 |
 |
Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Wojciech Gołąbowski Miłe trudnego początki
W siódmym, wydanym oryginalnie w 1984 roku albumie przygód Thorgala, Jean Van Hamme zdecydował się nieco odejść od formuły cyklu, przedstawiając kilka luźno ze sobą powiązanych epizodów z dzieciństwa tytułowego bohatera. Ułożone chronologicznie historie ukazują:
a) dziwne okoliczności pojawienia się niemowlęcia wśród Wikingów. Poznajemy szarą rzeczywistość nieudanych morskich wypraw. Wraz z garstką ocalałych żeglarzy doznajemy grozy sztormu. Poznajemy Gandalfa zwanego Szalonym, późniejszego wodza Wikingów północy. Dowiadujemy się, dlaczego Thorgal Aegirsson nosi właśnie takie, a nie inne imiona. Tytuł opowieści: „Zaginiony Drakkar”
b) pierwsze przejście małego Thorgala do innego świata. Poznajemy krasnoluda Tjahziego i całą masę postaci z germańskiego folkloru i mitologii. Również w tej historii, Thorgal po raz pierwszy… umiera. Dowiadujemy się także, jakpowiązały się losy Dziecka Gwiazd i pięknej Aaricii. Tytuł opowieści: „Metal, który nie istniał”
c) starania młodzieńca o odkrycie tajemnicy swego pochodzenia. Dodajmy, że są to zabiegi uwieńczone sukcesem …częściowym. Czytelnik dowie się tu prawie wszystkiego o ludziach z gwiazd i prawdziwej rodzinie naszego bohatera. Tytuł opowieści: „Talizman”.
Wydawnictwo Egmont wznawia album wydany już w Polsce w 1989 przez Orbitę, zachowując przy tym wysoki poziom edytorski. Komiks stanowi integralną część cyklu; podano w nim wyjaśnienia konieczne dla zrozumienia niektórych faktów występujących w innych albumach. Może być jednak traktowany niezależnie, jako bajki dla dzieci i o dzieciach, w dodatku okraszone sporą dawką nieziemskich stworzeń.
"Thorgal: Gwiezdne dziecko" ("L'enfant des étoiles")
Scenariusz: Jean Van Hamme
Rysunki: Grzegorz Rosiński
Przekład. Wojciech Birek
Egmont 2004
Cena: 16,90 zł
Ekstrakt: 70%
Kup w Merlinie
 |
 |
Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Konrad Wągrowski Humor na ruinach świata
Po nieco kontrowersyjnej - podejmującej temat terroryzmu - piątej części cyklu o Armadzie i jej sympatycznej agentce Navis, seria powraca w rejony tradycyjnej fantastyki naukowej. W „Grze pozorów” statek Navis rozbija się na pewnej tajemniczej planecie. Jak się okazuje, trwa tam wieloletnia wojna między humanoidalną, choć niższą od ludzi o dobre 40 procent, rasą Gnomdżinnów a Mekkami – armią robotów, sterowanych przez swojego rodzaju jednostkę centralną - Mózg. Navis wpada rzecz jasna w sam środek konfliktu, a jej obecność – co wydaje się być oczywiste – przechyli szalę na korzyść jednej ze stron. Żadna planeta nie pozostanie taka sama po wizycie uroczej agentki Armady...
Nietrudno znaleźć w tej historii liczne odniesienia do znanych dzieł fantastycznonaukowych. Sam pomysł wojny między ludźmi i zbuntowanymi maszynami przywodzi na myśl „Terminatora” Jamesa Camerona. Z drugiej strony geneza konfliktu - obrócenie się maszyn bojowych, stworzonych do zniszczenia innego „ludzkiego” nieprzyjaciela, przeciw własnym twórcom - przypomina doskonałe, mroczne opowiadanie Philippa K. Dicka „Model nr 2” (nazywane też czasem „Drugą odmianą”). Wyprawa Navis do centrum sterowania to z kolei analogia do Ripley szykującej się do ostatecznej rozgrywki z królową Obcych w „Aliens” Jamesa Camerona. A i to nie jest ostatnie skojarzenie...
Nawiązania te są jednak bardzo swobodne. Podstawowe różnice pomiędzy „Grą pozorów” a pierwowzorami to – mimo krwawego konfliktu w tle - lekkość treści komiksu oraz brak mrocznego nastroju i poważnego ujęcia tematu, właściwego dla utworów Camerona i Dicka. I choć podkreśla się tu okrucieństwo wojny, a treść albumu w pewnym momencie zahacza nawet o zagadnienia feministyczne, komiks pozostaje przede wszystkim nie pozbawioną dowcipu opowieścią przygodową. Humor objawia się zarówno w dialogach i żartach słownych, w przerysowanym ukazaniu rasy Gnomdżinnów, jak i w podkreślaniu różnic w kanonach urody; dla Gnomdżinnów piękna kobieta musi mieć wąsy, niestety, Navis nie spełnia tego warunku...
Nawet strona graficzna albumu wpisuje się w ten schemat. Pomimo, iż akcja toczy się na zgliszczach świata, bardziej przypominają one wystawną dekorację niż prawdziwe ruiny. W kolorystyce dominują też raczej cieplejsze kolory. Właściwie istnieją w tym komiksie tylko dwie tonacje – jasny brąz planety i zieleń bazy robotów.
Osobiście, te części cyklu o Navis, których akcja toczy się na jednej z licznych planet („W trybach rewolucji”, „Talizman demonów”) przedkładam nad tomy o fabule umieszczonej na pokładach statków Armady („Kolekcjoner”, część 5). Z tego punktu widzenia, „Gra pozorów” to dobra, rozrywkowa robota, na solidnym poziomie.
„Armada: Gra pozorów” („Artifices”)
scen. Jean-Davis Morvan
rys. i kol. Philippe Buchet
tłum. Maria Mosiewicz
Egmont Polska 2004
ISBN: 83-237-9063-9
Ocena: 70%
Kup w Merlinie
 |
 |
Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Sebastian Chosiński Ostatnie prawdziwe wampiry
Jean Dufaux („Skarga Utraconych Ziem”, „Murena”) oraz Enrico Marini („Skorpion”, „Cygan”) to twórcy znani i uznani. Można było zatem sądzić, że ich współpraca doprowadzi do powstania komiksu wyjątkowego. Nadzieje te zdawał się potwierdzać pierwszy tom „Drapieżców” – gotyckiego horroru, którego akcjaosadzona została we współczesnym Nowym Jorku.
Głównymi bohaterami serii uczynił scenarzysta rodzeństwo wampirów: piękną Camillę oraz niezwykle przystojnego Drago. Dość szybko dowiadujemy się, że zdecydowana większość mieszkańców Nowego Jorku to… wampiry. Na przestrzeni wieków przestały bać się światła dziennego i zaczęły żyć wśród ludzi, stopniowo przejmując nad nimi władzę. Ceną za to przystosowanie okazała się utrata nieśmiertelności, jak również choroba genetyczna, której objaw stanowi torbiel pojawiająca się tuż za prawym uchem. Rodzeństwo wampirów postanowiło zlikwidować zainfekowanych współziomków, uznając ich za niegodnych istnienia. W rozgrywkę pomiędzy wampirami wciągnięci zostali także ludzie, a przede wszystkim porucznik Lenore, prowadząca śledztwo w sprawie zagadkowych morderstw, oraz jej bliski współpracownik - inspektor Spiaggi.
W trzech pierwszych tomach „Drapieżców” akcja zagmatwałasię do tego stopnia, że można było mieć poważne wątpliwości, czy w albumie podsumowującym serię uda się scenarzyście wybrnąć ze wszystkich pozastawianych przez siebie pułapek. Niestety - Dufaux nic nadzwyczaj ekscytującego nie wymyślił. Można nawet odnieść wrażenie, że jedyny cel, jaki sobie postawił, to logiczne doprowadzenie wszystkich wątków do końca – i nic ponadto. Na fajerwerki liczyć więc nie należy. Wzorem wielu innych serii, scenarzysta pozostawił „Drapieżcom” otwarte zakończenie, zapewne z myślą, że uda mu się jeszcze w przyszłości do tematu powrócić.
Znacznie lepiej niż strona literacka prezentuje się aspekt graficzny albumu - mimo, iż styl Mariniego może razić i irytować. Bohaterowie mają nieodmiennie kanciaste twarze, są smukli, wysocy i zawsze wyprostowani, jakby w dzieciństwie połknęli kije. Ten sposób rysowania przypomina nieco mangę. Na szczęście Marini pozostaje również pod wpływem francuskiej klasyki, a jego specyficzny styl zrodził się właśnie jako wypadkowa zachodnioeuropejskiej i japońskiej tradycji komiksu. To połączenie czyni prace Mariniego łatwo rozpoznawalnymi - wystarczy jeden rzut oka na kadr i już wiadomo, kto jest autorem rysunku. Widać poza tym, iż Marini czuje się nieźle w opowieściach grozy, odpowiada mu gotycki klimat opowieści. Dobitnie przekonuje o tym finałowa scena albumu, która rozgrywa się właśnie w zrujnowanym wnętrzu gotyckiej świątyni. Chociażby tylko dla niej warto dotrwać do końca…
„Drapieżcy IV” ("Rapaces IV")
Scenariusz: Jean Dufaux
Rysunki: Enrico Marini
Przekład: Maria Mosiewicz
Egmont Polska 2004
Cena: 18,90 zł
ISBN 83-237-9060-4
Ekstrakt: 60%
Zobacz planszę ilustracyjną
Kup w Merlinie
 |
 |
Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Sebastian Chosiński Królik pod specjalnym nadzorem
Czy można wyobrazić sobie komiks bardziej japoński niż przygody Usagiego? Królika - samuraja, który w dramatycznych okolicznościach utracił swego pana; ronina przemierzającego w samotności Kraj Kwitnącej Wiśni, przeżywającego niekiedy śmieszne, niekiedy znów przerażające przygody? Seria stworzona przez Stana Sakai – Japończyka urodzonego i wychowanego na Hawajach –czerpie pełnymi garściami nie tylko z folkloru Japonii XVI i XVII wieku, ale odnosi się również do historii kraju z okresu szogunatu. Nawet z mocnym przymrużeniem oka nie można uznać „Usagiego” za komiks historyczny; w żaden sposób nie obniża to wartości komiksu, który zachowuje niezmiennie wysoki poziom.
Opowieści składające się na „Maskę Demona” utrzymane są w różnym klimacie, aczkolwiek przeważa w nich tematyka demonologiczna. Najważniejsze spośród trzynastu historii jest trzyczęściowe opowiadanie tytułowe: Usagi zostaje przypadkowo wplątany w sprawę tajemniczych morderstw, których ofiarami padają podobni jemu roninowie. Bohater stara się wyjaśnić zagadkę i odpowiedzieć na pytanie, czy za zbrodniami stoi człowiek z krwi i kości, czy też demon. Ta kryminalna historyjka przypomina nieco wcześniejsze opowieści, m.in. te z inspektorem Ishidą w tle.
Historią absolutnie przerażającą jest „Kumo” (czyli „Pająki”), której lekturę uczciwie odradzam wszystkim cierpiącym na arachnofobię. Ta pełna grozy baśń o krwiożerczych pająkach została mocno zakorzeniona w japońskim folklorze. Świetnie prezentuje się również stanowiący kontynuację „Ostrza bogów” „Powrót”. Usagi wraca do świątyni, w której dochodził do zdrowia po ugodzeniu włócznią przez demona, aby jeszcze raz pomóc kapłanowi Sanshobo ochronić magiczny miecz - „Pożeracz Traw” - przed czyhającymi nań bandytami. Narzekać można co najwyżej na fakt, że historia ta zostaje przerwana w najciekawszym momencie, a na jej dokończenie będziemy musieli zapewne poczekać do następnego tomu przygód królika-samuraja.
Nie brakuje jednakże w „Masce demona” opowieści nieco lżejszego kalibru. Usagiemu wszak przytrafiają się również przygody humorystyczne: spotkanie z niezwykłymi demonami nawiedzającymi okolice gospody „Pod Wzgórzem Księżycowego Cienia”, czy „Zabawna historia, która wydarzyła się w drodze na turniej” przenosząca nas w czasy, kiedy młodziutki Usagi dopiero uczył się samurajskiego rzemiosła. Najzabawniejszą opowieścią zdaje się jednak być „Śmierć i podatki”, w której dzielny ronin nieświadomie pada ofiarą przebiegłości pewnego nader sprytnego chłopa. Uśmiech na twarzy wzbudzi na pewno także „Opowieść garncarza” - dzięki zaskakująco zabawnej, ale i przewrotnej puencie.
Podsumowując: „Maska demona” przynosi lekturę bardzo różnorodną, ale niezmiennie atrakcyjną i interesującą. Czytając „Usagiego…” nie sposób się nudzić, nawet gdyby każdy z tomów był dwa razy obszerniejszy.
„Usagi Yojimbo: Maska demona” ("Usagi Yojimbo: Demon Mask")
Scenariusz i rysunki: Stan Sakai
Przekład: Jarosław Grzędowicz
Egmont Polska 2004
Cena: 19,90
ISBN 83-237-9064-7
Ekstrakt: 90%
Kup w Merlinie
 |
 |
Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Sebastian Chosiński Poważniej niż by się zdawało
Space opera z elementami fantasy to najkrótsza charakterystyka gatunkowa komiksowego cyklu „Kukabura”, choć należało by jeszcze dorzucić słów parę o specyficznym humorze i tematyce dziecięcej. Wtedy jednak można by odnieść błędne wrażenie, iż jest to cykl przeznaczony jedynie dla młodzieży. Owszem, zapewne najchętniej sięgają po „Kukaburę” nastolatki, ale starsi czytelnicy znajdą tu coś dla siebie (zwłaszcza ci lubujący się w kosmicznych przygodówkach).
W połowie czwartego tysiąclecia, po okresie wyniszczających wojen zapanował wreszcie pokój. Wszechświat podzielono na trzy strefy wpływów zwane Sektorami: Amazonek, Dakoi oraz Ziemski. Nie łączą ich jednak przyjazne stosunki. Wszystkie strony niedawnego konfliktu doskonale zdają sobie sprawę z tego, że zawieszenie broni nie potrwa długo – starają się zatem, choćby za cenę złamania postanowień pokoju, zawczasu zyskać przewagę nad potencjalnymi rywalami. I oto nadarza się doskonała okazja. Komputery przechwytują przepowiednię mówiącą o nadejściu pięciorga dzieci obdarzonych nadzwyczajną mocą. Komu uda się zawładnąć nimi, dostanie do rąk najpotężniejszą broń. Rozpoczyna się więc natychmiastowa batalia o ustalenie miejsca pobytu małoletnich wybrańców i przekonanie ich – po dobroci bądź siłą – do poparcia danej strony konfliktu. Głównemu bohaterowi „Kukabury”, najemnikowi Ligi Ziemskiej Draganowi Preko powierzono zadanie ochrony głównodowodzącego sił Ziemi. Jakie jest zdziwienie najemnika, gdy okazuje się nim… nastolatek. Na dodatek wszystko wskazuje na to, że generalissimus Brian North jest jednym z pięciorga dzieci wymienionych w tajemniczej przepowiedni. Ochranianie Briana szybko okazuje się być zadaniem nader niebezpiecznym. Na „Kowadle” – statku kosmicznym, na który przybył Brian – grasuje bowiem psychopatyczny morderca, najprawdopodobniej czyhający właśnie na niego.
Akcja komiksu rozgrywa się jednocześnie na kilku płaszczyznach, w różnych miejscach wszechświata. W ten sposób Crisse skutecznie chroni czytelnika przed nudą. Wątki prowadzone są umiejętnie i najczęściej przerywane w najbardziej dramatycznych dla bohaterów momentach, co dodatkowo wzmaga zainteresowanie dalszym ciągiem opowieści. Sposób rysowania postaci (przerysowane zwłaszcza szczegóły anatomiczne twarzy) wskazywałby na humorystyczną proweniencję komiksu. Wrażenie to jest jednak mylące. Historia jest jak najbardziej serio, a dowcip słowny, który pojawia się tu i ówdzie (np. poszukiwanie imienia dla potworka należącego do Skullface’a), ma jedynie rozładować napiętą sytuację i uchronić całość przed nadmierną i zapewne ciężkostrawną powagą. W efekcie otrzymujemy komiks, który czyta się z niemałym zainteresowaniem, a który na dodatek potrafi rozśmieszyć. Dwa w jednym. I to na przyzwoitym poziomie.
"Kukabura #3: Projekt Równonoc" ("Projet Equinoxe")
Scenariusz i rysunki: Didier Crisse
Przekład: Maria Mosiewicz
Egmont Polska 2003
Cena: 17,90 zł
ISBN 83-237-9004-3
Ekstrakt: 70%
Kup w Merlinie
 |
 |
Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Wojciech Gołąbowski Tylko kolejna część
I znów oto jestem w rozterce, próbując określić docelową grupę wiekową odbiorców kolejnego odcinka „Kasty Metabaronów”. Potężne i wyraziste, często wręcz przejaskrawione emocje sugerują czytelników młodszych. Jednak oni nie powinni oglądać sceny, w której bohaterka wydłubuje sobie oczy; i bez tego mamy zbyt wiele przemocy na ulicach... Ujmijmy to więc następująco: rzecz jest dla zrównoważonych psychicznie dzieciaków.
Spółka Jodorowsky-Gimenez w szóstym albumie z cyklu „Kasta Metabaronów” trzyma się utartego schematu. Oto dwa obdarzone sztuczną inteligencją roboty prowadzą zawziętą dysputę, w trakcie której jeden z nich – Tonto - przedstawia dzieje Rodu... a drugi mu czasem przerywa. Novum w dziedzinie początku albumu – zwyczajowego oczekiwania na powrót Metabarona – stanowi niewątpliwie... jego powrót. Powrót gwałtowny – i na krótko. Po odrobinie zamieszania Tonto może dalej prowadzić swój wywód. A jest o czym opowiadać...
Polecam ten album głównie zapalonym miłośnikom serii. Czytelnicy, którzy chcieliby od niniejszej części zacząć przygodę z cyklem, powinni się zastanowić. Istnieje ryzyko, że nie zrozumieją ani początku, ani środka, a i z zakończeniem mogą być kłopoty – co może odebrać przyjemność z czytania. Oczywiście, poziom prac graficznych Gimeneza może ich pozytywnie zaszokować, ale tego przecież raczej reklamować nie trzeba.
"Kasta Metabaronów: Babka Doña Vincenta Gabriela de Rokha" ("Doña Vincenta Gabriela de Rokha l’ Aïeule")
Scenariusz: Alexandro Jodorowsky
Rysunki: Juan Gimenez
Przekład: Wojciech Birek
Egmont Polska 2004
ISBN 83-237-9062-0
Cena: 19,90 zł
Ekstrakt: 70%
Kup w Merlinie