miała
                         skrzydła u obcasów
     blady zapadły chłopak
     patrzy na nią jak w chmurę ale ona
     mija przechodniów niczym postacie z kalkomanii
     śmieje się z migających reklam
     i znika w przejściu podziemnym
     żeby zmartwychwstać
     po drugiej stronie ulicy
     
     
     marzec II
     znowu jest wiosna i wszystkie ulice
     biegną wyłącznie z górki
     koty zakwitają w ogródkach działkowych
     i blaszane słońce lśni
               w nieskończonym asfalcie
     wróciła pora zdziwień -
     znów mam dziesięć lat
                    mniej
                    więcej
     badam dłonią szorstką fakturę
     kory artretycznej wiśni
     betonowego słupa latarni
     listków żywopłotu (zielona mgiełka)
     podnoszę garść ziemi
     bijącej jak serce -
     korzonki traw pachną tajemnicą
     
     
     ostatni rajd
     a więc wróciłam. koń czekał uwiązany do furtki
     parsknął na powitanie. dociągnęłam popręg
     i poklepałam po szyi. noga w strzemię. ruszyliśmy
     w zieloną ciszę polnych dróg
     pachnących zachodem słońca
     w leszczynowe wąwozy lessowe urwiska
     chluśnięcia chłodnego powietrza w dół ku rzece
     zakurzone rumianki na poboczach i wysokie trawy zmierzchu.
     serce biło w rytmie kopyt. skrzydlate niebo głaskało nas wiatrem
     galop rozwiewał mi włosy
     i byliśmy oboje szczęśliwi ja i koń
     
     gdzieś tam daleko na Ziemi
     ktoś płakał i chowano puste ciało
     do czarnego pudełka
     
     
     maj
     a może będę kotem i pobiegnę swobodna
     gdzie gęstwina opuszczonych ogrodów chłodna trawa do kolan
     zapach zieleni bzu czeremchy kwitnącej tarniny
     przesmykując się w patyki gałęzie ząbkowane pokrzywy liście klonu po oczach
     schronienie garbatej jabłoni zimną grząskość cienia
     zgrzybiałe altanki uplątane w dzikie wino
     
     ścieżki zarosłe malinami bronią dostępu do świątyni ciszy
     krzywa brama w rdzy umarła i nikt tu nie wejdzie
     ogrody śnią sen szumiący nie ma nic poza tym.
     
     
     czerwiec
     rower dzwonił zniecierpliwiony
     drżał jak koń przed gonitwą
     wskoczyła na siodełko i pomknęła w słońce
     łowić na wzgórzu dzikie wiersze w topolach szumiących jak woda
     boso brnąć po kostki w jedwabistym pyle drogi
     rozcierać w palcach białe koszyczki krwawnika
     wiersze były dookoła i blisko
     podchodziły do ręki siadały na włosach
     złapała kilka - nim doszła do domu
     został po nich suchy listek garść pyłu łodyga dmuchawca
     wieczorem smutek wsiąkał w kratkowane stronice zeszytu
     ale nadzieja była zaklęta w słowie
               jutro
powrót do indeksunastępna strona

14
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.