– Faktycznie. Sugeruję, żebyś najpierw dowiedziała się, co oznaczają przekleństwa, zanim ich użyjesz. I co potem? – Zatkał mi usta ręką i próbował pchnąć na łóżko. – Wzięła kolejny łyk wody. – Tak? – Więc ugryzłam go w dłoń, żeby mnie puścił. Zrobił to, byłam wolna. Ale on stał pomiędzy mną a drzwiami. Pobiegłam w jego stronę, próbując uciec. Myślałam, że przecisnę się koło niego, udawało mi się to z ojcem. Lecz on złapał mnie za gardło – uniosła bezwiednie rękę – i uderzył w twarz, a ja... ja nie mogłam oddychać. Myślałam, że mnie zabije i musiałam walczyć. Musiałam złapać oddech... – Hm. To już bardziej podobne do rekrutki, którą uważałem, że mam. Opowiedz resztę. – Ja... trudno mi to sobie przypomnieć. Rozerwałam uchwyt na gardle, lecz nie mogłam uciec – był za szybki i za silny. Tarzaliśmy się po podłodze, a on wrzeszczał na mnie – i bił – a ja słabłam. Wtem ktoś złapał mnie za ramiona, a inny zaczął bić. Myślałam, że stało się to po pańskim przybyciu. Na twarzy Stammela odbiło się zdezorientowanie. – Nikt cię nie bił po tym, jak się tam zjawiłem. Kiedy wszedłem, Korryn cię trzymał, a Stephi leżał na podłodze. Korryn twierdził, że z trudem cię z niego ściągnął. Kapitan Sejek chciał cię uderzyć, to fakt, lecz tego nie uczynił. – Westchnął. – Jeśli mówisz prawdę, dziewczyno, to rozumiem już, dlaczego walczyłaś. Lecz był tam Korryn – przynajmniej tak twierdzi – i jego zeznania obciążają ciebie, Stephiego również. – Był tam od początku, lecz tylko się śmiał. Ja... mówię prawdę, sir, słowo. – Przełknęła głośno ślinę. – Rozumiem jednak, czemu mi pan nie wierzy, skoro tamtego – Stephiego? – zna pan tak długo. Tyle tylko, że właśnie tak to było, niezależnie od tego, co mówi Korryn. – Gdyby przeciwko tobie były jedynie słowa Korryna... – Stammel przerwał i przerzucił ciężar ciała na drugą nogę. – Paks, czy spałaś tutaj z kimś? – Nie, sir. – Ale z pewnością proponowano ci to? – Tak jest, sir, ale odmawiałam. Nie chcę. Zapytałam Maię... – Maię? – Asystentkę kwatermistrza. Zapytałam ją, czy muszę, a ona powiedziała, że nie, ale żebym nie robiła wokół tego zamieszania. – Czy Korryn cię nagabywał? – Zadrżała, przypominając sobie nieustanne propozycje brodacza i próby zaciągnięcia jej do łóżka. – Proponował mi to – wyszeptała. – Paks, patrz na mnie. – Podniosła wzrok. – Czy posuwał się dalej? – Czasami. – Dlaczego nie powiedziałaś nic mnie albo Boskowi? Pokręciła głową. – Myślałam, że nie powinnam... robić zamieszania. Sądziłam, że uważa się, iż powinnam sama z tym sobie poradzić. – Owszem, nie należy zachowywać się jak nowa kelnerka w karczmie, niemniej żaden wojownik nie powinien wymagać czegoś takiego od towarzyszki. Kiedy odmawiałaś, winni o tym zapomnieć, jest mnóstwo chętnych. Szkoda, że o tym nie wiedziałem, położylibyśmy temu kres. – Urwał na moment. – Jesteś sisli? – Nie... nie wiem, co to znaczy. Kapral też mnie o to zapytał. – Jak Barranyi i Natzlin w oddziale Kefera. Kobieta, która chodzi do łóżka z innymi kobietami. – Nie, sir. Nic o tym nie wiem. Czy to ma jakieś znaczenie? – Niewielkie. – Stammel znów przestąpił z nogi na nogę i westchnął. – Paks, chcę ci wierzyć. Do tej pory byłaś dobrą rekrutką. Ale sam już nie wiem – a nawet gdybym ci uwierzył, pozostaje jeszcze kapitan. Sejek jest... hm. Masz większe kłopoty niż inni przez całą służbę. Zapiekły ją oczy. To beznadziejne. Jeśli Stammel nadal uważa, że kłamie, to nie uwierzy jej nikt inny. Przypomniał się jej Saben, który wyszedł na krótko przed tym, jak zaczęła się walka – dlaczego nie został? Skręcił się jej żołądek i oddała całą wodę, jaką wypiła. Była bardzo obolała, a jutro będzie jeszcze gorzej. Jej ciałem wstrząsnął szloch. Próbowała się opanować. – Wolałabyś wrócić na farmę, Paks? – Głos Stammela był teraz niemal łagodny. Uniosła ze zdumieniem głowę. – Nie, sir. Chciałabym... chciałabym, żeby to nie miało miejsca albo żeby pan tam był i wszystko widział. – Nadal chcesz być żołnierzem, pomimo tego wszystkiego? – Oczywiście! Zawsze tego pragnęłam, ale... ale jeśli wszyscy uważają, że kłamię... to nie będę już miała szansy. – Znów zwymiotowała. – Paks, czy wymiotujesz tak, ponieważ masz kłopoty, czy to coś innego? – To... to chyba od ciosu tutaj – wskazała na przeponę. – Bardzo mnie tam boli. – Myślałem, że masz tylko podbite oko i złamany nos... Popatrzmy, możesz usiąść prosto? – Stammel podszedł do niej. – Nie, patrz na światło. Hm – połowę twarzy masz tak opuchniętą, że nie widzę powiek. Na pewno masz złamany nos. – Bardzo delikatnie dotknął opuchlizny. Skrzywiła się. – Możliwe, że to wynik więcej niż jednego uderzenia. Dzwoni ci w uszach? – Tak jest, sir – ale nie cały czas. – Co to za szrama na ramieniu? Nie miał chyba sztyletu? – Nie. To raczej sprzączka od pasa. Mój ojciec często tak robił. – Szkoda, że to światło nie jest jaśniejsze i bardziej równomierne – burknął Stammel. – Unieś brodę. Masz otarcia na gardle. Boli cię, kiedy oddychasz? – Trochę. – Cóż, gdzie jeszcze cię boli? – Z przodu. Wszędzie. I nogi. – W takim razie wstań. Chcę przyjrzeć się obrażeniom. Spróbowała wstać, lecz nogi zdrętwiały jej od godzin siedzenia na zimnym kamieniu. Początkowo nie była w stanie w ogóle się ruszyć, lecz kiedy Stammel podał jej rękę, podniosła się chwiejnie, nadal jednak nie mogła się wyprostować. Wyrwał się jej krótki okrzyk bólu. – Oprzyj się o ścianę, jeśli nie możesz ustać prosto. – Objął ją i ustawił pod murem naprzeciwko pochodni. – Na kości Tira, nie rozumiem, jak mogłaś prawie zabić mężczyznę, będąc w takim stanie. – Urwał, patrząc na rękę, a potem na pryczę. – To jest krew. Co oni... Poczuła, że osuwa się po ścianie, nie potrafiła ustać na nogach. – Hej, nie przewracaj się – rzucił Stammel. Ostrzeżenie przyszło zbyt późno. Paks zwinęła się w kłębek, ciężko dysząc. – W takim razie leż spokojnie. Pozwól mi spojrzeć... – Podniósł jej tunikę. Nawet przy pełgającym świetle pochodni dojrzał pręgi i zaschniętą krew na udach. Tunika była podarta w kilku miejscach. Zaklął nagle, używając słów, które słyszała czasem z ust kuzyna. Potem głos mu złagodniał. – Paks, zamierzam porozmawiać z kapitanem. Musimy to jakoś wyjaśnić. Nie mogłaś sfałszować takich obrażeń, a ich opowieść nie trzyma się kupy, skoro jesteś za słaba, by stać. – Położył jej rękę na ramieniu. – Wracaj na pryczę. Postaram się uzyskać pozwolenie kapitana na przysłanie do ciebie Mai, nie licz jednak na to zbytnio. – Podniósł ją. – No dalej, pomóż mi. Jesteś za duża, bym mógł unieść cię samemu. W końcu, przy pomocy Stammela udało się jej znaleźć na pryczy. – Wrócę tu wieczorem i oczywiście rano. Nic ci nie będzie. Staraj się nie ruszać – to pomoże przeciwko nudnościom – i nie wpadaj w panikę. Nie zapomnimy o tobie. – Co rzekłszy, Stammel ujął pochodnię, otworzył drzwi i wyszedł, zabierając ze sobą światło. Leżała w ciemnościach niepewna, czy jej perspektywy są lepsze czy gorsze. * * * Stammel wiedział, że po wyjściu z celi wyglądał na dokładnie tak rozwścieczonego, jak faktycznie był. Bosk czekał na szczycie schodów. Gdy ujrzał wyraz twarz swego przełożonego, natychmiast spoważniał. Sierżantowi wirowały w głowie sprawy, którymi musi się zająć i to szybko, zanim kapitan pójdzie spać. Zatrzymał się przy schodach. – Kapralu Bosk – zaczął, a brzmienie głosu zdumiało nawet jego. – Tak jest, sir. – Bosk wpatrywał się w coś poniżej jego twarzy – rękaw, uświadomił sobie Stammel. Nie wiedzieć czemu, bardzo go to zirytowało. – Nie zrobiłem tego, Boks, powinieneś sam to wiedzieć! – Tak jest, sir. – Kapral podniósł na niego oczy. – Mamy problem, Bosk i bardzo mało czasu, żeby go rozwiązać. Chcę, żebyś natychmiast odizolował Korryna. Zamierzam porozmawiać z każdym, kto był w tamtym pomieszczeniu, odkąd wszedł Stephi do momentu, w którym znaleźliśmy się tam my, niezależnie od tego, kto to był i jak długo tam przebywał. Oddzielnie – skorzystam z dyżurki. A zanim z nimi porozmawiam, muszę wiedzieć, co robili i co ty i Devlin o tym wszystkim myślicie. Tylko szybko. – Tak jest, sir. Czy mam najpierw zabrać się za Korryna? Gdzie go zamknąć? – Tak. Wykorzystaj spiżarnię i postaw przed nią strażnika. Żeby z nikim nie mógł rozmawiać. Czy Dev jest w dyżurce? – Tak jest, sir. – Dobrze. Zaraz tam będę. Zajmij się Korrynem i przyjdź, jak tylko to załatwisz. – Tak jest, sir. – Bosk wyszedł z baraków rekrutów w poszukiwaniu strażnika, a Stammel udał się do znajdującej się na końcu korytarza dyżurki. W środku Devlin uzupełniał z namysłem dziennik. Sierżant wszedł do środka i kapral podniósł wzrok. – Siedzą cicho? – zapytał Stammel. – Tak, jak się pan spodziewał. Myślałem, że będziemy mieć więcej kłopotów z Korrynem i Sabenem, ale kazałem im się zamknąć. Stammel zorientował się, że Devlin także patrzy na jego zakrwawiony rękaw. – Nie biłem jej, Dev, ktoś inny to uczynił. – Sir. Nie przypuszczałem, że mogłaby tak walczyć. – Nie sądzę, żeby walczyła, Dev. – Urwał, wsłuchując się w kroki za plecami. Bosk musiał znaleźć strażnika. Devlin sprawiał wrażenie zdezorientowanego. – Ależ, sir, obaj mówili to samo. A Stephi leżał na podłodze. – Tak. To daje do myślenia. – Stammel usłyszał głosy w barakach, wsłuchali się w nie z Devlinem. Pełen krzywdy głos Korryna i ponury, lecz pewny Boska. A potem tupot oddalających się korytarzem trzech par nóg. Sierżant podjął: – Devlin, gdybym zapytał cię rano, czyje słowa uznałbyś za bardziej przekonujące: Korryna czy jej, co byś odpowiedział? – No cóż... oczywiście, że Paks. Ale teraz... – Żadnych „ale”. Gdyby chodziło o Paks przeciwko Korrynowi, to wiemy, że dziewczyna jest bardziej godna zaufania. Jak dotąd, nie zrobiła jeszcze nic głupiego. – Zgadza się, ale co ze Stephim? Z tego, co słyszałem, nie jest taki jak Korryn. – To prawda, a znam go równie długo jak ty. Lecz widziałem go w walce – takie ogłuszenie i to bez żadnych śladów – to do niego niepodobne. Szkoda, że nie wiem, jak ciężko jest ranny. W drzwiach pojawił się Bosk. – Korryn jest w bezpiecznym miejscu, sir. A Saben chce z panem pomówić. – Zajmę się nim. Ty także powinieneś go wysłuchać, Bosk. Stephi twierdzi, że Paks skoczyła na niego zaraz po tym, jak złożył jej propozycję, tak? I że zabiłaby go, gdyby nie Korryn, który oderwał ją od niego na chwilę przed tym, jak się tam zjawiliśmy. Kaprale przytaknęli. – Powiedział – a może to był Korryn? – że uderzył ją tylko parę razy, taka była dzika – dodał Devlin. – Więc jak to możliwe – zapytał Stammel – że Paks leży tam zbyt słaba, żeby ustać na nogach, cała pokryta pręgami i siniakami? – Pręgami? – Tak. Według niej od pasa Stephiego, a o ile sobie przypominam, Korryn nadal ma własny. – Stammel krążył niespokojnie po pokoiku. – Nie potrafię wytłumaczyć roli Stephiego w tym wszystkim, lecz trzeba to wyjaśnić. Nie jest znany jako kłamca, ale... – Jeśli to lepiej przemyśleć – wtrącił się Devlin – to większość historii pochodzi od Korryna, pamiętacie? Stephi prawie nic nie mówił – przytakiwał, kiedy Korryn pytał: „zgadza się?”, coś tam mruczał, ale nic ponadto. – Muszę mieć odpowiedzi, zanim kapitan pójdzie spać. Nie możemy zostawić tego do rana. A teraz: Devlin, wykorzystam to pomieszczenie do rozmów z tymi, którzy byli w tamtym pokoju w czasie, kiedy przebywał tam Stephi. Chcę, żebyś dyskretnie sprawdził, czy ktoś widział Stephiego, jak zachowywał się dziwnie po południu lub wieczorem. Bosk, odszukasz Maię, Sigera i dowódcę popołudniowej warty – niech przyjdą do mnie za pół klepsydry. Jeśli mnie tutaj nie będzie, znajdź mnie i spotkam się z nimi na dziedzińcu. Jasne? – Tak jest, sir. – Najpierw porozmawiam z Sabenem. I pamiętajcie – dyskretnie. – Tak jest, sir. – Bosk i Devlin opuścili dyżurkę, a Stammel zasiadł za biurkiem. Niemal natychmiast w drzwiach stanął Saben. – Wejdź, Saben. – Wysoki chłopak był wyraźnie zatroskany. – Proszę, sir – zaczął, nim jeszcze na dobre wszedł do dyżurki – niezależnie od tego, co mówią, Paks nie mogłaby zrobić czegoś równie złego. Powinien pan to wiedzieć. Nigdy nawet nie uderzyła Korryna, który cały czas ją prześladuje... – Chwileczkę – przerwał mu Stammel. – To ty poszedłeś nas szukać, zgadza się? – Tak jest, sir. – Chcę wiedzieć, gdzie po raz pierwszy zobaczyłeś kaprala Stephiego, jak się zachowywał i co on i Paks robili, zanim opuściłeś pokój. – Tak jest, sir. Tego popołudnia nasz oddział ćwiczył z Sigerem i wtedy właśnie on – to znaczy kapral Stephi – przyjechał z pozostałymi. Mój szereg czekał na swoją kolej, a ja obserwowałem Paks i Sigera, potem jednak przyjrzałem się przyjezdnym. – Jak wyglądali? Saben wydął wargi.
|
|