– Cóż to za pośpiech o tak późnej porze, sierżancie Stammelu? – zapytał Venneristimon. – Rozkazy kapitana – odrzekł krótko Stammel. Nigdy nie był pewny, jaki stosunek ma do niego Venner. – Ach, w takim razie nie zatrzymuję cię. Chciałem tylko zapytać o zdrowie twojej rekrutki, tej, która wpadła w tarapaty. – Nielicho poturbowana. Wybacz, Venner, muszę już iść. – Oczywiście. Daleko? – Niedaleko. Strażnik, poproszę mój sztylet. – Tak jest, sierżancie, oto on. Stammel czuł na sobie wzrok Vennera, gdy zbiegał na dziedziniec, zmierzając w stronę Książęcej Bramy. Wartownik wypuścił go bez słowa komentarza, a on biegiem pokonał główny plac. W dyżurce czekali na niego Maia, Devlin i Bosk. Uśmiechnął się do nich ponuro. – Posunęliśmy się nieco dalej – zaczął. – Po pierwsze, zgodził się na rozprawę po powrocie kapitana Valichi. Nie był zbyt szczęśliwy, ale wyraził zgodę. Mam wezwania do Fontaine’a i Ministiery, będą świadkami rano. Devlin, chcę, abyś wziął konia i pojechał z nimi jak najszybciej do Wschodniej Księcia... żeby jak najprędzej je dostarczyć. Maia, zgodził się, żebyś poszła wieczorem do Paks i nawet złagodziła rygory, jeśli okaże się to konieczne – tylko nie przesadź. Będzie z tobą strażnik, w celi także. Chcę poznać twoją opinię o jej obrażeniach – czy możesz na przykład sprawdzić, czy oprócz pobicia nie została również zgwałcona. Bosk, chcę zebrać przed świtem wszystkich żołnierzy, mam poinformować resztę sierżantów, ale ty odpowiadasz za nasz oddział. Paks i Korryn nie zajmą miejsc w szyku. Jens tak, ale bądź gotowy do zabrania go. – Ma pan jakiś pomysł, co przydarzyło się Stephiemu? – zapytał Devlin. – Nie. Sejek też nie, jeśli już o to chodzi. Nie potrafi pojąć, jak rekrut – jakikolwiek rekrut – mógł tak przyłożyć Stephiemu, by ten nie był w stanie tego wyjaśnić. Nadal nie wiem, jak ciężko go pobito. – Zamierza pan pomówić z Korrynem? – Wieczorem? Nie. Mógłbym nie utrzymać rąk przy sobie. – Hm. Będę za klepsydrę, chyba że wydarzy się coś nieprzewidzianego. – Devlin zabrał wezwania i odwrócił się. – Nie tej nocy. Chcesz eskortę? – Nie, sir. Wezmę jedynie najszybszego konia, jakiego znajdę. – I wyszedł szybko z pomieszczenia. – Mogę zejść na dół? – spytała Maia. – Tak. Nie wyglądała najlepiej, kiedy byłem tam godzinę temu. Weź ze sobą wodę. Dałem jej trochę, nie zważając na zakaz: wymiotowała, a była odwodniona. – Zrobię to. Nie powinieneś porozmawiać ze strażnikiem? – Może i tak. – Stammel poszedł do schodów. – Ktoś powinien tu być – ach, jesteś. Forli, kapitan wyraził zgodę, by Maia obejrzała wieczorem obrażenia rekrutki, lecz nie powinna być sama w celi. Możesz tego dopilnować? – Oczywiście, sir, będę jednak musiał potwierdzić te rozkazy rano u kapitana... – W porządku. Wiem, że to niezwykłe, lecz między innymi o to właśnie poszedłem go poprosić. Chcesz, żebym wezwał zmiennika? – Nie, sierżancie, zajmę się tym. – Strażnik poprowadził Maię schodami do cel. Stammel wyszedł na zewnątrz, spiesząc do innych baraków. Rozdział czwarty Tym razem hałas butów na korytarzu był znacznie głośniejszy. Paksenarrion spróbowała usiąść. Musi już być ranek. Serce zaczęło jej walić. Maia mówiła, że Stammel jej wierzy, lecz zdawała sobie sprawę, że to nie wszystko. Wciąż nie wiedziała, czy ją chociaż wysłuchają. Drzwi otworzyły się. Dwóch strażników trzymało pochodnie, dwóch innych weszło do celi. – Wychodź – odezwał się ciemniejszy. – Już czas. Paks wstała niepewnie i potknęła się o wiadro. Strażnicy złapali ją pod ramiona. Była jeszcze bardziej zesztywniała niż noc wcześniej, poza tym kręciło się jej w głowie. Strażnicy wyprowadzili ją z celi, podtrzymując. Przy każdym kroku łańcuch z brązu grzechotał na kamiennych płytach, ciągnąc się za kostkami. Nigdy nie wyobrażała sobie, jak trudno jest chodzić ze skutymi nogami. Spojrzała na schody – długa droga. Strażnicy pchnęli ją naprzód. Zacisnęła zęby, postanawiając nie mdleć. Tunika przyklejała się jej do nóg, czuła krew spływającą ze świeżo zerwanego strupa. U podnóża schodów zachwiała się, gdy zadarła głowę. Nie była w stanie unieść prawej stopy wystarczająco wysoko, by postawić ją na pierwszym schodku. Spróbowała lewą. Udało się. Z pomocą strażników wciągała się stopień po stopniu, lecz na półpiętrze zupełnie opadła z sił. Oblał ją zimny pot, a wzrok zamglił się. – To nie ma sensu – mruknął jeden z eskortujących ją żołnierzy. – Wnieśmy ją. – Wzięli ją pomiędzy siebie i zanieśli na górę, a potem do baraków. Choć słońce nie wychyliło się jeszcze zza muru, było wystarczająco jasno, by dojrzeć równe szeregi żołnierzy zwróconych twarzami ku jadalni i lazaretowi. Strażnicy obrócili Paks w lewo i rozpoczęli przemarsz wzdłuż skrzydła zebranych oddziałów. Dziewczyna starała się iść wyprostowana, równym krokiem, lecz ledwo się wlokła. Nikt nawet na nią nie zerknął, a ona wbiła wzrok w okna jadalni. Gdybyż to wszystko nie działo się przed frontem całej armii – wszyscy widzieli jej zmaltretowaną twarz i podartą tunikę. Zadrżała. – Jeszcze troszkę – mruknął jasnowłosy strażnik, podtrzymując ją, gdy znowu potknęła się o łańcuch. Wreszcie dotarli do rogu, skręcili w prawo i wyszli na sam środek otwartej przestrzeni. Ujrzała brodatego mężczyznę w kolczudze – kapitana – i kaprala z siniakiem pod okiem oraz Korryna. Przez chwilę widziała Stammela, lecz ten zaraz znalazł się za nią, na czele swojego oddziału. Stanęła w jednej linii ze Stephim i Korrynem, przodem do kapitana. Za oficerem stało dwóch nieznajomych: siwobrody mężczyzna w śliwkowej szacie i jednoręka kobieta w brązach. Paks zadygotała, chłód poranka kąsał jej rany i otarcia. Kapitan cofnął się i naradził z obcymi, nie słyszała, co mówili. Następnie wystąpił naprzód i zwrócił się do zgromadzonych: – Zebraliśmy się tego ranka – zaczął – by rozważyć sprawę napaści lub domniemanej napaści na kaprala Kompanii, dokonanej zeszłego wieczoru przez tę oto rekrutkę. Dowody będą zebrane przy wszystkich tak, żeby nikt nie miał wątpliwości, co usłyszał i zobaczył. Zostaną one potem przedstawione kapitanowi Valichi, który osądzi je po swoim powrocie. Dwoje świadków, nie mających żadnych powiązań z osobami, na których dokonane zostaną oględziny, oceni stan fizyczny zamieszanych w zajście osób i wysłucha ich zeznań. Świadkowie ci to burmistrz Heribert Fontaine ze Wschodniej Księcia oraz Kolya Ministiera z Rady Wschodniej Księcia. Proszę zaczynać. Świadkowie podeszli najpierw do Stephiego. Obeszli go dookoła, po czym zbliżyli się do Korryna. Obejrzeli go i przeszli do Paksenarrion. Starała się na nich nie patrzeć. Kobieta wyciągnęła rękę i dotknęła obrzęku na twarzy dziewczyny. Była delikatna, a mimo to Paks skrzywiła się. Mężczyzna pomacał tunikę na jej plecach, sztywną od zaschniętej krwi. Wrócili do kapitana i powiedzieli coś cicho. Oficer pokiwał głową. – Straże, rozebrać ich – rozkazał. Paks przestraszyła się, zaczęła się trząść. – Spokojnie – mruknął ciemniejszy ze strażników. – Chcą tylko obejrzeć wszystkie obrażenia. Stój nieruchomo. – Drugi strażnik przeciągnął sztyletem wzdłuż szwów jej tuniki, od szyi do rękawa. Ubranie spłynęło jej do stóp. Spojrzała w bok. Stephi zdejmował mundur, strażnicy ściągali Korrynowi tunikę przez głowę. Świadkowie ponownie podeszli do nich w tej samej kolejności. Paks czekała, starając się nie okazywać strachu. W końcu do niej dotarli. Ponownie obeszli ją wkoło, tym razem jednak rozmawiając między sobą i z nią. – Podnieś głowę – poleciła jej kobieta. – Spójrz, burmistrzu, to otarcie, czyż nie? – Z pewnością – jedna ręka, jak sądzę. Wyprostuj się nieco... – dziewczyna spróbowała to uczynić, lecz za bardzo bolał ją brzuch. – Tam też są otarcia i nie może się wyprostować. Nie jestem w stanie stwierdzić, od jakiego narzędzia – to mogła być pięść, stopa, łokieć... – Te pręgi najwyraźniej pozostawił jakiś pas... Świadkowie wrócili do kapitana, zostawiając Paks roztrzęsioną i walczącą z nudnościami. Tym razem przemówili na tyle głośno, by usłyszeli ich wszyscy zgromadzeni. – Tamten mężczyzna – burmistrz skinął głową w kierunku Stephiego – ma otarcie na lewym policzku, prawdopodobnie od ciosu pięści. Dwa palce prawej dłoni są złamane. Kłykcie lewej dłoni otarte, na prawej goleni szrama. Innych obrażeń nie odkryliśmy. Rekrut ma zdartą skórę z kłykci obu rąk i otarte kolano. Innych obrażeń nie odkryliśmy – burmistrz przerwał i odchrząknął. – Rekrutka – kontynuował – ma poważniejsze obrażenia. Rozcięcie na szerokość dwóch palców nad lewym okiem, taka sama rana nad prawym, bardzo poocierany prawy policzek i szczęka, zapuchnięte prawe oko, złamany nos, prawdopodobnie złamana szczęka, otarcia na szyi, szramy na ramionach i przedramionach, zdarta skóra z kłykci obu dłoni... Wysłuchując listy obrażeń, Paks przypominała sobie ciosy, które je zadały. Była zdeterminowana nie zemdleć na oczach wszystkich, lecz kolana jej zmiękły, a głowa opadła. Ciemnowłosy strażnik potrząsnął ją za ramię. – Nie słuchaj tego – mruknął do niej. – Podnieś głowę, licz okna jadalni. Wytrzymasz. – Dziewczyna wpatrzyła się w okna, próbując nie słyszeć głosu burmistrza. – ...dwie pręgi na ramionach – wyliczał urzędnik – oraz rozcięcie, które mogło być spowodowane ostrzem lub sztywnym elementem na pasie czy rzemieniu. Podobne obrażenia na pośladkach i udach. Otarcia na żebrach i brzuchu – od mocnych ciosów, nie wiadomo jednak czym zadanych. Siniaki na udach, zwłaszcza w górnych partiach od wewnętrznej strony. Ślady krwotoku wewnętrznego. Dowody zewnętrzne, kapitanie, wskazują też na możliwość gwałtu. Potwierdzić to mogą dodatkowe badania, o ile zajdzie taka konieczność. Paks spostrzegła, że kapitan spojrzał na nią po raz pierwszy, nie mogła określić, czy wciąż jest na nią zły. – Ma pani jakieś dodatkowe uwagi, radna Ministiera? – zapytał kapitan. – Kapitanie Sejek, kiedy widzi się tak pobitą kobietę oraz dwóch lekko posiniaczonych mężczyzn, to zwykle przyjmuje się, że to kobieta została napadnięta. – W szorstkim głosie zapytanej pobrzmiewał sarkazm. – Lecz to ona zakuta jest w łańcuchy, przypuszczam więc, iż to ją oskarżono o napaść na nich. Na podstawie dowodów, nie biorąc pod uwagę zeznań, twierdzę, że to absurd. Nawet jeśli to ona zaczęła bójkę, niewiele zdziałała, a otrzymała srogą lekcję. Co więcej, te łańcuchy są absolutnie zbędne. Ona ledwo stoi, a co dopiero mówić o ucieczce. Jeśli ma w ogóle stanąć przed sądem, powinna natychmiast znaleźć się w lazarecie. Kapitan pokiwał głową. – Sierżancie Stammel – zawołał. – Sir. – Przenieście swoją rekrutkę do lazaretu, świadkowie przesłuchają ją później. Straże, zdjąć jej łańcuchy. – Wytrzymaj, dopóki ich nie zdejmiemy – powiedział cicho jasnowłosy strażnik. – Seb pójdzie po kamień i dłuto – to nie potrwa długo. Stammel wsunął jej ramię pod pachę. – Wyjdziesz z tego, Paks. Spokojnie. Ciemnowłosy strażnik powrócił z narzędziami i oswobodził jej nadgarstki i kostki. – Proszę bardzo. Potrzebuje pan pomocy, sierżancie? – Poradzimy sobie. Miej oko na Boska, może cię potrzebować. Strażnik uśmiechnął się. – Aha! – Podniósł kajdany i stanął z boku. Przy pomocy Stammela dziewczyna zdołała dobrnąć do drzwi lazaretu. W środku osunęła się bezsilnie, rozdygotana i chora. Zaniósł ją na najbliższe łóżko i przykrył płóciennym prześcieradłem. Maia przygotowała już miskę maści i dzban wina uśmierzającego. Gdy sierżant wrócił na plac, spojrzał prosto na Korryna. Ten przekrzywił głowę i zbladł. Stammel z nieprzeniknioną miną stanął na czele oddziału. – Jesteście gotowi do wysłuchania zeznań? – zapytał kapitan. Świadkowie przytaknęli. – Bardzo dobrze. Ja zacznę. Zeszłego wieczoru po kolacji rozmawiałem z sierżantami i kapralami świeżo zaciągniętych oddziałów w Pałacyku Księcia, kiedy jeden z wartowników poinformował mnie, że jakiś rekrut poszukuje sierżanta Stammela w związku z kłopotami w barakach. Twierdził, że zamieszany jest w nie kapral Stephi. Stammel, dwóch kaprali i ja natychmiast udaliśmy się do baraków. Gdy podszedłem do drzwi, zobaczyłem rekruta – wskazał na Korryna – trzymającego kobietę. Stephi leżał na podłodze z zakrwawioną twarzą i tuniką oraz śladami palców na gardle. Kobieta miała podbite oko i złamany nos, nie wyglądała tak źle, jak teraz, nie uskarżała się także na odniesione obrażenia. Trzymający ją rekrut oznajmił, że powstrzymał ją przed zabiciem Stephiego i dopiero co zdołał ją obezwładnić. Kapral sprawiał wrażenie oszołomionego i nie potrafił niczego wyjaśnić, wyznał jednak, iż proponował kobiecie pożycie. Rekrut dodał, że Stephi dokuczał jej, kiedy mu odmówiła, nie uczynił jednak nic ponadto, a mimo to zaatakowała go. Na pierwszy rzut oka Stephi wyglądał na poważnie pobitego. Kazałem zamknąć kobietę w odosobnieniu i zarządziłem rozprawę na dzisiejszy ranek. Sierżant Stammel poprosił mnie o zgodę na jej przesłuchanie. Udzieliłem mu jej i kilka godzin później zjawił się u mnie z prośbą o formalną rozprawę z udziałem niezależnych świadków. – Czy kobieta coś wczoraj mówiła? Czy przesłuchał pan ją? – Nie. Mówił tylko rekrut. Nie zaprzeczała. Sprawa wyglądała na oczywistą. Burmistrz zwrócił się do Stammela. – Czy tak pan to pamięta? – Tak, panie burmistrzu. Czy mogę rozszerzyć wypowiedź? – Proszę bardzo.
|
|